Dni mijały, a okazje do rozmowy same Sanjiemu umykały. Noc spędził sam, bo Law znów wybył do klientów, a gdy wrócił, odsypiał cały dzień. Blondyna znów dusiło w środku rozdarcie pomiędzy ich światami. Dlatego każda następna wspólna chwila kończyła się wymianą kilku niezręcznych zdań, gdzie Sanjiemu coraz trudniej było go przeprosić i podziękować. Nie wiedział, jak nawiązać do rozmowy, a Law zdecydowanie się wycofał, tym razem nie inicjując żadnych nieprzyzwoitych sytuacji. Na lekcje japońskiego już nie było czasu, niespodziewanie pod skrzydła wzięła go Iva i zaczęła tłumaczyć zasady panujące w Ryokanie. Mówiła mu jak się zachowywać, co mówić, jak się kłaniać… Zupełnie jakby znalazł się na jakimś cholernym królewskim dworze. Dusił się, gdy wypalała fajkę za fajką i tęsknił za wieczorami z Lawem. Miał mieć swoje stanowisko z sushi. Nie wiedział, jak to ma połączyć z odświętnym strojem, ale najwyraźniej musiał być perfekcyjny, by nie zabrudzić nowych ubrań. Iva uznała, że to go bardziej zmotywuje do ostrożności.
Te kilka ostatnich dni minęło bardzo szybko.
Każde wezwanie do Ivy sprawiało mu zawód, bo myślał, że uda mu się pobyć z Lawem sama na sam. Przez to nie mógł się zupełnie skupić na jej wywodach. Słuchał jej już na pół gwizdka, znowu znajdując się gdzieś obok siebie.
Myślami błądził po ogrodzie swojej matki. Przez zapach perfum Ivy przypomniały mu się róże, które wiły się kaskadą na pergolach prowadzących do wejścia ich domu. Pamiętał brzęczenie pszczół i trzmieli, smak dopiero co upieczonej szarlotki, ciepło popołudniowego słońca… Pamiętał mamę pielęgnującą rośliny i brudną dłonią wycierającą spocone czoło oraz jej ciepły uśmiech, gdy podawał jej szklankę lemoniady. Perlisty śmiech siostry, gdy ściągała z jego ramienia tłustą gąsienicę, która przyprawiła go o dreszcze. Teraz wydało mu się śmiesznym, że robak był w stanie go przerazić. Zastanawiał się, czy te wspomnienia rzeczywiście należą do niego. Czy utracił to wszystko bezpowrotnie? Czy bardzo się zmienił?
Dopiero po chwili się ocknął, rejestrując, że Iva bacznie mu się przygląda.
– Wszystko dobrze?
Oczywiście, że nic nie jest dobrze, pomyślał. Odwrócił głowę, nie mając ochoty na zwierzenia.
– Masz wiele haczyków do wyboru – uśmiechnęła się na własne określenie. – Nie musisz się martwić. Złap tylko ten właściwy – poklepała go po ramieniu.
Zagryzł zęby, by nie powiedzieć czegoś nieprzyjemnego.
– Już czas, idź się wykąp i… – zawahała się nagle i zrezygnowana machnęła ręką – Pamiętaj, jutro masz być wypoczęty.
Opuścił piętro, zastanawiając się, co jeszcze chciała dodać i poważniej rozważając swoją ucieczkę. Myślał o niej mydląc włosy. Z japońskim radził już sobie całkiem nieźle, codziennie wkuwał i używał wielu słówek, ciągle podpytywał o znaczenie nowych. Zdania szły mu w miarę sprawnie, potrafili z Zeffem wymienić kilka nawet całkiem sensownych. Sił zdrowotnych też już sporo odzyskał, do tego zabrałby prowiant i jakąś broń. Wiedział, gdzie szukać potrzebnych rzeczy. Bo przecież musiał wrócić do Ameryki. Nawet jeśli miałby tam dojść piechotą. Choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobi!
Ale… jeszcze nie teraz…
Po długiej kąpieli, niespiesznie ubrał się i udał do pokoju, człapiąc jak na skazanie. Niechętnie i cicho rozsunął drzwi sypialni, bojąc się tego, co miało nadejść.
Znów nikogo nie zastał.
Serce boleśnie się ścisnęło. Była to ostatnia noc.
Usiadł więc na futonie, oplatając kolana ramionami. Denerwował się kolejnym dniem. Zaczął więc spacerować po pokoju. Wiedział, że dzisiaj już nie zaśnie.
Już któryś raz jego wzrok padł na szkatułkę na komodzie. Pamiętał, że kusiła go, odkąd ją zobaczył.
Tylko zerknie…
To było silniejsze od niego. Upewniając się jak idiota, czy na pewno nikogo nie ma w pokoju, uchylił wieczko.
Wewnątrz znajdował się rozerwany, srebrny naszyjnik i zdjęcie, na którym widniała dziewczynka. Dziecko, nie więcej niż dziesięć lat. Było wyrwane z gazety z wielkim napisem Poszukiwana.
Sanji pomyślał, że była bardzo urocza i śliczna. Choć fotografia była czarno biała, jej włosy musiały być równie jasne, co jego. Pomyślał, że to o niej musiał myśleć Lucci. Dlaczego jednak była ważna dla Lawa? Nie wyglądała na rodzinę, ale również nie na japonkę. Może wychowywali się razem? Naprawdę chciał poznać tę część historii…
Nagle usłyszał kroki i zatrzasnął wieczko szkatułki. Usiadł szybko na dużym łóżku, maskując zdenerwowanie.
Law tym razem wrócił na noc. Musiał być świeżo po kąpieli, bo na włosach lśniły mu jeszcze kropelki wody. Miał na sobie jedynie zwiewną, jedwabną yukatę. Przywitał się z nim jak gdyby nigdy nic, nie komentując tego, że siedzi mu na pościeli. Chcąc się zrelaksować, wyjął tytoniowe przybory i odpalił długą fajkę, której dym zaczął wirować w powietrzu, tworząc poskręcane serpentyny. Powietrze wypełniła woń pomarańczy. Usiadł na leżącej na ziemi poduszce i wpatrywał się w śnieg za oknem. Sanji czekał chwilę w oczekiwaniu na jakieś słowa, ale te nie nadchodziły. Wiedział, że jest to jego szansa, ale w sumie liczył… No właśnie, na co? Pocieszenie? Bał się i chciał jakiegoś wsparcia. Pokój pogrążał się w półmroku, a Law nadal milczał, zdając się w ogóle nie czuć obecności przerażonego i zagubionego Sanjiego.
Blondyn coraz bardziej się denerwował. Jego myśli zaczęły odpływać do jutrzejszego wieczora i przerażać go z każdą chwilą coraz bardziej, zapominając, co tak właściwie chciał powiedzieć. Była to pierwsza chwila od dawna, gdzie naprawdę mięli okazję porozmawiać. Samotność oplotła go swoimi mackami i zaglądała do wrażliwych zakamarków duszy, odbierając mu odwagę. Poranek i spacer w parku, gdzie kiedyś z Lawem zwierzali się sobie nawzajem, wydawały się teraz takie odległe i nierealne, że zaczynał się zastanawiać, czy były prawdziwe.
Czy to co między nimi zaszło nie miało żadnego znaczenia?
Pustkę w sercu wypełniała gęstniejąca cisza między nimi.
Gdy ostanie promienie słońca zniknęły z kątów pokoju, powietrze przeszyły w końcu pierwsze słowa.
– Chcesz uciec, prawda?
Sanji aż się wzdrygnął. Serce zabiło mu mocniej, zalęknione i ściśnięte z niepokoju.
– Czemu jeszcze tego nie zrobiłeś? Za bardzo się boisz?
Palce blondyna zacisnęły się na materiale yukaty. Nie podobały mu się te słowa. Błękitne oczy wwiercały się w deski podłogi, robiąc się coraz bardziej puste. Law się do niego obrócił i patrzył, przeszywając na wskroś.
Sanji nie odpowiadał. Nie chciał na to odpowiadać, bo znał odpowiedź. Wolałby dalej karmić się udawanym panowaniem nad uczuciami i pewnością siebie. Zapewniać złudnie, że wszystko będzie dobrze. Potrzebował tego, by się nie rozsypać.
– Na co więc czekasz?
Law wstał. Oniemiały Sanji patrzył, jak zaczyna rozwiązywać swoją yukatę. Tego się kompletnie nie spodziewał. Lekki materiał ubrania zsunął się po ciele mężczyzny i upadł cicho na podłogę. Sanji, o dziwo, nie mógł oderwać wzroku. Oddech mu przyspieszył i policzki zaróżowiły, gdy zdał sobie sprawę, że mężczyzna stoi przed nim nagi. Nie rozumiał dlaczego. Poczuł się nieswojo i dopiero wtedy odwrócił wzrok. W głowie wirowały myśli.
– C-co robisz?
– A jak myślisz?
Sanji przełknął ślinę. Dlaczego to on się speszył, będąc ubranym? Był przecież mężczyzną, do cholery. Nie chciał się czuć głupio przez własną niewinność i być biernym, przestraszonym chłopcem. Chciał się z tym zmierzyć, pokazać, że nie jest gorszy. Wziął głęboki wdech. Nieśmiało, czując się trochę pewniej, podniósł ponownie spojrzenie. Niekontrolowanie i bezwstydnie, przejechał nim po umięśnionych nogach, krótko po podbrzuszu, potem wzdłuż wyrzeźbionego brzucha, aż po wytatuowane popiersie, docierając w końcu do złotego spojrzenia. Poczuł, jak zaschło mu w gardle, gdy Law uśmiechnął się zadowolony. Podszedł i oparł się na dwóch kolumienkach łóżka po jego obu stronach. Był teraz bardzo blisko. Patrzył na niego z góry, podkreślając tylko swoją pozycję. Jak wilk patrzący na króliczka.
Jest… idealny, pomyślał z cierpkością Sanji.
– Boisz się mnie? Nie zrobię ci krzywdy.
Sanji nie czuł zagrożenia, zwłaszcza po tak wielu nocach, gdzie potrafił uszanować jego przestrzeń, ale bał się, że teraz nadszedł czas podjęcia decyzji, na którą nie był gotowy. Nie odpowiedział.
– Na co czekasz? Kiedy przestaniesz się oszukiwać? – Mężczyzna spojrzał na niego z pobłażaniem, którego Sanji nie mógł znieść. Law był cierpliwy. – Przecież ostatnio wyraźnie mi pokazałeś, czego pragniesz. Zdajesz sobie sprawę, że nikt ci potem nie pomoże? Jeśli będziesz się opierał, klient zrobi to siłą albo w ogóle ci nie zapłaci, rozpowiadając, że gorszej dziwki nigdy nie wynajął.
Te słowa Sanji’ego zabolały. Nie to chciał usłyszeć. Zebrał w sobie całe napięcie i odważył się w końcu powiedzieć coś odważniejszego.
– Co cię to nagle obchodzi…? – warknął.
Tym razem zauważył, że brew Lawa drgnęła z irytacji.
– Więc wolisz starego Borsalino niż mnie, tak?
Sanji dostrzegł we wzroku Lawa coś drapieżnego. Jakby chciał wybuchnąć gniewem, ale z całej siły się powstrzymał. Czuł się… pożądany. Krew zaszumiała mu w uszach, ciało rozpaliło, jakby chciało się stopić. Nagle go olśniło, napadła jedna myśl, której się uczepił jak tonący brzytwy.
– Chcesz, żebym wolał ciebie? – zapytał, nie odwracając wzroku, chcąc jeszcze raz zobaczyć ten sam błysk sprzed chwili. – To się słabo starasz.
Mężczyzna zamarł. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Chwilę milczał, dobierając słowa, po czym cicho się zaśmiał. Wyraz jego twarzy wrócił do poprzedniego, rozluźnionego.
– Co chcesz, bym ci zaoferował?
Sanji poczuł się nagle głupio, bo wiedział, czego oczekuje i co Law pojął, zdobywając nad nim przewagę.
– Ach, miłość… Kocham cię – to chcesz usłyszeć?
Sanji zamarł w napięciu. Poczuł, jakby wyłożył wszystkie karty na stół. Serce znów przyśpieszyło, a ciało błagało, by w końcu przestał je katować.
– Mogę ci to mówić całą noc.
Blondyn poczuł, jakby dostał policzek. Słowa nie niosły ze sobą żadnych uczuć. Były martwe i śmiesznie puste. Jego uczucia były najwyraźniej nic niewartą kartką papieru, którą można spalić. Utwierdziło go tylko w przekonaniu, że wszystko co mu się wydawało, było naiwne i dziecinne. Że był kompletnym idiotą i wyszedł na durnia.
Wstał, zrównując się z nim wzrokiem, pałając takim gniewem, by ukrył jego cały smutek.
– Wolę więc gorzką rzeczywistość, niż tak okropne kłamstwo! Nienawidzę ciebie i tego miejsca! – Wyszarpnął się z jego ramion i podszedł do komody, na której stała szkatułka. Słowa same z niego wypływały. – Codziennie budzę się z nadzieją, że ten koszmar się skończy. Czasem żałuję, że przeżyłem. Żałuję, że mnie tu przyniosłeś! Dlaczego nie mogłeś mnie tam zostawić?! Kim dla ciebie jestem?! Zastępstwem za tą dziewczynkę?! – Wskazał w emocjach na szkatułkę. – Skoro tak chcesz, bym był twój, to dlaczego tak łatwo oddajesz mnie w inne ręce?! Pierdol się, wszyscy się pierdolcie!
Poczuł się żałośnie. Łzy popłynęły mu z oczu. Był wściekły, że się rozkleił, ale już nie miał siły. Przykucnął i zaszlochał w kolana, zakrywając się ramionami. Nie rozumiał czemu musiał się wykrzyczeć właśnie teraz. Za długo próbował udawać, że jest silny? Co on nawygadywał…? Po co próbował pogrywać, nie mając szans na nic pewnego? Ten wieczór nie tak miał wyglądać…
Przez dłuższą chwilę słyszał jedynie, jak wiatr dmucha w okna, których ramy cicho trzaskały. Gdy Law w końcu się odezwał, skurczył się w sobie, jakby jego słowa tym razem naprawdę miały go uderzyć.
– Połóż się. Jutro długi dzień.
Drzwi pokoju rozsunęły się i zasunęły. Sanji z niedowierzaniem obejrzał się za siebie, ale nikogo nie zobaczył.
Został sam.
W ciemności.
Law nie wrócił tej nocy do pokoju.
***
Sanji nie zmrużył oka. Nie był gotowy na ten dzień. O poranku dowiedział się, że Iva na ostatnią chwilę jednak zrezygnowała z garnituru, bo zobaczyła kimono, jakie przyszło od krawca. Miało kolor połyskującego, szlachetnego granatu, a u jego spodu i przy rękawach ciągnęła się wyhaftowana, błękitno biała, morska fala. Wyglądała jak żywa, opływając go z każdej strony, drżąc nawet przy najmniejszym ruchu. Przeglądał się w zwierciadle przyznając, że nawet on nie widział nigdy czegoś tak niesamowitego. Chłopakom aż zaparło dech w piersiach. Iva go upudrowała i pomalowała pędzlem jego oczy. Czarne i ostre kreski na powiekach oraz skroniach podkreślały rysy twarzy, nadając mu drapieżnego i oryginalnego wyglądu. Potem upięli mu włosy, części pasem pozwalając luźno opadać na twarz. Wyglądał trochę jak groźny i dumny samuraj z jakiejś baśni. Luffy i Ace przebrali się w luźne, czerwone kimona i również się umalowali. Gin podawał im różnego rodzaju przybory i przedmioty, robiąc za dobrego lokaja. Błyskało złoto, grzebień wplatał się we włosy, perfumy drażniły nozdrza.
Choć wszyscy wokół Sanjiego skakali podekscytowani, on sam coraz bardziej się wycofywał. Zatracał się we własnym, ciemnym spojrzeniu, odbijającym się w lustrze. Wewnątrz krzyczał, próbując niemo zwrócić na siebie czyjąś uwagę.
Kim jestem? Zapytał w myślach, nie mogąc dostrzec w oczach dawnego siebie.
Do odbicia w lustrze dołączyła pozostała czwórka.
– Chyba przesadziliśmy – skomentował Ace, lustrując Sanjiego od stóp do głów.
– Żartujesz, jest boski! – Luffy klepnął blondyna w tyłek, wyrywając go z ponurych myśli. Sanji nawet nie miał siły się oburzyć.
– Jak się uśmiechnie to może… Macie mi go pilnować! – warknęła Iva do chłopaków i odwróciła się do Sanjiego – Pamiętaj, robisz sushi. Wymachujesz nożami, uśmiechasz się do klientów, podajesz jedzenie. Unikajcie dziwek z Oniyuri! Nie chcemy żadnych burd.
Kiwnęli głowami i zaczęli się zbierać. Założyli drewniane buty i chwycili parasole. Na zewnątrz padał deszcz ze śniegiem.
Lawa nie było, podobno miał do nich dołączyć później. Sanjiego nawet to nie zdziwiło. Nie mógł się pozbyć uczuć z poprzedniego wieczoru. Rozczarowanie, gniew, smutek i wstyd. Krążyły nad nim jak rekiny i kąsały od czasu do czasu, przypominając, jak okazał się głupi i naiwny.
Iva prowadziła ich mały orszak. Szli oświetlonymi uliczkami, cicho postukując butami. Słońce praktycznie już zaszło. Sanjiemu trzęsły się nogi z zimna i stresu. Czuł się paskudnie. Jak skała ciągle obijana przez fale. Patrzył pod nogi, nie chcąc uchwycić nawet najkrótszego spojrzenia przechodnia. Dopiero gdy doszli do Ryokanu, uniósł głowę.
W pierwszej chwili myślał, że to pałac, budynek był olbrzymi, a jego mury wyższe niż w zwykłych domostwach. Dopiero później usłyszał, że służy również za teatr i jest najpopularniejszym miejscem turystycznego wypoczynku oraz szukania różnego rodzaju uciech. Z okien sączyło się kolorowe światło, dym i wesołe rozmowy. Zapachy potraw i perfum mieszały się ze sobą. Stali w ścisku, czekając na swoją kolej i zostali powitani bardzo uprzejmie przez dziewczyny w kimonach i poprowadzeni do bocznego wejścia, przeznaczonego dla aktorów, grajków i kurtyzan. Było bardzo gwarnie i duszno, przechodząc przez pomieszczenia musiał się bardzo powstrzymywać, by nie rozmazać sobie makijażu, tak zapiekły go oczy. Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu, gdzie mogli zostawić rzeczy i przygotować się do wieczoru. Patrzył jak Ace zrzuca górną część ubrania i zostaje jedynie w luźnych spodniach. Obserwował, jak jego mięśnie napinają się, gdy zaczął je rozciągać i budzić do życia przed pokazem. Chłopak miał dać popis tańca z ogniem jako jedną z pierwszych atrakcji. Luffy patrzył na niego z zachwytem, nie kryjąc się z uwielbieniem. Sanjiego zaczęło mdlić. Kątem oka zza drzwi dojrzał główną salę, której dużą część zajmowała scena. Wokół niej zgromadzono stoliki i krzesła. Powoli schodzili się ludzie. Poubierani we fraki mężczyźni, owinięte w futra lub kimona kobiety… Gejsze falowały się wachlarzami, a kelnerzy latali już miedzy stolikami, przyjmując zamówienia. Klienci śmiali się, żartowali, zamawiali trunki i oblizywali się na myśl o czekającym ich wieczorze.
– Spójrz tam – Iva wskazała na trójkę mężczyzn siedzących przy jednym ze stołów. Sanji ich poznał. – Dziwki z Oniyuri. Omiń ich szerokim łukiem – wskazała inny kierunek. – Tam jest twoje miejsce – szepnęła. Było to stanowisko z grillem i połyskującym stołem, oświetlone przez boczne światła. – Po prostu rób swoje, twoja uroda i tak wszystko załatwi – poklepała go po plecach. – Idziemy. Będę siedzieć niedaleko.
Wypchnęła go, zanim zdążył zamienić choć słowo z chłopakami. Jeśli kiedyś zastanawiał się, jak czuje się skazaniec idący na szubienicę, to właśnie chyba się dowiedział. Zimny pot oblał go i spłynął po skroni, a wnętrzności związały w bolesny supeł. Miał wrażenie, że nogi same go niosą i nikt nimi nie steruje. Pomimo, że goście jeszcze nie zauważyli jego obecności, już nie mógł znieść presji, która spadła na jego ramiona jak tonowy głaz.
Gdy znalazł się za ladą, poczuł się trochę bezpieczniej, jakby miała go odgradzać od wszystkich niebezpieczeństw, ale zaraz odkrył, że światło doskonale wyróżnia go na tle ciemnej sali. Kilka par oczu zwróciło się w jego kierunku i błysnęło niezdrową ciekawością. Teraz się zastanawiał, czy nie lepiej byłoby się przemęczyć na scenie piętnaście minut, zamiast kilka godzin tutaj… Iva rzeczywiście usiadła niedaleko i ponagliła go ręką, by zaczął swoje czynności.
Nikogo więcej tu nie miał.
Był sam, wśród tłumu wygłodniałych wilków.
Zamknął oczy i przysiągł sobie, że musi przeżyć ten wieczór. Wdech, wydech i kolejny wdech trochę go uspokoiły. Już wiedział, co musi zrobić po powrocie. Nie miał wyboru i nie miał już na kogo liczyć. Tym razem musi się na to zdobyć. Wziął do ręki nóż i sięgnął po pierwszą, podstawioną przez kucharza rybę. Zaczął kroić z premedytacją, obmyślając już realnie plan ucieczki.
Sala się zapełniła, światła przygasły, rozmowy cichły. Na scenie zaczęli się prezentować aktorzy, odgrywając słabej jakości komedię. Sanji nie rozumiał tego humoru, ale również nie był w nastroju do śmiechu, dlatego skupił się na przekąskach. Kelnerzy zabierali talerze i donosili nowe, zapewniając mu składniki do kolejnych dań. Zauważył, że goście, którzy byli raczeni jego specjałami, zerkają w jego stronę. Gdyby nie kochał gotowania, prawdopodobnie dodałby do ryżu truciznę. Był przerażony własnymi myślami.
Zaczęły się dalsze występy, między innymi na scenę wkroczył Ace i kilku innych, również bawiących się ogniem tancerzy. Zagrzmiały bębny. Sanji od czasu do czasu zawiesił wzrok, gdy rozlegały się głośniejsze brawa i zachwyty gości. Piegowaty wypadał najzgrabniej i zgarniał najwięcej spojrzeń. Buchał ogniem, połykał go, wirował nim nad głową i wyginał się, prezentując spocone, ładnie umięśnione ciało. Uśmiechał się i szczerzył do widowni, posyłając całusy dziewczynom, które piszczały zarumienione.
Do Ivy przysiadali się ludzie, zaczynając pytać. Zapisywała coś i odprowadzała ich zadowolonym wzrokiem.
Luffy, podobno wyjątkowo, nie krążył wśród gości, ale towarzyszył oficerowi, niejakiemu Zorro, któremu najwyraźniej bardzo schlebiały jego uwagi, bo pierwszy raz zwracał na niego żywsze zainteresowanie. Sanji pomyślał, że najwyraźniej na haczyk można było też łowić w drugą stronę…
Jego wzrok przyciągnęło poruszenie przy wejściu do sali. Zamarł. Zobaczył wchodzącego do pomieszczenia Lawa, któremu towarzyszył starszy i wyższy od niego mężczyzna. Szli blisko siebie, a nieznany mu facet szeptał Lawowi coś do ucha i obejmował go w pasie.
Sanji poczuł dziwne ukłucie, serce mu się ścisnęło, a zęby zacisnęły. Zupełnie jakby poczuł się… zdradzony.
To nie tak, że nie wiedział i nie myślał o tym, ale zobaczenie Lawa z kimś innym i w końcu pogodzenie się z rzeczywistością, sprawiło mu większy ból, niż przypuszczał.
Nie potrafił oderwać od nich wzroku. Zerknął na nich, gdy usiedli przy stole i zaczęli rozmawiać, uśmiechając się do siebie. Widział dłoń na udzie Lawa, która bawiła się materiałem jego kimona. Sunęła coraz wyżej, zachłannie biorąc sobie to, co nie powinno być czyjąkolwiek własnością. Wiedział, że jego pragnienia są absurdalne, sam miotał się w nich, nie potrafiąc wczoraj poprosić o ich spełnienie, czy choćby wypowiedzieć kilku słów prawdy. Chciał go koło siebie, mógłby słuchać każdego kłamstwa, jakie wymyśli, gdyby tylko pozwolił mu zrobić z nim to wszystko, co mu się śniło po nocach. Ta prawda go zawstydziła.
Złote oczy nagle zwróciły się na niego. Zamarł z nożem w ręku czując, jakby świat się zatrzymał. Dźwięki dookoła ucichły, czas zwolnił.
Tę chwilę bardzo brutalnie przerwał pocałunek, który wymusił na Lawie siedzący obok mężczyzna. Przysunął jego twarz do swojej i złączył ich usta namiętnie, nie natknąwszy się na żaden opór i nie przejmując się nikim dookoła. Law odpowiedział mu jedynie uśmiechem i nie spojrzał więcej na Sanjiego, który zapomniał, co powinien teraz robić.
Grill obok cicho skwierczał, mężczyzna który go szykował, lustrował go od czasu do czasu, ale Sanji nie rejestrował tego, zbyt pochłonięty tym, co działo się przy jednym ze stolików.
– Hej, teraz twoja kolej.
– Co? – nieświadomie zapytał po angielsku.
– Na zaplecze idź. Przynieś wodę. – mężczyzna zignorował jego pytający wyraz twarzy i nie przejmował się tym, czy zostanie zrozumiany.
Blondyn zastanawiał się, czy przypadkiem czegoś nie przekręcił. Zapytał go nieśmiało po japońsku, a ten odpowiedział mu tak samo. Nie reagował na informację, że nie może się oddalać i że nie jest jednym z kucharzy. Zerknął na Ivę, która tym razem siedziała już z trzema osobami i nie była w stanie zwrócić na niego uwagi. Nie przypominał sobie, by w swoich wywodach wspominała mu o wychodzeniu na zaplecze, ale też mogła to być wina tego, że nie zawsze do końca jej słuchał. Kucharz obok zaczął go niemiło poganiać. Zdezorientowany, wycofał się w końcu do ściany i przeszedł przez drzwi, które wskazywał mu mężczyzna. Stwierdził, że załatwi to szybko i wróci. W sumie nawet odetchnął, znikając reszcie z oczu.
Znalazł się w obszernej kuchni, gdzie biegało mnóstwo osób, szykując dania. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Nie zdążył się nawet rozejrzeć, gdy nagle ktoś chwycił go za ramię i pociągnął. Gdyby nie mocny chwyt, prawie by się przewrócił. Gdy złapał równowagę i szedł za nieznajomym, spróbował zapytać, co się dzieje.
Mężczyzna mu nie odpowiedział i nie pokazał swojej twarzy. Sanji zaczął odczuwać niepokój. Spróbował się wyrwać, ale bezskutecznie. Inni mijali ich, w pośpiechu wykonując polecenia kucharzy. Nie wiedział zupełnie, co się dzieje i zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Poczuł pierwsze dreszcze paniki.
– Hej! – krzyknął głośniej, gdy ujrzał przed sobą kolejne drzwi.
Nagle coś mocno uderzyło go w głowę.
Został otoczony przez ciemność.
***
Ocknął się nagle, zbudzony lodowatym chlustem w twarz. Chciał otworzyć oczy, ale coś mu przeszkadzało. Nic nie widział. Kilka osób się śmiało. W ustach poczuł szorstki materiał, który kaleczył mu wargi i nie pozwalał odkaszlnąć wody. Chciał sięgnąć ręką, by go wyjąć, ale odkrył, że dłonie również go nie słuchają. Kręciło mu się w głowie. Tępy ból rozsadzał mu czaszkę i był cały poobijany. Stęknął i sapnął, czując nagle przy uchu ciepły oddech.
– Zobaczymy, na co stać tą blondwłosą dziwkę.
Mężczyzna odsłonił mu oczy.
Zmrużył powieki, rozglądając się w panice dookoła. Był w jakiejś odrapanej piwnicy, gdzie na kamiennych ścianach wisiały dwie lampy. Pachniało tu pleśnią, dymem i... krwią. Włosy zjeżyły mu się ze strachu, gdy rozpoznał, że pochyla się nad nim Rob Lucci, a po obu jego stronach siedzą na krzesłach Basil Hawkins i Dracule Mihawk. Patrzyli na niego z nieukrywaną zawiścią. Ten ostatni trzymał w rękach jego piękne kimono z wyszywaną falą i pieścił palcami z namaszczeniem. Jego samego przebrali w zwykłą, szorstką yukatę pod którą nie miał absolutnie nic.
Jak się tu znalazł i dlaczego go porwali? Co mu zrobią?
– Jak mnie wkurwiają takie urocze buźki... – szepnął stojący najbliżej czarnowłosy, świdrując go swoimi ciemnymi oczami. Na rękach miał rękawiczki.
Zaczął się trząść, gdy Lucci wyciągnął zza pasa nóż i przejechał gładkim ostrzem po jego policzku. Sanji dawno się tak nie bał. Nie mógł się bronić, nie mógł nawet nic powiedzieć. Skupiał się, by rozumieć chociaż ich słowa.
– Od dawna marzyłem, żeby tym idiotom z Suisen wykręcić numer... – powiedział już głośniej, przypatrując się Sanjiemu przenikliwie – Znaleźli sobie całkiem ładną dziwkę. A przecież już wystarczająco kradną nam klientów.
– Gdyby Mihawk nie spaprał sprawy, to małpa nie zgarnęłaby mu oficera – powiedział Hawkins spokojnie, mając na myśli Luffy’ego i Zoro, po czym wyciągnął zza yukaty pudełko kart i jedna po drugiej układał na stoliku przed sobą.
– Zamknij się – warknął na niego sokolooki mężczyzna. – Jakby to był pierwszy raz… Tego mu nie daruję…
– Musimy sami zadbać o to, by dostali nauczkę. Blondasek zgarniał zainteresowanie całej sali, a nic nawet nie robił. Trzeba by go trochę oszpecić, co o tym myślicie? – zapytał Lucci z uśmiechem na ustach.
– Chcę jego włosy – odezwał się nagle Hawkins, podnosząc się z krzesła i dotykając jednego złotego pasma z zazdrością. – Sprzedamy je za dobrą cenę, a Suisen się ośmieszy, gdy rozpowiemy, że chłopak miał perukę.
Zaśmiali się, a Sanji dygotał.
– Spokojnie, weźmiemy sobie nie tylko to – oblizał się, patrząc na krocze blondyna.
Więzień zaczął się szarpać. Pot spływał mu po skroni. Było mu strasznie gorąco i duszno. Ręce wykręcone pod dziwnym kątem ledwo mógł obracać. Z nadgarstków spływała krew, ale nie czuł bólu, który przyćmiewały emocje. Nie rozumiał tej sytuacji, co im takiego zrobił? Czy cały świat się na niego uwziął? Rozpacz mieszała się z nienawiścią. Dawno nie czuł się tak bezradny i bezbronny. Chciał krzyczeć, wzywać pomocy... lesz w sumie... na kogo miał liczyć?
– Myślisz, że cię ktoś usłyszy? Może ten cały Law? – uprzedził jego myśli Lucci, wykrzywiając usta w uśmiechu, gdy zobaczył cień nadziei w oczach Sanjiego. – Bronił cię jak jakiś wściekły kundel. Chętnie zobaczę jego minę, gdy znajdzie cię po naszych... upiększeniach.
Sanji nagle poczuł swąd dymu i zamarł, patrząc tam, gdzie Lucci.
W metalowym pojemniku żarzyły się białe węgle, a w nie wbity był metalowy pręt.
– Tak, dobrze myślisz. W końcu jesteś mięsem, trzeba cię jakoś oznaczyć.
Sanji miał ochotę zniknąć. Chciał coś wykrzyczeć, próbując pokonać knebel. Właściwie to wolałby umrzeć niż doświadczać takiego strachu. Zemdliło go na myśl o palonej skórze i bólu, jaki będzie temu towarzyszył. Cierpiał każdym zmysłem. Miał tyle samo szans co świnia w rzeźni. Mężczyzna wyciągnął ku niemu ręce, w jednej ściskając nóż. Reszta z przyjemnością i stoickim spokojem się temu przyglądała.
Najpierw poczuł ostrze przy skórze głowy. Stęknął i sapnął, gdy bez oporów odcięło pasmo jego włosów. Było to dziwny, metaliczny dźwięk. Skrzywił się i syknął, gdy ostra krawędź znalazła się za blisko i po skroni spłynęła krew. Trząsł się niekontrolowanie, nie wiedząc, co myśleć. Nigdy nie przywiązywał wagi do swoich włosów, sprowadziły tu na niego tylko nieszczęście, ale odbieranie mu ich było dziwnie upokarzające i odrażające. W końcu były jego własnością. Wściekły błysk musiał rozgrzać się w jego oczach, bo Lucciemu się to nie spodobało.
– Zmieniłem zdanie, najpierw trzeba utemperować mu charakterek.
Zanim Sanji zamknął oczy zobaczył, jak mężczyzna wyciąga w paleniska biały od żaru pręt. Wił się i rzęził, pocąc się potwornie, ale wiedział, że tego nie uniknie. Nie chciał nawet zgadywać, gdzie poczuje ból. Gdyby tylko ktoś wiedział gdzie jest, gdyby tylko ktoś go usłyszał…
Drzwi od piwnicy zadrżały od uderzenia. To było jak sen. Wkroczył przez nie rozszalały z wściekłości Luffy, za nim Ace i… wyglądający jak demon Law. Ich wzrok na chwilę się spotkał, a powietrze przeszyły elektryczne iskierki. Kurz uniósł się w powietrze, gdy wszyscy się poderwali.
– Znaleźliśmy was… gnoje… – szepnął Luffy, zakasując rękawy i strzelając nastawianymi stawami dłoni.
Sanji w najśmielszych snach nie przypuszczał, że nadejdzie ratunek. Prawie załkał jak dziecko. Przez wzbierające w oczach łzy nie widział już, co się dzieje.
Rozległ się huk i wrzaski, gdy mężczyźni rzucili się na siebie. Sanji chciał wykorzystać sytuację i spróbować się znów uwolnić, lecz nadaremno. Czuł tylko jak krew spływa mu z nadgarstków. Zacisnął mocno zęby na kneblu, próbując przezwyciężyć ból. Serce mu rosło widząc, że chłopaki dobrze wykorzystali moment zaskoczenia. Mihawk leżał już na łopatkach, a Hawkins był zapędzony w kozi róg. Tylko Lucci się jeszcze bronił, dzierżąc ostry nóż. Świsnął nim nagle kilka centymetrów od twarzy czającego się na niego Lawa. Sanji odwrócił z przerażeniem wzrok i modlił się, by drugie cięcie również chybiło.
Podłogę splamiła krew. Nie wiedział czyja. Widział cienie miotające się w szaleńczej walce i słyszał japońskie obelgi. Oddychał miarowo, by się uspokoić i wtedy przed jego twarzą pojawiła się twarz Ace’a.
– Wynosimy się stąd.
Poklepał go po policzku i zaczął go rozplątywać. Wyjął mu w końcu z ust szorstką szmatkę i odciął więzy. Sanji mlasnął suchym językiem i spróbował wstać, lecz o mało się nie przewrócił. Krew dopiero po chwili zaczęła wlewać się do kończyn.
– Ostrożnie…
Blondyn oparł większość swojego ciężaru na mężczyźnie i pozwolił się poprowadzić do wyjścia. Za sobą usłyszał zduszony skowyt Lucciego.
– Co robisz?! Co robisz, pytam?!
– Sprawię, że do końca życia będziesz żałował, że ośmieliłeś się go skrzywdzić – wywarczał przez gardło Law – i podnieść kolejny raz rękę na Suisen. Luffy, trzymaj go.
Później rozległ się syk palenia i wrzask, jakiego Sanji nigdy wcześniej nie słyszał. Wzdrygnął się z przerażenia i napływających do ust mdłości.
Hej świetne liczę na kolejny rozdział w niedługim czasie
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
galaxa2
Obiecane LawSany <3
OdpowiedzUsuńNadal trochę mi przykro, że to nie Zoro i Sanji są głównymi bohaterami, ale jak zaczęłam czytać to przepadałam.
Nie spodziewałam się opowiadania w tym stylu, ale bardzo lubię takie klimaty.
Wyobrażam ich wszystkich w pięknych kimonach i się rozpływam. Chociaż trochę szkoda mi Sanjiego, mam nadzieję, że jakoś się odnajdzie w nowej rzeczywistości albo chociaż znajdzie sposób na ucieczkę.
Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, dużo weny!
Mr.Prince
nie znalazłam Twojego e-malla na poczcie
OdpowiedzUsuńgalaxa2
To może spróbuj ty ;) will91@wp.pl
Usuń