czwartek, 11 czerwca 2015

Krwawy błękit 4



     Sanji bał się otworzyć oczy.
     To już czas…?  Ta noc wydawała mu się taka krótka. Czy w ogole nastał świt?
     Gdy tylko usłyszał brzdęk klucza w metalowym zamku, wzdrygnął się. Czy będzie miał siłę dalej się przeciwstawiać? Czy zdoła wytrzymać kolejną dawkę tortur? Czy jego ciało to wytrzyma?
Bardzo nie chciał wyglądać żałośnie, dlatego usiadł na posłaniu i odetchnął szybko kilka razy, doprowadzając się do porządku. To do niego niepodobne, żeby tak się nad sobą użalać. Przecież są na świecie gorsze rzeczy od strachu o własną skórę.
     Drzwi się otworzyły, wprowadzając do ciemnej celi jasne światło korytarza. Na jego tle zarysowała się sylwetka zielonowłosego mężczyzny. Blondyn poznał ją od razu. Trzy kolczyki w lewym uchu zawsze go demaskowały, pobrzękując cicho.
     Wstał dumnie, gotowy na ciąg dalszy. Wytrzyma. Znajdzie sposób żeby się stąd wydostać. Wiedział, że jakiś musi być.
     Nastała chwila ciszy, w której oboje stali naprzeciw siebie. Sanji czekał w napięciu. Poczuł niepokój, gdy tamten nie wykonał żadnego ruchu. Po chwili zauważył niewielki pakunek w ręce Roronoy. Uniósł pytająco swoją zakręconą brew, nie potrafiąc zgadnąć, co to może być.
     Nagle ów paczka została w niego rzucona. Sanji chwycił ją zdziwiony w swoje dłonie.
     - Ubieraj się szybko. Mamy mało czasu – Powiedział Zoro i stanął w progu, wyglądając na korytarz. Jego profil mocno zarysowywał się na tle jasnego światła, a oczy lśniły, czujnie zajęte obserwacją.
     Sanji tylko chwilę się wahał. Niczego nie rozumiał, ale to teraz było nieważne. Rozerwał cienki papier i wyjął z niego nową marynarkę, spodnie, bieliznę, koszulę i buty. Założył je w pośpiechu spinając klamrę paska, która brzdęknęła cicho. Ubranie leżało idealnie. Nie mógł opanować galopujących myśli. Zastanawiał się czy przypadkiem to nie jest pułapka albo jakaś psychologiczna zagrywka. Postanowił jednak nie zadawać na razie pytań i być czujnym.
     Gdy był gotowy, Roronoa przywołał go ręką i wyszli na korytarz. Ruszyli bez pośpiechu, jak gdyby nigdy nic, kierując się w stronę schodów prowadzących ku górze.
     Blondyn starał się opanować drżenie rąk. Rozglądał się nerwowo dookoła, zastanawiając się, o co może chodzić w tej sytuacji. Mimo, że pokonywał tą drogę przez ostatni czas, teraz wydawała się ona szalenie niebezpieczna. Może został wezwany do osobistego pokoju Doflamingo? Zaczęły nachodzić go różne możliwości.
     Sanji zaczął rozglądać się za czymś, co może przydać w razie czego do obrony. Miał szansę, bo zielonowłosy w końcu nie skupiał na nim całej uwagi.
     Udało im się wydostać z podziemi i znaleźli się na korytarzu prowadzącym do łazienki. Za oknami ledwo świtało. Blondyn pomyślał, że musi być bardzo wczesna godzina. Nikt się nie kręcił, wokół panowała cisza, przerywana jedynie ich przyspieszonymi krokami, brzdękiem kolczyków mężczyzny i dwóch mieczy przypiętych do jego pasa.
     Mieczy?
     Sanji pierwszy raz zobaczył je przy jego boku. Rzadko kiedy coś tak przykuwało jego uwagę.  Miał wrażenie, że promieniują jakimś nieznanym dla niego, morderczym pięknem. Ich drobne detale na pochwach i rączkach były niesamowicie precyzyjnie dopracowane. Lśniły w nikłym blasku słońca. Ledwo odwrócił od nich wzrok.
     Minęli łazienkę do której zawsze prowadził go zielonowłosy. Jak gdyby nigdy nic szli przez budynek, mijając wiele par drzwi i przechodząc przez różne pomieszczenia. Blondyn coraz bardziej czuł się zdezorientowany. Nie wiedział co się dzieje i dokąd tamten go prowadzi. Bał się pytać, wiec jedynie obserwował kamery przytwierdzone do sufitu. Nasłuchiwał tak bardzo, że każdy dźwięk rozrywał mu bębenki w uszach.
     W końcu zatrzymali się przy jednym z okien. Zoro pchnął je delikatnie, a ono ustąpiło bez najmniejszego skrzypnięcia, pozbawione już wcześniej zamka.
     Sanji nie mógł uwierzyć. Zastanawiał się czy przypadkiem mu się to nie śni. Zielonowłosy wyskoczył cicho na zewnątrz lądując miękko i bezszelestnie na zielonej trawie. Patrzył zszokowany jak ten kieruje w jego stronę niemy znak zapytania, widząc jego niezdecydowaną minę.
     Dlaczego?
     Czy on właśnie pomaga mu się stąd wydostać? Przecież to nie miało sensu! To nielogiczne! Nie mógł się ruszyć. Wolność była na wyciągnięcie ręki.
     W końcu otrząsnął się z szoku. W końcu to jego szansa! Wyskoczył również na zewnątrz i gdy tylko dotknął ziemi, zachłysnął się świeżym powietrzem.
     Po prostu stąd wyszli, nie wszczynając żadnego alarmu. Odetchnął głęboko, rozkoszując się tym zapachem i ze wzruszenia mógłby się nawet rozpłakać, gdyby nie to, że dalej jeszcze znajdował się na terenie wroga i nie do końca rozumiał swoją sytuacje.
     Zoro uważnie obserwował otoczenie, ale nie wyczuł nic niepokojącego, co go trochę uspokoiło. To znaczy, że mają jeszcze chwilę czasu. Wiedział jaką porę wybrać i jaką trasę, żeby nie natknąć się na żadnego uzbrojonego strażnika. Do tego zawiesił cały system monitoringu, co oczywiście mogło być w każdej chwili odkryte, lecz spokój, jaki panował tu od długiego czasu, nieco uśpił czujność ochroniarzy. Doflamingo również wracał dopiero popołudniu, dlatego większość jeszcze odpoczywała, póki mogła. W budynku bez problemu sobie poradził, ale na zewnątrz już nie było bezpiecznie. Przyjrzał się dokładnie dachowi, lecz nie dostrzegł żadnego snajpera. Udało im się trafić w czas zmiany wachty. Blondyn kroczył za nim potulnie, o nic nie pytając. Przynajmniej nie sprawiał mu teraz kłopotu. Zastanawiał się czy nie będzie miał z nim problemów, ale chyba niepotrzebnie się martwił.
     Na parkingu stało wiele luksusowych i drogich aut. Sanji rozglądał się dookoła zestresowany tym, że ktoś może ich zobaczyć. Zastanawiał się, czy tamten wie co robi. Było dla niego coś za cicho. Zoro wskoczył do pierwszego lepszego kabrioletu, wyciągnął dziwne urządzenie z kieszeni i przyczepił je do deski rozdzielczej. Sanji nie zastanawiając się dłużej, również wlazł na siedzenie pasażera i przyjrzał się niewielkiemu ekranowi. Na wyświetlaczu pojawiła się sympatyczna pani, która cichym głosem powitała pana Doflamingo i życzyła miłej przejażdżki.
     Ma urządzenie do hakowania systemu. Pomyślał Sanji ze zdumieniem. Nie wiedział, czemu się dziwił. Przecież sam też pracował w tej branży, robił takie rzeczy. Musiał się otrząsnąć, bo średnio mu szło myślenie. By na coś się przydać, obrócił się do tyłu w poszukiwaniu czegoś, co może ich wspomóc w dalszej ucieczce.
     Nagle coś musnęło jego policzek i wbiło się z niewyobrażalną szybkością w zagłówek za jego głową, praktycznie bezdźwięcznie go przebijając.  Serce stanęło mu w gardle, gdy zdał sobie sprawę, że była to kula wymierzona w jego głowę. Gdyby nie wykonał ruchu, byłby już martwy.Cienka stróżka krwi ozdobiła jego blady policzek.
     Zoro wcisnął gaz do dechy sekundę później. Ruszyli z piskiem opon, kierując się na drogę. Sanji mocno chwycił się drzwi, gdy Roronoa praktycznie w miejscu musiał obrócić auto na asfalt, wzniecając przy tym kłęby kurzu. W powietrzu zaczęły świstać pociski przebijając karoserie i siedzenia, cudem omijając ich ciała. Na całym terenie rozdźwięczała syrena, alarmując okolicę o ich występku.
     - Otwórz schowek! - Krzyknął Zoro jadąc zygzakiem już po prostej drodze. Ze wszystkich stron zaczęli nagle wyskakiwać ochroniarze, celując do nich ze swoich broni.
     Sanji wykonał polecenie, znajdując kilka magazynków i pistolet. W pośpiechu chwycił go w swoją dłoń, przeładował z niesłychaną zręcznością i obrócił się do tyłu, podpierając ręce na oparciu fotela i celując w wybiegających facetów w czerni. Pomimo ostrej jazdy, wykonał kilka precyzyjnych strzałów trafiając przeciwników, którzy padali na ziemię jak muchy. Adrenalina wrzała w jego żyłach, wyostrzając zmysły do maksimum.
     - Schyl się! - Krzyknął Zoro widząc, że brama wyjazdowa z terenu posesji zaczyna się zamykać. Dziękował w duchu, że w ogóle się wcześniej otworzyła, dzięki czujnikowi na samochód. Dodał gazu i ścisnął mocniej kierownicę. Wiatr szaleńczo rozwiewał im włosy, a warkot silnika zagłuszał wszystko wokół. Pruli tak szybko, że czas między nimi a wyjściem niesamowicie się kurczył. Roronoa widząc, że tamten nie wykonuje polecenia, chwycił jego głowę i sprowadził do parteru.
     - Co ty wyprawiasz?! - Krzyknął blondyn zawstydzony, znajdując się twarzą bardzo blisko spodni zielonowłosego. Wyswobodził się z uścisku i wychylił odrobinę głowę nad maskę, orientując się o co tamtemu chodziło. Zaklął i szybko schował się głębiej w siedzenie. Z całej siły chwycił co się dało, modląc, by zdążyli. Wszystko stało się tak szybko, że nawet życie nie zdążyło przelecieć mu przed oczami.
     Wyjeżdżając, z obu stron otarli się o metalowe pręty, tracąc lusterka i  zostawiając głębokie rysy na karoserii. Iskry posypały się piękną falą, a samochodem nieznacznie wstrząsnęło. Na szczęście nie zatrzymało to pojazdu, który jechał dalej przed siebie. Zdążyli w ostatnim momencie.
     - Udało się - Powiedział Sanji podnosząc głowę i sam nie wierząc, że im się poszczęściło. Nie wierzył, że naprawdę się stamtąd wydostał. Miał ochotę głośno się roześmiać i krzyknąć ze szczęścia. Oprzytomniał trochę, gdy kula znów świsnęła koło niego i zbiła z trzaskiem przednią szybę. Kawałki szkła rozsypały się na ich siedzenia i musnęły skórę. Część jej jednak pozostała i przysłaniała drogę prowadzącemu plątaniną białej pajęczyny.
     - Cholera - Zoro teraz niewiele widział i mógł jedynie wychylić się przez lewe drzwi.
     Pogoń zostawili w tyle. Strzały ucichły, a krajobraz się zmienił. Jechali teraz przez las, strasząc dzikie zwierzęta i ptactwo, które podrywało się w dzikim locie, niezadowolone z nieproszonych gości.
     Blondyn teraz trochę odetchnął. Dłonie dalej mu lekko drżały. Spojrzał na swego wybawcę i nie wiedział co ma powiedzieć. Dalej ledwo w to wierzył. Schował broń za pas i odkładając rozmowę na później, zapatrzył się w błękitne niebo nad sobą. Dawno go nie widział. Dawno nie mógł nabrać w płuca tyle świeżego powietrza. Wiatr rozwiewał mu włosy, a świergot ptaków uspokajał. Nim się spostrzegł, zamknął oczy, kołysany miarowym mruczeniem silnika i zasnął, wykończony po ekscytującym poranku.

     - Wstawaj - Zoro musiał przerwać drzemkę swojemu pasażerowi.  Rzucił w niego swoją marynarką. Robiło się chłodno. Był zaskoczony, że tamten usnął w takich warunkach. Dziwiło go, że nie obudził się nawet jak pozbywał się resztek przedniej szyby. Chętnie popatrzyłby sobie jeszcze w to wręcz anielskie oblicze, ale czas ich gonił. Doflamingo na pewno już został szczegółowo poinformowany o jego zdradzie, a samochód prawdopodobnie miał w sobie system pozwalający na wykrycie jego położenia.
     Sanji przebudził się szybko, wyciągając broń i rozejrzał się na wpół przytomnie dookoła.
     - Schowaj to idioto! – Syknął Roronoa widząc jego zachowanie.Trochę go to rozbawiło, choć w obecnych okolicznościach nie powinno.
     Black pomrugał szybko kilka razy i opuścił rękę.
     Byli jakimś mieście.
     Słońce już zaszło. Ludzie spacerowali jeszcze w żółtym świetle lamp i patrzyli nieufnie na zdewastowany kabriolet. Mijali go szybko, mając nadzieję, że mężczyźni ich nie zaczepią.
     - Idziesz czy nie? - Zielonowłosy obserwował przechodniów, węsząc zagrożenie. Mimo, że wybrał mało popularną dzielnice, to ludzi i tak było zbyt wielu. Westchnął zrezygnowany. Gdy Black znalazł się na ulicy, ruszyli w stronę stacji kolejowej.
     Sanji zastanawiał się dokąd się teraz udadzą. Dalej nie mógł uwierzyć że zasnął podczas ucieczki. Przetarł twarz. Miał nadzieję, że teraz przynajmniej będzie trochę bardziej przytomny.  Dalej się nie odzywał. Zastanawiał się, czemu właściwie podąża za tym człowiekiem. Przecież mógłby w każdej chwili uciec. Nie wiedział czemu całkowicie zaufał temu mężczyźnie. Może ten ostatni miesiąc wszystko zmienił?
     A jeśli tamten czegoś od niego chciał? W końcu musi o czymś myśleć. Nikt nie robi takich rzeczy bezinteresownie. Spojrzał na jego twarz i zapatrzył się w ten skupiony profil. Zastanawiał go jego spokój. Wydawało mu się, że musi być bardzo pewnym siebie człowiekiem. Najbardziej fascynowały go jego ciemne oczy, które pod chłodną powłoką, mogły ukrywać ciepło i nie wiedział czemu, ale miał ochotę przekonać się, czy to prawda.
     Gdy Roronoa obrócił się w jego stronę, szybko spuścił wzrok, by nie być przyłapanym.
Czemu mi teraz pomagasz…? Sanji naprawdę chciał wiedzieć. 
     Kupili bilety w automacie i przeszli przez barierki. Blondynowi udało się nawet dorwać maszynę z fajkami i z utęsknieniem patrzył na nie zza szyby. Roronoa  ku jego zaskoczeniu, bez słowa, zakupił mu od razu dwie paczki. Black zupełnie go nie rozumiał. Przyjął je jednak i zanim przyjechał pociąg, kilkoma zaciągnięciami spalił szybko jednego papierosa.
     Nie musieli długo czekać. Cicha melodyjka oznajmiła przyjazd na peron białej maszyny. Sanji rejestrował każdy najmniejszy szczegół ich trasy. Wtopieni w tłum, pokonywali kilometry w ciszy, przerywanej stukotem kół, szumem pędzącego powietrza i cichymi rozmowami pasażerów. Pora była taka, że ludzie wracali z pracy, dlatego w wagonie zaczynało robić się tłoczno. Panowie, chcąc nie chcąc, coraz bardziej przysuwali się  do siebie.
     Sanji czuł z każdym centymetrem, coraz większe gorąco. Nie wiedział czy dzieje się tak od stężenia osób na metr kwadratowy, czy zbliżania do swego wybawcy. Nie wiedząc gdzie posiać wzrok, w końcu go uniósł i spotkał się z ciemnym, orzechowym spojrzeniem, które prawie zwaliło go z nóg.
     By nie okazać słabości, nie przerywał kontaktu, próbując zgadnąć, o czym tamten myśli. Zoro też tego nie zrobił i tak trwali pewną chwilę.
     - Dokąd jedziemy? - Sanji odważył się w końcu wydusić coś z siebie. Niezamierzenie wzrok zjechał mu na usta mężczyzny, ale szybko wrócił do poprzedniej pozycji przyłapany na własnym braku czujności. Zaskoczyło go to.
     Zoro widząc z bliska tą piekną twarz, miał niemały problem ze skupieniem. Łatwo przy nim zapominał, po co właściwie to wszystko robi. Rozumiejąc w końcu pytanie, pochylił się do ucha blondyna, na co tamten odpowiedział niekontrolowanym rumieńcem. Ucieszyło go to z jakiegoś powodu.
     - Do kogoś, kto nam pomoże – Roronoa poczuł na policzku złote kosmki włosów, które delikatnie go połaskotały. Najchętniej nie odsuwałby się i pozostał tak w tej pozycji.
     Sanjiego zaskoczyła jego własna reakcja. Zastanawiał się czy to nie jest wina jakiegoś szoku lub długiego przebywania w zamknięciu. Bliskość z tym człowiekiem zdecydowanie dziwnie na niego działała.
     - Czemu mnie tutaj nie zostawisz? – Również pochylił się niekontrolowanie do jego ucha zielonowłosego, powstrzymując się przed muśnięciem go swoimi ustami. Zapach Roronoy był obezwładniający.
     - Pogadamy później - Zoro przymknął oczy, gdy oddech blondyna owiał jego szyję.
Sanjiego zaskoczyła ta odpowiedź. Czego od niego chciał?
     Przez resztę drogi się nie odzywali. Panowie stali naprzeciw siebie, delikatnie ocierając się materiałem swoich ubrań, co u jednego i drugiego wywoływało niekontrolowane dreszcze przyjemności. Nawet gdy w pociągu zrobiło się już luźniej, nie odsunęli się od siebie, co oboje odnotowali jako ciekawe zachowanie.
     W końcu dojechali na swoją stacje, która przerwała ich intymny kontakt. Sanji potulnie kroczył za zielonowłosym, mijając ciemne budynki i zastanawiał się, czego tamten od niego oczekuje. W głowie kołotały mu się tysiące myśli. Jak ma się zachować? Przecież ten człowiek był sprawcą jego wcześniejszego piekła, ma o tym tak po prostu zapomnieć? Nawet jeśli teraz zrobił taką rzecz? Nie mógł sobie tego poukładać.
     Nagle jednak przez głowę przewinęła mu się pewna myśl, wypierając wszystko inne.
     No tak… Już od dawna nie dawałem znaku życia szefowi. Co jeśli…?
     Ogarnął go niepokój, który tak dobrze się z nim związał przez ostatni czas.
     Właściwie priorytetem powinien być dla niego powrót i zdanie raportu. Czy powinien dalej podążać za zielonowłosym? Może lepiej odłożyć tą sprawę na później i potem zająć się wyrównaniem rachunków?
     Nie zdążył jednak podjąć decyzji bo Roronoa zadzwonił nagle do pewnych drzwi w starym, murowanym budynku, gdzie tynk odpadał całymi płatami. Wcisnął dzwonek odpowiednią ilość razy, tworząc specyficzną melodyjkę, prawdopodobnie oznaczającą pewien kod. Po dłuższej chwili zostali wpuszczeni i znaleźli się w ciemnym korytarzu. Zoro skierował ich na schody, prowadzące do piwnicy. Tam, mijając kilka par drzwi, w końcu dotarli do odpowiednich. Nim Roronoa chwycił za klamkę, w drewnie uchyliła się klapka, a w niej pojawiła się para ciskających gromy oczu.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz