- Nie uważacie, że to jest
podejrzane?- Zapytał Portgas, rozmazując w palcach klejącą substancję.
- Myślę, że już nic nie wiem…-
Sanji usiadł na jednym z grobów. Głowa mu pękała. Niebo zaczęło się powoli
rozjaśniać.- Dzisiaj i wczoraj wszystko było podejrzane…
- Co to może być?- Zoro kucnął
koło piegowatego przyjaciela i oglądał kawałek czegoś, co mogło przypominać
zmiażdżony owoc bądź warzywo.
- Boże, to może być wszystko i
nic! Do niczego nas to nie prowadzi!- Blondyn rozejrzał się niespokojnie po
okolicy.
Chodzili po cmentarzu dość długo,
gdy w końcu natrafili na coś podejrzanego. W jednym miejscu ziemia była dość
mocno rozkopana, a dookoła walały się
resztki dyni. Ze względu na
ich ubrania, które ubabrane były od samego początku, mogli podejrzewać, że to
ich sprawka.
- Zabiliśmy kogoś i tu go
pochowaliśmy…- Blondyn czarno widział ich przyszłość. Nikt tego nawet nie
skomentował. Wszyscy poczuli grozę sytuacji, zdając sobie sprawę, że od teraz
wszystko jest możliwe.
- Zamknij się i pomóż kopać!-
Ace chwycił leżącą, o dziwo, nieopodal łopatę i zabrał się do roboty.
Pracowali w milczeniu, gdy słońce
leniwie sunęło ku górze. Cali spoceni, natrafili w końcu na trumnę. Mieli
szczęście, że było jeszcze na tyle wcześnie, że nikt nie kręcił się w okolicy.
- Ja pierdolę…- Zoro usiadł
przerażony obok i głośno sapał. Zaczęło mu się robić niedobrze z nerwów.
Zresztą, inni czuli to samo. Drżącymi rękami sięgnęli w kierunku wieka.
Popatrzyli jeszcze po sobie, przygotowując się na najgorsze. Sanji prawie
płakał.
Po dłuższym przyglądaniu się i
modlitwie o cud, podnieśli pokrywę, i
wstrzymali oddech.
W trumnie leżał…
Biały pistolet.
- Chryste, dzięki bogu!- Ace padł
na ziemię i miał ochotę umrzeć ze szczęścia.
- Kurwa, nie wierzę…. Nie wierzę…
- Sanji wycierał policzki, dawno nie czując takiej ulgi.
Zoro milczał jak zaklęty.
Gdy doszli do siebie po okrzykach
szczęścia, zabrali broń i ruszyli w stronę kaplicy, by nie musieć już oglądać
cmentarza.
- To co teraz? Znowu ślad się
urywa. Mamy sześć godzin, do ,ślubu…- Blondyn niemrawo spojrzał na zegarek.
Przynajmniej cieszył się, że odzyskają Lawa z łap tego zboczeńca. Zastanawiał
się chwilę, co u niego.
- Zobaczmy jeszcze w kościele.
Może Luffy drzemie na którejś z ławek…- Powiedział bez entuzjazmu Ace.
Wiedział, że trzeba będzie zadzwonić do Shanksa. Może powinni od razu tak
zrobić? Teraz jego mały braciszek mógł być wszędzie.
Uchylili drzwi kaplicy i weszli
do środka. Rozeszli się i zaczęli rozglądać po kątach, pozbywając się resztek nadziei.
Żołądki grały im pesymistyczny marsz, a kiszki skręcały z bólu. Ledwo trzymali
się na nogach ze zmęczenia i głodu.
Nagle usłyszeli dziwne odgłosy w
jednym z konfesjonałów. Spojrzeli po sobie wymownie. Zoro podszedł do niego i z
nieukrywaną nadzieją, zajrzał do środka, lecz gdy tylko to zrobił, odskoczył
jak oparzony. Gdyby zjadł śniadanie, zwróciłby je w trybie natychmiastowym.
Odwrócił się szybko, gdy Ace pędził w jego stronę.
- Co jest?! Jest w środku?!- Ale
jego entuzjazm szybko zgasł, gdy z konfesjonału wyskoczył siwy ksiądz,
pospiesznie zapinając swoją czarną sutannę. Jego czerwone lico i wściekłe
spojrzenie nie wróżyły niczego dobrego.
- To wy!- Wrzasnął klecha, najwyraźniej
rozpoznając przybyłych. - Bezbożnicy!- Krzyknął, podchodząc do stojącej obok chrzcielnicy i
grożąc pięścią.- Diabły! Szatany!- Szybkim ruchem chwycił złotą misę i chlusnął
płynem na twarze zbaraniałych mężczyzn.
Chłopacy nie wiedzieli co
powiedzieć, ociekając święconą wodą
, nie chcąc znać powodów ich grzechów, które najwyraźniej nie miały końca.
Nawet nie chciało im się zastanawiać, dlaczego z konfesjonału uciekła szczupła
panienka o płomiennych, rudych włosach, lecz raczej nie mieli wątpliwości,
lustrując jej kusy strój.
- Świętokradztwo! Rozkopywać
cmentarz mi tu będą i straszyć! W hallowiny się bawić na wiosnę zachciewa!
Głupie komercyjne święta! Grzesznicy!- Krzyczał cały czerwony i rozkaszlał się
poważnie. Przyjaciele bali się, że na swoim koncie będą jeszcze mieli zawał
staruszka.
- Wujek Zeff?- Sanji również
przeżywał mini wylew, oglądając całą tę scenę z boku. Wszyscy popatrzyli na
niego zszokowani.
Po chwili, gdy wyjaśniali sobie
całą sytuację i nieporozumienie, usiedli do ławki. Ksiądz spokorniał i ze
wstydem opowiadał swoją wersję wydarzeń, nie mogąc uwierzyć, że ktoś z rodziny
go nakrył na czymś takim. Blondyn nawet tego nie komentował. Po prostu już mu
było wszystko jedno.
- Przedwczoraj w nocy, gdy już
kładłem się do łóżka, usłyszałem strzały na cmentarzu i krzyki. Musiałem sprawdzić,
co się dzieje no to wybiegłem na zewnątrz. Nie widziałem was za dobrze, ale
była was cała piątka. Tych o, rozpoznałem- wskazał na Zoro i Ace’a.- no i jeden rzucił mi się szczególnie w oczy.
Biegał po cmentarzu z dynią na głowie i udawał ducha.
- To Luffy!- Wszyscy nie mieli
wątpliwości. Skojarzyli teraz filmiki i połączyli je w całość.- Wiesz co się z
nim stało?- Serca waliły im jak oszalałe.
- Udało mi się go złapać, gdy wy
zajęci byliście dobieraniem się do grobu, przygotowanego na pochówek. Nie wiem coście przy nim robili, ale ….
- Nie ważne, co zrobiłeś z moim
bratem?! Jest tu gdzieś?!- Portgas nim potrząsnął.
- Nie!- Wyrwał się czarnowłosemu
i otrzepał.- Odesłałem go do czubków. Tam gdzie jego miejsce! Wy zdążyliście
uciec, gdy zabierała go karetka, wiążąc w kaftan bezpieczeństwa. Wydzierał się
jak ranny wół. Do tego kopnął mnie w jaja!
- Nie marudź. Przed chwilą
widzieliśmy, że masz sprawne.- Prychnął Sanji.
- Zakład psychiatryczny…?- Zapytała reszta, ignorując narzekania dziadygi.
Dopiero teraz zdali sobie sprawę, z dość oczywistego faktu i tego, jakimi byli
idiotami. Mogli przecież podzwonić jeszcze po szpitalach!
Wybiegli z kościoła, zawczasu
jeszcze pytając o adres. Sanji dogadał się z wujem, że w zamian za informacje i przymrużenie oka za wandalizm cmentarny, zapomną
czego byli świadkiem w konfesjonale.
Pomimo jednak bojowych nastrojów i
odzyskanych nadziei, chłopacy szybko polegli i zdołali ostatkiem sił doturlać
się do najbliższej piekarni,
zwabieni zapachem świeżego pieczywa. Przyklejeni do wystawy, wpatrywali się w
zaskoczoną w środku ekspedientkę. Wręcz lizali szyby z przegłodzenia.
Przerażona kobieta uraczyła ich
szybko bułkami, które pochłonęli w trybie natychmiastowym.
- Dobra kobieto!- Płakał Ace z
wypchaną buzią.- W życiu nie jadłem czegoś tak wyśmienitego!
- Och, już wystarczająco wczoraj
panowie nam komplementów składali.- Pomachała ręką zawstydzona i tym samym
przykuła ich uwagę na nowo.- Wasze zamówienie już jest w drodze, jeśli państwo
chcieli się co do niego upewnić…- Spojrzała jednak na ich wygląd i miny, i
nieco zmartwiła.- Ale czy…
- Doprawdy? – Ace wstał, już z
nową porcją energii.- A cóż takiego zamawialiśmy?
- Jak to? Przecież ogromny,
pięciopiętrowy tort z mandarynkami.-
Odparła zaskoczona.- Już go wieziemy na wesele. Całą noc się piekł.
Nikogo to nie zdziwiło. Bardziej ich zaniepokoił stan kart kredytowych. Która tym razem została opróżniona?
- Musimy się pospieszyć.- Sanji
się przeraził. Naprawdę mieli mało czasu. Do szpitala na obrzeżach był spory
kawałek, nie wspominając o powrocie.
- Mam pomysł.- Powiedział
zielonowłosy, a reszta była tak zdesperowana, że nie mieli wobec tego planu nic
przeciwko.
***
- Jesteśmy już na miejscu?-
Zapytał Roronoa spokojnie kierowcy, gdy ten zaparkował na parkingu.
- T-tak!- Młody chłopak trząsł
się jak osika, gdy srebrna lufa chłodziła jego skroń. Prawie posikał się na
siedzenie, gdy trójka mężczyzn dopadła go na światłach i pod groźbą
odstrzelenia łba, kazała zawieść się na podany adres. Zgodnie z obietnicą,
zostawili go w spokoju i udali się tam, gdzie kierowca uważał, że jest ich
miejsce. Potem odjechał z piskiem opon, po uprzejmym podziękowaniu tych świtów.
- Boże błagam…- Modlił się Ace,
gdy zmierzali do wejścia szpitala.- Już nigdy nie będę mu dokuczał, kupię mu
ten statek i będę oddawał posiłki, tylko błagam…- Złożył ręce.- Niech on się
tutaj znajdzie!
Wręcz wbiegli do holu i
odpychając tłum staruszków i babulinek, zmacali ladę recepcji. Wyglądając na
ostro obłąkanych, najpierw musieli się tłumaczyć z tego, ze wcale nie
przyjechali się zapisać na listę pacjentów, a jedynie pewnego znaleźć. Jaka
była ich ulga, gdy pani za ladą potwierdziła imię i nazwisko poszukiwanego.
Płacząc jak stado bobrów, wbiegali na piętro do wyznaczonej sali i wyważając
drzwi, wzruszyli na ten iście komiczny i rozkoszny widok.
Młody spał smacznie z otwartą
buzią, z której ściekała stróżka śliny. Leżał związany na łóżku białymi pasami,
przebrany w pasiastą piżamkę. Przyjaciele widząc go całego i zdrowego, o mało
nie zalali pokoju potokiem łez. Obudzili go brutalnie, dusząc uściskami do
łóżka. Oplatany zdołał jedynie jęknąć.
- Kurwa, Luffy…- Piegowaty wył ze szczęścia. - Gdybyś ty wiedział…
- Zabieramy go stąd.- Powiedział
najbardziej trzeźwy Zoro. Węszył personel zbierający się na korytarzu, który
chyba nie był do nich przychylnie nastawiony.
Kiwnęli zgodnie głowami i z
determinacją, odwiązywali pacjenta.
- Co państwo robią…? Tak nie
można!- Jedna z pielęgniarek wbiegła do pokoju ale zaraz tego pożałowała, gdy
wycelowano w nią pistolet. Pisnęła i upuściła tacę z lekami.
- Co… jest?- Luffy obracał głowę
to w jedną to w drugą stronę jak surikatka.- O, chłopaki!- Pisnął szczęśliwy. –
Co tu robicie?- Nagle został szarpnięty przez Sanjiego, który spojrzał mu w
oczy.
- Za cztery godziny bierzesz
ślub.- Warknął poważnie.- Ogarnij dupę, właśnie cię porywamy.
- A, super!- Zaśmiał się
niedoszły jeszcze pan młody, nie zdając sobie jak zwykle sprawy z powagi
sytuacji i wygrzebał spod więzów.- A macie może… coś do jedzenia?- Opadł bez
sił w ramiona brata, który musiał go wziąć na plecy.- Głoooooodny…- Towarzyszył
temu potężny burk.
- Potrzebujemy wozu i prowiantu.-
Powiedział groźnie Sanji do ludzi pod eskortą uzbrojonego Roronoy.- Ruchy!
Już po chwili otrzymali wszystko,
czego zażądali. Lekarze z pielęgniarkami uszykowali im auto i worek jedzenia,
którym Luffy zaczął się opychać na tylnym siedzeniu.
- Nie wydaje wam się coś
podejrzane.- Mruknął Ace, czując jak drga mu powieka.
- Taaaa…- Westchnął Sanji i
spojrzał na to samo, co piegowaty.
- Ale, że co?- Zapytał Zoro, też
patrząc na cudowne malowidło na wozie.
Przedstawiało ono dzikie
zwierzęta wśród amazońskiego buszu. Jednym z nich, z dość wyraźnym motywem
przewodnim, była iguana.
- Czy to możliwe, że sugerując
się wyglądem auta, które zabierało
Lufffyego my…
- Nie kończ, po prostu dojedźmy
na ceremonie.- Westchnął Ace.- Po za tym, jak zakład dla obłąkanych może mieć
takie samochody?!
- Ale o co chodzi? - Zielonowłosy
jakoś nie skojarzył faktów.
- A gdzie Law?- Pytanie Luffyego
powstrzymało jego brata przed wywaleniem glonowi.
- Pożyczam drugie auto i go odbieram.-
Portgas wskazał przerażonemu personelowi drugi samochód. - Wy zawieziecie tego
obżartucha na miejsce.
Sanji pomyślał, że jak nich nie wsadzą
wszystkich za kratki, to będzie jakiś pierdolony cud.
- Ace.- Blondyn podszedł do niego,
gdy byli już gotowi do drogi.- Bądź na czas.
- Rany, nie spinaj się tak. Luffy
się znalazł, wszystko będzie dobrze.-
Uśmiechnął się pocieszająco do niego i cmoknął na pożegnanie.- Do później!
Nagle zadzwoniła komórka Zoro. Tym
razem jednak nie miał wątpliwości, by odebrać. Zapinając pasy, nacisnął zieloną
słuchawkę.
- Jak się miewa moja panna
młoda?~- Wydarł się czerwonowłosy.- Gdzie jesteście? – W tle usłyszał głosy
swej miłości więc się uspokoił.- Słyszę, że Luffy żywy?
- Shanks! Daj mi go!- Drobna ręka
chciała sięgnąć aparat, ale Zoro mu nie pozwolił.
- Wiesz co, korki straszne,
ale niedługo będziemy.- Roronoa
pilnował, by młody nie wyrwał mu telefonu. Jeszcze by się wygadał z tą
przedślubną aferą. No bo jak drużba mógł tak nawalić? Szybko się pożegnał i
odpalił samochód. Ruszył na pełnym gazie, prując prosto do celu.
***
- I co? Co teraz powiesz?
Jęknął. Choć tak bardzo się
powstrzymywał. Znów próbował wyrwać dłonie, lecz nadaremno. Ból nadgarstków
rekompensowało inne doznanie. O wiele przyjemniejsze i głębsze.
- Rozbuduj swoją wypowiedź.-
Szepnął mu głęboki głos do ucha.
Law wił się z przyjemności, gdy
uczucie wibrowania sunęło wzdłuż jego męskości, ocierając się o jej czubek.
Oddychał głośno, zgryzając wargę i zaciskając oczy. Sprawne, śliskie palce,
masowały jego podbrzusze, rozgrzewając je swym dotykiem. Próbował zacisnąć nogi, ale mężczyzna który
przed nim klęczał mu to uniemożliwił.
- Chyba nie powiesz, że to jest
nieprzyjemne…?
Kolejny
wstrząs szarpnął jego ciałem, gdy coś powoli się w niego wsuwało, a wibracje
nasiliły.
- Przestań…- Szepnął i zawstydził własnym tonem. Był taki…
uległy…
- Twój
wyraz twarzy mówi mi co innego.
Smoker
świetnie się bawił. Lubieżnie oblizał usta, przejeżdżając wzrokiem po idealnym
ciele chłopaka, zatrzymując się na tatuażach zdobiących jego pierś.
- To za
karę, że nie pokazałeś mi wszystkich.- Przejechał palcem po torsie Trafalgara i
wsunął wibrator głębiej.
Tym
razem wydał głośniejszy dźwięk i powoli
poddawał. Nie mógł zaprzeczyć. Było mu kurwesko przyjemnie. Mężczyzna nie
sprawiał mu bólu, nie było też tak, że całkowicie go nie pociągał. Po prostu…
To wszystko było tak cholernie zawstydzające. W najśmielszych snach nie
podejrzewał, że kiedykolwiek go ktoś tak potraktuje i że tak bardzo będzie mu się to podobało. Nie
miał tego nawet jak ukryć, jego penis drgał na każdą dodatkową pieszczotę. Gdy
poczuł na nim zdecydowany uchwyt, wygiął się z przyjemności, odbierając też
napieranie od wewnątrz. Drganie stało się intensywniejsze, tak jak jego
porażka.
-
Właśnie na to czekałem…- Smoker patrzył teraz w szare oczy, które błagały go o
więcej.- Jest już cały.- Żałował, że sam nie może wypełnić chłopaka. Przestał w
końcu się z nim bawić i wykorzystując własne doświadczenie, obrócił wibrator
zahaczając o odpowiedni punkt i zręcznie operował ręką, doprowadzając ciało pod
sobą do szaleństwa.
Spełnienie
było nieuniknione. Trafalgar wstrzymał oddech, gdy jego sperma oblepiła palce
mężczyzny. Jęknął głośno i wypchnął biodra, ulegając rozkoszy. Drżał
niesamowicie, a jego urywany oddech łączył się z dźwiękami kajdanek, które
związały go z ramą łóżka.
To było
jedno z najbardziej niesamowitych przeżyć, jakich doświadczył. Głupotą byłoby
się oszukiwać, choć i tak był wściekły, że tak bezczelnie mu to uświadomiono. Po
tym wszystkim uśmiechnął się i opadł na poduszki wyczerpany.
Nagle usłyszał stąpanie ciężkich wojskowych butów które przekroczyły próg pokoju. Poczerwieniał po same koniuszki uszu.
-
Szefie, piegowaty wrócił. Mówi, że ma to, o co pan prosił.- Jeden z pracowników
bezwstydnie wszedł do pomieszczenia, nie będąc jednak zaskoczony tą sceną.
-
Szkoda, zaczęliśmy się rozkręcać.- Pogłaskał drgający podróbek i uśmiechnął na
harde, aczkolwiek zmęczone spojrzenie.
Następny rozdział
Następny rozdział
To jest dopiero pojechane opowiadanie xD Jak dobrze, że go kontynuujesz :D Mimo iż zbliżamy się do końca, to fajnie będzie kiedyś wrócić do wszystkich części w komplecie :)
OdpowiedzUsuńAkcja na cmentarzu powala na kolana i momentami naprawdę trzymała w napięciu! Reakcje chłopaków są naprawdę śmiechowe :D A Zeffem w kościele to już pobiłaś naprawdę wszystko xD Nie mogłam się podnieść z podłogi przez pięć minut, tak się lałam xD Masakra :D Plus dodatek w postaci Luffy'ego w psychiatryku i odbicie go z tej zacnej miejscówki xD Nie masz sobie równych w komediach, naprawdę! Moment AceSankowy uroczy <3 Mam nadzieję, że w ostatnim rozdziale też jakieś będą <3 Lawu jaki rozkoszny <3 Och, co prawda Smoker go nie przeleciał, ale i taka forma jest jak najbardziej na tak <3 Hahaha, aż chciałoby się powiedzieć, że szkoda, że Piegowaty im przerwał małe baraszkowanie xD
Świetny rozdział :D Teraz tylko czekać na finał :) Bardzo dobra robota, Van!