piątek, 30 października 2015

Naiwne marzenie


Tytuł: Naiwne marzenie
Anime/Manga: Diamond no Ace
Rodzaj:one-shot
Pairing:MiyukixSawamura
Postacie: Miyuki, Sawamura, Furuya, Chris
Uwagi: brak
 ...


Od pierwszego uderzenia piłki w rękawicę. W momencie, gdy odgłosy świata przycichły, wyostrzając tylko tej jeden, najprzyjemniejszy dla jego ucha, a potem słowa uznania- jego serce zabiło szybciej, gdy zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie miał takich możliwości. Ręka mrowiła go z przyjemności, a na usta wkradł się uśmiech ekscytacji. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek wcześniej się tak czuł. W jednej chwili był gotowy podjąć decyzję, porzucić wcześniejsze przekonania i oddać się tylko i wyłącznie tej fali, która wynosiła go na wyżyny, ponad góry, za którymi ujrzał rozświetlony horyzont.
Przez całe wakacje o tym nie zapomniał. Gdy zyskał wsparcie kolegów, tym bardziej nie mógł się doczekać początku roku. Tak bardzo chciał tam wrócić! Wdychać zapach boiska i rękawic, móc stanąć na górce i znów…
Ujrzeć te piwne oczy.
Gdy po raz drugi postawił nogę w nowej szkole, prawie natychmiastowo się z nimi zetknął. Nie spodziewał się, że to znów wywoła w nim takie pokłady dziwnych uczuć. Nie potrafił tego określić. Wcześniej przypisywał je jedynie euforii, jaka wypełniała go na boisku. Dlatego, jak jego wnętrzności przekręciły się przyjemnie, gdy starszy chłopak szeptał mu na ucho plan dostania się na zbiórkę niezauważonym, zdał sobie sprawę, że być może chęć bycia narzucającym to nie jedyne jego pragnienie.
Chciał tworzyć duet z Miyukim.
Niestety początkowo nic nie szło po jego myśli.  Przez swoją dumę i charakter, nagrabił sobie ostro u trenera i możliwość udziału w treningach prawie zupełnie mu przepadła. Wyciskał ostatnie poty, by w końcu pokazać, na co go stać. Okularnik dodatkowo go wkurzał, nabijając się lub rzucając kąśliwe uwagi. Na domiar wszystkiego, na horyzoncie pojawił się jego prawdziwy rywal, który w rekordowym czasie wybił go z jego wymarzonej pozycji. Do tego odebrał mu osobę, z którą pragnął tworzyć parę najbardziej na świecie.
Satoru Furuya.
Frustracja towarzyszyła mu wciąż, gdy tylko na nich patrzył. Miyukiemu zdawało się nie przeszkadzać, że dostał pod skrzydła takiego ucznia. Był wręcz zachwycony. Drugoroczniak z przyjemnością ćwiczył z nim po godzinach, a on mógł tylko słuchać zza drzwi, jak obca piłka głośno ląduje w rękawicy okularnika. W pewnym stopniu był to w stanie przeżyć, rozumiał swoje słabości i wiedział, że daleko mu do ideału, ale niepokoiła go pewna rzecz. A mianowicie wzrok, jakim Satoru darzył Miyukiego.
Rozszyfrował to spojrzenie i wiedział, co się pod nim kryje, ponieważ sam swoje pragnienia chował w sercu z obawy, że mogłyby wyjść na jaw. Do tego nowy narzucający był mało subtelny i bezpośredni, więc teraz przy każdym ich spotkaniu, Sawamura ćwiczył jeszcze ciężej, zazdrosny o to, że on sam jest na zewnątrz, a nie w środku z facetem, którego przecież pierwszy zauważył! Do tego to jego wcześniej chwalił! Pierwszy mu powiedział, że chce, by tworzyli parę! To było cholernie niesprawiedliwe!
Paliły go policzki, gdy w myślach krzyczał do siebie te wszystkie zawstydzające rzeczy. Ciężko mu było to przyznać, ale naprawdę coś czuł do Kazuyi i coraz gorzej znosił jego spotkania z pierwszorocznym. Zwłaszcza, że sam na razie niewiele robił, podporządkowując się jakiemuś kretynowi, który nie brał bejsbolu na poważnie, wymyślając mu miliony bezsensownych ćwiczeń. Zazgrzytał zębami z wściekłości.
Leżał na trawie wykończony po serii zadań i myślał. Jeszcze chyba niczego tak bardzo nie pragnął i nie rozumiał, dlaczego jego cel musiał nagle znaleźć się tak daleko. Nigdy życie nie podsuwało mu tyle kłód pod nogi, co teraz. A zanim tu przyszedł wszystko jawiło mu się w takich pięknych kolorach!
Z westchnieniem wstał i zbierając opony, poczłapał do magazynu. Oczy same mu się kleiły, gdy układał sprzęt na półkach, tęskno oglądając się na piłki. Dawno żadnej nie miał w ręku. Po prostu cudownie…
Zamknął drzwi i ruszył w kierunku akademików. Naburmuszył się znów, mijając hangar, w którym ćwiczył nowy narzucający. Jego ucho nasłuchiwało odgłosów treningu, lecz niczego nie wyłapało. Czyżby skończyli dzisiaj wcześniej?
Zastanawiał się i pchany ciekawością, cichutko podkradł się do uchylonych drzwi. Wyjrzał za nie, mając nadzieję ujrzeć swój obiekt westchnień, lecz zamarł, gdy scena jaka się rozgrywała, przeszła jego granicę dopuszczalnych oczekiwań.
Satoru przypierał Miyukiego do ściany i górując nad nim, mierzył się z nim na spojrzenia. Nic nie mówili, tylko patrzyli sobie w oczy. Później coś szeptali. Nie słyszał ich, ani nie widział ich min, ale w podbrzuszu podrażnił go nieprzyjemny prąd. Gniew kazał zacisnąć pięści, widząc ich tak blisko siebie. Nie mógł uwierzyć, że nawet do tego doszło. Nie dość , że odebrał mu łapacza w ten sposób to teraz jeszcze…
Zmroziło go, gdy wyższy chłopak, chwycił tamtego za podbródek. Miyuki nie bronił się  i nie wykazał sprzeciwu. Położył jedynie dłoń na piersi młodszego… Czy chciał go odepchnąć?
Coś w Sawamurze pękło. Po prostu nie mógł na to patrzeć. W jednej chwili krzyknął i podbiegł do chłopaków, z całej siły odpychając Satoru od Miyukiego. Nim zdał sobie sprawę, co zrobił, patrzyły na niego zszokowane spojrzenia.
- Zostaw go.- Szepnął złowrogo do wyższego od siebie. Gdyby wzrok mógł zabijać, pewnie  Satoru leżałby już martwy.
- To nie twoja sprawa.- Odezwał się wściekły rówieśnik, odrobinę jednak skonsternowany. W końcu przyłapano go na czymś nieprzyzwoitym. Szybko się jednak opanował i poprawił czapkę, nasuwając ją na oczy.- Późno już, na dziś chyba starczy. Przemyślisz moje słowa, Miyuki-sempai?- Nie czekając na odpowiedź, ruszył do wyjścia i zniknął za drzwiami.
- Wszystko w porządku?- Zapytał okularnika, który przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Tak…- Odrzekł po chwili i przeczesał włosy, odwracając się do niego plecami i zbierając swoje rzeczy.- Choć nie potrzebowałem rycerza w lśniącej zbroi.- Zaśmiał się, lecz trochę inaczej niż zwykle.
Sawamura się zawstydził. Pewnie Miyuki też nie czuł się z tym komfortowo. Może naprawdę im przeszkodził? Co, jeśli tak? Nie mógł tego znieść…
W drodze powrotnej nie odezwali się do siebie i rozeszli do swoich pokojów ze zwykłym pożegnaniem.
Jednak Sawamura nie mógł zasnąć tej nocy. Wizja dwóch chłopaków w hangarze ciągle jawiła mu się przed oczami. Czy oni…? Przekręcił się na drugi bok. Sam w życiu nie odważyłby się postąpić tak, jak Furuya. Przecież są facetami, a jednak… Miyuki nie zareagował… Czy gdyby on był szybciej, gdyby wcześniej dostał się do składu… to czy…
Czemu w ogóle o tym myślał?
Przez najbliższe dni uważnie ich obserwował. Nie doszukał się jednak niczego podejrzanego, nawet zmiany w ich relacjach. Może się wtedy pomylił i źle to zinterpretował?
Dodatkowo miał ze swym obiektem zainteresowania spięcie, gdy zbyt pochopnie ocenił swojego aktualnego trenera i okularnik nieźle mu wtedy nawrzucał. Z drugiej strony jak o tym teraz myślał, to mu się należało…
Na szczęście ostatnio miał czym się zająć, bo poznając prawdziwy powód unikania treningów Chris-sempaia, mógł skupić bardziej na własnym rozwoju i docenieniu drugiego  łapacza. Przez co obawy zeszły na dalszy plan, choć jego serce wciąż wywijało fikołki, gdy w pobliżu kręcił się Miyuki. Był cholernie ciekawy, czy dał jakąś odpowiedź młodszemu i czego ona tak dokładnie dotyczyła.
Pewnego dnia nadarzyła się okazja do odpowiedzi, gdy oboje dziwnym trafem spotkali się w łaźni o bardzo późnej godzinie.
- O, tak długo trenowałeś? Chris-sempai daje ci pewnie niezły wycisk.- Zaśmiał się chłopak i zdjął górę ubrania. Sawamura przełknął ślinę i odwrócił wzrok. Nie sądził, że będzie to dla niego takie trudne.
- Nie przeszkadza mi to. Zrobię wszystko, by się poprawić.
Byś mnie dostrzegł. Ale tego nie powiedział głośno. Rozwiązywał sznurówki i pozwolił starszemu iść przodem. Cholernie się denerwował. Od tamtego czasu mało rozmawiali, więc krępowało go przebywanie tylko w  jego towarzystwie.  Do tego przeszkadzały własne pragnienia… Rozebrał się niespiesznie i dołączył do kolegi z drużyny, przed zanurzeniem myjąc się pospiesznie pod ścianą.
- Mając takiego nauczyciela możesz zajść naprawdę daleko.- Zawstydził go chłopak, siedząc już po pierś w wodzie.- Choć głąb nie zawsze wszystko pojmie.- Zaczął się śmiać, i bronić, gdy w jego kierunku została puszczona mokra fala. Musiał przeczyścić okulary, by znów widzieć.
- Jeszcze zobaczysz, poślę ci kiedyś taką piłkę…!- Warknął cały czerwony i  wszedł do wody z drugiej strony wanny.
Siedzieli tak chwilę, a Sawamura zdobywał się w sobie, by zadać nurtujące go pytanie.
- Jak tam… Sprawy z Furuy’ą?- Zapytał cicho, choć w łazience zabrzmiało to bardzo donośnie. Chciał, zachować obojętny ton, ale chyba nie za bardzo mu wyszło.
- Co masz na myśli?- Popatrzył na niego poważnie.
- No… czy…- Zarumienił się konkretnie, nie wiedząc jak sprecyzować pytanie.- Trzeba komuś spuścić łomot, albo pogratulować…?- Zrobił nieokreśloną minę, chcąc się spalić ze wstydu. Jego kompan wybuchł na to głośnym śmiechem.
- Czemu cię to interesuje? Potrafię o siebie zadbać.- Podpłynął do niego blisko.
Sawamura zareagował panicznie, odsuwając się dość gwałtownie i osłaniając tors jedną ręką. W uszach mu zaszumiało od pędzącej w żyłach krwi. Dlaczego drugi facet potrafi tak na niego działać?
Miyuki uniósł brew na to dziwne zachowanie i sięgnął po ręcznik, który wisiał na obramowaniu, przez co chłopak poczuł się w zobowiązaniu się tłumaczyć.
- Ja tylko… Myślałem, że…- Przełknął ślinę, odwracając wzrok. Poddał się, nie wiedząc, co powiedzieć, więc skupił na wcześniejszym pytaniu.- Wiem, tylko chciałem wiedzieć, czy jesteście razem czy nie.- Burknął.
Okularnik wygiął brwi, zdziwiony tą szczerością, a Sawamura zastanawiał się co mu strzeliło do tego głupiego łba. Że też nie potrafił się czasem opanować! Mimo wszystko uniósł wzrok odważnie, denerwując się niesamowicie. Odpowiedź znaczyła dla niego bardzo wiele.
Chłopak posłał mu tajemniczy uśmiech.
- A przeszkadzałoby ci to, jeśli powiem, że tak?
Zamarł. Czy rzeczywiście chciał to usłyszeć? Nie sądził, że jedno zdanie może tak zaboleć.
- Dlaczego?  - Wzruszył ramionami dla niepoznaki, ale w jego spojrzeniu coś umarło. Starał się być też miły do końca.- Nie wiedzę w tym nic dziwnego i skoro dla ciebie jest w porządku…- Musiał przestać, bo głos by mu się załamał. Położył sobie ręcznik na twarz i odchylił do tyłu, podpierając się głową krawędzi.- Nie pytam, bo chcę to rozgadywać, tylko tak po prostu...
Nastała dłuższa cisza, przerywana miarowym kapaniem wody z kranu. Sawamura tak bardzo chciał teraz być sam.
- Nie jesteśmy razem. Tak tylko sprawdzałem twoją reakcję.- Zaczął się chichrać, a jego kolega prawie się podtopił.
- Nie jesteście?! M-moją reakcję? Po co?!- Tak się zdenerwował, że nie panował nad sobą, co tylko dawało satysfakcję temu drugiemu. Czy odkrył się też z uczuciami?
- Kiedy tak panikujesz, mam wrażenie, że byłeś zazdrosny.- Dźgnął go w policzek, na co tamten szybko go odepchnął.
Sawamura zastanawiał się, dlaczego wyskoczył z tym tak bezpośrednio. Prowokował go?
- Nie pochlebiaj sobie!- Krzyknął, wybity z równowagi.- Niby dlaczego miałbym być?!- Odwrócił się do niego plecami i modlił, by nic mu się nie zdawało.
- Bo ci się podobam?- Szepnął za nim, zmieniając ton na głębszy, bardziej pewny siebie.
Nie odpowiedział. Nie potrafił. Chciał się odwrócić i zaprzeczyć, ale właściwie wcale tego nie chciał. Czy powinien? A jeśli tamten tylko się zgrywa? Wyjdzie cholernie niezręcznie!
- Żartowałem.- Zanim zdążył mu odpowiedzieć, Miyuki wyszedł z wody śmiejąc się i przewieszając sobie ręcznik przez ramię, świecąc mokrym tyłkiem.- Do zobaczenia na jutrzejszym treningu, buraku!- Na odchodnym puścił mu oczko.
Zostawił oniemiałego Sawamurę, który chwytając się za usta, zanurkował pod wodę, próbując opanować uczucia, które rozsadzały go od środka.
 Był pokręconym, egoistycznym, strasznie pewnym siebie bucem, a i tak ciągle na niego zerkał. Ćwiczyli we czwórkę, a on przez swoje rozkojarzenie, bardzo słabo poprawiał swoje błędy. Pomimo miliona wskazówek, nie mógł zachować postawy i wykonać dobrego zamachu.
- Co się dzisiaj z tobą dzieje?- Zapytał Chris, zdejmując ochronną maskę. – Dziś idzie ci wyjątkowo fatalnie.
Doszły do tego jeszcze dwa zaciekawione spojrzenia i Sawamura już całkowicie się speszył. Zwłaszcza wkurzał go Furuya, który jak zwykle narzucał bezbłędnie i zbierał miliony pochwał. Ledwo tego słuchał…
- Pozwól mi jeszcze wykonać kilka rzutów! Zaraz wpadnę w rytm.- Nerwowo miętosił piłkę, starając się unikać piwnych oczu. Przez to, że na niego patrzył, nie panował nad własnym ciałem.
Nikt tego nie skomentował.
Zrobię wszystko, by mnie zauważył, tak jak pierwszego dnia! Myślał, ale w praktyce robił z siebie pośmiewisko. Do tego usłyszane wczoraj słowa wcale nie pomagały…
- Chris-sempai, mogę go porwać na parę minut i powierzyć ci nowego?- Wyrwał się nagle Miyuki, a cała reszta zdębiała w osłupieniu. Zwykle okularnik był obojętny na jęki ze strony młodzika.- Odstawię w stanie nienaruszonym. – Mrugnął porozumiewawczo i otrzymując pozwolenie, przywołał do siebie pierwszaka.- No chodź! – Zawołał go, gdy wychodził z hali.
Sawamura ruszył za starszym kolegą zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać. Szli wokół boiska i nie odzywali się do siebie. O co mogło chodzić?
-  Poszliśmy na spacer?- Zapytał, podziwiając swoje zabrudzone piachem ubranie, chcąc jakoś zagaić rozmowę.
- Owszem, chciałem się przejść.- Założył ręce za głowę i odetchnął głęboko.- Tam było taaaaak duszno…~
- Hej! Nie potrzebuję przerwy! Jeszcze muszę popracować nad…
- Z taką koncentracją jesteś głupszy od pingwina.
- Słucham?!
Lecz Miyuki go zignorował i usiadł na trawie, z dala od zgiełku i krzyków trenujących. Poklepał miejsce obok siebie, co Sawamurę wpędziło w konsternację. Przysiadł się jednak, udając niechęć.
- Pokaż mi, jak trzymasz piłkę gdy chcesz narzucić szybką.- Wyciągnął jedną zza siebie. Musiał ją najwyraźniej wcześniej wziąć.
Zdziwiony chłopak wykonał polecenie i zaraz potem wzdrygnął, gdy ręka starszego dotknęła jego palców i zaczęła inaczej je układać, tłumacząc różne techniki rzutów. Zupełnie swobodnie, jak gdyby było to kolejną zwyczajną lekcją.
Był tak blisko niego… Delikatnie się nawet pochylał. Ocierał się o jego ramię i ani na chwilę nie przerwał kontaktu fizycznego z jego dłonią. Zupełnie przez to nie mógł się skupić. Rodzaje i nazwy wpadały do jego głowy, ale zaraz potem wylatywały, albo były całkowicie niezrozumiałe przez szumiącą w uszach krew.
- Hej, jest tam kto?- Miyuki z rozbawieniem popukał go w czoło.- Co powiedziałem jako ostatnie?- Patrzył na niego z półprzymkniętych powiek, z jakąś nieokreśloną czułością.
- Coś o… o…- Czerwienił się i uciekał wzrokiem we wszystkie strony, omijając te uważnie obserwujące go oczy.-  …o podkręconej piłce…?
- Nie, gamoniu.- Trzepnął go lekko w potylicę, zachowując się przy tym, jakby dobrze się bawił.- A gdybyś ominął tak wyznanie miłosne…? Byłoby mi przykro. - Westchnął z uśmiechem i rozłożył ręce w akcie bezsilności.
Co? Czyżby się przesłyszał? Serce uderzało o żebra z taką mocą, że ledwo to wytrzymywał.
- Po co miałbyś takie składać?- Odwrócił twarz, patrząc gdzieś w dal.
- Hmm… a jak myślisz?-  Zapytał tajemniczo chłopak, bardzo blisko jego ucha.- Dam ci trzy podejścia, jeśli zgadniesz, to dostaniesz nagrodę.
Sawamura w końcu spojrzał na niego, nie ukrywając przerażenia, ale także ekscytacji. Okularnik uniósł zaciekawiony brew i nie odsunął się ani o centymetr. Zawadiacki uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Narzucający przełknął ślinę i nie mógł oderwać wzroku od tych ust. Otworzył własne, próbując się odezwać, ale język odmówił mu posłuszeństwa. Zastanawiał się gorączkowo, bojąc się cisnących na wargi słów.
- Bo… chcesz się ze mnie ponabijać?- Wstrzymał oddech.
- Nieee…- Pokręcił głową, a kącik ust uniósł się w górę.
- Bo chcesz mnie wkurzyć…?- Kolejne niepewne pytanie i coraz większy stres.
- Też nie, ostatnia próba.- Powiedział tak cicho i poważnie, że Sawamure przeszły dreszcze.
Czy powinien zadać to pytanie? Bardzo się tym wygłupi? Czy nadzieja w jego głosie będzie wyczuwalna? Usłyszy salwę śmiechu, czy prawdziwe wyznanie?  Nie mógł za cholerę rozgryźć tego gościa! Przez to że w kółko żartował i go podpuszczał, niczego nie był pewny! Ale teraz za bardzo się przejął i choć wcale nie chciał, i tak się nie powstrzymał.
- Bo… naprawdę… mnie lubisz?- Jego zachrypnięty głos zabrzmiał tak nienaturalnie, a zawarte w nim uczucia wręcz się wylewały. Pewnie uciekłby gdzieś daleko, ale powstrzymało go przed tym coś niespodziewanego.
Miyuki go pocałował. Musnął jego wargi szybko i odsunął się, patrząc na niego zniewalająco.
Obiecana nagroda.- Szepnął i wstał. Przeciągnął się i podparł dłonie na biodrach.- To co, gotowy na powrót do ćwiczeń?
Sawamura chwycił się za usta i spąsowiał po czubki uszu. Nie był w stanie nic powiedzieć. Wpatrywał się w niego z niedowierzaniem, gdy ten odwrócił się na pięcie i wracał do hangaru.
Serce biło mu oszalałe z radości. Miał ochotę krzyczeć ze szczęścia i tak też właśnie zrobił. 
- Pozwól mi choć raz narzucić!- Wrzasną, zwracając na siebie uwagę odchodzącego.- Proszę!
- Aleś ty uparty.- Pokręcił głową, lekko zawstydzony i przykucnął, gotowy do odebrania piłki.
Wiatr nagle ucichł, gdy oboje, tak jak za pierwszym razem, stali na przeciw siebie i patrzyli sobie w oczy. Sawamura uśmiechnął się tak promiennie, jak dawno nie miał okazji.
- Pokaż mi zatem, jak bardzo chcesz stanąć u mego boku.- Miyuki wyciągnął rękę i czekał.
Tym razem Sawamura posłał jedną ze swoich najlepszych piłek.

...
Wybaczcie, ale ten tydzień miałam taki ciężki, że nie dałam rady napisać ani słowa do Nie iGRAJ ze mną... *płacze* Więc przepraszam i w zamian mogę Wam dać jedynie starą rzecz z trzeciej szuflady. Ktoś kiedyś wspomniał, że by pragnął coś z bejsbolistów, to ma. Generalnie szipy w animcu mi mega grają, ale no... Nie ma czasu na nic dłuższego xD Więc taki one-shot i raczej tyle będzie z tego tematu. Zalegało mi na kompie, to dokończyłam, może komuś się spodoba. Do zobaczyska za tydzień i już na pewno z OP^^ 
PS No i zachciało mi się zmiany wyglądu bloga xD 

piątek, 23 października 2015

W potrzasku 1

Tytuł: W potrzasku
Anime/Manga: Durarara
Status: trwa
Gatunek: yaoi, romans
Liczba rozdziałów: ...?
Pairing: ShizuoxIzaya
Postacie: Shizuo, Izaya, Celty, Shinra, (+postacie wymyślone)
Uwagi:?? kto wie

     - Tak... jest cudownie...- Odpowiedział Shizuo z uśmiechem na ustach. Siedzieli właśnie z Celty w parku i obserwowali ptaki skaczące sobie po trawniku i skubiące wystające z ziemi robaczki. Słoneczko świeciło, ruch na ulicach był nawet mniejszy niż zwykle, kleszcz nie pojawiał się na horyzoncie i do tego dostał wypłatę z premią za nadgodziny. Po prostu idealnie.
     Zaciągnął się głęboko nikotyną i rozkoszując trującym dymem w płucach, wypuszczał go niespiesznie czując, jak ciało się odpręża.
     Nie pamiętał, kiedy ostatnio miał tyle okazji do uśmiechu. Do tego wszystko mu się układało. Jutro nie wyrzucą go z mieszkania bo spłaci długi, dostał urlop, trzy razy z rzędu wygrał lody na patyku, napady agresji prawie w ogóle mu się nie zdarzały, jutro został zaproszony na urodziny do Shinry, a co najważniejsze - czarna menda wyjechała jakiś czas temu daleko poza Tokio i nie było wiadomo, kiedy wróci. W każdym razie nikt o nim nie słyszał już miesiąc i miał nadzieję, że już nigdy nie usłyszy.  Świat był bez niego o wiele piękniejszy i spokojniejszy.
     [Wydajesz się ostatnio naprawdę szczęśliwy] Napisała uradowana motocyklistka. Jej również dopisywał humor, bo udało jej się kupić całkiem wypasiony, podręczny zestaw chirurgiczny dla swojego chłopaka. Może i nie był z legalnej półki, ale zdecydowanie warty zdobycia, więc starała się tym nie przejmować. Na co dzień przecież przyjmowała znacznie gorsze zlecenia. Co prawda Shinra na swój stary nie narzekał, ale przykro jej było patrzeć, jak wciąż musiał wymieniać części lub je naprawiać. Dlatego nie wyobrażała sobie szukać czegokolwiek innego.
     - Nie mam powodów, by nie być.- Odparł, gapiąc się na wieżowiec z plakatem nowego filmu w którym, jak zwykle, musiał grać jego brat. Pojutrze również była premiera, na którą oczywiście już miał bilety. Naprawdę same miłe rzeczy. Nikt go specjalnie nie zaczepiał, w pracy też jakoś łatwiej szło… To wszystko było…
     - Cześć Shizu-chan.
     …zbyt piękne, by mogło trwać wiecznie.
     Celty zamarła w pół zdania z komórką w ręku, a blondyn zacisnął palce na oparciu ławki. Tak mocno, że drzazgi przebiły skórę dłoni.
     W jednej chwili czas stanął w miejscu.
     Ciemna, szczupła sylwetka odbijała się w czarnej szybce kasku dziewczyny, razem z rzędem szczerzących się, białych zębów.
     Blondyn poczuł gorąco, które rozlało się po jego ciele. Nie spodziewał się, że tak agresywnie zareaguje na to indywiduum zwłaszcza po tak długim okresie separacji. Oddech momentalnie przyspieszył, a adrenalina rozpaliła kończyny, wyzwalając niekontrolowane pokłady energii. Serce aż zabolało zapominając już, do jakiego wysiłku jest zdolne. Zazgrzytał zębami, gdy do jego uszu dotarł głos tego znienawidzonego padalca. Przez ten czas zdążył już się zatrzeć w jego pamięci, więc teraz słysząc go na nowo, wydawał się tym bardziej irytujący.
     - Tęskniłeś, bestio?
     Celty powoli wstała z ławki widząc, jak z nozdrzy Shizuo bucha para, a żyłki na czole niebezpiecznie nabrzmiewają. Porzuciła od razu próbę załagodzenia sytuacji. Doskonale wiedziała, że w tym przypadku na niewiele się zdadzą jej słowa wyświetlone na ekranie komórki. Poza tym...
     - Ja wręcz nie mogłem się doczekać, aż tu zajrzę i liczyłem, że może znajdę twoje martwe truchło ale cóż... nigdy nie chcesz spełnić mych oczekiwań. – Izaya westchnął wesoło, zbliżając się niebezpiecznie blisko. Prawie nachylił się blondynowi do ucha.- Ale podejrzewam, że jeszcze długo nikt nie znajdzie sposobu, by zabić potwora...- Szepnął, a Shizuo ostatkiem sił próbował się powstrzymać. Oparcie ławki pękło.
     Przecież miał taki piękny dzień. Taki miły i spokojny. To nic, że pijawka prosiła się ewidentnie o śmierć. Da radę. Po prostu wstanie i odejdzie, tak jak to sobie obiecywał i jak na cywilizowanego człowieka przystało. Dopiero, co spłacił długi po ostatnich gonitwach i niszczenie mienia. Za pieniądze ze szkód jakie mógłby teraz wyrządzić poleci na Karaiby- będzie warto. Tylko zachować spokój. Spokój. Pierdolony spokój.
     - Och, widzę, że wyjątkowo ci gorąco, chyba wiem, co ci pomoże.
     Gdyby Celty miała usta, zakryłaby je dłonią. Gdyby też mogła wyrazem twarzy oddać zgrozę, na pewno też by to zrobiła. Gdyby ludzie w parku byli trochę bardziej obeznani w sytuacji i czujni, uciekaliby daleko stąd już zawczasu.
     Sok pociekł po złotych kosmkach, skapując na policzki i spływając po szyi, wsiąkał w materiał nowej, białej, uprasowanej koszuli. Izaya bez oporów pozbył się zawartości srebrnej puszki wylewając ją na blond czuprynę. Stróżki słodkiego, gazowanego napoju ściekły po twarzy Shizuo, znacząc je lepkimi ścieżkami. Mężczyzna zamknął oczy, czując jak wszelkie granice zostały przełamane.Chyba nigdy wcześniej w jednej chwili nikt, ani nic go tak bardzo nie wkurwiło, jak ta bezpośrednia prowokacja sprzed chwili.
     - Za-bi-ję.- Wywarczał, tracąc resztki kontroli.
    Celty zaczęła się pospiesznie ewakuować, wskakując na swój czarny motor. Tutaj już nie było czego łagodzić czy ratować. Izaya właśnie wywołał tsunami gniewu najsilniejszego człowieka w Ikebukuro. Wrzask, jaki rozległ się potem, oraz zgrzyt wyrywanego z betonu metalu, oznajmił wszystkim w Tokio, że sławny informator powrócił.
     Ludzie rozbiegali się z krzykiem na wszystkie strony, gdy dwójka mężczyzn biegła przez dzielnicę. Shizuo chwytał po drodze wszystko, co wystawało z ziemi i o mały włos rzuciłby nawet bogu ducha winną staruszką. Izaya śmiał się z niego w niebogłosy, gdy trzy razy wpadł na samochód, poraził się prądem z wyrwanych kabli, i uszkodził hydrant, który nie dość, że zaatakował wodą grupkę przypadkowych przechodniów, przewracając ich wszystkich, to jeszcze zniszczył wszystkie sadzonki w uroczej kwiaciarni, tłukąc doniczki i wazony z roślinami. Powstało prawdziwe pobojowisko, przez które oboje przeskoczyli i pognali dalej.
     Shizuo zupełnie nie patrzył co robi, po prostu ta szczerząca się morda, szatański śmiech i błysk demonicznych tęczówek oraz srebrne ostrze, wyzwoliło w nim prawdziwą żądzę mordu.
     Dzisiaj coś ewidentnie było nie tak. Owszem, ten padalec zawsze go wkurzał, ale nie tak jak dzisiaj. Po porostu teraz się jakoś wybitnie starał. Sam dyszał i darł się tak głośno, że gardło zaczynało odmawiać mu posłuszeństwa. Krew pokryła dłonie, pokaleczone od nieustannego wysiłku zdobywania amunicji, którą mógł użyć do połamania kości temu gnojowi.
     Izaya był wniebowzięty. Dawno tak dobrze się nie bawił. Przez ten miesiąc, przez który wynudził się za wszystkie czasy, wybitnie brakowało mu widoku rozwścieczonej bestii. Po za tym, jakoś trzeba było dać znać, że król miasta wrócił na włości. Być może trochę przesadził, ale w sumie miał teraz nawet większą frajdę.Tym razem również trwało to dłużej niż zwykle. Policja nawet nie próbowała interweniować, za bardzo przerażona wybrykami blondyna.
     - Chyba już nawet kredyt ci nie pomoże…- Izaya wyliczał szkody, udając żal, lecz zaraz potem obnażył zęby, gdy Shizuo nic nie robiąc sobie z jego gadki, wyrwał kolejną sygnalizację świetlną. – i po kolejnej wypłacie...
     - Zabiję!
     - Wciąż to powtarzasz, a jakoś nie widzę efektów.- Zrobił unik, już dość ostro zmęczony. Powoli zaczął się wycofywać, widząc, że jego przeciwnik w cale nie traci na sile. Chyba na dziś starczy im walki. Tym razem zamiast kontratakować, zaczął uciekać, skupiając się jedynie na zawiłości uliczek. Czuł gorący oddech na karku, który go popędzał.
     Izaya starł pot ze skroni i  zastanawiał się, którą kryjówkę wykorzystać. Uśmiechnął się pod nosem. Miał szczęście, że ma do czynienia z taką bezmózgą małpą.
     Trzy skręty w lewo, potem w prawo… Płuca coraz bardziej go paliły.
     Akurat stała śmieciarka!
     To kolejny w prawo i wybiegnie na główną… Kłuł go bok, prawie rozrywał mu żebra.
     Wycieczka bachorów odcięła mu drogę!
     Pomiędzy bloki i na drabinkę od ewakuacyjnych… Nogi powoli odmawiały posłuszeństwa.
     Ktoś ją na chama musiał dzisiaj wciągnąć!
     Co chciał skręcić, to musiał zmieniać plan i zastanawiać się nad kolejnym bezpiecznym przystankiem. W końcu jeden był już bardzo blisko i prawie by mu się udało, gdyby nie nagły wysyp ludzi z autobusu. Rozpoznał nawet jednego z nich kątem oka, gdy awaryjnie musiał skręcić prosto na klatkę schodową jednego z budynków.
     - O, Izaya, dobrze, że cię widzę…!- Shinra nie dokończył, tylko zobaczył, jak mężczyzna wpada piorunem do bloku, a zaraz za nim szarżuje wściekły Shizuo.- O rany boskie, uciekać!- Krzyknął na całe gardło, choć wcale nie musiał ratować tłumu, bo gonitwa przeniosła się do wieżowca.
     Informator, którego od śmierci dzieliły milimetry, cudem trafił na zamykającą się windę. Silne palce zacisnęły się na jego kurtce. Bez zastanowienia się z niej wyzuł i w ostatniej chwili znalazł wewnątrz. Pierwszy raz zrobiło się między nimi tak niebezpiecznie. Dysząc jakby miał płuca wypluć, wjeżdżał na ostatnie piętro, zza metalowych ścian słuchając dalej drącego się w niebogłosy Shizo, który leciał po schodach, oplatających szyb.
     Łapiąc oddech, miał zamiar zatrzymać mechanizm i po prostu zjechać w dół, podczas gdy ten idiota dalej wdrapywałby się na górę, ale gdy nacisnął przycisk stopu, nic się nie wydarzyło. Kliknął dla pewności jeszcze kilka razy, ale dalej jechał na samą górę. Szczęście chyba naprawdę go dziś opuściło. Jęknął i zaczął gorączkowo obmyślać inną drogę ucieczki, próbując zapanować nad zmęczeniem.
     Wiedział, że znajduje się w dość niefortunnej sytuacji, w którą sam się wkopał, ale przecież co to dla niego? Na szczęście miał chwilę przewagi, dlatego gdy wypadł z windy, bez zastanowienia rzucił się do pierwszych lepszych drzwi.
     O dziwo na piętrze znajdowały się jedne, które były otwarte! Miło zaskoczony szybko znalazł się w małym mieszkanku i zamykając je za sobą, w ciągu jednej sekundy musiał zlustrował pobieżnie przydatność znajdujących się w pomieszczeniu rzeczy.
     Około dziesięć metrów kwadratowych, jedno okno, kanapa, niski stolik, regał połączony z szafą, okazały wazon z chwastem na komodzie, drugie drzwi, chyba od łazienki.
     Uformował się szalony plan A i B.
     W drugiej sekundzie wprowadzał pierwszy w życie, bo kroki przestały odbijać się o stopnie schodów. W trzeciej sekundzie już wskoczył na trójkątną kanapę i uszykował do skoku, przygotowując się na odbicie od ściany i sprężyn w łóżku. Czekał w napięciu, mając nadzieję, że może nie będzie musiał przestawić się na wizję B.
     Shizuo nagle umilkł, gdy zdziwiony pewnie szukał kleszcza w pustej windzie. Szybko jednak musiał to porzucić bo w następnej chwili wyważył pierwsze lepsze drzwi, które akurat musiały być właściwe.
     No i runął plan A dzięki któremu po prostu bezpiecznie przesiedziałby w jednym miejscu.
     Izaya przeklął siarczyście, zły że tym razem blondyn nie odpuścił. Zwykle nie ładował się ludziom do domów, ale tym razem chyba był wybitnie rozwścieczony. Ciekawe czyja to wina…
     Gdy ich oczy się spotkały, Izaya ujrzał furię, jaką wywołał i delikatnie się uśmiechnął, zastanawiając, czy tym razem to przeżyje.
     - Shizuś, może pogadamy?- Spróbował nadaremno, bo żądne krwi ręce już sięgały po jego gardło.
     Nie mając wyboru, rzucił się również do przodu, uzyskując tym samym efekt zaskoczenia i swoją szansę.
Shizuo z niedowierzaniem patrzył jak Izaya odbija się od kanapy i skacze mu wprost w ramiona. Zdezorientowany przez chwilę się zawahał, przez co nogi oplotły jego uda, a delikatne dłonie zdążyły chwycić jego szyję i przyciągnąć do siebie.
     W następnej chwili nie za wiele zarejestrował prócz tego, że usta Izayi złączyły się z jego własnymi i gdy ten zawiesił się na niego całym ciałem, bezwiednie się cofnął i trafiając łydką na coś niskiego, stracił równowagę i lecąc do tyłu, przyrąbał łbem o twardą komodę. Zakręciło mu się przed oczami, a świadomość tego, że znalazł się w tak bliskim kontakcie fizycznym z tym zapchlonym gnojem, a jego strefa osobista została bezczelnie pogwałcona, dostał niekontrolowanych drgawek furii.
     Czarnowłosy, gdy tylko ogłuszył Shizuo, odsunął się błyskawicznie i używając ostatków swej siły, zwalił na łeb blondyna ciężką wazę z chwastem.
     - Słodkich snów.- Wydyszał, zanim kamienny przedmiot spoczął na pieniącej się ze wściekłości twarzy, rozbijając się o jego czaszkę i pozbawił potwora przytomności.
     Zapadła cisza, przerywana głośnym oddechem Izayi, który podparł się ścianą i obserwował z niepokojem, czy aby na pewno mu się udało. Shizuo nie ruszał się. Jego wzrok był pusty, a kończyny wiotkie. Dla pewności sprawdził puls, ale zawiódł się, gdy jednak go wyczuł. Ale przynajmniej był już nieszkodliwy.
     Pierwszy raz znokautował tego potwora. Nie sądził, że kiedykolwiek to zrobi. Serce waliło mu jak oszalałe. Naprawdę mógł dzisiaj zginąć. Shizuo mógł go rozszarpać, ale pocałunek najwyraźniej całkowicie wytrącił go z równowagi. Do tego sprzyjało mu ułożenie mebli, upadek wyszedł idealnie.
     Teraz, gdy siedział koło nieprzytomnego blondyna, mógł tak łatwo poderżnąć mu gardło…
     Chciał sięgnąć do kieszeni, ale przypomniał sobie, że jego kurtka leży na dole, razem ze scyzorykiem i komórką.
     Westchnął i rzucił ostatnie spojrzenie na zakrwawiony łeb. Żałował, że nie może zrobić zdjęcia. Mętny wzrok, tocząca się piana z ust, rosnący, fioletowy guz na czole…
     Arcydzieło, które stworzył własnymi rękami.
     Coś pięknego.
     Czuł się normalnie jak Picasso.
     Podziwiał chwilę i w końcu westchnął. Nie zniży się przecież do takiego poziomu, by się męczyć zaduszając gościa rękami. Jeszcze się ubrudzi. Do tego najlepiej nadawał się jego sprężynowy nóż. Ten dzień, gdy pozbawi go życia, zdecydowanie nie wypadał dziś. Po za tym…
     Praca wzywała.
     Podśpiewując, zaczął wesoło zeskakiwać ze schodów, współczując właścicielowi mieszkania, gdy zastanie taki bałagan w postaci półmartwego indywiduum oraz Shizusiowi, gdy ten się obudzi. Schodząc rozmyślał nad stosem zleceń, jakie dzisiaj dostanie i kwotą, jakie mu za nie zaoferują. Doprawdy cudowny powrót.
     Jednak... coś było nie tak.
     Gdy tak mijał piętra, zaczął odczuwać niepokój. Uważniej się rozglądał i zarejestrował dość niepokojący fakt.
     Zamarł wpatrując się na numer piętra, które powinien już dawno zostawić za sobą. Myśląc, że to jedynie żart lub przypadek, zbiegł kolejne kilka klatek w dół, chcąc powtórzyć to również przy użyciu windy, lecz ta o dziwo nie działała. Cyfra dalej się nie zmieniała.
     Niezmiernie zdziwiony wpatrywał się intensywnie w liczbę na brzoskwiniowej ścianie i przełknął ślinę.
Została mu tylko jedna rzecz, by upewnić się, że doszczętnie nie oszalał. Niepewnie podszedł do łudząco podobnych drzwi pomieszczenia, które niedawno opuścił i zamarł, gdy nacisnął klamkę, otwierając je bez problemu.
     - Co jest…? - Patrzył na leżącego Shizuo, zupełnie nic nie rozumiejąc. Analizował wszelkie możliwości, ale żadne rozsądne wytłumaczenie nie przychodziło mu do głowy. Wrócił ponownie na schody i bezskutecznie pokonywał drogę na dół, wracając cały czas na to samo piętro.

Następny rozdział
...
Ok, mam nadzieję, że będzie się podobało:) Dziś jestem wykończona i nie wstawię Wam żadnego sensownego komentarza.... Postaram się jeszcze dzisiaj odpisać na Wasze z poprzednich notek:* 

piątek, 16 października 2015

Nie iGRAJ ze mną 6


                Zacisnął powieki i przekręcił na bok czując, jak całe ciało ma obolałe. Wtulił się bardziej w pościel, zasłaniając wzrok przed promieniami słońca. Delikatnie pociągnął nosem, wdychając dość specyficzny zapach, który z czymś mu się kojarzył, ale aktualnie był zbyt zaspany, by go rozpoznać. Był za to bardzo przyjemny, przez co nie miał ochoty wstawać. Pewna mieszanka męskich perfum  i… dość wyraźna świeżość. Dziwne… nie przypominał sobie, by robił pranie, pościel powinna przecież być przesiąknięta zapachem jego papierosów…
                Momentalnie otworzył oczy i zamarł. Zdał sobie sprawę, że nie dość, że to nie jest jego łóżko, to do tego nie powinien się w nim znajdować. Mózg szybko przeanalizował ostatni wieczór i zaistniałe, dość niesprzyjające okoliczności. Szybko rozejrzał się po pomieszczeniu, uświadamiając sobie, że znajduje się najwyraźniej w sypialni Zoro. Odkrywając, że jest sam, zerwał się i chwycił za głowę. Ból przeszył jego czaszkę, o mało nie wymuszając wymiotów. Zdecydowanie wczoraj przesadził. W każdym temacie. Przypominając sobie praktycznie każdy szczegół, schował twarz w dłoniach.
Uprawiał seks z Zoro. Tak po prostu. Oddał mu się całkowicie, nawet się nad tym nie zastanawiając. Co w niego wstąpiło?
Nie potrafił tego wyjaśnić, ale był pewien jednego. Na razie musi się stąd jak najszybciej ewakuować.
Dalej leżał w swych wczorajszych ciuchach, więc jedyne musiał ubrać buty, które leżały nieopodal. Roronoa najwyraźniej go tu przeniósł z kuchni, gdy zasnął. Jak mógł tego nie pamiętać? Za to ciepło jego ciała oraz dłoni, które badały wczoraj każdy centymetr jego skóry już tak. Zarumienił się po czubki uszu i na palcach wyjrzał z pokoju.
Miał szczęście, Luffy dalej drzemał na kanapie, a z łazienki dochodził szum puszczanej z prysznica wody. Glon się kąpał, więc droga była wolna. Nie czekając już ani chwili dłużej, ubrał się i opuścił mieszkanie. Wybiegł czym prędzej z bloku, łapiąc pierwszą lepszą taksówkę. Chciał jak najszybciej znaleźć się u siebie, umyć i najlepiej wymazać wczorajszy wieczór z pamięci. Do tego zaczęło ciążyć mu olbrzymie poczucie winy. Dopiero co poprosił Łowcę o spotkanie, a wylądował w łóżku z kolegą z pracy. Po prostu cudownie! Do tego takim, z którym siedzą twarzą w twarz za biurkiem! Jak teraz będzie wyglądała ich znajomość?
Siedząc na tylnym siedzeniu samochodu, bił się z własnymi myślami. Żałował, że się nie opanowali, chociaż z drugiej strony…
To było dziwne.
Podejrzewał, że Zoro jest raczej zainteresowany Mihawkiem, więc dlaczego wczoraj z taką łatwością poddał się jego zalotom? Raczej nie był do tego stopnia pijany, by nie wiedzieć, co robi. Fakt, pierwszy raz znaleźli się w takiej sytuacji, ale to nie powód, by zaraz trafiać ze sobą do łóżka. No i do tego kochać to się za bardzo nie kochali…
Aż się wzdrygnął, kiedy w kieszeni zawibrował telefon. Odetchnął z ulgą, gdy odkrył, że to jedynie przypomnienie o odebraniu płaszcza z pralni. Trzymając jednak komórkę w ręce, poczuł się jeszcze gorzej. Patrzył na wyświetlacz i nie potrafił się zmusić do napisania nawet jednego słowa. Nie dość, że nie dał Łowcy znać, co ze spotkaniem, to jeszcze milczał jak grób. Nie rozumiał też, dlaczego tamten się nie odzywa. Czy w ogóle się o niego martwił? A może brak odpowiedzi wcale go nie ruszył? Czy rzeczywiście powinni przekroczyć granicę, jaką do tej pory sobie wytworzyli? Nie chciał utracić czegoś bezpowrotnie a miał wrażenie, że wraz z proponowaną datą spotkania wszystko się zawali. Chociaż przecież w końcu poznać jego prawdziwe imię, zobaczyć, jak wygląda, jak się zachowuje, jak pachnie… Potarł skronie i zdobył się w końcu na odpowiedź. Pisał ją kilka razy, po czym kasował i zaczynał od początku. W tym samym czasie naprędce płacąc taksówkarzowi, szybko pokonał krótki odcinek który dzielił go od domu. Gdy znalazł się w swoim pustym mieszkaniu, oparł się o drzwi i zsunął na podłogę. Czując na sobie wciąż dotyk drugiego mężczyzny, przymknął oczy i próbował wsłuchać w swoje szybko bijące serce oraz nacisnąć potwierdzenie.
30/12/2014 10:20 Ja
„Jutro, punkt 18, centrum, fontanna na rynku. W porządku?”

Oddychał szybko, gdy patrzył na wysyłającą się wiadomość. Wiedział, że albo teraz to zrobi, albo oszaleje. W głowie mu się kręciło, gdy wspominał upojną noc i do tego przypadkowy telefon do Lawa. Miałby ochotę zapaść się pod ziemię.
Odpowiedź nadeszła niemal natychmiast, wywołując dziwny skręt żołądka. Czyli jutro naprawdę wszystko się zmieni.
***
Siedział już na łóżku jakiś czas, opatulony miękką jak aksamit pościelą, z której wstawił tylko dwoje czarnych jak węgiel oczu. Świergot ptaków za oknem i zapach mielonej kawy sprawił, że wybitnie się uspokoił. Wczoraj miał wrażenie, że jakaś część niego umarła, ale dzisiaj, że był to jedynie zły sen. Wątpił, by spał długo, o ile w ogóle, ale najwyraźniej tyle mu wystarczyło. Wpatrywał się w kołyszące się za oknem gołe już gałązki drzew i nie myślał praktycznie o niczym. Było mu dobrze.
- Puk, puk.- Rozległ się miły głos a potem zza framugi wyłoniła się czerwona czupryna. Shanks przekroczył próg sypialni niosąc w rękach tacę z jedzeniem i czarną kawą.- Czy ktoś może zamawiał śniadanie?
Posiłek wyglądał obłędnie pysznie. Żołądek Ace'a odezwał się, natychmiastowo.
- Masz kucharkę czy serio to sam zrobiłeś?- Zaśmiał się piegowaty, szczerze zdziwiony bardziej na to drugie.
- Wypraszam sobie. Nie jestem kulinarnym beztalenciem!- Postawił zastawę na nocnym stoliku i podał mu gorący kubek.
Ace chwycił go w ręce i postawił sobie na przyciągniętych pod brodę kolanach. Dmuchał chwilę na parującą powierzchnie i przeglądał się w niej, patrząc w swoje zaklejone jeszcze trochę oczy. Chwilę to trwało ale zmusił się do tego jednego słowa.
- Przepraszam.
- Za co mnie przepraszasz?- Zapytał Shanks, opychając się naleśnikiem. Wyglądał na szczerze zdziwionego.
- Za to, że mi wczoraj odjebało.
Skulił się bardziej w pościeli, nie będąc w stanie spojrzeć na swojego szefa.
- Nie wiem czym się przejmujesz. Po za tym jestem przyzwyczajony.- Prychnął z rozbawieniem i poklepał przykrytą głowę.- Właściwie to możesz mi wynagrodzić to cierpienie i spędzić dzisiaj czas ze mną, co ty na to?- Zapytał entuzjastycznie, choć raczej nie oczekując pozytywnej odpowiedzi.
- Bardzo chętnie.
Zapadła dość długa cisza. Nawet Ace się nią zaniepokoił i w końcu podniósł wzrok, wychwytując zszokowane spojrzenie.
- Co? –Burknął, rumieniąc się po czubki uszu.
- N-nic… tylko nie spodziewałem się…- Shanks podrapał się po karku i odchrząknął, wyraźnie promieniejąc.- W takim razie może pójdziemy do zoo?
- A czy możemy…- Zaczął chłopak i obracając kubek w rękach, znów zapatrzył na porcelanę.- Zostać w domu cały dzień?
Nie chciał na głos przyznać, że tu czuje się bezpiecznie. Nie wyobrażał sobie wyjść poza te mury. Po za tym, w nocy wiele rzeczy w końcu przemyślał i chciał… Zobaczyć, jakim tak naprawdę człowiekiem był Shanks. Zbliżyć się trochę, pogadać, posłuchać…
- Pewnie. – Do mężczyzny chyba ledwie docierało to, co właściwie się działo. Wyglądał na podekscytowanego, przerażonego i zmartwionego zarazem. Nie potrafił tego ukryć, eksponował uczucia zupełnie niekontrolowanie i Ace miał wrażenie, że czyta z niego jak z otwartej dłoni. - Masz ochotę może na film?
Ace entuzjastycznie pokiwał głową, trochę się jednak pesząc. Wprosił się, a do tego chciał teraz zająć mu czas. No i wiedział, jakimi uczuciami darzy go gospodarz. Z jednej strony go to krępowało, ale teraz… czyżby przyciągało? Chciał zapomnieć o Marco, ale równocześnie nie mając potrzeby się odgrywać. Po prostu… Naprawdę zaczęło mu zależeć no i dostrzegł, że ma obok siebie człowieka, który będzie gotowy zrobić dla niego naprawdę wiele.
Wspólnie wybrali jakąś kiczowatą, amerykańską komedię i sadowiąc się wygodnie na łóżku, patrzyli na wiszącą na ścianie plazmę.
Ace musiał przyznać, że chata odpicowana była lepiej, niż w pracy zwykli plotkować. W sumie nie było to dziwne, ale luksus wokół był naprawdę całkiem przyjemny.  Nie żeby kiedykolwiek leciał na kasę, ale nie potrafił też nie przyznać, że jest pod wrażeniem. Film się rozpoczął, a oni leżeli na poduszkach milcząc i wpatrując w ekran. Dziwne napięcie wypełniło pokój, choć było dalekie od nieprzyjemnego.
Piegowaty czuł, jak nieokreślona trema ściska mu gardło. Nigdy wcześniej nie dopuszczał tych myśli do siebie ale teraz był im przychylny, dlatego dość długo zastanawiał się, czy się jednak odezwać, czy dalej milczeć. Przestał nawet rejestrować, o czym jest film. W końcu jednak się przemógł.
- Zimno mi.- Wykrztusił.
- Przynieść jakiś koc, bluzę?- Zapytał Shanks, zerkając na niego nieśmiało. W końcu Ace siedział pod kołdrą w samych spodniach z wczoraj.
- Nie.- Odparł krótko, bawiąc się rąbkiem pościeli.
- Tooo… Może napalę w kominku? Wtedy…
- Nie.
Shanks zmarszczył brwi, lekko zdziwiony.
- Ale…
- Zimno mi.- Powtórzył i patrzył na niego, starając się przekazać to, co tak naprawdę ma na myśli. Shanks najwyraźniej się domyślał, tylko po prostu dalej bał się to głośno zaproponować.
W końcu jednak przysunął się bliżej i nie napotykając sprzeciwu, wsunął pod pościel.
Ace szybko przylgnął do niego i obejmując w pasie, przytulił do ciepłego torsu. Oparł policzek o unoszącą się klatkę piersiową i usłyszał silne dudnienie serca pod żebrami. Nawet nie przypuszczał, jak przyjemne mogło być to uczucie. Zamknął oczy i nawet nie próbował uspokoić również przyśpieszonego oddechu. To, co się działo dla nich obojga było nowe i nie wiedzieli, co powinni teraz zrobić. Milczeli i rozkoszowali się ciepłem drugiego człowieka.
Shanks zaczął drżącymi rękami bawić się jego włosami, obracając je sobie w palcach i muskając kark. Ace'owi, któremu dawno nie okazano takiej czułości, miał ochotę znów się rozpłakać. Na szczęście tego nie zrobił, tylko musnął ustami rozgrzaną szyję, choć wiedział, że raczej nie powinien i wyszeptał ciche podziękowanie, zastanawiając się, czy tamten w ogóle je usłyszał. W końcu udało mu się zasnąć znów, tym razem nie mając jednak koszmarów.
***
Biegła ile sił w nogach, nie zważając na czerwone światła i klaksony samochodów. Pierwszy raz zdarzyło jej się zaspać na zajęcia z judo i teraz gnała jak szalona, nie potrafiąc sobie wybaczyć. Nie sądziła, że po wczoraj ledwo zwlecze się z łóżka. Do tego nogi ją bolały od niewygodnych butów.
Podwiozę cię do domu
Nasunęła mocniej szalik , zakrywając usta oraz zaróżowione policzki i w ostatniej chwili wskoczyła do metra. Na szczęście o tej godzinie już nie było tłoku, więc ze spokojem zajęła miejsce i odetchnęła.
To nie tak, że jej się podobał. Ani trochę! Wcale nie chciała tańczyć z nim trzech tańców i zdeptać go kilka razy. Nawet jeśli rzeczywiście czytali podobne rzeczy, słuchali podobnej muzyki i również lubili podróżować, to wcale nie musiało zaraz czegoś znaczyć. Czego on od niej chce? Czemu wszyscy nie mogą zostawić jej w spokoju!
Naburmuszona zerknęła nerwowo na zegarek. Już nie mogła się doczekać, aż wyżyje się na worku treningowym albo pierwszym lepszym chętnym do walki. Po przejażdżce miejskim środkiem transportu ruszyła w stronę klubu i przekraczając próg, poczuła się odrobinę lepiej. Szybko się przebierając i spinając swoje i tak krótkie włosy, wparowała na salę gimnastyczną.
Większość grupy już się rozciągała, więc dołączyła do siedzących na podłodze kolegów.
- Sorki za spóźnienie.- zaczęła rozgrzewkę i przepraszająco uśmiechnęła się do Hacka, jej trenera, który tylko pomachał do niej wyrozumiale.
Na zajęciach w końcu mogła poczuć się sobą. Zero udawania słodkiej, uroczej dziewczynki, za którą w biurze tak przepadali. Luźne ubrania, ciosy, krzyki, wszystko to pozwalało jej pozbyć się nadmiaru energii i złości, którą w sobie nosiła. Bez skrępowania mogła przypisać sobie tytuł jednej z lepszych zawodniczek i choć zawody nie były nigdy jej celem, to propozycje wyjazdów schlebiały. Lubiła tą część siebie, lecz nie za bardzo chciała się nią dzielić z innymi. Tutaj zaś czuła się jak wśród swoich i nawet wzrok mężczyzn, który zwykle jej przeszkadzał, tutaj zupełnie jej nie dokuczał. Nie tylko jednak to, że była wybitnie uzdolniona zachęcało ją do dalszych starań. Skrycie, choć na przyznała tego nawet przed samą sobą, podziwiała jednego z zawodników.
Rob Luccie.
Mężczyzna chłodny, przystojny i niezwykle silny. Nie było osoby w klubie, która potrafiłaby go pokonać. Jako jeden z nielicznych, zupełnie nie okazywał jej względów, co również ją do niego przyciągało. Czuła się zawstydzona w jego towarzystwie i z nieokreślonych powodów jej imponował. Uważała go za obiekt wręcz idealny, całkowicie poza zasięgiem. Ktoś o kim może jedynie pomarzyć. Przy nim, cała reszta samczego świata wydawała jej się szara, fałszywa i niegodna uwagi.
Tym razem jednak ów mężczyzna nie przyciągał jej uwagi.
Głowę zaprzątniętą miała wczorajszym wieczorem i czy choć chciała, czy nie chciała, wracał do niej miły ton głosu i ciekawe, ciemne spojrzenie. Mężczyzna tak różny, od jej ideału, a jednak praktycznie wywracał świat do góry nogami.
- Nie skupiasz się dzisiaj.
Wzdrygnęła się, gdy niespodziewanie koło niej pojawił się czarnowłosy mężczyzna. Otarła pot z czoła końcem rękawa i z nieukrywanym zdumieniem nie potrafiła dojść do wniosku, czemu nagle jej obiekt westchnień zamienił z nią zdanie. Nawet nie potrafiła się wysłowić, więc jedynie stała jak słup soli, gapiąc się jak krowa na malowane wrota. I to ona! Ta, która wielce stroni od mężczyzn!
- Popracuj nad równowagą, będziesz stabilniejsza.
Ciekawiło ją, dlaczego taki zaszczyt ją kopnął i z tymi myślami wróciła do prowadzonej walki z Kaku, którego natura pokrzywdziła dość długim i kanciastym nosem. Uśmiechnęła się i odgarnęła niesforne kosmki włosów za ucho.

Następny rozdział
Uf, zdążyłam :D ale teraz będę miała stresa co tydzień, czy wyrobię się z terminami. Ale przynajmniej szybciej pokończę stare historie i zacznę nowe! Taka motywacja xD I wybaczcie za tą z dupy parę na końcu, potrzebuję czarnego charakteru, a Rob OSTATECZNIE mi się jedynie wpasował. Żałuję, że nie wiemy więcej o Rewolucjonistach, to być może zastąpiłabym tę postać kimś innym, ale niestety nikt mi bardziej nie odpowiadał. Macie może lepszą propozycje na to stanowisko?;D W ogóle też już jest drugi rozdział Atramentowych więzi, jakby ktoś był ewentualnie zainteresowany^^ xD


piątek, 9 października 2015

Japan Kac 8



- Gdzie my, do kurwy nędzy, jesteśmy?!- Wrzasnął Sanji, gdy ocknął się z drobnej drzemki. Zupełnie nie wiedział, kiedy zamknęły mu się oczy. Przez natłok wrażeń musiał paść wyczerpany, ale przez to teraz znaleźli się w opłakanej sytuacji.
                Przed nimi ciągnął się sznur samochodów, nie mający końca. Posuwali się do przodu o kilka metrów, by zaraz potem znowu stanąć i słuchać wycia klaksonów. Odległość od miasta była wręcz przerażająca na obecną sytuację i ilość czasu, jaka im pozostała do ceremonii.
                - Nie moja wina, że jest korek!- Zoro też krzyknął i walił pięścią w środek kierownicy.
- Korek?! A jak mi wytłumaczysz, że znajdujemy się z zupełnie innej strony miasta?!- Blondyn zaczął go szarpać za koszulę.  - Jakim cudem chcesz zdążyć na ślub?!
Wymieniali ciosy, przez co najedzony pan młody również wybudził się  ze snu i przecierając sklejone oczy, wyjrzał za okno.
- Chłopaki, patrzcie! Cyrk!- Luffy jak zwykle miał głowę zajętą głupotami.- Ale czad, taki wieeeelki namiot!- Wskazywał palcem i skakał na siedzeniu.
- Nie mamy teraz czasu na głupoty, tępa małpo, musimy…- Sanji zamarł w pół zdania i zapatrzył się na to samo, co chłopak za szybą. Puścił Zoro, który lada chwila  przywaliłby mu w twarz i  wstrzymał oddech.- Mam pomysł.
Nim ktokolwiek zdążył zapytać, wysiadł z auta i pobiegł w stronę namiotu rozstawionego niedaleko drogi, na której sytuacja nie poprawiała się ani odrobine. Towarzysze nie widząc innego wyjścia, ruszyli za nim, zostawiając samochód na pastwę wkurzonych kierowców. Przeskakując przez barierki, skierowali się do namiotu, mijając zadowolone rodziny z dziećmi i zaciągając się zapachem popcornu oraz siana wyłożonego wokół atrakcji. Luffy wrzeszczał jak pięcioletni bachor i musiał być odciągany przez przyjaciół od każdej pierdoły.
- Możesz mi powiedzieć, czego tutaj szukamy?- Zapytał Zoro czując, jak podnosi mu się ciśnienie, gdy któryś raz z rzędu został mu wepchnięty w łapy przez przerażającego klauna dmuchany jamnik z balonika. Przebił go z nieukrywaną satysfakcją wprawiając grupkę dzieci w płacz.
- Zaraz się dowiesz, o ile to w ogóle to znajdziemy.- Wycedził przez zęby równie zirytowany blondyn, ignorując zachowanie algi i ciągnął Luffiego za kołnierz, rozglądając się po okolicy.
Zaglądali do namiotów i klatek, lecz Sanji dalej nie był zadowolony. Kontynuowali poszukiwania, gdy nagle drogę zaszło im dwóch mężczyzn. Cała trójka o mało nie wyzionęła ducha, na widok oczojebnych, różowych, baletowych strojów, w jakie byli ubrani nieznajomi. Ich rzucający się w oczy makijaż i obcisłe, białe rajstopy również nie uszły ich uwadze.
- Chryste!- Wrzasnął Zoro i chwycił się za serce.
- Widzę, że państwo czegoś szukają, może pomożemy?- Zapytał jeden z obcych, wyróżniający się dodatkowo tatuażem chińskiego znaku pod lewym okiem, zupełnie nie pasującym do całości jego postaci.- Jestem Johnny, a to Yosaku. Miło mi was poznać.- Przedstawił swojego partnera, który wyglądał, jakby nie spał od miesiąca.
- Witam.- Machnął drugi, poprawiając różową przepaskę na czole.
- Patrzcie, jakie dwa pajace!- Krzyknął  Luffy, zanim Roronoa zakrył mu usta.
Nowo poznani zmrużyli niebezpiecznie oczy.
- Idiota...- Mruknął pod nosem Sanji i wzdychając, podszedł do „mężczyzn”.- Przepraszamy, że się tak kręcimy, prosimy też wybaczyć naszemu przyjacielowi, on jest…- Obrócił się do szarpiącego w ramionach Zoro Luffiego.- trochę niedorozwinięty…- Odchrząknął i kontynuował.- Wzięliśmy go tu ze sobą by pokazać mu konie…- Znów wymownie odchrząknął, a zielonowłosy uniósł brwi.- Zawsze o tym marzył, wiecie… gdy jest się zamkniętym w czterech ścianach całe życie… nie mogąc wyjść na zewnątrz…- teatralnie się wzruszył, zakrywając szklące się oczy.- Ludzie go nie akceptują, zresztą… sami zobaczcie…- Wskazał na przyjaciela, który oślinił Zoro ramię, próbując się w nie wgryźć. Efekt był całkiem dobry, twarz wyglądała prawie jak obłąkana.
- Och! Co za wzruszająca historia! – Krzyknął ten z tatuażem i oparł dłońmi o barki Sanjiego, który zadrżał z obrzydzenia, co nadało całkiem ładny efekt sztucznego wzruszenia.- Yosaku, zaprowadź ich do stajni! Nie możemy przecież zignorować tak szczerej i pięknej prośby!
- Zawodowy kłamca.- Szepnął Zoro, dalej podduszając sinego już i wściekłego Luffyego obserwując jak dwójka balerin w podskokach prowadzi ich do konia.
- Podziękujesz mi później, glonie. Najpierw musimy podpierdolić im te konie.
Zaszli do jednego z mniejszych namiotów i wchodząc do środka, ujrzeli rzędy boksów oraz w jednym z nich piękną, białą klacz, żującą sobie w najlepsze siano.
- To jest Betty. Betty, masz gości!- Krzyknął Yosaku, okręcając się jak rasowa tancerka. Cała trójka aż się wzdrygnęła, gdy spódniczka podwinęła się do góry, odkrywając mocno zarysowane, umięśnione uda, które zupełnie nie pasowały do dziewczęcego stroju.
Konik przywitał ich jedynie spojrzeniem i odwrócił łeb.
- Czy moglibyśmy, no wiecie… móc go dosiąść? Młody od zawsze o tym nawijał. Myślę, że złamałoby mu serce gdyby…
- Ani słowa Luffy, jasne?- Wycedził przez zęby Roronoa, na co Monkey burknął niezadowolony, lecz ekscytacja wskoczenia na konia wygrała walkę z chęcią robienia dalszej awantury.
- Oczywiście! Proszę!- Jeden z nich zaczął przygotowywać konia, szukając jakiegoś koca na grzbiet.
- Możemy wszyscy trzej?- Zapytał słodko Sanji, robiąc przy tym kocie oczy.
Cyrkowcy spojrzeli po sobie zdziwieni, ale ostatecznie, wzruszyli ramionami i pomogli całej trójce wspiąć się na wierzchowce. Zoro siadł razem z Luffym tłumacząc przy tym, że będzie asekurował niepełnosprawnego, który nieświadomy swojej choroby całkiem dobrze oddawał jej charakter swoim głupim wyrazem mordy, a Sanji wsiadł na drugiego konia.
- Ale czaaaaaaaaaaad!- Przyszły pan młody zaczął wymachiwać lejcami.
- Ostrożnie, bo zerwie się do…- Johnny z niepokojem patrzył na pseudochorego.
- Teraz!- Krzyknął Sanji i obydwoje z Zoro uderzyli piętami w boki koni, które zarżały i zerwały się do biegu, wymijając zdziwione baleriny.
- Juchuuuuuuuuu! Ku przygodzie!- Darł się Luffy, gdy wydostali się z namiotu.
Wbiegli pomiędzy tłum ludzi, który rozstąpił się przed nimi jak morze czerwone przed Mojżeszem i pognali w stronę miasta.
- Powinniśmy zdążyć!- Sanji próbował przekrzyczeć wiatr, patrząc na zegarek.- Jeśli uda nam się nie zastać żadnych przeszkód…- Wtem zamarł, gdy przed nimi pojawiły się nagle trzy płonące obręcze, wielkości kół od traktora.
Śmierć dosłownie zajrzała im w twarz.
- Skąd to się tu, do kurwy nędzy, wzięło?!- blondyn całkowicie spanikował.
- O nie, nie, nie, NIE!- Zoro próbował powstrzymać Luffyego przed ponaglaniem zwierzęcia, ale już było za późno, by próbować zmienić kierunek jazdy. Dwa wierzchowce gnały prosto w ogień okalający pierścienie, nie myśląc nawet o zawróceniu. Ludzie wokół wstrzymali oddech i zasłonili usta dłońmi, widząc tą mrożącą krew w żyłach scenę.
- Umrzemy! Na pewno umrzemy, kurwa!- Sanji krzyczał już któryś raz z rzędu i objął szyję swego kasztanowca, zamykając oczy i modląc się o pierdolony cud. Byli coraz bliżej. Kopyta zaczęły obijać się o rampę.
- Szybciej!- Krzyknął chłopak na przodzie , gdy koń odbił się od ziemi.
Przelecieli przez obręcze bez problemu, pokonując płonącą przeszkodę i twardo lądując na ziemi. Przejechali kawałek, dopiero potem będąc w stanie w ogóle się odezwać, w przeciwieństwie do Luffyego, który cieszył się jak dziecko. Roronoa w końcu odetchnął, a Sanji drżał jak osika, dalej tuląc się do zwierzęcia.
- Mówiłeś coś o dziękowaniu…?- Roronoa otarł pot z czoła, krzywo uśmiechając się do blondyna powstrzymującego mdłości.
- To było zajebiste chłopaki! To najlepszy wieczór kawalerski ever!- Krzyczał Luffy, wymachując rękami i drąc się w niebogłosy.
Dwójka przyjaciół nawet nie miała siły mu odpowiedzieć.
***
- Więc mówisz, że skalpelem wydrążyłem oczy i uśmiech w dyni, w której Luffy popierdalał przez cmentarz? – Law pocierał dyskretnie obolałe nadgarstki, patrząc w przestrzeń za oknem, byle tylko unikać wzroku piegowatego mężczyzny za kierownicą. Najchętniej chciałby się zapaść pod ziemię, albo i jeszcze głębiej. Nawet jego ciemny kolor skóry nie potrafił ukryć palących go wciąż rumieńców.
- Owszem. Resztę historii już znasz. Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło. – Ace wesoło prowadził, podśpiewując sobie pod nosem i zajeżdżając już na parking niewielkiej kapliczki.
- Dobrze?!  A jak nazwiesz mój uraz psychiczny?! – Wydarł się Trafalgar skomląc jak ranny jelot.
- Daj spokój, nie mów, że było ci…- Chciał dokończyć z hollywoodzkim uśmiechem.
- Nawet. Tego. Nie. Próbuj. Wypowiadać.- Wycedził, mordując go spojrzeniem.- I ani słowa reszcie, jasne?! Ani słowa. Bo będzie koniec z darmowymi wizytami w szpitalu.
Przed kościołem przywitała ich już całkiem spora grupka gości, więc zręcznie wymigując się od odpowiedzi na swój tragiczny stan, wbiegli na tyły do ogrodu, szukając swoich przyjaciół.  Ławki i ołtarz już były wystawione i przyozdobione kwiatami. Wszystko w lśniło bielą, a ludzie kręcili się tu i ówdzie, podziwiając efekt dekoracji i zasiadając już na swoich miejscach. Przy głównej nawie stał Shanks, obrócony do nich tyłem i rozmawiał z pastorem.
- Czy ktoś zamawiał konie?- Portgas wytrzeszczył oczy na zwierzęta, przywiązane do pobliskiego drzewa i skubiące sobie trawkę.- Czy już mam omamy?
- Ace, Law!- Nagle w drzwiach zakrystii stanął Sanji i przywołał ich ręką.- Bogu dzięki! Szybko!
Cała piątka zebrała się w pokoju i zaczęła zrzucać z siebie ciuchy, przebierając się w uszykowane wcześniej garnitury. Doprowadzali się do stanu względnego porządku, wpinając w kieszenie od marynarki bukieciki kwiatków, układając włosy i zapinając paski. Niektórzy narzekali na obolały tyłek.
- Chłopaki…- Odezwał się Luffy, przyciągając uwagę zebranych i uśmiechając się od ucha do ucha.
- Co jest?- Zapytał Zoro dalej nie mogąc wyjść z podziwu, że dotarli na czas oraz to, że uniknęli konfrontacji z Shanksem.
- Dziękuję wam. Jesteście najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Cieszę się, że jesteście tu ze mną.
- My również.- Odpowiedział mu wzruszony Sanji i poklepał po ramieniu.- W końcu to Twój wielki dzie…
- I wiecie co…?- Powiedział pan młody, przerywając mu w pół słowa i wyciągając nagle z za siebie wielkie, złote pudło.- Musicie chyba mi z tym pomóc, shi shi shi shi.- Zaśmiał się i otworzył wieko.
Cała czwórka zamarła, patrząc jak Luffy wyciąga z kartonu  długi, lśniący biały materiał. Szczęki opadły im do podłogi i mieli nadzieję, że ich przyjaciel raczy żartować, a zwłaszcza Sanji, który uświadomił sobie, że jego pieniące z zeszłego miesiąca poszły właśnie na tą rzecz.
***
- Raczysz mi odpowiedzieć, co tutaj robisz?- Wysyczał Zoro, trzęsąc się z nerwów i wpatrując w złociste oczy mężczyzny naprzeciwko. W tle grała muzyka weselna, a do ołtarza szedł nie kto inny, jak ten pajac, ubrany w bufiastą, koronkową, białą suknię ślubną i zacieszając japę, wprawiał w oszołomienie gości. Shanks śmiał się do rozpuku, nadal patrząc na niego z czułością, zrozumiałą chyba tylko dla niego. Nie było to jakoś specjalnie dziwne, ślub bez wywinięcia jakiegoś  numeru przez Luffyego był niemożliwy, więc nikt się specjalnie nie dziwił. Choć było to odrobinę  kontrowersyjne.
- Jak to co, jestem drużbą tak jak ty.- Odpowiedział Mihawk, uśmiechając się przebiegle.- Dobrze ci w garniturze.
- Zamknij się.- Był wściekły, że wcześniej się nie zainteresował, kto będzie z nim stał przy ołtarzu. Skąd miał wiedzieć, że Shanks ma tak bliskie stosunki z jego pierwszą miłością? Do tego znającą ich wszystkie przewinienia. Czuł, że coś tu śmierdzi. Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał teraz „płacić” za milczenie komisarzowi policji.
W pierwszym rzędzie Sanji zdążył już się rozkleić i nie wiadomo, czy bardziej przez podniosłość chwili, czy dlatego, że pan młody miał na sobie jego miesięczną pensję, a jej reszta będzie jedzona przez gości w postaci mandarynkowego tortu, który naprawdę był piździarny. Law był wybitnie nieprzytomny i uśmiechał się tak, jakby zaraz miał umrzeć, a Ace sypał kwiatki razem z dziewczynkami rzucając hasłami „To mój brat! Mój mały braciszek!”.  Po wypełnieniu przysięgi i wymienieniu się obrączkami oraz słodkim całusie, goście zaczęli wiwatować i oklaskiwać wybiegającą przed kościół parę. Oboje wsiedli do zamówionej limuzyny i pojechali prosto na lotnisko, skąd mieli wylecieć na miesiąc miodowy na Wyspy Kanaryjskie.
Luffy jeszcze w ostatniej chwili zdążył wychylić się z okna i rzucić bukietem w stronę swoich przyjaciół, posyłając im ostatni uśmiech.
Nic nieświadomi mężczyźni patrzyli na pęk róż, który wpadł w ręce zdumionego Zoro. Dopiero po chwili, gdy tłum zaczął klaskać i gwizdać, mężczyzna poczerwieniał po czubki uszu, uświadamiając sobie, jakiej tradycji padł ofiarą. Mihawk, który stał nieopodal niego, wygiął z zainteresowania brew, a chłopaki poklepali go po barkach, życząc powodzenia w miłości.
***
Piasek parzył, gdy Shanks próbował postawić na nim stopę. Założył z powrotem na nos swoje przeciwsłoneczne okulary i przeciągnął, wstając z miękkiego leżaka. Ruszył przez skąpaną w słońcu plażę i wszedł na pomost, z którego spojrzał na swojego kochanka, który nurkował na płyciźnie wśród rafy koralowej, zanurzając jedynie tułów i oglądając tęczowe rybki w masce. Wynajęli sobie domek na samotnej wysepce, przypływając na nią wypożyczonym jachtem. Czerwonowłosy specjalnie wybrał płytką mieliznę, by nie musieć się martwić o nieumiejącego pływać Luffyego.  Z czułością obserwował jego zachwyt i wyciągnął telefon, wybierając numer do Mihawka. Po odsłuchaniu kilku połączeń, w słuchawce odezwał się jednak inny głos.
- Hej, tu Sanji, reszta siedzi przed telewizorem…- Mruknął blondyn, czymś wybitnie zdenerwowany.
- Heeeej! Jak tam u was? Daliście radę ogarnąć wszystko po ślubie? Co oglądacie?-  Zapytał, szczerząc się jak głupi do sera.
- Tak, nie było problemu... dzięki pewnym wtykom w policji...- Wymowne odchrząknięcie.- a co do filmu…- Głos blondyna stał się niepewny.- Cóż… Mihawk ma całkiem ciekawe wspomnienia z wieczoru kawalerskiego…- W tle wybuchła salwa śmiechu.
- Hahaha! Mam nadzieję, że mi też dacie obejrzeć!- Shanks powiedział z nieukrywanym entuzjazmem.
- Nie ma mowy! Osobiście to potem skasuję! Ała! – Blondyn wrzasnął i syknął.
- Co ty tam robisz?- Zapytał, podziwiając zgrabny tors swojego chłopaka, który lśnił mokry od morskiej wody.
- Jak to co?! Szyję kieckę, którą Lufy podarł, przy wsiadaniu do auta! Zdajesz sobie sprawę ile to gówno kosztowało?! Żeby ją zwrócić, muszę ją naprawić  i się teraz morduję z igłą!   
- Cóż… mogę się tylko cieszyć, że alkohol wam smakował.- Zachichotał przebiegle, na co Sanji zamilkł po drugiej stronie.
- Ty… ty nam go zafundowałeś?- Do blondyna zaczęły docierać fakty.- Osz ty parszywy… Coś ty tam dosypał, ty…!
Niestety nie zdążył go zwymyślać, bo Shanks się rozłączył i cały zadowolony z siebie, chichocząc z z rozbawienia, dołączył do nurkującego Luffyego, bezwstydnie macając mu najpierw wystający z wody tyłek.

Skończyłam! To opowiadanie zaczęłam naprawdę wieki temu i bardzo dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi je stworzyć^^ gdyby nie Wasze pomysły, nigdy bym tego nie napisała, a całość sama pojawiła się w mojej głowie po Waszych propozycjach. Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam? Szczerze powiem, że nie wiem, czy w Japonii można brać homoseksualny ślub więc mi wybaczcie xD całą resztę też uznajcie to za fikcję literacką:3 Mam nadzieję, że się podobało i za dwa tygodnie zapraszam na Durararę! A tak przy okazji polecam również najnowsze, autorskie opowiadanko moje i Piega, które publikujemy na MAYlovers, gdzie wcielam się w rolę rudowłosego Alexa^^ Buziaki dla Wszystkich, którzy mnie czytają:* !