sobota, 13 czerwca 2015

Pustynny żar 8



Luffiego piekło całe ciało. Nie miał siły unieść nawet ręki. Chwilę wcześniej, gdy jechali jeszcze na koniu, starał się znosić wszystko, zwłaszcza, że czuł na sobie ciepły dotyk Ace’a, ale teraz… Przy braku dodatkowych bodźców, był skupiony tylko na bólu. Ulgę jednak dawało mu chłodne powietrze. Został położony na czymś miękkim, z dala od pustynnego żaru pustyni. Jechali całą noc. Jego usta i przełyk błagały choć o kropelkę wody. Jego powieki nie chciały się otworzyć, mimo chęci ujrzenia przyjaciela i miejsca w którym się znajdował. Czekał tak dłuższą chwilę, złakniony jakiś dźwięków, które były by zapowiedzią bliskości z kimkolwiek lub świadomości, że nie został sam.
Usłyszał w końcu szybkie kroki. Chciał powiedzieć cokolwiek, ale znów nie mógł. Ktoś uklęknął obok niego. Nagle jego głowa została przechylona do przodu. W tej podpieranej pozycji, poczuł jak do ust zostaje mu podetknięte coś  wilgotnego.
Woda!
Ignorując przeszywający ból, wyciągnął ręce i chwycił gliniane naczynie, zachłannie przechylając je do siebie i wypijając w pośpiechu jego zawartość. Zrobił to tak szybko, że większość płynu ściekła mu po brodzie. Nie przejął się tym jednak i pił tak do końca. Ożywił się znacznie i otworzył oczy. Nad sobą zobaczył piegowatą, zatroskaną twarz. W końcu miał siłę się uśmiechnąć i wydobyć coś ze swego gardła.
- A-ace.- Zdobył się nawet na to, że wyciągnął rękę i dotknął twarzy chłopaka przejeżdżając palcami po brązowych kropkach.
- Już wszystko dobrze.- Powiedział tamten odgarniając mu włosy z czoła.- Zaraz przyniosę Ci więcej.
Luffy kiwnął głową. Był szczęśliwy i spokojny. Zjechał dłońmi do szyi i przyciągnął zaskoczoną twarz Ace’a do swojej. Pocałował go. Tak bardzo za tym tęsknił. Tak bardzo chciał znowu to poczuć. Dziwne uczucie, które wciąż sprawiało, że jego serce szybciej biło, ciało drżało, a świat stawał gdzieś obok zupełnie o nich zapominając. Uczucie zmywając wcześniejsze wydarzenia, wściekłość i wstyd.
Ace był niesamowicie wdzięczny, że chłopak to zrobił. Sam nie odważyłby się nawet spróbować takiej rzeczy, gdy tamten był w takim stanie. Delikatnie podtrzymał jego głowę i pogłębił pocałunek, spragniony tych drobnych ust. Dziękował wszystkim bogom i stworzeniom na świecie, które pozwoliły mu Luffiego odzyskać. Gdy już zaspokoił minimalnie swoja radość, z wielkim bólem odsunął się od czarnowłosego i ułożył go z powrotem na koce.
- Przyniosę wodę. Zaraz wrócę.- Powiedział do uśmiechającego się chłopaka i wybiegł na zewnątrz dostając od niego nieme pozwolenie.
Ace nie wierzył w to, ile mieli szczęścia. Jadąc przez pustynie ciągle rozglądał się za jakąś bezpieczną kryjówką, gdzie mógłby chociaż prowizorycznie opatrzeć Luffiego i znaleźć wodę. Sam również jej potrzebował. Gdy wstawał świt, na horyzoncie ukazał mu się niewielki domek, otoczony samotnymi skałami. Mieszkał w nich bardzo pogodny staruszek, który z przyjemnością ich przyjął, okazując wiele serca. Z racji tego, że mieszkał sam, ofiarował im pokój i wody pod dostatkiem z jego własnej studni. Ace biegał teraz jak szalony w tę i z powrotem, wymieniając wiaderka i wypłukując nasączone krwią szmatki.
Do wieczora Luffy był umyty, napojony i nakarmiony. Leżał brzuchem do dołu i cicho oddychał, uśpiony zmęczeniem. Piegowaty osunął się po ścianie i już prawie odpłynął w tą samą krainę co chłopak, gdy do pomieszczenia wszedł staruszek.
- Jak tam młody się czuje?- Zapytał oglądając jego śpiącą, lecz cierpiącą twarz.
- Zrobiłem co mogłem, jednak ciągle jest rozpalony.- Ace otarł pot z czoła. Ledwo trzymał się na nogach. – Nie podoba mi się rozcięcie na plecach.
Mężczyzna podszedł do śpiącego, przyglądając się ranie.
- Wygląda nieciekawie.- Starszy mężczyzna pogładził się po siwej brodzie owijając ją sobie wokół palców.- Mogło wdać się zakażenie.- Oglądał uważnie zarumienione, obrzęknięte i ropiejące rozcięcie.
Ace tego najbardziej się obawiał. Próbował o tym nie myśleć, ale rana była aż nazbyt wymowna. Są na pustyni. Nawet jeśli dojadą do kryjówki, nie będą mieć tam niezbędnych leków. W ogóle było ciężko, jeśli o nie chodzi. Jedyne miejsce, gdzie mogliby je dostać, było większe miasto. Nawet jeśli do jakiegoś dotrą, nie będą mieli na nie pieniędzy. Chyba że ukradną.
Piegowaty westchnął i potarł skronie. Ostatkiem sił, poczłapał do Luffiego, usiadł przy nim i dotknął jego rozgrzanego czoła, martwiąc się jeszcze bardziej.
- Również nie wyglądasz najlepiej, chłopcze. Prześpij się. Tobie też potrzebny jest sen. – Staruszek podszedł do jednego ze swoich koszy i wyjął z niego dwa kolejne koce.- Proszę, to niewiele, ale nie mam nic więcej.
- I tak pan okazał nam wiele serca, dziękuję.- Ace wziął je od niego i życząc dobrej nocy, pożegnał się z mężczyzną.
Piegowaty rozłożył swoje posłanie koło Luffiego i położył się obok, przyciskając czoło do ramienia przyjaciela. Nie miał już nawet siły rozmyślać o wcześniejszych wydarzeniach, a co dopiero obmyślać plan na następny dzień. Jego obawy i wątpliwości szybko zabrał sen.
Obudził go delikatny dotyk. Odganiał on ciemne odmęty snu i rozjaśniał wszystko wokół. Ciepło rozchodziło się po jego szyi, policzku i skroni, wędrując to w górę to w dół, oraz zahaczając o kosmki niesfornych, czarnych fal. Ace uchylił jedno oko. Luffy patrzył na niego przymrużonymi powiekami i głaskał go czule, uśmiechając się niewyraźnie.
Piegowaty przysunął się do niego i złożył na jego wargach pocałunek. Przerwał go jednak szybko, bo wyczuł, że chłopak jest bardzo słaby, pomimo wielkich chęci odwzajemnienia pieszczoty.
- Jak się czujesz?- Ace spojrzał za okno. słońce było już wysoko. Zaklnął cicho ze złości na siebie, że zmarnował tyle czasu na sen.
- Dobrze.- Powiedział ledwo Luffy, próbując ukryć kłamstwo. Jego twarz mówiła jednak zupełnie co innego.
- Dasz radę jechać?- Piegowaty nie miał wyboru. Muszą ruszyć dalej. Zostawanie w jednym miejscu było coraz bardziej niebezpieczne. – Nad ranem powinniśmy dotrzeć w umówione miejsce i spotkać się z Shanksem…
- Ace…- Czarnowłosy słysząc ostatnie słowa, uniósł się nieznacznie na łokciach, czego oczywiście od razu pożałował. Cicho jęknął, ale z pomocą przyjaciela, zdołał usiąść.- Zabierz mnie do pałacu.- Powiedział patrząc tamtemu w oczy.
Piegowaty poczuł jak ściska mu się serce. W głębi siebie bał się, że chłopak po takich wydarzeniach, będzie chciał wrócić do domu. Z drugiej strony się nie dziwił. To, co spotkało go w obozie Crocodila musiało być straszne. Teraz cały czas będzie wystawiony na niebezpieczeństwo. Jedyne miejsce, gdzie otrzymałby odpowiednią ochronę- był pałac. Zastanawiał się nad tym. Wiedział, że to oznacza rozstanie, ale… Nie mógł w tej kwestii być egoistyczny. Stawką było teraz życie Luffiego. No i pozostawał również problem rany…
Wahał się jednak przez obietnice złożoną Shanksowi, oraz uczucie, które rosło z każdą chwilą i kazało mu nie wypuszczać chłopaka z objęć.
- Muszę wrócić do pałacu. Jak najszybciej.- Luffy położył dłonie na barkach Ace’a i błagał wzrokiem.- Muszę ostrzec ojca.
- Co?- Piegowaty dałby głowę, że tamten ma zupełnie inny powód. Myślał, że przerosło go takie życie, że nie chciałby drugi raz przez to przechodzić, że już nie będzie chciał… z nim być. Zastanawiał się o co chodzi z jego ojcem.
- Jak to? Co planuje Crocodile?
- Potem ci powiem. Muszę się tam dostać.- Ton czarnowłosego nie przyjmował sprzeciwu. Pomimo osłabienia, piegowaty miał wrażenie, jakby tamten był w pełni sił. Kolejny raz zaskoczyła go jego determinacja i silna wola.
Wahał się. Ta decyzja oznaczała, że będą musieli prawdopodobnie się rozstać. Nie miał pewności, czy potem się spotkają. Do tego złamie obietnice daną Shanksowi. Nie był pewien, jak to zostanie przyjęte. Być może już go do siebie nie przyjmą.
Miał jednak bardzo ważny argument, żeby jednak spełnić prośbę Luffiego. Stan w jakim był chłopak. Czuł jak drobne dłonie drżą na jego barkach. Patrzył w podkrążone zmęczone oczy oczy i pot spływający po skroni. Wiedział, że młody potrzebuje leków i odpowiedniej opieki, której sam nie był w stanie mu zapewnić. Nie mógł pozwolić, żeby to wszystko tak się skończyło.
Postanowił zrobić wszystko, co w swojej mocy, żeby chronić tego chłopca. Sobą będzie martwił się potem.
Pochylił się i przyłożył czoło do czoła Luffiego.
- Dobrze, zabiorę cię tam.
- Dzięki.- Wielki uśmiech zagościł na zmęczonej twarzy.
Chwilę potem rozległo się przeciągłe burczenie w obu żołądkach. Oboje zaczęli się śmiać.
- Przyniosę nam coś. Czekaj tu na mnie.- Ace wstał i ruszył do wyjścia oglądając się jeszcze za siebie, nie mogąc się oderwać od tych czarnych, błyszczących oczu.
Patrząc w nie miał nadzieję, że podjął słuszną decyzje.
Starał się jak najszybciej przygotować ich do dalszej drogi. Staruszek dał im wodę, trochę jedzenia i życzył powodzenia, gdy odjeżdżali. Ace ledwo wciągnął Luffiego na konia. Choć młody z całej siły zaciskał wargi, kilka jęków wydobyło się z jego ust. Przylgnął do pleców piegowatego i objął go w pasie, ściskając go na tyle, na ile miał siły.
Podróż mięli bardzo ciężką. Luffy czuł się coraz gorzej i coraz częściej tracił przytomność. Zapasy im się kończyły, a droga zdawała się nie mieć końca. Czasem zdarzało im się, że musieli jechać w pełnym słońcu. Piegowaty coraz agresywniej poganiał konia, gdzie biedne zwierze też przecież cierpiało katusze pustynnego żaru. Nie był to niestety wielbłąd i potrzebował znacznie częściej dostępu do wody. Ace na szczęście w miarę dobrze wybierał drogę i parę razy znalazł wodopój.
Niestety później, czekał ich najdłuższy pustynny odcinek.
Piegowaty pod koniec drogi był bardzo słaby. Ostatnie porcje jedzenia oddawał półprzytomnemu Luffiemu. Wody na kilka łyków. Koń nie miał siły nieść ich oboje, dlatego Ace musiał iść obok, tonąc po kostki w piasku. Dwoiło i troiło mu się w oczach, a na horyzoncie wciąż płatała mu figle fata morgana.
W drodze, żeby nie stracić przytomności, opowiadał chłopakowi swoje życie, nie zważając na to czy ten go słucha, czy nie. Mówił o tym, jak wychował się bez rodziców, jak musiał żyć kradnąc i oszukując. Wspominał każdy zakurzony kąt w jakim spędził niespokojne noce, każdą szyderczą twarz i palec wymierzony w jego kierunku oraz zazdrość, gdy zaglądał przez okna do domów i obserwował szczęśliwe rodziny. Opowiadał jak bardzo przez to urzekło go ich pierwsze spotkanie na targu. Śmiał się z tego dnia i opisywał ze szczegółami jak go zapamiętał, jak bardzo poczuł, że może nie jest sam na tym świecie. Opisywał szok, jaki przeżył, gdy okazało się że biegał po mieście z samym księciem.
Później skupił się na tym, jak dołączył do Shanksa i jakie przygody go spotykały do czasu, aż razem z Sabo nie znaleźli go na pustyni. Mówił tak długo, że ochrypł, tracąc głos. Musiał przerwać w momencie, gdy koń podkulając nogi, odmówił dalszego marszu i padł na piasek.
Ace z ciężkim sercem, patrząc na umierające z wycieńczenia zwierze, wziął Luffiego na plecy i nie obracając się za siebie, chwiejnym krokiem, ruszył w  stronę wyłaniającego się spomiędzy piaskowych wydm pałacu.
Nie wiedział jak on to zrobił. Nie pamiętał ostatniego odcinka drogi, ani miasta, ani gapiących się na nich ludzi. Półprzytomny człapał ostatkiem sił, drżącymi ramionami podtrzymując ciało Luffiego. Nie czuł nawet piekącej od słońca skóry i suchości w przełyku. Skupił się całkowicie na dotarciu do celu. Wyłączył się na tyle, że dopiero gdy przed sobą ujrzał strażników, padł z czarnowłosym przed bramą pałacu, tracąc świadomość.
***
-Ace!
Krzyk rozdarł cisze panującą w pomieszczeniu i utonął w płachtach materiału, rozwieszonych po większej części pokoju. Czarnowłosy chłopak siedział zlany potem na królewskim łożu, z wyciągniętą przed siebie dłonią, próbującą uchwycić sen, który rozpłynął się w świetle słonecznym. Luffy oddychał szybko i z trudem. Powoli powracał do rzeczywistości.
- Książę!- Powiedziała jedna ze służek, trzymająca w rękach mokry ręcznik. Wyraz ulgi na jej twarzy był bardzo widoczny.- Nareszcie się Wasza Wysokość przebudził!
- Lily…- Chłopak poznał uradowaną twarz dziewczyny i dostrzegł łzy zbierające się w kącikach jej oczu.- Co się stało?- Zmartwił się wyrazem jej twarzy. Zaraz potem spojrzał na swoje obandażowane ręce i tors. – Łoooo! Tyle tego?!
- Pobiegnę poinformować Sułtana! – Medyczka poderwała się z  miejsca, rzucając wszystko co miała w rękach.
- Lily!- Luffy chwycił ją za ramię. Skrzywił się lekko, czując jak skóra na plecach mocno się napina i mięśnie rozrywa ból. Musiał się jednak dowiedzieć pewnej rzeczy.- Lily… gdzie jest Ace?
- Kto?- Zapytała, ale szybko skojarzyła imię. Już miała odpowiedzieć gdy chłopak jej przerwał.
- Ten który był ze mną.- Luffy od razu poczuł potrzebę się z nim zobaczyć. Musiał z nim porozmawiać.
-Który był z księciem?- Lily nie zrozumiała. Zastanawiała się czy księcia przypadkiem nie trawi jeszcze gorączka. – Wasza Wysokość powinna teraz odpoczywać… – Powiedziała zmartwiona.
Czarnowłosy głęboko się zastanowił. Może i był wycieńczony, ale pamiętał, że Ace niósł go na plecach. Jego włosy łaskotały go w policzek, a zapach uspokajał. Miał pewność. Nie było mowy o pomyłce. Chyba, że to były zwidy? Mogło być jednak tak, że Ace’a nie zdołał go donieść do pałacu i dostał się tu w inny sposób. Zastanawiał się, na ile to było prawdopodobne.
- Zatem muszę go poszukać!- Zdecydował. Po tych słowach odrzucił kołdrę i postawił stopy na chłodnych płytkach.
- Nie może Książę! Jeszcze jesteś słaby!- Dziewczyna spanikowała i próbowała go zatrzymać.
Rzeczywiście Luffy nie miał siły stanąć na własnych nogach. Gdy tylko wstał, zachybotał się lekko i opadł z powrotem na poduszki. Ból przeszył jego plecy. Syknął cicho, ale ponowił próbę. Wtem przypomniało mu się coś ważnego, przyćmiło jego postanowienie.
- Lily… Proszę, zawołaj mojego ojca!- Wykrztusił przez zaciśnięte zęby, znosząc ból.
- Dobrze.- Zlękniona stanem pacjenta lekarka skłoniła się szybko i wybiegła czym prędzej z pomieszczenia.
Zasłony cicho falowały wprawione w ruch przez delikatny wiatr. W pokoju, mimo zewnętrznego upału, panował chód. Jednak po skroni chłopaka ściekały kropelki potu. Nie czuł się najlepiej, ale to było niebo w porównaniu z wcześniej. Oglądał swoje ręce i zastanawiał się, czy Ace również był ranny. Nie za wiele pamiętał z samej podróży. Miał nadzieję, że nic mu nie jest.
Nie musiał długo czekać. Monkey D. Dragon wszedł do pokoju i stanął przed synem. Zaraz za nim pojawił się zielonowłosy mężczyzna, potrząsając swoimi trzema mieczami, wiszącymi u pasa. Skłonił się lekko widząc księcia i usunął pod ścianę. Lily już się nie pojawiła. Sułtan, mimo tego, że było to ich pierwsze spotkanie od długiego czasu, nie podszedł do niego, a jedynie zmierzył chłodnym wzrokiem.
- Masz pojęcie jak głupie było to, co zrobiłeś?!- Zagrzmiał, a jego głos odbił się echem po pomieszczeniu.
Luffy nie był zdziwiony tym powitaniem. Ojciec nigdy nie robił tego z uśmiechem, nawet jeśli spełniał przez jakiś czas jego oczekiwania. Ich relacje nigdy nie były bliskie i sprowadzały się jedynie do formalności. Dlatego też nigdy nie próbował ich zacieśniać. Nie mógł nawet powiedzieć jednego słowa, bo zaraz mu przerwano.
- Wiesz jakie mielibyśmy kłopoty, gdy ludzie dowiedzieli się, że książę nagle zniknął?!- Dragon był wściekły. – Wiesz jak trudno było zachować to w tajemnicy?! Wysłałem służbę po całym królestwie!
Chłopak nie spuszczał wzroku. Nie bał się gniewu ojca. Słuchał dalej.
- I co ty sobie myślałeś uciekając z domu?!- Dragona irytowało, że nie wywiera na synu żadnej reakcji. Nic sobie nie rozbił z jego krzyków. – Co tym chciałeś udowodnić?! Jak bardzo mnie lekceważysz?
- Vivi jest w niebezpieczeństwie.- Powiedział kiedy ojciec brał oddech na kolejną naganę.  – Czy jest bezpieczna?
Nastąpiła chwila ciszy.
- Nic jej nie grozi. Przebywa w swoich komnatach ze swoją służbą.- Sułtan słysząc to oświadczenie, na chwilę zapomniał, że jest zły na syna.
- Wśród żołnierzy są szpiedzy.- Chłopak zacisnął dłonie na prześcieradle.- Ich celem jest księżniczka. Chcą wykorzystać dzień przekazania władzy.
Dragon był bardzo zaskoczony. Nie spodziewał się, że Luffy którego nigdy nic nie interesowało, nagle wyskoczy z taką informacją.
- Myślisz że nie wiem?- Powiedział na powrót marszcząc brwi. – Teraz cię oświeciło?
Luffy nie spodziewał się tego. Myślał, że plany Crocodila są nieznane w pałacu. Najwyraźniej się bardzo mylił.
- Gdybyś od samego początku interesował się losem swojego kraju to byś wiedział. – Dragon z powrotem podnosił głos.  - Rozbójnicy od dawna próbowali podważyć mój autorytet, myślisz, że sytuacja jest jaka jest, bo się tym nie interesuje? Nagle się obudziłeś?
Czarnowłosy spokorniał. To prawda. Jedyne czego pragnął to wydostać się z tych dusznych ścian. Nie bawiło go zajmowanie się państwem, czy nauka dworskiej etykiety. Czy to możliwe, że ceremonia już dawno była na celowniku? Czy jego ojciec od dawna radził sobie ze wszystkim sam? Skoro gdzieś w głębi zdawał sobie z tego sprawę, że wszystko jest pod kontrolą, to dlaczego tu wrócił? Przecież mogli z Ace’em udać się do kryjówki Shanksa i dalej żyć jak wcześniej.
Coś jednak go od tego powstrzymało. Miał przeczucie, że to nie wszystko, co może się wydarzyć…
- Ojcze, chcę żeby to Vivi rządziła królestwem.- Powiedział, ignorując wcześniejsze uwagi. Pomyślał, że jak już tu jest, to poruszy ten temat. Władca najwyraźniej nie dopuszczał innej myśli, dlatego postanowił to zaproponować.- Będzie dobrą królową. Ja się nie nadaję. Sam widzisz. Nie chcę być Sułtanem tak jak ty.
- Oszalałeś.- Dragon wytrzeszczył oczy. Spodziewał się różnych rzeczy,ale nie tego. Kto to słyszał, żeby przekazywać władzę słabej kobiecie. Właściwie dziewczynce z obcej rodziny. Do tego powierzać królestwo, które znajduje się w takim stanie.
- Pytaliście ją w ogóle o zdanie?- Książę coraz mniej panował nad nerwami.
- Ta ucieczka poprzestawiała ci w głowie. – Sułtan nie wiedział co w niego wstąpiło. Nie sądził, że ślub sprawi, że jego syn do tego stopnia się zbuntuje, że nawet zrezygnuje z korony. Pomijał już całą kwestię ucieczki. Wiedział, że w przyszłości nie będzie z tym dzieckiem łatwo, ale żeby aż tak?- Co zamierzasz?! Wrócić włóczyć się na pustynie?! Tu jest Twoje miejsce!
- To nigdy nie było moje miejsce!- Odkrzyknął mu w końcu Luffy. Miał dosyć takiego traktowania. Miał dość planowania jego życia.
- Więc co? Będziesz się szwendał po ulicach z tymi kryminalistami?! Rozum postradałeś?
- Nie waż się ich tak nazywać! To są moi przyjaciele!
- Twoja matka byłaby zawiedziona…
- Nie wspominaj o niej!
Zapadła cisza. Oboje odczuli ciężar ostatnich słów. Ciskali w siebie gromami. Zoro ani drgnął, dalej stojąc pod ścianą z założonymi rękami.
- Koniec tej dyskusji. –Dragon odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia.- Ślub się odbędzie zaraz po egzekucji. Nie chcę słyszeć o żadnym sprzeciwie.
- Jakiej egzekucji?- Luffy’ego całkowicie wyrwało to z toczonej kłótni.
- Jednego z rozbójników. – spojrzał jeszcze na syna, by zobaczyć jego reakcje.- Da to dobry przykład tym, którzy szykują się do zamachu.
Luffy miał złe przeczucia.
- Kto to jest? – Dopytywał się, czując, jak niepokój pełznie przez jego ciało. Czas zwolnił gdy z ust ojca padło znajome nazwisko.
- Portugas D. Ace.
Luffy powoli trawił informacje, próbując siebie przekonać, że to wcale nie to usłyszał. Cała krew powoli cofała mu się z twarzy. Zrobiło mu się duszno i pot oblał jego ciało. Wytrzeszczając oczy i drżąc, wpatrywał się w ojca, który odwrócił się do niego plecami i wychodził z pomieszczenia. Nie wierzył, że to usłyszał. To musiał być jakiś żart.
- Nie możesz go skazać.- Luffy nie otrząsnął się jeszcze z szoku.
- Już to zrobiłem.- Powiedział nie patrząc na niego.
- To mój przyjaciel.
- To kryminalista i złodziej, znany w całym królestwie. Mam prawo, żeby zrobić publiczną egzekucje.
- Masz też prawo go uwolnić.
- Ale tego nie zrobię. Zostanie jutro spalony w południe na oczach mieszkańców, na placu głównym.
Mroczna aura unosiła się w pokoju. Czarnowłosy myślał, że się zaraz w niej udusi. Z trudem oddychał. Dalej nie wierzył, że to się dzieje naprawdę. Z przerażeniem doszła do niego powaga sytuacji.
- Nie możesz tego zrobić! On mnie uratował!- Chłopak zerwał się z łóżka i stanął na chwiejnych nogach, ignorując ból. – Przyniósł mnie tu na własnych plecach!
- Nie będę tego słuchać!- Dragon dobrze wiedział co się wcześniej wydarzyło. Oboje zostali znalezieni przed wrotami pałacu. Nie sądził jednak, że jego syna łączą z więźniem jakieś większe więzi. Nie mógł jednak teraz pozwolić na ułaskawienie przestępcy. Chciał też pokazać Luffiemu, że życie nie jest takie beztroskie, jak mu się wydaje. Nawet jeśli dzięki temu chłopakowi książę może dalej być wśród żywych, musi trzymać się swojego postanowienia. – Egzekucja została ogłoszona. Nie zmienię zadnia!
Czarnowłosy pokuśtykał do ojca. Był na tyle zdesperowany, że padł mu do stóp i chwytając jego złoto zdobioną szatę, spuścił głowę i wyjąkał załamującym się głosem.
- Ojcze… – Słowa przychodziły mu z trudem.- Wezmę ślub z Vivi… Przejmę królestwo… Będę nim rządził.- Mówił, powstrzymując łzy.- Tylko go nie zabijaj… Proszę.
Dragon był w ciężkim szoku. Nigdy w życiu syn go o nic nie prosił. A nawet jeśli by to zrobił, to nie w taki sposób. Złość jednak nie pozwalała mu spojrzeć na całą sprawę łagodnie i pod wpływem emocji, wyrywając z jego rąk swoją szatę, opuścił komnatę. Na odchodnym rzucił kilka chłodnych słów.
- Ceremonia i tak jest już przygotowana. Niezależnie od tego, czy ten chłopak zginie czy nie. Może to nauczy cię, że nie akceptuje więcej niesubordynacji.
Drzwi się zatrzasnęły. Luffy został sam z Zoro. Klęczał dalej na podłodze, a słone łzy skapywały na posadzkę. Nie mógł uwierzyć, że jego własny ojciec był zdolny do czegoś takiego. Poczuł się nagle strasznie bezsilny. Dłonie pobielały mu od zaciskania je w pięści. Z całej siły uderzył nimi w wyłożoną płytkami posadzkę, sprawiając, że kilka ran na jego ciele się otworzyło i zabrudziło nowo zmienione bandaże na czerwony kolor.
Czarnowłosy widział, że nie pora teraz na takie zachowanie. Nie może przecież usiąść w kącie i płakać! Musi zobaczyć Ace’a! Pozbierał się z ziemi i podszedł do masywnych drzwi, próbując je otworzyć. Klamka jednak nie ustąpiła.
- Co jest?- Zaczął się z nią szarpać.
- Książe ma zakaz opuszczania pomieszczenia.- Powiedział ochroniarz, nie podnosząc głowy.
Luffy z wściekłości kopnął z całej siły w drzwi, ale jedynie co osiągnął to okropny ból nogi. Trzymając się za nią kurczowo, zaczął szukać innego wyjścia, nie zważając na spokojnego towarzysza. Nie podporządkuje się. Nie po tym co usłyszał. Już nie raz to przerabiał. Poczłapał na balkon. Jasne słońce oślepiło go. Od razu poczuł na skórze różnicę temperatur. Podszedł do balustrady i spojrzał w dół. Wysokość była duża, ale nie tak bardzo, jak się obawiał. Prawdopodobnie trochę się poturbuje, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się teraz tylko to, żeby ocalić Ace’a. To on naraził go na niebezpieczeństwo. Sam go tu sprowadził. Prędzej poświęci siebie, niż pozwoli mu umrzeć.
Wrócił do środka i podszedł do łóżka. Ignorując ból ciała, chwycił pościel i próbował ją rozerwać na więcej kawałków. Szło mu oczywiście beznadziejnie, nawet jeśli chciał pomóc sobie zębami. Bandaże coraz bardziej przesiąkały krwią.
Zielonowłosy obserwujący to wszystko spod ściany, westchnął przeciągle. Widząc jak opornie to chłopakowi idzie, podszedł do niego i wyjął jeden ze swoich mieczy.
- Zoro…?- Zapytał książę zaniepokojony jego postawą. Ustawił się w pozycji bojowej. Stwierdził, że będzie walczył z każdym, kto stanie mu na drodze. Mężczyzna jednak zrobił coś innego. Chwycił materiał pościeli i przeciął na pół jedwabną kołdrę. Odrzucił na bok dwie idealnie równe części, a następnie zwrócił się do chłopaka.
- Może mnie Wasza wysokość prosić o cokolwiek.- Mężczyzna uklęknął przed czarnowłosym.- Będę zawsze wierny tylko tobie.
- Zoro…- Chłopaka strasznie wzruszyły te słowa i znowu się rozpłakał. Odkąd pamiętał jego prywatny ochroniarz zawsze przy nim był. Do tego ryzykował również życiem, pomagając mu teraz. Luffy zaczął nawet żałować, że nie pożegnał się z nim ostatnio, gdy uciekał z pałacu. Przecież tu też miał przyjaciół, którzy mogli stracić życie przez jego głupi wybryk. Tu też byli ludzie, z którymi spędził pół swojego życia. Poczuł się okropnie. –Przepraszam…- Powiedział pociągając nosem.
Zielonowłosy patrzył oniemiały jak jego władca się rozkleił. Mimo, że widział to milion razy to miał wrażenie, że jest świadkiem tego pierwszy raz. Speszył się strasznie słowami Luffiego i odwrócił wzrok zawstydzony.
- Jeśli Wasza wysokość chce wydostać się balkonem, muszę pociąć większość materiałów.- Zaczął również ściągać zasłony i rzucać je na jedną kupkę.- Proszę odpocząć.
Czarnowłosy otarł twarz ramieniem. Jego łzy wsiąknęły w bandaże. Uśmiechnął się promiennie. Trochę się uspokoił. Teraz miał szansę, skoro Zoro mu pomoże. Do jutra jeszcze mają trochę czasu. Obolały, posłuchał prośby i przysiadł na łóżku, przypatrując się mężczyźnie.
- Dziękuję.- Powiedział do zielonowłosego i obserwował, jak jego policzki powoli zmieniają kolor na różowy. Sam poczuł wielkie znużenie. Miał nadzieję, że rany nie przeszkodzą mu w wielkim planie ratowania Ace’a. Chwycił pierwsze z brzegu szmatki i zaczął je ze sobą związywać, by przydać się chociaż trochę.

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz