sobota, 23 stycznia 2016

Nie iGRAJ ze mną 12



Wpadli do szpitala pokonując parę rozsuwających się drzwi. Mijali pacjentów i pielęgniarki, dopadając lady informacyjnej, przy której bełkocząc, udało im się ustalić, gdzie znajdą Luffyego. Sabo razem z Koalą nie czekając na windę, udali się schodami prosto na oddział, szukając poczekalni, w której już zgromadzeni byli ich przyjaciele. Cała ekipa słomianych, wraz z Ace’em i Shanksem, już zajmowali połowę pomieszczenia, częściowo siedząc, częściowo przechadzając się niespokojnie i wystawiając palce ze stawów. Zapach środków czyszczących i choroby unosił się w powietrzu drażniąc i tak już zdenerwowanych ludzi.
Dopiero po chwili zorientowali się, że do tej pory cały czas trzymali się za ręce. Sabo wyswobodził dziewczynę z uścisku, delikatnie się rumieniąc. Nie przypuszczał, że jej obecność może tak silnie na niego działać. Całą drogę dodawała mu otuchy, próbując go uspokoić. Ich dziadek Garp, nie za wiele powiedział przez telefon prócz tego, by jak najszybciej dotarli do szpitala. Sam też był w drodze, stawiając na nogi niebo i ziemię, próbując wydostać się ze swej małej wioski o takiej godzinie. Niewiedza o stanie brata skręcała mu wnętrzności i gdy tylko zobaczył bladą twarz Ace’a, podszedł do niego i chwycił za ramiona.
- Co się stało? Gdzie on teraz jest?- Zapytał nadal spanikowany.
Ace nawet nie mógł wykrztusić słowa. Patrzył na niego ciemnymi oczami w taki sposób, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Z odpowiedzią pośpieszył mu Usopp, który cały się trząsł z nerwów.
- Wpadł pod samochód -Powiedział cicho, nieobecnym wzrokiem tkwiąc w ścianie naprzeciwko - Po prostu wbiegł na jezdnię i...- Głos mu na chwilę zamarł.-  Ja… nawet nie miałem czasu zareagować…- Długonosy ukrył twarz w dłoniach, a Chopper położył mu rękę na ramieniu.
- Nie wiemy, dlaczego to zrobił. Wyszliśmy razem z biura i wszystko było w porządku. Po prostu nagle był przy nas i żartował, a zaraz potem…- Chłopak zagryzł wargę i nie był w stanie mówić dalej.
- To nie wasza wina.- Powiedziała twardo Nami, podpierając czoło na splecionych dłoniach.
- Właśnie go operują. Nikt jeszcze nie udzielił nam informacji, jaki jest jego stan - Powiedziała napiętym głosem Robin, trzymając się z mężem za ręce.
Wszyscy umilkli, nie wiedząc co o tym myśleć. Sabo nie był w stanie stać. Padł na plastikowe krzesełko i wyłączył się, by nie panikować. Wszyscy byli zestresowani i co rusz patrzyli wyczekującym wzrokiem na każdego przechodzącego lekarza. Najgorsza była  niewiedza. Minęła godzina, później następna i nic się nie działo. Minuty wlekły się jedna po drugiej, a zniecierpliwienie i zdenerwowanie narastały coraz bardziej.
- Proszę.
Usłyszał przy swoim uchu i ocknął się z letargu. Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na kubeczek parującej czekolady, ledwo rozpoznając rodzaj napoju.
- Wypij coś ciepłego.- Powiedziała Koala, siadając koło niego i delikatnie głaszcząc jego ramię.
To okropne, że w takiej chwili pomyślał nagle, jak to przyjemnie mieć ją przy sobie.
- Dziękuję.- Obrócił ciepły plastik w dłoniach patrząc, jak delikatnie drżą.
- Wszystko będzie dobrze.- Mówiła do niego kojącym głosem, sama przecież niemniej to przeżywając.
- Wiem. Ale mogliby już nam coś powiedzieć.
Zacisnął wargi w wąską linię  i wstał.
- Przejdziemy się? Bezczynność zaczyna mnie dobijać.- Zapytał, prosząc ją wzrokiem, który nawet nie był potrzebny. Koala sama tego potrzebowała.
Przechadzali się cichymi korytarzami, nigdzie się nie spiesząc. Pacjenci już dawno spali, lub czytali, gdy sen nie chciał przyjść. Było już po północy i mrok rozświetlał jedynie jasne światło podłużnych jarzeniówek. Dzieląc się parującym kubeczkiem, znów chwycili się za dłonie. Zastanawiał się przez chwilę, czy powinien, ale ręka sama sięgnęła jej drobnych palców. Nic nie powiedziała i oddała uścisk, starając się mu przekazać część swej siły. Ciężko było mu obarczać ją swoim cierpieniem, ale nie mógł nic na to poradzić.Idąc w milczeniu przyglądali plakatom i witrynom o różnych schorzeniach lub rysunkach ludzkiego ciała.
W końcu przysiedli na szerokim parapecie wielkiego okna, które dzieliło piętra szpitala. Patrzyli zza szyby na sypiący śnieg, który pokrywał coraz bardziej japońskie miasto i otulał puchem wszystko wokół. Z wnętrza budynku wydawał się taki miękki i puszysty, zupełnie jak pierzynka, pod którą można było się zakopać i zasnąć. Patrzył na niego i potarł dłonią ramię czując, jak nagle zrobiło mu się zimno.
Znów z ponurych myśli wyrwał go niespodziewany dotyk. Na jego policzku spoczęły palce dziewczyny, a on zatracił się w jej granatowym i zbolałym spojrzeniu. Nie potrafił sam z siebie wydusić żadnych słów. Był trochę zagubiony pomiędzy własnymi obawami, a potrzebą bliskości. Zamarł, gdy drobne ciało przysunęło się do niego i powoli objęło w pasie, kładąc swą głowę na jego ramieniu. Skonsternowany, przez chwilę nie wiedział, co ma zrobić. W końcu jednak objął talie Koali i pozwolił sobie na tę chwilę słabości, w której to ona była jego podporą. Jej zapach i ciepło podziałały kojąco, a serce przyśpieszyło, wprawione w ruch falą uczuć, jakie do niej żywił. Od samego początku był co do tego przekonany, a z każdym dniem tylko upewniał się w tej decyzji i wiedział, że musi zrobić wszystko, by do końca świata on był dla niej takim oparciem, jakim ona była w tym momencie dla niego.
- Dziękuję.- Wyszeptał w jej włosy i czuł, jak powoli ustaje drżenie jego rąk.
Dziewczyna poruszyła się w jego ramionach i mocniej zacisnęła rączki na materiale jego swetra, tonąc twarzą w zagłębieniu jego szyi.
Była dla niego taka delikatna i bezbronna. Pogłaskał ją po rudych włosach, nerwowo przełykając ślinę. Wcześniej mógł tylko marzyć, by być przy niej tak blisko. Mógłby ją tak tulić przez wieczność, gdyby nie sygnał połączenia, który należał do Ace’a.
***
 Wszyscy poderwali się z miejsc, gdy do poczekalni w końcu wszedł lekarz. Wyglądał na wyczerpanego, a jego mina nie wyrażała niczego konkretnego. Wszyscy zasypali go gradem pytań, nim ten nawet zdążył się odezwać.
Sanji poczuł, jak coś przekręca mu się w żołądku. Podejrzewał, że to właśnie on będzie na sali operacyjnej. Próbował się do niego dodzwonić w nadziei, że może uzyska z nim kontakt i pomoże w sytuacji, ale najwyraźniej już przy niej był i to w samym jej centrum. Twarz, która była mu tak bliska przez tyle lat, teraz rzuciła mu poważne spojrzenie. Z jednej strony nie uśmiechało mu się znów z nim spotykać, lecz wiedział, że Luffy nie mógł trafić w lepsze ręce. Dlatego większość czasu był spokojny i nawet teraz, gdy Law w końcu się odezwał, nie spodziewał się usłyszeć niczego innego. Choć część zgromadzonych już go znała i tak się przedstawił.
- Witam. Nazywam się Trafalgar Law, to ja operowałem. - Powiedział spokojnie, przecierając zmęczone oczy - wyprowadziliśmy go z krytycznego stanu. Jego życiu już nie zagraża niebezpieczeństwo - po tych słowach wszyscy odetchnęli z ulgą, a niektórzy cicho załkali ze szczęścia.- Niemniej jednak obrażenia były poważne – pośpieszył z wyjaśnieniem - nie wiem jakim cudem pomimo tak rozległych wewnętrznych uszkodzeń, nie połamał żadnych kości. Miał prawdziwe szczęście. – Uśmiechnął się, choć wyglądało, jakby kosztowało go to wiele wysiłku. - Chyba ma je z gumy.
- Ale czy wszystko będzie już w porządku? Kiedy będziemy mogli go zobaczyć?- Zapytał Shanks, który jako pierwszy wybił się przed szereg. Ace, już poinformował Sabo i dzwonił do dziadka.
- Będzie musiał spędzić najbliższy czas w szpitalu pod obserwacją. Zostanie właśnie przewieziony do przygotowanej przeze mnie wcześniej, prywatnej sali. Drobny gest w ramach znajomości.
- Dziękujemy.- Powiedziała szczerze Nami, choć nie bardzo lubiła tego człowieka ze względu na jego wcześniejszą znajomość z Sanjim. Teraz jednak nie potrafiła znaleźć lepszych słów wdzięczności. W końcu w jego rękach przez parę godzin spoczywało życie ich przyjaciela.
- Zaprowadzę was do niego, tylko proszę tak tłumnie nie przybywać. Szef mnie wtedy zamorduje - swoim słabym uśmiechem, przywracał zgromadzonym nadzieję i napięcie, które ściskało ich żołądki i serca, zaczynało się roztapiać z każdym krokiem. Dołączyli do nich też Sabo i Koala, naprędce oczekując wyjaśnień.
Blondyn przeczesał dłonią włosy i wciąż wpatrywał w swojego byłego. Niewiele się zmienił od ich ostatniego spotkania. Dalej był przystojny, trochę przychudy,  lecz najwyraźniej usatysfakcjonowany pracą. Zwykle takiego go widział. W kitlu, z podkrążonymi oczami i tym zmęczonym, przepraszającym spojrzeniem. Nie żeby żywił do niego dalej jakieś uczucia, ale był bardzo ciekawy, jak sobie teraz radzi. Czy dobrze się odżywia, czy znalazł sobie kogoś, czy czasem go wspomina?
W obecnym czasie, gdy sam przed paroma godzinami miał złamane serce, myślał jakby to było, gdyby jednak powalczyli o siebie trochę dłużej. Czy ten związek by jednak przetrwał? Czy gdyby jeden z nich powiedział „proszę, nie chcę cię stracić”, coś by zmieniło? W takich chwilach nachodziły go wątpliwości. Próbował ukoić swój ból tak żałośnie w ramionach innego mężczyzny, do którego nawet nie wiedział, co czuł. Zoro milczał przez cały ten czas, pogrążony najwyraźniej we własnych obawach. Wypadek Luffy’ego przytłoczył ich wszystkich, ale cieszył się, że choć przez chwilę zapomniał dzięki temu o Łowcy. Telefon milczał uparcie, więc uznał sprawę za zakończoną. Po prostu tamten nie chciał go widzieć i był tchórzem, nie potrafiąc nawet mu tego napisać. Choć nie powinien, cierpiał o wiele bardziej niż gdy rozstawał się z Lawem. Wtedy przynajmniej powiedzieli sobie wszystko, podejmując wspólną decyzję. Tutaj nawet nie wiedział, co było przyczyną. Oddałby wszystko, żeby ją znać, ale teraz miał inne zmartwienia.
Zobaczyli Luffy’ego przez wielką szybę. Był zabandażowany i rozłożony na szpitalnym łóżku, podłączony do kilku przezroczystych rurek. Pielęgniarki wszystkim się zajmowały. Maszyny pikały cicho i miarowo, ostatecznie uspokajając zgromadzonych. Do sali weszli jedynie bracia i Shanks, nie chcąc robić za dużego tłoku. Reszcie wystarczyło, że widzieli go śpiącego spokojnie za szybą.
- Niestety uderzenie było dość niefortunne. Będzie miał bliznę na piersi do końca życia. – Powiedział Law, stając niedaleko Sanjiego, który wzdrygnął się na te słowa.- Z całą resztą jednak nie powinno być problemu, jeśli nie będzie się przemęczał.
Przyjaciele wypytywali go jeszcze o różne szczegóły, a Law cierpliwie im odpowiadał. W końcu Sanji podchwycił jego spojrzenie i rozumiejąc się bez słów, wywołał go z tłumu, udając się na parter szpitala.
Wyszli na chłodne powietrze, a blondyn w końcu zapalił. Czując jak wraz z dymem ulatuje zdenerwowanie, oparł się o lodowaty mur. Trafalgar zmierzył go spojrzeniem.
- Jak się czujesz?- Zapytał pierwszy, starając się zatuszować emocje, które przecież oboje z taką łatwością potrafili w sobie rozpoznawać.
- Na pewno lepiej, niż ty. – Powiedział Sanji z uśmiechem i spojrzał na niego z pewną nutką czułości - Dalej się zapracowujesz?
- Szczerze, to dzisiaj miałem mieć luźny dzień.- Zaśmiał się Law, z ulgą przyjmując spokojny ton rozmowy - Luffy akurat wstrzelił mi się w grafik.- Kopnął delikatnie sporą już zaspę śniegu i opatulił szczelniej ramionami.- Ty dalej nie rzuciłeś?
- Miałbym się pozbywać takiej przyjemności w życiu? Nie ma opcji.- Znów wziął bucha i wypuścił dym w mroźną noc.
Zamilkli na chwilę, czując ciążące na nich echo przeszłości.
- Jak sobie radzisz?- Zapytał zaciekawiony blondyn.
- Jako tako,  a ty?
- Podobnie - Uśmiechnął się i dogasił peta na poręczy.
Pewne rzeczy nadal ich bolały i pewnie nigdy nie przestaną.
- Cieszę się, że to byłeś ty. Mam nadzieję, że Luffy szybko wróci do zdrowia.- Powiedział szczerze.
- Postaram się.-  Odpowiedział, mile zaskoczony.- Dobrze znów cię widzieć.
- Uważaj, bo teraz przez jakiś czas będę wpadał częściej.- Zażartował, na co oboje się uśmiechnęli.
Wiedzieli też, że pewnych rzeczy nie da się uratować, co doskonale wyczytali ze swoich smutnych oczu.
Zrobiło się dziwnie sentymentalnie, więc oboje postanowili już wrócić. 

***

- Ja się pytam, co mu strzeliło do tego pustego łba…- Jęczał Ace, siedząc przy łóżku brata i wpatrując się ze zbolałą miną na ilość bandaży na jego ciele.- Czy on zawsze musi sprawiać, że martwimy się jak pojebani?
Minęły już dwa dni od nieszczęśliwego wypadku, lecz Luffy dalej się nie wybudził. Lekarze mówili, że to kwestia czasu, ale piegowaty miał już dość czekania i grzania plastikowego, niewygodnego stołeczka. Atmosfera szpitala nie pomagała, ani nawet przytulny pokój, jaki zaoferował im Law. Chociaż telewizor był akurat miłym zabijaczem czasu. Niewiele to jednak pomogło, mimo wszystko takie miejsca nie wpływają na człowieka lepiej. Jedynie przynoszone codziennie świeże kwiaty trochę ożywiały ponury klimat.
- Cały Luffy.- Powiedział Sabo, gapiąc się tępo w lecący w TV głupkowaty program, w którym nic a nic go nie bawiło - ale wiesz, że potem zawsze wychodzi ze wszystkiego cało - Wzruszył ramionami, całkowicie opanowany i znów zerknął na komórkę, wyczekując wiadomości od tej jedynej - Przestań się zadręczać.
- Zabiję go jak się obudzi, przysięgam. – Powiedział szczerze piegowaty i westchnął, skubiąc palcami rąbek szorstkiej pościeli. Wierzył w słowa blondyna, ale był za bardzo uczuciowy, by się uspokoić.
Wszyscy zdążyli się już przewinąć przed pokój i teraz zostali już tylko oni. Nawet ich dziadek już pojechał, uspokojony diagnozą lekarzy. Nie mógł pozwolić sobie na dłuższy urlop i szybko musiał wracać do pracy jako główny komendant policji w ich małej mieścinie. Po za tym nie było wskazane, by kręciło się wiele gości, więc wszyscy zgodnie poprzestali na sprawnej, telefonicznej wymianie informacji. Szczególnie też chodziło o firmę, gdzie bez Luffy'ego cały zespół dość nerwowo sobie radził. Wszyscy wyczekiwali jego powrotu zwłaszcza, że już niedługo mieli się spotkać z głównym zespołem programistów, którzy będą odpowiedzialni za realizację ich projektu gry.
- Ty, patrz na to, koleś wsunie całą michę hot-dogów.- Sabo szturchnął Ace'aw ramię i wskazał brodą kolorowy ekran.
- Mam to gdzieś.
Chwila upłynęła im w milczeniu.
- Ej, ma zadatki na drugą.
- Serio?
Piegowatego już całkowicie pochłonął program i już po chwili kibicowali spasłym na ekranie amerykanom. Potem zaczęli się nawet kłócić, że byliby w stanie zjeść więcej, ale przy piątej misce zaczęli się zakładać, kiedy kolesiowi zaczną wypływać parówki nosem.
- Też bym coś zjadł.
- Ja też jestem głodny.
- Do szpitala można zamawiać pizzę?
- Ale z podwójnym serem.
- I mięsem.
- I ciastem.
- To kto dzwoni?
- Ja ostatnio dzwoniłem.
- Decydujcie się szybciej, bo umrę z głodu.
Nagle oboje zamarli, bo zdali sobie sprawę, że nie prowadzili konwersacji sami. Maszyny również pikały żywiej, niż zwykle.
Spojrzeli na wykrzywioną w bólu twarz Luffy'ego i nim pomyśleli, rzucili się na brata.
- Ała…- Jęknął Luffy, dusząc się i jęcząc.
Do sali momentalnie wbiegł Law, gdy tylko urządzenia zaczęły wariować w pokoju personelu. O takich sprawach zwykle wiedział najszybciej, a przy tej jakoś szczególnie często się kręcił. Zwłaszcza, że widząc śpiącą twarz młodego, wybitnie dziwnie się czuł.
Odsunął gości na bok i przysiadł na łóżku badając naprędce stan pacjenta.
- O, Trafek.- Szepnął zachrypniętym i słabym głosem Luffy, krzywiąc się na każdym słowie. Musiało go wszystko cholernie boleć, ale nawet mimo tego, wykrzesał z siebie szeroki uśmiech.- Czemu tu jesteś?- Pytał jeszcze trochę ogłupiony i rozglądał się po ścianach.- O, Ace… i Sabo…
Piegowaty przysiadł się z drugiej strony łóżka i chwycił w dłonie słabe palce brata. Trząsł się odrobinę i choć ten drugi cierpiał, cieszył się, że usłyszał te kilka cichych słów.
- Co ci strzeliło do tego zakutego łba, by wyskakiwać na jezdnię?- Zapytał, choć w głosie nie było ani krzty jadu. Kierowała nim zwykła troska.
Luffy uważnie przyglądał się ruchom lekarza i powoli chyba zaczął kojarzyć fakty. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zapatrzył na bandaże pokrywające jego ciało. Spoważniał, i zaraz potem wyjrzał za okno. Jego wzrok zatrzymał się na śnieżnobiałych płatkach, które opadały spokojnie za szybą. Rozpromienił się i uśmiechnął w kierunku braci przepraszająco.
- Śnieg…- Szepnął tak cicho, że reszta musiała się pochylić, by go usłyszeć.- Pada. Shshishi.Chciałem go złapać, ale coś mi nie wyszło.- Zaśmiał się cicho i zaraz potem skrzywił, gdy naciągnęły się rany na jego brzuchu.
- Co?- Zapytał Sabo jeszcze nie kojarząc faktów.
- Ja pierdolę…- Piegowaty ukrył twarz w dłoniach.
Musiał wyjść więc wstał. Zostawił Lawa i blondyna i odetchnął dopiero na korytarzu.
- Co jest?- brat poleciał za nim, nie wiedząc, co się dzieje.
- Wiesz dlaczego wyskoczył na tą jebaną jezdnię?- Zapytał blondyna trzęsąc się z nerwów.- Bo tego dnia zaczęły spadać pierwsze płatki, rozumiesz? Akurat pewnie zobaczył je nad jezdnią. -  Potarł zmęczone oczy.- Ja nie ogarniam jednego dnia z jego życia, a jemu pewnie ono całe przeleciało przed oczami.- Załamał się już całkowicie i usiadł na kuckach pod ścianą.- W przyszłym roku powinien błagać mikołaja jedynie o litość, a nie o ten pierdolony śnieg!
Sabo za to głośno się śmiał.
***
- Hej Trao…- Szepnął cicho Luffy, nie próbując nawet rozszyfrowywać zachowania swojego piegowatego brata. Teraz był zajęty bardziej skupianiem się na ciepłych dłoniach, które go tak profesjonalnie dotykały.
- Nie powinieneś nic mówić.- Powiedział poważnie, nie czując się zbyt komfortowo, gdy znów paliła go czerń tych pociągających tęczówek. Nigdy nie miał takiego problemu z fizycznym kontaktem z pacjentem, a teraz musiał się mocno skupić. Ten drugi chyba to wyczuwał bo uniósł jeden kącik ust.
- Trao… Obiecaj, że ulepimy bałwana…- Dodał słabo, muskając go delikatnie palcem po udzie.
- Co to za głupia prośba? Dopiero co się obudziłeś - Law spłonął rumieńcem, starając się zachować powagę - Nawet o tym nie myśl.
- Obiecaj.
- Nie.
- Ulep ze mną bałwana.
To już nie była prośba.
- Jesteś niemożliwy.
W końcu wbrew rozsądkowi, nieśmiało skinął głową, dziękując w duchu, że nikt więcej nie był świadkiem tej wymiany zdań i nie widział jego purpurowych policzków.
...
Następny rozdział

Wiem wiem... miał być wczoraj. Ale był tak beznadziejny, że musiałam go poprawić xD tak wiem, i tak nie jest pewnie najlepiej, ale wierzcie- STARAŁAM SIĘ. Nie wiem co z rozdziałem za tydzień, mam przestój tfurczy. Więc- NICZEGO NIE OBIECUJĘ. W ogóle atramentowe więzi też są, rozdział 6 i 7 :*

2 komentarze:

  1. Jej pierwsza! Pierwsza! Pierwsza! *taniec radości* rozdział był wspaniały aż trzymał w napięciach =) kobieto ty masz talent! Rozumiesz? Mega talent! Kocham twoje opowiadania cudownie mi się je czyta i nic tylko trzeba czekać na więcej =) Życzę dużo weny i ciepłych dni w domu pod kocykiem i gorącą herbatką =) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3 miłość ślę~ och tak, kocyk i herbata! Ale... może najpierw otworzę worda xD Dziękuję:* !

      Usuń