Pomimo późnego położenia się, Badou wiercił się na niewygodnym łóżku, próbując zasnąć. Fast food z podróży ciążył mu na żołądku, a szorstkość pościeli tylko go drażniła. Żałował teraz, że również nie wybrał kanapy i pomyślał, ze złośliwym uśmieszkiem, jakby zareagował Heine, gdyby mu się na nią wjebał. Bardzo lubował się w próbach wytrącenia go z równowagi, ponieważ albinos praktycznie na nie nie reagował. Miał szczerą ochotę zobaczyć, co kryje się pod tą maską spokoju. Często, jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w te czerwone tęczówki, utkwione gdzieś daleko, w jakimś punkcie w przestrzeni i zastanawiał się, co takiego widzą. Co tak naprawdę siedziało w głowie Heine Rammstaina? Badou zawsze chciał wiedzieć.
Nie wytrzymując, wstał do kibla. Przeklął, gdy wyrwał sobie przy tym kilka włosów, które zakręciły mu się pod ramieniem. Półprzytomnie pchnął uchylone drzwi i zamarł.
Heine siedział na kanapie, podpierając łokcie na kolanach, z głową spuszczoną nad stołem. Nie miał na sobie koszulki. W tej ciemności wyglądał prawie jak trup. Nawet na niego nie spojrzał. Milczał.
– Jezu, Heine. Chcesz, żebym dostał zawału? – Podszedł do niego i nachylił się na wysokość twarzy. – Nie możesz spać?
Mężczyzna nie zareagował. Badou zmarszczył brwi i z lekkim wahaniem spróbował go dotknąć. Zanim jednak zdążył choćby poczuć pod palcami jego skórę, Heine chwycił jego nadgarstek. Wygiął go z taką siłą, że pod wpływem bólu rudzielec musiał uklęknąć.
Badou zamarł, widząc zamiast znajomych oczu jedynie białe białka.
Pamiętał je z przeszłości. Najeżył się w gotowości.
– Co jest, do kurwy…? Heine?
Albinos mu nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w niego tym swoim upiornym spojrzeniem. Potem zawisł nad nim, zmuszając go do pogłębienia przysiadu. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nagle zaczął się trząść. Spuścił głowę, a mięśnie spięły się, jakby doświadczały bólu.
– Hej, obudź się! – Badou już bez skrupułów trzepnął go w odsłonięte ramię. Było zimne i pokryte potem. Przez chwilę naprawdę był wystraszony, ale mężczyzna złapał nagle oddech i puścił jego nadgarstek.
Heine podniósł na niego znajomy wzrok, który wypełniała dezorientacja. Opadł na kanapę, powoli dochodząc do siebie. Drżał.
– Eee, wszystko gra? – zapytał Badou, czując się niezręcznie – Nieźle mnie nastraszyłeś, stary...
– Sorry – wydusił Heine, jeszcze nie do końca pozbierany. Sięgnął ręką do twarzy. Dopiero zaczynało do niego docierać, co się stało.
– Potrzebujesz czegoś?
Badou dotknął jego kolana, szczerze zatroskany stanem przyjaciela. Jak przez mgłę zdał sobie sprawę, że ich dotychczasowe granice zostały naruszone.
Zwykle nie ujawniali przed sobą swoich słabości. Te części siebie, które często nie funkcjonowały najlepiej, zdeformowane przeszłością, woleli trzymać głęboko, z dala od codziennego życia i bliskich. Choć wiele razem przeszli i wiele również dzielili, to do pewnych tematów nie wracali. Badou był świadomy demonów przyjaciela, ale nigdy nie doświadczył ich z tak bliska. Myślał, że pogrzebała je przeszłość, ale najwyraźniej nadal w nim siedziały. Nie był do nich dopuszczony. Aż do dzisiaj.
Coś w nim aż zagotowało się z ekscytacji.
***
Heine odruchowo strzepnął jego rękę, wymruczał kolejne przeprosiny, wstał i minął Badou, zatrzaskując się w łazience. Był… w głębokim szoku. Nie był świadomy, że nocą, podczas snu… to coś mogło przejmować kontrolę. Na jak wiele sobie pozwalało? Było nawet w stanie sterować jego ciałem! Mogło zrobić komuś krzywdę! Przeraziło go to. Wcześniej nie miało to miejsca, bo nie dzielił z nikim sypialni. Skrzywił się, nie mogąc uwierzyć, że padło właśnie na Badou. Nawet nie wiedział, co właściwie się wydarzyło. Śnił jak zwykle o ciemności. Pustej, bezdennej i zimnej. Nic w niej nie było, jakby ktoś odciął go od wszystkich zmysłów. To głos Badou go z niej wyciągnął. Zdał sobie sprawę, że jego powtarzający się co noc koszmar był efektem czegoś znacznie gorszego.
Włożył głowę pod zimny strumień wody, chcąc ochłonąć. Musiał się uspokoić. Czuł wewnątrz siebie zadowolone z siebie wibracje. Pies napawał się jego strachem. Lodowata obroża mroziła mu kark.
Wiedział, że to coś jeszcze wróci.
Uniósł wzrok i spojrzał w swoje blade oblicze w lustrze. Woda spłynęła mu po twarzy. Nie mógł się powstrzymać.
– Nie myśl, że ci na to pozwolę, gnoju – warknął, a coś w jego głowie wydało zadowolony pomruk.
***
Przywitał ich pochmurny poranek. Oboje wstali bardzo wcześnie, witając się jak gdyby nigdy nic, wymieniając złośliwości przy porannej kawie i śniadaniu. Heine zaczął nawet powątpiewać, czy rzeczywiście Badou mógł być świadkiem obecności ducha Kerberosa. W końcu chyba nie powinien być po tym taki spokojny? Obserwował go znad filiżanki, ale rudzielec nie wydawał się zachowywać inaczej w jego obecności. Nie ukrywał, że odetchnął przez to z ulgą.
Pierwszym przystankiem na ich liście był sklep spożywczo-monopolowy, gdzie Badou chciał się zaopatrzyć w paczki papierosów. Weszli do pierwszego lepszego po drodze i ustawili się w kolejce. Heine patrzył krzywo na półki sklepowe świecące pustkami. Był tak zamyślony nad tym, czy kupić trzy batony czekoladowe czy może suche mięso, że nie zauważył jak obok niego stanął inny klient. Dopiero gdy otarł się o niego ramieniem, rzucił okiem na bok i momentalnie odskoczył, wpadając na Badou całym ciałem i depcząc mu po nogach.
– Kurwa, Heine! – syknął mężczyzna, przepraszająco machając do zdziwionej całym zdarzeniem kobiety, która otarła się o jego przyjaciela – Weź się ogarnij!
Ale Heine już przeszedł mu pod ramieniem i stanął pomiędzy Badou a ścianą, wciśnięty jak sardynka w puszkę.
– Co dla was, kochaneczki…? – zapytała znudzona ekspedientka żująca gumę. Zlustrowała ich od stóp do głów i zanim uzyskała odpowiedź, sięgnęła ręką na półkę z prezerwatywami.
– Fajki – burknął Badou, przejeżdżając ręką po czerwonej twarzy – Pani załaduje ile się zmieści, a resztę wypcha jakimś suchym jedzeniem – rzucił jej na ladę otwarty plecak i zmierzył poirytowanym wzrokiem swojego przyjaciela, który ani myślał zmieniać pozycji.
Kobieta obrzuciła ich spojrzeniem, które mówiło „no jasne” i przy pakowaniu wrzuciła jedno z małych opakowań. Badou stwierdził, że nie ma siły się tłumaczyć i opanowując w końcu zawstydzenie, wzruszył ramionami. Heine wpatrywał się jak zaczarowany w blat stołu i udawał, że niczego nie słyszy ani nie widzi.
– Zostały mi tylko trzy paczki papierosów – odparła ekspedientka równie znudzonym tonem.
– Trzy?! To co z was za sklep?! – Krzyknął Badou, tego nie będąc w stanie przeżyć. Rzucił ze złością pieniądze na ladę, by jak najszybciej poszukać innego monopolowego. Gdy byli już na zewnątrz wcisnął Heine jeden z plecaków, zapominając o jego wcześniejszym zachowaniu. – Ja pierdolę… Trzy paczki mi na bank nie wystarczą…
Heine dopiero na zewnątrz odetchnął. Dreptał za Badou niekoniecznie przejęty ani tym co zrobił, ani brakiem fajek. Po prostu… to było silniejsze od niego. Potarł spocone czoło i pokręcił głową, chcąc wyrzucić z niej obraz Lily. Znów poczuł pod skórą dziwne wibracje, od których włoski jeżyły mu się na ramionach i karku. Nawet mając ten horror za sobą, chyba nigdy nie będzie mu dane zapomnieć, czym są splamione jego ręce. Spojrzał smutno na swoje dłonie, poczym schował je głęboko w kieszenie.
Niestety okazało się, że był to jedyny czynny sklep w okolicy. Oddalali się coraz bardziej od ponurego hotelu w kierunku portu, tracąc nadzieję, że dostaną gdzieś jeszcze papierosy. Heine zastanawiał się, czy w tym mieście cokolwiek było lepsze od tej noclegowej rudery. Obecnie w kraju najlepiej prosperowała stolica i bo to za nią nowy rząd w pierwszej kolejności się zabrał. Im dalej od niej, tym świat przypominał post apokaliptyczne piekło. Był trochę zdziwiony, ponieważ miasta portowe były w większości objęte opieką, ale to najwyraźniej do nich nie należało. Już nie dziwiły go reakcje celników na granicy, patrzących na nich z niedowierzaniem, gdy Badou oświadczył, że nie może się doczekać wakacji nad tutejszym morzem.
– Ale grobowa atmosfera, ja pierdziele… – szepnął Badou odpalając szluga. – Prawie żywej duszy… Będę musiał oszczędzać moje drogocenne fajeczki… – Chuchnął dymem i zaciągnął z prawdziwym namaszczeniem.
Heine nie był zaskoczony. Kto chciałby mieszkać w takim miejscu? Nad nimi zaskrzeczała mewa i usłyszeli szum morza. Nabrzeże również nie prezentowało się najlepiej. Horyzont niknął w gęstej szarej mgle. Próżno wyczekiwali powiewu letniej bryzy. Pierwszym, co uderzyło w ich nozdrza były odpady po wypatroszonych rybach, zostawione przez rybaków na brudnym piasku. Kilka statków cumowało bezużytecznie w porcie. To miejsce wyraźnie nie wykorzystało swojego potencjału.
Według instrukcji, mieli tu gdzieś mieć zacumowaną motorówkę. Przechadzali się, dopatrując jej na jednym z mostów. Myśleli, że będą musieli znów przechodzić przez celną kontrolę, ale tym razem nikt ich nie pilnował.
– Dziwna sprawa… – Badou kręcił się niespokojnie, rozglądając za mundurowymi. Na kamiennym molo siedział samotny rybak, więc postanowił go zagadnąć – Te, co jest z tym miejscem? Gdzie wszystkich wywiało?
Mężczyzna spojrzał na niego jednym zdrowym okiem, bo drugie przysłaniało białe bielmo. Wykrzywił usta, prezentując niekompletny zestaw zębów.
– Ło Panie… To pan nie wisz? Wszystko przez to łubudu na Ghost Island! Pieprzeni naukowcy. – Splunął do morza. – Cała ekonomia siadła, skazili teren, kto mógł, to wyjechał i ot cała historia. Nie ma z kim handlować, nie ma pracy, nie ma co żryć… Jebane gazety zrobiły z nas cmentarzysko…
– A wojsko? Nie powinno patrolować granicy? – zapytał Heine.
– Panie! A kto by chciał tu przyjeżdżać! Pozwijali się jakiś tydzień temu na wezwanie i pojechali tam – wskazał na morze. – Wysłali ich pilnie na wyspę, pewnie robią czystki.
– Czystki? – Zaniepokoił się Badou.
– W domach! Kradną, ot co! Wypędzili ludzi w jeden dzień, to wiadome, że pół dobytku ze sobą wziąć nie mogli. A skąd stolica ma hajs? Pewnie ta cała afera jest zmyślona, a ludzi na roboty wzięli zamiast przesiedlać. – Machnął ręką. – wszyscy powinniśmy iść w pizdu do piachu. Gówniana ta nasza egzystencja…
Chłopacy stwierdzili, że tyle informacji im wystarczy. Zostawili rybaka, życząc mu udanego dnia i poszli w stronę motorówki.
– Kurwa, dziwna sprawa, dziwna. – Badou już chciał wyciągnąć kolejną fajkę, ale po namyśle schował ją do pudełka. – No nic, trzeba będzie się wmieszać, wcisnąć jakąś gadkę… – Odwrócił się do Heine z błyskiem w oku. – Co powiesz na bycie moją żonką na wakacjach? – Pomachał brwiami. – Sprawimy ci jakieś ciuszki.
– Wiesz, że tobie w damskich rzeczach lepiej do twarzy. – Heine przypomniał mu złośliwie pewien incydent z przeszłości.
– Okej, pasuję. – Badou wzniósł ręce w obronnym geście. – Nie lubisz urozmaicenia w związku? – zażartował rozbawiony.
– W takim razie będziemy potrzebowali jakąś dwójkę do czworokąta. – Heine posłał mu dziki uśmiech, nawet nieźle się bawiąc, kontynuując ich żartobliwy flirt. – Najlepiej w jakimś moro.
– Uuuu… Masz ciekawe pomysły skarbie, lubię to. – Badou znowu pomachał brwiami i odwzajemnił rozbawione spojrzenie. – Prezent od ekspedientki się nie zmarnuje – dodał, obserwując go kątem oka.
Heine zaśmiał się i wsiadł za rudzielcem do łódki. Odpalili ją otrzymanymi wcześniej kluczami. Przyjaciel umiał prowadzić, więc sam umościł się wygodnie na jednaj z kanap. Zastanawiał się ilu gości będą musieli sprać, by zrealizować swoją, jakże niesamowicie dobrze przemyślaną strategię dostania się na wyspę jako jedni z wojskowych.
***
– Kurwa, dziwna sprawa, dziwna…
Rozglądali się, ale nie zauważyli żywej duszy. Brzeg Ghost Island był pusty. Do tego czuć było płynący zewsząd ostry, przesycony sadzą zapach. Gdy wyłączyli silnik motorówki, ich uszy uderzyła nienaturalna cisza. Żadnych ptaków, odgłosów ludzkich ani miejskich. Czarne okna bloków tkwiły ponuro w ścianach, a puste ulice przyprawiały o dreszcz.
Heine zeskoczył na ląd i przyjrzał się zostawionym tu innym łodziom i samochodom. Na ziemi walało się mnóstwo ubrań, porzuconych zabawek, mebli… Próbował wywęszyć w powietrzu coś więcej, ale nie poczuł niczego, co wzbudziłoby jego niepokój. Zdecydowanie coś było nie tak.
– Nie podoba mi się to – skomentował bez ogródek, próbując sobie wyobrazić, co tu się stało.
– Ee… może wszyscy poszli na piwo? – Badou spróbował rozluźnić sytuację i dołączył do przyjaciela. – Dobra, sprawdźmy może, jak daleko jest nasz cel i wtedy zastanowimy się, co dalej.
Przyjrzeli się mapie. Według instrukcji teczka powinna znajdować się w dużym budynku oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów. Pieszo nie było opcji się tam dostać.
– Jakbyśmy wzięli auto… – kombinował rudzielec udając, że nie widzi problemu.
Heine posłał mu pełne pobłażania spojrzenie. Badou nie wytrzymał.
– No co?! Wiesz dobrze, że nasze obecne pensje nigdy nie osiągną wartości nawet jednej takiej walizki! A mi się MARZY, rozumiesz, MARZY mi się ten jebany apartament. Ta misja aż prosi się o wykonanie! No zobacz sam! – wskazał na pustą okolicę. – Druga taka okazja nam się nie trafi. Więc błagam cię! Załatwimy to, najszybciej jak się da i zmywajmy się stąd. Proszę, proszę, proszę, proszę…
– Wiesz, że to wszystko śmierdzi czymś podejrzanym? – zastanawiał się czy nie dodać informacji, że jest jedynym nieśmiertelnym w ich super drużynie.
– Proszę, proszę, proszę, proszę… – jęczał Badou, ignorując jego uwagę. – Proszę, proszę…
Heine wiedział, że z nim nie wygra. Jak zawsze. Westchnął zrezygnowany, mając dość niekończącego się lamentu przyjaciela. Po za tym nie ukrywał, że sam był ciekawy tej całej sprawy.
– Okej, okej, wygrałeś…
– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, Heinuś! Daj, niech no cię uściskam! – wyciągnął zachłannie ręce.
Albinos usunął mu się z drogi i rudzielec zachwiał się, łapiąc powietrze, zamiast niego.
– Lepiej odpal jakieś auto, nie będę tam drałował na nogach – odwrócił się, by mężczyzna nie dostrzegł jego uśmiechu.
– Się wie, skarbie – zaćwierkał Badou cały w skowronkach i odpalił fajkę.
***
Niestety ich przejażdżka nie trwała długo, gdyż dalsza droga była zwyczajnie nieprzejezdna. Samochody były pozostawiane w takich miejscach, że nie sposób było ich ominąć. Nie mieli wyboru, musieli iść z buta. Brnąc głębiej w miasto, robili coraz większe oczy. Rozbite okna sklepów, powyważane drzwi, zwęglone resztki domostw, zdemolowane pojazdy i zero, dosłownie zero, śladów jakichkolwiek ludzi czy zwierząt. Nie uświadczyli nawet martwych ciał. Heine nie skomentował tego, ale czuł, że nawet Badou zaczynał mieć wątpliwości co do informacji na temat tego, co tu się naprawdę wydarzyło. Nic nadal nie alarmowało ich o niebezpieczeństwie, więc szli ramię w ramię, próbując przekonać samych siebie, że wszystko jest po prostu cudownym zrządzeniem losu, by łatwo dorobili się majątku życia, który im się z resztą słusznie należał.
– Opowiedz mi coś.
– Co? – zapytał rozdrażniony tym nagłym dźwiękiem Heine, skupiony na wsłuchiwaniu się w otoczenie, by wyłapać ewentualne niebezpieczeństwo.
– Na przykład jak tam twoja fobia związana z dziewczynami? Po akcji w sklepie wnioskuję, że chyba raczej średnio, ale mógłbyś chociaż spróbować się z jakąś umówić – rzekł Badou bez cienia krępacji. – Wiesz, nie wszystkie są takie jak Naoto.
Heine skrzywił się za jego plecami z niesmakiem. Była to jedna z niewielu spraw, którą Badou zrozumiał bardzo opacznie, ale również nigdy jej nie naprostował, ponieważ zdradzała za wiele szczegółów, do których rudzielec, poniekąd, należał. Obudziły się w nim nadal żywe i zawstydzające wspomnienia pocałunku dziewczyny, której wtedy o mało co nie uderzył.
Naoto była… w pewnym sensie niesamowita i wyjątkowa. Spotkał ją w bardzo burzliwym czasie swojego życia, gdy wojna z podziemiem dopiero się rozkręcała. Wysoka, szczupła i czarnowłosa, z tym samym błyskiem w oku, jaki on sam miał. Piekielnie niebezpieczna, władająca samurajskim mieczem, ścinająca ludziom głowy nie gorzej od najlepiej wyszkolonych morderców. Połączył ich wspólny cel i koniec końców zobaczyła w nim coś więcej, choć okazywał jej minimalną dozę opiekuńczości, po prostu czując się za nią odpowiedzialny. Nic więcej. Po za tym… Miał za sobą znacznie gorsze doświadczenia z kobietami. Tylko z Nill potrafił znieść fizyczny kontakt, bo była… równie pokręcona genetycznie jak on. A Naoto… Była dojrzałą, piękną kobietą wiedzącą czego chce. Po całym tym gównie Naoto szukała wsparcia i musiało paść właśnie na niego. Heine przymknął oczy, dalej czując na swoim karku nieprzyjemną gęsią skórkę. Pamiętał jej zaskoczone i zranione spojrzenie, a potem śmiech, gdy pierwszy raz komuś wyjawił, kto tak naprawdę jest w jego typie.
Opuściła ich jeszcze tego samego dnia. Badou myślał, że złamała Heine serce i psioczył na nią przy każdej nadarzającej się okazji. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że mogło być na odwrót.
– Skup się lepiej na mapie – Heine odwiódł go od tematu, nie chcąc o tym rozmawiać.
Rudzielec śledził drogę na kawałku papieru, mrucząc coś niezrozumiale lub od czasu do czasu pogwizdując, robiąc tym na złość przyjacielowi. Głosy ich kroków odbijały się upiornym echem po opuszczonych osiedlach. Panujący wokół rozgardiasz wskazywał na wynoszenie się ludzi w popłochu. Im bliżej byli centrum, tym bogatsze domostwa mijali. Heine wciąż trzymał rękę na spluwie, zastanawiając się, gdzie do cholery się wszyscy podziali. Atmosfera dziwnie przytłaczała i osaczała tajemnicą. Miał wrażenie, że zna to uczucie…
Zbliżało się późne popołudnie. Wyblakłe słońce raz po raz wyglądało zza szarych chmur, rzucając im na ziemię coraz dłuższe cienie. Ból w nogach zaczął im nieznacznie dawać znać, tak samo jak puste żołądki.
– Kurde, to jest dalej niż myślałem… Nie wiem czy zdążymy przed zmrokiem… Jak myślisz? I wszamało by się coś, trzeba wyciągnąć wałówę. Aż sobie zapalić muszę… – Badou zrzucił plecak z obolałych ramion i zaczął szukać nowego opakowania papierosów.
Zrobili sobie przerwę na placu z wielką, nieczynną fontanną. Wyciągnęli suszone mięso i żując powoli, próbowali ustalić, gdzie się powinni przekimać.
– Proponuję tę hacjendę. – Rudzielec wskazał biały dom z czerwonym dachem. – Mówię ci, na pewno jest tam wodne łóżko. I pewnie konsola z grami.
– A ja ten blok. Dobrze by było z góry rozejrzeć się za przejezdną drogą i wziąć nowe auto. Staruch pewnie pół wypłaty nam obetnie, jak się będziemy tak guzdrać. A tego byś chyba nie chciał, nie?
– Wszystko potrafisz zepsuć, wszystko.
Badou niechętnie jednak przyznał mu rację. Zabawili tu znacznie dłużej, niż początkowo zakładali. Rudzielec wiedząc, że będzie musiał zaraz podnieść swoje cztery litery, chciał na moment jeszcze wyprostować kończyny i zarzucił je na zderzak stojącego obok samochodu.
Wrzask alarmu poderwał ich na nogi. Światła pojazdu zaczęły mrugać, a ostry dźwięk przeszył powietrze długimi salwami. Heine dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że mierzy z broni do swojego odbicia w masce samochodu.
– Ja pierdole! – krzyknął Badou i kopnął oponę – Prawie się zesrałem!
Heine wybił szybę pistoletem i wsunął rękę, wyłączając dźwięk. Nastała po nim kompletna cisza, która ukoiła ich nadszarpnięte bębenki. Huk dalej niósł się i odbijał od ścian bloków. Musiała ich usłyszeć cała wyspa. Heine odetchnął, delikatnie opuszczając broń. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo cały czas był napięty. Wibracje przechodziły przez jego ciało, a stróżka potu spłynęła po skroni. Już mu się nie wydawało, że coś tu jest nie tak. Teraz poczuł to bardzo wyraźnie.
Ten dźwięk tylko to coś wywabił…
– Niczego już tu więcej nie dotykam. Chodźmy stąd, bo aż mnie ciarki prze… – Badou zaniemówił, patrząc na coś przed sobą. Heine odwrócił głowę i zamarł.
Na końcu jednej z ulic wychodzącej z placu stał człowiek i patrzył na nich. Był w dość dużym oddaleniu, ale byli w stanie rozpoznać wojskowy mundur. Spięli się, zastanawiając się, jak na nich zareaguje.
Zaczął biec w ich stronę. Bardzo dziwnie biec. Jakby utykając.
– Co on wyprawia? – Badou też wyciągnął broń i odbezpieczył. Nie widział jednak, by przeciwnik też to zrobił.
Heine wycelował w niego, próbując mu się lepiej przyjrzeć. Mężczyzna nie wykonał żadnego uniku, nie wydawał się też zdawać sobie sprawy, że jest na linii strzału.
– Hej! – zawołał do niego albinos, napinając wszystkie mięśnie. Zaniepokoiło go coś w wyrazie jego twarzy. Zmrużył oczy.
Puste oczy, obnażone zęby, ubranie poplamione krwią i rozharatany kikut ręki, który dyndał na wszystkie strony jak flaga na wietrze. Heine poczuł, jak włoski na karku jeżą mu się nieprzyjemnie.
A potem…
Na ulicę wylała się cała chorda ludzi podobnych do tego pierwszego. Lecących na nich na łeb na szyję. Dyszących jak stado rozwścieczonych zwierząt. Heine już się nie zastanawiał tylko strzelił do najbliższego. Kula krwawo przebiła cześć gardła mężczyzny lecz ten… nie zatrzymał się.
– Osz kurwa! – Badou szarpnął Heine, który z wrażenia aż obniżył broń, zapatrzony na to z niedowierzaniem – To ja ci ich zostawiam! Pa! – Rudzielec chwycił ich plecaki i zaczął uciekać.
– Chyba kogoś posrało… – Heine też nie zamierzał dłużej stać w miejscu.
Nie odwracając się za siebie, pognali w stronę centrum. Biegli ile sił w płucach, nie wiedząc, czy w ogóle oddalają się od szalonego tłumu. Dzikie dźwięki lizały ich karki, wywołując gęsią skórkę.
– Co to… do cholery… jest?! – krzyknął Badou, przelatując tyłkiem przez dwie maski samochodów. Słyszał jak kilka ciał bezmyślnie wpada na blachy z impetem.
– Skąd mam, kurwa, wiedzieć?! – Heine próbował na prędko coś wymyślić, by wyciągnąć ich z niebezpieczeństwa. Jego umysł wciąż zajmował mężczyzna, który po otrzymaniu od niego śmiertelnego strzału nadal stał na nogach. Próbował siebie przekonać, że to niemożliwe, a jednocześnie poczuł gorzki smak w ustach przypominający mu o Kerberosie.
Gdy już myśleli, że uda im się zostawić pościg w tyle, wybiegając zza jednego z budynków, zobaczyli przed sobą kolejną, kilkuosobową grupkę oszalałych cywili. Zawiał wiatr i ich nozdrza uderzył odór śmierci. Drogi ucieczki zostały odcięte. Przywarli do siebie mokrymi plecami, dysząc głośno.
– No pięknie, i co teraz? – zapytał Badou, próbując kontrolować mdłości i zaciskając mocno mokre dłonie na pistoletach.
Heine myślał gorączkowo. Dalsza prosta droga odpadała, słońce prawie całkowicie schowało się za horyzont, gotowe zaraz pogrążyć wszystko w ciemności. Wokół nich nie było niczego, by choć wskoczyć na wyższy poziom lub dach. Jedyną drogą…
– Zajmij ich czymś! – Kucnął przy ziemi, macając obramowania studzienki kanalizacyjnej.
– Czym?! Mam ich zagadać na śmierć?!
Mimo wszystko Badou zaczął strzelać. Krzycząc dziko, sprzedawał im kulki w różne części cała, lecz przeciwnicy wcale nie zwalniali. W końcu jeden z nich otrzymał dziurę między oczami i padł na ziemię bez życia. Części jego mózgu wylądowały na asfalcie.
– No! I to rozumiem! – Uśmiechnął się Badou, nie mając czasu zastanawiać się jak tego dokonał, ani nad tym, co wyprawia przyjaciel. Ufa mu na tyle, że nie musiał się o to martwić.
Heine użył całej swojej siły, próbując podnieść ciężkie żelastwo. Niestety ani drgnęło. Sytuacja nie była za ciekawa i wiedział, że musi się bardziej postarać. Wokół latały łuski naboi, odbijając się dźwięcznie od płyty i chodnika. Zapach prochu mieszał się ze słodko, mdłą wonią rozkładu. Wiedział, że Badou będzie musiał zaraz przeładować broń. Nie zostało wiele czasu. Ziemia wibrowała od szaleńczych kroków. Potwory były coraz bliżej.
– No rusz się! – Pociągnął mocniej, warcząc wściekle. Coś wewnątrz niego rozedrgało się podekscytowane. Choć nie chciał dopuszczać tego do siebie, musiał temu ulec, by zyskać dodatkową siłę. Zacisnął zęby i spróbował ponownie. Pokrywa uniosła się, a on sapnął zadowolony. Utworzyło się wąskie przejście.
– Wskakuj! – Wstał i zmienił Badou, wprawiając w ruch swoją broń.
Rudzielec nie protestował i szybko znalazł się w kanale. Heine zdążył nawet skopać do dziury plecaki i wskoczył za nimi, mając kilka sekund zapasu. Wylądował na mokrej posadzce. Błyskawicznie wyprostował się i razem z Badou, unieśli ramionami pokrywę i zatrzasnęli właz. Potwory powpadały na siebie, a niektóre, już leżące, w szale skrobały wieko paznokciami.
– Ja pierdolę… – Badou padł na tyłek i patrzył w jedyne światło padające z dwóch dziurek w studzience, które teraz migało jak szalone – Widziałeś to…? Przecież…
– Chodź, zmywamy się stąd. – Heine nie chciał o tym gadać i szybko, wyjmując im latarki, zaświecił w głąb tunelu, który ział ciemnością, wilgocią i pustką.
Dźwięki kroków i chlupot wody odbijał się echem po nagich ścianach. Gdy dostatecznie już oddalili się od chrapliwych odgłosów i wyrównali oddech, w końcu mogli się zastanowić nad tym, co widzieli.
– To były jakieś pierdolone zombie. Są tutaj żywe trupy – szepnął Badou, bojąc się podnosić głos. Co chwila oglądał się za siebie, myśląc, że coś czai się za nim w ciemności – Chyba mam deja vu…
Heine nieznacznie się trząsł. Próbował to kontrolować, by przyjaciel tego nie zauważył. Przypomniał sobie przekrwione gałki oczne wpatrujące się w niego z szaleństwem i kawałki przegnitej skóry zwisające z odkrytych ramion. Nie mógł uwierzyć, że człowiek mógł stworzyć… coś takiego. Fakt, miał do czynienia ze znacznie gorszymi eksperymentami, ale on, w przeciwieństwie do nich – myślał, czuł, właściwie zachował większość ludzkich cech i ponadto – w ekspresowym tempie się regenerował. To, co widział, zdecydowanie było bardzo upośledzone i jednocześnie niebezpieczne, bez możliwości kontroli. Nie był w stanie pojąć, kto zdecydował się na takie szaleństwo.
Choć z tyłu głowy wiedział. Ten, kto chciał skopiować Kerberosa…
– Przynajmniej mamy odpowiedź czemu wybrzeże było opuszczone. Najwyraźniej wszystkich to dopadło… – mruknął rudzielec. – Ciekawe co na to nowy rząd…
Albinos odwrócił się nagle i zaświecił mu w oczy.
– Ej! – Badou zasłonił się rękami.
– A ty jak się czujesz? – zapytał Heine, oślepiając go i szukając jakiś oznak sugerujących możliwe skażenie. O siebie nie musiał się martwić, jego komórki mutowały uzdrawiająco w tempie ekspresowym.
Badou zastanowił się przez chwilę, analizując stan swojego organizmu.
– Potrzebuję kibla.
Heine westchnął wkurzony, wiedząc, że przynajmniej jedno się nie zmieniło.
– Nie wiemy, w jaki sposób to gówno się rozprzestrzenia. Masz mnie informować, jak coś będzie nie tak.
– Dobrze, tato – Badou pokazał albinosowi język. Wydawał się zdziwiony tą nagłą troską. – Jeszcze nie mam ochoty się widzieć z Belzebubem.
Szli dalej, mając nadzieję, że na końcu nie czeka ich kolejna horda potworów. Nic jednak nie wskazywało, że w tunelu mają towarzystwo. Przechodząc od czasu do czasu pod studzienką nasłuchiwali, co dzieje się na górze. Nie byli jednak w stanie stwierdzić, czy nadal jest niebezpiecznie. Nie wiedzieli nawet, w którą stronę idą, czy oddalają się od nabrzeża i nadal idą do centrum. Stopniowo droga zaczęła się poszerzać. Korytarz w tym miejscu był tak szeroki, że przejechałby nim samochód.
– Trzeba było od starucha wyżebrać wojskowy GPS. Co za kanał… – Badou przetarł twarz, wykończony dzisiejszym dniem.
Nagle coś zaskrobało w ciemności niedaleko nich.
Heine wymierzył w tym kierunku latarkę i broń, ale zachwiał się, gdy jakiś ciężar wskoczył mu na plecy, wydając skowyt jak rasowa panienka. Jedna z latarek uderzyła o beton i zgasła. Między jego nogami przebiegł szczur, który był zdecydowanie mniej wystraszony całą tą sytuacją niż trzęsący się za nim Badou.
Po upewnieniu się, że hałas nie przyciągnął żadnych nowych potworów, rudzielec zlazł na ziemię, wyraźnie zmieszany.
– Mogę wiedzieć, co ty odpierdalasz? – zapytał Heine, próbując pozbierać nerwy do kupy i się nie roześmiać.
– Morda. Przez pchlarza straciłem latarkę i godność!
Podczas dalszej drogi pojawiło się więcej szczurów, które przemykały koło nich, od czasu do czasu patrząc na nich z zainteresowaniem. Ich oczy lśniły w ciemności, odbijając światło latarki. Badou wytrącało to z równowagi. W pewnym momencie trafili na rozwidlenie.
Heine poświecił po ścianach i zobaczył drzwi. Zaskoczony, wskazał na nie i podniósł broń, zbliżając się powoli. Rudzielec cofnął się, chętnie ubezpieczając tyły.
Klamka puściła bez problemu, ukazując ich oczom składzik z nieczynnym generatorem prądu i workami piasku. Był niewielki, ale wystarczający, by pomieścił ich obu. Wypędzili zadomowione tu zwierzaki i przymknęli drzwi.
– Dobra, przekimamy tu – Heine zrzucił plecak i rozejrzał się jeszcze po korytarzu, kątem oka zauważając, że Badou jest zmęczony. – Pierwszy trzymam wachtę.
Rudzielec nie kłócił się i padł na worki, z których uniósł się kurz. Umościł się wygodnie, rozpychając leże swoim tyłkiem. Zamilkli na dłuższą chwilę. W małym składziku czuli się względnie bezpiecznie. Heine usadowił się na jednym worku tak, by widzieć dwa rozwidlenia korytarza. Ciemność z zewnątrz ich osaczała. Pełzła, próbując rozbudzić w nich niepokój.
– Rano pomyślimy – mruknął albinos, bawiąc się latarką, świecąc nią sobie w twarz. Jego biała skóra rozpromieniła się upiornym światłem, a czerwone oczy zalśniły.
– Jasne, mój wampirku. – Badou westchnął, nagle pochmurniejąc. – To musiało być jednak spierdolonie, nie? Na świecie nie ma łatwej forsy… Bierz każde zlecenie, za które dobrze płacą, mówili! Chuju muju…
– Na górze to koncertowo spierdoliłeś akurat ty. – Heine uśmiechnął się, przypominając mu incydent z alarmem.
– Jeb się. Lepiej sam nie strać koncentracji, by mnie tu nic żywcem nie zjadło.
– Myślałem, że lubisz życie na krawędzi.
– To, że napierdalam w takie gry, nie ma nic do rzeczywistości.
Nagle ich spojrzenia zetknęły się na trochę dłużej niż zwykle. Badou przyglądał mu się intensywnie, po czym zamknął oko i odwrócił się na drugi bok. Heine dla odmiany przeszył przyjemny dreszcz. Czasem… naprawdę miał ochotę sprawdzić, na jak wiele pozwoliłby mu jego przyjaciel.
Przyjaciel – to określenie często skłaniało go do rozmyślań.
– Te, Heine, wszystko okej? – zapytał Badou niespodziewanie, trochę zmieszany.
Albinos zastanowił się, czy było to po nim aż tak widać.
– Nie musisz się mną przejmować – rzucił wymijająco, nie chcąc niepokoić przyjaciela ani okazywać słabości.
– Jutro stąd spierdalamy – zapewnił go rudzielec zdecydowanym tonem.
– Nie chcesz brnąć w to dalej? – zapytał Heine, przełykając gulę w gardle.
– Jeszcze mnie nie posrało, żeby tak ryzykować – mruknął ponuro, ucinając dyskusję.
Heine to zaskoczyło, ale jedyne czego właściwie teraz chciał, to żeby Badou wyszedł z tego cało.
Wyłączając latarkę, powrócił myślami do potworów na górze, a im dłużej o nich myślał, tym bardziej zdawał sobie sprawę z obecności tego wewnątrz siebie. Popadł w odrętwienie i tak usilnie wsłuchiwał się w ciemność, że aż zabolały go uszy. Wyostrzył wszystkie zmysły do granic możliwości. W czeluści korytarza wydawało mu się, że coś widzi. Prawdopodobnie były to tylko szczury, które bały się do niego podejść. Obserwowały, licząc na to, że skapnie im się coś do jedzenia. Może świeże mięso.
Nagle zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Przez skupienie i słuchanie wszystkiego dookoła wyczuł coś… w sobie. Było równie czujne, co on sam. Obecność stłumiona, uśpiona w codzienności, a ożywiona w tej dziwnej ciemności, przebudzająca się powoli, nabierająca coraz wyraźniejszych konturów. Heine zbliżył się do niej mimo świadomości, że przecież może go pokąsać. Wewnątrz niego odezwał się warczący szept.
Rozrywać na strzępy…
Serce mu przyspieszyło. Poczuł suchość w ustach i tępy ból oczu wychodzących z oczodołów.
Zabić… Gryźć… Patroszyć… Heinuś, pamiętasz Lily…?
Heine najeżył się i zacisnął palce na ramionach. Głos w nim był coraz głośniejszy i zajadlejszy. Ociekał żądzą i furią.
Pamiętasz jak zlizywałeś jej krew z palców?
Potwór w nim zaśmiał się urywanymi szczęknięciami.
– Stul pysk – warknął Heine, ostro rozwścieczony, znów łamiąc swoje postanowienie. Duch Kerberosa wydał zadowolony pomruk, który rozległ się tuż przy jego uchu. Poczuł gorący oddech na karku, jakby jego paszcza znalazła się milimetry od jego gardła.
Nie straci kontroli. Nie da się sprowokować. Nie pozwoli, by historia znów się powtórzyła.
Zamknął oczy nie czując żadnej ulgi i wsłuchał w równy oddech Badou, który pomógł mu nie oszaleć. Wiedział, że nie może zasnąć. Czekała go noc niczym tysiąc kilometrów pustej autostrady.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz