czwartek, 16 lipca 2015

Japan Kac 4



     Sanji zastanawiał się, jak mógł znaleźć się w takiej sytuacji. Przecież wszystko było takie piękne. Gwiazdy, miękkie, białe futerko lisa, cycki i on… Pocałunki dwóch pięknych kobiet wprawiły go w tak błogi stan, że chciał pozostać w nim na zawsze. Nigdy już nie wracać do szarej, ponurej rzeczywistości. Kiedy tak obserwował cudowne przedstawienie, przez głowie przewinęła mu się pewna myśl. Myśl dotycząca kruczo czarnych, kręconych kosmków, małych brązowych kropek i uśmiechu, który pierwszy raz ujrzał jeszcze za czasów szkolnych. Gdy ocknął się z tej niespodziewanej zadumy, odkrył, że znalazł się w zupełnie innym miejscu. Granatowe niebo zaczęły pochłaniać pomarańczowe płomienie. Świat wokół niego zaczął się palić, a on sam trafił do wielkiego kotła, zanurzony po pas w bulgoczącej substancji. Piękne kobiety również zmieniły wygląd i ich wcześniejsze przyozdobienia głowy zastąpiły rogi, a w ich rękach zawitały czerwone widły. Anielskie skrzydła zgubiły pióra i pozostały nagie, połyskując czarną skórą w otaczającym ich ogniu. Blondyn znalazł się w samym sercu piekieł.
       Chciał krzyczeć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Próbował uciec z kotła, lecz demony w które zmieniły się dziewczyny, nie pozwalały mu na to, dźgając go z każdej strony ostrymi końcami swoich broni. Miotał się jak szalony, a wody wciąż przybywało. Czuł swąd spalenizny i coraz większe gorąco. Próbował pozbyć się z gardła blokady i wkładał w krzyk coraz więcej wysiłku. Gdy już myślał, że gorzej być nie może, nagle jedna z dziewczyn przechyliła stojący obok gar z gorącą lawą, którego zawartość leciała wprost na jego twarz.                                                                                  ***
      - Obudź się, do cholery jasnej!- Ace miał dosyć słuchania jęków przyjaciela. Po za tym zaczął się martwić i nie miał serca stać dalej bezczynnie. Sanji szamotał się jak szalony po deskach pustej już sceny auli szkolnej, wydając naprawdę dziwne odgłosy i pocąc się niesamowicie. W końcu się nad nim zlitował i organizując dwa kubki z lodowatą wodą, wylał je na twarz rozgorączkowanego przyjaciela. Blondyn zaraz po tym bodźcu, otworzył szeroko oczy, wybudzając się z koszmaru. Oddychał szybko i zaczął rozglądać się niespokojnie.
       - Co się dzieje?!- Podniósł się do siadu i chwycił za głowę, którą momentalnie przeszył ostry ból.- Gdzie ja… ała… jestem?- Zapytał, zagryzając wargę i przymykając oko. Rozejrzał się ostrożnie.
       - W szkole. Nic nie pamiętasz?- Ace położył dłoń do jego czoła i bez zaskoczenia stwierdził, że przyjaciela trawi lekka gorączka.– Dobrze się czujesz? Jesteś rozpalony.
       Blondyna bardzo uspokoił ten gest. Był… relaksujący. Na moment odjął mu cały niepokój. Mimo, że nie za bardzo było to zgodne z prawdą, kiwnął głową. Ciemne tęczówki uważnie mu się przyglądały. Gdy Piegowaty uznał, że jego przyjaciel powrócił częściowo do świata żywych, odsunął się i usiadł z powrotem na deski podłogi. Nikt się więcej nie odezwał.
       Cisza wypełniała salę, którą oświetlały ostatnie promienie słońca. Ace koił się spokojem, Sanji próbował sobie wszystko poukładać, a Law drzemał wsparty plecami o scenę. Tą cudowna atmosferę brutalnie zakłóciło głośne stukanie obcasów. Ich właścicielka nie przejmując się, że budzi jednego z chłopaków, a resztę przyprawia o kwaśne miny, kroczyła dalej i stanęła przed delikwentami, podpierając się za biodra. Jej granatowe włosy błysnęły, odbijając światło zmierzchu.
       - Z wami to zawsze są kłopoty.- Powiedziała, patrząc z politowaniem na ich umęczone oblicza.- Wiecie ile miałam zachodu, żeby przekonywać dyrekcje, by nie robiła ogólnoświatowej afery?- Zganiła ich z groźnymi ognikami w oczach.- Macie szczęście, że jesteście kumplami Zoro, bo nie miałabym żadnych skrupułów, by oddać was w ręce policji.
       Tak, tylko, że on już się w tych rękach przez nas znalazł … Pomyślała cała trójka, ale nie odezwała się ani słowem, poznając dziewczynę.
       - No ale przynajmniej Monet miała udane przedstawienie.- Ciemnowłosa uśmiechnęła się do nich szyderczo, krzyżując ręce z satysfakcją i próbując nie parsknąć śmiechem.
       - Jesteśmy ci dozgonnie wdzięczni Kuino…- Ace padł na plecy i rozłożył na kształt rozgwiazdy. Odetchnął z ulgą, że nauczycielka okazała się być ich znajomą. Zoro miał tylko jedną przyjaciółkę, która akurat uczyła walki mieczem w szkole gimnazjalnej. Szczęście w nieszczęściu. - Możesz nam tylko powiedzieć, co takiego zrobiliśmy, że zostaliśmy wplątani w to mrożące krew w żyłach przedstawienie? I czy był z nami może Luffy?
       - I gdzie jest mój portfel?- Dodał Law niecierpliwiąc się strasznie.
       - Masz.- Dziewczyna rzuciła w jego kierunku jego własność i obróciła się do piegowatego.- A co do reszty, widzę, że słabo pamiętacie wczorajszy dzień, więc was uświadomię.- Wyciągnęła rękę i wskazała oskarżycielko palcem na czarnowłosego.- Pan, panie Portgas wszedł wczoraj na apel dotyczący ekologii środowiska i z całą wszą bandą, rozrzucał po sali w niepełnoletnich uczniów prezerwatywami. – Przerwała na chwilę by wziąć kila pełnych wdechów w celu rozładowania nerwów. – Potem uciekaliście przed ganiającą was dyrekcją i ten zgubił portfel.- Wskazała na Lawa.- Do tego wykrzykiwaliście teksty o tym, że sex jest świetny, że trzeba się zabezpieczać i tak dalej....
       Wszyscy wpatrywali się w dziewczynę z osłupieniem.
       - No i udało wam się uciec. To wszystko.- Dokończyła.
       - Chryste…- Law chciał się zapaść pod ziemię.- Ja w tym uczestniczyłem?!- Schował głowę między kolana.
       - Ale w sumie jak się nad tym zastanowić… miało to podłoże edukacyjne…- Czarnowłosy pogładził się po brodzie, rozmyślając o wczorajszym występku i został zdzielony w głowę.
       - Portgas!- Kuina pogroziła mu pięścią nad głową.
       - Więc Luffy z nami opuścił szkołę? – Sanji zastanawiał się nad jakimiś poszlakami. Musi przywołać swój umysł do porządku. Wciąż miał przed oczami gwiazdy i widły.
       - Tak. Nic więcej nie wiem. A co? Zgubił się razem z Zoro? To by było do nich podobne…- Kuina zrobiła zażenowaną minę.
       - Mniej więcej…- odchrząknął znacząco blondyn. - Może krzyczeliśmy coś a propo kolejnego miejsca, do którego chcieliśmy się udać?
       - Niestety nie…- Dziewczyna usiadła na jednym z wolnych krzeseł i rozejrzała się po sali. Zobaczyła piegowatego klęczącego na podłodze. – A ty co wyrabiasz?
       - Patrzę, czy coś jeszcze zostało po wczorajszym...- Powiedział odsuwając krzesło.- Gdzie się podziała reszta gumek? Niech zgadnę… podzieliliście się w pokoju nauczycielskim?- Zapytał z kpiącym uśmieszkiem.
       Po tej wypowiedzi został kopnięty w zadek i skrzyczany przez czerwoną jak burak nauczycielkę. 
                                                                            ***
       Chłopacy nie wiedzieli co robić dalej. Czuli się fatalnie. Dzień chylił się ku zachodowi i nie mieli pomysłów na dalsze poszukiwania. Zastanawiali się też, jak zdobyli cały karton prezerwatyw. Wtem Sanji przypomniał sobie o kartce, którą miał pomiętą w kieszeni.
       - A co z tym? – Zapytał przyjaciół. Wszyscy przyjrzeli się zawiniątku, ale nie potrafili nic z niego odczytać, a zdjęcie kolorowej budowli też im nic nie mówiło.
       - Może wybierzcie się do biblioteki?- Zaproponowała Kuina.- Tam mogą coś wiedzieć. Z resztą jest niedaleko.- Spojrzała na zegarek.- Jeśli chcecie się udać to powinniście się pospieszyć. Niedługo zamykają. Shanks wie, że macie kłopoty?- Dopytała się, poinformowana już o jutrzejszej ceremonii.
       - Jeszcze mu nie mówiliśmy.- Sanji westchnął zmęczony.
       Law już zdążył zapomnieć, że na nadgarstku ma przypięte kajdanki. Brutalna rzeczywistość dała mu o nich znać cichym brzdękiem i w napadzie furii, trzepnął nimi o kant sceny, a następnie zaparł nogami o połyskujący metal i próbował przecisnąć przez koło spuchnięty nadgarstek.
        - Ślub już jutro...- Powiedziała dziewczyna i potarła kark, również zaniepokojona. – Dajcie znać jak Luffy się znajdzie. 
                                                                            ***
      Chłopacy znaleźli się pod wielkimi drzwiami miejskiej biblioteki. Na szczęście trafili jeszcze w godziny otwarcia. Weszli po masywnych kamiennych schodach, mijając dwa lwy, groźnie spoglądające na nich z piedestałów i przekroczyli próg wrót wiedzy. Niestety nie mogli nic zrobić ze swoim wyglądem, dlatego ze wstydem, umorusani od stóp do głów i odrapani, weszli do środka.
       Jak na takie miejsce, panował tam dość spory ruch i harmider.
       Od razu podeszła do nich kobieta o jasno różowych włosach, sięgających do pasa i zagrodziła im drogę. Miny nie miała sympatycznej, dlatego cała trójka już na wstępie zaczęła się obawiać, że pocałują klamkę. Wyglądała na zmęczoną i zdenerwowaną.
       - Dzisiaj już nieczynne, prosimy przyjść kiedy indziej.- Kobieta ledwie rzuciła na nich wzrokiem i szybko wróciła do sterty papierów, które przeglądała w rękach. Jakiś pracownik podszedł do niej i podał kolejną kartkę, śpiesząc się dalej.
       - Przepraszam, chcieliśmy się tylko dowiedzieć… - Zaczął Ace spokojnie.
       - Przyszliście nie w porę. Hina jest bardzo zajęta.- Odburknęła kobieta i nie wykazując zainteresowania ich osobami, odwróciła się do nich plecami – Mięliśmy włamanie. Proszę odwiedzić nas jutro. Również z lepszym strojem. Hina może znajdzie czas.
       - Czy orientuje się Pani, skąd może pochodzić ten fragment?- Law nie miał zamiaru czekać do rana z powodu jakiś debili, którzy zrobili wcześniej w tym miejscu raban. Wyrwał Sanjiemu zawiniątko, wyprzedził kobietę i zaczął wymachiwać jej kartką przed nosem.
       Zapytana spojrzała na niego z groźną miną. Jednak gdy zauważyła kajdanki na nadgarstku ciemnoskórego, wykazała zainteresowanie. Chwyciła jego dłoń i przysunęła do twarzy. Obejrzała je dokładnie i gdy odnalazła na nich to, co chciała, momentalnie jej oblicze złagodniało.
       - Jesteście kumplami Smokera?- Zapytała wyswobadzając rękę Lawa.
       Chłopacy wymienili spojrzenia. Pierwszy raz słyszeli takie imię. Stwierdzili bezgłośnie, że skoro ma to im pomóc dostać się do środka, to gościa znają.
       - Jasne, to nasz stary kumpel.- Ace bez skrępowania skłamał długowłosej.
       - Trzeba było tak od razu. Hina pozwala. Tylko uwińcie się szybko.- Machnęła na nich ręką i poszła w kierunku komputera recepcji.
       Taktownie przemilczając dziwny sposób mówienia bibliotekarki, podziękowali i udali się do docelowej części biblioteki. Przyczynę tego, że była nieczynna poznali, gdy przekroczyli próg głównej czytelni. Nie dziwili się teraz, czemu kręci się tu tyle osób i ludzie są niespokojni. Wielkie akwarium, które zawsze stało na samym środku pomieszczenia, otoczone rzędami stolików i regałów, było teraz opróżnione i obklejone ze wszystkich stron ochronną taśmą. Ostre krawędzie linii pęknięcia połyskiwały złowieszczo. Parę osób pracowało jeszcze przy oczyszczaniu posadzki ze zniszczeń i zbieraniu resztek szkła oraz morskich stworzeń.
       - O cholera, ktoś tu nieźle narozrabiał.- Ace aż zagwizdał, podziwiając ogrom zniszczeń. Panowie zajmując się swoimi problemami, ruszyli na poszukiwanie igły w stogu siana. Nie mieli za bardzo pomysłu gdzie zacząć, dlatego rozeszli się bez celu w różne strony, przechadzając między drewnianymi regałami. Żałowali, że nie było żadnego pracownika biblioteki, który akurat mógłby im pomóc. Wszyscy rozpaczali nad wielką stratą, komentowali koszty naprawy i przeklinali sprawców tego incydentu.
       Law usiadł od razu do bibliotecznego komputera. Z kartki od Sanjiego mógł wywnioskować jedynie, że jest zapisana cyrylicą. Nie było by problemu, jakby nią posługiwało się jedynie jedno państwo, ale niestety realia były inne. Włączył internet i zaczął przeglądać strony. Na szczęście nie było tego wiele. Zdjęcie bardzo ułatwiało zadanie. Wpisywał różne hasła z najciekawszymi budowlami świata, odwołując się do państw, które używają tego języka.
       Nie musiał długo szukać. Obrazek przedstawiał Petersburską, barwną Cerkiew. Wiedział już przynajmniej że chodzi o Rosję. Tylko na cholerę to im było potrzebne?!
       Pukając palcem w blat stołu i zastanawiając się nad przydatnością uzyskanych informacji, nagle coś przykuło jego uwagę na zewnątrz. Pod bibliotekę zawitał wóz policyjny. Trafargal dostał dreszczy na wspomnienie sklepu z kostiumami i już chciał wstać od komputera, by ostrzec kolegów, gdy zauważył w pojeździe Zoro.
       Żeby się upewnić, podszedł do szyby i z niedowierzaniem patrzył, jak rosły funkcjonariusz z dziwnie ogoloną bródka i pejsami, otwiera drzwi zielonowłosemu. Zoro rumienił się przy wysiadaniu niesamowicie. Zanim udało mu się odejść od auta, policjant zagrodził mu drogę i podpierając o karoserię, przyszpilił go do pojazdu. Ciemnoskóry wytrzeszczył ze zdumienia oczy. Zastanawiał się czy nie ma przypadkiem halucynacji, tak jak Sanji po tych wszystkich prochach z wczoraj. Przecież to, co widział było taką abstrakcją, że równało się z niemożliwym! Patrzył jednak dalej, ciekawy rozwoju wydarzeń. Speszony Zoro, unikając wzroku funkcjonariusza, długo z nim o czymś rozmawiał nadąsany, z założonymi rękami na piersi. Jego mina wyrażała irytację i zawstydzenie. Law nie widział jednak twarzy policjanta. Zastanawiał się, co działo się na komisariacie i jak jego przyjaciel się tu znalazł. Zważywszy na okoliczności, przez głowę przeleciały mu dość zbereźne tego wizje. Już chciał je odgonić, gdy zostały one potwierdzone przez szybki pocałunek czarnowłosego policjanta, który złożył go na wargach rumieniącego się jak burak Zoro. Następnie wrócił z powrotem na siedzenie kierowcy i nie machając nawet ręką na pożegnanie, odjechał. Zielonowłosy kopnął jakąś puszkę na ziemi i wkurzony wszedł do biblioteki, płonąc ze wstydu.
       Law zbierał szczękę z ziemi i biegł wołać Ace’a i Sanjiego. Nie czekając dłużej ruszył na ich poszukiwania chcąc podzielić się znaleziskiem komputerowym i wydarzeniami sprzed budynku. Był tak rozentuzjazmowany, że potykał się o własne nogi. Wredny uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Ale ma nowiny! Nie mógł się doczekać, aż zobaczy miny przyjaciół na takie cuda.
       Nie musiał ich długo szukać. Byli kilka regałów dalej. Jednak to, co zastał za rogiem, kazało mu się… szybko wycofać. Zarumienił się ze wstydu. Myślał, że już rekord w dziwnych rzeczach tego dnia został pobity, ale najwyraźniej nie był jeszcze koniec niespodzianek. Miał ochotę ostro zaklnąć.
       Czy wszyscy dzisiaj postradali rozum?! 
                                                                                     ***
      Sanji z powodu tego, że jego umysł był jeszcze zaćmiony, postanowił nie oddalać się za bardzo i poszukać książki razem z Ace’em. Nie miał zupełnie pomysłu na to, gdzie może się docelowa znajdować, dlatego chodził za piegowatym i wpatrywał się z fascynacją w jego nagie, umięśnione plecy, zapominając, po co się tutaj znajdują.
       Czarnowłosy też nie za bardzo wiedział, co ma robić, dlatego przechadzał się bez celu, oglądając barwne okładki książek. Martwił się Luffym. Słońce już prawie zaszło, a o jego bracie jedynie słyszeli i nie mieli żadnych konkretnych informacji. Do tego szukali głupiej książki, która prawdopodobnie nic im nie da. Zoro też siedział na policji i właściwie wszystko było do dupy. Miał ochotę kopnąć coś lub rozwalić. Do tego będą musieli zadzwonić do Shanksa…
      Sanjiemu robiło się na zmianę to zimno to ciepło. Nie wiedział co się z nim dzieje. Nie zwracał uwagi na otoczenie a jedynie na mężczyznę przed sobą. Jego linia szyi, czarne fale, umięśnione ramiona, kontur ust, ciemne oczy…. Nagle zaczęły go przyciągać jak magnes. Krzyczał do swojej podświadomości i kręcił głową, że przecież nie może! Już taki długi czas dawał radę, nie może teraz się złamać! Nawet jeśli tyle wycierpiał. Przecież są przyjaciółmi. Ace nie widział w nim nikogo innego. Dawał mu to do zrozumienia aż nadto. Jeśli zrobi choć jeden krok, może popsuć ich relacje. Już nigdy nie spotkają się sam na sam, nigdy już nie będą rozmawiać w taki sam sposób. Ból jaki teraz odczuwał był niewyobrażalny. Nie wiedział czy to wina alkoholu, czy narkotyków, czy tego pięknego ciała, ale puszczały mu wszelkie hamulce. Poczuł odwagę i chwycił czarnowłosego za rękę.
        Od jak dawna… ja za tobą szaleje, Ace? Zapytał sam siebie, w tej burzy uczuć, która wstrząsała jego ciałem.
       - Co jest?- Piegowatego zaskoczył wyraz twarzy przyjaciela.
       Po chwili ciszy, blondyn nie za bardzo świadomy swoich reakcji, przysunął się do chłopaka bardzo blisko.
       - Sanji? –Zapytał Ace z niepokojem wpatrując się w jego piękne tęczówki, które znalazły się milimetry od jego i chciały przebić go na wylot. Zadrżał czując tą bliskość. Wtem blondyn zbliżył swoje usta jeszcze bardziej do jego, w celu złożenia pocałunku. Nie mógł tego ruchu pomylić z niczym innym. W szoku, szybko odskoczył i ze zdumieniem zauważył grymas bólu na tej przystojnej twarzy. Odwrócił się speszony tyłem do Sanjiego, udając, że zainteresowała go jakaś książka.
       - Chyba jeszcze nie do końca wytrzeźwiałeś. – Powiedział drżącym głosem. Ta sytuacja kompletnie go zaskoczyła i rozbiła. – Musisz uważać, bo na kacu chyba mylisz ludzi.- Wymusił cichy śmiech i przejechał palcami po twardych oprawach.
       - Kocham Cię.- Powiedział Sanji zanim pomyślał. Nie obchodziło go już nic. Miał już dość bycia ze swoimi uczuciami w cieniu. Od liceum musiał znosić motyle w brzuchu, każdy związek Ace’a, jego zerwania i nadzieję, że może tym razem coś zaiskrzy między nimi. Ukrywał się za maską przyjaźni po to, by nie popsuć ich relacji. To trwało stanowczo za długo. Nie wiedział skąd znalazł w sobie tyle śmiałości, ale wypowiadając te słowa poczuł niesamowitą ulgę. Niestety zaraz potem obleciał go mrożący krew w żyłach strach.
       Ace myślał że się przesłyszał. Serce mu zabiło szybciej, a dłonie spociły z nerwów. Zamrugał kilka razy nie mogąc zdobyć się na to, by spojrzeć na Sanjiego. Jedyne co wydobyło się z jego ust, było beznadziejnym żartem.
       - I do tego jeszcze majaczysz. Będę miał ci co opowiadać jak wytrzeźwiejesz… Pewnie się nieźle ubawisz.- Powiedział ze smutkiem, drżąc.
       To odrzucenie Sanjiego zabolało bardziej, niż się spodziewał. Nie sądził, że to może powodować fizyczny ból. Rozpłakałby się jak dziecko, gdyby nie to, że czuł też złość. Złość, że zamiast powiedzieć mu prosto w twarz co myśli, wykręca się jakimiś głupimi tekstami. Przecież nie kłamie! Jest świadomy tego co mówi!
       - Uważasz że to jest śmieszne?!- Sanji się zdenerwował. Choć nie chciał, powiedział to trochę za głośno. W końcu Ace spojrzał na niego poważnym wzrokiem.
       - To ty nie żartuj.- Powiedział zawiedziony.
       Sanji nic nie rozumiał. Miał wrażenie, że coś jest nie tak i że jak czegoś nie zrobi, to może wszystko spieprzyć.
       - Jestem poważny.- Powiedział wpatrując się w jego usta, nie mogąc się powstrzymać. Myślał, że serce zaraz pęknie z przeciążenia.
       Stali tak chwilę w bezruchu, a drobinki kurzu unosiły się wokół nich, mieniąc ostatnimi promieniami słońca. Ace nie reagował. Sanji nie wiedział jak ma to odebrać. W desperacji wykonał kolejny ryzykowny ruch. Nie mógł dłużej znieść tej sytuacji i pochylił się, łącząc ich wargi. Zarzucił mu ręce na szyję, zachłannie i rozpaczliwie przyciągając go do siebie, bojąc się, że zaraz od niego odskoczy tak jak wcześniej.
       Ace nie zrobił tego jednak, a po chwili wahania, jakby walcząc ze sobą, wręcz odwzajemnił żarliwie pieszczotę, pchając go na regał z książkami i zwalając kilka tomów na podłogę. Wziął jego twarz w dłonie i zanurzył palce w miękkich złotych włosach, smakując językiem upragnioną nutkę papierosów, które mógł do tej chwili jedynie czuć na odległość.
       Sanji był niesamowicie zaskoczony i poruszony. Pożądanie które w sobie dusił tyle czasu, dało o sobie znać ze zdwojoną siłą. Nie zważając na to w jakim miejscu się znajdują, zaczęli zrzucać z siebie ubrania w szybkim tempie, nie przestając się całować. Wylądowali na podłodze nadzy, zapominając o całym świecie. 

Następny rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz