Cały dygotał. Para unosiła się z
jego ust i co jakiś czas przysłaniała widok na równie zziębniętego Shizusia, zakopanego
pod stertą kocy. Izaya opatulony czym się da, siedział na kanapie i nie
potrafił się na niczym skupić. Zdecydowanie wolał chłód, niż gorąco, lecz tym
razem to była przesada. Nie widziało mu się dostawać odmrożeń jego cennych
kończyn. Miał nadzieję, że będą na ten
klimat skazani mniej więcej tyle samo czasu, co wcześniej z sauną, lecz stracił
już rachubę i nie był w stanie ocenić ilości mijających godzin.
Przymknął oczy. Pocierał barki
skostniałymi palcami, lecz nie przynosiło to żadnej ulgi. Zamrożenie ich w tym
miejscu nie pasowało mu do jego wcześniejszych założeń więc przypuszczał, że
najwyraźniej ktoś czegoś od nich oczekuje. Być może musieli coś zrobić,
by wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Już nawet nie narzekałby na gorąco,
byle by tylko choć przez chwilę się ogrzać.
Zrobiło mu się błogo i sennie.
Wiedział, że to niebezpieczne, ale nie miał siły się ruszyć. Zupełnie jakby scalił
się z kanapą. Lekki szron pokrył meble i powierzchnie, skrząc się jak diament.
Wpatrywał się w tę plątaninę kolorów zafascynowany czując, jak świat zwalnia mu
coraz bardziej i bardziej...
- Ej, n-nie zasypiaj.- Szczęknął
zębami jego wróg.
Z letargu wyrwał go szorstki
głos. Gdyby miał siłę, uniósłby w zaciekawieniu jedną brew.
- Jaki t-troskliwy. Aż się
w-wzruszyłem.- Wysilił się na uśmiech. W jego mniemaniu to było strasznie
zabawne. Tylko we dwoje, na skraju zamarznięcia, jak na jakimś pieprzonym
Tytanicu.
Jego wróg warknął jedynie wściekle w odpowiedzi
i nie powiedział już nic więcej.
Drgawki powoli ustępowały, a
Izaya zasypiał coraz poważniej. Zimno
zastępowało odrętwienie i już prawie nic nie czuł. Oddech stawał się coraz
płytszy, a igiełki w płucach przestawały być odczuwalne. Gdy w końcu jego
powieki opadły, nie miał siły ich podnieść.
- Kleszczu.
Głos docierał do niego jakby zza
mgły. Tam gdzie odpływał, było znacznie przyjemniej. Nie znalazł w sobie na
tyle silnej woli, by powstrzymać się przed zaśnięciem. Kołysał się powoli w
ciemność, czując jak ogrzewają go jej czarne ramiona. Nigdy nie przypuszczał,
że kiedykolwiek tak skończy. Wielki Orihara Izaya, król Ikkebukuro, zamarznie
jak jakiś bezpański pies na śmietniku i nikt nawet nie będzie o tym wiedział. Po prostu żałosne.
…
Obudził się delikatnie, czując
ból głowy i mięśni. Nie miał siły unieść powiek, ani kończyn. Co prawda opatulało
go przyjemne ciepło, lecz było mu cholernie niewygodnie. Użył całej swojej
silnej woli i otworzył oczy, ciężko nabierając powietrze do ściśniętych płuc.
Jakże wielkim było szokiem dla
niego to, co zobaczył nad sobą. Zamarł, nie będąc wstanie drgnąć. Momentalnie
oprzytomniał, zdając sobie sprawę, że siedzi między nogami Shizuo i wtula się w
jego klatkę piersiową. Przyjemne ciepło pochodziło z jego ciała, które
opatulało go pod kocami, które szczelnie ich owijały. Głowa blondyna
zwisała bezwładnie, pogrążona jeszcze we śnie, o czym świadczyła stróżka spływającej
mu po brodzie śliny z otwartych ust.
Jakim cudem się tu znalazł i do tego jeszcze żył?
Szansa na to, że Shizuo wziął go
do siebie, gdy ten zasnął i uchronił przed śmiercią była tak nieprawdopodobna,
że przez najbliższe kilkanaście minut próbował wymyślić setki innych powodów,
które byłyby bardziej wiarygodne. Do niczego jednak sensownego nie doszedł i w
niemym zdumieniu nie potrafił przyjąć do wiadomości tej jedynej prawdy.
Ten potwór po prostu uratował mu
życie.
Fakt, sam myślał o tym, że gdyby
nie byli swoimi wrogami, mogliby w ten sposób skuteczniej walczyć z zimnem. Już wystarczyło, że po głowie chodziły mu
takie niedorzeczności, a co dopiero jeszcze to miało przejść przez gardło. Nie przypuszczał, że ten potwór okaże się na tyle
ludzki, by uczynić w jego kierunku tak szlachetny gest. Doprawdy, musiał go
zadziwiać za każdym razem…
Jeszcze nigdy nie byli tak blisko
siebie. Izaya czuł na barku bicie drugiego serca oraz spokojny, miarowy oddech.
Wsparty skronią o twardy obojczyk, nie był w stanie poruszyć się choćby o
milimetr w obawie, że go zbudzi. A nie chciał wiedzieć, co mogło po tym nastąpić.
Czuł się… dziwnie… Już nawet pomijając to, że tak blisko Shizuo, tylko coś
działo się z jego ciałem…
Był wyjątkowo słaby. Powieki
ważyły chyba z tonę, tak samo jak dłonie i nogi. Gdyby nie ten cholerny ból głowy
może i nawet by nią ruszył, ale ciepło jakiego dostarczał mu blondyn było
zbawienne. Czuł, że w pokoju zapanowała już normalna temperatura, lecz jemu
nadal było zimno. Mimowolnie zadrżał, nie będąc wstanie nad tym zapanować, a
następnie ni stąd ni zowąd kichnął.
Shizuo podskoczył delikatnie i
rozejrzał na wszystkie strony, aż w końcu jego wzrok padł na wielkie oczy
kleszcza.
No to jestem martwy. Pomyślał Izaya i zaczął zastanawiać, co jako
pierwsze będzie miał złamane. Uśmiechnął się krzywo i nieśmiało pomachał słabymi
palcami.
- Odpowiem na twe pytanie. Nie, to nie koszmar.- Wychrypiał i
niespodziewanie zaczął kaszleć. Zaskoczony uświadamiał sobie, że jego stan
wskazuje na objawy bardzo upierdliwego zjawiska i nie mógł uwierzyć, że
pierwszy raz od wielu lat, najwyraźniej złapał chorobę.
Shizuo nie odpowiedział, tylko
wpatrywał się w Izayę jakby zobaczył go po raz pierwszy. Drobne ciało, które
się w niego wtulało drżało i zginało
przy każdym spazmie. Było nadal lodowate, choć jemu samemu było gorąco
wystarczająco na tyle, że mógł pozbyć się reszty okryć.
- Masz gorączkę.- Odruchowo
sięgnął ręką do bladego czoła. Było rozpalone.
- Brawo Watsonie, Sherlock jest z
ciebie dumny.- Szepnął Izaya i wtulił głowę w szyję blondyna. Zakręciło mu się
w głowie. Nie miał siły nawet roztrząsać swojego upokorzenia, ani zastanawiać
się, czemu ta bestia jeszcze go nie rozszarpała.
Nagle musiał się mocno chwycić
ramion Shizuo, który biorąc go na ręce wstał i zaczął prowadzić do łóżka.
- Bez jaj. Tak nie powinno być.-
Izaye przeszły dreszcze, gdy spadło z niego ciepłe okrycie. – Powinieneś mnie
dobić.
- Jest różnica miedzy jebnięciem
ci znakiem drogowym, a zdychaniem na moich oczach.- Położył go na poduszki i
zaczął przykrywać na nowo kocami.- Powiedzmy, że masz immunitet.
- To nic nie zmienia. Nadal mnie
nienawidzisz, a ja ciebie. Gdybym miał nóż, przebiłbym ci gardło zanim byś się
obudził.- Szepnął ostatkiem sił.
- Więc będę czekał na to
następnym razem.- Uśmiechnął się jednym kącikiem ust. – Nie myśl sobie, że to
coś zmienia.
- A ty, że będę ci wdzięczny.-
Zakrył się kocem, by ukryć zażenowanie.
Próbował spać. Wiercił się, lecz
za bardzo go wszystko bolało. Dawno nie było mu tak źle. W gorączce ledwo
rejestrował, że co jakiś czas pod nos była mu podstawiana szklanka wody. W
omamach miał wrażenie, że już nie znajduje się w tym cholernym bloku, ale na zewnątrz i załatwia znów swoje dawne
interesy lub cofa się w przeszłość. Mówił do kogoś, ktoś mu odpowiadał, potem zasypiał i budził się znów.
Już chyba wolał zamarznąć, niż teraz popadać w obłęd. Brak kontroli nad ciałem
i umysłem całkowicie go rozwalił. W ogóle pobyt tutaj był jakimś szaleństwem.
Miał cholernie dość tego miejsca, swojej bezsilności i opiekującego się nim blondyna.
To było nienormalne.
…
Shizuo nie był w stanie nawet
wykrzesać z siebie najdrobniejszego impulsu gniewu. Patrząc na ciepiącego
kleszcza, który wyglądał dla niego w tym momencie jak niewinne chore kociątko, całkowicie
zmieniło mu myślenie. Przez pobyt tutaj i przebywanie z nim 24h na dobę poznał
tę czarną dziurę z zupełnie innej strony. Oczywiście dalej za nim nie
przepadał, ale potrafił się opanować na tyle, by nie robić mu krzywdy. Gdy ze zgrozą stwierdził, że Izaya zasnął i
miał wrażenie, że już nigdy się nie obudzi, doznał niejasnego niepokoju. Potem zrobił po prostu to, co
musiał. Nie zastanawiał się nad tym długo. Wcześniej nie uważał go za
człowieka, ale w takiej chwili… Nie mógł znieść myśli, że może nad ranem zastać
zimnego trupa. Do tego teraz w chorobie, wydawał mu się bardziej ludzki. Gdy
mamrotał w gorączce, opowiadał o swoim życiu takie rzeczy, o których istnieniu
Shizuo go nawet nie podejrzewał, zupełnie krzywił mu swój wcześniejszy obraz siebie. Słuchał tego i pytał go o różne rzeczy, a ten na wpółświadomie
mu na nie odpowiadał. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie w stanie spojrzeć na niego inaczej niż dotychczas.
Z wielkiego i niedostępnego
Orihary zrobił się przerażony chłopiec, który tak naprawdę cholernie bał się umrzeć. Który miał mroczniejsze dzieciństwo, niż ktokolwiek, kogo do tej pory poznał.
To była tak przerażająca
przemiana, że Shizuo miał wrażenie, że rozmawia z całkiem innym człowiekiem.
Odruchowo trzymał go za rękę i popadał w coraz większą bezradność, gdy stan
kleszcza nie poprawiał się, a jedynie pogarszał. Robił mu zimne okłady, poił, karmił,
zmieniał okrycia… Zupełnie jak kiedyś swojemu bratu. Świat się kończył, że robi
to samo Izayi, któremu nie tak dawno chciał skręcić kark.
Obserwował go w niespokojnym śnie
i przyglądał pociągłej twarz, oraz czarnym cieniom pod powiekami. Blada skóra
mężczyzny go fascynowała, oraz jego bezradność i skazanie na jego łaskę.
Momentami dotykał go, zszokowany przełamaniem własnej bariery z tym związanej.
Przecież się go brzydził, a teraz najzwyczajniej w świecie odgarniał mu włosy z
rozpalonego czoła. Drobne usta ciężko łapały powietrze, a roziskrzone oczy
patrzyły gdzieś daleko za nim, jakby widziały tam niestworzone rzeczy.
Już nie wiedział co robić.
Wydawało mu się, że zrobił
wszystko, co był w stanie. Bez leków jednak był bezradny. Nawet Kasuka nigdy
tak nie chorował. Tutaj trzeba było lekarza, a nie prostych domowych metod. Bał
się, tak- bał, że czarnowłosy mu tu wykituje. Dziwnie mu było się pogodzić z
myślą, że ten czas tutaj spędzony w jakimś stopniu ich do siebie przyzwyczaił.
Przez to wszystko znów zachciało mu się palić i niespokojnie chodził z kąta w
kąt. Zajmowanie się chorym było w sumie jedyną rzeczą, jaką mógł teraz robić.
Pewnego dnia, gdy obudził się po
krótkiej drzemce, zauważył na komodzie coś nowego, czego wcześniej w pokoju nie
było.
A mianowicie siatkę z
lekarstwami. I nie tylko. Również dostał fajki.
Zszokowany, przeglądał opakowania
i z niedowierzaniem obracał je w palcach.
Tym razem był w stanie wierzyć Izayi,
że ktoś musiał maczać w tym jednak swoje palce. Ktoś wie, ze tu są i ich
obserwuje- to nie miało wątpliwości. Co więcej, mógł najwyraźniej się tu
pojawić i również stąd odejść, co dawało nadzieję, że i oni mają szansę się stąd
wydostać.
Teraz jednak ważniejszym było
wyleczyć małą gnidę, więc odstawił tą sprawę na bok. Po przeczytaniu skomplikowanych ulotek, Shizuo zaczął
podawać leki wykończonemu Izayi. Nie przypuszczał, że choroba może tak wykończyć
człowieka. Sam nigdy żadnej nie złapał, jego organizm był najwyraźniej odporny
na wszelkiego rodzaju wirusy, co zawsze podziwiali lekarze, gdy odwiedzali ich
dom gdy cała rodzina była chora tylko nie on. Za to częściej sobie coś łamał,
wiec powiedzmy, że lądowanie w szpitalu zaliczył za wszystkie choroby jakie go
ominęły.
Już po jednym dniu, u Izayi było
widać poprawę. W końcu spał spokojnie i nie bredził od rzeczy. Temperatura mu
spadła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie wiedział, co było w tych
lekach, ale zadziałały błyskawicznie i skutecznie.
Nie spodziewał się, że odetchnie
z taką ulgą. Już nawet złość na osobę, która ich tutaj zamknęła nieco zelżała i
gdy po najgorszym podparł się plecami o kanapę, odpalił w spokoju pierwszą od
długiego czasu fajkę.
Dawno nie czuł się tak
zrelaksowany.
…
Izaya powili otworzył powieki.
Miał wrażenie, że przespał kilka tygodni, taki był wypoczęty. Przeciągnął się i
obrócił na bok, ze zdziwieniem patrząc na śpiącego przy tapczanie Shizuo. Głowa
blondyna spoczywała na boku, wsparta o kanapę, a jego spokojny profil tak
bardzo do niego nie pasował, że Orihara przez chwilę nie był w stanie go
rozpoznać.
Zaczynał powoli zdawać sobie
sprawę z ostatnich wydarzeń i zastanawiał się,czy nie były jedynie snem.
Dystans między nimi tak się zmniejszył, że nie wyczuwał już żadnego zagrożenia.
Byli na wyciągnięcie swojej ręki.
Nim się spostrzegł, dotykał miękkich
blond włosów. Przeplatał je sobie między palcami i zupełnie się nie bał. Ciepło
pod dłonią było dla niego kojące, tak jakby towarzyszyło mu przez cały ten
czas, gdy był w połowie świadomy. Gdy popatrzyły na niego łagodne, złote tęczówki,
dalej nie przestawał go dotykać.
Nagle z przerażeniem cofnął rękę.
O czym on myślał?
- Jak się czujesz?
Jak się czujesz?
Izaya otworzył szeroko oczy. To
nie powinny być pierwsze słowa, jakie miał usłyszeć. Między nimi było coś
poważnie nie tak. Chciał się szybko podnieść, ale zakręciło mu się w głowie.
Chwycił się za skroń.
- Jak długo… leżałem…?- Zapytał,
starając się na niego nie patrzeć. Nie znał go takiego, nie znał siebie
takiego.
- Jakieś pięć dni.- Powiedział
również zawstydzony.
Milczeli chwilę, a Izaya
wyswobodził się z pościeli i na chwiejnych nogach wstał.
- Dokąd to?- Zapytał Shizuo,
odpalając papierosa.
- Pod prysznic. – Popatrzył na
niego zszokowany.- Skąd…?
- Tak samo jak to.- Pokazał mu
opakowania po lekach.- Chyba miałeś rację, że nie jesteśmy tu sami.
...
Wybaczcie za to opóźnienie.... Choroba mnie zmogła^^' Mam nadzieję, że jakość jest jako taka xD na nic więcej mnie dzisiaj nie stać. Dalej leżę i kwiczę, a jutro znów do pracy T^T mam nadzieję,że dam radę napisać Nie iGRAJ ze mą do piątku^^ ale ostatnimi czasy ciężko mi coś obiecywać jak mam taki zapierdol^^ Więc jakby się nie udało, to przepraszam:* Dzięki za ostatnie komentarze:)
Zdrowiej szybko, święta nadchodzą.
OdpowiedzUsuńŚwietny rodział, taaaaki kochany Shizuś - byłby idealnym prezentem pod choinkę. Jestem coraz bardziej ciekawa, o co chodzi z tym budynkiem i ogólnie wszystkim, więc prosze, nie przestawaj pisać.
Pozdrawiam,
~ M.
Nie przestanę;D dzięki :*
UsuńZdrówka życzę, w końcu niedługo wolne, trzeba dobrze ten czas wykorzystać, a nie kichać! :)
OdpowiedzUsuńRozdział super, jak tylko zostało wspomniane, że, zrobiło się u nich zimno, to pierwszą moją myślą były przytulasy na pingwinka, byle tylko cieplej.... ale niemyślałam, że Orihara się aż tak załatwi. ;-; *Właśnie wyszła z choroby, więc wie co Izaya i autorka czują*
Nadal pytaniem nadrzędnym pozostaje: Co za mmagiczny, pairingujący ich stwór postanowił zrobić im takie małe więzienie, w którym by przetrwać muszą się tolerować? QwQ Właścicielka tego mieszkanka w którym są jest yaoistyczną wiedźmą? @u@
Ciekawe, co by zrobiło to magiczne stworzenie, które ich uwięziło, gdyby Shizuo nie wytrzymał i niechcący coś Izayi złamał? Podesłało im lekarza? Albo gdyby blondyn przypadkiem coś podpalił tą swoją fajką.... x'D
Życzę weny, bo czekam na kolejny rozdział i powodzenia! :)
Calkiem slodkie. Ciesze sie ze relacje miedzy nimi sie rozwijaja. Shizuchan jest uroczy, gdy sie tak przejmuje, milo sie to wyobraza i Izaya w roli bezbronnego kociatka? Ha, oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńAaaaaa [O//o//O].
OdpowiedzUsuńTo jest moja reakcja na ten rozdział trudno będzie mi ją ubrać w bardziej sensowne słowa.
Spróbuję jednak.
Całe to marznięcie, chorowanie i desperackie łapanie ciepła przypomina mi jeden tekst, który dzisiaj przeczytałam "jeśli latem będę narzekać, że jest mi gorąco, to mi przypierdol" xd A tak serio, no..Ty wiesz, że mi się podobało, strasznie mi się podobało, jestem jeszcze bardziej ciekawa niż ostatnio.
Kto im przyniósł te zasrane leki i ćmiki, kto z nimi pogrywa? Uh.
Ciekawość wyżera mnie od środka, ale z drugiej strony mam nadzieję, że jeszcze długo nas pomęczysz tą niewiedzą i dociekaniem ^^
11/10, nic mądrzejszego nie napiszę.
Pozdrawiam.
Niesamowite *^* (jak wszystkie twoje opowiadania ;)) jestem strasznie ciekawa, kiedy dojdzie do czegos mocniejszego ×\\\*, zycze zdrowka! (przepraszam za bledy)
OdpowiedzUsuń