Tak… to co
zrobił było cholernie logiczne.
Okryty samym
prześcieradłem blondyn dopalał już drugiego papierosa. Tytoniowa chmurka
rozpływała się w powietrzu. Oparł głowę o chłodną ścianę za sobą i próbował
sobie wszystko poukładać. W pierwszej chwili nie wiedział gdzie się obudził.
Już dawno tak wygodnie nie spędził nocy. Rozglądał się ponuro po pomieszczeniu
zastanawiając się nad wczorajszym wieczorem.
Nie ma to
jak najpierw oskarżyć gościa o to, że chce cie przelecieć, a potem wepchnąć mu
się do łóżka…
Uśmiechnął
się delikatnie, z zakłopotaniem. Potargał sobie włosy i zgasił niedopałek
w popielniczce. Musiał wstać, przecież nie będzie cały dzień siedział w
łóżku i wspominał…
Rumieniec
oblał szkarłatem jego twarz.
Ciężko mu
było zrzucić z siebie materiał i w końcu się ruszyć. W końcu łóżko go wypluło i
w kawałku czegoś, co miało być chyba lustrem, przyjrzał się śladom wczorajszej
namiętności. Oglądał je chwilę rozpamiętując każdy z osobna i ubrał, by
następnie opuścić pomieszczenie. Nie za bardzo wiedząc gdzie się udać,
przechadzał się po korytarzu w poszukiwaniu kochanka. W końcu usłyszał jakieś
dźwięki rozmowy i ruszył w tym kierunku. Zanim jednak przekroczył próg,
zatrzymał się i nadstawił ucha, ciekawy tematu konwersacji.
- Do reszty
oszalałeś.
- Myśl co
chcesz.
- W ogóle to
przemyślałeś? Przecież to wcale nie musi być prawda - Brzdęk narzędzi przerywał
zdania.
- Pilnuj
swoich spraw.
- Chyba
nigdy cię nie zrozumiem. Drugi raz ci dupy nie będę ratował.
- To moja
decyzja.
- Może
blondaskowi się coś popierdoliło. Mówiłeś, że nie pytałeś go wprost?
- Wolę to
sam sprawdzić.
- Wiesz, że
gówno się może okazać?
Roronoa nic
nie odpowiedział.
- Ale nawet
jeśli, to przynajmniej sobie skorzystałeś, co? – Zaśmiał się Franky rzucając
wymowną aluzję, która została skomentowana jedynie prychnięciem.
Blondynowi
również przyszło do głowy tylko jedno i poczuł palący rumieniec. Nie wiedział
co o tym myśleć. Poczuł pewien żal wiedząc, że jest coś więcej pod tą całą
akcją ucieczki i że nie było to całkowicie bezinteresowne. Możliwe, że ich
zbliżenie miało być również jedynie elementem całego planu. Miał ochotę się
zaśmiać. Właściwie mało go to powinno obchodzić. Jedyne co teraz musi zrobić,
to wrócić do swojego dawnego życia i to jak najszybciej. Nie wierzył, że jest
jakieś wyjście z sytuacji, nawet jeśli zielonowłosy dotrzymałby wczorajszych
wypowiedzianych słów. Z nutką żalu, nie przejmując się czy tamci go
zobaczą, minął drzwi i ruszył w kierunku wyjścia.
Oczywiście
mężczyźni go dostrzegli i gdy tylko Zoro zdał sobie sprawę, że byli
podsłuchiwani, podbiegł do blondyna, który już ubierał buty w korytarzu.
- Dokąd
idziesz? – Zapytał trochę zdezorientowany, zastanawiając się, ile tamten
usłyszał.
- Wiesz
przecież - Odparł Sanji rejestrując jego zachowanie.
- Miałem ci
pomóc, zapomniałeś?
Sanji
słabo się uśmiechnął.
- Nic od
ciebie nie chcę – Nie mógł mu spojrzeć w oczy bo wciąż czuł na skórze jego
palący dotyk – Uznajmy, że jesteśmy kwita. Tu nasze drogi mogą się rozejść.
- Czego się
boisz? - Zapytał spokojnie Roronoa, opierając się ścianę i przyglądając jak
tamten nieporadnie wiąże buty. Palce plątały się blondynowi coraz bardziej.
- A czego
mam się bać? - Blacka wytrącał z równowagi jego głos. Jego własny zadrżał z
emocji.
- Dotrzymam
słowa.
- Tylko
dlatego, że masz w tym własny interes? - Sanji spojrzał w końcu na niego
wykrzywiając z zaciekawieniem brew. Milczenie ze strony Roronoy tylko
potwierdziło to, co wcześniej usłyszał. Nie chciał już mieć nikogo na sumieniu,
ani wyświadczać sobie kolejnej przysługi. Był zmęczony. Po za tym naprawdę nie
mógł się połapać w intencjach zielonowłosego.
Zrezygnowany
wstał i przysunął się do twarzy Zoro, którego ten ruch niezmiernie zaskoczył.
- Niech pan
przestanie się mną bawić, panie Roronoa – cicho szepnął mu w usta to, co
chodziło mu po głowie od rana i po chwili odsunął się z satysfakcją, widząc
reakcję jaką wywołał na obliczu tego mężczyzny.
Nie
doczekawszy się żadnej odpowiedzi, nie wiedzieć czy być zawiedzionym czy nie,
otworzył drzwi i wyszedł z mieszkania. Miał nadzieję, że uda mu się naprędce
wymyślić jakiś plan.
Mechanik
wychylił się ze swojej pracowni.
- Co jest z
tą twoją brewką?.
- Po co w
ogóle ja z tobą gadałem?! - Westchnął Zoro wkurzony i w pośpiechu chwycił
marynarkę i buty, chcąc pognać za chłopakiem.
- Chodzi
naprawdę o katanę, czy zauroczyły cię jego niebieskie oczy? - Zakpił Franky
widząc jego zachowanie i rzucił w jego stronę srebrny pęk kluczy.
- Chrzań
się – Roronoa chwycił je w locie, posyłając mu mordercze spojrzenie i wrócił
się jeszcze po swoje miecze.
- Tak
myślałem – Niebieskowłosy zasiadł do siebie – Mogliście być chociaż
ciszej, to nie jest burdel dla twojej świadomości! - Krzyknął, nim ten trzasnął
drzwiami, wybiegając w pośpiechu. Nałożył gogle, włączył palnik i pochylił się
nad swoim ostatnim dziełem. Syk niebieskiego płomienia rozświetlił pomieszczenie,
zagłuszając śmiech mężczyzny.
…
Jak w ogóle
do tego doszło?
Sanji z
całych sił trzymał się siodełka prującego przez miasto, głośnego motoru. Luźny
kask latał mu na wszystkie strony i musiał cały czas go sobie poprawiać.
Przedostające się powietrze nieznośnie drażniło oczy, które musiał mrużyć i
naprawdę starać, by nie patrzeć na zielonowłosą czuprynę przed sobą. Krajobraz
i luzie zlewali się w jedną wielką artystyczną smugę kolorów.
Razem z
Zoro, prześcigając wiatr, wyjechali poza teren zabudowań, lawirując
pomiędzy samochodami i kierowali się na północ, we wskazanym wcześniej przez
blondyna kierunku.
Black nie
mógł odgonić niepokojących myśli. Im szybciej jechali, tym jego żołądek
wyczyniał coraz to wymyślniejsze akrobacje. W głowie mu się nie mieściło, że
naprawdę tak się wszystko potoczyło. No bo właściwie co niby ma się zrobić, jak
nie ma się pieniędzy, transportu, ani broni, gdy nagle zaczynają do ciebie
strzelać?
Gdyby nie
ten idiota, który podjechał na ścigaczu, mógłby robić za francuski, dziurawy
ser.
Wiele
wysiłku wkładał w to, żeby nie objąć w pasie tego mężczyzny. Było to trudne, bo
zielonowłosy nie znał chyba takiego pojęcia jak „ograniczenie prędkości”. Do
tego nie udało im się zgubić pościgu. Tym razem nie mieli nawet jak pozbyć się
natrętów.
Zoro
wyciągał z maszyny ile się da. Na ich nieszczęście, prześladowcy również mieli
dwukołowce. Nie rozumiał, jak mogli zostać tak szybko namierzeni. Nie sądził,
że Doflamingo uda się tak łatwo ich wytropić. Miał nadzieję, że nie sprowadził
na Frankyego kłopotów. Teraz miał jednak własne na głowie i próbował zjechać z
otwartej przestrzeni. Zauważył w oddali las. Postanowił kierować się w tym
kierunku. W tym samym jednak momencie, jego pasażer poklepał go w ramię i
wskazał całkowicie przeciwny kierunek. Zielonowłosy nawet się nie zastanawiał,
tylko skręcił na wyznaczoną trasę.
Wykonał
ostry zakręt, kładąc motocykl prawie na asfalcie. Black chcąc nie chcąc, musiał
się wtulić w jego plecy. Był pewny, że zaraz umrze. Ryk maszyny był
przeraźliwy. Zamknął oczy, zdając się znowu na tego glona. Usłyszał wystrzały i
modlił się, żeby kule ich nie dosięgły. Wszystko działo się strasznie szybko. Przemierzali
kilometry, co chwila kierując się we wskazywanym przez niego kierunku. Zoro
zastanawiał się, dokąd ich to zaprowadzi. Prześladowcy przestali strzelać,
prawdopodobnie zachowując naboje na później.
Stracili
poczucie czasu. Krajobraz zaczął się zmieniać. Jechali teraz wzdłuż wysokiego
klifu, a im oczom ukazało się morze, zajmując cały horyzont. Wysokie fale
uderzały o skały, pieniąc się i roztrzaskując o nie gniewnie. Nagle droga im
się skończyła. Przed sobą mieli jedynie urwisko.
- I co
teraz, panie nawigatorze?! - Roronoa nie spodziewał się, że blondyn pokieruje
ich w ślepy zaułek. Nie potrafił teraz wymyślić wyjścia z sytuacji. Do
tego wskazówka paliwa niebezpiecznie wjeżdżała na czerwone pole. Kończyły im
się możliwości. Pościg był coraz bliżej.
- Jedź! -
Krzyknął Sanji odrzucając kask. Miał nadzieję, że dobrze ocenił ich położenie.
- Dokąd?! -
Zoro rozglądał się dookoła, ale nie widział żadnej innej drogi ucieczki. Jedyne
co im pozostało to horyzont i morska toń.
- Przed
siebie! Jedź i się nie zatrzymuj! - Wskazał na klif i poklepał go szybko po
ramieniu - No dalej!
- Zabijemy
się! - Również odrzucił kask, domyślając się dalszej części zdarzeń. Uznał to za
szaleństwo. Kompletne szaleństwo. Do tego Franky go zamorduje, o ile sami
przeżyją.
- Jedź! - Prześladowcy
byli coraz bliżej. Już wyciągali broń hamując ostro niedaleko nich.
Zoro
wykrzywił usta w dzikim uśmiechu. Dawno nie czuł takiej adrenaliny. Przekręcił
rączkę kierownicy na ful i w tumanach kurzu ruszył, zbliżając się do krawędzi
urwiska. Rejestrował każdy centymetr, który skracał dystans między nimi a
przepaścią. Poczuł, jak szczupłe ręce obejmują go mocno w pasie. Instynkt
próbował kazać mu zatrzymać maszynę, ale wierząc w słowa kompana i czując
szaloną przyjemność, zdusił krzyczący rozsądek.
Koła motoru
oderwały się od ziemi. Przez chwilę lecieli w powietrzu, unosząc się nad
ciemnymi morskimi falami. Czas zwolnił. Materiał ubrań szaleńczo trzepotał na
wietrze. Była to zaledwie chwila, po której maszyna zaczęła powoli opadać.
Kilka wystrzałów przecięło powietrze. Żołądek Zoro wywijał fikołki, gdy
oderwali się od motoru, który pognał przed nimi w morską toń. Lecąc zastanawiał
się, czy blondyn rzeczywiście wiedział co robi. Dzięki temu, że maszyna
wyrzucił ich dalej od brzegu, ominęło ich spotkanie z ostrymi skałami.
Zaczerpnął potężnie powietrza, przed samym zanurzeniem. Uderzenie w taflę było
bolesne i zanim zielonowłosy doszedł do siebie, poczuł pod wodą szarpnięcie,
które trochę go ocuciło. Przez miliony drobnych bąbelków ujrzał blond
czuprynę i zaczął płynąć za Blackiem, miotany prądem morza. Walcząc z nim,
przepływali między ostrymi jak brzytwa kamieniami. Nagle zobaczył w skałach
ciemny tunel. Coraz bardziej zbliżali się do mroku i Zoro zaczął odczuwać
potrzebę zaczerpnięcia powietrza. Ruchy pod wodą wydawały mu się strasznie
ociężałe, a nasiąknięte ubrania wcale nie pomagały. Nie wiedział jak daleko
mają jeszcze do powierzchni i niespokojnie wpłynął w ciemną jamę. Nagle przed
nim rozbłysło jasne światło. Przymrużył oczy i rozpoznał krótki wodoodporny
świetlik przytwierdzony do ścian jaskini. Gdy już znaleźli się w środku, ujrzał wodny
sufit i pospieszył w jego kierunku czując, jak pali go klatka piersiowa. Pierwszy
oddech prawie rozerwał mu płuca.
Oboje
odetchnęli pełną piersią, kaszląc, i przecierając oczy. Strop był na tyle niski, że
nawet nie mogli unieść nad sobą ręki. Tutaj tunel ciągnął się dalej w
podziemia. Wzrok chwilę przyzwyczajał się do nowego otoczenia.
Ciszę zaczął
przerywać zduszony śmiech.
- Z czego
rżysz, głupie marimo? - Sanji sam się powstrzymywał, zarażony wesołością.
Pomyślał, że dawno nie miał okazji się z czegoś cieszyć. Aż zabolały go kąciki
ust, gdy uniósł je w górę. Do ostatniej chwili nie wierzył, że zjadą z tego
klifu. Naprawdę to zrobili.
- Żyjemy -
Zoro zastanawiał się, czy kiedykolwiek widział taką twarz blondyna. Nie
spodziewał się, że wyjdą z tego w jednym kawałku.
- Tak… -
Uśmiech Roronoy w tym bladym niebieskim świetle, przyprawiał go o ciarki. Adrenalina
powoli rozpływała się po ciele.
Patrzyli
sobie w oczy, chichrając się jak nienormalni. Woda odbijała światło neonu i
tworzyła na suficie i ich twarzach piękne błękitne pajęczyny.
- Do twarzy
ci z uśmiechem - Wyrwało się Zoro, który podziwiał poskręcane, mokre kosmki
jasnych włosów, przylepione do bladej skóry. Zbliżył się do niego, oczarowany
tymi szczegółami. Brew blondyna uniosła się, a niebieskie oczy zrobiły się
wielkie ze zdziwienia.
Sanjiego
oplotło nieokreślone uczucie. Zacisnął palce na chłodnym i śliskim kamieniu, a
w plecy wbiły mu się ostre krawędzie ściany. Serce obijało się o żebra.
Przełknął ślinę, gdy ich twarze zbliżały się do siebie. Nie potrafił tego
powstrzymać. Zamknął oczy gdy ciepłe usta dotknęły jego warg. Rozchylił je delikatnie,
pragnąc więcej tego ciepła, zupełnie zapominając o poranku, niesiony uczuciami.
Dźwięk chlupoczącej wody przy każdym ich ruchu, odbijał się cichym echem wzdłuż
korytarza. Chwycili dłońmi swoje szyje, wplatając palce w mokre włosy,
skupiając się tylko na sobie. Ich biodra nieznacznie otarły się o siebie,
wywołując u nich ciche westchnienie. Sanji poczuł nagłe ukłucie w sercu i z
wielkim bólem odsunął od siebie Roronoe, odwracając wzrok.
Już chciał
otworzyć usta i zapytać o wiele dręczących go rzeczy, ale zauważył nagle coś
niepokojącego.
- Krew -
Powiedział zszokowany.
Oboje
spojrzeli z trwogą w taflę wody, której błękit zabarwił się na purpurowo.
Wirujące nitki delikatnie kołysały fale.
Nagle Zoro
chwycił się za bok, dopiero teraz czując kłucie.
- Cholera,
chyba moja - Skrzywił się zdziwiony, że wcześniej tego nie zauważył. Adrenalina
całkowicie wyłączyła jego ośrodek bólu. Pod wodą nie mógł określić rozległości
rany.
- Musimy
wyjść z wody- Black naprawdę się zaniepokoił. Czepiając się wystających kamieni,
ruszyli wzdłuż ściany w głąb tunelu. Co jakiś czas obracał się za siebie,
rejestrując stan zielonowłosego.
- Zaraz
będziemy na lądzie.
- W
porządku, prawie tego nie czuję - Uciskał pulsujące miejsce, które dodatkowo
drażniła słona woda. Uśmiechnął się delikatnie na myśl, że blondyna tak to
ruszyło.
Zbliżyli się
do brzegu. Black pomógł zielonowłosemu wyjść z wody i usadził go pod ścianą.
- Zdejmuj
koszulę.
Oboje,
wspólnymi siłami, pozbawili zielonowłosego górnej części ubrania, nasiąkniętej
dość mocno czerwoną cieczą. Sanji przyjrzał się ranie, lekko
marszcząc brwi.
- I co? Umrę
panie doktorze? - Zaśmiał się Zoro, nawet się nie krzywiąc.
- Ciebie to
chyba diabeł nie chce - Blondyn uśmiechnął się i odetchnął w duchu. Rana była
postrzałowa, ale na szczęście kula tylko drasnęła bok. Obficie
krwawiła, ale to mógł spróbować zatamować – Podnieś się, opatrzymy to.
Black
powoli, rozrywając koszulę, obwiązywał Roronoe. Po palcach spływała mu krew,
skapując na kamienną posadzkę. Starał się robić to delikatnie mimo, że
mężczyzna nawet nie jęknął. Może i rana nie była poważna, ale na pewno bolała,
dlatego nie mógł się nadziwić takiemu zachowaniu. Podczas tej pracy, myślał też
nad tym, co powinni zrobić.
- Nie
powinieneś w ogóle tu być - Powiedział smutno.
- Ale
jestem – Zoro skupiał się jedynie na dotyku blondyna.
- Dlaczego? -
Zapytał, wiążąc ostatnią kokardkę.
- Już sam
nie wiem - Odgarnął mu część mokrych pasemek z czoła. Ich oczy się spotkały -
Nie bawię się panem, panie Black.
Cisza po tym
zdaniu aż bolała. Próbowali odgadnąć swoje myśli. Sanji bał się, że bicie jego
serca również zaraz odezwie się echem w tych ciemnościach. Każde słowo
zielonowłosego mąciło mu w głowie. Zaczynał w nie wierzyć, co owocowało coraz
silniejszym strachem. Przerażało go to, że już podjął decyzję. Odwrócił wzrok
od błyszczących tęczówek i spojrzał w mroczną czeluść przed sobą. Miał
wrażenie, że kły ciemności chcą ich rozerwać żywcem. Bał się, że jego wybór
skończy się tragicznie.
- Co jest dalej? -
Roronoa nie przejął się brakiem odpowiedzi. Zastanawiał się nad ty, co ich
czeka. Podejrzewał gdzie mogą się znajdować. Skoro tu trafili, może to być
jedna z dróg do tego cholernego Crocodila. Pomyślał, że jak na gada, to całkiem
wyszukana.
- To, co
myślisz – Upewnił go w przekonaniu Black i pomógł mu wstać. Stali teraz oboje,
zastanawiając się, co zastaną po drugiej stronie tej czarnej kurtyny – Masz
jakiś plan?
- Nie -
Odpowiedział zielonowłosy, nie wyglądając na zmartwionego.
- Tak
myślałem - Black z zażenowaniem pomyślał, że trafił mu się naprawdę wyszukany
bohater. Będą musieli pomyśleć po drodze, w końcu trochę mają do przejścia –
Jakaś broń?
- Utonęła z
motocyklem.
- To
świetnie - Przetarł twarz zrezygnowany. Odechciało mu się już pytać. Sięgnął do
kieszeni i ponownie zakląłb- Kurwa, jeszcze fajki mi zamokły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz