Wpadli do szpitala pokonując parę
rozsuwających się drzwi. Mijali pacjentów i pielęgniarki, dopadając lady
informacyjnej, przy której bełkocząc, udało im się ustalić, gdzie znajdą
Luffyego. Sabo razem z Koalą nie czekając na windę, udali się schodami prosto
na oddział, szukając poczekalni, w której już zgromadzeni byli ich przyjaciele.
Cała ekipa słomianych, wraz z Ace’em i Shanksem, już zajmowali połowę
pomieszczenia, częściowo siedząc, częściowo przechadzając się niespokojnie i
wystawiając palce ze stawów. Zapach środków czyszczących i choroby unosił się w powietrzu drażniąc i tak już zdenerwowanych ludzi.
Dopiero po chwili zorientowali
się, że do tej pory cały czas trzymali się za ręce. Sabo wyswobodził dziewczynę
z uścisku, delikatnie się rumieniąc. Nie przypuszczał, że jej obecność może tak
silnie na niego działać. Całą drogę dodawała mu otuchy, próbując go uspokoić.
Ich dziadek Garp, nie za wiele powiedział przez telefon prócz tego, by jak
najszybciej dotarli do szpitala. Sam też był w drodze, stawiając na nogi niebo
i ziemię, próbując wydostać się ze swej małej wioski o takiej godzinie.
Niewiedza o stanie brata skręcała mu wnętrzności i gdy tylko zobaczył bladą
twarz Ace’a, podszedł do niego i chwycił za ramiona.
- Co się stało? Gdzie on teraz
jest?- Zapytał nadal spanikowany.
Ace nawet nie mógł wykrztusić
słowa. Patrzył na niego ciemnymi oczami w taki sposób, jakby za chwilę miał się
rozpłakać. Z odpowiedzią pośpieszył mu Usopp, który cały się trząsł z nerwów.
- Wpadł pod samochód -Powiedział
cicho, nieobecnym wzrokiem tkwiąc w ścianie naprzeciwko - Po prostu wbiegł na
jezdnię i...- Głos mu na chwilę zamarł.- Ja… nawet nie miałem czasu zareagować…-
Długonosy ukrył twarz w dłoniach, a Chopper położył mu rękę na ramieniu.
- Nie wiemy, dlaczego to zrobił. Wyszliśmy
razem z biura i wszystko było w porządku. Po prostu nagle był przy nas i
żartował, a zaraz potem…- Chłopak zagryzł wargę i nie był w stanie mówić dalej.
- To nie wasza wina.- Powiedziała
twardo Nami, podpierając czoło na splecionych dłoniach.
- Właśnie go operują. Nikt
jeszcze nie udzielił nam informacji, jaki jest jego stan - Powiedziała napiętym
głosem Robin, trzymając się z mężem za ręce.
Wszyscy umilkli, nie wiedząc co o
tym myśleć. Sabo nie był w stanie stać. Padł na plastikowe krzesełko i wyłączył
się, by nie panikować. Wszyscy byli zestresowani i co rusz patrzyli
wyczekującym wzrokiem na każdego przechodzącego lekarza. Najgorsza była niewiedza. Minęła
godzina, później następna i nic się nie działo. Minuty wlekły się jedna po
drugiej, a zniecierpliwienie i zdenerwowanie narastały coraz bardziej.
- Proszę.
Usłyszał przy swoim uchu i ocknął
się z letargu. Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na kubeczek parującej czekolady,
ledwo rozpoznając rodzaj napoju.
- Wypij coś ciepłego.-
Powiedziała Koala, siadając koło niego i delikatnie głaszcząc jego ramię.
To okropne, że w takiej chwili
pomyślał nagle, jak to przyjemnie mieć ją przy sobie.
- Dziękuję.- Obrócił ciepły
plastik w dłoniach patrząc, jak delikatnie drżą.
- Wszystko będzie dobrze.- Mówiła
do niego kojącym głosem, sama przecież niemniej to przeżywając.
- Wiem. Ale mogliby już nam coś
powiedzieć.
Zacisnął wargi w wąską linię i wstał.
- Przejdziemy się? Bezczynność
zaczyna mnie dobijać.- Zapytał, prosząc ją wzrokiem, który nawet nie był
potrzebny. Koala sama tego potrzebowała.
Przechadzali się cichymi
korytarzami, nigdzie się nie spiesząc. Pacjenci już dawno spali, lub czytali,
gdy sen nie chciał przyjść. Było już po północy i mrok rozświetlał jedynie
jasne światło podłużnych jarzeniówek. Dzieląc się parującym kubeczkiem, znów
chwycili się za dłonie. Zastanawiał się przez chwilę, czy powinien, ale ręka
sama sięgnęła jej drobnych palców. Nic nie powiedziała i oddała uścisk,
starając się mu przekazać część swej siły. Ciężko było mu obarczać ją swoim
cierpieniem, ale nie mógł nic na to poradzić.Idąc w milczeniu przyglądali plakatom i witrynom o różnych schorzeniach lub rysunkach ludzkiego ciała.
W końcu przysiedli na szerokim parapecie
wielkiego okna, które dzieliło piętra szpitala. Patrzyli zza szyby na sypiący
śnieg, który pokrywał coraz bardziej japońskie miasto i otulał puchem wszystko
wokół. Z wnętrza budynku wydawał się taki miękki i puszysty, zupełnie jak
pierzynka, pod którą można było się zakopać i zasnąć. Patrzył na niego i potarł
dłonią ramię czując, jak nagle zrobiło mu się zimno.
Znów z ponurych myśli wyrwał go
niespodziewany dotyk. Na jego policzku spoczęły palce dziewczyny, a on zatracił
się w jej granatowym i zbolałym spojrzeniu. Nie potrafił sam z siebie wydusić
żadnych słów. Był trochę zagubiony pomiędzy własnymi obawami, a potrzebą
bliskości. Zamarł, gdy drobne ciało przysunęło się do niego i powoli objęło w
pasie, kładąc swą głowę na jego ramieniu. Skonsternowany, przez chwilę nie
wiedział, co ma zrobić. W końcu jednak objął talie Koali i pozwolił sobie na tę
chwilę słabości, w której to ona była jego podporą. Jej zapach i ciepło
podziałały kojąco, a serce przyśpieszyło, wprawione w ruch falą uczuć, jakie do
niej żywił. Od samego początku był co do tego przekonany, a z każdym dniem
tylko upewniał się w tej decyzji i wiedział, że musi zrobić wszystko, by do
końca świata on był dla niej takim oparciem, jakim ona była w tym momencie dla
niego.
- Dziękuję.- Wyszeptał w jej
włosy i czuł, jak powoli ustaje drżenie jego rąk.
Dziewczyna poruszyła się w jego
ramionach i mocniej zacisnęła rączki na materiale jego swetra, tonąc twarzą w
zagłębieniu jego szyi.
Była dla niego taka delikatna i
bezbronna. Pogłaskał ją po rudych włosach, nerwowo przełykając ślinę. Wcześniej
mógł tylko marzyć, by być przy niej tak blisko. Mógłby ją tak tulić przez
wieczność, gdyby nie sygnał połączenia, który należał do Ace’a.
***
Wszyscy poderwali się z miejsc, gdy do
poczekalni w końcu wszedł lekarz. Wyglądał na wyczerpanego, a jego mina nie
wyrażała niczego konkretnego. Wszyscy zasypali go gradem pytań, nim ten nawet
zdążył się odezwać.
Sanji poczuł, jak coś przekręca
mu się w żołądku. Podejrzewał, że to właśnie on będzie na sali operacyjnej. Próbował
się do niego dodzwonić w nadziei, że może uzyska z nim kontakt i pomoże w
sytuacji, ale najwyraźniej już przy niej był i to w samym jej centrum. Twarz,
która była mu tak bliska przez tyle lat, teraz rzuciła mu poważne spojrzenie. Z
jednej strony nie uśmiechało mu się znów z nim spotykać, lecz wiedział, że
Luffy nie mógł trafić w lepsze ręce. Dlatego większość czasu był spokojny i
nawet teraz, gdy Law w końcu się odezwał, nie spodziewał się usłyszeć niczego
innego. Choć część zgromadzonych już go znała i tak się przedstawił.
- Witam. Nazywam się Trafalgar
Law, to ja operowałem. - Powiedział spokojnie, przecierając zmęczone oczy - wyprowadziliśmy go z krytycznego stanu. Jego życiu już nie zagraża
niebezpieczeństwo - po tych słowach wszyscy odetchnęli z ulgą, a niektórzy
cicho załkali ze szczęścia.- Niemniej jednak obrażenia były poważne – pośpieszył z wyjaśnieniem - nie wiem jakim cudem pomimo tak rozległych
wewnętrznych uszkodzeń, nie połamał żadnych kości. Miał prawdziwe szczęście. –
Uśmiechnął się, choć wyglądało, jakby kosztowało go to wiele wysiłku. - Chyba
ma je z gumy.
- Ale czy wszystko będzie już w
porządku? Kiedy będziemy mogli go zobaczyć?- Zapytał Shanks, który jako
pierwszy wybił się przed szereg. Ace, już poinformował Sabo i dzwonił do
dziadka.
- Będzie musiał spędzić
najbliższy czas w szpitalu pod obserwacją. Zostanie właśnie przewieziony do
przygotowanej przeze mnie wcześniej, prywatnej sali. Drobny gest w ramach
znajomości.
- Dziękujemy.- Powiedziała
szczerze Nami, choć nie bardzo lubiła tego człowieka ze względu na jego
wcześniejszą znajomość z Sanjim. Teraz jednak nie potrafiła znaleźć lepszych
słów wdzięczności. W końcu w jego rękach przez parę godzin spoczywało życie ich
przyjaciela.
- Zaprowadzę was do niego, tylko
proszę tak tłumnie nie przybywać. Szef mnie wtedy zamorduje - swoim słabym
uśmiechem, przywracał zgromadzonym nadzieję i napięcie, które ściskało ich
żołądki i serca, zaczynało się roztapiać z każdym krokiem. Dołączyli do nich
też Sabo i Koala, naprędce oczekując wyjaśnień.
Blondyn przeczesał dłonią włosy i
wciąż wpatrywał w swojego byłego. Niewiele się zmienił od ich ostatniego
spotkania. Dalej był przystojny, trochę przychudy, lecz najwyraźniej usatysfakcjonowany pracą. Zwykle takiego
go widział. W kitlu, z podkrążonymi oczami i tym zmęczonym, przepraszającym
spojrzeniem. Nie żeby żywił do niego dalej jakieś uczucia, ale był bardzo ciekawy,
jak sobie teraz radzi. Czy dobrze się odżywia, czy znalazł sobie kogoś, czy
czasem go wspomina?
W obecnym czasie, gdy sam przed
paroma godzinami miał złamane serce, myślał jakby to było, gdyby jednak
powalczyli o siebie trochę dłużej. Czy ten związek by jednak przetrwał? Czy
gdyby jeden z nich powiedział „proszę, nie chcę cię stracić”, coś by zmieniło?
W takich chwilach nachodziły go wątpliwości. Próbował ukoić swój ból tak
żałośnie w ramionach innego mężczyzny, do którego nawet nie wiedział, co czuł.
Zoro milczał przez cały ten czas, pogrążony najwyraźniej we własnych obawach.
Wypadek Luffy’ego przytłoczył ich wszystkich, ale cieszył się, że choć przez
chwilę zapomniał dzięki temu o Łowcy. Telefon milczał uparcie, więc uznał sprawę
za zakończoną. Po prostu tamten nie chciał go widzieć i był tchórzem, nie
potrafiąc nawet mu tego napisać. Choć nie powinien, cierpiał o wiele bardziej
niż gdy rozstawał się z Lawem. Wtedy przynajmniej powiedzieli sobie wszystko,
podejmując wspólną decyzję. Tutaj nawet nie wiedział, co było przyczyną.
Oddałby wszystko, żeby ją znać, ale teraz miał inne zmartwienia.
Zobaczyli Luffy’ego przez wielką
szybę. Był zabandażowany i rozłożony na szpitalnym łóżku, podłączony do kilku
przezroczystych rurek. Pielęgniarki wszystkim się zajmowały. Maszyny pikały cicho i miarowo, ostatecznie uspokajając
zgromadzonych. Do sali weszli jedynie bracia i Shanks, nie chcąc robić za
dużego tłoku. Reszcie wystarczyło, że widzieli go śpiącego spokojnie za szybą.
- Niestety uderzenie było dość
niefortunne. Będzie miał bliznę na piersi do końca życia. – Powiedział Law,
stając niedaleko Sanjiego, który wzdrygnął się na te słowa.- Z całą resztą
jednak nie powinno być problemu, jeśli nie będzie się przemęczał.
Przyjaciele wypytywali go jeszcze
o różne szczegóły, a Law cierpliwie im odpowiadał. W końcu Sanji podchwycił
jego spojrzenie i rozumiejąc się bez słów, wywołał go z tłumu, udając się na
parter szpitala.
Wyszli na chłodne powietrze, a
blondyn w końcu zapalił. Czując jak wraz z dymem ulatuje zdenerwowanie, oparł
się o lodowaty mur. Trafalgar zmierzył go spojrzeniem.
- Jak się czujesz?- Zapytał
pierwszy, starając się zatuszować emocje, które przecież oboje z taką łatwością
potrafili w sobie rozpoznawać.
- Na pewno lepiej, niż ty. –
Powiedział Sanji z uśmiechem i spojrzał na niego z pewną nutką czułości - Dalej
się zapracowujesz?
- Szczerze, to dzisiaj miałem
mieć luźny dzień.- Zaśmiał się Law, z ulgą przyjmując spokojny ton rozmowy -
Luffy akurat wstrzelił mi się w grafik.- Kopnął delikatnie sporą już zaspę śniegu i
opatulił szczelniej ramionami.- Ty dalej nie rzuciłeś?
- Miałbym się pozbywać takiej
przyjemności w życiu? Nie ma opcji.- Znów wziął bucha i wypuścił dym w mroźną
noc.
Zamilkli na chwilę, czując
ciążące na nich echo przeszłości.
- Jak sobie radzisz?- Zapytał
zaciekawiony blondyn.
- Jako tako, a ty?
- Podobnie - Uśmiechnął się i
dogasił peta na poręczy.
Pewne rzeczy nadal ich bolały i pewnie nigdy nie przestaną.
- Cieszę się, że to byłeś ty. Mam
nadzieję, że Luffy szybko wróci do zdrowia.- Powiedział szczerze.
- Postaram się.- Odpowiedział, mile zaskoczony.- Dobrze znów
cię widzieć.
- Uważaj, bo teraz przez jakiś
czas będę wpadał częściej.- Zażartował, na co oboje się uśmiechnęli.
Wiedzieli też, że pewnych rzeczy
nie da się uratować, co doskonale wyczytali ze swoich smutnych oczu.
Zrobiło się dziwnie sentymentalnie,
więc oboje postanowili już wrócić.
***
- Ja się pytam, co mu strzeliło
do tego pustego łba…- Jęczał Ace, siedząc przy łóżku brata i wpatrując się ze
zbolałą miną na ilość bandaży na jego ciele.- Czy on zawsze musi sprawiać, że martwimy się jak pojebani?
Minęły już dwa dni od nieszczęśliwego wypadku, lecz Luffy dalej się nie wybudził. Lekarze mówili, że to kwestia czasu, ale piegowaty miał już dość czekania i grzania plastikowego, niewygodnego stołeczka. Atmosfera szpitala nie pomagała, ani nawet przytulny pokój, jaki zaoferował im Law. Chociaż telewizor był akurat miłym zabijaczem czasu. Niewiele to jednak pomogło, mimo wszystko takie miejsca nie wpływają na człowieka lepiej. Jedynie przynoszone codziennie świeże kwiaty trochę ożywiały ponury klimat.
- Cały Luffy.- Powiedział Sabo, gapiąc się tępo w lecący w TV głupkowaty program, w którym nic a nic go nie bawiło - ale wiesz, że potem zawsze wychodzi ze wszystkiego cało - Wzruszył ramionami, całkowicie opanowany i znów zerknął na komórkę, wyczekując wiadomości od tej jedynej - Przestań się zadręczać.
- Zabiję go jak się obudzi,
przysięgam. – Powiedział szczerze piegowaty i westchnął, skubiąc palcami rąbek szorstkiej
pościeli. Wierzył w słowa blondyna, ale był za bardzo uczuciowy, by się uspokoić.
Wszyscy zdążyli się już przewinąć
przed pokój i teraz zostali już tylko oni. Nawet ich dziadek już pojechał, uspokojony diagnozą lekarzy. Nie mógł pozwolić sobie na dłuższy urlop i szybko musiał wracać do pracy jako główny komendant policji w ich małej mieścinie. Po za tym nie było wskazane, by kręciło się wiele gości, więc wszyscy zgodnie poprzestali na sprawnej, telefonicznej wymianie informacji. Szczególnie też chodziło o firmę, gdzie bez Luffy'ego cały zespół dość nerwowo sobie radził. Wszyscy wyczekiwali jego powrotu zwłaszcza, że już niedługo mieli się spotkać z głównym zespołem programistów, którzy będą odpowiedzialni za realizację ich projektu gry.
- Ty, patrz na to, koleś wsunie całą michę hot-dogów.- Sabo szturchnął Ace'aw ramię i wskazał brodą kolorowy ekran.
- Mam to gdzieś.
Chwila upłynęła im w milczeniu.
- Ej, ma zadatki na drugą.
- Serio?
Piegowatego już całkowicie pochłonął program i już po chwili kibicowali spasłym na ekranie amerykanom. Potem zaczęli się nawet kłócić, że byliby w stanie zjeść więcej, ale przy piątej misce zaczęli się zakładać, kiedy kolesiowi zaczną wypływać parówki nosem.
- Też bym coś zjadł.
- Ja też jestem głodny.
- Do szpitala można zamawiać pizzę?
- Ale z podwójnym serem.
- I mięsem.
- I ciastem.
- To kto dzwoni?
- Ja ostatnio dzwoniłem.
- Decydujcie się szybciej, bo umrę z głodu.
Nagle oboje zamarli, bo zdali sobie sprawę, że nie prowadzili konwersacji sami. Maszyny również pikały żywiej, niż zwykle.
Spojrzeli na wykrzywioną w bólu twarz Luffy'ego i nim pomyśleli, rzucili się na brata.
- Ty, patrz na to, koleś wsunie całą michę hot-dogów.- Sabo szturchnął Ace'aw ramię i wskazał brodą kolorowy ekran.
- Mam to gdzieś.
Chwila upłynęła im w milczeniu.
- Ej, ma zadatki na drugą.
- Serio?
Piegowatego już całkowicie pochłonął program i już po chwili kibicowali spasłym na ekranie amerykanom. Potem zaczęli się nawet kłócić, że byliby w stanie zjeść więcej, ale przy piątej misce zaczęli się zakładać, kiedy kolesiowi zaczną wypływać parówki nosem.
- Też bym coś zjadł.
- Ja też jestem głodny.
- Do szpitala można zamawiać pizzę?
- Ale z podwójnym serem.
- I mięsem.
- I ciastem.
- To kto dzwoni?
- Ja ostatnio dzwoniłem.
- Decydujcie się szybciej, bo umrę z głodu.
Nagle oboje zamarli, bo zdali sobie sprawę, że nie prowadzili konwersacji sami. Maszyny również pikały żywiej, niż zwykle.
Spojrzeli na wykrzywioną w bólu twarz Luffy'ego i nim pomyśleli, rzucili się na brata.
- Ała…- Jęknął Luffy, dusząc się i jęcząc.
Do sali momentalnie wbiegł Law,
gdy tylko urządzenia zaczęły wariować w pokoju personelu. O takich sprawach zwykle wiedział najszybciej, a przy tej jakoś szczególnie często się kręcił. Zwłaszcza, że widząc śpiącą twarz młodego, wybitnie dziwnie się czuł.
Odsunął gości na bok i przysiadł na łóżku badając naprędce stan pacjenta.
Odsunął gości na bok i przysiadł na łóżku badając naprędce stan pacjenta.
- O, Trafek.- Szepnął
zachrypniętym i słabym głosem Luffy, krzywiąc się na każdym słowie. Musiało go
wszystko cholernie boleć, ale nawet mimo tego, wykrzesał z siebie szeroki
uśmiech.- Czemu tu jesteś?- Pytał jeszcze trochę ogłupiony i rozglądał się po
ścianach.- O, Ace… i Sabo…
Piegowaty przysiadł się z drugiej
strony łóżka i chwycił w dłonie słabe palce brata. Trząsł się odrobinę i choć
ten drugi cierpiał, cieszył się, że usłyszał te kilka cichych słów.
- Co ci strzeliło do tego
zakutego łba, by wyskakiwać na jezdnię?- Zapytał, choć w głosie nie było ani
krzty jadu. Kierowała nim zwykła troska.
Luffy uważnie przyglądał się ruchom lekarza i powoli chyba zaczął kojarzyć fakty. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zapatrzył na bandaże pokrywające jego ciało. Spoważniał, i zaraz potem wyjrzał za okno. Jego wzrok zatrzymał się na śnieżnobiałych płatkach, które opadały spokojnie za szybą. Rozpromienił się i uśmiechnął w kierunku braci przepraszająco.
Luffy uważnie przyglądał się ruchom lekarza i powoli chyba zaczął kojarzyć fakty. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zapatrzył na bandaże pokrywające jego ciało. Spoważniał, i zaraz potem wyjrzał za okno. Jego wzrok zatrzymał się na śnieżnobiałych płatkach, które opadały spokojnie za szybą. Rozpromienił się i uśmiechnął w kierunku braci przepraszająco.
- Śnieg…- Szepnął tak cicho, że
reszta musiała się pochylić, by go usłyszeć.- Pada. Shshishi.Chciałem go złapać, ale coś mi nie wyszło.- Zaśmiał się cicho i zaraz potem skrzywił, gdy naciągnęły się rany na jego brzuchu.
- Co?- Zapytał Sabo jeszcze nie kojarząc faktów.
- Ja pierdolę…- Piegowaty ukrył
twarz w dłoniach.
Musiał wyjść więc wstał. Zostawił Lawa i blondyna i odetchnął dopiero na korytarzu.
- Co jest?- brat poleciał za nim, nie wiedząc, co się dzieje.
- Wiesz dlaczego wyskoczył na tą jebaną jezdnię?- Zapytał blondyna trzęsąc się z nerwów.- Bo tego dnia zaczęły spadać pierwsze płatki, rozumiesz? Akurat pewnie zobaczył je nad jezdnią. - Potarł zmęczone oczy.- Ja nie ogarniam jednego dnia z jego życia, a jemu pewnie ono całe przeleciało przed oczami.- Załamał się już całkowicie i usiadł na kuckach pod ścianą.- W przyszłym roku powinien błagać mikołaja jedynie o litość, a nie o ten pierdolony śnieg!
Sabo za to głośno się śmiał.
Sabo za to głośno się śmiał.
***
- Hej Trao…- Szepnął cicho Luffy, nie próbując nawet rozszyfrowywać zachowania swojego piegowatego brata. Teraz był zajęty bardziej skupianiem się na ciepłych dłoniach, które go tak profesjonalnie dotykały.
- Nie powinieneś nic mówić.-
Powiedział poważnie, nie czując się zbyt komfortowo, gdy znów paliła go czerń tych pociągających tęczówek. Nigdy nie miał takiego problemu z fizycznym kontaktem z pacjentem, a teraz musiał się mocno skupić. Ten drugi chyba to wyczuwał bo uniósł jeden kącik ust.
- Trao… Obiecaj, że ulepimy
bałwana…- Dodał słabo, muskając go delikatnie palcem po udzie.
- Co to za głupia prośba? Dopiero co się obudziłeś - Law spłonął rumieńcem, starając się zachować powagę - Nawet o tym nie myśl.
- Obiecaj.
- Nie.
- Ulep ze mną bałwana.
To już nie była prośba.
- Jesteś niemożliwy.
W końcu wbrew rozsądkowi, nieśmiało skinął głową, dziękując w duchu, że nikt więcej nie był świadkiem tej wymiany zdań i nie widział jego purpurowych policzków.
...
Następny rozdział
Wiem wiem... miał być wczoraj. Ale był tak beznadziejny, że musiałam go poprawić xD tak wiem, i tak nie jest pewnie najlepiej, ale wierzcie- STARAŁAM SIĘ. Nie wiem co z rozdziałem za tydzień, mam przestój tfurczy. Więc- NICZEGO NIE OBIECUJĘ. W ogóle atramentowe więzi też są, rozdział 6 i 7 :*
- Obiecaj.
- Nie.
- Ulep ze mną bałwana.
To już nie była prośba.
- Jesteś niemożliwy.
W końcu wbrew rozsądkowi, nieśmiało skinął głową, dziękując w duchu, że nikt więcej nie był świadkiem tej wymiany zdań i nie widział jego purpurowych policzków.
...
Następny rozdział
Wiem wiem... miał być wczoraj. Ale był tak beznadziejny, że musiałam go poprawić xD tak wiem, i tak nie jest pewnie najlepiej, ale wierzcie- STARAŁAM SIĘ. Nie wiem co z rozdziałem za tydzień, mam przestój tfurczy. Więc- NICZEGO NIE OBIECUJĘ. W ogóle atramentowe więzi też są, rozdział 6 i 7 :*
Jej pierwsza! Pierwsza! Pierwsza! *taniec radości* rozdział był wspaniały aż trzymał w napięciach =) kobieto ty masz talent! Rozumiesz? Mega talent! Kocham twoje opowiadania cudownie mi się je czyta i nic tylko trzeba czekać na więcej =) Życzę dużo weny i ciepłych dni w domu pod kocykiem i gorącą herbatką =) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń<3 miłość ślę~ och tak, kocyk i herbata! Ale... może najpierw otworzę worda xD Dziękuję:* !
Usuń