piątek, 9 października 2015

Japan Kac 8



- Gdzie my, do kurwy nędzy, jesteśmy?!- Wrzasnął Sanji, gdy ocknął się z drobnej drzemki. Zupełnie nie wiedział, kiedy zamknęły mu się oczy. Przez natłok wrażeń musiał paść wyczerpany, ale przez to teraz znaleźli się w opłakanej sytuacji.
                Przed nimi ciągnął się sznur samochodów, nie mający końca. Posuwali się do przodu o kilka metrów, by zaraz potem znowu stanąć i słuchać wycia klaksonów. Odległość od miasta była wręcz przerażająca na obecną sytuację i ilość czasu, jaka im pozostała do ceremonii.
                - Nie moja wina, że jest korek!- Zoro też krzyknął i walił pięścią w środek kierownicy.
- Korek?! A jak mi wytłumaczysz, że znajdujemy się z zupełnie innej strony miasta?!- Blondyn zaczął go szarpać za koszulę.  - Jakim cudem chcesz zdążyć na ślub?!
Wymieniali ciosy, przez co najedzony pan młody również wybudził się  ze snu i przecierając sklejone oczy, wyjrzał za okno.
- Chłopaki, patrzcie! Cyrk!- Luffy jak zwykle miał głowę zajętą głupotami.- Ale czad, taki wieeeelki namiot!- Wskazywał palcem i skakał na siedzeniu.
- Nie mamy teraz czasu na głupoty, tępa małpo, musimy…- Sanji zamarł w pół zdania i zapatrzył się na to samo, co chłopak za szybą. Puścił Zoro, który lada chwila  przywaliłby mu w twarz i  wstrzymał oddech.- Mam pomysł.
Nim ktokolwiek zdążył zapytać, wysiadł z auta i pobiegł w stronę namiotu rozstawionego niedaleko drogi, na której sytuacja nie poprawiała się ani odrobine. Towarzysze nie widząc innego wyjścia, ruszyli za nim, zostawiając samochód na pastwę wkurzonych kierowców. Przeskakując przez barierki, skierowali się do namiotu, mijając zadowolone rodziny z dziećmi i zaciągając się zapachem popcornu oraz siana wyłożonego wokół atrakcji. Luffy wrzeszczał jak pięcioletni bachor i musiał być odciągany przez przyjaciół od każdej pierdoły.
- Możesz mi powiedzieć, czego tutaj szukamy?- Zapytał Zoro czując, jak podnosi mu się ciśnienie, gdy któryś raz z rzędu został mu wepchnięty w łapy przez przerażającego klauna dmuchany jamnik z balonika. Przebił go z nieukrywaną satysfakcją wprawiając grupkę dzieci w płacz.
- Zaraz się dowiesz, o ile to w ogóle to znajdziemy.- Wycedził przez zęby równie zirytowany blondyn, ignorując zachowanie algi i ciągnął Luffiego za kołnierz, rozglądając się po okolicy.
Zaglądali do namiotów i klatek, lecz Sanji dalej nie był zadowolony. Kontynuowali poszukiwania, gdy nagle drogę zaszło im dwóch mężczyzn. Cała trójka o mało nie wyzionęła ducha, na widok oczojebnych, różowych, baletowych strojów, w jakie byli ubrani nieznajomi. Ich rzucający się w oczy makijaż i obcisłe, białe rajstopy również nie uszły ich uwadze.
- Chryste!- Wrzasnął Zoro i chwycił się za serce.
- Widzę, że państwo czegoś szukają, może pomożemy?- Zapytał jeden z obcych, wyróżniający się dodatkowo tatuażem chińskiego znaku pod lewym okiem, zupełnie nie pasującym do całości jego postaci.- Jestem Johnny, a to Yosaku. Miło mi was poznać.- Przedstawił swojego partnera, który wyglądał, jakby nie spał od miesiąca.
- Witam.- Machnął drugi, poprawiając różową przepaskę na czole.
- Patrzcie, jakie dwa pajace!- Krzyknął  Luffy, zanim Roronoa zakrył mu usta.
Nowo poznani zmrużyli niebezpiecznie oczy.
- Idiota...- Mruknął pod nosem Sanji i wzdychając, podszedł do „mężczyzn”.- Przepraszamy, że się tak kręcimy, prosimy też wybaczyć naszemu przyjacielowi, on jest…- Obrócił się do szarpiącego w ramionach Zoro Luffiego.- trochę niedorozwinięty…- Odchrząknął i kontynuował.- Wzięliśmy go tu ze sobą by pokazać mu konie…- Znów wymownie odchrząknął, a zielonowłosy uniósł brwi.- Zawsze o tym marzył, wiecie… gdy jest się zamkniętym w czterech ścianach całe życie… nie mogąc wyjść na zewnątrz…- teatralnie się wzruszył, zakrywając szklące się oczy.- Ludzie go nie akceptują, zresztą… sami zobaczcie…- Wskazał na przyjaciela, który oślinił Zoro ramię, próbując się w nie wgryźć. Efekt był całkiem dobry, twarz wyglądała prawie jak obłąkana.
- Och! Co za wzruszająca historia! – Krzyknął ten z tatuażem i oparł dłońmi o barki Sanjiego, który zadrżał z obrzydzenia, co nadało całkiem ładny efekt sztucznego wzruszenia.- Yosaku, zaprowadź ich do stajni! Nie możemy przecież zignorować tak szczerej i pięknej prośby!
- Zawodowy kłamca.- Szepnął Zoro, dalej podduszając sinego już i wściekłego Luffyego obserwując jak dwójka balerin w podskokach prowadzi ich do konia.
- Podziękujesz mi później, glonie. Najpierw musimy podpierdolić im te konie.
Zaszli do jednego z mniejszych namiotów i wchodząc do środka, ujrzeli rzędy boksów oraz w jednym z nich piękną, białą klacz, żującą sobie w najlepsze siano.
- To jest Betty. Betty, masz gości!- Krzyknął Yosaku, okręcając się jak rasowa tancerka. Cała trójka aż się wzdrygnęła, gdy spódniczka podwinęła się do góry, odkrywając mocno zarysowane, umięśnione uda, które zupełnie nie pasowały do dziewczęcego stroju.
Konik przywitał ich jedynie spojrzeniem i odwrócił łeb.
- Czy moglibyśmy, no wiecie… móc go dosiąść? Młody od zawsze o tym nawijał. Myślę, że złamałoby mu serce gdyby…
- Ani słowa Luffy, jasne?- Wycedził przez zęby Roronoa, na co Monkey burknął niezadowolony, lecz ekscytacja wskoczenia na konia wygrała walkę z chęcią robienia dalszej awantury.
- Oczywiście! Proszę!- Jeden z nich zaczął przygotowywać konia, szukając jakiegoś koca na grzbiet.
- Możemy wszyscy trzej?- Zapytał słodko Sanji, robiąc przy tym kocie oczy.
Cyrkowcy spojrzeli po sobie zdziwieni, ale ostatecznie, wzruszyli ramionami i pomogli całej trójce wspiąć się na wierzchowce. Zoro siadł razem z Luffym tłumacząc przy tym, że będzie asekurował niepełnosprawnego, który nieświadomy swojej choroby całkiem dobrze oddawał jej charakter swoim głupim wyrazem mordy, a Sanji wsiadł na drugiego konia.
- Ale czaaaaaaaaaaad!- Przyszły pan młody zaczął wymachiwać lejcami.
- Ostrożnie, bo zerwie się do…- Johnny z niepokojem patrzył na pseudochorego.
- Teraz!- Krzyknął Sanji i obydwoje z Zoro uderzyli piętami w boki koni, które zarżały i zerwały się do biegu, wymijając zdziwione baleriny.
- Juchuuuuuuuuu! Ku przygodzie!- Darł się Luffy, gdy wydostali się z namiotu.
Wbiegli pomiędzy tłum ludzi, który rozstąpił się przed nimi jak morze czerwone przed Mojżeszem i pognali w stronę miasta.
- Powinniśmy zdążyć!- Sanji próbował przekrzyczeć wiatr, patrząc na zegarek.- Jeśli uda nam się nie zastać żadnych przeszkód…- Wtem zamarł, gdy przed nimi pojawiły się nagle trzy płonące obręcze, wielkości kół od traktora.
Śmierć dosłownie zajrzała im w twarz.
- Skąd to się tu, do kurwy nędzy, wzięło?!- blondyn całkowicie spanikował.
- O nie, nie, nie, NIE!- Zoro próbował powstrzymać Luffyego przed ponaglaniem zwierzęcia, ale już było za późno, by próbować zmienić kierunek jazdy. Dwa wierzchowce gnały prosto w ogień okalający pierścienie, nie myśląc nawet o zawróceniu. Ludzie wokół wstrzymali oddech i zasłonili usta dłońmi, widząc tą mrożącą krew w żyłach scenę.
- Umrzemy! Na pewno umrzemy, kurwa!- Sanji krzyczał już któryś raz z rzędu i objął szyję swego kasztanowca, zamykając oczy i modląc się o pierdolony cud. Byli coraz bliżej. Kopyta zaczęły obijać się o rampę.
- Szybciej!- Krzyknął chłopak na przodzie , gdy koń odbił się od ziemi.
Przelecieli przez obręcze bez problemu, pokonując płonącą przeszkodę i twardo lądując na ziemi. Przejechali kawałek, dopiero potem będąc w stanie w ogóle się odezwać, w przeciwieństwie do Luffyego, który cieszył się jak dziecko. Roronoa w końcu odetchnął, a Sanji drżał jak osika, dalej tuląc się do zwierzęcia.
- Mówiłeś coś o dziękowaniu…?- Roronoa otarł pot z czoła, krzywo uśmiechając się do blondyna powstrzymującego mdłości.
- To było zajebiste chłopaki! To najlepszy wieczór kawalerski ever!- Krzyczał Luffy, wymachując rękami i drąc się w niebogłosy.
Dwójka przyjaciół nawet nie miała siły mu odpowiedzieć.
***
- Więc mówisz, że skalpelem wydrążyłem oczy i uśmiech w dyni, w której Luffy popierdalał przez cmentarz? – Law pocierał dyskretnie obolałe nadgarstki, patrząc w przestrzeń za oknem, byle tylko unikać wzroku piegowatego mężczyzny za kierownicą. Najchętniej chciałby się zapaść pod ziemię, albo i jeszcze głębiej. Nawet jego ciemny kolor skóry nie potrafił ukryć palących go wciąż rumieńców.
- Owszem. Resztę historii już znasz. Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło. – Ace wesoło prowadził, podśpiewując sobie pod nosem i zajeżdżając już na parking niewielkiej kapliczki.
- Dobrze?!  A jak nazwiesz mój uraz psychiczny?! – Wydarł się Trafalgar skomląc jak ranny jelot.
- Daj spokój, nie mów, że było ci…- Chciał dokończyć z hollywoodzkim uśmiechem.
- Nawet. Tego. Nie. Próbuj. Wypowiadać.- Wycedził, mordując go spojrzeniem.- I ani słowa reszcie, jasne?! Ani słowa. Bo będzie koniec z darmowymi wizytami w szpitalu.
Przed kościołem przywitała ich już całkiem spora grupka gości, więc zręcznie wymigując się od odpowiedzi na swój tragiczny stan, wbiegli na tyły do ogrodu, szukając swoich przyjaciół.  Ławki i ołtarz już były wystawione i przyozdobione kwiatami. Wszystko w lśniło bielą, a ludzie kręcili się tu i ówdzie, podziwiając efekt dekoracji i zasiadając już na swoich miejscach. Przy głównej nawie stał Shanks, obrócony do nich tyłem i rozmawiał z pastorem.
- Czy ktoś zamawiał konie?- Portgas wytrzeszczył oczy na zwierzęta, przywiązane do pobliskiego drzewa i skubiące sobie trawkę.- Czy już mam omamy?
- Ace, Law!- Nagle w drzwiach zakrystii stanął Sanji i przywołał ich ręką.- Bogu dzięki! Szybko!
Cała piątka zebrała się w pokoju i zaczęła zrzucać z siebie ciuchy, przebierając się w uszykowane wcześniej garnitury. Doprowadzali się do stanu względnego porządku, wpinając w kieszenie od marynarki bukieciki kwiatków, układając włosy i zapinając paski. Niektórzy narzekali na obolały tyłek.
- Chłopaki…- Odezwał się Luffy, przyciągając uwagę zebranych i uśmiechając się od ucha do ucha.
- Co jest?- Zapytał Zoro dalej nie mogąc wyjść z podziwu, że dotarli na czas oraz to, że uniknęli konfrontacji z Shanksem.
- Dziękuję wam. Jesteście najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Cieszę się, że jesteście tu ze mną.
- My również.- Odpowiedział mu wzruszony Sanji i poklepał po ramieniu.- W końcu to Twój wielki dzie…
- I wiecie co…?- Powiedział pan młody, przerywając mu w pół słowa i wyciągając nagle z za siebie wielkie, złote pudło.- Musicie chyba mi z tym pomóc, shi shi shi shi.- Zaśmiał się i otworzył wieko.
Cała czwórka zamarła, patrząc jak Luffy wyciąga z kartonu  długi, lśniący biały materiał. Szczęki opadły im do podłogi i mieli nadzieję, że ich przyjaciel raczy żartować, a zwłaszcza Sanji, który uświadomił sobie, że jego pieniące z zeszłego miesiąca poszły właśnie na tą rzecz.
***
- Raczysz mi odpowiedzieć, co tutaj robisz?- Wysyczał Zoro, trzęsąc się z nerwów i wpatrując w złociste oczy mężczyzny naprzeciwko. W tle grała muzyka weselna, a do ołtarza szedł nie kto inny, jak ten pajac, ubrany w bufiastą, koronkową, białą suknię ślubną i zacieszając japę, wprawiał w oszołomienie gości. Shanks śmiał się do rozpuku, nadal patrząc na niego z czułością, zrozumiałą chyba tylko dla niego. Nie było to jakoś specjalnie dziwne, ślub bez wywinięcia jakiegoś  numeru przez Luffyego był niemożliwy, więc nikt się specjalnie nie dziwił. Choć było to odrobinę  kontrowersyjne.
- Jak to co, jestem drużbą tak jak ty.- Odpowiedział Mihawk, uśmiechając się przebiegle.- Dobrze ci w garniturze.
- Zamknij się.- Był wściekły, że wcześniej się nie zainteresował, kto będzie z nim stał przy ołtarzu. Skąd miał wiedzieć, że Shanks ma tak bliskie stosunki z jego pierwszą miłością? Do tego znającą ich wszystkie przewinienia. Czuł, że coś tu śmierdzi. Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał teraz „płacić” za milczenie komisarzowi policji.
W pierwszym rzędzie Sanji zdążył już się rozkleić i nie wiadomo, czy bardziej przez podniosłość chwili, czy dlatego, że pan młody miał na sobie jego miesięczną pensję, a jej reszta będzie jedzona przez gości w postaci mandarynkowego tortu, który naprawdę był piździarny. Law był wybitnie nieprzytomny i uśmiechał się tak, jakby zaraz miał umrzeć, a Ace sypał kwiatki razem z dziewczynkami rzucając hasłami „To mój brat! Mój mały braciszek!”.  Po wypełnieniu przysięgi i wymienieniu się obrączkami oraz słodkim całusie, goście zaczęli wiwatować i oklaskiwać wybiegającą przed kościół parę. Oboje wsiedli do zamówionej limuzyny i pojechali prosto na lotnisko, skąd mieli wylecieć na miesiąc miodowy na Wyspy Kanaryjskie.
Luffy jeszcze w ostatniej chwili zdążył wychylić się z okna i rzucić bukietem w stronę swoich przyjaciół, posyłając im ostatni uśmiech.
Nic nieświadomi mężczyźni patrzyli na pęk róż, który wpadł w ręce zdumionego Zoro. Dopiero po chwili, gdy tłum zaczął klaskać i gwizdać, mężczyzna poczerwieniał po czubki uszu, uświadamiając sobie, jakiej tradycji padł ofiarą. Mihawk, który stał nieopodal niego, wygiął z zainteresowania brew, a chłopaki poklepali go po barkach, życząc powodzenia w miłości.
***
Piasek parzył, gdy Shanks próbował postawić na nim stopę. Założył z powrotem na nos swoje przeciwsłoneczne okulary i przeciągnął, wstając z miękkiego leżaka. Ruszył przez skąpaną w słońcu plażę i wszedł na pomost, z którego spojrzał na swojego kochanka, który nurkował na płyciźnie wśród rafy koralowej, zanurzając jedynie tułów i oglądając tęczowe rybki w masce. Wynajęli sobie domek na samotnej wysepce, przypływając na nią wypożyczonym jachtem. Czerwonowłosy specjalnie wybrał płytką mieliznę, by nie musieć się martwić o nieumiejącego pływać Luffyego.  Z czułością obserwował jego zachwyt i wyciągnął telefon, wybierając numer do Mihawka. Po odsłuchaniu kilku połączeń, w słuchawce odezwał się jednak inny głos.
- Hej, tu Sanji, reszta siedzi przed telewizorem…- Mruknął blondyn, czymś wybitnie zdenerwowany.
- Heeeej! Jak tam u was? Daliście radę ogarnąć wszystko po ślubie? Co oglądacie?-  Zapytał, szczerząc się jak głupi do sera.
- Tak, nie było problemu... dzięki pewnym wtykom w policji...- Wymowne odchrząknięcie.- a co do filmu…- Głos blondyna stał się niepewny.- Cóż… Mihawk ma całkiem ciekawe wspomnienia z wieczoru kawalerskiego…- W tle wybuchła salwa śmiechu.
- Hahaha! Mam nadzieję, że mi też dacie obejrzeć!- Shanks powiedział z nieukrywanym entuzjazmem.
- Nie ma mowy! Osobiście to potem skasuję! Ała! – Blondyn wrzasnął i syknął.
- Co ty tam robisz?- Zapytał, podziwiając zgrabny tors swojego chłopaka, który lśnił mokry od morskiej wody.
- Jak to co?! Szyję kieckę, którą Lufy podarł, przy wsiadaniu do auta! Zdajesz sobie sprawę ile to gówno kosztowało?! Żeby ją zwrócić, muszę ją naprawić  i się teraz morduję z igłą!   
- Cóż… mogę się tylko cieszyć, że alkohol wam smakował.- Zachichotał przebiegle, na co Sanji zamilkł po drugiej stronie.
- Ty… ty nam go zafundowałeś?- Do blondyna zaczęły docierać fakty.- Osz ty parszywy… Coś ty tam dosypał, ty…!
Niestety nie zdążył go zwymyślać, bo Shanks się rozłączył i cały zadowolony z siebie, chichocząc z z rozbawienia, dołączył do nurkującego Luffyego, bezwstydnie macając mu najpierw wystający z wody tyłek.

Skończyłam! To opowiadanie zaczęłam naprawdę wieki temu i bardzo dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi je stworzyć^^ gdyby nie Wasze pomysły, nigdy bym tego nie napisała, a całość sama pojawiła się w mojej głowie po Waszych propozycjach. Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam? Szczerze powiem, że nie wiem, czy w Japonii można brać homoseksualny ślub więc mi wybaczcie xD całą resztę też uznajcie to za fikcję literacką:3 Mam nadzieję, że się podobało i za dwa tygodnie zapraszam na Durararę! A tak przy okazji polecam również najnowsze, autorskie opowiadanko moje i Piega, które publikujemy na MAYlovers, gdzie wcielam się w rolę rudowłosego Alexa^^ Buziaki dla Wszystkich, którzy mnie czytają:* !

7 komentarzy:

  1. Kocham to XD Co chwile pojawiał się na moich ustach uśmiech :P Shanks jak tak można XD hah uwielbiam te sceny czekam z niecierpliwością na Durararę :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki:D Mam nadzieję, że następnym opowiadaniem również zainteresuję^^

      Usuń
  2. ''Mruknął pod nosem Sanji i wzdychając, podszedł do „mężczyzn”.- Przepraszamy, że się tak kręcimy, prosimy też wybaczyć naszemu przyjacielowi, on jest…- Obrócił się do szarpiącego w ramionach Zoro Luffiego.- trochę niedorozwinięty…- Odchrząknął i kontynuował.- Wzięliśmy go tu ze sobą by pokazać mu konie…- Znów wymownie odchrząknął, a zielonowłosy uniósł brwi.- Zawsze o tym marzył, wiecie… gdy jest się zamkniętym w czterech ścianach całe życie… nie mogąc wyjść na zewnątrz…- teatralnie się wzruszył, zakrywając szklące się oczy.- Ludzie go nie akceptują, zresztą… sami zobaczcie…- Wskazał na przyjaciela, który oślinił Zoro ramię, próbując się w nie wgryźć. Efekt był całkiem dobry, twarz wyglądała prawie jak obłąkana.'' i ''W pierwszym rzędzie Sanji zdążył już się rozkleić i nie wiadomo, czy bardziej przez podniosłość chwili, czy dlatego, że pan młody miał na sobie jego miesięczną pensję, a jej reszta będzie jedzona przez gości w postaci mandarynkowego tortu, który naprawdę był piździarny. Law był wybitnie nieprzytomny i uśmiechał się tak, jakby zaraz miał umrzeć, a Ace sypał kwiatki razem z dziewczynkami rzucając hasłami „To mój brat! Mój mały braciszek!”.'' - te dwa momenty naprawdę mnie rozwaliły xD *ociera łzy* Rozdział super, naprawdę mi się spodobał. Ta końcówka, że niby Shanks zafundował im tą całą przygodę... Nie wpadłabym na to! A pomysł z bukietem dla Zoro... Bomba! Kurde, straszni mi się spodobało. Nie wiem co jeszcze napisać ;D Już mam. CZEKAM NA DURARARĘ! ~Życzę weny ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Shanks to taka menda czerwona :D Nie widzę go inaczej xD Dziękuję^^ miło słyszeć, że kogoś mogło to rozbawić do łez^^

      Usuń
  3. No i końcówka :) Jakoś tak smutno się zrobiło xD Ale w końcu zawsze można wrócić do tego jeszcze raz :D

    Tym ostatnim rozdziałem też powaliłaś na kolana momentami xD Oni jak na coś wpadną to koniec świata xD Szkoda tylko, że nie było więcej AceSanka, ale to zrozumiałe, że chciałaś w końcu skończyć i sensownie poprowadzić do końca :) Shanks to przebiegła bestia xD Ja bym na miejscu Sanjiego zażądała zwrotu całej kasy! I na psychologa! Akcja z końmi i obręczami trzymała momentami w napięciu :D Genialnie opisane! Dziękuję za świetną zabawę :)

    Nie, Japończycy to homofoby xD Trudno uwierzyć, prawda? Ale tak jest :) I co z tego, że mają osobne gatunki gejowskie i lesbijskie. Ślub taki nie ujdzie i już :) Jak pisałam special do "Nie chcę płakać w samotności" to się też zainteresowałam tym tematem :) Jest coś takiego jak adopcja człowieka dorosłego, ale to też ma tam swoje prawa. Ogólnie to, jako że wiem że interesujesz się Japonią, polecam Ci książkę "Ewolucja wizerunku męskiego homoseksualizmu w Japonii" :) Myślę, że dużo rzeczy Cię zaciekawi, a niektóre mogą nawet i zainspirować :)

    Jeszcze raz dziękuję za świetną zabawę z Japan Kacem :) Czekam teraz na kolejną część "Nie iGRAJ ze mną" :D Dużo weny i powodzenia w pisaniu :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Normalnie pisałam to masę czasu... xD chociaż mi też smutno, lubiłam to opowiadanie:) Było fajnym wyzwaniem. Pomyślałam,że ten rozdział poświecę bardziej Luffyemu i Shanksowi:) głownie to miała być komedia, dlatego fragmenty erotyczne zeszły trochę na dalszy plan^^ No patrz, to ciekawe:) Tego nie wiedziałam, że mają taką awersję. Chętnie zasięgnę tej lektury^^ Dziękuję i będę pracować nad Nie iGRAJ ze mną^^! PS Czekam dalej na Wisienkę!;D

      Usuń