czwartek, 11 czerwca 2015

Krwawy błękit 6



     Tak… to co zrobił było cholernie logiczne.
     Okryty samym prześcieradłem blondyn dopalał już drugiego papierosa. Tytoniowa chmurka rozpływała się w powietrzu. Oparł głowę o chłodną ścianę za sobą i próbował sobie wszystko poukładać. W pierwszej chwili nie wiedział gdzie się obudził. Już dawno tak wygodnie nie spędził nocy. Rozglądał się ponuro po pomieszczeniu zastanawiając się nad wczorajszym wieczorem.
     Nie ma to jak najpierw oskarżyć gościa o to, że chce cie przelecieć, a potem wepchnąć mu się do łóżka…
     Uśmiechnął się delikatnie, z zakłopotaniem. Potargał sobie włosy i zgasił niedopałek  w popielniczce. Musiał wstać, przecież nie będzie cały dzień siedział w łóżku i wspominał…
     Rumieniec oblał szkarłatem jego twarz.
     Ciężko mu było zrzucić z siebie materiał i w końcu się ruszyć. W końcu łóżko go wypluło i w kawałku czegoś, co miało być chyba lustrem, przyjrzał się śladom wczorajszej namiętności. Oglądał je chwilę rozpamiętując każdy z osobna i ubrał, by następnie opuścić pomieszczenie. Nie za bardzo wiedząc gdzie się udać, przechadzał się po korytarzu w poszukiwaniu kochanka. W końcu usłyszał jakieś dźwięki rozmowy i ruszył w tym kierunku. Zanim jednak przekroczył próg, zatrzymał się i nadstawił ucha, ciekawy tematu konwersacji.
     - Do reszty oszalałeś.
     - Myśl co chcesz.
     - W ogóle to przemyślałeś? Przecież to wcale nie musi być prawda - Brzdęk narzędzi przerywał zdania.
     - Pilnuj swoich spraw.
     - Chyba nigdy cię nie zrozumiem. Drugi raz ci dupy nie będę ratował.
     - To moja decyzja.
     - Może blondaskowi się coś popierdoliło. Mówiłeś, że nie pytałeś go wprost?
     - Wolę to sam sprawdzić.
     - Wiesz, że gówno się może okazać?
     Roronoa nic nie odpowiedział.
     - Ale nawet jeśli, to przynajmniej sobie skorzystałeś, co? – Zaśmiał się Franky rzucając wymowną aluzję, która została skomentowana jedynie prychnięciem.
     Blondynowi również przyszło do głowy tylko jedno i poczuł palący rumieniec. Nie wiedział co o tym myśleć. Poczuł pewien żal wiedząc, że jest coś więcej pod tą całą akcją ucieczki i że nie było to całkowicie bezinteresowne. Możliwe, że ich zbliżenie miało być również jedynie elementem całego planu. Miał ochotę się zaśmiać. Właściwie mało go to powinno obchodzić. Jedyne co teraz musi zrobić, to wrócić do swojego dawnego życia i to jak najszybciej. Nie wierzył, że jest jakieś wyjście z sytuacji, nawet jeśli zielonowłosy dotrzymałby wczorajszych wypowiedzianych słów.  Z nutką żalu, nie przejmując się czy tamci go zobaczą, minął drzwi i ruszył w kierunku wyjścia.
     Oczywiście mężczyźni go dostrzegli i gdy tylko Zoro zdał sobie sprawę, że byli podsłuchiwani, podbiegł do blondyna, który już ubierał buty w korytarzu.
     - Dokąd idziesz? – Zapytał trochę zdezorientowany, zastanawiając się, ile tamten usłyszał.
     - Wiesz przecież - Odparł Sanji rejestrując jego zachowanie.
     - Miałem ci pomóc, zapomniałeś?
     Sanji słabo się uśmiechnął.
    - Nic od ciebie nie chcę – Nie mógł mu spojrzeć w oczy bo wciąż czuł na skórze jego palący dotyk – Uznajmy, że jesteśmy kwita. Tu nasze drogi mogą się rozejść.
     - Czego się boisz? - Zapytał spokojnie Roronoa, opierając się ścianę i przyglądając jak tamten nieporadnie wiąże buty. Palce plątały się blondynowi coraz bardziej.
     - A czego mam się bać? - Blacka wytrącał z równowagi jego głos. Jego własny zadrżał z emocji.
     - Dotrzymam słowa.
     - Tylko dlatego, że masz w tym własny interes? - Sanji spojrzał w końcu na niego wykrzywiając z zaciekawieniem brew. Milczenie ze strony Roronoy tylko potwierdziło to, co wcześniej usłyszał. Nie chciał już mieć nikogo na sumieniu, ani wyświadczać sobie kolejnej przysługi. Był zmęczony. Po za tym naprawdę nie mógł się połapać w intencjach zielonowłosego.
     Zrezygnowany wstał i przysunął się do twarzy Zoro, którego ten ruch niezmiernie zaskoczył.
     - Niech pan przestanie się mną bawić, panie Roronoa – cicho szepnął mu w usta to, co chodziło mu po głowie od rana i po chwili odsunął się z satysfakcją, widząc reakcję jaką wywołał na obliczu tego mężczyzny.
     Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, nie wiedzieć czy być zawiedzionym czy nie, otworzył drzwi i wyszedł z mieszkania. Miał nadzieję, że uda mu się naprędce wymyślić jakiś plan.
Mechanik wychylił się ze swojej pracowni.
     - Co jest z tą twoją brewką?.
     - Po co w ogóle ja z tobą gadałem?! - Westchnął Zoro wkurzony i w pośpiechu chwycił marynarkę i buty, chcąc pognać za chłopakiem.
     - Chodzi naprawdę o katanę, czy zauroczyły cię jego niebieskie oczy? - Zakpił Franky widząc jego zachowanie i rzucił w jego stronę srebrny pęk kluczy.
     - Chrzań się – Roronoa chwycił je w locie, posyłając mu mordercze spojrzenie i wrócił się jeszcze po swoje miecze.
     - Tak myślałem – Niebieskowłosy zasiadł do siebie – Mogliście być chociaż ciszej, to nie jest burdel dla twojej świadomości! - Krzyknął, nim ten trzasnął drzwiami, wybiegając w pośpiechu. Nałożył gogle, włączył palnik i pochylił się nad swoim ostatnim dziełem. Syk niebieskiego płomienia rozświetlił pomieszczenie, zagłuszając śmiech mężczyzny.

     Jak w ogóle do tego doszło?
     Sanji z całych sił trzymał się siodełka prującego przez miasto, głośnego motoru. Luźny kask latał mu na wszystkie strony i musiał cały czas go sobie poprawiać. Przedostające się powietrze nieznośnie drażniło oczy, które musiał mrużyć i naprawdę starać, by nie patrzeć na zielonowłosą czuprynę przed sobą. Krajobraz i luzie zlewali się w jedną wielką artystyczną smugę kolorów.
     Razem z Zoro, prześcigając  wiatr, wyjechali poza teren zabudowań, lawirując pomiędzy samochodami i kierowali się na północ, we wskazanym wcześniej przez blondyna kierunku.
     Black nie mógł odgonić niepokojących myśli. Im szybciej jechali, tym jego żołądek wyczyniał coraz to wymyślniejsze akrobacje. W głowie mu się nie mieściło, że naprawdę tak się wszystko potoczyło. No bo właściwie co niby ma się zrobić, jak nie ma się pieniędzy, transportu, ani broni, gdy nagle zaczynają do ciebie strzelać?
     Gdyby nie ten idiota, który podjechał na ścigaczu, mógłby robić za francuski, dziurawy ser.
Wiele wysiłku wkładał w to, żeby nie objąć w pasie tego mężczyzny. Było to trudne, bo zielonowłosy nie znał chyba takiego pojęcia jak „ograniczenie prędkości”. Do tego nie udało im się zgubić pościgu. Tym razem nie mieli nawet jak pozbyć się natrętów.
     Zoro wyciągał z maszyny ile się da. Na ich nieszczęście, prześladowcy również mieli dwukołowce. Nie rozumiał, jak mogli zostać tak szybko namierzeni. Nie sądził, że Doflamingo uda się tak łatwo ich wytropić. Miał nadzieję, że nie sprowadził na Frankyego kłopotów. Teraz miał jednak własne na głowie i próbował zjechać z otwartej przestrzeni. Zauważył w oddali las. Postanowił kierować się w tym kierunku. W tym samym jednak momencie, jego pasażer poklepał go w ramię i wskazał całkowicie przeciwny kierunek. Zielonowłosy nawet się nie zastanawiał, tylko skręcił na wyznaczoną trasę.
     Wykonał ostry zakręt, kładąc motocykl prawie na asfalcie. Black chcąc nie chcąc, musiał się wtulić w jego plecy. Był pewny, że zaraz umrze. Ryk maszyny był przeraźliwy. Zamknął oczy, zdając się znowu na tego glona. Usłyszał wystrzały i modlił się, żeby kule ich nie dosięgły. Wszystko działo się strasznie szybko. Przemierzali kilometry, co chwila kierując się we wskazywanym przez niego kierunku. Zoro zastanawiał się, dokąd ich to zaprowadzi. Prześladowcy przestali strzelać, prawdopodobnie zachowując naboje na później.
      Stracili poczucie czasu. Krajobraz zaczął się zmieniać. Jechali teraz wzdłuż wysokiego klifu, a im oczom ukazało się morze, zajmując cały horyzont. Wysokie fale uderzały o skały, pieniąc się i roztrzaskując o nie gniewnie. Nagle droga im się skończyła. Przed sobą mieli jedynie urwisko.
     - I co teraz, panie nawigatorze?! - Roronoa nie spodziewał się, że blondyn pokieruje ich w ślepy zaułek.  Nie potrafił teraz wymyślić wyjścia z sytuacji. Do tego wskazówka paliwa niebezpiecznie wjeżdżała na czerwone pole. Kończyły im się możliwości. Pościg był coraz bliżej.
     - Jedź! - Krzyknął Sanji odrzucając kask. Miał nadzieję, że dobrze ocenił ich położenie.
     - Dokąd?! - Zoro rozglądał się dookoła, ale nie widział żadnej innej drogi ucieczki. Jedyne co im pozostało to horyzont i morska toń.
     - Przed siebie! Jedź i się nie zatrzymuj! - Wskazał na klif i poklepał go szybko po ramieniu - No dalej!
     - Zabijemy się! - Również odrzucił kask, domyślając się dalszej części zdarzeń. Uznał to za szaleństwo. Kompletne szaleństwo. Do tego Franky go zamorduje, o ile sami przeżyją.
     - Jedź! - Prześladowcy byli coraz bliżej. Już wyciągali broń hamując ostro niedaleko nich.
     Zoro wykrzywił usta w dzikim uśmiechu. Dawno nie czuł takiej adrenaliny. Przekręcił rączkę kierownicy na ful i w tumanach kurzu ruszył, zbliżając się do krawędzi urwiska. Rejestrował każdy centymetr, który skracał dystans między nimi a przepaścią. Poczuł, jak szczupłe ręce obejmują go mocno w pasie. Instynkt próbował kazać mu zatrzymać maszynę,  ale wierząc w słowa kompana i czując szaloną przyjemność, zdusił krzyczący rozsądek.
     Koła motoru oderwały się od ziemi. Przez chwilę lecieli w powietrzu, unosząc się nad ciemnymi morskimi falami. Czas zwolnił. Materiał ubrań szaleńczo trzepotał na wietrze. Była to zaledwie chwila, po której maszyna zaczęła powoli opadać. Kilka wystrzałów przecięło powietrze. Żołądek Zoro wywijał fikołki, gdy oderwali się od motoru, który pognał przed nimi w morską toń. Lecąc zastanawiał się, czy blondyn rzeczywiście wiedział co robi. Dzięki temu, że maszyna wyrzucił ich dalej od brzegu, ominęło ich spotkanie z ostrymi skałami. Zaczerpnął potężnie powietrza, przed samym zanurzeniem. Uderzenie w taflę było bolesne i zanim zielonowłosy doszedł do siebie, poczuł pod wodą szarpnięcie, które trochę go ocuciło. Przez miliony drobnych bąbelków ujrzał blond czuprynę i zaczął płynąć za Blackiem, miotany prądem morza. Walcząc z nim, przepływali między ostrymi jak brzytwa kamieniami. Nagle zobaczył w skałach ciemny tunel. Coraz bardziej zbliżali się do mroku i Zoro zaczął odczuwać potrzebę zaczerpnięcia powietrza. Ruchy pod wodą wydawały mu się strasznie ociężałe, a nasiąknięte ubrania wcale nie pomagały. Nie wiedział jak daleko mają jeszcze do powierzchni i niespokojnie wpłynął w ciemną jamę. Nagle przed nim rozbłysło jasne światło. Przymrużył oczy i rozpoznał krótki wodoodporny świetlik przytwierdzony do ścian jaskini. Gdy już znaleźli się w środku, ujrzał wodny sufit i pospieszył w jego kierunku czując, jak pali go klatka piersiowa. Pierwszy oddech prawie rozerwał mu płuca.
     Oboje odetchnęli pełną piersią, kaszląc, i przecierając oczy. Strop był na tyle niski, że nawet nie mogli unieść nad sobą ręki. Tutaj tunel ciągnął się dalej w podziemia. Wzrok chwilę przyzwyczajał się do nowego otoczenia.
     Ciszę zaczął przerywać zduszony śmiech.
     - Z czego rżysz, głupie marimo? - Sanji sam się powstrzymywał, zarażony wesołością. Pomyślał, że dawno nie miał okazji się z czegoś cieszyć. Aż zabolały go kąciki ust, gdy uniósł je w górę. Do ostatniej chwili nie wierzył, że zjadą z tego klifu. Naprawdę to zrobili.
     - Żyjemy - Zoro zastanawiał się, czy kiedykolwiek widział taką twarz blondyna. Nie spodziewał się, że wyjdą z tego w jednym kawałku.
     - Tak… - Uśmiech Roronoy w tym bladym niebieskim świetle, przyprawiał go o ciarki. Adrenalina powoli rozpływała się po ciele.
     Patrzyli sobie w oczy, chichrając się jak nienormalni. Woda odbijała światło neonu i tworzyła na suficie i ich twarzach piękne błękitne pajęczyny.
     - Do twarzy ci z uśmiechem - Wyrwało się Zoro, który podziwiał poskręcane, mokre kosmki jasnych włosów, przylepione do bladej skóry. Zbliżył się do niego, oczarowany tymi szczegółami. Brew blondyna uniosła się, a niebieskie oczy zrobiły się wielkie ze zdziwienia.
     Sanjiego oplotło nieokreślone uczucie. Zacisnął palce na chłodnym i śliskim kamieniu, a w plecy wbiły mu się ostre krawędzie ściany. Serce obijało się o żebra. Przełknął ślinę, gdy ich twarze zbliżały się do siebie. Nie potrafił tego powstrzymać. Zamknął oczy gdy ciepłe usta dotknęły jego warg. Rozchylił je delikatnie, pragnąc więcej tego ciepła, zupełnie zapominając o poranku, niesiony uczuciami. Dźwięk chlupoczącej wody przy każdym ich ruchu, odbijał się cichym echem wzdłuż korytarza. Chwycili dłońmi swoje szyje, wplatając palce w mokre włosy, skupiając się tylko na sobie. Ich biodra nieznacznie otarły się o siebie, wywołując u nich ciche westchnienie. Sanji poczuł nagłe ukłucie w sercu i z wielkim bólem odsunął od siebie Roronoe, odwracając wzrok.
     Już chciał otworzyć usta i zapytać o wiele dręczących go rzeczy, ale zauważył nagle coś niepokojącego.
     - Krew - Powiedział zszokowany.
     Oboje spojrzeli z trwogą w taflę wody, której błękit zabarwił się na purpurowo. Wirujące nitki delikatnie kołysały fale.
     Nagle Zoro chwycił się za bok, dopiero teraz czując kłucie.
     - Cholera, chyba moja - Skrzywił się zdziwiony, że wcześniej tego nie zauważył. Adrenalina całkowicie wyłączyła jego ośrodek bólu. Pod wodą nie mógł określić rozległości rany.
     - Musimy wyjść z wody- Black naprawdę się zaniepokoił. Czepiając się wystających kamieni, ruszyli wzdłuż ściany w głąb tunelu. Co jakiś czas obracał się za siebie, rejestrując stan zielonowłosego.
     - Zaraz będziemy na lądzie.
     - W porządku, prawie tego nie czuję - Uciskał pulsujące miejsce, które dodatkowo drażniła słona woda. Uśmiechnął się delikatnie na myśl, że blondyna tak to ruszyło.
     Zbliżyli się do brzegu. Black pomógł zielonowłosemu wyjść z wody i usadził go pod ścianą.
     - Zdejmuj koszulę.
     Oboje, wspólnymi siłami, pozbawili zielonowłosego górnej części ubrania, nasiąkniętej dość mocno czerwoną cieczą. Sanji przyjrzał się ranie, lekko marszcząc brwi.
     - I co? Umrę panie doktorze? - Zaśmiał się Zoro, nawet się nie krzywiąc.
     - Ciebie to chyba diabeł nie chce - Blondyn uśmiechnął się i odetchnął w duchu. Rana była postrzałowa, ale na szczęście kula tylko drasnęła bok. Obficie krwawiła, ale to mógł spróbować zatamować – Podnieś się, opatrzymy to.
     Black powoli, rozrywając koszulę, obwiązywał Roronoe. Po palcach spływała mu krew, skapując na kamienną posadzkę. Starał się robić to delikatnie mimo, że mężczyzna nawet nie jęknął. Może i rana nie była poważna, ale na pewno bolała, dlatego nie mógł się nadziwić takiemu zachowaniu. Podczas tej pracy, myślał też nad tym, co powinni zrobić.
     - Nie powinieneś w ogóle tu być - Powiedział smutno.
     - Ale jestem – Zoro skupiał się jedynie na dotyku blondyna.
     - Dlaczego? - Zapytał, wiążąc ostatnią kokardkę.
     - Już sam nie wiem - Odgarnął mu część mokrych pasemek z czoła. Ich oczy się spotkały - Nie bawię się panem, panie Black.
     Cisza po tym zdaniu aż bolała. Próbowali odgadnąć swoje myśli. Sanji bał się, że bicie jego serca również zaraz odezwie się echem w tych ciemnościach. Każde słowo zielonowłosego mąciło mu w głowie. Zaczynał w nie wierzyć, co owocowało coraz silniejszym strachem. Przerażało go to, że już podjął decyzję. Odwrócił wzrok od błyszczących tęczówek i spojrzał w mroczną czeluść przed sobą. Miał wrażenie, że kły ciemności chcą ich rozerwać żywcem. Bał się, że jego wybór skończy się tragicznie.
     - Co jest dalej? - Roronoa nie przejął się brakiem odpowiedzi. Zastanawiał się nad ty, co ich czeka. Podejrzewał gdzie mogą się znajdować. Skoro tu trafili, może to być jedna z dróg do tego cholernego Crocodila. Pomyślał, że jak na gada, to całkiem wyszukana.
     - To, co myślisz  – Upewnił go w przekonaniu Black i pomógł mu wstać. Stali teraz oboje, zastanawiając się, co zastaną po drugiej stronie tej czarnej kurtyny – Masz jakiś plan?
     - Nie - Odpowiedział zielonowłosy, nie wyglądając na zmartwionego.
     - Tak myślałem - Black z zażenowaniem pomyślał, że trafił mu się naprawdę wyszukany bohater. Będą musieli pomyśleć po drodze, w końcu trochę mają do przejścia  – Jakaś broń?
     - Utonęła z motocyklem.
     - To świetnie - Przetarł twarz zrezygnowany. Odechciało mu się już pytać. Sięgnął do kieszeni i ponownie zakląłb- Kurwa, jeszcze fajki mi zamokły.
     Ruszyli idąc wzdłuż kabli z żarówkami, które oświetlały im drogę.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz