niedziela, 22 listopada 2020

.......................Suisen 9.......................... END


Słońce rozświetlało pokój. Sanji uchylił powieki, cały odrętwiały. Ignorując ból w różnych miejscach ciała, podniósł się na łokciach i rozejrzał wokół.

Lawa przy nim nie było. 

Pustka i smutek znów wlały się w niego i zachlupotały w żołądku. Po tym wszystkim co przeszli, bolało go to jednak znacznie mocniej, niż początkowo mógł zakładać.

Ich dwa światy nigdy nie połączą się w jeden.

Siedział jeszcze przez chwilę, rozpamiętując namiętną noc. Niczego nie żałował. Pościel nadal nimi pachniała. Zarumienił się i przeczesał włosy. Miał ochotę na papierosa. Rozejrzał się w poszukiwaniu yukaty, ale jego wzrok przykuło coś innego. Spojrzał półprzytomnie na leżący obok garnitur, którego nie miał okazji założyć w Ryokanie. Czemu się tu znalazł? I właściwie gdzie był Law?

Zaczął się niepokoić.

Nie miał nic innego pod ręką, więc skuszony, ubrał strój, który idealnie na niego pasował. Choć stracił część włosów, ukrył to zmyślnie, zaczesując grzywkę pod trochę innym katem. Miał je znacznie dłuższe, niż zwykle nosił w Ameryce. Z niedowierzaniem przejrzał się w lustrze, nie mogąc się poznać. Dopiero gdy założył marynarkę, ujrzał w zwierciadle prawie dawnego siebie. Chłopaka goniącego za marzeniem, chcącego zadowolić ojca, szukającego szczęścia i miłości. Beztroskiego, wesołego, czasem nawet odważnego. Odwrócił się szybko, nie chcąc się rozkleić. Jego stan psychiczny był kruchy jak lód.

Wyszedł z sypialni postanawiając poszukać domowników. Dom był… nienaturalnie spokojny. Przeszedł się po pustych pomieszczeniach, zastanawiając się, czy może coś się stało i w końcu trafił na siedzącą w gabinecie samotną i cichą Ivę. Wyglądała, jakby go wyczekiwała. Wskazała mu miejsce przed sobą, prosząc, by do niej dołączył. Niepewnie przekroczył próg. Czuł, że coś było nie tak. Patrzyła na niego zupełnie inaczej, niż wczoraj. Jakby była inną osobą. Jego niepokój przybierał coraz realniejszych kształtów.  

Niepewnie usiadł.

– Miał rację, że będzie na ciebie pasował – skinęła na garnitur.

Sanji wygładził materiał i odchrząknął.

– Czy… coś się stało? Gdzie jest Law? – zapytał ostrożnie.

– Nie ma go tu. – Wyciągnęła fajkę i zaczęła nabijać ją tytoniem. Nie patrzyła mu w oczy.

– Więc gdzie…?

– Najpierw mnie wysłuchasz, a to długa opowieść.

Sanji spiął się. Czyżby zrobił coś złego? Choć atmosfera niekoniecznie na to wskazywała. Przyjrzał się Ivie wnikliwiej. Wyglądała na zmęczoną, ale też na bardzo spokojną. Jakby z jej ramion spadł wielki ciężar. Czyżby jego niepokój był bezpodstawny?

Odpaliła fajkę i mocno się zaciągnęła. Spojrzała mu w oczy, a Sanji zamienił się w słuch.

– Zawsze marzyłam o dzieciach. – Uśmiechnęła się zamyślona, choć nie wyraziła tym radości. – Ale nie mogłam przecież ich mieć.

Blondyn poprawił się na siedzeniu.

– Law… Ujrzałam go po raz pierwszy w dniu, gdy yakuza przyprowadziła go do podziemia, wracając z jakiejś krwawej akcji. Nic o nim nie wiedziałam, prócz tego, że został sam i miał być wyszkolony na zabójcę. Coś we mnie pękło. – Powróciła myślami do tamtych czasów. – Wiedziałam, że muszę go wziąć. Po prostu go pokochałam – jej głos stał się miękki. – Poczułam, że to była moja szansa. Przekonałam Crocodaila, by pozwolił mi go zabrać, nawet jeśli wiedział, że chciałam zaspokoić jedynie swój wewnętrzny egoizm. Nie sądziłam wtedy, jak bardzo mnie to przerośnie. Jak kruchy był lód, po którym stąpałam… – przygasła, uciekając od niego wzrokiem. – Usłyszałam o jego sprawie w gazetach. Byłam przerażona. Dopiero wtedy odkryłam, jak wiele miał w sobie… bólu i cierpienia. Ciemności, która go ode mnie odgradzała i wędrowała z nim krok w krok. Jakby nigdy nie zaznał miłości. Był zamkniętym w sobie dzieckiem. Niczego od życia nie wymagał, zachowywał się, jak pusta skorupa człowieka.

Sanji słuchał jej w odrętwieniu.

– Początkowo chciałam zrezygnować z kurestwa i szukałam normalnej roboty. Niestety nikt nie chciał takiego dziwadła jak ja, a ostatecznie pieniędzy potrzebowałam więcej, by wykarmić dwie osoby. Chciałam mu pokazać, jak normalnie żyć, że miłość jest ważna, przelać ją w niego. Był jak pęknięte naczynie, przez które ciągle uciekała woda. Law przebywał wtedy w dziwnym letargu, jakby nie miał ochoty na życie i nie wiedziałam, co robić. Nie reagował na mnie, nie ufał mi, nie słuchał się, pyskował lub całymi dniami patrzył w przestrzeń. Było mi ciężko, ale próbowałam się nie poddawać, wierząc, że znajdę sposób. Był w końcu moim dzieckiem.

Zamilkła, być może czekając, aż Sanji coś odpowie. On jednak milczał, kolejny raz wstrząśnięty.

– Potrzebowaliśmy pieniędzy. Zaczęłam więc robić swoje i wymykać się cichaczem, by nie widział, że wychodzę do klientów. Zarabiałam niewiele i czasem wracałam pobita. Musiałam być głupia myśląc, że nie wiedział – pokręciła głową ze smutkiem. – Wiesz, co mi powiedział, gdy sam przyniósł pierwsze pieniądze? Że robił to już tysiąc razy, co mu szkodzi kolejny. – Jej twarz stężała w bólu. – Byłam zdruzgotana. Nie byłam w stanie nawet na niego nakrzyczeć, bo to ja mu pokazałam tę drogę. Już nie było odwrotu – zacisnęła pomarszczone usta, które zaczęły drżeć. Musiała się mocno hamować, by się nie rozpłakać. – Po wielu dniach dopiero przełknęłam tę gorycz i przystałam na jego warunki. Myślałam, że może chociaż pieniądze wynagrodzą mu tę krzywdę. Chciałam go wesprzeć, bo pierwszy raz udało mi się złapać z nim kontakt – westchnęła, opanowując głos. – Nie mogę też zaprzeczyć, że mężczyźni go… pożądali. Nie trudno było załatwić mu najlepszego klienta. Nasz los się wtedy odwrócił, ale nigdy nie zapomnę jakim kosztem. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Zawiodłam jako matka. Wyobrażam sobie, co musisz o mnie myśleć.

Sanji siedział sztywno jak struna. Niespodziewanie zaczął jej współczuć, choć nie było to wcale ciepłe uczucie. Czy oczekiwała, że wygłosi jakieś rozgrzeszenie?

– Nie traciłam jednak determinacji. Dołączył do nas Gin, potem Ace i Luffy, lecz i oni byli dla niego nikim więcej jak partnerami w interesach. Klienci nie wzbudzali w nim uczuć. Latami pracowałam, by odszukać sposób na tego dzieciaka, aż w końcu… pojawiłeś się ty… – Spojrzała na niego zaintrygowanym wzrokiem. – Wtedy… gdy przyniósł cię w ramionach… coś się zmieniło. W jego wzroku dostrzegłam przejęcie, z którym nie wiedział, co zrobić. Ten, który nigdy niczego nie pragnął, nie zażądał, położył cię przede mną półżywego, nie wiedząc, co zrobić. To był pierwszy raz, gdy okazał zainteresowanie czemukolwiek. Wiedziałam, że coś musi w tobie być coś, co go nagle obudziło. Był tak zagubiony, że pomogłam mu podjąć decyzję, byśmy cię wyleczyli. – Obserwowała go bacznie, szukając czegoś w jego wyrazie twarzy. – Bał się cię zatrzymać, a jednocześnie nie chciał stracić. Nie wiem, co nim kierowało, ale opiekował się tobą dzień i noc. Mył, karmił, szykował leki… Wyłożył sporo pieniędzy, których i tak nie miał już na co wydawać. Potem… stało się coś dziwnego. Gdy odzyskiwałeś świadomość, nagle znów zamknął się w sobie. – Zadumała się we własnych wspomnieniach, jej wzrok nieruchomo wpatrywał się w przestrzeń – Zaczął cię unikać, przychodził rzadziej. Wiedziałam, że nie mogę zaprzepaścić jego wcześniejszych uczuć. Musiałam jakoś cię zatrzymać, ale niestety w taki sposób, by ruszyć jego skamieniałe serce.

Sanji zamknął oczy, zastanawiając się, czy to zniesie. To wszystko tutaj… Cały świat zwalił mu się na ramiona. Czyżby wcale nie musiał przechodzić przez to piekło?

– Byłeś… idealny. Gdy pierwszy raz spojrzałeś mi w oczy wiedziałam, że się nadasz. Było w tobie tyle życia, niewinności, tyle woli walki… Czegoś, czego Law być może nigdy nie zaznał. Dlatego chciałam, żebyś nim wstrząsnął. Oznajmiłam, że zostaniesz prostytutką po to, by chciał o ciebie zawalczyć i byś ty mu pokazał uczucia, które dawno w nim zgasły. Znów podjęłam decyzję za niego. Wtedy mi uciekłeś, ale Law znów sam zadziałał – zaciągnęła się dymem, a w jej oczach zalśniło podekscytowanie na to wspomnienie. – Naopowiadał o tobie Ginowi, wiedząc, że ten pójdzie za tobą, bojąc się, że spotka cię taki sam okrutny los jak jego lata temu. Nawet uprzedził mnie z telegramem do urzędu. Nie był pewny, czy wrócicie, ale widziałam, że na swój pokrętny sposób tego wyczekiwał. O dziwo, nie mylił się. Myślał, że sam cię złapał, lecz nadal nie rozumiał po co. Przyciągałeś go, uczyłeś nowych rzeczy, sprawiłeś, że zechciał się zmienić i cię zrozumieć. Nie potrafił nazwać tych uczuć i sobie z nimi poradzić. Chciał cię mieć blisko siebie, ale jednocześnie się bał, bo parzyłeś go jak słońce. Sprawiłeś, że musiał zmierzyć się z przeszłością. Wykorzystałam cię, by spełnić swoje ambicje, naprawić swój błąd i wyprowadzić Lawa z ciemności.

Sanji’emu zakręciło się w głowie. To było tak wiele... Miał ochotę w kółko zadawać jej pytanie dlaczego, choć już bardzo dobrze nakreśliła swoje motywy. Bolało go to. W końcu usłyszał prawdę, która była przerażająca. Powinien być wściekły, że go wykorzystała, ale smutek wyparł jakąkolwiek inną emocję. To wszystko było takie pokręcone, tak bardzo przygnębiające…

– Wybacz mi – szepnęła, widząc w jakiej jest rozsypce – ale niestety nie powiem, że żałuję. Zrobiłabym to drugi raz tylko po to, by zobaczyć w jego oczach ten sam błysk. Law pierwszy raz zrobił tyle dla kogoś innego. Nauczyłeś go kochać. To więcej, niż ja zrobiłam dla niego przez całe pięć lat.

Spojrzał na nią otępiały. Miłość. To słowo zupełnie do niego nie dotarło. Musiała zobaczyć, jak niedowierzanie odbija się w jego oczach.

– Nie wierzysz mi? – westchnęła i sięgnęła po coś do szuflady, rezygnując z próby przekonania go. – Choć wiem, że to niewielkie zadośćuczynienie, mam nadzieję, że zrekompensuje ci choć część krzywd. To… moja wdzięczność dla ciebie.

Wyciągnęła spod stoliczka złoty świstek papieru i brązową książeczkę. Sanji z niedowierzaniem przeczytał złote literki.

Bilet na statek. Do Ameryki. I paszport.

– W starych ubraniach nadal miałeś dokumenty i pieniądze. Zabrałam je niepostrzeżenie i przetrzymałam. Musiałam sprawić, byś wierzył, że cię sprzedam. Nigdy jednak nie miałam takiego zamiaru. Moim jedynym celem było wstrząśnięcie Lawem, który też musiał w to wierzyć, by chcieć o ciebie walczyć. Dziś rano miałam z nim rozmowę. Nie oddamy cię Borsalino, już go spławiłam. To mały prezent ode mnie – tym razem wyglądała na przejętą. – Nigdy nie zapomnę tego, jak go odmieniłeś.

– To… jakiś żart?  – Pokręcił głową nadal nie wierząc w to, co leżało przed nim na stole. Właściwie ledwo co docierało już do niego jakiekolwiek słowo.

– Idź. Wynajęłam mężczyznę, który odwiezie cię do portu. Wracaj do domu.

Do domu… Spojrzał na nią otępiały. Do domu.

– Ale… Co? – niespodziewanie zaczął panikować. Czy to był sen? Tak bardzo o tym marzył, że nagle się urzeczywistnił? A może się jeszcze nie obudził? Albo może z niego zakpiła?

– Idź już – ponagliła go, widząc emocje malujące się na twarzy. – Spakowaliśmy wszystko, co ci potrzebne, przed tobą długa droga. – Zgasiła fajkę. – Ace i Luffy bardzo się do ciebie przywiązali, ale nie byli w to wciągnięci. Jeżeli pozwolisz, chciałabym zachować to w tajemnicy i poproszę, żebyś wyjechał bez pożegnania. Tak będzie dla nich lepiej. Podobnie jak dla ciebie.

– A Law…? – zapytał niespodziewanie. W tym całym mózgowym mętliku to właśnie myśl o nim go otrzeźwiła. – Co z nim?

Iva patrzyła na niego nieodgadnionym spojrzeniem. Przez chwilę zacisnęła wargi, mocno się wąchając, po czym uśmiechnęła się łagodnie.

– Nie ma go tu. Najlepiej zapomnij o wszystkim, co się tu wydarzyło.

– Nie rozumiem…? – Pokręcił głową i wstał. – Chciałbym… go zobaczyć! Chyba tyle jesteś mi winna! – Niespodziewanie się zdenerwował. Nie mógł przecież tego tak zostawić. Zastanawiał się, co on po tym wszystkim czuł. W końcu też został oszukany.

– Nie – odpowiedziała twardo. – Ta decyzja należy do niego.

Osłupiał. Czyli Law wiedział, że wyjeżdża… Poczuł niewysłowiony smutek, ale zaraz po nim zdał sobie sprawę, że…

Jego koszmar w końcu się skończył. Powinien się rozpłakać z radości, ale jakoś nie mógł. Chyba jeszcze to do niego nie dotarło.

– Gin, zabierz go – Iva wstała i odwróciła się do niego tyłem.

– Tak, pani.

Sanji spojrzał na mężczyznę, który stanął w progu i miał dla niego walizkę oraz płaszcz.

– Dopłyń szczęśliwie – powiedziała na pożegnanie i znikła za kotarką, wychodząc na ogród pokryty śniegiem.

Popatrzył za nią ostatni raz i poczuł smutek. Nagle nie wiedział, co zrobić. Czy powinien jej podziękować? Nie, zdecydowanie nie zdobyłby się na to. Nie był w stanie stwierdzić, co do niej czuje. Postanowił przemyśleć to na spokojnie w przyszłości. Opuścił pokój i razem z Ginem podszedł do bramy, przy której stał już szofer. Amerykanin. Przywitał się z nim po angielsku. Była nawet podstawiona riksza, która miała zabrać ich do portu.

To naprawdę się dzieje…

– No, no… Wyglądasz jak prawdziwy biznesmen – uśmiechnął się smutno Gin, lustrując go od góry do dołu. Próbował udawać opanowanego.

– Gin – Sanji zwrócił się do niego, dopiero teraz czując całym ciałem, jak drży z emocji i stresu. – Ja… Nie wiem, co powiedzieć… To wszystko…

– Nie musisz. Już wystarczy.

Poklepał go po ramieniu i cofnął się.

– Dziękuję – wyszeptał blondyn.

– Powodzenia.

Sanji ostatni raz spojrzał na niego i na Susien. Żal ścisnął go za serce, kiedy w jego myślach pojawili się Luffy i Ace. Pomyślał, że nawet będzie mu ich brakowało.

– Pożegnaj ich ode mnie. – Z jakiegoś dziwnego powodu wiedział, że chłopaków nie ma w domu. Przecież to niemożliwe, by żaden z nich by do niego nie wyszedł…? A może to było kolejne kłamstwo Ivy? Czy nie mógł nawet zostawić im wiadomości? Był zbyt skołowany, by lepiej się nad tym zastanowić. To wszystko działo się tak szybko.

– Oczywiście.

Riksza ruszyła i Gin zniknął za rogiem.

Tak, teraz zdecydowanie miał wrażenie, że jego słodko-gorzki koszmar się skończył.

– No! Czeka nas długa droga! – zaśmiał się szofer.

– Przepraszam… – Sanji wiedział, że musi jeszcze coś zrobić. – Czy moglibyśmy się jeszcze gdzieś zatrzymać?

Mężczyzna z chęcią spełnił jego prośbę. Podjechali pod restaurację Zeffa. Sanji wysiadł i wszedł do środka, smutnym wzrokiem obejmując wnętrze. Mężczyzna już pracował, a w powietrzu unosił się zapach rybnego bulionu. Kucharz stał do niego tyłem, krojąc coś na desce. Od jego masywnych i silnych pleców bił dziwny spokój.

Blondyn poczuł, jak w kącikach jego oczu zbierają się łzy. Był to człowiek, który jako jeden z nielicznych traktował go tu najlepiej. Wiele go na uczył. Był prawie jak… ojciec, który w końcu go słuchał. Wiedział, że nigdy nie zapomni tego, czego się tutaj nauczył i że będzie mu tej kuchni i tego człowieka bardzo brakowało.

Zeff… – spróbował powiedzieć po japońsku. – Dziękuję ci… Za wszystko… Nigdy ci tego nie zapomnę. – Skłonił się w pas wiedząc, że jest to tutaj oznaka szacunku. Zrobił to też, by mężczyzna nie widział jego łez.

Głupcze. Idź i schwyć je… – Powiedział nisko mężczyzna, nie odwracając się i dalej krojąc coś do przygotowywanego dania. – Swoje marzenia.

Sanjim zatrząsł szloch, ale wyprostował się i uniósł brodę. Kątem oka dostrzegł, że Zeff ociera twarz rękawem. Poczuł, jak pęka mu serce, ale wiedział, że musi iść naprzód.

Resztę drogi przemilczał, patrząc w mijany krajobraz. Przeprawili się przez morze i dalej kupili bilety na pociąg. Zatrzymali się tylko raz, by zjeść obiad, który ledwo przełknął ze stresu i przenocowali w hotelu, zajeżdżając już na całkiem inne japońskie tereny. Tej nocy Sanji wiele rozmyślał. Nie mógł uwierzyć, że Iva mogła tak bezdusznie wystawić jego zdrowie psychiczne na próbę. Oddalając się od wyspy coraz bardziej żałował też, że nie pożegnał się z Ace’m, Luffym i przede wszystkim Lawem. Iva odpowiedziała mu wtedy wymijająco i w sumie żałował, że jej na jego temat nie dopytał. Ta decyzja należy do niego… Czy to znaczyło, że zobaczą się w porcie? Dlaczego właściwie miałby jechać taki kawał, skoro mógł się z nim pożegnać w Susien? Dopiero teraz boleśnie zdał sobie z tego sprawę. Czyżby popełnił błąd? Może powinien był tam poczekać? Miał mu przecież… tyle do powiedzenia. Chciał też wiedzieć, co on myślał i zatracał się w sobie, wyobrażając sobie, co by było gdyby… Dalej ciężko mu było, w to wszystko uwierzyć.

Zmierzali do miasta Fukuoka, gdzie znajdował się port, z którego Sanji miał się przedostać do swojego kraju. Bał się tego zarazem i coraz bardziej ekscytował. To naprawdę był koniec? Jeszcze wczoraj myślał, że będzie musiał oddać ciało nieznanemu mężczyźnie, by móc wrócić do domu.

Niestety jakaś część niego wciąż krzyczała, że popełnia błąd.

Nie mógł zaprzeczyć, że kochał Lawa i nie wyobrażał sobie opuścić Japonii bez zobaczenia go ostatni raz… Nawet po tym wszystkim. Próbował pozbyć się tych uczuć i wygładził plik dokumentów i bilet, który ukrył w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Przecież nie może się teraz wycofać. Marzył o tym, pragnął tego. To, co postanowi Law, nie powinno go obchodzić. Miał tylko nadzieję, że Iva kolejny raz nie maczała w tym palców i pozwoliła mu myśleć za siebie. W końcu po całym jej wyznaniu mógł podejrzewać, że może być bardzo zaborcza wobec Lawa i znów coś uknuć. Bogowie, zaraz go te nerwy rozniosą!

Westchnął i pokręcił głową, wyrzucając z głowy ciężkie myśli. Serce łomotało mu w piersi, a dłonie spociły. Zaczął go nawet boleć żołądek. Wiedział, że dopóki nie postawi nogi na pokładzie, nie będzie w stanie uwierzyć, że to wszystko jest prawdą. Szczypał się od czasu do czasu w nadgarstek, upewniając się, czy i teraz nie śni.

W końcu zawitali do portu. Był olbrzymi i Sanji, po spędzeniu ostatnich dwóch miesiącach w małym mieście, poczuł się przytłoczony. Parowiec czekał już podstawiony, a z jego kominów buchał dym. Przerażenie szybko złapało go za serce, gdy przypomniał sobie wcześniejszy statek rozbijający się o skały u wybrzeży Japonii. Poczuł jeszcze większe mdłości i niepokój. W końcu czekało go ileś miesięcy na pełnym morzu. Mewy skrzeczały dziko, a ludzie krzyczeli, przekazując towary, które ładowali na pokład. Było tłoczno i Sanji pierwszy raz od dawna ujrzał białych ludzi. Był bliski paniki przeżywając dejavu i niespodziewanie wracając myślami do martwych już braci i ojca. Bał się, że zemdleje.

Był bardzo bliski paniki. Rozglądał się niepewnie i trzymał blisko szofera, który wydawał się tryskać energią. Nagle zdał sobie sprawę, że z obsesją wypatruje w tłumie jednej twarzy. Wiedział, że absurdem byłoby w tym tłoku kogoś znaleźć ale i tak… Potrzebował tego. Nagle przestał być czegokolwiek pewny. Choć stanęli w kolejce do wejścia na kładkę, coś niebezpiecznie go od tego odwodziło. Skulił się w sobie, prosząc jakiegokolwiek Boga, by mu pozwolił się uspokoić.

W powietrzu rozległ się znajomy krzyk.

– Jest! Sanji! Znalazłem go!

Spojrzał w kierunku dźwięku i uśmiechnął się szeroko. W jego stronę biegł rozpromieniony Luffy, a zaraz za nim Ace. Dopadli go, rozpychając się między niezadowolonymi ludźmi. Młodszy rzucił mu się na szyję. Sanji odwzajemnił uścisk, nie mogąc uwierzyć, że ich widzi.

– Zdążyliśmy! – zapiszczał młodszy, nie odrywając się od blondyna.

– Chciałeś wyjechać bez pożegnania, co? – zagadnął Ace, zadzierając nos. – Już nie z nami te numery.

– Chłopaki… – Nie wiedział, co powiedzieć. Był wzruszony. – Jak się tu znaleźliście? Skąd…?

– Iva nie wszystko potrafi ukryć w tajemnicy. Jeśli myślała, że puścimy cię bez pożegnania, to się myliła. – Ace również go uściskał.

Sanji patrzył na ich uśmiechnięte twarze i pomyślał, że bardzo będzie mu ich brakować. W Suisen zawsze byli dla niego dobrzy i przyjaźni. Pomyślał nawet… że sam od siebie niewiele dawał, lecz oni i tak nigdy nie odmówili mu niczego. Dzięki nim pobyt w Japonii był znacznie znośniejszy. Nigdy im tego nie zapomni.

Niekontrolowanie rozejrzał się wokół, myśląc, że być może z nimi jest Law, ale niestety nie dostrzegł go. Przełknął gorycz i skupił się na nich. Cieszył się, bo dodali mu trochę otuchy przed podróżą.

– Nigdy się nie poddawajcie. Na pewno znajdziecie sposób, by zacząć na nowo. Wierzę w to. – Spojrzał wymownie na Ace’a, naprawdę pragnąc dla nich szczęścia. Chłopacy spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się promiennie ze zrozumieniem. Przynajmniej o to nie będzie musiał się martwić. – Dziękuję wam za wszystko. Naprawdę nie wiem, jak wam…

– Nie masz za co, to raczej my powinniśmy przeprosić – powiedział zawstydzony piegowaty. – Mam tylko nadzieję, że będziesz pamiętał jedynie dobre chwile.

Sanji znów pomyślał o Lawie i rozejrzał się niespokojnie. Nie umknęło to uwadze chłopaków, z których nagle uleciała cała wesołość. Luffy pobladł i zerknął wymownie na Ace’a, kręcąc głową. Blondyn nie zdążył go zapytać, co się dzieje, bo ktoś pociągnął go za ramię.

– Panie Vinsmoke, teraz pana kolej – upomniał go niczego nieświadomy szofer, każąc mu podejść do okienka kasy. Zostali już tylko oni.

Nagle Sanji zapomniał, jak się stawia kroki. Coś ścisnęło mu płuca i nie mógł wziąć oddechu. Potrzebował tego. Po przybyciu Ace’a i Luffy’ego rozpaliła się w nim nadzieja. Potrzebował się z nim pożegnać. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, nie będzie w stanie wsiąść na statek.

– Głupek. Idź, bo ci odpłynie – ponaglił go nerwowo Ace.

– Czy on tu jest? – zapytał Sanji w panice. Musiał to wiedzieć. Próbował wyczytać coś z ciemnych oczu mężczyzny, ale odbijał się w nich jedynie żal. – Ja muszę… z nim porozmawiać.

– Panie Vinsmoke? Ponaglają pana, już i tak byliśmy spóźnieni… – Mężczyzna tuptał, ciężko odnajdując się w tej niekomfortowej sytuacji. Wskazał na mężczyzn, którzy chcieli już odcumowywać liny.

– Ace! Ja muszę go znaleźć! – Chwycił go za ramiona. Wiedział, że już nie ma czasu. Niech go piekło pochłonie, znajdzie inny statek, zarobi pieniądze, ale musi, musi chociaż ostatni raz…

Luffy obserwował ich w napięciu. Czas mijał. Ace zagryzł wargę, ale w końcu się rozluźnił.

– Law… – zaczął powoli piegowaty i uśmiechnął się krzywo. – Pewnie się martwi… Nie każ mu dłużej czekać. – Wskazał brodą na statek.

– Co…?

Sanji wytrzeszczył na niego oczy. Czy dobrze zrozumiał?

– Jest na statku?

Nagle Luffy się rozpłakał. Ace kiwnął głową, uśmiechając się pocieszająco.

– Luffy nie becz, na pewno kiedyś się jeszcze zobaczymy. Młody nie może się z tym pogodzić. – Przygarnął chłopaka do siebie. – To miała być niespodzianka, ale skoro masz z tego powodu nie wsiadać na statek, to już nie ma czego ukrywać.

Serce Sanjiego zaczęło bić w szalonym galopie. To pozwoliło mu w końcu się ruszyć. Nagle z jego ramion spadł wielki ciężar. Jeśli to była prawda… Czy Law zrezygnował ze swojego życia tutaj, by naprawdę z nim popłynąć?

– Dziękuję! – Uściskał ich ostatni raz i wyciągając w pośpiechu dokumenty, podał je zniecierpliwionemu kasjerowi. Nie miał czasu już na żadne dodatkowe słowa. Pomachał im i szoferowi z kładki i wdrapał się na górę niepewny tego, co zastanie.

W końcu mógł przestać się wahać. Znów uczepił się swojej nadziei. Rozpaliła go szczęściem i zaskoczeniem tak wielkim, że przyćmiła strach, jaki towarzyszył mu przy wchodzeniu na pokład. Bardzo chciał, by to była prawda, ale znów coś mu nie pasowało. Rozejrzał się, ale wśród ludzi na pokładzie nigdzie nie dostrzegł Lawa. Przeszył go cień wątpliwości, ale stłamsił go, nie wierząc, że Ace mógłby go oszukać. Pasażerowie tłoczyli się przy barierkach i machali do swoich bliskich lub podziwiali start parowca. Ostry dźwięk przeszył powietrze, oznajmiając obudzenie silników maszyny.

Zawołał Lawa, ale w jego stronę odwróciło się jedynie kilku zaskoczonych pasażerów. Nie mogąc odnaleźć go wśród nich, zerknął na bilet i odszukał numer swojej kajuty. Było to ostatnie miejsce, gdzie być może… na niego czekać. Nie chciał nawet myśleć, że mogło być inaczej. Pobiegł w jej kierunku, nie chcąc tracić czasu.

A jeżeli nie ma go na pokładzie? Co jeśli… Nie chciał się z nim pożegnać? Nagle wydało mu się to bardzo prawdopodobne i pasowało by do Lawa. Biegł przez statek w poszukiwaniu obalenia swoich obaw, ale coraz bardziej czuł, że go oszukano.

Znalazł swoją kajutę.

Jednoosobową. Pustą.

To niemożliwe. Chłód chwycił go w swoje objęcia. Wiedział, że ma niewiele czasu. Zawrócił i biegł z powrotem do kładki, chcąc wrócić na ląd. Rzeczywistość znów brutalnie sprowadziła go na ziemię. Kładki przecież już nie było.

Nagle zdał sobie sprawę, że płynie do Ameryki sam. To było tak przerażające i przytłaczające, że o mało się nie przewrócił. Zanim jednak pozwolił sobie na chwilę słabości, złości i bólu, zebrał się na ostatnią rzecz.

Dopadł barierki i spojrzał w dół na tłum ludzi, który machał im na pożegnanie. W panice przeglądał każdą twarz, ale znalazł tylko chłopaków, którzy stali w tym samym miejscu, co wcześniej i również go żegnali, w oczach mając głęboki smutek. Luffy nadal płakał.

Teraz jeszcze nie czuł wdzięczności i zrozumienia. Nie zdawał sobie sprawy, że był praktycznie pewny tego, że nie wsiądzie na pokład. Co gorsza, miał ochotę wskoczyć do lodowatej wody jakieś sto metrów pod nim.  

Maszyna sapnęła i rozkołysała pokład. Statek odpływał.

Jak miał go odszukać? Czy on w ogóle był w tym tłumie? Łzy zaczęły napływać mu do oczu. Czy naprawdę go porzucił? Pozwolił odejść bez pożegnania? Serce biło mu samym bólem, jakby pękało na pół. To było gorsze od wszystkiego, czego doświadczył. Jakby utracił coś bezpowrotnie.

I nagle go dostrzegł.

Stał oparty o budynek, dalej od całego tłumu i patrzył wprost na niego. Zamarli, znów czując to samo, elektryzujące napięcie. Ostatnia noc i czułość powróciła do Sanjiego jak ciepła fala. Bogu dziękował, że pozwolił mu ostatni raz go zobaczyć. Zaskoczony mężczyzna wyprostował się i uniósł nieśmiało dłoń, dając mu znak, że go widzi. Uśmiechał się smutno i Sanji miał nadzieję, że emocje jakie malowały się na jego twarzy nie były tylko jego wyobraźnią lub zniekształceniem przez odległość. Choć żal, niezrozumienie i rozpacz przelewały się przez jego serce, zdobył się i pomachał mu, biegnąc wzdłuż barierek i trącając innych ludzi, którzy odbierali mu dobry widok.

– Law, ty idioto! – Krzyknął, choć niemożliwym było, by go usłyszał. Łzy pociekły mu po policzkach, ale szybko je starł, nie chcąc utracić choć najkrótszej chwili. Dopadł samego końca statku i znów uchwycił to pełne żaru spojrzenie. Wiedział, że już żaden cud się więcej nie wydarzy.

– Ty draniu – wyszeptał drżącymi wargami, a jego słowa rozmyły się mgiełką w chłodnym powietrzu. – Jak mogłeś mi to zrobić…

Patrzyli za sobą jeszcze długo, do ostatniej chwili, aż statek wypłynął na pełne morze. Słońce zachodziło, zabarwiając wodę i horyzont na głęboką purpurę. 

Zastygł. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jaki był naiwny i egoistyczny myśląc, że Law z nim popłynie. Przypomniał sobie boleśnie słowa Ace’a, że życie to nie bajka. Tylko dlaczego musiał się o tym ciągle tak brutalnie przekonywać? Długo stał i patrzył na znikający ląd, chcąc przestać czuć. Powietrze mocno się ochłodziło i wiatr całkowicie wysuszył mu policzki.

– Proszę pana, wszystko gra? – Zaskoczył go jeden z majtków okrętowych. – Robi się chłodno, polecamy wejść do środka. Czeka ciepła kolacja.

– Dziękuję – odpowiedział cicho i popatrzył, jak chłopak się oddala. Nie miał ochoty jeść. Wrócił do kajuty, w której chciał się położyć i zasnąć. Targały nim wątpliwości, czy rzeczywiście to musiało się tak skończyć. Czy mógłby… jakoś temu zapobiec? Wrócić? Czy to w ogóle będzie możliwe? Czy miał szanse na ponowne spotkanie?

Zamknął się w pokoju, który spowił przygnębiający półmrok. Leniwie przeciągnął zmęczonym wzrokiem po pomieszczeniu.

Nagle jego oczy przyciągnęła koperta złożona na jego łóżku. Nie dostrzegł jej ostatnim razem. Dopadł jej, nie wierząc własnym oczom. Rozerwał ją w emocjach, szybko zapalając nocną lampkę. Zaczął czytać, drżącymi dłońmi prostując papier.  

 

 

Sanji.

Wiem, że byłem dla Ciebie niesprawiedliwy i chłodny. Pomimo tego, ile wycierpiałeś z mojej strony, wciąż się mnie trzymałeś, a ja Cię odpychałem. Nie zasłużyłeś na takie traktowanie, a ja nie zasłużyłem na twe wyznanie. Dla kogoś takiego jak ja, nie ma miejsca w Twoim pięknym świecie. Cieszę się, że wsiadłeś na statek, bo masz przed sobą przyszłość. Nie miej za złe chłopakom ich kłamstwa, to była moja prośba. Wróć i spełnij marzenia, nie oglądając się za siebie. Ja też pomyślę o swoich. Dzięki Tobie już wiem, co muszę zrobić. Chcę lepiej zrozumieć pewne rzeczy, na które otworzyłeś mi oczy. Dziękuję za wszystko. Dopłyń cały i zdrowy. 

Law

P.S.  Nie pożegnałem się, bo nie wiedziałem, czy byłbym w stanie Cię wypuścić. Wybacz mi. Nigdy Cię nie zapomnę.

 

 

Łzy ponownie popłynęły mu strumieniem po policzkach, choć myślał, że już wszystkie wyczerpał. Przysiągł sobie, że to już ostatni raz. To prawda, byli z dwóch różnych światów. Z jednej strony to było straszne, że musiał przez to wszystko przechodzić, ale z drugiej… nigdy nie pożałuje tej miłości. W końcu miał dowód i obiecał sobie, że nigdy tego nie zapomni. Przycisnął papier do piersi i zawył cicho. Żałował, tylko, że Law podjął tę decyzję za nich oboje, ale wiedział już, że nie wsiadłby wtedy na statek. Musi spojrzeć na przód. W końcu ma też matkę i siostrę, które na pewno na niego czekają. Uśmiechnął się, dopiero teraz mogąc zostawić wydarzenia już za sobą.

Wracał do domu.

 

***

 

 

 

KONIEC

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

(Nie no, nie śmiałabym xDDD)

 

 

 

 

Spojrzał na zegarek i przetarł ostatnią szklankę. Coraz szybciej się wyrabiał ze sprzątaniem. Uśmiechnął się pod nosem i zabierając marynarkę z blatu, spojrzał na wnętrze pustego już lokalu. Małe, przytulne pomieszczenie, mieszczące jedynie ladę i trzy stoliki lśniło czystością i elegancją. Codziennie zaszczycało je wielu gości, stojących w kolejkach, by móc spróbować jego dań. Po wielu latach i pieniądzach odziedziczonych ze sprzedaży firmy, w końcu spełnił swoje marzenie. Otworzył własną restaurację. Nazwał ją All blue. Za każdy razem, gdy czytał połyskujący neon. przypominał mu się ciepły uśmiech Zeffa. W końcu zawdzięczał mu większość pozycji w menu.

– Brat, idziesz już? – zapytała kobieta, wychodząca z kuchni. Trzymała w rękach segregator. – Dziś z tobą nie idę, przejrzę jeszcze kilka dokumentów. Chłopak mnie odbierze – dodała, by się nie martwił.

– Dobrze, Reij, ale nie zasiedź się. Mama mówi, że więcej pracujesz niż za życia ojca. – Był jej niesamowicie wdzięczny, że zajmowała się całą papierologią.

– Bo mnie nikt nie ogranicza. – Mrugnęła mu, ale zaraz potem się speszyła. – Pójdziemy jutro na cmentarz?

– Jasne – pokiwał jej głową i pożegnał się, wychodząc w ciepłą noc.

Zastanawiał się jak ojciec mógł tak tłamsić jej potencjał. Miał nadzieję, że patrząc na nich z góry, zmienił zdanie. Choć znając jego charakter, prędzej pewnie przewraca się w grobie. Uśmiechnął się szczęśliwy, że wspomina go tak ciepło. W końcu również przyszedł czas, gdy mógł opłakać rodzinę należycie.

Spacerując wybrukowanym chodnikiem, spojrzał w rozgwieżdżone niebo. Nie było żadnych chmur, a księżyc lśnił złotym sierpem. Pomyślał, że jest na tyle przyjemnie, że wydłuży sobie drogę, chcąc jeszcze pobyć sam. Jak zwykle w takich chwilach zanurzał się we wspomnieniach przeszłości.

Gdy pięć lat temu postawił nogę z powrotem na amerykańskiej ziemi, miał ochotę ją ucałować. Mając ze sobą plik gotówki, był w stanie bez problemów dotrzeć do rodzinnego miasta i stanąć w progu własnego domu. Jego matka omdlała, otwierając mu drzwi. Łzom i radości nie było końca. Nigdy nie zapomni tej chwili.

Kobiety po dostaniu informacji o katastrofie, śmierci ojca i braci oraz jego zaginięciu, codziennie modliły się o cud. Dowiedział się, że siostra musiała pierwsza stanąć na nogi, biorąc sprawy w swoje ręce, udało jej się zająć zamknięciem i sprzedażą firmy. Wzięła na swoje barki bardzo wiele i ocaliła praktycznie połowę majątku, którą między innymi chciała przeznaczyć na poszukiwania brata. Niestety sprawy finansowe i prawne zajęły im więcej, niż zakładały. Cieszył się, że przy matce była Reiju. Zawsze wiedział, że jest o wiele silniejsza od niejednego mężczyzny.

   Nigdy nie opowiadał im o tym, przez co przeszedł, a one też nigdy go nie pytały, czekając, aż może sam w końcu się na to zdobędzie. Wolał się skupić na przyszłości niż rozpamiętywać przeszłość, która nadal siedziała mu w sercu jak kolec. Jego życie wypełniły więc marzenia i determinacja, by je spełnić. Siostra bardzo się zaangażowała w pomysł restauracji, mając już dość zamartwiania się o przyszłość i cieszyła się, że na nowo może się czymś zająć. Matka wspierała ich gorąco, do dnia dzisiejszego zawsze starając się upiększać kwiatami wnętrze lokalu. Sanji pierwszy raz czuł, że wszystko jest na swoim miejscu.

Prócz jednej rzeczy.

Mieszkali przy zatoce i lubił bardzo nad nią przychodzić. Poczuł orzeźwiającą bryzę i oparł się o barierki, spoglądając na spokojną wodę. Odpalił papierosa i zaciągnął się dymem. Było pusto i cicho. Upewniając się, że nikt na niego nie patrzy, wyciągnął z kieszeni, wyświechtany już, sprawek papieru.

Lubił go czytać. Miał żywy dowód na to, że przeżył coś prawdziwego. Wspominał Lawa ciepło. Był dla niego jak sen z innego życia, ale nadal powracał, wywołując nieśmiały uśmiech na twarzy. Do tej pory nie zdołał się jeszcze równie mocno zakochać, choć wiedział, że wiele spojrzeń za nim podąża. Czy był gotowy zostawić to za sobą? Wiele razy próbował wyrzucić list, ale coś nadal wewnątrz niego nie pozwalało mu tego zrobić. Wiedział, że w końcu będzie musiał przyjść czas, na pogodzenie się z przeszłością.

Schował papier do kieszeni, wyrzucił peta i ruszył do domu. Od ulicznych lamp odbijały się otumanione światłem owady. Przypatrywał się im, zdając sobie sprawę, że sam również jest jak one, bezsensownie obija się o nierealne pragnienia, gdy tak naprawdę ma wokół siebie na wyciągnięcie ręki cały świat.

Zobaczył w oddali biały płot swojego domu. Matka krzątała się w środku i zaciągała powoli zasłony. Zbierała się do spania. Poczuł zapach kwiatów i odetchnął nim, za każdym razem tak samo urzeczony. Cieszył się, że to jedno pozostało niezmienne.

Jego wzrok padł na mężczyznę stojącego przed furtką. Wyglądał, jakby chciał przez nią wejść. Nie widział jego twarzy, bo wpatrywał się w pergolę z róż. Sanji zastanowił się, kto mógł chcieć ich odwiedzić o tak późnej porze. Przystanął na chwilę bo nie chciał, by nieznajomy go zauważył. Był dość wysoki i szczuły, miał na sobie eleganckie ubrania i połyskujące w uchu kolczyki…

Sanji zamarł, gdy na twarz mężczyzny padło światło z ganku.

Czy oszalał? Cofnął się o krok w oszołomieniu. Zdecydowanie nie mógłby go pomylić z nikim innym. Ale jednak…

Law wydawał się zrezygnować z podejścia do płotu i obrócił się w jego stronę. Zamarł, gdy go dostrzegł.

Stali teraz naprzeciwko siebie, całkowicie zaskoczeni.

Sanji pokręcił głową. To było niemożliwe.

– Witaj.

Law odezwał się miękko, choć w jego głosie dało się wyczuć nutkę zdenerwowania. Sanji nie odpowiedział, porażony dźwiękiem jego głosu. Aż przymknął oczy i zadrżał, przez żywo rozbudzone wspomnienia. Był taki, jakim go pamiętał, choć zdecydowanie inaczej się nosił, ale przez to wydawał się jeszcze bardziej oszałamiający. Nadal nieskazitelnie przystojny, z tym samym błyskiem w oku i półuśmiechem. Stał przed nim. Naprawdę.

– Dobrze wyglądasz – zagadnął go jeszcze raz, czując się niepewnie przy braku reakcji. – Rzeczywiście jest piękny. – Spojrzał na fasadę domu. – Tak jak opowiadałeś. Zawsze chciałem… go zobaczyć… – Bał się na niego spojrzeć ponownie.

Sanjiemu zaczęły drżeć ręce. To było jak sen.

– Nie miałeś mnie zobaczyć. Wiem, jak to musi wyglądać – odezwał się znowu Law, nie ukrywając w głosie żalu. – Po tylu latach… Nie mam prawa tu być, a jednak… – zwrócił na blondyna swoje złote i smutne oczy – nie potrafiłem się pogodzić z tym, że cię wypuściłem. Że nie mieliśmy okazji się pożegnać, że nie dałem nam szansy. Chciałem… – przełknął ślinę. – Trochę mi zajęło zerwanie z dawnym życiem, ale Iva mi pomogła. Nam pomogła, bo Luffy i Ace również wyjechali. Żyłem już tylko tym, by móc… cię zobaczyć. – Stał się niepewny, co było dla Sanjiego nowością. – Nawet jeśli ostatni raz – dodał, dając mu do zrozumienia, że przecież może mieć już własne życie. Życie, które mógł spokojnie wieść bez przykrych wspomnień i jego samego. Miał jednak w spojrzeniu niewysłowioną tęsknotę, która całkowicie zaprzeczała ostatniemu zdaniu.

Sanji ruszył do przodu. Coś rozsadzało go od środka i jak fala przedarło się na zewnątrz.

– Jesteś kompletnym idiotą.

Chwycił jego twarz w dłonie i pocałował, całkowicie go zaskakując. Zachwiali się, ale Law szybko chwycił go w ramiona. Poczuł znajome ciepło, smak i zapach. Zachłysnął się nimi, jakby po wielu latach dopiero teraz złapał oddech. Nie wiedział, jak ten cud się wydarzył, ale nie chciał go roztrząsać. Nagle poczuł się kompletny i absurdalnie szczęśliwy. Serce zabiło starym rytmem.

Law wrócił do niego. Odnalazł go.

– Jak…? – wyszeptał mu w usta, jak najkrócej przerywając pocałunek.

– Iva… miała adres. Z twoich dokumentów – wydyszał, trzymając go w silnym uścisku, jakby nie mógł uwierzyć, że Sanji nadal darzy go uczuciem.

Czyli jednak potrafiła Lawa wypuścić, pomyślał Sanji.

– Zostaniesz…? – zapytał, nagle bojąc się, że znów go utraci. Miał nawet ochotę zapytać go, czy jest prawdziwy.

– Nie wiem, czy byłbym w stanie odejść. – Przyłożył swoje czoło do jego skroni. – Nigdy nie przestałem cię kochać.

Sanji zadrżał, a jego serce zamarło, by zaraz potem rozedrgać się rozczulone. W końcu to usłyszał. Boże, w najśmielszych snach nie uwierzyłby, że ten wieczór zwróci mu jego miłość. Na policzki wpełzł rumieniec. Znów się pocałowali, a w jego włosy wplotły się zgrabne palce. Ich ciała się rozpoznały i żywo zareagowały na siebie, rozpalając uśpione pożądanie.

– Może wejdziecie?

Odskoczyli od siebie jak oparzeni. W drzwiach domu stała jego matka i opierała się o framugę.

– Jest trochę późno na kolację, ale co tam.

Law stał jak słup, tępo wpatrując się w kobietę. Sanji wybuchł nerwowym śmiechem.

– Zapraszam. – Sanji uchylił furtkę, pozwalając, by Law wszedł. – Ugotuję ci coś dobrego. – Zastanawiał się, jaką drogę musiał przebyć, by zawitać pod jego drzwi. Musiał go o to wszystko zapytać i miał nadzieję, że będą mieć na to całą noc… albo pół.

– Jesteś pewny? – Law spojrzał na niego ostatkiem wątpliwości, zupełnie jakby uważał, że na to nie zasługuje.

– Jak niczego w życiu.

Sanji chwycił go za rękę i pomógł przekroczyć próg.

Tak, teraz wszystko było na swoim miejscu.

 

 

Teraz serio serio koniec ;) Dziękuję za przeczytanie! I mojej kochanej Becie <3 Dzięki niej dopracowałam to na błysk. Bardzo długo pracowałam nad fabułą i ciesze się i smucę zarazem że to już koniec. To była... naprawdę fajna przygoda^^


11 komentarzy:

  1. Dziękuję Ci bardzo za czas,który poświęciłaś na napisanie tej historii, niesamowicie mnie wciągnęło i zachęciło do ponownego romansu z tą serią (dzisiaj też skończyłam czytać "Nie iGraj ze mną". Odwaliłaś kawał dobrej roboty i mam nadzieję,że wena nie będzie Cię opuszczać <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne opowiadanie brakuje mi podsumowania dotego co przeżył sanji
    Nie wiem czemu nie mogę się zalogować na konto
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) w sensie po tym wszystkim? Uczyć czy podróży? Uznałam że w kwestii uczyć juz wypralam temat a podróż do domu była by nudna i juz nic nie wynoszącą do fabuły

      Usuń
    2. Hej brakuje po spotkaniu i zaproszeniu do środka lawa późnej kolacji i wybacz ale nie mogłam se darować :P wspólnej nocy innej niż wcześniejsze
      galaxa2

      Usuń
    3. A to zostawiam dla was byście mógli sobie sami fantazjować ;D

      Usuń
    4. no nie nie zgadzam się
      galaxa2

      Usuń
    5. jestem ciekawa Twojego opisu jak Ty to widzisz
      ja mam swoją wizję tych wydarzeń ale nie jest łatwo przenieść myśli na "papier
      galaxa2
      dobranoc:)

      Usuń
    6. Och, niestety ja juz tego dalej nie widzę ;D i to prawda, żałuję ze nie ma maszyn które piszą za Ciebie

      Usuń
  3. a tak z innej beczki co nowego piszesz o czym i o kim ??i kiedy pojawi się coś nowego
    galaxa2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz będę miała opowiadanie z mangi DOGS. A potem... Sie zobaczy co mi plynniej pójdzie;)

      Usuń