Tytuł: Twój ruch
Anime/Manga: Durarara
Status: zakończone
Gatunek: ? cóż xD
Liczba rozdziałów: One-shot
Pairing: ShizuoxIzaya
Postacie: Shizuo, Izaya
…
Długo prowadzimy tę grę. Z prostymi
zasadami i regułami, bez limitu czasu. Wszystkie ruchy są dozwolone, a wygrana
oznacza tylko jedno. Planszę i figury dostosowujemy w zależności od tego, kiedy
spotykają się nasze pionki. Ty spontaniczny i dziki, ja ostrożny i spokojny.
Drugie dno majaczy gdzieś leniwie pod taflą lodu, jaki nawarstwił się przez
lata. Odgradzamy się i przyciągamy, ale czy znamy prawdziwe zakończenie? Szukam go uparcie, dociekam, nieustannie cię prowokując…
Czarny, biały, biały, czarny. Który
kolor mamy?
Skaczę po wytartych już pasach na
ulicy, lekko omijając smolisty beton i nucąc pod nosem jakąś pierwszą, lepszą
melodię. Dzień dawno zgasł, pogrążył się we śnie, a ja otulam się szczelniej
swą kurtką. Para z mych ust rozpływa się na tle żółtego, przerywanego światła
sygnalizacji, a noc zaprasza mnie w swe ramiona, witając ciszą, jakiej nie można
zaznać za dnia. Lubię przemykać między poświatą latarni, kryć się w mroku,
obserwować z ukrycia. Chodzę bez celu, choć tak naprawę pragnę cię
spotkać. Muskam palcami wgniecenia na metalu i stąpam po pękniętych chodnikach,
które są twoją sprawką i powstały z mego powodu. Uśmiecham się bo sprawia mi to
satysfakcję.
To dziwne, ale stęskniłem się za
tobą, Shizu-chan.
Złośliwie cię podjudzam, pławię w
twej wściekłości do mnie, umykam przed twoimi dłońmi, które milimetry mijają
mój kaptur. Co zrobisz, gdy w końcu mnie złapiesz?
Jestem ciekawy.
Toczymy tę grę już od tak dawna…
Długi czas nic się nie zmieniało- ja uciekam, ty mnie gonisz. Demolujesz
miasto, wydzierasz się wniebogłosy, a mój śmiech i błysk ostrza tylko cię
nakręca. Toczę tę wojnę , lecz nawet z armią nie mogę cię dosięgnąć. Imponuje
mi twoja siła, a jednocześnie drażni niesamowicie. Zawarliśmy niepisany układ,
który po dziś dzień się wypełniał.
Lecz czy na pewno śmierć była
wygraną w naszej rozgrywce?
Więc pytam się- dlaczego? Co się
zmieniło odkąd pierwszy raz wyznałeś mi nienawiść? Czemu nagle pękła twa jasna
zbroja, gdy podczas jednego z wieczorów zmieniłeś przeznaczenie dla nas obu?
Gdy kula, która miała przeszyć moją czaszkę na wylot, utknęła w murze za mną...
Dlaczego zmieniłeś jej tor? Dlaczego
powstrzymałeś mego oprawcę, który mógł zabrać od ciebie ten ciężar i uwolnić od
niekończącej się męki oglądania mojej gardzącej tobą twarzy? Przecież mnie
nienawidzisz, prawda?
A może jednak fałsz?
Nie pamiętam, czy kiedykolwiek w
życiu śmiałem się głośniej, gdy zdałeś sobie sprawę ze swego- najwyraźniej-
niekontrolowanego czynu. Nie wiem, czy bardziej byłem zaskoczony, czy
zawiedziony. Choć nie ukrywam, lubię swoje życie, jednak darowane przez
ciebie jakoś mnie wybitnie irytuje. Mój największy wróg, a jednak się nade mną
zlitował. Doprawdy… intrygujące.
Nie może tak być. Nie powinieneś był
tego zrobić. To ludzki odruch, a ty przecież jesteś potworem. Nie możesz być
człowiekiem, bo ja ich kocham.
A ciebie nienawidzę.
Więc, co się dzieje? Zburzyło mi to
całe wyobrażenie o tobie. Jesteś dla mnie ciekawy… Nie ważne jak długo cię
obserwuję i jak wnikliwie szukam o tobie informacji, zawsze znajdzie się coś,
co psuje mój wcześniejszy schemat. Jestem wściekły, a zarazem podniecony. Jesteś
jedną z niewielu rzeczy, które najczęściej zaprzątają mi głowę i niszczą cały
porządek. To już wręcz obsesja.
Widzę, że nie możesz wybaczyć sobie
swojego błędu. Widzę w twoich oczach, jak dzień po dniu coraz bardziej tego
żałujesz; czuję dreszcz, gdy ciskasz we mnie kolejnym znakiem drogowym,
wbijającym się w podłoże z dwa razy większą siłą, a twoje wściekłe krzyki grają
muzykę dla mych uszu. Czy naprawdę teraz bardziej mnie nienawidzisz?
Więc co zrobisz, jeśli teraz mnie
złapiesz?
Jestem cholernie ciekawy.
Na szachownicy bez zarysowanych
pól dzisiaj wyjątkowo spokojnie, choć do czasu. Kroczę lekko, lecz w duszy cały drżę.
Nasłuchuję, wyczekuję, pragnę wywabić cię z kryjówki. Odsłaniam się dla ciebie,
byś mógł wykonać ruch. Szepczę twe imię i rozglądam się czujnie.
Czy dzisiaj się dowiem…?
Pojawiasz się jak bestia, warczysz,
głośno w cieniu, informując mnie o swej obecności. Dotykamy się wzrokiem, zanim skaczesz
bezmyślnie. Nierozważny potwór, wpadasz w pułapkę jak owad, ale tyko na chwilę.
Rozrywasz mą pajęczynę, niesiony falą gniewu. Bawię się z tobą, próbując
podejść twoim sposobem. Noc przestała być cicha, a ulice ożywają dzięki naszej
grze. Cienie suną po ścianach budynków, przyglądających się nam surowo z betonowych piedestałów.
Ciekawość mnie zabija. Czy ona
będzie moją zgubą? Nie boję się, choć powinienem. Z każdym krokiem, każdym
skokiem i unikiem, jesteśmy coraz bliżej siebie. Tańczymy w morderczym tańcu,
mieszając pot z krwią, gubiąc rytm, grając własną melodię. To jest prawdziwie
NASZE. To jeden z niewielu momentów, w którym jesteśmy MY. Nasze osobne
istnienia łączą się ze sobą i przeplatają, tworząc nienormalną, poszarpaną
jedność.
Zmniejszam dystans, a napięcie
rośnie z każdą chwilą. Dziwisz się, lecz dalej atakujesz. Jesteśmy coraz
bardziej podekscytowani. Nie hamujemy się, nie ograniczamy. Zadane rany pieką,
tak jak skóra, która coraz częściej się spotyka.
Wiem, że nie mam szans. Ratuję się
unikami i zwinnością, ocierając się o śmierć. To jest podniecające. Dlaczego
dziś jestem tak zdecydowany? Czy spowodował to nieodgadniony błysk twych
złotych tęczówek, który prześladował mnie co noc? Długo nie wytrzymam, lecz nie poddaję się łatwo. Pola się
kończą, ruchy stają się coraz bardziej chwiejne, tracę pionki, które w tym
momencie są mym nożem i słowami.
Nie mam nic, jestem twój. W końcu mnie złapałeś.
Szach?
Zrobiło się cicho, gdy chwyciłeś me
gardło i uniosłeś w górę. Ściskam twe nadgarstki i wierzgam, dalej
zastanawiając się nad tym, czemu się nie lękam. W świetle latarni rozgrywa się
ostateczna scena. Jesteśmy samotni, Jedynie gwiazdy nam towarzyszą i puste
ulice. Duszę się, patrząc ci w oczy i wyczekuję końca. Zaryzykowałem życie, choć
w żadnym innym wypadku bym tego nie zrobił. Czy będzie to wystarczająca cena,
byś pokazał mi swą prawdziwą twarz?
Zauważam wahanie i czuję
satysfakcję. Widzisz ją, odbija się w mych wyszczerzonych w twoją stronę kłach.
Krew wypływa mi z ust, plamiąc rękaw twej koszuli, gdy dławię się śmiechem
pogardy.
Shizuś, wykonasz ostatni ruch?
Jesteś w końcu silny, prawda? Tak niewiele dzieli od zmiażdżenia mi krtani. Dalej, zrób to!
Zamiast tego, stawiasz mnie powoli na ziemi, lecz
dalej nie puszczasz. Poluźniasz ucisk tak, bym mógł złapać oddech. Walczysz
teraz już nie ze mną, lecz z samym sobą. Drżysz, zaciskając zęby i warcząc, jak
wściekłe zwierzę.
Decyzja Shizuś, decyzja. Czekam na
nią.
Ostatecznie padam na ziemię i
rozcieram obolałe gardło. Kaszlę krwią i kręci mi się w głowie od nagłej porcji
tlenu. Klęczę przed tobą na szarym bruku, zaskoczony, podekscytowany i
zagubiony.
Czy wszystko to było kłamstwem?
Na co nam były te lata, skoro teraz
w ostatecznej rozgrywce i tak nie ma zwycięzcy? Odwracasz się i bez słowa
chcesz odejść. Nie widzę twojej twarzy, ale słyszę nerwowe odpalanie
zapalniczki, która nie chce rozbłysnąć.
Ogarnia mnie wściekłość. Znajduję
siły, by chwycić mój leżący u stóp nóż i dźwigam się na chwiejne nogi.
Biegnę, a w tym czasie w mej głowie
eksploduje natłok myśli. Pędzę z wyciągniętym ostrzem do przodu, prosto na
twoje zgarbione plecy. Jesteś teraz tak łatwym celem. Odsłaniasz się,
pozwalając za mnie to dokończyć. Dlaczego sam włożyłeś mi broń w dłoń? Czy
naprawdę wszystko się wypaliło? Nigdy więcej nie będzie NAS, bo zaraz zakończę
to jednym pchnięciem? Naprawdę musi do tego dojść, musiało dzisiaj?
Dlaczego, Shizu-chan?
Nasza mała plansza wywróciła się do
góry nogami.
Uderzyłem z całej siły, wstrzymując
oddech i zaciskając oczy. Zatrzymałeś się, gdy cię dosięgłem i trwaliśmy tak
chwilę, przytłoczeni szaleńczym biciem naszych serc.
Mat?
Nasz mały świat powinna wypełniać
tylko nienawiść. Bo w końcu cię nie kocham. Powinieneś być potworem do samego
końca. Połamać mi kości, bym więcej nie wstał. Zawsze tak było, więc teraz
dlaczego…?
Płynie mi coś ciepłego po twarzy,
choć wątpię, by była to krew. Czemu się tak czuję, gdzie znikła ma pewność i
wyniosłość? Chciałem byś upadł, a przecież nadal stoisz. Tym razem ja czuję się
gorszy i słaby. Patrzę na tępą stronę noża dźgającą plecy, która zwróciła się w
twoją stronę w ostatnim momencie. Ściskam ją do bólu, nie rozumiejąc już nic.
To takie żałosne… Mam tyle pytań, a nie wiem jak uzyskać odpowiedzi. To do mnie
niepodobne.
Nie odwracasz się, trzymając
nieruchomo odpalonego papierosa, którego połowa już pyłem spadła na ziemię.
Boimy się odezwać, bo żadne słowa
nie będą w stanie tego naprawić, zmienić lub wytłumaczyć. Nie mamy odwagi na
siebie spojrzeć, bo wiemy, że gdy tylko to zrobimy, nieodwracalnie coś
utracimy, coś co było z nami odkąd poprzysięgliśmy odebrać sobie życie. Gdyby
to nastało, czy chwyciłbyś mnie ponownie w ramiona, lecz tym razem inaczej? Czy
skończylibyśmy w chłodnej pościeli, zawężając pole gry do czterech ścian
sypialni? Dlaczego teraz to wszystko jawi mi się tak wyraźnie i boleśnie?
Shizusiu drogi, czy też zdajesz
sobie z tego sprawę?
Pat?
Uciekam, tak jak zwykle to robię. Każdy oddech pali a usta śmieją, tuszując zawstydzenie.
Żałuję swojej ciekawości, która mnie zgubiła i wymazuję z pamięci ten
wieczór. Tonę w mroku, który jest mym schronieniem, zostawiając cię samego.
Chcę jutro pojawić się przed tobą i udawać, że to, co dzisiaj się stało nigdy
nie miało miejsca. Wiem, że do końca życia odbijać się to będzie w naszych
oczach i że kiedyś może znaleźć swe zakończenie, które będzie tak bardzo
odmienne od tego wcześniej założonego. Zawsze chciałem być panem i jedynym
królem, a dziś zostawiłem koronę i uciekłem, pierwszy raz czując się jak
tchórz.
Co jest wygraną w naszej
popieprzonej grze? Czy jutro zacznie się od nowa?
Chciałbym wiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz