Sanji bał
się otworzyć oczy.
To już
czas…? Ta
noc wydawała mu się taka krótka. Czy w ogole nastał świt?
Gdy tylko
usłyszał brzdęk klucza w metalowym zamku, wzdrygnął się. Czy będzie miał siłę
dalej się przeciwstawiać? Czy zdoła wytrzymać kolejną dawkę tortur? Czy jego
ciało to wytrzyma?
Bardzo nie
chciał wyglądać żałośnie, dlatego usiadł na posłaniu i odetchnął szybko kilka
razy, doprowadzając się do porządku. To do niego niepodobne, żeby tak się nad
sobą użalać. Przecież są na świecie gorsze rzeczy od strachu o własną skórę.
Drzwi się
otworzyły, wprowadzając do ciemnej celi jasne światło korytarza. Na jego tle
zarysowała się sylwetka zielonowłosego mężczyzny. Blondyn poznał ją od razu.
Trzy kolczyki w lewym uchu zawsze go demaskowały, pobrzękując cicho.
Wstał
dumnie, gotowy na ciąg dalszy. Wytrzyma. Znajdzie sposób żeby się stąd
wydostać. Wiedział, że jakiś musi być.
Nastała
chwila ciszy, w której oboje stali naprzeciw siebie. Sanji czekał w napięciu.
Poczuł niepokój, gdy tamten nie wykonał żadnego ruchu. Po chwili zauważył
niewielki pakunek w ręce Roronoy. Uniósł pytająco swoją zakręconą brew, nie
potrafiąc zgadnąć, co to może być.
Nagle ów
paczka została w niego rzucona. Sanji chwycił ją zdziwiony w swoje dłonie.
- Ubieraj
się szybko. Mamy mało czasu – Powiedział Zoro i stanął w progu, wyglądając na
korytarz. Jego profil mocno zarysowywał się na tle jasnego światła, a oczy
lśniły, czujnie zajęte obserwacją.
Sanji tylko
chwilę się wahał. Niczego nie rozumiał, ale to teraz było nieważne. Rozerwał
cienki papier i wyjął z niego nową marynarkę, spodnie, bieliznę, koszulę i
buty. Założył je w pośpiechu spinając klamrę paska, która brzdęknęła cicho.
Ubranie leżało idealnie. Nie mógł opanować galopujących myśli. Zastanawiał się
czy przypadkiem to nie jest pułapka albo jakaś psychologiczna zagrywka.
Postanowił jednak nie zadawać na razie pytań i być czujnym.
Gdy był
gotowy, Roronoa przywołał go ręką i wyszli na korytarz. Ruszyli bez pośpiechu,
jak gdyby nigdy nic, kierując się w stronę schodów prowadzących ku górze.
Blondyn
starał się opanować drżenie rąk. Rozglądał się nerwowo dookoła, zastanawiając
się, o co może chodzić w tej sytuacji. Mimo, że pokonywał tą drogę przez
ostatni czas, teraz wydawała się ona szalenie niebezpieczna. Może został
wezwany do osobistego pokoju Doflamingo? Zaczęły nachodzić go różne możliwości.
Sanji zaczął
rozglądać się za czymś, co może przydać w razie czego do obrony. Miał szansę,
bo zielonowłosy w końcu nie skupiał na nim całej uwagi.
Udało im się
wydostać z podziemi i znaleźli się na korytarzu prowadzącym do łazienki. Za
oknami ledwo świtało. Blondyn pomyślał, że musi być bardzo wczesna godzina. Nikt się
nie kręcił, wokół panowała cisza, przerywana jedynie ich przyspieszonymi
krokami, brzdękiem kolczyków mężczyzny i dwóch mieczy przypiętych do jego pasa.
Mieczy?
Sanji
pierwszy raz zobaczył je przy jego boku. Rzadko kiedy coś tak przykuwało jego
uwagę. Miał wrażenie, że promieniują jakimś nieznanym dla niego,
morderczym pięknem. Ich drobne detale na pochwach i rączkach były niesamowicie precyzyjnie dopracowane. Lśniły w nikłym blasku słońca. Ledwo odwrócił od nich
wzrok.
Minęli
łazienkę do której zawsze prowadził go zielonowłosy. Jak gdyby nigdy nic szli
przez budynek, mijając wiele par drzwi i przechodząc przez różne pomieszczenia. Blondyn coraz bardziej czuł
się zdezorientowany. Nie wiedział co się dzieje i dokąd tamten go prowadzi. Bał
się pytać, wiec jedynie obserwował kamery przytwierdzone do sufitu. Nasłuchiwał
tak bardzo, że każdy dźwięk rozrywał mu bębenki w uszach.
W końcu
zatrzymali się przy jednym z okien. Zoro pchnął je delikatnie, a ono ustąpiło
bez najmniejszego skrzypnięcia, pozbawione już wcześniej zamka.
Sanji nie
mógł uwierzyć. Zastanawiał się czy przypadkiem mu się to nie śni. Zielonowłosy
wyskoczył cicho na zewnątrz lądując miękko i bezszelestnie na zielonej trawie.
Patrzył zszokowany jak ten kieruje w jego stronę niemy znak zapytania, widząc
jego niezdecydowaną minę.
Dlaczego?
Czy on
właśnie pomaga mu się stąd wydostać? Przecież to nie miało sensu! To
nielogiczne! Nie mógł się ruszyć. Wolność była na wyciągnięcie ręki.
W końcu
otrząsnął się z szoku. W końcu to jego szansa! Wyskoczył również na zewnątrz i
gdy tylko dotknął ziemi, zachłysnął się świeżym powietrzem.
Po prostu
stąd wyszli, nie wszczynając żadnego alarmu. Odetchnął głęboko, rozkoszując się
tym zapachem i ze wzruszenia mógłby się nawet rozpłakać, gdyby nie to, że dalej
jeszcze znajdował się na terenie wroga i nie do końca rozumiał swoją sytuacje.
Zoro uważnie
obserwował otoczenie, ale nie wyczuł nic niepokojącego, co go trochę uspokoiło.
To znaczy, że mają jeszcze chwilę czasu. Wiedział jaką porę wybrać i jaką
trasę, żeby nie natknąć się na żadnego uzbrojonego strażnika. Do tego zawiesił
cały system monitoringu, co oczywiście mogło być w każdej chwili odkryte, lecz
spokój, jaki panował tu od długiego czasu, nieco uśpił czujność ochroniarzy.
Doflamingo również wracał dopiero popołudniu, dlatego większość jeszcze
odpoczywała, póki mogła. W budynku bez problemu sobie poradził, ale na zewnątrz
już nie było bezpiecznie. Przyjrzał się dokładnie dachowi, lecz nie dostrzegł żadnego
snajpera. Udało im się trafić w czas zmiany wachty. Blondyn kroczył za nim
potulnie, o nic nie pytając. Przynajmniej nie sprawiał mu teraz kłopotu.
Zastanawiał się czy nie będzie miał z nim problemów, ale chyba niepotrzebnie
się martwił.
Na parkingu
stało wiele luksusowych i drogich aut. Sanji rozglądał się dookoła zestresowany
tym, że ktoś może ich zobaczyć. Zastanawiał się, czy tamten wie co robi. Było
dla niego coś za cicho. Zoro wskoczył do pierwszego lepszego kabrioletu,
wyciągnął dziwne urządzenie z kieszeni i przyczepił je do deski rozdzielczej.
Sanji nie zastanawiając się dłużej, również wlazł na siedzenie pasażera i
przyjrzał się niewielkiemu ekranowi. Na wyświetlaczu pojawiła się sympatyczna
pani, która cichym głosem powitała pana Doflamingo i życzyła miłej przejażdżki.
Ma urządzenie do hakowania systemu. Pomyślał
Sanji ze zdumieniem. Nie wiedział, czemu się dziwił.
Przecież sam też pracował w tej branży, robił takie rzeczy. Musiał się
otrząsnąć, bo średnio mu szło myślenie. By na coś się przydać, obrócił się do
tyłu w poszukiwaniu czegoś, co może ich wspomóc w dalszej ucieczce.
Nagle coś
musnęło jego policzek i wbiło się z niewyobrażalną szybkością w zagłówek za
jego głową, praktycznie bezdźwięcznie go przebijając. Serce stanęło mu w
gardle, gdy zdał sobie sprawę, że była to kula wymierzona w jego głowę. Gdyby
nie wykonał ruchu, byłby już martwy.Cienka stróżka krwi ozdobiła jego blady
policzek.
Zoro wcisnął
gaz do dechy sekundę później. Ruszyli z piskiem opon, kierując się na drogę.
Sanji mocno chwycił się drzwi, gdy Roronoa praktycznie w miejscu musiał obrócić
auto na asfalt, wzniecając przy tym kłęby kurzu. W powietrzu zaczęły świstać
pociski przebijając karoserie i siedzenia, cudem omijając ich ciała. Na całym
terenie rozdźwięczała syrena, alarmując okolicę o ich występku.
- Otwórz
schowek! - Krzyknął Zoro jadąc zygzakiem już po prostej drodze. Ze wszystkich
stron zaczęli nagle wyskakiwać ochroniarze, celując do nich ze swoich broni.
Sanji
wykonał polecenie, znajdując kilka magazynków i pistolet. W pośpiechu chwycił
go w swoją dłoń, przeładował z niesłychaną zręcznością i obrócił się do tyłu,
podpierając ręce na oparciu fotela i celując w wybiegających facetów w czerni.
Pomimo ostrej jazdy, wykonał kilka precyzyjnych strzałów trafiając
przeciwników, którzy padali na ziemię jak muchy. Adrenalina wrzała w jego
żyłach, wyostrzając zmysły do maksimum.
- Schyl
się! - Krzyknął Zoro widząc, że brama wyjazdowa z terenu posesji zaczyna się
zamykać. Dziękował w duchu, że w ogóle się wcześniej otworzyła, dzięki
czujnikowi na samochód. Dodał gazu i ścisnął mocniej kierownicę. Wiatr
szaleńczo rozwiewał im włosy, a warkot silnika zagłuszał wszystko wokół. Pruli
tak szybko, że czas między nimi a wyjściem niesamowicie się kurczył. Roronoa
widząc, że tamten nie wykonuje polecenia, chwycił jego głowę i sprowadził do
parteru.
- Co ty
wyprawiasz?! - Krzyknął blondyn zawstydzony, znajdując się twarzą bardzo blisko
spodni zielonowłosego. Wyswobodził się z uścisku i wychylił odrobinę głowę nad
maskę, orientując się o co tamtemu chodziło. Zaklął i szybko schował się
głębiej w siedzenie. Z całej siły chwycił co się dało, modląc, by zdążyli.
Wszystko stało się tak szybko, że nawet życie nie zdążyło przelecieć mu przed
oczami.
Wyjeżdżając,
z obu stron otarli się o metalowe pręty, tracąc lusterka i zostawiając
głębokie rysy na karoserii. Iskry posypały się piękną falą, a samochodem
nieznacznie wstrząsnęło. Na szczęście nie zatrzymało to pojazdu, który jechał
dalej przed siebie. Zdążyli w ostatnim momencie.
- Udało
się - Powiedział Sanji podnosząc głowę i sam nie wierząc, że im się
poszczęściło. Nie wierzył, że naprawdę się stamtąd wydostał. Miał ochotę głośno
się roześmiać i krzyknąć ze szczęścia. Oprzytomniał trochę, gdy kula znów
świsnęła koło niego i zbiła z trzaskiem przednią szybę. Kawałki szkła rozsypały
się na ich siedzenia i musnęły skórę. Część jej jednak pozostała i przysłaniała
drogę prowadzącemu plątaniną białej pajęczyny.
- Cholera -
Zoro teraz niewiele widział i mógł jedynie wychylić się przez lewe drzwi.
Pogoń
zostawili w tyle. Strzały ucichły,
a krajobraz się zmienił. Jechali teraz przez las, strasząc dzikie zwierzęta i
ptactwo, które podrywało się w dzikim locie, niezadowolone z nieproszonych
gości.
Blondyn
teraz trochę odetchnął. Dłonie dalej mu lekko drżały. Spojrzał na swego wybawcę
i nie wiedział co ma powiedzieć. Dalej ledwo w to wierzył. Schował broń za pas
i odkładając rozmowę na później, zapatrzył się w błękitne niebo nad sobą. Dawno
go nie widział. Dawno nie mógł nabrać w płuca tyle świeżego
powietrza. Wiatr rozwiewał mu włosy, a świergot ptaków uspokajał. Nim się
spostrzegł, zamknął oczy, kołysany miarowym mruczeniem silnika i zasnął,
wykończony po ekscytującym poranku.
…
- Wstawaj -
Zoro musiał przerwać drzemkę swojemu pasażerowi. Rzucił w niego swoją
marynarką. Robiło się chłodno. Był zaskoczony, że tamten usnął w takich
warunkach. Dziwiło go, że nie obudził się nawet jak pozbywał się resztek
przedniej szyby. Chętnie popatrzyłby sobie jeszcze w to wręcz anielskie
oblicze, ale czas ich gonił. Doflamingo na pewno już został szczegółowo
poinformowany o jego zdradzie, a samochód prawdopodobnie miał w sobie system
pozwalający na wykrycie jego położenia.
Sanji
przebudził się szybko, wyciągając broń i rozejrzał się na wpół przytomnie
dookoła.
- Schowaj to
idioto! – Syknął Roronoa widząc jego zachowanie.Trochę go to rozbawiło, choć w obecnych okolicznościach nie powinno.
Black
pomrugał szybko kilka razy i opuścił rękę.
Byli jakimś mieście.
Słońce już
zaszło. Ludzie spacerowali jeszcze w żółtym świetle lamp i patrzyli nieufnie na
zdewastowany kabriolet. Mijali go szybko, mając nadzieję, że mężczyźni ich nie
zaczepią.
- Idziesz
czy nie? - Zielonowłosy obserwował przechodniów, węsząc zagrożenie. Mimo, że
wybrał mało popularną dzielnice, to ludzi i tak było zbyt wielu. Westchnął
zrezygnowany. Gdy Black znalazł się na ulicy, ruszyli w stronę stacji
kolejowej.
Sanji zastanawiał
się dokąd się teraz udadzą. Dalej nie mógł uwierzyć że zasnął podczas ucieczki.
Przetarł twarz. Miał nadzieję, że teraz przynajmniej będzie trochę bardziej
przytomny. Dalej się nie odzywał. Zastanawiał się, czemu właściwie podąża
za tym człowiekiem. Przecież mógłby w każdej chwili uciec. Nie wiedział czemu
całkowicie zaufał temu mężczyźnie. Może ten ostatni miesiąc wszystko zmienił?
A jeśli
tamten czegoś od niego chciał? W końcu musi o czymś myśleć. Nikt nie robi
takich rzeczy bezinteresownie. Spojrzał na jego twarz i zapatrzył się w ten
skupiony profil. Zastanawiał go jego spokój. Wydawało mu się, że musi być
bardzo pewnym siebie człowiekiem. Najbardziej fascynowały go jego ciemne oczy,
które pod chłodną powłoką, mogły ukrywać ciepło i nie wiedział czemu, ale miał
ochotę przekonać się, czy to prawda.
Gdy Roronoa
obrócił się w jego stronę, szybko spuścił wzrok, by nie być przyłapanym.
Czemu mi
teraz pomagasz…? Sanji naprawdę chciał wiedzieć.
Kupili
bilety w automacie i przeszli przez barierki. Blondynowi udało się nawet dorwać
maszynę z fajkami i z utęsknieniem patrzył na nie zza szyby. Roronoa ku
jego zaskoczeniu, bez słowa, zakupił mu od razu dwie paczki. Black zupełnie go
nie rozumiał. Przyjął je jednak i zanim przyjechał pociąg, kilkoma zaciągnięciami
spalił szybko jednego papierosa.
Nie musieli
długo czekać. Cicha melodyjka oznajmiła przyjazd na peron białej maszyny. Sanji
rejestrował każdy najmniejszy szczegół ich trasy. Wtopieni w tłum, pokonywali
kilometry w ciszy, przerywanej stukotem kół, szumem pędzącego powietrza i
cichymi rozmowami pasażerów. Pora była taka, że ludzie wracali z pracy, dlatego
w wagonie zaczynało robić się tłoczno. Panowie, chcąc nie chcąc, coraz bardziej
przysuwali się do siebie.
Sanji czuł z
każdym centymetrem, coraz większe gorąco. Nie wiedział czy dzieje się tak od
stężenia osób na metr kwadratowy, czy zbliżania do swego wybawcy. Nie wiedząc
gdzie posiać wzrok, w końcu go uniósł i spotkał się z ciemnym, orzechowym
spojrzeniem, które prawie zwaliło go z nóg.
By nie okazać
słabości, nie przerywał kontaktu, próbując zgadnąć, o czym tamten myśli. Zoro
też tego nie zrobił i tak trwali pewną chwilę.
- Dokąd
jedziemy? - Sanji odważył się w końcu wydusić coś z siebie. Niezamierzenie wzrok
zjechał mu na usta mężczyzny, ale szybko wrócił do poprzedniej pozycji
przyłapany na własnym braku czujności. Zaskoczyło go to.
Zoro widząc
z bliska tą piekną twarz, miał niemały problem ze skupieniem. Łatwo przy nim
zapominał, po co właściwie to wszystko robi. Rozumiejąc w końcu pytanie,
pochylił się do ucha blondyna, na co tamten odpowiedział niekontrolowanym
rumieńcem. Ucieszyło go to z jakiegoś powodu.
- Do kogoś,
kto nam pomoże – Roronoa poczuł na policzku złote kosmki włosów, które
delikatnie go połaskotały. Najchętniej nie odsuwałby się i pozostał tak w tej
pozycji.
Sanjiego
zaskoczyła jego własna reakcja. Zastanawiał się czy to nie jest wina
jakiegoś szoku lub długiego przebywania w zamknięciu. Bliskość z tym
człowiekiem zdecydowanie dziwnie na niego działała.
- Czemu mnie
tutaj nie zostawisz? – Również pochylił się niekontrolowanie do jego ucha
zielonowłosego, powstrzymując się przed muśnięciem go swoimi ustami. Zapach
Roronoy był obezwładniający.
- Pogadamy
później - Zoro przymknął oczy, gdy oddech blondyna owiał jego szyję.
Sanjiego
zaskoczyła ta odpowiedź. Czego od niego chciał?
Przez resztę
drogi się nie odzywali. Panowie stali naprzeciw siebie, delikatnie ocierając
się materiałem swoich ubrań, co u jednego i drugiego wywoływało niekontrolowane
dreszcze przyjemności. Nawet gdy w pociągu zrobiło się już luźniej, nie
odsunęli się od siebie, co oboje odnotowali jako ciekawe zachowanie.
W końcu
dojechali na swoją stacje, która przerwała ich intymny kontakt. Sanji potulnie
kroczył za zielonowłosym, mijając ciemne budynki i zastanawiał się, czego
tamten od niego oczekuje. W głowie kołotały mu się tysiące myśli. Jak ma się
zachować? Przecież ten człowiek był sprawcą jego wcześniejszego piekła, ma o
tym tak po prostu zapomnieć? Nawet jeśli teraz zrobił taką rzecz? Nie mógł
sobie tego poukładać.
Nagle jednak
przez głowę przewinęła mu się pewna myśl, wypierając wszystko inne.
No tak… Już
od dawna nie dawałem znaku życia szefowi. Co jeśli…?
Ogarnął go
niepokój, który tak dobrze się z nim związał przez ostatni czas.
Właściwie
priorytetem powinien być dla niego powrót i zdanie raportu. Czy powinien dalej
podążać za zielonowłosym? Może lepiej odłożyć tą sprawę na później i potem
zająć się wyrównaniem rachunków?
Nie zdążył
jednak podjąć decyzji bo Roronoa zadzwonił nagle do pewnych drzwi w starym,
murowanym budynku, gdzie tynk odpadał całymi płatami. Wcisnął dzwonek
odpowiednią ilość razy, tworząc specyficzną melodyjkę, prawdopodobnie
oznaczającą pewien kod. Po dłuższej chwili zostali wpuszczeni i znaleźli się w
ciemnym korytarzu. Zoro skierował ich na schody, prowadzące do piwnicy. Tam,
mijając kilka par drzwi, w końcu dotarli do odpowiednich. Nim Roronoa chwycił
za klamkę, w drewnie uchyliła się klapka, a w niej pojawiła się para
ciskających gromy oczu.
Następny rozdział
Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz