Grupka
mężczyzn, pokonując czerwony dywan, przekroczyła właśnie próg wejścia,
legitymując się magnetycznymi kartami, jak na prawdziwe szychy przystało.
Przeczesując swe wystylizowane fryzury, poprawiając krawaty i ściągając czarne
okulary, wśród wzdychających dookoła nich, rozanielonych kobiet, znaleźli się w
centrum uwagi. Rozległy się oklaski, które faceci w czerni przyjęli z szerokimi
uśmiechami, a następnie szybko wtopili się w tłum, mając nadzieję przyjmować
gratulacje kiedy indziej.
-
Czaaaaaaaaaaaaaaaaad!- Krzyknął Luffy, porzucając swoją otoczkę zajebistości i
kręcąc się w koło jak małpa, rozglądał po sali.
Całość
prezentowała się bardzo oryginalnie. Sufit zamiast tradycyjnego oświetlenia,
był usiany błękitnymi neonami, rozstrzelonymi po całości w postaci
rozgwieżdżonego, nocnego nieba. Parkiet lśnił i odbijał ten efekt, sprawiając
wrażenie tafli jeziora. Wszytko zachowywało prostotę, ale też elegancję. Jasnym
światłem zostały uraczone jedynie stoliki i bar. Kelnerzy we frakach
obsługiwali gości i wymieniali talerze.
-
Na wypasie.- Przyznał Ace, również kiwając z uznaniem głową i zagwizdał, widząc
najważniejszy punkt wieczoru.- Spójrzcie na wyżerkę.
-
Pięknie podane...- Zachwycał się Sanji, lustrując potrawy z zapartym tchem.-
Widzicie tę kompozycję?!- Wskazał na jedno danie, ale reszta go nie słuchała.
-
Przyjemne klimaty.- Uśmiechnął się Sabo, nalewając już sobie ponczu i słuchając
lekkiego jazzu, którym raczył ich zespół na żywo. Rozglądał się z
zainteresowaniem po twarzach, chcąc wyłapać tą jedyną.- Shanks się popisał.
-
Ważne, że jest alkohol.- Mruknął Zoro, nie za bardzo odnajdując się w
atmosferze.
-
No tak, glony potrzebują nawodnienia.- Skomentował blondyn, już nakładając
sobie przystawki i głośno delektując się ich konsystencją smaku.
-
Nie boisz się, że spuchniesz od tych kalorii?- Warknął na odczepkę,
zdenerwowany tymi zachwytami.
-
Natura obdarzyła mnie nie tylko złośliwością.- Sanji pokazał mu język i
pomachał brwiami, co tylko rozeźliło Roronoe.
Traktował ich
kłótnie jako dobry system odreagowania. Od wczoraj był tak cholernie spięty, że
generalnie nie mógł na niczym skupić. Może i nie było to w porządku, ale
dzisiaj jakoś wybitnie go bawiło.
-
Naprawdę? Masz więcej wad?- Prychnął i patrzył na wszystko prócz blondyna.
Również wyjątkowo odpowiadał na każda zaczepkę. Zwykle to miało swoje granice,
ale ostatnio jakoś nie bardzo. Obojgu to chyba nie przeszkadzało.
-
No wiesz... jestem aż tak okropny?- Zrobił niewinną minkę.- Też potrafię być
czasem miły.
-
Podaj mi przykład, bo nie uwierzę.- Wziął od kelnera kieliszek z winem i
duszkiem zaczął pić.
-
Masz fajny tyłek w tych spodniach.
Zoro
popluł się trunkiem, aż kilka osób spojrzało w ich stronę. Sanji musiał się
nieźle powstrzymać, by nie buchnąć śmiechem.
-
Mihawkowi na pewno się spodoba.- Poklepał go po plecach, gdy tamten pozbywał
się procentów z płuc i rzucił mu stalowe spojrzenie.
...
-
Widzisz ją?- Sabo razem z Acem lustrowali gości zza egzotycznej
palmy.
-
Kobiety zawsze się spóźniają. Lepiej pomóż mi znaleźć pana ananasa i... o nie,
nie, nie...- Szepnął piegowaty i schował za plecy kolegi, gdy ujrzał kogoś
zgoła innego.- I unikać szefa...- Jęknął, gdy i tak został dostrzeżony. Shanks
zaczął iść w ich stronę.- Ratuj mnie, kurwa. - Jęknął jak duszona świnia, a
blondyn jedynie zaśmiał nerwowo, nie wiedząc, co zrobić.
-
Hej! I jak tam? - Zapytał czerwonowlosy.- Czemu chowacie się za bluszczem?-
Zaśmiał się
-
To jest palma, bucu.- Mruknął piegowaty, obrócony do ściany.
-
Co mówiłeś? Że świetnie mi w garniturze?- Zażartował mężczyzna i wymownie pokazał
drugiemu, by ich zostawił..
-
To ja pójdę po coś do picia.- Oznajmił Sabo i gdy się oddalał, posłał
przepraszające spojrzenie zdruzgotanemu Ace'owi. Rozkaz to rozkaz.
-
Swoją drogą ty też masz swój niczego sobie.- Szepnął mu do ucha, pochylając się
odrobinę.
-
Nie tak blisko, jesteśmy wśród pracowników.- Odsunął się delikatnie i
odchrząknął. Wyczuł od szefa delikatne upojenie, co go zaniepokoiło.-
Powinieneś się hamować, jeszcze masz przemówienie.
-
To musisz mnie pilnować całą noc. Bo chyba nie dam rady.
-
Cóż, rzeczywiście masz problem z pojęciem „hamulec”.- Odebrał mu kieliszek i
wylał do palmy.- Ale nie będę twoją niańką.
-
Przecież żartuję. - Uśmiechnął się i westchnął. Nagle posmutniał, co było
wybitnie dziwne.
Chwilę
milczeli, a Portgas czuł się coraz bardziej skrępowany. Nagle jednak dostrzegł
w tłumie Marco, który rozmawiał z kimś przy barze. Uradowany, chciał jak
najszybciej się przy nim znaleźć i zagadać, ale powstrzymał go silny uchwyt.
-
Poczekaj.- Szepnął poważnie Shanks.
-
Puść mnie, dasz mi w końcu spokój? Ile razy mam to powtarza...- Zaniemówił, bo
jego obiekt westchnień nie przyszedł sam.
Patrzył,
jak blondyn podaje dłoń długowłosej piękności i prowadzi na parkiet. Jej
jasnozielone fale opadały na nagie ramiona, a złote, wielkie oczy nieśmiało
witały się z resztą gości. Jej szczupłą talie opinała żółta sukienka do kolan,
uwydatniając krągłe biodra i piersi. Długie nogi przyozdobione wysokimi
szpilkami, niepewnie pokonywały drogę do kolejnej grupki znajomych. Oboje
trzymali się za ręce i wymienili porozumiewawcze i ciepłe spojrzenia. Mężczyzna
dodawał jej otuchy. Wyglądali razem... pięknie.
-
Ace...- Posłuchaj...- Zaczął czerwonowłosy, wyrywając go z porażających myśli.
-
Zostaw mnie!- Wyrwał się i ruszył w tłum
Pierwszy
raz zobaczył jego „wspaniałą” Monet na żywo. Kiedyś widział jej zdjęcie,
podkradając Marco portfel, ale wtedy jeszcze miała krótkie włosy i śmieszne,
niepasujące do twarzy okulary. To co dzisiaj zobaczył nie było brzydkim kaczątkiem, tylko
przepięknym łabędziem. Jak miał się równać w ogóle z kobietą? Czy naprawdę tak
dobitnie życie musiało mu wciąż pokazywać, że nie ma szans? Po prostu cudownie.
Ignorując
nawoływania Shanksa, zniknął wśród ludzi.
…
Sabo
miał pewne wątpliwości zostawiając przyjaciela, ale szybko o tym zapomniał, bo
chwilę potem, przy wejściu zrobił się niezły szum. Zainteresowany podszedł
bliżej i zaniemówił tak bardzo, że o mało nie upuścił trzymanego w dłoni
talerza z kanapkami.
Do
sali wkroczyły cztery piękności. Goście zaczęli szeptać, oniemiali urodą i
kreacjami przybyłych. Każdy z obecnych mężczyzn, zlustrował kobiety od góry do
dołu, musząc być przywołanym do porządku przez swoje dziewczyny, czy żony.
-
No, moje drogie panie. Czas na łowy.- Nami odgarnęła burzę rudych loków i
puściła nieświadomie oczko do pierwszego przystojniaka.
-
Pozwolicie, że się oddalę.- Zaśmiała się Robin i ruszyła w kierunku swojego
męża, którego wypatrzyła przy scenie.
-
Mogłam wybrać tą drugą sukienkę...- Szepnęła zawstydzona Vivi, poprawiając, w
jej mniemaniu, zbyt duży dekolt. Czuła się strasznie nieswojo przez te
zaciekawione spojrzenia.
-
Nie narzekaj. Ty przynajmniej nie masz niewygodnych butów, których ktoś
szantażem nie wcisnął ci na nogi.- Warknęła ostatnia, posyłając pochmurne spojrzenie
jednej z dziewczyn.
-
Boże... Ale narzekacie. Jedyna taka okazja, by pokazać nogi i cycki, a jęczycie
jak zapaśnicy sumo.- Rudowłosa fuknęła jak rasowa kocica.
-
Już wystarczająco męczę się w pracy w formalnym stroju, to jeszcze tutaj mnie
czekają tortury.- Westchnęła Koala i rozejrzała się za stolikiem. - Nie wiem
jak wy, ja idę usiąść.- Ruszyła w kierunku wygodnego krzesła.
-
Nami, nie zostawiaj mnie.-Vivi przykleiła się do ramienia przyjaciółki, która
zachichotała i pociągnęła ją na parkiet.
-
Wyglądasz pięknie, nie masz się czego wstydzić!- Chwyciła ją w talii i szepnęła
do ucha.- Kohza na pewno dzisiaj zwróci na ciebie uwagę.
-
A-ale co ty mówisz?! Jakby mi zależało...
-
O spójrz, tam jest.
-
Gdzie?- Ożywiła się, ale nikogo nie dostrzegła, po chwili węsząc złośliwość
koleżanki.- Ty podła, ty!- Dźgnęła ją w żebra.
-
To przecież widać, że na siebie lecicie. Szkoda tylko, że on taki nieśmiały...-
Pokręciła ze zrezygnowaniem głową, ale nagle porzuciła temat, bo zespół zaczął
grać żywsze rytmy.- Och, to świetna piosenka, chodź!- Wciągnęła niebieskowłosą
do tańca.- Bawmy się do białego rana!- Krzyknęła Nami, obracając się i swą
zieloną suknią oraz odsłoniętym ciałem, prowokując pożądliwe spojrzenia. Obie
śmiały się i wyginały w rytm muzyki. Po chwili reszta gości, zachęcona dwoma
odważnymi tancerkami, ruszyła także na parkiet.
…
-
Pięknie dzisiaj wyglądasz.- Powiedział Sabo, zwracając na siebie uwagę
błękitnych i pewnych siebie oczu. Jak zwykle poraziła go ich magiczna głębia.
Zupełnie jakby za każdym razem poddawała go próbie. Nie wiedział skąd znalazł odwagę by podejść, ale najwyraźniej działał jak w transie.
-
Miło mi.- Rzekła krótko, uśmiechając się jak zwykle słodko. Pomimo błagalnych
myśli, usłyszała jednak niechciane pytanie.
-
Mogę się przysiąść?
- Proszę.
Nie
rozumiała tego gościa. W pracy była dla niego surowa. Wytykała wszystkie błędy,
wysyłała z pierdołami, robiła wszystko, by go od siebie odepchnąć. Niestety
zdawała sobie sprawę, że w pewnym sensie chyba to przyciąga do niej mężczyzn,
gdyż najwyraźniej robiła z siebie zdobycz do upolowania. Kiedy ona naprawdę
chciała by dali jej spokój! Starała się być miła, bo w końcu pracowali w tym
samym dziale, ale w jaki sposób powinna się go pozbyć? Nawet gdy chciała okazać
odrobinę więcej niechęci, te ciemne i ufne oczy jakoś jej na to nie pozwalały.
Nie to, że go nie lubiła... Miał w sobie coś pozytywnego i uroczego, ale po
prostu...
-
Lubisz tego typu imprezy?- Zapytał, delikatnie poluźniając krawat.
-
Doceniam bardziej dobrą książkę.- Rozglądała się po tłumie, podpierając podbródek na
dłoni.
-
A co zalicza się do pani ulubionych lektur?- On za to bezwiednie wodził wzrokiem po jej odważnym dekolcie.
-
Wątpię, że gusty nam się pokrywają.- Może powinna go od razu uświadomić? To
chyba dobry pomysł zanim...
-
Nie wierzysz w to? - Uśmiechnął się rozbawiony i zupełnie niezrażony.
-
Posłuchaj...- Zaczęła i spojrzała na niego, ale on już stał z wyciągniętą ręką.
-
Zatańcz ze mną. - Powiedział, jakby wyczuwając, co chce mu powiedzieć.
Zawahała
się. Zacisnęła dłonie ma gładkim materiale swej ciemno-różowej sukienki. Nie
wiedziała czy jest bardziej poirytowana czy zawstydzona.
-
A jeśli odmówię?
-
To spróbuję znów za pięć minut.
-
A jeśli dalej nie będę zainteresowana?
-
To może znajdę sposób, byś była.
Oboje
najwyraźniej zamierzali być dzisiaj uparci. Muzyka jak na złość zwolniła,
wkraczając w romantyczne klimaty. W końcu odpuściła, mówiąc sobie, że w sumie
jej wszystko jedno.
-
W porządku.- Odstawiła torebkę i podała mu dłoń.- Ale ostrzegam, lubię deptać
partnera.- Uniosła podbródek, okazując odrobinę wyższości i lekceważenia.
-
Jestem gotów zaryzykować.- Poprowadził ją na brzeg innych par i subtelnie
zbliżył, sięgając ręką do jej tali.
Obróciła
głowę, onieśmielona jego pewną postawą. Nie pomagał przyjemny dreszczyk,
gdy ciepły oddech owiał jej szyję, a przyjemny zapach mężczyzny koił jej
zmysły.Właśnie za to siebie nie lubiła. Bardzo
szybko ulegała wszelkiego rodzaju flirtom. Widziała zazdrosne spojrzenia innych
kolegów z firmy i coś się w niej zagotowało.
Trofeum. Ładny obrazek. Te słowa wciąż wirowały jej w głowie.
Zaczęli
spokojnie, zachowując delikatny dystans. Kołysali się w rytm muzyki
niespiesznie, zupełnie jakby najpierw chciał ją wybadać. Dłoń lekko, choć
zdecydowanie trzymała ją na granicy pleców z biodrem. Choć chciała być
rozluźniona, mięśnie napinały jej się do granic możliwości. Nie lubiła tańczyć,
bo nigdy jej to nie szło za dobrze. Miała przykrą tendencje do prowadzenia i za
każdym razem, nawet jak się starała, nie mogła tego powstrzymać. Do tego te
niewygodne buty...
No
i go nadepnęła. Oczywiście.
-
Mówiłam.- Westchnęła, starając się nad sobą zapanować.
On
jedynie się zaśmiał i delikatnie nią obrócił. Wróciła do niego niechętnie, choć
tym razem bliżej. Ścisnęła delikatnie męskie ramie, znów gubiąc krok. Miała
ochotę stąd uciec.
-
Rozluźnij się.- Powiedział, pieszcząc miłym brzmieniem jej ucho. Zwolnił
odrobinę, by za nim nadążała, choć to i tak nie uchroniło go przed kolejnym
zduszeniem obcasem.
-
Łatwo ci mówić. - Zdenerwowała się, choć zachowywała pozory opanowania.
Wstrzymała oddech, gdy w jednej chwili chwycił ją w talii i unosząc w górę,
okręcił dwa razy. Wylądowała z powrotem lekko na ziemi, zdziwiona jego siłą.
Nim zdołała coś powiedzieć, zdecydowanie poprowadził ją kolejnymi krokami i
niespodziewanie ujrzała salę do góry nogami, gdy odgiął ją w tył. Powróciła w
jego ramiona i z zapartym tchem oplotła ramionami jego szyję, trzymając się jej
kurczowo, nie potrafiąc przewidzieć, co będzie dalej. Znów zwolnili kroku, a
ona próbowała uspokoić przyśpieszony oddech i gorąco, jakie towarzyszyło ich
bliskości. Ich biodra się zetknęły, a nogi ocierały się o siebie przy zdecydowanych
krokach. Obracał nią, by zaraz potem znów wpadła w jego ramiona i kołysał,
zupełnie jak fale morskim statkiem. Jego spojrzenie oplatało ją, a dotyk
wypalał znamiona na skórze. Dawno nie czuła się tak...
Lekka.
Lekka.
Nagle
się opamiętała. Zdała sobie sprawę, że poddaje się urokowi praktycznie
nieznajomego mężczyzny, który robi z nią, co chce. Nie chciała tego. Nie
pozwoli kolejny raz stać się czyjąś zabawką. Tym razem sama weźmie sprawy w
swoje ręce.
Spojrzała
nagle na niego. Ich oczy się spotkały i mężczyzna był zaskoczony, że tak śmiało
na niego patrzy. Przełknął ślinę i lekko zestresował, gdy przejechała niby
przypadkiem palcem po jego szyi.
-
Lepiej tańczysz, niż idziesz na prostej drodze.- Zażartowała, zerkając celowo
na chwilę na jego usta.
Był
tak zaskoczony zmianą jej postawy, że odjęło mu mowę. Do tego na niego również
działała ta bliskość, dlatego musiał się bardzo skupić na kolejnych słowach.
-
Gdyby znienacka nie oślepiła mnie urodą pewna kobieta, to pewnie i to drugie by
mi wychodziło.
Spuściła
twarz jakby w zawstydzeniu i uśmiechnęła się.
Sabo
był podekscytowany. Czyżby zmieniła zdanie, co do niego?
-
Chcesz odpocząć?- Zapytał, czując jak miękną mu nogi.
-
Chętnie.- Potwierdziła i wrócili do stolika, trzymając się za ręce.- Przyniesiesz mi coś do picia?
Blondyn
pokiwał głową i odszedł, po drodze bojąc się, że tym razem znów się wywali. Był wniebowzięty. Z cichym „jes!”
poleciał po napoje, nie zdając sobie sprawy z poważnego spojrzenia dziewczyny
za plecami.
…
Zaczęły się przemówienia. Padło milion podziękowań i gratulacji. Oklaski wybuchały co chwilę, na przemian ze śmiechem. W końcu całość dobrnęła do finału i Słomiani mogli powrócić do swojego stolika VIP, gdzie rozpijali się dalej w najlepsze.
-
Jeszcze jednego!- Krzyknął Luffy, nie czując w końcu karcącego wzroku swego
brata i zabrał kelnerowi kolejną butelkę alkoholu, nieuważnie polewając
wszystkim wokół do kieliszków.- Za One Piece!
Wszyscy
wznieśli toast, a dookoła rozległy się oklaski.Opróżnili naczynia duszkiem.
-
Hej, może zagramy?- Franky wskazał głową na stoły z bilardem, które właśnie się
zwolniły. Swoimi szerokimi ramionami zajmował oparcie całej kanapy, obejmując
przy tym swoją spokojną i piękną żonę.
-
Świetny pomysł! Podzielmy się na drużyny!- Wstał Brook i pociągnął za sobą
trochę onieśmielonego Choppera, który tak jak ich kierownik, był już pijany.
-
Ja wracam na parkiet.- Nami odstawiła kieliszek i pobiegła do machającej jej
Vivi.
-
O ile ktoś da radę wstać.- Zakpił Zoro, patrząc na rumianego Sanjiego.
-
To nie są jeszcze granice mych możliwości.- Blondyn nie dał mu tej satysfakcji
i płynnie się podniósł.
-
Zawsze jest szansa, że potkniesz się po drodze.
-
Zdążę zauważyć tą podstawioną nogę.
-
Te chlopaki, sohki, ale jesteśffcie razem w drużynie-hyk!- Zaśmiał się Luffy, dumnie
dzierżąc już kija z Brookiem. Usoop wziął pod swoje skrzydła Choppera, a Franky
był z Robin.- Gramy dwóch na dwóch.
Obojgu
zrzedły miny i zgrzytając na siebie zębami, nie skomentowali tej decyzji.
-
Mam nadzieję, że umiesz grać.- Zoro spojrzał na niego z udawaną pogardą.
-
Zdziwiłbyś się, jak dobrze potrafię obchodzić się z kijem.- Pomachał brwiami,
trochę śmiało wyskakując z aluzją, ale Roronoa podchwycił tę słowną zabawę.
-
Zobaczymy jak trafiasz.- Uśmiechnął się w taki sposób, że Sanjiemu odebrało dech. Wcześniej glon nie reagował na jego zbereźne zaczepki.
-
Czy to wyzwanie?- Odpowiedział tym samym, ekscytując się coraz bardziej.
Potwierdziło je zadziorne spojrzenie.
Cholera, jest mi jakoś dziwnie… Myślał o tym, jak zmieniło się jego podejście. Po za tym… Powinien
teraz skupić się na czymś innym. W końcu miał szansę spotkać Łowcę w
rzeczywistości i chyba go to przerosło. Odpisał mu wtedy, ze da jeszcze znać, co
z dniem i godziną spotkania. Tak się tym zestresował, że na razie odrzucił
jakiekolwiek propozycje, chcąc się uspokoić. Zaczął mieć wątpliwości, że osoba
z którą pisał, nie będzie taka, za jaką ją miał.
O czym on myśli, nikt przecież
nie jest idealny! Chociaż… Przez cały czas go za takiego uważał... I to go
przerażało. Zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Może to nadal było za wcześnie?
Z
letargu ocknął się, gdy Zoro pochylił się do stołu, celując w białą bilę.
Sanji
przełknął ślinę.
Roronoa
podsiadł drewniane obramowanie, by mieć lepszy dostęp. Jego wygięte plecy w
dopasowanej koszuli, silne dłonie, odsłonięte do łokci i skupiony wzrok- przedstawiły jak dotąd znienawidzonego wroga, jako kogoś innego.
Jakby stał przed nim ktoś obcy, a nie durny glon. To wina alkoholu? Roku celibatu?
Bile
odbiły się o siebie i poturlały po stole. Jedna wpadła, przydzielając im
połówki. Luffy jęknął i zrobił kwaśną minę. Zoro obszedł stół i wbił jeszcze dwie,
lecz za czwartym razem nie wycelował. Przeciwna drużyna przejęła kolejkę.
-
Myślałem, że na więcej cię stać. – Powiedział, odpalając papierosa.
-
Daję ci fory.- Nie opuszczał go ten tajemniczy wyraz twarzy.
Sanji
uniósł brew.
Pijany
Luffy, choć trafił cudem w białą kulę, to niestety nie pomyślał, że to nie ona
ma wpaść do dołka. Załamany Brook zaczął mu tłumaczyć zasady, podczas gdy blondyn
podszedł do stołu, wybierając cel.
Pierwsza
bila nie sprawiała trudności, choć skopał jej tor, przez co miał problem z
druga, ponieważ ich połówki przysłaniały kule przeciwnika. Rozważał uderzenie z
różnych stron, ale do żadnej nie był przekonany. Szum w głowie nie pomagał.
Wzdrygnął się, gdy usłyszał szept przy uchu.
-
Może tyłem?
Sanji
się zaśmiał, niesamowicie zaskoczony. Obrócił twarz i uśmiechnął. Ciekawe czemu pomyślał o czymś zbereźnym? Przyjemne
dreszcze przebiegły wzdłuż jego pleców, gdy poczuł przyjemne ciepło za sobą.
-
Uważasz, że nie dam rady?- Zapytał, zdając sobie sprawę, że to odbicie
niekoniecznie musi się udać, zwłaszcza w jego stanie. Podjął wyzwanie,
obracając się przodem do zielonowłosego, który owiał go zaciekawionym
spojrzeniem. Cofnął się do tyłu, nie spuszczając z niego wzroku, usiadł na
stole i zarzucił za siebie kij. Wygiął usta w uśmiechu, manewrując przy tym
papierosem i spojrzał na bile, odchylając się delikatnie. Wiedział, że broni
honoru, dlatego nie uderzył od razu. Dokładnie wymierzył kąt i kula wpadła do
celu. Czując się jak zwycięzca, zdmuchnął pył z końcówki kija i znów złączył
wzrok z mrocznymi tęczówkami.
Przeszły
go ciarki. Tych oczu jeszcze nie znał. Drapieżnych, a jednocześnie
zainteresowanych. Czy przypadkiem nie działała za bardzo jego wyobraźnia?
Czyżby wypił za dużo? Czy to, że zawsze się nienawidzili, a teraz próbowali
znaleźć kontakt było swego rodzaju samo w sobie podniecające?
-
Co, zdziwiony?- Zapytał trochę nerwowo, strzepując pył do popielniczki i próbując
znaleźć drogę dla kolejnej bili.- Moja zajebistość powaliła cię na łopatki?
-
Nie jesteś ostatnio zbyt śmiały, głupia brewko?- Założył ręce na piersi,
obserwując go bardzo uważnie.
-
Nie rozumiem, ja tylko zaliczam dołki.- Czemu nie mógł się powstrzymać? Głupie
żarty z marimo zamiast kłótni były najwyraźniej bardziej kuszące. Czy chciał
znaleźć ich granicę? – A ty o czym myślisz? - Dlaczego nie odpuszczali? Po za
tym, jeśli biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, Mihawk powinien być jednym z
powodów, by się tak nie spoufalał, a jednak to ignorował.
-
O czymś zgoła podobnym.
O
mało się nie zachwiał. Zrobiło mu się gorąco i trochę za szybko obrócił się do
Zoro, przez co dał mu do zrozumienia, że pomyślał o tym, o czym tamten chciał.
Roronoe jedynie to rozbawiło i wziął kolejny łyk piwa. Był jakiś taki…
Właśnie…
jaki? Serce biło mu tak szybko.
Nagle ze sceny ktoś przemówił przez mikrofon.
Nagle ze sceny ktoś przemówił przez mikrofon.
-
Przepraszam…
Muzyka przestała grać. Wszyscy spojrzeli w
ich stronę. Był to Marco najwyraźniej ze swoją dziewczyną. Sanji zmarszczył
brwi i poczuł nieokreślony niepokój.
-
Chciałbym coś ogłosić.- Powiedział mężczyzna do mikrofonu i spojrzał na swoją
wybrankę, która zarumieniła się po czubki uszu.- Razem z Monet się pobieramy.
Sanji
pobladł. Zaraz potem w panice zaczął szukać w tłumie Ace’a. Rozległy się oklaski, a on oddał kij Zoro.
-
Wybacz, muszę coś teraz zrobić.- I nie tłumacząc nic więcej, pobiegł na parkiet,
rozglądając się za piegowatą twarzą.
Głos
ze sceny oznajmiał datę ślubu, a ludzie wiwatowali i życzyli im najlepszego.
-
Ace!- Zawołał, próbując go znaleźć i modląc się, żeby był gdzieś w pobliżu.
Nagle wpadł na kogoś i zanim zdążył przeprosić, poznał szefa.
-
Widziałeś go?- Zapytał również spanikowany Shanks i na przeczące kręcenie
głową, zaklął siarczyście.- Gdy tylko to zrobisz, przyprowadź go do mnie.
-
Jasne.- Potwierdził i już chwilę potem, zauważył go pod jedną ze ścian.
...
OK! Ostatnio zapomniałam Wam napisać posłowia xD Dziękuję za komentarze, ciesze się, że ktoś czeka na te opowiadanka^^ (Ayo, jak Ty się cudownie dla mnie produkujesz T^T *wzruszona*) Teraz fakt, mam trochę więcej czasu, ale nie obiecuję, że uda się coś częściej pisać. Jest mi tu coraz milej^^ Wiem, że jeszcze nic się nie dzieje, to takie wstępy do kolejnych rozdziałów. Myślałam, że mniej mi tego wyjdzie, a tu proszę. Cóż tu jeszcze dodać... Że po HQ planuję Durararę :D! O! Jebłam spoilerem! xD Ktoś się cieszy? I znów rusza anime, boziu jakam ja szczęśliwa! T^T