sobota, 3 października 2015

Nie iGRAJ ze mną 5



            Odłożył czytaną książkę i potarł skroń. Było już późno, a on dalej nie był śpiący. Zupełnie nie wiedział jak funkcjonować, gdy nie miał nic do roboty. W szpitalu wciąż przeprowadzał zabiegi, walczył z czasem i odchodzącym życiem, lub zajmował pacjentami, a w pustym i cichym domu nie potrafił się odnaleźć. Pierwsze dni urlopu, a najchętniej wróciłby na salę operacyjną. Do tego coraz częściej rozpamiętywał miniony związek i wcale nie ułatwiało mu to funkcjonowania. Chwycił kubek z zimną już herbatą i upił gorzki łyk. Z półek zniknęły wszystkie rzeczy, które mogły mu przypominać o Sanjim, ale i tak czuł w tym mieszkaniu jego obecność. Niby wiedział, że to nie mogło się inaczej skończyć, ale zastanawiał się, czy aby nie za łatwo się poddali. W końcu nie było między nimi aż tak źle. Nie kłócili się, jedynie zaniedbali uczucie, które po prostu samo gasło z dnia na dzień. Więc dlaczego nagle do niego powracało? Zbierało się zupełnie jak woda podczas przypływu i podtapiała, ciągle zwiększając swój poziom. Dręczyły go wyrzuty sumienia? W końcu to z jego winy głównie się rozpadło. Odwoływał wszystkie spotkania, spóźniał się na kolejne, opuszczał Sanjiego w momentach, w których powinien przy nim być. Wiedział, że były to rzeczy dla niego ważne, ale tak samo w drugą stronę, on nie mógł nie odebrać telefonu i nie jechać do szpitala. Potrafił zrozumieć rozpad tego związku, ale z drugiej… czy naprawdę sobie zasłużył?  
                Nagle zadzwonił jego telefon. Zdziwiony uniósł brwi. Było lekko po północy i szczerze, spodziewał się jedynie wezwania na odział, ale zszokowany wpatrywał się w imię, które wyświetlało się na ekranie. Przełknął ślinę. Czyżby wywołał to własnymi myślami? Powinien odebrać? To był naprawdę dziwny zbieg okoliczności. Aż zrobiło mu się słabo ze zdenerwowania. Mimo wszystko, znalazł w sobie siłę by odebrać. Nacisnął słuchawkę po wzięciu głębszego wdechu.
- Halo?
Po drugiej stronie dział się prawdziwy harmider. Przez chwilę gorączkowo zastanawiał się, lecz zaraz potem rozluźnił, dochodząc do wniosku, że chyba spotkał się z przykrą pomyłką. Próbował wsłuchać się w odgłosy i wyłapał dźwięki muzyki oraz gromkie śmiechy. Powtórzył pytanie zdając sobie sprawę, że blondyn dzwoni do niego albo pijany, ale numer wybrał się przypadkowo w jego kieszeni.
Po nieprzyjemnym ukłuciu rozczarowania już chciał się rozłączyć, gdy po drugiej stronie jednak ktoś się odezwał.
- Haaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaalooooooooooo?!- Wrzasnął jakiś głos, przez co się skrzywił i musiał odsunąć telefon od ucha.- Ktttooooo taaaam?!- Darł się jakiś mężczyzna.
Law próbował odgadnąć, z kim mia do czynienia. Brzmienie było znajome, ale nie należało zdecydowanie do Sanjiego. Czyżby nowy facet?  Ale ten głos…
- To chyba ja powinienem zapytać, z kim mam przyjemność?- Upił kolejny łyk napoju, postanawiając kontynuować konwersację.
- Jestem, HYK, Monkey D. HYK, Luffy!- Oznajmił pijany i kontynuował.- Czhowiek, który…!
- Sanji wie, że bawisz się jego telefonem?- Zaśmiał się Law, dopiero teraz przypominając sobie twarz tego dzieciaka. Posklejał fakty i pomyślał, że chłopaki muszą mieć niezłą imprezę. W końcu ich sukces widniał na pierwszych stronach gazet. Mięli co świętować.- Gratuluję dostania kontraktu.- Powiedział, nie mając nadziei, że czarnowłosy go zrozumie.
- Szemu mi przerwałeś?- Mruknął oburzony. - Ja ci nie pszerywałem… HYK!- Rozległy się nagle jakieś oklaski w tle i coraz gorzej było go słychać.- Szy ty… Trao? To ty? Haaaaaaaaalo?!- Darł się do słuchawki, zupełnie nie zdając sobie sprawy z głośności przekazu po drugiej stronie.
Law prychnął rozbawiony. Nie trudno mu było wyobrazić sobie tę pijaną małpę. Widzieli się może ledwo kilka razy, ale kogoś takiego nie łatwo było zapomnieć. Dziś najwyraźniej nie miał się nim kto zajmować bo procentowo poszedł na całość. Dziwiło go za to, że Monkey go pamięta. Już miał odpowiedzieć, ale  chłopak mu przerwał.
- Trao, powiec no mchi… Kochasz dalej Sanjiego?- Głos w słuchawce stał się nagle bardziej poważny.
Law zamarł, gdy usłyszał to pytanie. Nie wiedział zupełnie, dlaczego ono pało i skąd Luffy'emu w ogóle to przyszło teraz do głowy. Nim jednak zdążył otrząsnąć się z szoku, młodemu ktoś nagle wyrwał telefon.
- Oddawaj to, idioto! Czemu jesteś mokry?! Stój! Hej! Halo?- Odezwał się trzeźwiejszy głos w słuchawce, który już zdecydowanie należał do osoby, której Trafalgar chyba jednak nie chciał usłyszeć..
- Chyba kapitan wam się urżnął.- Powiedział cicho czując, że zaschło mu w gardle.
Nagle po drugiej stronie zapadła cisza, a potem nastąpił dźwięk niezręcznego odchrząknięcia.
- Law… Przepraszam cię.- Sanji wydawał się  naprawdę speszony.- Głupek sam wybrał numer.
- W porządku, nic się nie stało.- Wzruszył do siebie ramionami, nerwowo obracając w palcach kubek.- Należało mu się, pewnie ciężko pracowaliście.
- Taak… Owszem.- Niezręczna rozmowa się przeciągała.- Słuchaj, muszę kończyć, ogarnąć chłopów, rozumiesz.
- Jasne.- Z całych sił walczył ze sobą i chęcią próbowania podtrzymania wymiany zdań.
- Jeszcze raz przepraszam za telefon.
- Naprawdę wszystko okej. Bawcie się dobrze.
Po usłyszeniu kolejnych przeprosin, rozległ się cichy sygnał zakończonego połączenia.
To była ich pierwsza wymiana zdań po ich rozstaniu. Ten głos brzmiał teraz dla niego tak obco. Dlaczego zatem bolało go serce? Do tego pytanie Luffiego dalej obijało się w jego głowie wielkimi literami. Zastanawiało go, dlaczego usłyszał je w takim momencie i czemu padło z ust chłopaka, z którym ledwo się znał?
Pogrążył się w jeszcze większej zadumie niż wcześniej i zapadł głębiej w fotel. 

***

- Do kurwy nędzy!- Zaklął Sanji i pacnął Luffiego w czoło. – Nie można cię nawet na chwilę zostawić samego! Czemu grzebiesz ludziom w marynarkach?
Jego kierownik zdecydowanie był w zbyt dobrym humorze. Przekroczył granicę dopuszczalną dla swoich możliwości upojenia i teraz chwiał się niebezpiecznie, wpadając na wszystkich i wszystko, a szczególnie na półmiski z jedzeniem.
- Babeeeeczka…- Półprzytomnie sięgnął po wypiek, ale za kołnierz odciągnęła go silna ręka. Już zupełnie nic do niego nie docierało.
- Nie dość że miałem na głowie twego brata, to teraz jeszcze ty robisz problemy. Jesteście niemożliwym rodzeństwem!- Warknął, mając niesamowitą ochotę na papierosa. Ciągnął rzucającego się Luffy'ego przez parkiet, przyciągając rozbawione spojrzenia.
Cholernie martwił się o Ace’a. Gdy dopadł przyjaciela, ten nie odpowiadał mu na żadne pytanie, tylko wpatrywał się tępo w scenę, gdzie stała jego zakazana miłość oznajmiająca swoje zaręczyny. Zupełnie nie wiedział, jak powinien nim wstrząsnąć, zwłaszcza że sam nie był w najlepszym stanie, ale na ratunek przybył Shanks. Na siłę wyciągnął go z bankietowej sali, obiecując mu, że zajmie się jego przyjacielem. Nie wątpił w to, choć dalej się zastanawiał, czy powinien go zostawiać. Zawsze uważał, że Ace w jakimś stopniu jest pogodzony z tym, że nigdy nie będzie z Marco, ale najwyraźniej chyba się mylił.
- Co jest?-  Zapytał Zoro wyłapując ich w tłumie i unosząc za włosy obwisłą głowę Luffy'ego. Szybko doszedł do wniosku, że raczej sytuacja jest nieciekawa.- Spił się?
- Jak dzika świnia.- Westchnął blondyn i z wysiłkiem wziął chłopaka pod ramię, o mało się samemu nie przewracając.- Trzeba go stąd zabrać, bo robi się widowisko.
- Ja to zrobię, ty idź poinformuj resztę, że się zmywamy.
Sanji stał zaskoczony, gdy glon odebrał od niego półprzytomne zwłoki i ruszył do wyjścia. Nie wiedząc nawet jak odpowiedzieć, pożegnał się z resztą ekipy oraz paniami, tłumacząc naprędce wcześniejsze wyjście, i ruszył za Zoro.
Dogonił tę dwójkę ulicę dalej i pomógł holować pijanego kierownika, który w obecnej sytuacji wyglądał gorzej, niż żałośnie.
- Że też musiał się oblać ponczem.- Marudził Sanji, pomiędzy jękami cierpiącego i zmarszczył nos.- Mam nadzieję, że nam nie zamarznie na tym chłodzie. Właściwie to dokąd idziemy?
- Do mnie, stąd jest niedaleko.- Oznajmił zielonowłosy.
Sanji uniósł brwi. Pierwszy raz widział, by Roronoa wziął za kogoś jakąkolwiek odpowiedzialność. W biurze wszystko robił na ostatnią chwilę i raczej średnio się  z nim pracowało, a tu zobaczył go z zupełnie innej strony. Był też ciekawy jego mieszkania, jeszcze nigdy nie miał okazji w nim być, mimo że znają się taki długi czas.
Luffy zasnął im w połowie drogi i było jeszcze trudniej go nieść. W końcu Zoro widząc, że Sanji sobie nie radzi, zarzucił go sobie na plecy, nie pytając nikogo o zgodę.
- Możemy się zmienić za trochę.- Zaoferował się blondyn, choć widział, że dla zielonowłosego to niewielki wysiłek. Jego wysportowane ciało mówiło samo za siebie. Sam jednak nie czuł się najlepiej. Wypił też trochę za dużo i teraz srogo żałował. Walcząc z wirującym obrazem, opatulił się ramionami.
- Nie trzeba, nie jest ciężki.- Podrzucił go i uśmiechnął jakoś tak zupełnie inaczej, niż dotychczas Sanji miał okazje widzieć.
Szli w milczeniu, a blondyn mógł w końcu zapalić. Był w sumie wdzięczny, że udało im się wcześniej wyjść z imprezy. Odczytał też wiadomość od Shanksa, że z Ace’em w porządku i że nie musi się martwić. Trochę go to uspokoiło. Starał się nie myśleć o drugiej telefonicznej sprawie z Łowcą i schował komórkę. Nie chciał już dzisiaj zawracać sobie tym głowy.
Wieczór był chłodny, a oni nie mieli na sobie żadnych ciepłych płaszczy. Wszyscy przyjechali taksówkami wiedząc, że będą pili, więc nikt się nawet nie kłopotał ich brać. Blondyn drżał, dopalając papierosa. Dziwnie tak było iść koło siebie i nie drzeć kotów. Taka ciekawa odmiana. Sanji pogrążył się w myślach o idącym koło niego mężczyźnie, któremu miał ochotę zadać masę pytań. Nie wiedział jednak od czego zacząć, więc ostatecznie nie odezwał się wcale.
- Jesteśmy na miejscu.  
Zatrzymali się przed jednym z bloków, zupełnie nie różniącym się od całej reszty. Ot kolejny szary wieżowiec. Sanji mijał go już wiele razy, ale nigdy by nie pomyślał, że alga uwiła tu swoje gniazdo. 
Weszli na klatkę schodową i wtaskali Luffyego do ciasnej windy, naciskając przycisk piątego piętra. Ponure światło klitki i głuchy odgłos maszynerii nadawał ponurości chwili. Sanji zaczął się denerwować. Między nimi wciąż zalegała niezręczna cisza, a alkohol kołysał jego ciałem, rozmazując delikatnie obraz. Gdy klucz przekręcał się w drzwiach, spojrzał na profil Zoro, który był teraz taki spokojny. Zupełnie jakby sam nad czymś intensywnie myślał.
Weszli do środka.
Mieszkanie skąpane było w żółtym świetle latarni ulicznych, wpadających przez wielkie okna zajmujące całą jedną ścianę salonu. Nie kwapiąc się zapalaniem lampy, skierowali się wprost ku stojącej na środku kanapie. Zrzucając z siebie ciężar nieprzytomnego, Sanji rozejrzał się po pokoju, zaciekawiony jego stylem. Wystrój wydawał się bardzo prosty, pozbawiony zbędnych mebli czy ozdób. Wydawał się nawet chłodny i surowy. W oczy rzuciły mu się jedynie trzy wiszące na ścianie katany, połyskujące mrożącym krew w żyłach srebrem. Nadawały one upiornego wyrazu, zupełnie jakby chłodna stal była złakniona jego krwi. Dziwnie się czuł w tym mieszkaniu. Pomimo, że był z nimi śpiący Luffy, który pochrapywał w najlepsze, to miał wrażenie, że są tu sami. Do tego nienaturalność spokojnej rozmowy mówiła mu, że coś jest nie tak. Jakieś dziwne napięcie nad nimi wisiało, wręcz namacalnie go drażniąc. Alkohol też nie ułatwiał mu oceny sytuacji. Nie był może wybitnie pijany, ale dość mocno rozkojarzony. Dreszcz przeszył jego kark, gdy z tym wewnętrznym stwierdzeniem, usłyszał ciche słowa Zoro.
- Napijesz się czegoś?
- Już mi chyba starczy.- Uśmiechnął się rozbawiony i zmierzwił włosy. – Misja wykonana, będę się chyba zbierać… - Westchnął i oparł o ścianę, nie za bardzo mając ochotę wychodzić. 
- Stąd masz kawał drogi.- Powiedział Roronoa odwrócony do niego placami. Zniknął w kuchni, która mieściła się zaraz obok wyjścia i sięgnął po szklankę. Sanji poczłapał za nim i oparł się o futrynę. Nie spodziewał się zupełnie usłyszeć następnych słów.- Zostań.- Dodał Zoro, po czym odkręcił kran i nalał sobie zimnej wody.
Sanjiemu zrobiło się gorąco. Nie chciał dopuszczać dziwnych myśli do siebie, i zareagował instynktownie, chcąc obrócić to w żart.
- Och, a cóż to za rodzaj propozycji?
Nie odpowiedział mu, a jedynie uraczył przeszywającym, ostrym spojrzeniem. Nie uśmiechał się, zachowywał się, jakby analizował jego zachowanie. Przechylił szklankę i upił kilka łyków. Jego koszula była rozpięta u kołnierza, a krawat poluźniony. Gdy pił, jego jabłko Adama poruszyło się kilka razy, na co Sanji miał ochotę również przełknąć ślinę, żałując, że jednak nie poprosił o wodę.
- Przestań, bo naprawdę pomyślę, że mówisz poważnie.- Głos mu lekko zadrżał.
- Bo mówię. Zostań.
Nie dobrze… Pomyślał blondyn, czując się coraz bardziej dziwnie. Pod tymi słowami albo kryło się coś więcej, albo już całkowicie postradał zmysły. Szczerze nie za bardzo uśmiechało mu się wracać, czy brać taksówki, ale zostawać tutaj… Zwłaszcza po tym, co ma teraz w głowie...
- A ktoś nie będzie zazdrosny, że nocujesz u siebie dwóch pijanych kolesi?- łapał się czegokolwiek, byle tylko zyskać na czasie.
- Skończ już z tym. Zaczynasz mnie wkurzać.
- No w końcu, bo już myślałam, że wychodzę z wprawy.- Powiedział nerwowo i wyciągnął telefon, sprawdzając godzinę i szukając numeru taksówki..
- Nigdzie nie jedziesz.
Zoro podszedł do niego i niespodziewanie wyrwał mu komórkę, zabierając ją poza jego zasięg.
- Oddaj.- Nakazał ostro wiedząc, co ma w skrzynce wiadomości. Starał się nie wpadać w niepotrzebną panikę, bo jeszcze by mu pokazał, jak bardzo mu zależy na jej zwrocie. W końcu zielonowłosy nie miał powodu przecież przeglądać mu skrzynki pocztowej. Wyciągnął rękę stanowczo i czekał.
- Nie.- Odpowiedział również przekonująco.
- Daj spokój, nie jestem aż tak pijany.- Jęknął i wyciągnął rękę bardziej.
- Słaniasz się, jeszcze cię ktoś zgwałci.- Dodał niby żartem Zoro.
- Och, czyli jednak jestem przystojny?- Pomachał brwiami wiedząc, że zmierza to wszystko na złe tory. Zaczynało mu być wszystko jedno.
- Nie, po prostu w tych swoich blond włoskach i smukłej posturze mogli by pomylić cię z kobietą.- Odparł zadziornie, choć dało się w głosie wyczuć zdenerwowanie.
- Gnojek. To bardziej byś miał mnie na sumieniu, czy żałował, że sam tego nie zrobiłeś?- Było mu jakoś wybitnie wesoło wyobrażając sobie tą scenę. Powinien się bardziej hamować, ale już było za późno.
Zoro nie odpowiedział, tylko znów spojrzał na niego tym dziwnym wzrokiem, jakby analizując słowa, które usłyszał.
Sanji znów miał wrażenie, że zupełnie go nie zna. Jakby przez te dwa lata przebywał z zupełnie inną osobą. Przeraziło go to. Nie mógł tu zostać. Już był tego pewny. Za trzecim razem odebrał mu telefon i ruszył do drzwi wyjściowych. Z jednej strony nie chciał być powstrzymany, ale gdy drugi mężczyzna zagrodził mu drogę, fala gorąca przeszła jego ciało.
- Coś się tak uparł? – Zaśmiał się znów i przekrzywił głowę, nie mogąc uwierzyć w to, co się działo.
- Pójdziesz grzecznie do łóżka.- Powiedział stanowczo, choć z zdecydowanie ciszej.
- Uważaj, bo serio wezmę to za propozycję.- Wiedział, że te żarty są niebezpieczne, więc czemu nie mógł się powstrzymać? Niby chciał go odstraszyć, ale ostatecznie dawało to odmienny efekt.
Ich klatki piersiowe prawie się ze sobą stykały.  Próbował go wyminąć, ale Zoro ciągle zastępował mu drogę. To naprawdę zaczynało być dla niego zabawne.
- Idź weź zimny prysznic bo już bredzisz.- Roronoa mówił z coraz mniejszym przekonaniem. Popchnął go delikatnie, próbując skierować do salonu.
- Nie uważasz, że może stać się coś głupiego?- Sanji zbliżył się nieznacznie, podejmując koleją próbę wywołania niechęci, ale chyba mu nie wyszło, bo mężczyzna się nie cofnął.
- O czym ty mówisz?- Tym razem z ust mężczyzny wydobył się jedynie szept. Doskonale zdawał sobie sprawę, co blondyn ma na myśli.
Nagle, niespodziewanie nawet dla samego siebie, Sanji złączył ich usta. Dotknął swoimi miękkich warg Roronoy i szybko się cofnął, uświadamiając sobie, że przegiął. Przekroczył granicę, zapomniał się, całkowicie mu wręcz odbiło. Był przekonany, że zaraz dostanie w twarz, więc chciał go szybko wyminąć, ale tamten mu nie pozwolił.
Oddał pocałunek znacznie żywiej. Teraz już nie było odwrotu. To stało się tak szybko, że nie było nawet czasu zastanawiać się, dlaczego w ogóle do tego doszło. Przecież dopiero parę dni temu ich relacje zaczęły się zmieniać. Przez tyle czasu się nie trawili, więc jak to było możliwe? Ogień palił ich ciała, gdy walczyli z guzikami od swoich koszul. Języki złączył się w gorącym tańcu, a sylwetki przylgnęły do siebie, ocierając się o siebie nagimi już torsami. Dłonie pośpiesznie wpełzły pod materiał, pieszcząc opuszkami palców napiętą skórę, po której przechodziły dreszcze przyjemności. To zbliżenie było tak żarliwe i dzikie, że nie myśleli o niczym innym, jak tylko o tej przyjemności.
Nie ściągając jeszcze z siebie luźnych już ubrań, powrócili do kuchni, która była najbliżej i oparli się o blat, do którego Sanji został brutalnie przyciśnięty.
Gdzieś głęboko w nim tliło się delikatne poczucie winy, nikła świadomość, że robi coś głupiego, że będzie tego potem cholernie żałował, ale te usta, język i dłonie odbierały mu samokontrolę. Po za tym, nie miał już jak tego zatrzymać. Zoro był zachłanny, stanowczy i o wiele bardziej zdecydowany, przez co poddawał się mu, w całkowitym zaskoczeniu stwierdzając, że jest w tym piekielnie dobry. Nie potrzebowali delikatności i słodkich słówek, płynęli z prądem pożądania, nie powstrzymując jęków i nie przejmując się, czy zbudzą śpiącą w salonie osobę.
Nagle Sanji został brutalnie odwrócony i pchnięty na stół. Poczuł na pośladkach palące pożądanie mężczyzny, co i jego cholernie podnieciło. Podparł się rękami o ścianę, gdy sprawne dłonie rozpinały jego pasek u spodni, a następnie zsunęły je do kolan.
Tyle czasu w samotności uświadomiło mu, jak dawno tego nie robił. Choć w głowie miał mgliste wspomnienia swojego ostatniego związku, to zbliżenie było inne. Miał do czynienia z inną osobą, zachowywał się zupełnie inaczej i choć to wszystko się różniło, dawno nie sprawiło mu takiej przyjemności. Nie kłopotali się nawet w zdejmowaniu ubrań, robili to na stojąco w niewygodnej pozycji, ledwo trzymając się na nogach. Zoro nie był ani trochę delikatny. Jego ruchy były chaotyczne, narwane i pożądliwe. Działali zupełnie jak niewyżyte zwierzęta, chcące zaspokoić pragnienie. To było jedynie kilka ruchów, jak mężczyzna wszedł w niego, zakrywając Sanjiemu usta, gdy ten miał ochotę krzyknąć. Odczekał chwilę, by mięśnie  nieco się poluźniły, a następnie zaczął się poruszać, wgryzając się w blade, odsłonięte ramię.   
Sanji zacisnął powieki, próbując złapać oddech. Zrobiło mu się duszno i gorąco zarazem, gdy mężczyzna go wypełniał. Oblizał palce zakrywające mu wargi, a następnie poczuł je w ustach i łapiąc szybko oddech, przygryzł je nie myśląc nawet, czy nie robi tego za mocno. Nigdy jeszcze nie kochał się w takiej pozycji i  z takim zapałem. Choć ból był ostry, mieszał się z przyjemnością i był tłumiony przez alkohol. Sprzączki ich pasków i kolczyki Zoro intensywnie pobrzękiwały przy każdym pchnięciu. Zsunęli się na kolana, bo zaczęli drżeć z wysiłku. Pot spływał po ich skroniach, a oddechy mieszały się ze sobą. Zoro chwycił dłonie Sanjiego i zacisnął na obramowaniu blatu, wchodząc w niego intensywniej i mocniej. Dyszał mu nad uchem, podgryzając je od czasu do czasu, lub liżąc po szyi.
Blondyn wypiął się mocniej, poruszając się w rytm ruchów mężczyzny i odpływał w obezwładniające uniesienie. Jego członek błagał o uwagę, a ból stawał się coraz bardziej przytłumiony. Gdy jednak byli na skraju rozkoszy i wyczerpania, Zoro w końcu sięgnął ręką miedzy jego nogi i  wykonując jedynie kilka ruchów, doprowadził go do spełnienia.
Skurcze rozkoszy wstrząsnęły zgrabnym ciałem, które objęły ciepłe ramiona, z siłą przyciągając go do siebie. Wewnątrz również poczuł ogień, spływający mu następnie po udach. Ostatnie pchnięcie, głębokie i mocne, prawie odebrało mu zmysły. Oddychali szybko, a Sanji opadł całym ciałem na Zoro, nie mając nawet siły unieść tyłu głowy z jego ramienia. Grzywka przykleiła mu się do czoła, a mięśnie dalej drżały.
Ręka mężczyzny, oblepiona białą substancją, powoli się cofnęła, a twardy jeszcze członek wysunął z jego wnętrza. Sanji jęknął cicho, gdy poczuł chłód i podciągając spodnie, padł na posadzkę, powoli przytomniejąc. Zoro zrobił to samo i leżeli chwilę wpatrując się w sufit i powracając do szarej rzeczywistości. Byli zbyt zmęczeni by się odezwać czy w ogóle nad czymkolwiek myśleć. Sanji nawet tego nie chciał. Po prostu zamknął oczy i odpłynął w sen, jeszcze nie do końca pojmując, co tak właściwie zrobił.

***

Miało ochotę umrzeć. Najlepiej zakopać się gdzieś pod stertą pościeli i już nie musieć nic robić. Zasnąć, albo wyjechać, zachlać się, lub rzucić z mostu. Cokolwiek. Byle nie musieć już nigdy więcej oglądać twarzy Marco, albo jego dziewczyny, gdy na scenie szczęśliwi oznajmiali swoje zaręczyny.
Nie sądził, że serce naprawdę może boleć. Fizycznie i prawdziwie pęknąć, nie pozwalając uronić ani jednaj łzy. Przerażające uczucie.
- Hej, mówię do ciebie.
Spojrzał tępo na Shanksa, który wpatrywał się w niego poważnie i wyczekująco.
- Co?- Zapytał, jakby obudził się z długiego snu.
- Jesteśmy na miejscu, wysiadaj.
No tak, przecież siedział w samochodzie. Jak to się stało, że się w nim znalazł? Nie pamiętał. Pociągnął za klamkę i opuścił pojazd, rozglądając się po okolicy. Też jej nie znał, ale w sumie, czy to miało znaczenie? Odwrócił się na pięcie i chciał odejść w ciemną noc, gdy silna dłoń chwyciła go za nadgarstek.
- O nie, nie, nie. Grzecznie pójdziesz ze mną.- Powiedział Shanks i zabrał go do całkiem sporej i odjechanej willi.
Ace obrzucił dom obojętnym spojrzeniem i równie obojętnie dał się zaciągnąć do środka. Stojąc jak martwa lalka patrzył, jak jego szef ściąga buty i robi to samo z nim, pozbawiają go marynarki i prowadzi do salonu. Nie chciało mu się nawet po nim rozglądać, był zbyt zmęczony, by podziwiać otaczające go luksusy.
W końcu dotarło do niego, że znalazł się w mieszkaniu Sanksa. Co ciekawe, nie wywołało to w nim żadnych żywszych emocji. Właściwie czuł się jak wypruty z uczuć kartonik po soku, który zgnieciony został wyrzucony do najbliższego kosza. Było mu już wszystko jedno. Nawet to, czy zaraz trafi do łóżka ze swoim przełożonym, czy wyjdzie i skończy gdzieś zamarzając na ulicy. Po prostu kupa żałości.
Nie zareagował, gdy przekroczył próg sypialni i pchnięty na łóżko poczuł, jak mężczyzna go rozbiera. Bo czy cokolwiek miało teraz jakieś znaczenie? Nadzieje, którymi żył do tej pory, prysły jak bańka mydlana. Choć były tak kolorowe, naprawdę okazały się kłamstwem, którym chciał się żywić. Wszystko sobie wmówił, zamiast racjonalnie zastanowić się i spróbować pozbierać. Cierpiał przez własną głupotę i nie miał na nią usprawiedliwienia. Gdyby nie to, może byłby szczęśliwy z człowiekiem, który teraz opiekował się nim i przemawiał łagodnym głosem. Nie słuchał go jednak, za bardzo pogrążony we własnych smutnych myślach.
Ocknął się, gdy usłyszał rozpinanie paska u spodni. Spiął się i starał nie myśleć o ranie w sercu, która rozrywała mu pierś. Z drugiej strony nie sądził, że Shanks byłby zdolny wykorzystać taką sytuację i odrobinę spanikował. Instynktownie chwycił go za rękę i ich oczy na moment się spotkały.
Zawahał się. Patrzył na mężczyznę, który do tej pory ciągle był przy nim, który starał się przemówić mu do rozsądku i tak otwarcie mówił o uczuciu, jakim go darzy. Co teraz będzie? Co powinien zrobić?
Może popełnił niewybaczalny błąd? Gdyby pozwolił wcześniej Shanksowi dotrzeć do siebie, to rzeczywistość wyglądałaby zupełnie inaczej? Gdyby pozwolił miłości do Marco uwolnić się i na jej miejsce przyjąć coś zupełnie innego? Właściwie dlaczego nigdy tego nie zrobił? Czemu?
Niesiony rozpaczą i potrzebą bliskości z drugą osobą, poderwał się z łóżka i sięgnął ustami do warg, które były nad nim.
Został jednak powstrzymany, popchnięty z powrotem na pościel i obdarzony tak spanikowanym spojrzeniem, jakiego jeszcze u tego człowieka nie widział.
- Idź spać Ace. Będę w pobliżu, więc nie rób nic głupiego.Dobrze?-  Powiedział czerwonowłosy drżącym głosem i odsunął się, zabierając resztę jego ubrań i wyszedł z pokoju.
Ace zamrugał kilka razy i rozłożył ręce.
Nic już nie rozumiał. O niczym już nie chciał myśleć. Chciał po prostu zasnąć i nigdy się nie obudzić. Niestety sen nie przychodził bardzo długo i dopiero nad ranem, gdy do pokoju wpadły pierwsze promienie słońca, mógł w końcu odpłynąć.

Następny rozdział
...
Wróciłaaaaaaaaaaaaaaaaaaam! Ktoś się cieszy? *powiał wiatr i trzasnął okiennicą* To ten... *zbiera pajęczyny* Wybaczcie za długą nieobecność, teraz postaram się jakoś ogarniać z pisaniem^^ Na przeprosiny macie dziś szekszy x3 Mam nadzieję, że tak co tydzień w piątki, albo weekend będzie rozdzialik^^ No bo ja chcę zacząć pisać Shizayę T^T Rany, jak chcę! I Dogsów też i w ogóle wszystko xD Z pracą i życiem powoli się ogarnęłam, więc najwyższy czas :3 No i muszę nadrobić zaległe opowiadania do poczytania :D Myślę też and zmianą wyglądu bloga ale na to też ciągle brak czasu. A Wam jak minęły wakacje? Mam nadzieję, że dobrze i dziękuję, że jakieś grono zaglądało tu w czasie mojej nieobecności^^  Do zobaczenia za tydzień z ostatnim rozdziałem Japan Kaca!

11 komentarzy:

  1. Jupi nowy rozdział ;) Nie dawno znalzazłam twojego bloga i przeczytałam wszystkie opowiadania. Cieszę się że wróciłaś i będziesz dalej pisać. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!:* Zapraszam zatem w przyszłym tygodniu^^!

      Usuń
  2. Nawet nie wiesz, jak długo wyczekiwałam tego rozdziału! *pojawia się banan na ustach* Cieszę się, że wróciłaś. Japan Kaca też nie mogę się już doczekać ^^ Widzę, że w planach masz kolejne opowiadanka.. Tak trzymaj! Będę je czytała z równą zachłannością <; Życzę weny i duużo wolnego czasu ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, rzeczywiście dużo czasu minęło, aż sama nie pamiętałam, co zawarłam we wcześniejszych rozdziałach xD Postaram się teraz wrzucać systematycznie:)

      Usuń
  3. Nowy rozdział *.* Kolejna porcja wspaniałości w niedzielne popołudnie *.* Dziękuję :*

    No to jademy xD Mamy Lawa na samym początku. Ucieszyłam się bardzo, że dałaś jego fragment :) Jakoś lubię go w Twoim opowiadanku i przez chwilę jak czytałam miałam nawet małą nadzieję, że będzie z tego jednak LawSanek, ale fajnie poprowadziłaś to telefonem od Luffy'ego. Jestem ciekawa jak im się to tam dalej potoczy. Ciekawa jestem czy Monkey będzie się chciał jeszcze z nim kontaktować i tak naprawdę dlaczego akurat do niego zadzwonił, skoro, jak Lawu przyznał, widzieli się raptem parę razy i nawet nie była to jakaś specjalnie długa znajomość. Jednak wracają do Lawa i Sanjiego... Nadal liczę na jakieś retroski z nimi ;) Kurcze, lubię ten pairing xD A jeszcze tutaj Lawu jest taki uroczy uczuciowo. Naprawdę mi się podoba <3

    To co zdarzyło się w mieszkaniu Zoro... Kompletnie się tego nie spodziewałam. Ogólnie nie spodziewałam się, że tak szybko dojdzie do zbliżenia tej dwójki. Myślałam, że będziesz chciała to jeszcze troszkę pociągnąć ;) Jednak nie narzekam, bo opisałaś to zbliżenie świetnie, mimo iż to trochę, no, jakby to powiedzieć, zaburzyło troszkę moje zdanie co do ich uczuć. Bardziej co do uczuć Zoro w stosunku do Sanjiego. Teraz to już w ogóle zrobiło mi się masło maślane xD No i kompletnie nie mam pomysłu co mogłoby być dalej i jak to pociągnąć, żeby wyszło na ZoSan xD W sumie pomysły jakieś są, ale to naprawdę dziwna sytuacja. Cholera, jestem ciekawa jak to pociągniesz. A opis zbliżenia świetny :) Czuć było w sumie sam instynkt i to może dlatego to trochę przeraża, ale myślę też, że dobrze wpasowało się w sytuację. To było szybkie, ale naprawdę opisane genialnie :) Czekam na dalsze perypetie tej dwójki :)

    Ace i Shanks... Tym rozdziałem Shanks zdobył moje serduszko i cieszę się, że Ace, chociaż szkoda, że w takim stanie, uświadomił sobie w końcu, że jest przy nim osoba, która się o niego troszczy. Reakcja Shanksa na pocałunek Ace'a wzorowa. Zachował się po prostu tak, jak powinien się zachować. Mam tylko nadzieję, że Ace o tym nie zapomni. Zapomnieć to sobie może, ale o Marco, a nie o tym, co robi dla niego Czerwonowłosy. Ten fragment był piękny i chyba najbardziej podobał mi się z całego rozdziału :)

    Bardzo się cieszę, że wróciłaś i wrzuciłaś kolejny rozdział :) Jak zawsze czytało się przyjemnie, a każde zdanie wciąga coraz bardziej *.* Teraz czekam na finał Japan Kaca ;) Powodzenia w pisaniu i dużo weny do tworzenia kolejnych One Pieceowych perełek :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam wprowadzić trochę zamieszania;D coby nie było nudno no i za prosto. Ostatnio chyba lubię komplikować^^ Niestety LawSanka nie będzie tu dużo, a zacznę bardziej wprowadzać Luffyego do całej sytuacji bo od początku jest ich jeszcze mało. Cieszę się, że zakończenie się podobało, postaram się szybko dodać kolejny rozdział:) Po Japan Kacu akurat z OP będę planowała MarcoxAce bo i tak je przełożyłam no i mam nadzieję, że też nie rozczaruję:)

      Usuń
    2. Spoko, nacieszę się innymi pairingami, a u Ciebie tego dużo, więc jest w czym wybierać ;)
      W sumie dawno nie było opowiadanka bezpośrednio z pairingiem MarcoxAce, więc cieszę się, że kolejne Twoje będzie o nich :D
      No, to dużo pomysłów i czekam na kolejne rozdziały :)

      Usuń
  4. Kobieto kocham cię! Wiedziałaś o tym? xD Rozdział był cuuuuudowny i do tego dużo mojej ukochanej pary ZoSan <3 i do tego tak pięknie opisany hard masz dar =) Cieszę się że wróciłaś =) Nawet nie wiesz jak bardzo, ja też wróciłam jakiś czas temu do pisana xD Mam nadzieję że wszystk się już poukładało i że już nas nie zostawisz
    TWOJE WIELKA FANKA Sanii xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym miała więcej czasu T^T zajrzę kiedyś do Ciebie, obiecuję! Na razie ledwo co nadążam z pisaniem rozdziałów xD Na razie jednak nie mam zamiaru Was zostawiać:)

      Usuń