sobota, 13 czerwca 2015

Przypadek czy przeznaczenie? 2



     - Dokąd idziemy? - Zapytał, gdy przemierzali ulice.
     - Do Sunny Go. To nasza ulubiona knajpa. Jest w pirackim stylu. Spodoba ci się.
     - Myślałem, że jakaś elegancka, tak się odstrzeliłeś.- Zoro zakpił przyjacielsko, lustrując strój blondyna.
     - Cóż… za to ty będziesz idealnie pasował - Odgryzł się. Miał nadzieję, że go nie obraził, ale koleś najwyraźniej miał dystans do siebie. Pomyślał, że tym bardziej mu się teraz podoba.
     Dotarli na miejsce. Na szyldzie widniała wielka głowa lwa. Wewnątrz grała wesoła, skoczna muzyka. Przedzierali się przez tłum tańczących na parkiecie i dotarli do stolika w samym kącie sali.
     - No! Jesteście! - Krzyknęła rudowłosa, która pierwsza ich dostrzegła.
     - Witaj ślicznotko - Sanji przywitał się z nią czułym pocałunkiem w policzek. Reszta też ich zauważyła. Wskazał na swojego kolegę. – Przedstawiam wam mojego nowego współlokatora.
     - Hej. Jestem Zoro.- Machnął ręką w powietrzu, odrobinę się pesząc.
     Nikt nie ukrywał zdziwienia oświadczeniem blondyna. Udali jednak, że wszystko jest w porządku i z głupimi uśmiechami przywitali się z nowym znajomym.
     - HEJ! Jestem Luffy! - Czarnowłosy wyleciał przed szereg i pierwszy się przywitał. – Ale masz śmieszne włosy!
     - Idioto! Zachowuj się! - Dziewczyna uderzyła go z pięści w głowę - Wybacz mu, jest niedorozwinięty… Jestem Nami.
     -  Ja jestem Usopp.
     - Franky.
     - Robin. Miło mi cię poznać.
     - To co pijemy? - Zapytał Sanji gdy wszyscy usiedli.
     - Ja już mam drinka Thriller Bark, a Robin pije CP9. Reszta jeszcze się nie zastanowiła - powiedziała Nami, przekrzykując muzykę.
     - Ja bym wziął cole. Prowadzę - Odezwał się Franky, odwracając wzrok.
     - Ty to zawsze masz wymówkę.- Jęczał Usopp.- Masz pięć minut do domu!
     - Wiesz, że świruję po alkoholu.- Powiedział skruszony niebieskowłosy.
     Sanji zebrał zamówienia od wszystkich i zwrócił się do Roronoy.
     - A dla ciebie?
     - Ja nic nie chcę.
     - Daj spokój, nie będziesz siedział o suchym pysku.
     - Wkurzający jesteś - Zoro zaczerwienił się na kolejną jałmużnę ze strony chłopaka. Nie działało to na niego najlepiej. Obiecywał sobie, że na pewno mu za wszystko odda, gdy tylko będzie w stanie.
     - No to co ci wziąć?
     - Sake.
     - Nie musisz brać najtańszego, wybierz coś innego.
     - Ale ja lubię sake.
     - Tak? No niech ci będzie.- Sanji oddalił się do baru. Po drodze dogoniła go rudowłosa z Usoppem.
     - Opowiadaj! - Krzyknęli równocześnie do zaskoczonego blondyna.
     - Co mam wam opowiadać? - Zapytał, ale dobrze wiedział o co chodzi.
     - No o tym całym Zoro! Jak się poznaliście? Gdzie? Jesteście już ze sobą?!
     - Nie! - Zaczerwienił się Sanji. Szybko odwrócił się i podał kelnerce zamówienie.
     - Dlaczego jest twoim współlokatorem? Przecież nie masz chyba kłopotów z kasą? Kiedy to się stało? - Usopp nie mógł znieść tego, że przyjaciel niczym się nie pochwalił.
     - No… dzisiaj…- Sanji dalej rumienił się jak głupi.
     - To jak wy długo się znacie? - Nami coś nie pasowało.
     - No… właściwie… to dzisiaj widzę go drugi dzień…- Zrobiło mu się strasznie głupio. Przyjaciół zamurowało.
     - CO?! I już zaproponowałeś mu mieszkanie? - Nie mogli uwierzyć.
     - No jakoś tak… bo on ma problemy… nie może znaleźć pracy…- Sanji się jąkał, próbując się jakoś logicznie usprawiedliwić.
     - Podoba ci się - Nami od razu go wyczaiła. Z uśmiechem założyła dumnie ręce na piersi.
     - Jak cholera - Wypalił prostu z mostu blondyn i dwójka przyjaciół zaczęła się śmiać.
     - Naprawdę, nie spodziewałem się tego po tobie.- Powiedział Usopp.- No! Ale w końcu coś! Już miałem dość tego twojego przygnębienia.
     - O  tak, w końcu nam tu rozkwitniesz! - Dodała Nami, gdy już wracali do stołu, obładowani kuflami i szklankami.
     - Dajcie spokój… Ja nawet nie wiem… Czy on jest z tych, czy nie…- Sanji obserwował zielonowłosego, który najwyraźniej dogadywał się bardzo dobrze z Luffym.
     - To my go sprawdzimy, spokojna głowa - Nami puściła do niego oko.
     - O nie! Żadnych mi tu podpytywań! Nie chce żeby uciekł mi już pierwszego dnia.- Sanji wystraszył się, że koledzy będą za bardzo starali się ich swatać. Po nich to wszystkiego można się spodziewać.
Dotarli do stolika i usiedli.
     - Zoro jest mega spoko! - Luffy był zachwycony nowym towarzyszem.- Zaprosiłem go na moje urodziny.
     - Czy ty wiesz, że wcale nie masz tak dużego mieszkania? - Wkurzyła się Nami.
     - No to co? Będzie fajniej! - Czarnowłosy najwyraźniej nie przejmował się takimi rzeczami.
     Wszyscy dobrze się bawili. W międzyczasie przyszło zamówienie i przy stole już było całkowicie wesoło. Zoro bardzo dobrze czuł się w nowym towarzystwie, co nie uszło uwadze Sanjiego. Cieszył się, że przyjaciele go zaakceptowali, mimo, że nie odzywał się za często. Próbował go przyłapać na tym czy patrzy się na dziewczyny, ale nic takiego nie robił. Zaczęła wzrastać w nim nadzieja.
     Po północy wszyscy zaczęli się zbierać. Następnego dnia każdy szedł do pracy i musiał się wyspać. Pożegnali się ze sobą i rozeszli do swoich domów.
     - I co sądzisz? - Zapytał Sanji
     - Są w porządku. Pokręceni jak twoja brew, ale w porządku.- Zaśmiał się zielonowłosy.
     - Co ty masz z tą brwią? Zostaw ją w spokoju - Blondynowi wyskoczyła żyłka na czole. Już króryś raz tego wieczoru o niej wspominał - Takie marimo jak ty, nie powinno mi robić uwag - Odpalił papierosa.
     - Słucham? - Zoro nie mógł uwierzyć, że coś takiego usłyszał. Nikt go jeszcze tak nie nazwał.
     - Dobrze słyszałeś - Sanji się zaśmiał.
     - Kąśliwy jesteś - Zoro uśmiechnął się do niego i spojrzał uważnie na jego twarz. Sanji odwrócił głowę udając, że patrzy na pobliską wystawę sklepową. Strasznie skrępowało go to spojrzenie.
     - Nawzajem.
     Nagle kucharz dostał sms-a. Był od Nami ” Cholera! Nie jestem pewna, czy lubi kobiety czy facetów! Ale jest szansa, bo ani razu nie spojrzał mi się na biust!”
     Sanji zaśmiał się pod nosem i szybko odpisał.
     „To albo jest gejem, albo idiotą, że nie docenia takiego piękna”
     Zabrzęczała odpowiedź.
     „Ty się lepiej zajmij jego paskiem u spodni, a nie mnie komplementuj;) Swoją drogą, niezłe ciacho! Na razie!;)”
     - Jutro idziesz do pracy? - Słowa Zoro wyciągnęły go z zamyślenia.
     - Tak.
     - Wyjdę z rana z tobą i pójdę szukać dalej. Potem wpadnę do restauracji.
     - Wiesz jak trafić?
     - Poradzę sobie.
     - Masz tu na paliwo - Wcisnął mu pliczek jenów - Nie mam ochoty wracać pociągiem.
     -  Wygodniś z ciebie…- Zoro wkurzony włożył pieniądze do kieszeni, starając się nie narzekać.- Nie za dużo masz pieniędzy?
     - Wystarczająco - Powiedział, wydmuchując dym i ignorując wywołane rozdrażnienie.
     - Cholera… muszę znaleźć robotę…
     - Popytam klientów, może ktoś coś wie. W jakiejś konkretnej branży mam szukać?
     - Jak na razie, to cokolwiek.
     - Okej.
     Dotarli do domu. Sanji od razu skierował się na schody.
     - Winda nie działa? - Zapytał Zoro.
     - Nie… wybacz, ja tak z przyzwyczajenia.
     - W porządku, to nawet lepiej. Też lubię chodzić.
     Dotarli pod drzwi mieszkania i weszli do środka. Każdy skierował się do swojego pokoju.
     - No… w takim razie do jutra - Sanjiego zrobiło się duszno z ekscytacji. Miał spać obok pokoju, w którym jest takie ciacho.
     - Do jutra.- Rzucił Zoro i zamknął za sobą drzwi, ziewając przeciągle.

***

     Blondyn kiepsko spał tej nocy bo ściany trzęsły się od chrapania zielonowłosego. Obiecał sobie, że zabije drania z samego rana. Mógł przewidzieć, że skoro jego brzuch ma moc całej orkiestry, to tym bardziej jego gęba.
     - Kurwa mać! - Dało się słyszeć z sypialni Zoro.
     - Cholera… - Sanjiemu dopiero co udało się zasnąć. Była za pięć piąta. Ledwo wstał, żeby poczłapać do salonu. Zobaczył tam stojącego w samych bokserkach Zoro. – Czego się wydzierasz glonie? Wiesz która godzina? - Nie miał siły nawet krzyknąć. Ledwo widział na oczy.
     - Co to kurwa jest?! - Wskazał paluchem na swoją pościel.
     - Co?
     - No to?!
     Sanji podszedł do jego posłania i przetarł oczy. Na kołdrze leżała włochata kulka sierści.
     - To jest… Zeff… - Uzmysłowił sobie kucharz i trochę oprzytomniał.
     -  Co to jest Zeff? - Zoro nie rozumiał.
     - Mój kot - Sanji próbował zabrać zwierzę z łóżka, ale kocur groźnie zasyczał - Cholerny sierciuch, nie lubi niczego, co mu przygotuje do żarcia…
     - To jest kot?!
     - No…tak? Ma ogon i uszka…
     - Przecież on jest dziki! - Zoro umknął za drzwi, gdy ssak odpowiedział kolejnym syknięciem. – Gryzł moje nogi!
     - Chyba jest zły, że dałem ci jego posłanie…- Sanji dopiero teraz się zorientował, że kot zawsze spał na tym materacu. Chyba będą mieli problem. Zabawne, że zielonowłosy najwyraźniej nie lubił zwierząt.
     - To każ mu znaleźć sobie inne.
     - To nie jest pies, to jest kot.
     - No i?!
     - To, że z kotem jest trudniej.
     - Co z tego? Ty jesteś człowiekiem i jego właścicielem. Rozkaż mu.
     Sanji zaczął się śmieć z absurdalności tej sytuacji. Ludzie, jest piąta nad ranem!
     - Dobra, i tak musimy wstawać. Z tym kotem to zawsze był problem… - Sanji się przeciągnął. Dopiero teraz spojrzał na tyłek Zoro. Boże… jakie jędrne pośladki…
     - Jak można mieć w domu takiego potwora?
     - To jest mój kot, kocham go. Beze mnie umrze na ulicy w samotności – Znowu podziwiał jego mięśnie.  Może koleś pracował jako seryjny zbójca albo gwiazda porno? Zaczął się uśmiechać sam do siebie. O tak… Cholernie seksowna gwiazda porno…
     - Czego się śmiejesz?- Zapytał Zoro.
     - Nic, nic… Jakoś tego kota potem przegonie. Ubieraj się, zaraz zrobię śniadanie.- Wyjął jajka z lodówki.
     Zoro przyszedł chwilę później z kupką ubrań w rękach.
     - Ten kot na mnie patrzy, muszę się ubrać w łazience…
     - Zeff… ty perwersie… – Sanji zwrócił się do pupila. Postanowił się trochę ponabijać w odwecie za nieprzespaną noc - Wybacz, on uwielbia patrzeć się na męskie tyłki. Jak tylko się odwrócisz to cię użre w pośladek.
     - Że co?! – Zoro wyglądał na nieźle przestraszonego.
     - Żartuję idioto! - Kucharz o mało nie wypuścił patelni z rąk, taki był rozbawiony. Nie sądził że tak łatwo Zoro potrafi się wkręcić.
     - Bardzo śmieszne… - Zielonowłosy wyraźnie odetchnął. Ale nagle zrobił głupią minę i się odgryzł - Cóż… podobno jaki zwierzak, taki właściciel…- I zniknął za drzwiami łazienki.
     Sanjiego zamurowało. Zrobiło mu się gorąco. Przez chwilę miał wrażenie, że Zoro się domyślił jego orientacji, ale właściwie mógł być to tylko żart… Czy on się z nim droczył, czy powiedział to przez przypadek? Nie potrafił zgadnąć. W każdym razie nieźle go to nakręciło.
     Zoro wyszedł z łazienki.
     - Ale pachnie! - Podszedł od tyłu do kucharza.
     - To tylko jajecznica na szczypiorku.- Zarumienił się blondyn. Każdy włosek na jego ciele zareagował na tą bliskość - Masz.-  Wyłożył ją na talerze, gdy już był gotowa.
     Zielonowłosy od razu pochwycił swoją część. Sanji obserwował go kątem oka. Nawet jak niechlujnie przeżuwał, to wyglądał przystojnie. Dawno nie wpatrywał się tak bardzo w innego mężczyznę. Myślał, że już nigdy nie przestanie myśleć o…
     - Dziękuję - Zoro pobiegł zmyć swój talerz do zlewu. Słodkie… pomyślał Sanji.
     - Ok, tylko się ubiorę i możemy wychodzić – Blondyn przywdział swoje nowe jeansy i białą koszulkę, oraz włożył szarą marynarkę. Wiedział, że wygląda w nich zabójczo. W restauracji i tak się przebierze w robocze ciuchy, ale nie mógł sobie odpuścić i zobaczyć, czy Zoro to dostrzeże czy nie.
     Wchodząc do salonu nonszalancko założył torbę na ramię i kapelutek pasujący do reszty.
     - Gotowy?  - Gdy podniósł wzrok, zaskoczył go wyraz twarzy Roronoy. Chłopak wpatrywał się w niego dość intensywnie - Co?- Sanjiemu zaczęło szybciej bić serce.
     - Gotować idziesz, czy na pokaz mody?- zapytał Zoro.
     - Mówi to ten, co potrafi się ubrać… - Kucharz się obruszył - Tak chcesz pracy szukać?
     - Nie mam nic innego.
     - Ech… No nic… - Wyszli na klatkę schodową.
     -To o której mam być? - Zapytał zielonowłosy.
     - O 23 kończę.
     - Dobra.
     Na zewnątrz wymienili ostatnie spojrzenia i skinęli sobie na pożegnanie.
     Sanji już nie mógł doczekać się wieczoru.

***

     22.30
     Jeny…. Jak ten czas mu się dłużył! Do tego w pierwszy dzień roboczy nigdy nie było za wielu klientów i większość czasu się obijał patrząc na zegarek. Zdał sobie sprawę z tego, że nie myśli o niczym innym tylko o swoim nowym współlokatorze.
     Położył głowę na blacie. Jak można się tak beznadziejnie wpakować? Męczyła go też pewna myśl. Wiedział już, jak można się sparzyć, dlatego starał się tego nie traktować poważnie. Bał się jednak, bo nie wiedział której granicy nie powinien przekraczać w tej relacji.
     22.31
     SERIO?! Minuta…? Sanji myślał że oszaleje….
     Nagle zadzwonił telefon. Szybko odebrał.
     - Tak?
     - No i jak tam noc? - Zapytała entuzjastycznie Nami po drugiej stronie.
     - Daj spokój! Chrapie jak sto niedźwiedzi. Bałem się, że blok się zawali, tak się ściany trzęsły. Zeff go przeraził o piątej, rozumiesz?
     - No nie mów, że do niczego nie doszło?! - Zbagatelizowała całą resztę.
     - W pierwszą noc? Ja nawet nie wiem skąd on jest! Mam się przespać z obcym człowiekiem?
     - Jakiś romans by ci się przydał. To już rok, wiesz…?
     Nastała chwila ciszy. Sanji zmarkotniał.
     - To chociaż go wykorzystaj! - Wróciła do tematu rudowłosa.
     - Uwierz mi, jak będzie okazja to z chęcią  – Blondyn nie mógł przestać myśleć o tym, co powiedziała.
     - No. My tu trzymamy kciuki. Luffy pozdrawia.
     - Ucałuj tego głupka ode mnie.
     - Jak się przestanie ślinić na moje garnki to przekażę.
     - Trzymaj się maleńka.
     - I ty też.
     Rozłączyli się.

     22.50
     Gdzie ten człowiek jest? No nic, może uprzątnie trochę spiżarnię i zrobi listę potrzebnych przypraw i składników. Zamknął wcześniej i zaszył się w małym pomieszczeniu. Na robocie czas zawsze szybciej płynie, więc gdy spojrzał na zegarek była już 23.28.
     - Cholera, no co jest? – Wyjrzał zza framugi, ale nie dostrzegł, żeby ktoś się dobijał albo kręcił za szybą. Może nie przyjedzie? Sanji nie wiedział, co myśleć. Najwyraźniej coś go zatrzymało…
     Dosłownie w tym momencie przed restauracje podjechał ford z głośnym piskiem opon. Z niego szybko wysiadł Zoro i podbiegł do drzwi. Zaczął się z nimi szarpać jak porąbany. Dla Sanjiego strasznie komicznie to wyglądało.
     Uspokojony blondyn powoli do nich podszedł i pomachał od środka, żeby ten tępak go zauważył. Wskazał mu tylne drzwi, gdy ich spojrzenia się spotkały. Zoro uspokojony i zarumieniony, obszedł budynek i wszedł z drugiej strony.
     - Myślałem, że pojechałeś do domu. Sorry.. zgubiłem się trochę w mieście.
     - Jakby mi uciekł ostatni pociąg, to nieźle byś mnie urządził – Sanji uśmiechnął się i podał mu wiaderko - Gotowy do pracy?
     - Tak.
     Zaczęli zmywać podłogę w ciszy. Zoro w końcu się odezwał.
     - To jest jednak twoja knajpa, tak?
     - Tak. Sam ją sobie wypracowałem.
     - Kupa roboty pewnie?
    - Żebyś wiedział. A ty skąd przyjechałeś? - Stwierdził, że skoro już zaczęli, to może go trochę podpytać.
    - Z małej wsi. Nawet jakbym ci podał nazwę, to byś nie wiedział z której.
    - Co robiłeś wcześniej?
    - Uczyłem w szkole.
     - W szkole?- Zdziwił się Sanji.- Czego? Plastyki?
     - Wf-u.
     - No tak…- Nauczyciel, proszę bardzo… To trochę się różni od gwiazdy porno… pomyślał.
     - A co?
     - A nie wyglądasz na takiego. – Blondyn się się zaśmiał. – To mówisz, że miałeś do czynienia z bachorami?
     - Gimnazjaliści.
     - O chłopie… to podziwiam. Ja bym wstrzelał jak kaczki, albo zarżnął w piwnicy.
     - Nie lubisz dzieciaków?
     - Nienawidzę… - Przypomniał sobie okropne lata w szkole. Gdy odstajesz, jesteś całkowicie odpychany i nieakceptowany przez resztę rówieśników. To były najgorsze lata jego życia.
     - A kto cię później wychowywał? - Zoro nie drążył dalej tematu bo widział, że Sanji nie zareagował najlepiej.
     - Po śmierci rodziców trafiłem do sierocińca. Dopiero jak osiągnąłem pełnoletność to mogłem odziedziczyć i zamieszkać w tym mieszkaniu, które teraz mam.
     - Same jakieś kiepskie tematy poruszam, co?
     - Jesteś beznadziejny po prostu - Sanji się zaśmiał. Mimo wszystko nie miał nic przeciwko temu, że pytał. Dawno z nikim tak nie rozmawiał i jakoś mu tego brakowało.
     - Ty rodzinę masz?
     - Tak, zostali wszyscy, ja wyjechałem.
     - Dlaczego?
     - Musiałem… Poukładać sobie pewne sprawy.
     - No właśnie! Co z pracą? - Przypomniał sobie nagle.
     - Nic… a u ciebie? Jakieś nowiny?
     - No właśnie też nie…- Sanji niewielu miał gości i nie spodziewał się cudów pierwszego dnia.
     Dokończyli swoją robotę. Zaczęli ubierać się do wyjścia. Zoro zakładał kurtkę i przez przypadek wyleciały mu kluczyki od samochodu na ziemię. Blondyn schylił się, żeby mu je podać i w tym samym czasie oboje złapali za zimny brelok. Kucharz zabrał rękę jak oparzony.
     - Pójdę przodem - Nie patrząc na zielonowłosego wyskoczył na zewnątrz by się uspokoić. Odpalił papierosa. Musiał kręcić pięć razy zapalniczką zanim wskrzesił ogień. Zaciągnął się, uspokajając nikotyną.
     Zoro dołączył do niego i po zamknięciu restauracji udali się do samochodu.
     - Podskoczymy jeszcze do całodobowego?- Zapytał Sanji.- Muszę jeszcze coś kupić na jutrzejsze śniadanie.
     - Jasne - Wsiedli do pojazdu i odjechali.
     Wiedział, że zdecydowanie za bardzo się wkręca. Bardzo mu się ten koleś podobał, przez co nie mógł podchodzić do tego tak obojętnie.
     Zajechali pod pierwszy, lepszy całodobowy. Wysiedli oboje. Sanji musiał kupić jedynie mleko i ryż. Był jednak zamyślony i gdy wybrał produkty, odwracając się, wpadł na jakiegoś typa. Wszystko wyleciało mu z rąk. Na szczęście mleko było całe.
     - Przepraszam… nie zauważyłem…- Ale gdy podniósł wzrok, o mało nie dostał zawału.
     - To ja prze… Sanji?- Patrzyła na niego zdziwiona, piegowata twarz.
     - Ace…- Blondyn myślał, że wyzionie ducha. Dlaczego dzisiaj? Dlaczego w takim miejscu?
     - Kopę lat - Uśmiechnął się nieśmiało czarnowłosy, wyglądając na zmieszanego. Oboje wstali gdy Sanji zebrał wszystko nerwowo z ziemi.
     - Tak - Kucharzowi zaczęły drżeć ręce. Chciał jak najszybciej stamtąd uciec.
     - Coś się stało? - Odezwał się jakiś głos i zza rogu wyszedł wysoki facet z dziwną fryzurą i ubiorem. Miał roztrzepane blond włosy w nieładzie i zmęczony wzrok. Bardzo rzucał się w oczy wielki tatuaż na jego piersi wyeksponowany przez rozpiętą koszulę przedstawiający… Krzyż z rogami? Sanji nie był pewny. Cały się zjeżył.
     - A… Marco, to jest Sanji… Sanji…- Ace zaczął przedstawiać ich sobie.
     - Tak, wiem… – Blondyn był na granicy wytrzymałości. Złość zaczęła wręcz z niego kipieć. Mierzył się spojrzeniem w wysokim, wytatuowanym typem.
     Wszyscy wyczuli, że sytuacja jest napięta. Nagle do sceny dołączył nic nieświadomy Zoro.
     - O, jacyś znajomi? – Zielonowłosy wyciągnął rękę. – Jestem Zoro.
Faceci potulnie wymienili uściski i suche przywitania. Czarnowłosy podejrzliwie spojrzał na Roronoe. Stali wszyscy dalej, nie wiedząc co jeszcze powiedzieć.
     - Mamy już wszystkie produkty, idziemy do kasy - Kucharz wyminął ich i wyłożył zakupy na ladę. Nagle za ramię chwycił go Ace.
     -  Sanji… Może pogadamy…? - Szepnął mu czarnowłosy.
     - Nie mam ochoty z tobą rozmawiać - Warknął blondyn. Przeszły go ciarki.
     - Moglibyśmy się spotkać… Mogę wyjaśnić…
     - Mam gdzieś, co masz mi do powiedzenia - Odwrócił się do niego i spiorunował spojrzeniem.- Nic nie musisz wyjaśniać. Wszystko jest oczywiste. Po za tym, to nie ma już znaczenia - Odwrócił się do kasjerki, która oglądała całe zajście ze zgrozą. Modliła się, żeby nie doszło do bójki.
     - Proszę - Ace jeszcze ostatni raz spróbował.
     - Zostaw mnie w spokoju - Sanji chwycił artykuły i wyszedł szybkim krokiem ze sklepu. Zoro zaraz za nim. Kompletnie nic nie rozumiał z tej sytuacji. Wsiedli do auta i ruszyli. Zielonowłosy zastanawiał się, czy się odezwać, bo mina blondyna wyrażała jedynie chęć mordu. W końcu zaryzykował.
     - Co to byli za kolesie? - Zapytał niby od niechcenia.
     - Nikt ważny - Kucharz odpowiedział sucho.
     - Nie wyglądało - Postanowił ciągnąć temat.
     - Po prostu powiedzmy, że się nie lubimy.
     - Fiu, łagodnie powiedziane - Zoro, aż się uśmiechnął - Odbił ci dziewczynę czy co?
     Sanji spojrzał na niego podejrzliwie. Czyżby koleś nie domyślał się, że on…? Większość ludzi zauważała. Chyba, że go sprawdzał? Albo jest tępy? Co ma powiedzieć? A jeśli się dowie i będzie mu to przeszkadzało? Z drugiej strony, on mógł być też, ale jak nie jest to… Ech! Krzyknął w myślach. Nie ma głowy, żeby teraz o tym myśleć.
    - Coś w tym stylu – A nawet gorzej… pomyślał.
     Reszta drogi minęła w milczeniu. Sanji odpłynął myślami w swoją przeszłość. Złość powoli przechodziła, ale zastępowało ją przygnębienie. Wróciły bolesne wspomnienia sprzed roku.
Dotarli do domu. Kucharz dalej był roztrzęsiony po niespodziewanym spotkaniu i czym prędzej, gdy już znaleźli się w mieszkaniu, zamknął się w łazience.
      Rozebrał się i wskoczył pod zimny prysznic. Miał nadzieję, że krople zmyją z niego wszystkie emocje, ale się mylił. Oparł się o kafelki i z całych sił próbował zdusić w sobie szloch. Ciało zaczęło drżeć, a z oczu popłynęły niechciane łzy. Szybko je starł, mimo że i tak mieszały się z zimną wodą. Było mu wstyd, że dał się tak ponieść emocjom. Przecież już tyle czasu minęło, że dawno powinien się z tym uporać. Zły na siebie, po kąpieli chwycił ręcznik i nerwowo przetarł włosy. Opatulił się w ciepły szlafrok i wyszedł z łazienki.
Scena jaką zastał prawie powaliła go na kolana.
     Zoro stał w bojowej pozycji mierząc z drewnianej łyżki do syczącego Zeff’a na kanapie. W drugiej ręce trzymał pokrywkę od patelni. Mierzył się z kotem na spojrzenia.
     Sanji wybuchnął śmiechem.
     - Co cię tak bawi!? - Zoro nie spuszczał wzroku ze zwierzęcia, które już straciło zainteresowanie walką i położyło się wygodnie na jednej z poduszek - Mówiłem, że to potwór!
     - Hahaha! – Blondyn cały drżał.- Widzę… że nie przypadliście sobie do gustu.
     - Ostrzegam, jak mnie ten kot wkurzy, to go zabiję.
     - Ja też cię ostrzegam, że on się tak łatwo nie da - Nie sądził, że tak szybko odzyska humor. Ten glon to chyba jakaś uzdrawiająca alga. Pomyślał z rozbawieniem. – Ja już mam dzisiaj dość, idę spać. Jak coś chcesz, to wiesz gdzie jest lodówka. A, i uważaj na szafkę w łazience, odpadają w niej drzwiczki.
Zoro kiwnął mu na dobranoc, sam będąc wykończonym i szerokim łukiem minął tryumfującego kota, który zgarnął sobie tym razem kanapę.

Następny rozdział

1 komentarz:

  1. Momenty z kotem... Zajebiste! Ha ha ha.
    No... oczywiście całość jest super np. "Nauczyciel, proszę bardzo... To trochę się różni od gwiazdy porno... pomyślał. "
    Jak ty to robisz że co chwilę muszę przerywać czytanie przez śmiech. I jeszcze musze starać się nie wyjść na dziwaka co się śmieje do telefonu...

    OdpowiedzUsuń