piątek, 20 listopada 2015

Nie iGRAJ ze mną 8



- Tutaj masz łazienkę i czyste rzeczy.- Sabo podał Koali zawiniątko, wskazał drzwi i zakłopotany pobiegł znów do kuchni.- Jakbyś potrzebowała jeszcze czegoś, to krzycz! - Zawołał, przy akompaniamencie uderzających o siebie garów.
Dziewczyna dusiła się ze śmiechu, taktownie próbując nie dać nic po sobie poznać. Facet panikował przez kilka rozrzuconych skarpet i niepozmywane naczynia tak, jakby zaprosił dziewczynę do największego burdelu na świecie. Jak na mężczyznę, miał niesamowity porządek, którego nawet ona nie potrafiła utrzymać, zwłaszcza na nieproszonych gości. Rozglądała się ciekawie po mieszkaniu, a następnie weszła do łazienki. Tuląc do siebie ciepłą bluzę i jeansy nie mogła się nadziwić, że od tak weszła do mieszkania swojego kolegi z pracy i do tego brała u niego prysznic. Wszystkie jej wcześniejsze postanowienia trzymania się z facetami na dystans praktycznie legły w gruzach. Przestało jej to zbytnio przeszkadzać i teraz nawet zastanawiała się, czy pokaz jej umiejętności na ulicy nie zniechęcił aby Sabo do chęci dalszego jej poznawania. W końcu według mniemania męskiego grona japońskiej społeczności kobieta powinna być delikatna, milcząca i urocza w każdym tego słowa znaczeniu. Uważała, że daleko jej było do tej wizji, nawet jeśli na pierwszy rzut oka mogła sprawiać takie wrażenie.
Rozebrała się i weszła do kabiny, rozmyślając o tym wszystkim i ciekawsko przyglądając się otoczeniu. Podobał jej się zapach szamponu i żelu pod prysznic. Cóż… w końcu czuła go codziennie w biurze… Mydląc włosy, rozkoszowała się ciepłem wody, gdy tu nagle…
Trach!
Zapadły egipskie ciemności.
Pomrugała kilka razy i stłamsiła panikę, która zwykle w takich sytuacjach niespodziewanie paraliżowała jej ciało. Uświadamiając sobie, że po prostu musiał paść prąd, westchnęła i chciała spłukać jeszcze głowę, lecz nagle poleciał lodowaty strumień. Piszcząc, wyskoczyła z kabiny i po omacku zaczęła szukać ręcznika. Najwyraźniej Sabo musiał mieć podgrzewaną wodę elektrycznie, co nieco komplikowało jej możliwości umycia się.
Odczekała chwilę, lecz nic się nie działo. Nie słyszała też żadnych głosów z zewnątrz, więc odrobinę się zaniepokoiła. Wymacała klamkę i delikatnie uchyliła drzwi na korytarz.
- Sabo?
Odpowiedziała jej cisza. Opatuliła się więc ręcznikiem i niechętnie wyszła na zewnątrz, drżąc i ociekając wodą. Było to trochę nierozsądne z jej strony tak pokazywać się mężczyźnie, lecz teraz aktualnie martwił ją jego brak i dziwna spalenizna w powietrzu. Miała nadzieję, że nie leży gdzieś zwęglony i przypięty do gniazdka. Stąpając cicho, próbowała na oślep trafić do kuchni. Potykając się o przedmioty, obraz zaczął się nieco wyostrzać i nagle wgłębi korytarza ujrzała jakiś poruszający się kształt. Już chciała się odezwać, gdy nagle rozbłysło ostre światło latarki, oświetlając zakrwawioną twarz. Znów pisnęła i instynktownie cofnęła, natrafiając na mokrą powierzchnię, której sama była przyczyną.
Noga jej się poślizgnęła na gładkiej kafelce, a ręce powędrowały w poszukiwaniu czegoś, czego mogła się chwycić, przez co musiała puścić ręcznik, który zgrabnie ześlizgnął się z jej ciała. Na szczęście osuwając się na ziemię, pociągnęła za sobą również wieszak z płaszczami i leżała teraz pod nim, wydzierając się wniebogłosy. Gdy owiał ją słup światła, zaczęła wrzeszczeć na umorusanego przed nią faceta.
- Przepraszam! Przepraszam!- Krzyczał Sabo, jedną ręką paradoksalnie jak idiota zasłaniając oczy, a drugą, próbując pomóc leżącej. Latarka zdążyła spaść na ziemię i się stłuc, więc w sumie i tak nie musiał tego robić.- Nic nie widziałem! Nic a nic!
- Nie dotykaj mnie! I napraw to światło, idioto!- Opatuliła się szybko pierwszą lepszą kurtką i pognała w kierunku łazienki. Zza framugi jeszcze go beształa, a on próbował majstrować po ciemku przy korkach.- Co ty sobie myślisz, strasząc mnie taką twarzą w ciemności?! I co ci się z nią stało?!
- T-to k-keczup … Zapomniałem, że jak razem z bojlerem włącza się czajnik, to wyskakują k-korki.- zaczął drżącymi rękami grzebać przy szafce. – No i jak poszły, to z-zdusiłem opakowanie i tak jakoś samo…- Jąkał się przeraźliwie, bojąc się gniewu swojej ukochanej.
- Już nic nie mów!- Krzyczała czerwona w ciemności Koala i zniknęła w łazience. Już po chwili znów zrobiło się jasno i popłynęła ciepła woda. Zażenowanie i zawstydzenie szybko jednak ustąpiło wesołości, której nawet nie miała ochoty tym razem pohamowywać.

31.12.2014
- Dobrze, w takim razie wszystko mamy ustalone. - Nami zaczesała swoje długie do pasa włosy na plecy i zamknęła zeszyt.- Szef ma coś do dodania?- Spojrzała na Luffy’ego bez wyraźnej nadziei.
- Nie! Chodźmy jeść!- Zawołał żywo, na co reszta półprzytomnej ekipy zgromadzonej w gabinecie nieco się wzdrygnęła.
Byli właśnie po spotkaniu organizacyjnym, planując cele i zadania na przyszły rok. Z racji tego, że dostali kontrakt, mieli zostać obciążeni dodatkowymi obowiązkami, więc wiele spraw było do omówienia. Nami przedstawiała możliwości finansowe oraz ich zagospodarowanie, Usopp z Frankym oraz Chopperem nowe pomysły na postacie oraz szaty graficzne, Brook organizował zespół muzyczny oraz studio, w którym nagrają kawałki do gry, a Luffy z Zoro i Sanjim zaprezentowali dopracowane bronie, oraz przybliżyli nowy projekt nazywający się „diabelskie owoce”. Dzięki nim gracze mogliby posiadać nadnaturalne, trudne do zdobycia zdolności, wyjątkowe dla każdej postaci. Było to dobre urozmaicenie, które na pewno miało wzbogacić grę i pozostawić ją nadal w klimatach pirackich, bez zahaczania o fantasy i używanie magii, które odrobinę się konsumentom przejadło. Byli jak na razie jedyną ekipą w Japonii, która wchodziła na rynek z czymś takim, co wywołało niemałe poruszenie w skomputeryzowanych kręgach. Byli najbardziej wyczekiwaną produkcją przyszłych lat, co wywoływało na nich niemałą presję. Robin za to zebrała wywiad wśród innych działów, które również prężnie przygotowywały antagonistów takich jak rewolucjoniści i marynarka wojenna. Gracze mieliby wtedy możliwość wyboru pomiędzy byciem sprawiedliwym obywatelem, żądnym krwi piratem lub przeciwnikiem rządu. Udało im się stworzyć tak wiele wątków fabularnych i misji, że jak na razie tutaj mogli w tym temacie odpocząć.
- Mógłbyś przez chwilę udawać, że choć trochę traktujesz to poważnie - Rudowłosa opadła na krzesło i wyłączyła projektor. W sali znów zrobiło się jasno, a wszyscy przymrużyli oczy.
Każdy wyglądał na wykończonego, choć najgorzej prezentował się Sanji, którego cienie pod oczami ciągle przyciągały spojrzenia. Jego zwykle schludnie ułożone włosy oraz przemyślanie dobrany ubiór dziś pozostawiały wiele do życzenia. Również ilość wypalanych w przeciągu tych dwóch dni papierosów przekroczyła chyba dopuszczalne normy zdrowego rozsądku.
- Sprawdzasz próg śmiertelności dla palaczy?- Zapytał cichaczem Zoro, gdy Luffy z Nami kłócili się o stosunek do ich wspólnej pracy.
- A co cię to obchodzi?- Odpowiedział bez życia blondyn, mieląc w palcach kolejną fajkę, nie mogąc się doczekać wyjścia na taras.
- Bo śmierdzisz jak kłąb dymu. Ogarnij się.
- Trzeba było usiąść z przodu.- Wzruszył ramionami, nie za bardzo przejmując się uwagami.- Chociaż wtedy może nie przespałbyś pół spotkania…
- Czułbym to nawet na drugim końcu biura.- Zazgrzytał zębami udając, że nic o drzemce nie usłyszał.
- Gdybym chciał, mógłbym nie palić przez tydzień. Odwal się.- Nie miał ochoty dzisiaj na głupie rozmowy, był już wystarczająco rozdrażniony.
- Chyba prędzej się upiję, niż ty rzucisz palenie.
- Jest to bardziej prawdopodobne, niż to, że znajdziesz drogę do kibla.
- W twoich snach.- Prychnął, prawdziwie rozbawiony- Zdechniesz po godzinie.
- Proszę bardzo - Na jego oczach złamał papierosa i spojrzał gniewnym wzrokiem. – Tydzień. Jak wygram, będziesz odwalał moją robotę w biurze do odwołania.
- I vice versa. Gratuluję przegranej.
Sanji jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę  z powagi zakładu i jego konsekwencji, ale Zoro wyjątkowo go wnerwił. Właściwie wszystko go od wczoraj wkurzało. Impreza sąsiadów piętro wyżej, klaksony samochodów, mały pies w metrze, tłum na ulicach, sms z krótkimi przeprosinami…
Co ten facet sobie myślał?  Że: „Wybacz, wczoraj zatrzymała mnie praca, nie dałem rady przyjechać.” na następny dzień wszystko załatwi? Mógł mu przecież powiedzieć, że nie chce się widzieć i tyle, a nie wymyślać głupie wymówki. Zrozumiałby. Nienawidził kłamstw, już wystarczająco się ich nasłuchał w poprzednim związku i nie chciał kolejny raz przez to przechodzić. Puste obietnice bez pokrycia. Do tego przez to, że ostatnio z Łowcą prawie w ogóle nie pisali, nie miał nikogo, z kim mógłby szczerze porozmawiać. Był może Ace, ale on ostatnio sam nie był w najlepszym stanie na takie rzeczy. Do tego natłok obowiązków nie pomagał. Był wykończony.
- Ktoś ma jeszcze coś do powiedzenia?!- Krzyknęła Nami, tracąc panowanie przez rozwydrzonego szefa, który już któryś raz jej przerwał i jęczał o żarcie. – Nie? To wychodzimy!- Gniewnie  ustąpiła i zabrała płaszcz z krzesła, a reszta wesoło ruszyła w jej ślady.
Jako ostatni opuścili biuro i udali się w kierunku centrum, po drodze wpadając na kolację do ich ulubionej knajpy Going Merry, gdzie zjedli noworoczne danie- toshi koshi soba*. Przy posiłku śmiali się i wspominali, jak to wspólnie zakładali swój dział i jak wiele się do tej pory zmieniło. Wieczór w mieście był piękny, a na ulicach panował gwar. Sklepy i domy były ozdobione kodomatsu**, ludzie tłumnie kroczyli w kierunku buddyjskich świątyń, chcąc złożyć w nich swoje prośby i modlitwy. W końcu mieli Nowy Rok. W przeciwieństwie do reszty świata, nie obchodzili go hucznie z fajerwerkami, lecz właśnie spokojnie, wśród grona najbliższych. Tak samo postanowili Słomkowi i oni również ustawili się w kolejkę do jednej ze świątyń, czekając na swoją kolej. Mieli szczęście, ta akurat nie ciągnęła się na kilometry i dość żwawo posuwała się naprzód. Przy okazji każdy zakupił sobie wino ryżowe, dodatkowo poprawiając sobie nastrój. Zapach kadzideł roznosił się w powietrzu i przydrożne lampiony robiły niesamowity klimat.
- Gdzie wybieracie się na święta?- Zapytała Robi, tuląc się do silnego ramienia swojego dumnego z tego powodu mężem. Zakochani nie musieli się tłumaczyć, było oczywistym, że spędzą je wspólnie.
- Jadę odwiedzić babcię - Chopper uśmiechnął się promiennie i spojrzał na nią swoimi błyszczącymi oczkami - U niej na wsi panuje już ostra zima, będę musiał zabrać dużo ciepłych ubrań. Dostanę też pewnie po głowie, że tak rzadko do niej wpadam - Podrapał się z zakłopotaniem po karku.
- Ja spędzę te dni z ciepłą herbatą i książką przed kominkiem. Może wpadnie tez mój mały bratanek Laboon. Wtedy skończy się cisza i spokój. Yohohoho.- Szepnął Brook, pomimo wszystko najwyraźniej nie mogąc się doczekać.
- A ja wyciągnę moją zajebistą dziewczynę na coś dobrego!- Odparł dumnie Usopp, jak zwykle chwaląc się swoim skarbem. – Najpierw pójdziemy na…
- A ja z Ace’m, Sabo i Dziadkiem będziemy lepić bałwana!- Wydarł się Luffy, przerywając wkurzonemu koledze.
- Nie zauważyłeś, że nie ma jeszcze śniegu, debilu?- Prychnęła Nami i rozmarzyła się we własnych planach.- Ja będę u siostry i Bellemere. Pewnie całe trzy dni będziemy piec ciasta z pomarańczami i obżerać się do nieprzytomności - Uśmiechnęła się promiennie.
Sanji i Zoro przemilczeli te kwestie, uśmiechając się jedynie na opowieści swoich podjaranych wyjazdami przyjaciół. Ani jeden ani drugi nie miał rodziny, ani nawet najbliższych krewnych. Jedyne co im pozostawało, to spędzić ten czas w pojedynkę z telewizorem. Oczywiście dostali propozycję, by przyłączyć się do któregoś z wesołej gromadki, ale zręcznie je odrzucali, wymigując się jakimiś bezsensownymi wymówkami. Nie chcieli przeszkadzać w tak ważnym dniu, a tym bardziej czuć się jak ktoś obcy wśród grona czyjejś rodziny.
Wspólnie dotarli pod ołtarz i złożywszy ręce do modlitwy, pogrążyli we własnych myślach.
Sanji stał posępnie i nie wiedział właściwie, czy w ogóle chce o cokolwiek prosić. Bardziej dokuczał mu brak nikotyny, ale za nic w świecie nie chciał dać tego po sobie poznać i przegrać zakładu. Zerknął na Zoro, który jako jedyny nie złożył rąk, tylko gapił się na rzędy lampionów.
- Ty się nie modlisz?- Zapytał
- Nie wierzę w Bogów.- Powiedział poważnie, głęboko się nad czymś zastanawiając. Spojrzenie miał smutne, co niezmiernie zaskoczyło blondyna. Przez tą jedną krótką chwilę poczuł więź z tym glonem zdając sobie sprawę, że oboje tak naprawdę nie są szczęśliwi i jedynie ukrywają swoje smutki. Był nawet trochę ciekawy, jakie zmartwienia plątają się pod tą zieloną czupryną. Widząc jego poważny profil i błyszczące w uchu trzy złote kolczyki, znów musiał przyznać, że jest całkiem przystojny. Odwrócił wzrok, gdy wróciła do niego wizja ostatniego wspólnego wieczoru i westchnął, ściskając w kieszeni komórkę.
Nagle rozległo się bicie dzwonu. Huk stu ośmiu uderzeń*** rozszedł się po okolicy, a Słomkowi jak i zgromadzeni wokół ludzie, ciesząc się jak dzieci, w końcu poczuli prawdziwą magię tego wieczoru. 
...
- Całkiem dobre. - Szepnął Ace, nie na żarty się już denerwując i przeżuwając ostatni kawałek świątecznego ciasta.
Byli na dachu ich biurowca i patrzyli w dół na rozświetloną ulicę, siedząc praktycznie na krawędzi budynku. Shanks przygotował dla nich szampana i jedzenie, oraz zestaw mini zimnych ogni oraz świeczek, które rozstawione, leżały sobie dookoła nich. Portgas jeszcze nigdy nie był na takiej oficjalnej randce i szczerze- był cholernie zaskoczony pomysłowością i otwartością swojego pracodawcy. Rumieńce zawstydzenia dalej nie schodziły z jego piegowatych policzków, ale na szczęście mógł to przypisać ogólnie panującemu chłodowi. Korek od butelki wystrzelił w powietrze, gdy w okolicy rozległo się bicie dzwonów i złoty płyn polał się do kieliszków.
- Za Nowy Rok! Obyś mi sprawiał jeszcze więcej kłopotów, niż dotychczas!- Shanks podał mu trunek i delikatnie uderzył szkłem o szkło.
- Chyba nie wiesz, o co prosisz.- Uśmiechnął się Ace i z wdzięcznością przyjął alkohol.
- Bardzo dobrze wiem.- Shanks posłał mu jedno z tych spojrzeń, które wywołało w żołądku Portgasa motylowy zryw.
Ace szybko dopił resztę szampana i odstawił kieliszek. Drżał, choć wcale nie przez to, że było chłodno. Pierwszy raz w swoim życiu tak bardzo bał się zaangażować. Wiedział, że mężczyzna obok niego nie chce ulotnej znajomości i nie bawi się nim w żaden sposób. Był na wyciągnięcie ręki, a jednak miał wrażenie, że nic wcale nie będzie takie proste. Taki długi czas żywił uczucia do niewłaściwej osoby, że nie był w stanie stwierdzić, czym tak właściwie jest to, czego pragnie, choć już pewien zarys tego widział.
Shanks kręcił się chwilę po dachu, opowiadając mu jakieś śmieszne historie z życia firmy i w końcu usiadł koło niego. Mówił dalej, a piegowaty słuchał z zaciekawieniem. W końcu jednak jego myśli zaczęły wędrować innym torem, zahaczając o spoczywającą koło niego wysuniętą na murku dłoń. Serce mu przyśpieszyło, kiedy sięgnął swoimi palcami szorstkiej skóry mężczyzny i delikatnie zaczął ją głaskać, dalej potakując i uśmiechając się. Shanksa widocznie wybiło to z rytmu i choć chciał kontynuować, wychodziło mu to nader marnie. Ace był zaskoczony, że tak na niego działał. Fascynowało go to, schlebiało mu, ale też stresowało, bo zaczął wykonywać krok i pokazywać drugiemu, że daje mu do siebie dostęp.
- Ace…- Shanks odchrząknął ze zdenerwowania - Co się zmieniło? - Zapytał niepewnie - Chciałbym wiedzieć, bo… nie wiem jak odczytywać ostatnio twoje zachowanie… - Przyglądał się palcom, które dalej głaskały wierzch jego dłoni. Ciepłe prądy przeszywały ich ciała na każde muśnięcie.
Ace wiedział, że nie ma co już owijać w bawełnę. Wziął głęboki wdech.
- Chcę spróbować - przełknął ślinę - Niczego nie mogę ci obiecać. Nie chcę też, żebyś myślał, że jesteś dla mnie jakimś zastępstwem. Więc... jeśli jeszcze mnie chcesz… To i ja się postaram. Po prostu… Ja…- uniósł wzrok i zaniemówił.
Jeszcze nigdy nie widział, by Shanks kiedykolwiek tak na niego spojrzał. W jego oczach kryło się niedowierzanie i ekscytacja. Wiedział już, że razem z tą deklaracją nie ma odwrotu i był szczerze zdziwiony, że zamiast paniki, która ciągle mu towarzyszyła, w końcu poczuł spokój. Zupełnie jakby zrzucił z siebie jakiś wielki ciężar własnego oszustwa. Gdy jego policzka dotknęła ciepła dłoń, zanurzył w niej twarz i przymknął oczy. Nie okazując oporu, pozwolił mężczyźnie na kolejny krok. Myślał o tej chwili już od pewnego czasu i teraz serce prawie rozsadziło mu pierś. Najpierw drugie usta zaczęły delikatnie składać pocałunki na jego skroni, a on poddawał się w obezwładniającym uczuciu, które rozpalało jego ciało. Wargi szybko się odnalazły i delikatnie połączyły, dając upust emocjom. 
Jeśli wcześniej myślał, że wie co znaczy kochać i doświadczać tego uczucia, to nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo się mylił.

Następny rozdział
...
*toshi koshi sobą-makaron w bulionie.
**kodomatsu- tradycyjna japońska dekoracja na Nowy Rok. Wykonana z drewna sosnowego, bambusa lub innych gałązek drzew. Ma za zadanie witać duchy przodków i przynosić obfite plony oraz dobrobyt.
***Sto osiem uderzeń ma oznaczać ilość ludzkich grzechów, których człowiek się dopuszcza na tym ziemskim padole.
...
^^ umieram. Niedługo święta!*jara się choć jeszcze cały miesiąc i trochę* Jakby ktoś był zainteresowany, to będę w Krakowie na XmassConie 5 i 6 grudnia. Już się nie mogę doczekać! Będę przebrana za Robin błąkając się z grupką Onepiecowych zjebów^^ Mam nadzieję, że Wy też spędzacie jakoś fajnie czas w mikołajki? Buziaki dla Was:*

7 komentarzy:

  1. Na takie coś właśnie czekałam! :D Nie mam bladego pojęcia skąd czerpiesz tak fascynujące pomysły, ale czerp je dalej bo jak na razie są wspaniałe! *;
    Rozdzialik mi się spodobał. Naprawdę. No w sumie jak każdy inny... Ale! ;D Ale... Nie wiem co.
    Nie wiem dlaczego, ale w tej serii strasznie mi się podoba wątek z Ace'm i Shanks'em. Ta końcówka... No Boże, piękne! Nie wiem co jeszcze napisać. Nie mam głowy do pisania komentarzy... :/ xD

    Weeny! Niech tam gdzieś stoi i podpowiada ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że poszerzam horyzonty^^ Ma misja to wypromowanie trochę innych par^^ coby nie było tak monotonnie^^

      Usuń
  2. Świetny rozdział nareszcie się doczekałam =) uwielbiam czytać tak jak to wszystko opisujesz czuję się jakbym stałą obok nich i wszystko to widziała =) życzę dużo weny =) Powadzenia =)

    OdpowiedzUsuń
  3. Vaaaan... a gdzie okulary Zoro? hee? Czekam na słowa Sanjiego w stylu "Ale on seksowny w tych okularach"
    Jejku jak ja nie przepadam za Koalą no.. ale o dziwo, przyjemnie czyta się to co napisałaś, naprawdę.. Tak samo nie przepadałam za paringiem ShanksxAce ale dzięki tobie go polubiłam!
    Sanji bez fajek? to nie skończy się dobrze :(
    Nh ale mi go było szkoda gdy Łowca go wystawił. Biedny tyle czekał i się niecierpliwił i się cieszył. Oooo musi mu to potem dobrze wynagrodzić oj musi.
    Mogę się założyć, że Mihawk się bawi w swata i udziela Zoro miłosnych porad! Ale Zoro, glon, nie ogarnia i dokucza Sanjiemu pfff.. Końskie zaloty ^^
    Czekam na kolejny rozdział!
    Weny ! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. x.X o fuck. Zupełnie zapomniałam! xD *pada na ziemię* Piszę to opowiadanie specjalnie po to i tu zonk... Dziękuję za przypomnienie! Dobrze, że mam tak uważnych czytelników ^^'!

      Usuń
    2. Zawsze można wcisnąć, że nosił soczewki, ale zgubił czy coś (to w stylu Zoro) heh ;D
      Biedne okulary Zoro :( Czekam na ich wielki powrót! xd

      Usuń
  4. O nie, ja byłam na 3 ostatnich xMasach, lecz nigdy nie spotkałam nikogo w cosplay'u z One Piece. Jedynie na magni w tamtym roku dopadłam Luffiego.

    OdpowiedzUsuń