Westchnął i spojrzał za okno.
Śnieg dalej sypał w najlepsze, w mieście mieli coraz większy problem z
komunikacją i dzisiaj ledwo zdążył do pracy. Mimo że pracownicy szpitala ciągle
walczyli z zaspami, już po chwili formowały się nowe. Od dawna Japonia nie
miała takiej zimy. Chyba cieszyły się z niej jedynie dzieci i Luffy…
Law przekręcił się na krześle z
powrotem do biurka i zastanawiał, czy choć przez chwilę nie może przestać
myśleć o tym wariacie.
Oczywiście miał z nim przeboje,
chłopak próbował wstawać z łóżka jeszcze tego samego dnia jak się obudził, co
wybijał mu z głowy przez Bóg wie ile czasu. Do tego jego obsesja na punkcie
śniegu oraz jedzenia wykańczała go psychicznie. Nie mógł uwierzyć, że wbrew
wszystkim szpitalnym zasadom przemycił mu hamburgera…
Uśmiechnął się pod nosem
przypominając sobie, jak Luffy usmarował sobie nim twarz. Musiał przyznać, że
jak na tak poturbowaną po wypadku osobę, bardzo szybko dochodzi do siebie. Rany
goiły się ładnie, nie wydawało się też, by miały wystąpić jeszcze jakieś
neurologiczne problemy, więc prawdopodobnie szybko go będzie mógł wypisać.
Szkoda tylko, że wcale tego nie
chciał.
- Doktorze?
Wzdrygnął się, gdy Bepo wyjrzał
zza białych drzwi gabinetu.
- Wszystko dobrze? Taki doktor
zamyślony.- Pomachał swoimi krzaczastymi, siwymi brwiami i usiadł naprzeciwko
Lawa.- Ostatnio nawet bardzo.
- Co masz przez to na myśli?-
Obruszył się delikatnie na tę sugestię. Fakt faktem rozpraszał go ostatnio
pewien pacjent, ale nie przypuszczał, że to aż tak widać. Na jego nieszczęście
Bepo znał jego pociąg do mężczyzn przez to, że nakrył go kiedyś raz z Sanjim w
gabinecie, jak jeszcze w ich związku się układało. W każdym razie, przynajmniej odebrał to
pozytywnie, więc nie mógł narzekać, lecz momentami interesował się aż za
bardzo.
- W pokoju numer piętnaście pacjent domaga się
spotkania z lekarzem - Powiedział, specjalnie zabarwiając wypowiedź wyczuwalną
sugestią.
Trafalgar zmrużył oczy, ale nic
nie powiedział. Znał swojego przyjaciela aż za dobrze i przed nim niestety
niczego nie mógł udawać, więc unosząc się dumą wstał i bez komentarza wyszedł z
gabinetu. Wzrok kolegi który go odprowadził mówił wszystko za siebie.
To nie tak, że leciał w
skowronkach do tej zawodzącej małpy. Nie będzie biegł jak nienormalny, pójdzie
spokojnym krokiem. Nigdy nie robił z siebie debila jeśli chodzi o relacje męsko
męskie i teraz też nie będzie. Nawet nie wiedział czemu zaczynał w ogóle brać
Luffy’ego pod uwagę. Powinien się opanować, zanim zabrnie w to bardziej. Nawet
jeśli chłopak chyba specjalnie go prowokował. No i na dodatek jest przyjacielem
Sanjiego…
Miłość to choroba przewlekła i on
jako lekarz powinien tym bardziej o tym wiedzieć i więcej się w to nie pakować.
Przekroczył drzwi sali i od razu
został przywitany oburzonym okrzykiem.
- Trao! Kiedy w końcu będę mógł
wstać?!
Luffy nadął policzki i zrobił
niezadowoloną minę, na którą Law miał ochotę jedynie buchnąć śmiechem.
- Już ci mówiłem, musisz być
cierpliwy.- Odłożył kartotekę pacjentów i przysiadł na skraju pościeli.- Leż
spokojnie, zmienię ci opatrunek.
Luffy powydawał z siebie
niezadowolone dźwięki, ale potulnie oddał się w ręce doktora, który sięgając do
jego piersi, zaczął delikatnie ściągać bandaże.
Powinny to robić pielęgniarki,
ale Law wyjątkowo nie chciał, by przy chłopaku siedział ktoś inny. Był to jedyny
pretekst, by móc z nim siedzieć dłużej bez zbytnich podejrzeń i bezkarnie go dotykać, a przynajmniej
wolał go mieć, tłumacząc swoje i tak już dziecinne zachowanie. Na szczęście nie wołali go na blok operacyjny, więc miał dużo czasu na oddziale.
Odsłonił poharatany tors, który
wyglądał już całkiem ładnie. Rana miejscami już różowiała i goiła się w ekspresowym
tempie. Tworzyła dość ciekawy wzór przecięcia, który zamiast szpecić, dodawał
czarnowłosemu nie lada uroku. A przynajmniej Law tak uważał i musiał się bardzo
powstrzymać, by nie przyglądać się temu za bardzo.
- Shishishi!- Chłopak spiął się,
gdy zimne palce Trafalgara przejechały po jego żebrach.- Łaskocze.- Wygiął się
zalotnie, na co doktor przełknął ślinę.
- Nie ruszaj się, bo źle założę
opatrunek.- Odchrząknął, nie chcąc dać nic po sobie poznać.
Luffy zawsze bacznie go
obserwował. Zupełnie jakby potrafił przejrzeć go na wylot. Naraz nagle chwycił
go za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Chcąc nie chcąc Law pochylił się nad
nim zdezorientowany, ale szybko załapał, o co pacjentowi chodziło.
- Ile ich masz?- Zapytał Luffy,
oglądając uważnie czarne wzory na jego skórze.
- Sporo.- Odparł, nie potrafiąc
tym razem uciec wzrokiem.
Pozwalał mu się dotykać, czując
przyjemne prądy, gdy ciepłe palce wodziły wzdłuż wytatuowanych linii. Próbował
rozróżnić na ile jego przypuszczenia są trafne, a na ile działa jego
wyobraźnia.
- Gdzie jeszcze?- Zapytał,
przymykając powieki i uśmiechając się w
sposób, który doprowadzał Trafalgara do szaleństwa. Nim została udzielona
odpowiedź, podparł się nieznacznie i sięgnął dłonią do krawędzi jego koszulki,
podciągając ją nieznacznie.
Law chwycił go w panice za
nadgarstek, gdy ten niespodziewanie chciał odsłonić jego tors.
- Co robisz?
- Zaspokajam ciekawość.-
Szczerzył się nadal i nie wyglądał, jakby chciał się poddać.
- Rozbierając mnie w miejscu
publicznym?- Prychnął, udając złość, choć wewnętrznie był bardzo zmieszany i odrobinę podniecony.
- Wolisz u mnie?- Zapytał i
uniósł brew, najwidoczniej ciesząc się ze zdębiałej miny doktora.
Trafalgar czuł, jak coś przewraca
mu się w żołądku. Jeżeli to nie był flirt, to on rzuca lekarską karierę.
- To zaproszenie?- Wymusił
uśmiech, starając się ukryć zdenerwowanie. Czarne źrenice wypalały mu w mózgu
dziurę, a jednocześnie hipnotyzowały. Nie pamiętał, kiedy po ostatnim związku
tak mocno przeżywał zbliżenie z innym mężczyzną.
Luffy wymownie milczał. Pozwolił
się opatrzyć do końca, nie ukrywając tego, jak podoba mu się ten kontakt. Wyglądał
na zadowolonego i Law nie wiedział, jak powinien to zinterpretować. Zastanawiał
się co powinien o tym myśleć i był cholernie ciekawy. Niestety to był dla niego
jeszcze zbyt grząski grunt by stanąć na nim pewnie. Nawet jeśli chłopak
wzbudzał w nim dość duże zaufanie.
- Pamiętaj, że jeszcze mamy
ulepić bałwana.- Przypomniał mu Luffy.
- Przy tobie ciężko zapomnieć.- Odpowiedział
również z uśmiechem.
Miał wrażenie, że tej pułapki już
nie da rady już uciec.
***
Odrzucił kolejny plik kartek na
świeżutki segregator i niechętnie spojrzał na kolejny. Jeszcze dwa kubki kawy,
trzy papierosy i może dobrnie do końca. Na dworze zaczęło szarzeć, a w biurze
pustoszeć. Wszyscy zbierali się do domów i życzyli sobie miłego wieczoru.
Ze względu na wypadek Luffego,
Ktoś musiał jednak przejąć część obowiązków, a on zgłosił się na ochotnika. I tak nie
miał co robić w pustym mieszkaniu, gdzie samotność doskwierałaby mu bardziej,
niż zazwyczaj. Od incydentu z Łowcą szukał byle pretekstu, by robić cokolwiek.
Dlatego nie przeszkadzało mu, że już któryś wieczór z rzędu wykonywał całą
papierkową robotę. Przynajmniej to pozwalało mu nie myśleć o rzeczach, które rozrywały mu i tak
już przecież nadszarpnięte serce.
Dziś jednak ktoś postanowił mu
towarzyszyć.
Starał się nie rzucać za często
spojrzeń na drugą stronę biurka, po której siedziała ta zielona menda.
Wystukiwała coś na komputerze, a światło monitora odbijało się w szkłach jego
okularów. Przez godzinę nie uraczyli się nawet słowem, co bardzo Sanjiego
dziwiło. Zoro powinien już dawno wyjść do domu, a dziś uparcie nigdzie się nie
ruszał. Był ciekawy, co go powstrzymuje, w końcu nie było nic nadprogramowego do
roboty.
Cisza stała się
nieznośna, gdy od ostatniego trzaśnięcia drzwiami w firmie wysłuchiwał jedynie
uderzania w klawisze. Nie był jednak w stanie zagadać. W sumie ostatnio za
bardzo się nie popisał i do tego nie potrafił poukładać swoich uczuć. Z jednej
strony bardzo kogoś potrzebował, a z drugiej nie miał ochoty się z nikim wiązać.
Zaczęło go irytować własne zachowanie.
Nie wytrzymał. Otworzył czat i wysłał pytanie.
„Nie idziesz do domu?”
Zoro przestał pisać i zawiesił
wzrok w rogu monitora. Chwilę się zastanawiał jak powinien zareagować, a potem
niespiesznie udzielił odpowiedzi.
„Pilnuję, żebyś nie usnął nad
robotą.”
Sanji uśmiechnął się i pomyślał,
że to całkiem ciekawa forma konwersacji w tym cichym biurze.
„Coś takiego, martwisz się mną
czy papierami?” Uniósł swą zakręconą brew i spojrzał przenikliwie na uniesiony
w górze jeden kącik ust Roronoy, obracając w palcach długopis.
„W końcu same się nie ułożą.”
Sanji prychnął rozbawiony i
nachylił się nad klawiaturą.
„Jakiś ty szlachetny. To może coś
ci podrzucić, jak już tak bardzo oślepia mnie twoja uczynność?”
„Wolę grać w statki.”
Ostatnią siłą woli powstrzymał
się, żeby nie buchnąć śmiechem.
„Ambitnie. Tylko się nie zmęcz.”
Zoro już mu nie odpisał, choć co
jakiś czas rzucał mu krótkie, wymowne spojrzenia.
Sanjiemu ciężko było się skupić.
Nikt mu w sumie nie kazał tego robić i nawet chciał się temu poświęcić, ale
obecność Zoro go rozpraszała. Zaczynało się też robić późno i dopadło go
zmęczenie. Niewiele mu zostało i spokojnie mógłby dokończyć to z rana, lecz
Roronoa uparcie siedział na miejscu. Był ciekawy co tamtego jeszcze
zatrzymuje, ale ze swojej perspektywy nie mógł dojrzeć, co tamten tak namiętnie
wystukuje.
„Książkę piszesz, czy co?”
zapytał, nie mogąc się już dłużej powstrzymać.
„Bestseller.”
No proszę, jaki zabawny się
zrobił. Pomyślał rozbawiony i pisał dalej.
„Pewnie najciekawsza będzie
strona tytułowa.”
„Idź zobacz czy cię nie ma na
dworze.”
„Dziękuję, dotleniłem się
dwadzieścia minut temu.” Wcisnął klawisz enter i ze zdziwieniem stwierdził, że
podoba mu się ta rozmowa i nie sądził, że spodoba jeszcze bardziej. „Chyba, że
masz lepszą propozycję.”
„To sugestia?”
Sanjiego przeszły ciarki.
Odchylił się na fotelu i nie spuszczał
wzroku ze stalowego spojrzenia, które pożerało wręcz jego ciało. Zaczynało się
robić nienaturalnie gorąco i zastanawiał się, czy powinien w to dalej brnąć.
Nagle zadzwonił telefon. Blondyn
poderwał się wystraszony, ale sięgnął po wibrującą w kieszeni komórkę. Ze
zdziwieniem ujrzał na wyświetlaczy głupkowatą minę Luffyego i odebrał, zerkając
na dość nieprzyzwoitą godzinę na zegarku.
- Halo? – Zapytał, patrząc w oczy
równie zaskoczonego Roronoy.
- Sanji? Hej! Tu Monkey D. Luffy!
Człowiek który…!
- Do rzeczy, wiesz która jest godzina?
Coś się stało?- Przetarł skroń i westchnął.- Wiedz, że nie pognam do
całodobowego i nie kupię ci nic do żarcia.
- Shishishi, nie tym razem.-
Dodał tajemniczo, co zainteresowało kucharza.- Chcę pogadać.
Sanji zdębiał.
- Okej…
Zaskoczony wstał powoli i
postanowił wyjść do holu, zostawiając Zoro który odprowadził go uważnym
wzrokiem.
W końcu został sam w ciemnym pomieszczeniu i przycisnął
mocniej słuchawkę do ucha.
- Więc, co jest?- Zapytał wiedząc,
że gdy Luffy jest poważny, to coś jest na rzeczy.
- Coś jest jeszcze między tobą a
Tarafalgarem?
To pytanie całkowicie go zgasiło.
Milczał przez chwilę, mając małą burzę mózgu, by za chwilę wszystko sobie
powoli uświadomić.
- Nie mów mi, że…- Zaczął
ostrożnie, choć już się domyślał. Delikatny uśmiech wkradł się na jego wargi. Z
wielu rzeczy akurat tej się nie spodziewał.
- Jest, czy nie?
- Możesz brać.- Powiedział
całkowicie przekonany i oparł się plecami o chłodną ścianę.
- Więc będzie w porządku?-
Zapytał ostatecznie Luffy.
- W porządku.- Zapewnił go i
nawet jego zdziwiła szczerość, z jaką wypowiedział te słowa.
- Shishishi, dzięki! To na razie!
Sygnał urwanego połączenia
jeszcze chwilę rozbrzmiewał mu przy uchu, a on miał ochotę się głośno zaśmiać.
Kto by pomyślał… Ktoś taki jak Luffy i Law? Razem? Dla niego to było jak
abstrakcja, ale nie wiedzieć czemu, poczuł się szczęśliwy.
Bo być może Trafalgar właśnie
takiej osoby mógł potrzebować.
Zamyślił się na dłużej i również
sobie zadał to pytanie.
Czego on teraz powinien szukać? Chyba nastał w końcu czas, by ruszyć naprzód?
Spojrzał w stronę gabinetu i powoli nacisnął klamkę. Wrócił do pokoju i spojrzał na
Zoro, który rzucił mu pytające spojrzenie.
- I co mówił?
Nie odpowiedział od razu. Wziął głęboki wdech i podjął decyzję.
Najpierw zgasił
światło. Nie wiedział czy to słuszne, ale nie mógł powstrzymać
pragnienia, które siedziało razem z nimi odkąd zostali sami w czterech ścianach. Gdy wzrok mu
się trochę przyzwyczaił, podszedł powoli do Zoro czując, jak z każdym krokiem
przyspiesza mu serce. Przysiadł na blacie koło zdezorientowanego mężczyzny i odchrząknął. Przystojny profil oświetlało
jedynie światło monitora.
- Nic takiego. Pytał co u nas
słychać.- Powiedział i zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Cholernie się denerwował.
Zamilkł i przez chwilę jedynym
dźwiękiem w biurze był szum chodzących komputerów. Odważył się delikatnie musnąć małym palcem wierzch dłoni mężczyzny, dając
sygnał, by ten na niego zwrócił uwagę.
Atmosfera zaczęła robić się
bardzo intymna. Sanji nie przestawał go zaczepiać, a Zoro zastygł najwyraźniej analizując jego zachowanie.
- Chcesz iść do domu?- Zapytał w
końcu, gdy blondyn nie dawał za wygraną.
Splatali i uwalniali palce, głaszcząc swoją skórę od nadgarstków, po łokcie.
- Nie.- Szepnął tak cicho, że ledwo było go słychać.
Sanjiemu zrobiło się sucho w gardle.
Zielonowłosy wyczuwając aluzję wstał i powoli zbliżył się do niego kładąc ręce
po obu jego bokach. Zapach jego perfum zawrócił mu w głowie, gdy ich twarze
dzieliły centymetry.
- A na coś innego masz ochotę?
Sanji bez chwili wahania pochylił
się i musnął ustami jego szyję. Zassał się delikatnie na skórze i wyciągnął
ręce, uczepiając się białej koszuli, spragniony jego dotyku.
Zoro zamruczał mu do ucha i
ugryzł je lekko. Zbliżył swoje biodra i otarł się o Sanjiego, będąc tak samo
pobudzonym. Odkąd zostali sami w biurze, ciężko im było zwrócić myśli na inne
tory.
Zaczęli się całować, wędrując
dłońmi po ubraniach, które powoli lądowały na podłodze. Niespiesznie Zoro pozbawił
Sanjiego krawata, by następnie sięgnąć palcami do guzików koszuli. Długo
całował jego tors i słuchał przyjemnych odgłosów podniecenia, gdy zęby
zahaczały o wrażliwe punkty. Przesuwając
rzeczy z biurka, zrobił miejsce i położył na nim Sanjiego, dobierając się do jego
paska u spodni. Blondyn potulnie dał je sobie spuścić do kolan i zarzucając
ręce za siebie, poddał ręcznym pieszczotą.
Pomiędzy oddechami, co jakiś czas
otwierał oczy i patrzył na Roronoe, który oświetlony bladym niebieskim
światłem w rozpiętej koszuli i zza szkieł okularów, pożerał go wzrokiem. Jego
dłoń ściskała oba ich członki i pocierała, co jakiś czas zaciskając się na
szczycie.
Nie powstrzymywał jęków i
westchnął głośniej, gdy druga ręka zjechała pomiędzy jego pośladki. Tym razem
Zoro poświęcił mu trochę czasu i lecz i tak już po chwili go posiadł, gdy wyczuł nieznaczne
rozluźnienie.
Sanji wbił paznokcie w jego
ramiona i zagryzł zęby, czując obłędną przyjemność wymieszaną z bólem.
Kochali się intensywnie, a biurko
trzeszczało w rytm ich ruchów. Blondyn objął Zoro za szyję i wtulił, gdy
przechodziły go dreszcze rozkoszy. Mężczyzna trzymał go pewnie i wchodził
głęboko, unosząc delikatnie uda.
Sanji miał mętlik w głowie i choć
starał się poddać uniesieniu, myślami błądził wokół ich obecnej relacji.
Podobało mu się to, a jednocześnie go przerażało. Czuł pewną bliskość, ale
również nieopisaną samotność. Chciał w
jakimś sensie usłyszeć deklaracje, ale również nie wyobrażał sobie dalszej
części tej popieprzonej historii.
Doszli głośno splatając swe
ciała, uwieczniając to pocałunkami. Zoro opadł na niego i znieruchomiał, regulując przyspieszony oddech.
Sanji głaskał go po karku i
spojrzał na zimowy krajobraz za oknem oraz barwne światła nocnego miasta.
Przymknął zmęczone powieki i wczuwał w szybki rytm bijącego nad nim serca, które prawie tak jak jego obijało się boleśnie o żebra. Nie był w stanie na głos wypowiedzieć swoich
myśli więc milczał. Podniecenie nie ustępowało i dał się również przenieść na podłogę, gdzie dalej
kontynuowali, niespiesznie badając każdy zakamarek swojego ciała. Dotykali się, całowali, oraz kochali, jakby mieli to robić ostatni raz. Jakby świat i
miejsce w którym są nie miały żadnego znaczenia. Blondynowi jednak cały czas
towarzyszył smutek.
Ciekawiło go, czy gdyby jednak spotkał
Łowcę, byłby teraz zupełni gdzie indziej?
Patrząc jednak w ciemne oczy coraz
bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że może jednak dobrze się stało.
Czy mu się wydawało, czy pod stalowym błyskiem kryło się coś więcej niż zwykłe fizyczne pragnienie?
…
Nie wiem jakim słowem Wam
zarzucić xD Dzisiaj bardziej ZoSankowo. Jakoś żyję, jakoś piszę, choć na nic innego nie mam czasu. Marzę o
Pyrkonie, produkuję tez coś na walentynki i generalnie chciałabym się wyspać xD
ktoś mi powie dlaczego doba nie jest dłuższa? A Wy jak spędzacie 14 lutego? W ogóle dopiero teraz zobaczyłam, jak moja strona bloga wygląda na innych przeglądarkach xD A ja się tak starałam z tymi kartami by były dwukolorowe! No w każdym razie następnym razem pomyślę o czymś prostszym, żeby to mniej więcej dobrze wyglądało.
Przepraszam za tak chamską reklamę T_T
OdpowiedzUsuńwww.kuroshitsujizbior.blogspot.com
Jak będę miała trochę czasu, to na pewno zajrzę;)
UsuńAch jestem w Zosankowym raju mmm <3
OdpowiedzUsuńSeksy na biurku + okulary Zoro= Powracanie do tego rozdziału milion razy <3
Ja już przeczuwam akcję, coś czuję, że już nie długo Sanji odkryje tajemnice naszego Marimo. Oj Zoro będzie się tłumaczył o ile Sanji zechce go wysłuchać.
Cały czas mi szkoda Sanjiego, czytając poprzedni poprzedni tak jakby hmm czułam jego rozczarowanie, biedy. Ale chociaż dobrze, że przeszło mu z Lawem. Teraz Luffy wkracza do akcji ;D
Uwielbiam twojego bloga <3
Mam cudowne plany na walentynki! Będę... spać.
I płakać nad końcem ferii.
Weny! Czekam na ciąg dalszy!
Yh zaginęło mi słowo. "Poprzedni poprzedni rozdział"* miało być.
UsuńCudne <3 nie mogę się doczekać kontynuacji. Szczegulnie Lawlu po prostu uwielbiam tę parke
Usuń^^ dziękuję :* Spanie na walentynki też dobre;D mnie by się na przykład przydało. Buziaki! :D
Usuń