Luffiego
piekło całe ciało. Nie miał siły unieść nawet ręki. Chwilę wcześniej, gdy
jechali jeszcze na koniu, starał się znosić wszystko, zwłaszcza, że czuł na
sobie ciepły dotyk Ace’a, ale teraz… Przy braku dodatkowych bodźców, był
skupiony tylko na bólu. Ulgę jednak dawało mu chłodne powietrze. Został
położony na czymś miękkim, z dala od pustynnego żaru pustyni. Jechali całą noc.
Jego usta i przełyk błagały choć o kropelkę wody. Jego powieki nie chciały się
otworzyć, mimo chęci ujrzenia przyjaciela i miejsca w którym się znajdował.
Czekał tak dłuższą chwilę, złakniony jakiś dźwięków, które były by zapowiedzią
bliskości z kimkolwiek lub świadomości, że nie został sam.
Usłyszał w
końcu szybkie kroki. Chciał powiedzieć cokolwiek, ale znów nie mógł. Ktoś
uklęknął obok niego. Nagle jego głowa została przechylona do przodu. W tej
podpieranej pozycji, poczuł jak do ust zostaje mu podetknięte coś
wilgotnego.
Woda!
Ignorując
przeszywający ból, wyciągnął ręce i chwycił gliniane naczynie, zachłannie
przechylając je do siebie i wypijając w pośpiechu jego zawartość. Zrobił to tak
szybko, że większość płynu ściekła mu po brodzie. Nie przejął się tym jednak i
pił tak do końca. Ożywił się znacznie i otworzył oczy. Nad sobą zobaczył
piegowatą, zatroskaną twarz. W końcu miał siłę się uśmiechnąć i wydobyć coś ze
swego gardła.
- A-ace.-
Zdobył się nawet na to, że wyciągnął rękę i dotknął twarzy chłopaka
przejeżdżając palcami po brązowych kropkach.
- Już
wszystko dobrze.- Powiedział tamten odgarniając mu włosy z czoła.- Zaraz
przyniosę Ci więcej.
Luffy kiwnął
głową. Był szczęśliwy i spokojny. Zjechał dłońmi do szyi i przyciągnął
zaskoczoną twarz Ace’a do swojej. Pocałował go. Tak bardzo za tym tęsknił. Tak
bardzo chciał znowu to poczuć. Dziwne uczucie, które wciąż sprawiało, że jego
serce szybciej biło, ciało drżało, a świat stawał gdzieś obok zupełnie o nich
zapominając. Uczucie zmywając wcześniejsze wydarzenia, wściekłość i wstyd.
Ace był
niesamowicie wdzięczny, że chłopak to zrobił. Sam nie odważyłby się nawet
spróbować takiej rzeczy, gdy tamten był w takim stanie. Delikatnie podtrzymał
jego głowę i pogłębił pocałunek, spragniony tych drobnych ust. Dziękował
wszystkim bogom i stworzeniom na świecie, które pozwoliły mu Luffiego odzyskać.
Gdy już zaspokoił minimalnie swoja radość, z wielkim bólem odsunął się od
czarnowłosego i ułożył go z powrotem na koce.
- Przyniosę
wodę. Zaraz wrócę.- Powiedział do uśmiechającego się chłopaka i wybiegł na
zewnątrz dostając od niego nieme pozwolenie.
Ace nie
wierzył w to, ile mieli szczęścia. Jadąc przez pustynie ciągle rozglądał się za
jakąś bezpieczną kryjówką, gdzie mógłby chociaż prowizorycznie opatrzeć
Luffiego i znaleźć wodę. Sam również jej potrzebował. Gdy wstawał świt, na
horyzoncie ukazał mu się niewielki domek, otoczony samotnymi skałami. Mieszkał
w nich bardzo pogodny staruszek, który z przyjemnością ich przyjął, okazując
wiele serca. Z racji tego, że mieszkał sam, ofiarował im pokój i wody pod
dostatkiem z jego własnej studni. Ace biegał teraz jak szalony w tę i z
powrotem, wymieniając wiaderka i wypłukując nasączone krwią szmatki.
Do wieczora
Luffy był umyty, napojony i nakarmiony. Leżał brzuchem do dołu i cicho
oddychał, uśpiony zmęczeniem. Piegowaty osunął się po ścianie i już prawie
odpłynął w tą samą krainę co chłopak, gdy do pomieszczenia wszedł staruszek.
- Jak tam
młody się czuje?- Zapytał oglądając jego śpiącą, lecz cierpiącą twarz.
- Zrobiłem
co mogłem, jednak ciągle jest rozpalony.- Ace otarł pot z czoła. Ledwo trzymał
się na nogach. – Nie podoba mi się rozcięcie na plecach.
Mężczyzna podszedł
do śpiącego, przyglądając się ranie.
- Wygląda
nieciekawie.- Starszy mężczyzna pogładził się po siwej brodzie owijając ją
sobie wokół palców.- Mogło wdać się zakażenie.- Oglądał uważnie zarumienione,
obrzęknięte i ropiejące rozcięcie.
Ace tego najbardziej
się obawiał. Próbował o tym nie myśleć, ale rana była aż nazbyt wymowna. Są na
pustyni. Nawet jeśli dojadą do kryjówki, nie będą mieć tam niezbędnych leków. W
ogóle było ciężko, jeśli o nie chodzi. Jedyne miejsce, gdzie mogliby je dostać,
było większe miasto. Nawet jeśli do jakiegoś dotrą, nie będą mieli na nie
pieniędzy. Chyba że ukradną.
Piegowaty
westchnął i potarł skronie. Ostatkiem sił, poczłapał do Luffiego, usiadł przy
nim i dotknął jego rozgrzanego czoła, martwiąc się jeszcze bardziej.
- Również
nie wyglądasz najlepiej, chłopcze. Prześpij się. Tobie też potrzebny jest sen.
– Staruszek podszedł do jednego ze swoich koszy i wyjął z niego dwa kolejne
koce.- Proszę, to niewiele, ale nie mam nic więcej.
- I tak pan
okazał nam wiele serca, dziękuję.- Ace wziął je od niego i życząc dobrej nocy,
pożegnał się z mężczyzną.
Piegowaty
rozłożył swoje posłanie koło Luffiego i położył się obok, przyciskając czoło do
ramienia przyjaciela. Nie miał już nawet siły rozmyślać o wcześniejszych
wydarzeniach, a co dopiero obmyślać plan na następny dzień. Jego obawy i
wątpliwości szybko zabrał sen.
…
Obudził go
delikatny dotyk. Odganiał on ciemne odmęty snu i rozjaśniał wszystko wokół.
Ciepło rozchodziło się po jego szyi, policzku i skroni, wędrując to w górę to w
dół, oraz zahaczając o kosmki niesfornych, czarnych fal. Ace uchylił jedno oko.
Luffy patrzył na niego przymrużonymi powiekami i głaskał go czule, uśmiechając
się niewyraźnie.
Piegowaty
przysunął się do niego i złożył na jego wargach pocałunek. Przerwał go jednak
szybko, bo wyczuł, że chłopak jest bardzo słaby, pomimo wielkich chęci
odwzajemnienia pieszczoty.
- Jak się
czujesz?- Ace spojrzał za okno. słońce było już wysoko. Zaklnął cicho ze złości
na siebie, że zmarnował tyle czasu na sen.
- Dobrze.- Powiedział
ledwo Luffy, próbując ukryć kłamstwo. Jego twarz mówiła jednak zupełnie co
innego.
- Dasz radę
jechać?- Piegowaty nie miał wyboru. Muszą ruszyć dalej. Zostawanie w jednym
miejscu było coraz bardziej niebezpieczne. – Nad ranem powinniśmy dotrzeć w
umówione miejsce i spotkać się z Shanksem…
- Ace…-
Czarnowłosy słysząc ostatnie słowa, uniósł się nieznacznie na łokciach, czego
oczywiście od razu pożałował. Cicho jęknął, ale z pomocą przyjaciela, zdołał
usiąść.- Zabierz mnie do pałacu.- Powiedział patrząc tamtemu w oczy.
Piegowaty
poczuł jak ściska mu się serce. W głębi siebie bał się, że chłopak po takich
wydarzeniach, będzie chciał wrócić do domu. Z drugiej strony się nie dziwił.
To, co spotkało go w obozie Crocodila musiało być straszne. Teraz cały czas
będzie wystawiony na niebezpieczeństwo. Jedyne miejsce, gdzie otrzymałby
odpowiednią ochronę- był pałac. Zastanawiał się nad tym. Wiedział, że to
oznacza rozstanie, ale… Nie mógł w tej kwestii być egoistyczny. Stawką było
teraz życie Luffiego. No i pozostawał również problem rany…
Wahał się
jednak przez obietnice złożoną Shanksowi, oraz uczucie, które rosło z każdą
chwilą i kazało mu nie wypuszczać chłopaka z objęć.
- Muszę
wrócić do pałacu. Jak najszybciej.- Luffy położył dłonie na barkach Ace’a i błagał
wzrokiem.- Muszę ostrzec ojca.
- Co?-
Piegowaty dałby głowę, że tamten ma zupełnie inny powód. Myślał, że przerosło
go takie życie, że nie chciałby drugi raz przez to przechodzić, że już nie
będzie chciał… z nim być. Zastanawiał się o co chodzi z jego ojcem.
- Jak to? Co
planuje Crocodile?
- Potem ci
powiem. Muszę się tam dostać.- Ton czarnowłosego nie przyjmował sprzeciwu.
Pomimo osłabienia, piegowaty miał wrażenie, jakby tamten był w pełni sił.
Kolejny raz zaskoczyła go jego determinacja i silna wola.
Wahał się.
Ta decyzja oznaczała, że będą musieli prawdopodobnie się rozstać. Nie miał
pewności, czy potem się spotkają. Do tego złamie obietnice daną Shanksowi. Nie
był pewien, jak to zostanie przyjęte. Być może już go do siebie nie przyjmą.
Miał jednak
bardzo ważny argument, żeby jednak spełnić prośbę Luffiego. Stan w jakim był
chłopak. Czuł jak drobne dłonie drżą na jego barkach. Patrzył w podkrążone
zmęczone oczy oczy i pot spływający po skroni. Wiedział, że młody potrzebuje
leków i odpowiedniej opieki, której sam nie był w stanie mu zapewnić. Nie mógł
pozwolić, żeby to wszystko tak się skończyło.
Postanowił
zrobić wszystko, co w swojej mocy, żeby chronić tego chłopca. Sobą będzie
martwił się potem.
Pochylił się
i przyłożył czoło do czoła Luffiego.
- Dobrze,
zabiorę cię tam.
- Dzięki.-
Wielki uśmiech zagościł na zmęczonej twarzy.
Chwilę potem
rozległo się przeciągłe burczenie w obu żołądkach. Oboje zaczęli się śmiać.
- Przyniosę
nam coś. Czekaj tu na mnie.- Ace wstał i ruszył do wyjścia oglądając się jeszcze
za siebie, nie mogąc się oderwać od tych czarnych, błyszczących oczu.
Patrząc w
nie miał nadzieję, że podjął słuszną decyzje.
…
Starał się
jak najszybciej przygotować ich do dalszej drogi. Staruszek dał im wodę, trochę
jedzenia i życzył powodzenia, gdy odjeżdżali. Ace ledwo wciągnął Luffiego na
konia. Choć młody z całej siły zaciskał wargi, kilka jęków wydobyło się z jego
ust. Przylgnął do pleców piegowatego i objął go w pasie, ściskając go na tyle,
na ile miał siły.
Podróż mięli
bardzo ciężką. Luffy czuł się coraz gorzej i coraz częściej tracił przytomność.
Zapasy im się kończyły, a droga zdawała się nie mieć końca. Czasem zdarzało im
się, że musieli jechać w pełnym słońcu. Piegowaty coraz agresywniej poganiał
konia, gdzie biedne zwierze też przecież cierpiało katusze pustynnego żaru. Nie
był to niestety wielbłąd i potrzebował znacznie częściej dostępu do wody. Ace
na szczęście w miarę dobrze wybierał drogę i parę razy znalazł wodopój.
Niestety
później, czekał ich najdłuższy pustynny odcinek.
Piegowaty
pod koniec drogi był bardzo słaby. Ostatnie porcje jedzenia oddawał
półprzytomnemu Luffiemu. Wody na kilka łyków. Koń nie miał siły nieść ich
oboje, dlatego Ace musiał iść obok, tonąc po kostki w piasku. Dwoiło i troiło
mu się w oczach, a na horyzoncie wciąż płatała mu figle fata morgana.
W drodze,
żeby nie stracić przytomności, opowiadał chłopakowi swoje życie, nie zważając
na to czy ten go słucha, czy nie. Mówił o tym, jak wychował się bez rodziców,
jak musiał żyć kradnąc i oszukując. Wspominał każdy zakurzony kąt w jakim
spędził niespokojne noce, każdą szyderczą twarz i palec wymierzony w jego
kierunku oraz zazdrość, gdy zaglądał przez okna do domów i obserwował
szczęśliwe rodziny. Opowiadał jak bardzo przez to urzekło go ich pierwsze
spotkanie na targu. Śmiał się z tego dnia i opisywał ze szczegółami jak go
zapamiętał, jak bardzo poczuł, że może nie jest sam na tym świecie. Opisywał
szok, jaki przeżył, gdy okazało się że biegał po mieście z samym księciem.
Później
skupił się na tym, jak dołączył do Shanksa i jakie przygody go spotykały do
czasu, aż razem z Sabo nie znaleźli go na pustyni. Mówił tak długo, że ochrypł,
tracąc głos. Musiał przerwać w momencie, gdy koń podkulając nogi, odmówił
dalszego marszu i padł na piasek.
Ace z
ciężkim sercem, patrząc na umierające z wycieńczenia zwierze, wziął Luffiego na
plecy i nie obracając się za siebie, chwiejnym krokiem, ruszył w stronę
wyłaniającego się spomiędzy piaskowych wydm pałacu.
Nie wiedział
jak on to zrobił. Nie pamiętał ostatniego odcinka drogi, ani miasta, ani
gapiących się na nich ludzi. Półprzytomny człapał ostatkiem sił, drżącymi
ramionami podtrzymując ciało Luffiego. Nie czuł nawet piekącej od słońca skóry
i suchości w przełyku. Skupił się całkowicie na dotarciu do celu. Wyłączył się
na tyle, że dopiero gdy przed sobą ujrzał strażników, padł z czarnowłosym przed
bramą pałacu, tracąc świadomość.
***
-Ace!
Krzyk
rozdarł cisze panującą w pomieszczeniu i utonął w płachtach materiału,
rozwieszonych po większej części pokoju. Czarnowłosy chłopak siedział zlany
potem na królewskim łożu, z wyciągniętą przed siebie dłonią, próbującą uchwycić
sen, który rozpłynął się w świetle słonecznym. Luffy oddychał szybko i z
trudem. Powoli powracał do rzeczywistości.
- Książę!-
Powiedziała jedna ze służek, trzymająca w rękach mokry ręcznik. Wyraz ulgi na
jej twarzy był bardzo widoczny.- Nareszcie się Wasza Wysokość przebudził!
- Lily…-
Chłopak poznał uradowaną twarz dziewczyny i dostrzegł łzy zbierające się w
kącikach jej oczu.- Co się stało?- Zmartwił się wyrazem jej twarzy. Zaraz potem
spojrzał na swoje obandażowane ręce i tors. – Łoooo! Tyle tego?!
- Pobiegnę
poinformować Sułtana! – Medyczka poderwała się z miejsca, rzucając
wszystko co miała w rękach.
- Lily!-
Luffy chwycił ją za ramię. Skrzywił się lekko, czując jak skóra na plecach
mocno się napina i mięśnie rozrywa ból. Musiał się jednak dowiedzieć pewnej
rzeczy.- Lily… gdzie jest Ace?
- Kto?-
Zapytała, ale szybko skojarzyła imię. Już miała odpowiedzieć gdy chłopak jej
przerwał.
- Ten który
był ze mną.- Luffy od razu poczuł potrzebę się z nim zobaczyć. Musiał z nim
porozmawiać.
-Który był z
księciem?- Lily nie zrozumiała. Zastanawiała się czy księcia przypadkiem nie
trawi jeszcze gorączka. – Wasza Wysokość powinna teraz odpoczywać… –
Powiedziała zmartwiona.
Czarnowłosy
głęboko się zastanowił. Może i był wycieńczony, ale pamiętał, że Ace niósł go
na plecach. Jego włosy łaskotały go w policzek, a zapach uspokajał. Miał
pewność. Nie było mowy o pomyłce. Chyba, że to były zwidy? Mogło być jednak
tak, że Ace’a nie zdołał go donieść do pałacu i dostał się tu w inny sposób.
Zastanawiał się, na ile to było prawdopodobne.
- Zatem
muszę go poszukać!- Zdecydował. Po tych słowach odrzucił kołdrę i postawił
stopy na chłodnych płytkach.
- Nie może
Książę! Jeszcze jesteś słaby!- Dziewczyna spanikowała i próbowała go zatrzymać.
Rzeczywiście
Luffy nie miał siły stanąć na własnych nogach. Gdy tylko wstał, zachybotał się
lekko i opadł z powrotem na poduszki. Ból przeszył jego plecy. Syknął cicho,
ale ponowił próbę. Wtem przypomniało mu się coś ważnego, przyćmiło jego
postanowienie.
- Lily…
Proszę, zawołaj mojego ojca!- Wykrztusił przez zaciśnięte zęby, znosząc ból.
- Dobrze.-
Zlękniona stanem pacjenta lekarka skłoniła się szybko i wybiegła czym prędzej z
pomieszczenia.
Zasłony
cicho falowały wprawione w ruch przez delikatny wiatr. W pokoju, mimo
zewnętrznego upału, panował chód. Jednak po skroni chłopaka ściekały kropelki
potu. Nie czuł się najlepiej, ale to było niebo w porównaniu z wcześniej.
Oglądał swoje ręce i zastanawiał się, czy Ace również był ranny. Nie za wiele
pamiętał z samej podróży. Miał nadzieję, że nic mu nie jest.
Nie musiał
długo czekać. Monkey D. Dragon wszedł do pokoju i stanął przed synem. Zaraz za
nim pojawił się zielonowłosy mężczyzna, potrząsając swoimi trzema mieczami,
wiszącymi u pasa. Skłonił się lekko widząc księcia i usunął pod ścianę. Lily
już się nie pojawiła. Sułtan, mimo tego, że było to ich pierwsze spotkanie od
długiego czasu, nie podszedł do niego, a jedynie zmierzył chłodnym wzrokiem.
- Masz
pojęcie jak głupie było to, co zrobiłeś?!- Zagrzmiał, a jego głos odbił się
echem po pomieszczeniu.
Luffy nie
był zdziwiony tym powitaniem. Ojciec nigdy nie robił tego z uśmiechem, nawet
jeśli spełniał przez jakiś czas jego oczekiwania. Ich relacje nigdy nie były
bliskie i sprowadzały się jedynie do formalności. Dlatego też nigdy nie
próbował ich zacieśniać. Nie mógł nawet powiedzieć jednego słowa, bo zaraz mu
przerwano.
- Wiesz
jakie mielibyśmy kłopoty, gdy ludzie dowiedzieli się, że książę nagle
zniknął?!- Dragon był wściekły. – Wiesz jak trudno było zachować to w
tajemnicy?! Wysłałem służbę po całym królestwie!
Chłopak nie
spuszczał wzroku. Nie bał się gniewu ojca. Słuchał dalej.
- I co ty
sobie myślałeś uciekając z domu?!- Dragona irytowało, że nie wywiera na synu
żadnej reakcji. Nic sobie nie rozbił z jego krzyków. – Co tym chciałeś
udowodnić?! Jak bardzo mnie lekceważysz?
- Vivi jest
w niebezpieczeństwie.- Powiedział kiedy ojciec brał oddech na kolejną naganę.
– Czy jest bezpieczna?
Nastąpiła
chwila ciszy.
- Nic jej
nie grozi. Przebywa w swoich komnatach ze swoją służbą.- Sułtan słysząc to
oświadczenie, na chwilę zapomniał, że jest zły na syna.
- Wśród
żołnierzy są szpiedzy.- Chłopak zacisnął dłonie na prześcieradle.- Ich celem
jest księżniczka. Chcą wykorzystać dzień przekazania władzy.
Dragon był
bardzo zaskoczony. Nie spodziewał się, że Luffy którego nigdy nic nie
interesowało, nagle wyskoczy z taką informacją.
- Myślisz że
nie wiem?- Powiedział na powrót marszcząc brwi. – Teraz cię oświeciło?
Luffy nie
spodziewał się tego. Myślał, że plany Crocodila są nieznane w pałacu.
Najwyraźniej się bardzo mylił.
- Gdybyś od
samego początku interesował się losem swojego kraju to byś wiedział. – Dragon z
powrotem podnosił głos. - Rozbójnicy od dawna próbowali podważyć mój
autorytet, myślisz, że sytuacja jest jaka jest, bo się tym nie interesuje?
Nagle się obudziłeś?
Czarnowłosy
spokorniał. To prawda. Jedyne czego pragnął to wydostać się z tych dusznych
ścian. Nie bawiło go zajmowanie się państwem, czy nauka dworskiej etykiety. Czy
to możliwe, że ceremonia już dawno była na celowniku? Czy jego ojciec od dawna
radził sobie ze wszystkim sam? Skoro gdzieś w głębi zdawał sobie z tego sprawę,
że wszystko jest pod kontrolą, to dlaczego tu wrócił? Przecież mogli z Ace’em
udać się do kryjówki Shanksa i dalej żyć jak wcześniej.
Coś jednak
go od tego powstrzymało. Miał przeczucie, że to nie wszystko, co może się
wydarzyć…
- Ojcze,
chcę żeby to Vivi rządziła królestwem.- Powiedział, ignorując wcześniejsze
uwagi. Pomyślał, że jak już tu jest, to poruszy ten temat. Władca najwyraźniej
nie dopuszczał innej myśli, dlatego postanowił to zaproponować.- Będzie dobrą
królową. Ja się nie nadaję. Sam widzisz. Nie chcę być Sułtanem tak jak ty.
-
Oszalałeś.- Dragon wytrzeszczył oczy. Spodziewał się różnych rzeczy,ale nie
tego. Kto to słyszał, żeby przekazywać władzę słabej kobiecie. Właściwie
dziewczynce z obcej rodziny. Do tego powierzać królestwo, które znajduje się w
takim stanie.
- Pytaliście
ją w ogóle o zdanie?- Książę coraz mniej panował nad nerwami.
- Ta
ucieczka poprzestawiała ci w głowie. – Sułtan nie wiedział co w niego wstąpiło.
Nie sądził, że ślub sprawi, że jego syn do tego stopnia się zbuntuje, że nawet
zrezygnuje z korony. Pomijał już całą kwestię ucieczki. Wiedział, że w
przyszłości nie będzie z tym dzieckiem łatwo, ale żeby aż tak?- Co zamierzasz?!
Wrócić włóczyć się na pustynie?! Tu jest Twoje miejsce!
- To nigdy
nie było moje miejsce!- Odkrzyknął mu w końcu Luffy. Miał dosyć takiego
traktowania. Miał dość planowania jego życia.
- Więc co?
Będziesz się szwendał po ulicach z tymi kryminalistami?! Rozum postradałeś?
- Nie waż
się ich tak nazywać! To są moi przyjaciele!
- Twoja
matka byłaby zawiedziona…
- Nie
wspominaj o niej!
Zapadła
cisza. Oboje odczuli ciężar ostatnich słów. Ciskali w siebie gromami. Zoro ani
drgnął, dalej stojąc pod ścianą z założonymi rękami.
- Koniec tej
dyskusji. –Dragon odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia.- Ślub się odbędzie
zaraz po egzekucji. Nie chcę słyszeć o żadnym sprzeciwie.
- Jakiej
egzekucji?- Luffy’ego całkowicie wyrwało to z toczonej kłótni.
- Jednego z
rozbójników. – spojrzał jeszcze na syna, by zobaczyć jego reakcje.- Da to dobry
przykład tym, którzy szykują się do zamachu.
Luffy miał
złe przeczucia.
- Kto to
jest? – Dopytywał się, czując, jak niepokój pełznie przez jego ciało. Czas
zwolnił gdy z ust ojca padło znajome nazwisko.
- Portugas
D. Ace.
Luffy powoli
trawił informacje, próbując siebie przekonać, że to wcale nie to usłyszał. Cała
krew powoli cofała mu się z twarzy. Zrobiło mu się duszno i pot oblał jego
ciało. Wytrzeszczając oczy i drżąc, wpatrywał się w ojca, który odwrócił się do
niego plecami i wychodził z pomieszczenia. Nie wierzył, że to usłyszał. To
musiał być jakiś żart.
- Nie możesz
go skazać.- Luffy nie otrząsnął się jeszcze z szoku.
- Już to
zrobiłem.- Powiedział nie patrząc na niego.
- To mój
przyjaciel.
- To
kryminalista i złodziej, znany w całym królestwie. Mam prawo, żeby zrobić
publiczną egzekucje.
- Masz też
prawo go uwolnić.
- Ale tego
nie zrobię. Zostanie jutro spalony w południe na oczach mieszkańców, na placu
głównym.
Mroczna aura
unosiła się w pokoju. Czarnowłosy myślał, że się zaraz w niej udusi. Z trudem
oddychał. Dalej nie wierzył, że to się dzieje naprawdę. Z przerażeniem doszła
do niego powaga sytuacji.
- Nie możesz
tego zrobić! On mnie uratował!- Chłopak zerwał się z łóżka i stanął na
chwiejnych nogach, ignorując ból. – Przyniósł mnie tu na własnych plecach!
- Nie będę
tego słuchać!- Dragon dobrze wiedział co się wcześniej wydarzyło. Oboje zostali
znalezieni przed wrotami pałacu. Nie sądził jednak, że jego syna łączą z
więźniem jakieś większe więzi. Nie mógł jednak teraz pozwolić na ułaskawienie
przestępcy. Chciał też pokazać Luffiemu, że życie nie jest takie beztroskie,
jak mu się wydaje. Nawet jeśli dzięki temu chłopakowi książę może dalej być
wśród żywych, musi trzymać się swojego postanowienia. – Egzekucja została
ogłoszona. Nie zmienię zadnia!
Czarnowłosy
pokuśtykał do ojca. Był na tyle zdesperowany, że padł mu do stóp i chwytając
jego złoto zdobioną szatę, spuścił głowę i wyjąkał załamującym się głosem.
- Ojcze… –
Słowa przychodziły mu z trudem.- Wezmę ślub z Vivi… Przejmę królestwo… Będę nim
rządził.- Mówił, powstrzymując łzy.- Tylko go nie zabijaj… Proszę.
Dragon był w
ciężkim szoku. Nigdy w życiu syn go o nic nie prosił. A nawet jeśli by to
zrobił, to nie w taki sposób. Złość jednak nie pozwalała mu spojrzeć na całą
sprawę łagodnie i pod wpływem emocji, wyrywając z jego rąk swoją szatę, opuścił
komnatę. Na odchodnym rzucił kilka chłodnych słów.
- Ceremonia
i tak jest już przygotowana. Niezależnie od tego, czy ten chłopak zginie czy
nie. Może to nauczy cię, że nie akceptuje więcej niesubordynacji.
Drzwi się
zatrzasnęły. Luffy został sam z Zoro. Klęczał dalej na podłodze, a słone łzy
skapywały na posadzkę. Nie mógł uwierzyć, że jego własny ojciec był zdolny do
czegoś takiego. Poczuł się nagle strasznie bezsilny. Dłonie pobielały mu od zaciskania
je w pięści. Z całej siły uderzył nimi w wyłożoną płytkami posadzkę,
sprawiając, że kilka ran na jego ciele się otworzyło i zabrudziło nowo
zmienione bandaże na czerwony kolor.
Czarnowłosy
widział, że nie pora teraz na takie zachowanie. Nie może przecież usiąść w
kącie i płakać! Musi zobaczyć Ace’a! Pozbierał się z ziemi i podszedł do
masywnych drzwi, próbując je otworzyć. Klamka jednak nie ustąpiła.
- Co jest?-
Zaczął się z nią szarpać.
- Książe ma
zakaz opuszczania pomieszczenia.- Powiedział ochroniarz, nie podnosząc głowy.
Luffy z
wściekłości kopnął z całej siły w drzwi, ale jedynie co osiągnął to okropny ból
nogi. Trzymając się za nią kurczowo, zaczął szukać innego wyjścia, nie zważając
na spokojnego towarzysza. Nie podporządkuje się. Nie po tym co usłyszał. Już
nie raz to przerabiał. Poczłapał na balkon. Jasne słońce oślepiło go. Od razu
poczuł na skórze różnicę temperatur. Podszedł do balustrady i spojrzał w dół.
Wysokość była duża, ale nie tak bardzo, jak się obawiał. Prawdopodobnie trochę
się poturbuje, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się teraz tylko to, żeby
ocalić Ace’a. To on naraził go na niebezpieczeństwo. Sam go tu sprowadził.
Prędzej poświęci siebie, niż pozwoli mu umrzeć.
Wrócił do
środka i podszedł do łóżka. Ignorując ból ciała, chwycił pościel i próbował ją
rozerwać na więcej kawałków. Szło mu oczywiście beznadziejnie, nawet jeśli
chciał pomóc sobie zębami. Bandaże coraz bardziej przesiąkały krwią.
Zielonowłosy
obserwujący to wszystko spod ściany, westchnął przeciągle. Widząc jak opornie
to chłopakowi idzie, podszedł do niego i wyjął jeden ze swoich mieczy.
- Zoro…?-
Zapytał książę zaniepokojony jego postawą. Ustawił się w pozycji bojowej.
Stwierdził, że będzie walczył z każdym, kto stanie mu na drodze. Mężczyzna
jednak zrobił coś innego. Chwycił materiał pościeli i przeciął na pół jedwabną
kołdrę. Odrzucił na bok dwie idealnie równe części, a następnie zwrócił się do
chłopaka.
- Może mnie
Wasza wysokość prosić o cokolwiek.- Mężczyzna uklęknął przed czarnowłosym.-
Będę zawsze wierny tylko tobie.
- Zoro…-
Chłopaka strasznie wzruszyły te słowa i znowu się rozpłakał. Odkąd pamiętał
jego prywatny ochroniarz zawsze przy nim był. Do tego ryzykował również życiem,
pomagając mu teraz. Luffy zaczął nawet żałować, że nie pożegnał się z nim ostatnio,
gdy uciekał z pałacu. Przecież tu też miał przyjaciół, którzy mogli stracić
życie przez jego głupi wybryk. Tu też byli ludzie, z którymi spędził pół
swojego życia. Poczuł się okropnie. –Przepraszam…- Powiedział pociągając nosem.
Zielonowłosy
patrzył oniemiały jak jego władca się rozkleił. Mimo, że widział to milion razy
to miał wrażenie, że jest świadkiem tego pierwszy raz. Speszył się strasznie
słowami Luffiego i odwrócił wzrok zawstydzony.
- Jeśli
Wasza wysokość chce wydostać się balkonem, muszę pociąć większość materiałów.-
Zaczął również ściągać zasłony i rzucać je na jedną kupkę.- Proszę odpocząć.
Czarnowłosy
otarł twarz ramieniem. Jego łzy wsiąknęły w bandaże. Uśmiechnął się promiennie.
Trochę się uspokoił. Teraz miał szansę, skoro Zoro mu pomoże. Do jutra jeszcze
mają trochę czasu. Obolały, posłuchał prośby i przysiadł na łóżku, przypatrując
się mężczyźnie.
- Dziękuję.-
Powiedział do zielonowłosego i obserwował, jak jego policzki powoli zmieniają
kolor na różowy. Sam poczuł wielkie znużenie. Miał nadzieję, że rany nie
przeszkodzą mu w wielkim planie ratowania Ace’a. Chwycił pierwsze z brzegu
szmatki i zaczął je ze sobą związywać, by przydać się chociaż trochę.
Następny rozdział
Następny rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz