niedziela, 6 grudnia 2020

Pod skórą 1

 

Tytuł: Pod skórą    

Manga/Anime: DOGS Bullet and Carrage

Pairing: Badou/Heine

Gatunek: Yaoi

 Beta: Jak zwykle niezastąpiona <3


Dźwięk budzika rozniósł się po sypialni, drażniąc uszy leżącego w pościeli mężczyzny. Warknął i ręką po omacku, zaczął szukać przeklętego urządzenia. Kiedy wyczuł plastik pod palcami, chwycił przedmiot i cisnął nim o podłogę, zapominając, że to już piąty egzemplarz w tym miesiącu. Zegarek rozsypał się z brzękiem, wydając kilka ostatnich pisków. Obróciwszy się na drugi bok, mężczyzna rozkleił oczy i spojrzał półprzytomnie wprost na oślepiającą łunę światła. Jęknął.

Większość sypialni spowijał półmrok, ale przez wiszące w oknach, grube zasłony wpadało trochę światła. Jasny pasek padał jedynie na cześć łóżka i komodę, na której wcześniej stał nieszczęsny budzik. Pomieszczenie było pozbawione ozdób, otoczone odrapanymi, pustymi ścianami, przez które czasem dało się słyszeć kłótnie sąsiadów lub ich wieczorne, miłosne igraszki. Już na pierwszy rzut oka było widać, że lokatorowi niespecjalnie zależało na wystroju czy uwiciu przytulnego gniazdka.

Heine Rammstain wstał powoli, przeciągając się tak mocno, że kilka stawów strzeliło głośno. Przejechał ręką po swoich białych włosach i zjechał nią na szyję, zahaczając palcami o zimny metal. Skrzywił się odruchowo, boleśnie uświadamiając sobie, że to żelastwo zostanie z nim na wieki, a on nie będzie mógł choćby na jeden dzień zapomnieć, do czego został stworzony. Przetarł ręką twarz i podszedł do lustra. Spojrzał na lśniącą obrożę, która skrywała jedynie ułamek tego, co wypełniało jego ciało.

Szkielet Kerberosa.

Okropne wspomnienia eksperymentów po latach powoli się zacierały, pozostawiając jedynie czarno–białe, wyblakłe upiory. Niestety jeden z nich nigdy go do końca nie opuścił.

Grrrrr… Dziś znów udamy, że się nie znamy? Co, Heinuś?

Rozszerzył oczy, wpatrując się w swoje wykrzywione odbicie, które się do niego odezwało. Zwykle czerwone tęczówki jego oczu zastąpiły białe białka. Usta, które nie należały do niego, uniosły się w złośliwym uśmiechu. Po drugiej stronie zwierciadła stał ktoś zupełnie inny. Wygłodniały, wściekły i dziki. Odwrócił wzrok i owinął szyję bez patrzenia w lustro.

Ignorował go. Ten głos, ten obraz, który wytwarzała jedynie jego głowa. Ten drugi on rzadko się odzywał, zwłaszcza, jeśli nie miał okazji do prowadzenia z nim bezsensownych konwersacji. Heine nauczył się tego, bo czuł, że tak najlepiej go kontroluje. Psa, który tylko czekał, by dorwać się do jego gardła i odebrać wszystko, co miał. Wszystko, nad czym pracował tyle lat, by wyrwać się z tego samotnego i przelanego krwią piekła. Wiedział, że siedzi on przede wszystkim w jego sztucznie stworzonym rdzeniu, który dawał mu nadludzkie zdolności.

Miał być dzięki niemu uległy, ale podobnie jak jego wewnętrzny demon, nigdy nie był posłusznym pieskiem.

Zacisnął wargi, czując podskórny gniew, który musiał szybko stłamsić, by żyjąca w nim bestia przypadkiem nie połasiła się na koleją próbę wytrącenia go z równowagi.

To była już przeszłość.

Choć świat nie do końca się naprostował, był o wiele znośniejszym miejscem niż przez ostatnie kilka lat, gdy trwały wojny. Spojrzał za okno i zobaczył grupkę bawiących się na ulicy dzieci. Tak, zdecydowanie wiele się zmieniło.

Ubrał się w swoje czarne, obcisłe, skórzane ciuchy, które tyko podkreślały jego albinoską urodę i chwycił za broń. Umieścił ją w sakwach na biodrach. Nie przejmował się tym, że pistolety są widoczne. Wyszedł na zewnątrz, jak zwykle krzywiąc się na nieprzyjemny zapach miejskiego powietrza. Załamanie klimatu serwowało im jedynie umiarkowane temperatury lub masakryczne gorączki, przez co zapachy nabierały ostrości. Dzisiejszy dzień zdecydowanie należał do tych cieplejszych.

Spaliny i dym z kanalizacji były chyba czymś, co zostanie na wieczność wpisane w obecny krajobraz. Choć problem śmieci i bezdomnych nadal był widoczny, to na ulicach zrobiło się znacznie bezpieczniej. Nie porywano już dzieci, nie handlowano mutantami. Nowy rząd wszczął walkę z przestępczością i prostytucją, choć wynajmował do tego kryminalistów. Po ostatnim rozpierdolu nie został im prawie nikt sensowny, więc brali każdego, kto był chętny dostawać comiesięczną wypłatę. Kimś takim był właśnie on. I Badou Nasil. Uśmiechnął się krzywo myśląc, że to nawet zabawne.

Nowy wspaniały świat, w dupę kopany –  jak mawiał jego przyjaciel.

Poranek wlekł się leniwie, a on przechadzał się, jak co poniedziałek niespiesznie kierując się w umówione miejsce. Obserwował przechodniów, którzy zmierzali do pracy i patrzył im wyzywająco w oczy, gdy zawiesili na nim wzrok. Często przyciągał spojrzenia, które szybko umykały przed jego czerwonymi tęczówkami. Swoją nietypową urodą wywoływał furorę na ulicach, szczególnie u dzieci, u których zawsze wstępna ciekawość przeradzała się w strach. Czasami to ignorował, czasami pokazywał kły i wystawiał język. Uciekały wtedy z krzykiem. Nie wiedział czemu to robi, irytacja przyjmowała u niego różne formy.

Wszedł do kawiarni, wprawiając w ruch dzwoneczek wiszący nad drzwiami. Knajpa była niewielka, właściwie bardziej przypominała bar, w który zamieniała się po dwudziestej. Jak zwykle przywitała go urocza kelnereczka –  niemowa. Była jedną z osób poddanych eksperymentom. Przeznaczono ją na prostytucję. Z jej pleców zwisały krótkie, anielskie skrzydełka. Jako jedna z nielicznych, uniknęła tragicznego losu. W czasach, gdy inżynieria genetyczna hulała w najlepsze, była bardzo drogim towarem, który przez przypadek przeciął mu drogę. To on pomógł jej wyrwać się tego z piekła.

– Hej, Nill. To co zwykle – mrugnął jej, a ona pokiwała główką zachwycona, że go widzi. Jej długie blond włosy falowały przy najmniejszym ruchu. Zapatrzył się na nią i zamyślił. Była trochę jak on. Stworzona sztucznie na wyjątkowy okaz. Może dlatego nie miał problemów z jej akceptacją?

Ruszyła za ladę, a czarne lakierki postukiwały cicho, niosąc jej szczupłe ciało jakby nic nie ważyło. Zgrabna lolitka sprawiała mylne wrażenie, jakby wspomagała się skrzydełkami.

Zajął swoje ulubione miejsce w kącie pod oknem i spojrzał na ulicę. Słońce grzało mu twarz, a ludzie przechadzali się za szybą. Dostrzegł również swoje odbicie, które mocno kontrastowało z szarym pomieszczaniem. Trupio– biała skóra aż niezdrowo raziła. Uciekł wzrokiem. Sięgnął po gazetę i upił łyka piwa, które przyniesiono mu do stolika. Światło załamało się na stole barwną tęczą, która przeszła przez szkło. Obracał ją leniwie, opuszkami palców przejeżdżając po wilgotnych ściankach. Wodził po tekście oczami, szukając w nim czegokolwiek interesującego, ale znów się zawiódł.

Po tej całej genetycznej aferze i wojnie, jeszcze nie przyzwyczaił się do zwykłej, szarej codzienności. Problemy nie były już problemami, zlecenia coraz rzadziej spływały, dni czasem wlokły się jeden za drugim. Nie wiedział, czy się z tego cieszy, czy może jednak brakuje mu odczuwanych dawniej emocji.

Był jednak pewny, że jedna rzecz się nie zmieniła.

Dzwoneczek przy drzwiach znów zadzwonił. Leniwie przejechał wzrokiem po sylwetce przybysza.

– Joł, zjeby! Ładny dzionek mamy, prawda?! Jajecznica raz!

Długowłosy rudzielec przerwał błogą ciszę i uniósł dłoń w geście powitania dla kelnerki. Wypatrzył Heine i ruszył w jego kierunku.

– Młoda dziewczyna próbowała gościowi wskazać tabliczkę z napisem ZAKAZ PALENIA, ale ten nie zwrócił na to uwagi i wypuścił dym, strzepując popiół z papierosa do prawie pustej już szklanki Heine.

– Hejka, Hejnuś, sorki za spóźnienie.

– Wiem, wiem, zegarki są ci obce. – Heine skrzywił się, widząc, że jego napój jest już niezdatny do picia i wrócił do przeglądania gazety, udając, że jest niewzruszony. – Może powinienem ci jeden zamieścić w dupie, co ty na to?

– Nie dramatyzuj bałwanku, babcia Lizzy dopiero pewno uszka myje, zlecenia nie uciekną.

Heine żałował tylko, że żadne nie było na tyle poważne, żeby wzbudzić jego zainteresowanie. Ściągać koty z drzew, iść po zakupy, złapać jakieś dzieciaki, które handlowały narkotykami… Znów westchnął. Pamiętał dobrze, jak ta stara raszpla królowała w podziemiu, wyławiając takie biedaki jak Nill. To dopiero były bohaterskie akcje. Nie zliczył, ile zaliczył po nich kulek, które przeszły mu przez gardło.

– Skończysz kiedyś z tymi zdrobnieniami?

Kłąb papierosowego dymu owiał mu twarz. Heine podniósł wzrok. Jak zwykle powaliła go intensywność jednego, zielonego oka. Brak drugiego zakrywała czarna przepaska. Dym znowu zakłuł go w nozdrza. Nigdy tego głośno nie powiedział, ale nie miał nic do przedawkowania nikotyny przez Badou.

Właściwie, mało rzeczy go wkurzało w Badou Neilse, ale nigdy by mu o tym głośno nie powiedział.

– Oj Hejnuś, wiem, że to lubisz – zacmokał rudzielec i podziękował napuszonej Nill za porcję śniadanka i piwo. Zakasał ręce i chwycił nóż oraz widelec, by po chwili zacząć pałaszować danie. – Dzisiaj mam zajebisty dzień! Nikt nie zdoła mi go zepsuć! – Sięgnął po kufel, chcąc walnąć porządnego łyka.

Wtem ktoś z kopa otworzył główne drzwi. Piwo wylało się na koszulkę Badou, który zaczął cicho przeklinać. Weszło trzech typów. Heine szybko ich zlustrował. Goście w garniakach, łyse goryle w okularach, mięli ze sobą broń. Biedna kelnerka schowała się na zapleczu, bo od razu skierowali się w stronę ich stolika. Badou się zaniepokoił i pochylił do niego, rzucając pytające spojrzenie.

– Ej, znasz ich?

– Nie – powiedział, szczerze zdziwiony, że Badou również ich nie kojarzy. Nie wyglądali przyjaźnie.

– O Boże, pewnie idą po mnie! – pisnął rudzielec, robiąc przerażoną minę. – Weź mnie kryj dobra? A ja wyjdę tyłem czy coś…

– Dziesięć dolców.

– Bez jaj! Wiesz, że jesteśmy przed wypłatą!

– A ty wisisz mi już trzydzieści. Pewnie im też wisisz. Nieładnie tak… – Podparł podbródek na dłoni i z przyjemnością wpatrywał się w płonące gniewem oko swojego przyjaciela. – Długi trzeba spłacać…

– Ty… – syknął Badou i udał, że wcale nie widzi trzech karków, którzy zatrzymali się przy ich stoliku. Zaczął gwizdać, a na skroni pojawiły mu się kropelki potu.

– Panowie Heine Rammsztein i Badou Nasil?

– Nie, nie znam typów, a co? – powiedział Badou, dzielnie udając idiotę. Rzucił spojrzenie Heine, który był zdziwiony, że wspomniano także jego nazwisko.

Jeden z goryli sapnął groźnie.

– Białowłosy albinos i rudzielec z przepaską. Raczej ciężko pomylić, nie sądzicie?

– No nie, dasz wiarę? – Badou palnął Heine w ramię – Ciągle nas z nimi mylą! – Badou zaśmiał się histerycznie, nerwowym tikiem oka dając przyjacielowi do zrozumienia, żeby coś powiedział. Pisnął niezrozumiale, gdy jeden z mężczyzn chwycił go za koszulkę i podstawił sobie pod nos. Heine postanowił zainterweniować i przejąć stery.

– Czego chcecie? – zapytał, nie mając ochoty rżnąć głupa.

– Mamy zlecenie – zabuczał najwyższy z mężczyzn.

Heine uniósł brew. Badou trochę się rozluźnił dowiadując się, że nie chodzi o pieniądze i gdy został odstawiony na miejsce.

– Szczegóły – poprosił białowłosy, trochę zaintrygowany.

– Musicie udać się z nami.

– Hola, hola. To zlecenia przychodzą do nas, a nie my do zleceń. – Badou odzyskał pewność siebie i upił łyk piwa dla rozluźnienia.

– To sprawa niecierpiąca zwłoki.

– Ale to tak. – Rudowłosy mężczyzna wskazał na kufel i jajecznicę.

Goryle nie żartowali i wyciągnęli w ich kierunku broń. Heine to nie obeszło, ale Badou podskoczył i oburzył się brakiem jego reakcji.

– Dobra, dobra! Już idziemy! – Odstawił alkohol i wstał, zgrzytając zębami.

Nill odprowadziła ich zaniepokojonym wzrokiem. Heine mrugnął do niej uspokajająco, więc lekko się uśmiechnęła. Wychodząc z lokalu, Badou nachylił się do niego. Zaczęli szeptać.

– Nie mogłeś czegoś zrobić? Pokazać kłów, odszczekać? Mogli nas podziurawić jak ser!

– Chętnie usłyszę, co mają do powiedzenia.

– A ja jakoś nie bardzo. To dziwne, że szukali akurat nas, nie uważasz? Muszą mieć jakieś głębsze informacje. A jak to pułapka?

– Masz coś lepszego do roboty?

– To na bank nielegalne zlecenie, co będzie jak się władujemy w kłopoty? Nie chcę skończyć w pierdlu… Moja dupka już znalazła swoje przeznaczenie i jest nim wygodny fotel w domu!

Heine uśmiechnął się w odpowiedzi.

Rudzielec zazgrzytał zębami i wyciągnął papierosa.

– W ogóle się mną nie przejmujesz. Zdechłbym na chodniku, a ty przeszedłbyś obok! – Odpalił fajkę i chuchnął mu złośliwie w twarz, nadaremno próbując go rozwścieczyć.

Badou nawet nie wiedział, jak się mylił.

Heine już zapomniał, jak to było ładować się z nim w kłopoty. Poczuł sentyment i jakąś dziką ekscytację. Wewnątrz niego coś groźnie zawarczało, ale stłamsił to bez problemu.

Zostali poprowadzeni do starej rzeźni na perypetiach miasta. Wejścia strzegli ochroniarze, potem następni i następni. Ściany były odrapane, schodziła z nich farba, a po podłodze biegały szczury, umykając im spod nóg.

– Uroczo. – Badou rozglądał się z niepokojem. – Niezłego macie dekoratora.

Jacyś goście pod ścianą przyjrzeli im się spode łba. Heine zmierzył ich przymrużonymi oczami.

– Ty, to ten niezniszczalny pojebus – szepnął jeden z nich wskazując na Heine.

– Ale mnie brzydko przezywają – westchnął obrażany i rozdrażniony położył dłoń na swoim pistolecie.

– Co ty, to jedno z ładniejszych określeń. Całkiem zgrabne – mruknął mu rozbawiony Badou, powstrzymując go przed bójką.

– I jego ruda dziwka.

Zanim Heine zdążył zareagować, jego przyjaciel już chwycił delikwenta za kołnierz i przycisnął do ściany.

– Odwal się albo ta dziwka rozkwasi ci mordę swoimi paznokciami… – Badou warknął mu prosto w twarz, skutecznie go zastraszając.

– Oj daj spokój, całkiem zgrabnie cię określili… – Heine poklepał wkurwionego przyjaciela po ramieniu i jakoś załagodził sytuację, choć sam potem jeszcze wysłuchiwał zniesmaczonego lamentu i czuł na karku wzrok odprowadzających ich mężczyzn.

Zbliżając się do ostatniego pokoju w korytarzu, poczuli zapach zgnilizny. Jakby w piwnicy nadal rozkładały się zwierzęta. Zemdliło ich. Heine miał wciąż broń w gotowości, choć żaden z ochroniarzy nie wydawał się dla niego zagrożeniem. Drzwi się otworzyły, a oni się wzdrygnęli.

W pomieszczeniu stał jedynie obskurny stół i kilka krzeseł. Na jednym z nich siedział gruby koleś, którego skóra wylewała się z garnituru. Wyglądał jak prosie ubrane w ludzkie ubranie. Pół twarzy miał dziwnie popękane i lśniące, jakby walczył z trądzikiem jakąś obleśną maścią. Chłopacy stanęli w znacznej odległości od niego, zbyt obrzydzeni, by podejść bliżej.

– Mówiłem, że to będzie świr – szepnął Badou.

– Witam panów, dziękuję za przybycie – odezwał się charczącym głosem, jakby jego płuca również wypełniał tłuszcz.

– Jakbyśmy mieli wybór… – mruknął rudzielec, manewrując ręką w okolicy nosa.

– Kim jesteś i co to za oferta? – zapytał Heine, również niezbyt zadowolony z okoliczności, w jakich się znaleźli.

– Mojego nazwiska nie musicie znać – powiedział, poczym szybko przeszedł do szczegółów, nie pozwalając im sobie przerwać. – Nie będę owijał w bawełnę. Słyszeliście może o incydencie na Ghost Island?

Heine uniósł brew. Kto nie słyszał? Pisali o nim na pierwszych stronach gazet jakiś miesiąc temu. Gruba afera. Kolejne eksperymenty medyczne, wybuch laboratorium, skażenie, ewakuacja ludzi… Plotki głosiły, że naukowcy chcieli tam stworzyć jakąś nową podrasę ludzi do walki. Coś w stylu Kerberosa, ale działającej na innych zasadach. Nie znał szczegółów, podobno nowy rząd wszystko szybko rozwiązał, ujął winnych, oczyścił i zamknął wyspę. Było to, miał nadzieję, jedno z ostatnich tego typu miejsc.

– Chcę byście coś dla mnie zdobyli. Coś, co tam zostawiłem, a jest dla mnie bardzo cenne.

Powolnie otworzył jedną z dwóch teczek, które miał przy sobie i wyjmując dokumenty, pokazał im zdjęcie walizki. Tylko walizki.

– Aktówka? Serio? Masz w niej nagie zdjęcia swojej dziuni, czy co? – odważnie, jak na okoliczności, zapytał Badou. Heine odniósł wrażenie, że przyjaciel był rozczarowany. – A może jakieś prochy? Jeśli chcesz wiedzieć, to nie pracujemy już po ciemnej stronie mocy. Narkotykom mówimy ee.

Ochroniarze łypnęli na niego groźnie. Prosiakowaty mężczyzna nie wydawał się urażony.

– To, co znajduje się w walizce, jest ściśle tajne. Widzicie, po incydencie, teren został skażony, cała ludność musiała się ekspresowo ewakuować, a ja nie miałem czasu po to wrócić. – Zakaszlał nagle tak mocno, że musiał wyjąć chusteczkę. – Teraz zdrowie mi już na to nie pozwala, tak samo jak zakaz powrotu.

– Skażony? Hola, hola… – Badou słusznie zwrócił uwagę na ten szczegół.

– Już jest bezpiecznie. Nawet w gazetach o tym piszą. Po tym czasie nie ma już śladu po skażeniu. Byłem pracownikiem laboratorium, więc wiem, co mówię. Nawet rząd wysyła tam swoje patrole. Hieny, zabierają z domów co popadnie. Potrzebuję zdobyć tę walizkę przed nimi.

Haine był w stanie uwierzyć, że miał zakaz powrotu, ponieważ powinien siedzieć w pierdlu. Najeżył się na myśl, że mógł być jednym z eksperymentatorów. Takie gówno nie powinno stąpać po tym świecie, pomyślał z jadem.

Niespodziewanie, pod wpływem impulsu, albinos wyciągnął broń i skierował ją na mężczyznę, mierząc go dzikim wzrokiem. Grubas wyglądał, jakby miał zemdleć. Wszyscy ochroniarze uzbroili się w mgnieniu oka. Nastała pełna napięcia cisza.

– Hej! Heinuś! Spokojnie, ale spokojnie! – Badou dość odważnie, ale delikatnie, chwycił lufę zimnego pistoletu przyjaciela i zaczął ją opuszczać. – Nic się nie dzieje. Wiesz, o czym mówię. Dziś do nikogo nie strzelamy. – Wzrokiem dał mu do zrozumienia, że sam nie chce zostać sitem.

Heine jakby się ocknął. Głos Badou sprowadził go na ziemię. Tak, zdecydowanie niepotrzebnie dał się ponieść emocjom. Swoją zemstę już miał za sobą. Nie miał ochoty przerabiać kolejnej, smutnej w skutkach historii. To nie była jego sprawa. Pewne rzeczy już nie należały do niego. Schował broń, odchrząkując z zakłopotaniem, zupełnie jakby jedynie powiedział coś niestosownego, a nie prawie zastrzelił człowieka.

– Przepraszam, ale mój przyjaciel ma słabe nerwy, zwłaszcza jeśli chodzi o pojebów, którzy lubią bawić się z czyimś DNA – wyjaśnił Badou, nie kryjąc się z własnym jadem, ledwo ukrywając w głosie nerwowość wywołaną tym incydentem.

– Tak… rozumiem… ja… tam tylko… ja nie… – mężczyzna wyglądał gorzej niż żałośnie. Był niewarty nawet kulki w łeb.

– Właściwie czemu my? – zapytał rozdrażniony i podejrzliwy Badou. Zerkał z niepokojem na Heine i kontrolował jego reakcję, będąc gotowym w każdej chwili się wycofać. Nie doszukał się jednak żadnych więcej śladów agresji, więc kontynuował – Czemu nie puścisz któregoś ze swoich dryblasów, którzy, chciałbym zauważyć, nadal w nas celują?

Jeden z ochroniarzy wyraźnie tracił cierpliwość. Badou miał nadzieję, że to Heine pierwszy zaliczy śruta.

– Zależy mi… – odchrząknął mężczyzna, uspokajając swoich podwładnych i wyciągając chusteczkę przetarł nią czoło – …na czasie i dyskrecji. Wiele o was słyszałem, wychowaliście się w podziemiu, więc wiecie co i jak. Do tego obecnie jesteście na usługach rządu. Nie wzbudzicie podejrzeń wyjeżdżając z miasta. – Mężczyzna zaczął się gotować ze stresu, rozdrażniony nerwowością spotkania. Wyglądał na zdesperowanego. – Solidnie zapłacę.

Badou nieznacznie błysnęło oko. Heine zobaczył w nim zielone banknoty i już wiedział, że są na złej drodze. Gdy chodziło o kasę, jego przyjaciel tracił głowę. Wzruszył ramionami, dając znak rudzielcowi, że już się uspokoił i mu wszystko jedno.

– Co w niej jest? – Badou wskazał zdjęcie walizki – Sorry, ale nie będę narażać swojej szanownej dupy dla niewiadomej.

– To… – mężczyzna zawahał się. – Potrzebuje tego moja córka. Nic więcej nie mogę zdradzić.

Heine wywrócił oczami. Już wolałby kłamstwa o narkotykach, złocie albo planach broni jądrowej. Badou również był zażenowany. Wiedzieli, że to lipna ściema.

Nastała dłuższa chwila ciszy.

– Dostalibyście wszystkie dokumenty i mapę. Oferuję godną zaliczkę i jeszcze wyższą zapłatę po wykonanej robocie – kontynuował po odchrząknięciu mężczyzna.

– Proszę posłuchać… – Badou westchnął i potarł czoło – Z chęcią byśmy pomogli znaleźć… tę, jakże niezwykle, cenną zgubę, ale jakby to ująć… Jesteśmy teraz z rządem po uścisku dłoni i pakowanie się na ich teren nielegalnie byłoby dość… kłopotliwe i niezręczne. Do tego nie wystarczą dokumenty i mapa… Potrzebna nam będzie broń… – Badou zaczął wyliczać koszty. – Hotel, łódź, pewnie samochód, jakiś obiadek…

W ich stronę została obrócona otwarta walizka wypełniona pieniędzmi. Same najwyższe nominały. Chora suma, jak na to zadanie, pomyślał Heine, robiąc wielkie oczy.

– Bierzemy! – krzyknął Badou, bez zastanowienia zgarniając aktówkę.

– Reszta po powrocie – warknął rozwścieczony mężczyzna i zakaszlał. – Wyruszacie dzisiaj.

– Oj wrócimy –  zakwilił Badou, śliniąc się jak dzieciak – Na pewno!

Heine westchnął, już wcześniej przewidując, jak to się skończy. To było nawet ckliwe. Pakowanie się z Badou w gówno to najlepsza rozrywka, jaką zaserwowało mu życie, więc nic nie powiedział. Po za tym… wolał mieć go na oku. Tak na wszelki wypadek.

Osobiście był trochę zawiedziony i lekko zaniepokojony. Pieniądze nie zrobiły na nim wrażenia, w końcu i tak nie wiedziałby, na co je wydać. Wolałby sobie odpuścić tematy laboratoriów i pojebów w fartuchach, ale co im szkodzi weekendowy wypadzik za miasto? Pomyślał, że to trochę dziwna sprawa, ale miewali w przeszłości bardziej niebezpiecznie misje, w czym ta miałaby być gorsza od nich? W ostateczności uznał, że wszystko będzie lepsze od siedzenia w domu.

Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił.

 

***

 

– No nie wiem, taka góra pieniędzy za misję do opuszczonego, bezpiecznego miejsca, po jakąś teczkę? Sam przyznałeś, że to podejrzane.

Rozbawiony Heine drażnił się z Badou, wytykając mu jego własny sceptycyzm.

– Dobrze, żeś mi z niego nie zrobił mielonki! – Rudzielec przypomniał mu z wyrzutem jego wybuch. – Kupimy sobie za te pieniądze apartament w stolicy!

Heine uśmiechnął się kątem ust. Wyobraził sobie Badou w wannie z monetami.

– Wiesz jak ja to widzę? – Jednooki wypalił do końca fajkę i rzucił peta na ulicę. –Kolo jest po prostu dzianym frajerem, który pewno wstydzi się przyznać, że ma tam pendrive’a z hardkorową pornografią. Gadka o córce? Prędzej osła zagruchał niż kobietę. Zaufaj mi, wyglądał na takiego, a wiesz, ilu ludziom zniszczyłem życie, dokumentując ich seksualne preferencje – subtelnie przypomniał mu o swoich przygodach, znajdując się z aparatem w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie, z niewłaściwymi ludźmi. – W końcu skąd miałby tyle kasy? Za bycie naukowcem? Proszę cię. Pewnie tam tylko zamiatał podłogi i miał klucz do piwnic, gdzie niegrzecznie zabawiał się z kumplami. Zwyrol jak nic.

– Cóż… mi przypominał raczej zepsuty kawał boczku – podsumował Heine, całkiem przekonany do historii przyjaciela.

Zaśmiali się.

– To będzie dziecinne proste – kontynuował Badou. – Co to dla nas, trochę wmieszać się w tłum i zrobić spacerek. Najłatwiejsza kasa na świecie!

Wchodzili właśnie do hotelu niedaleko portu. Grubas załatwił im transport, nocleg i łódź. Mięli nią wyruszyć następnego dnia z samego rana. Granice miasta opuścili bez problemu, w końcu byli po części bohaterami wojennymi i mieli wyrobione złote karty paszportowe. Zameldowali się i ruszyli na górę. Mieszkanie składało się z salonu, łazienki i… jednej sypialni z pojedynczym łóżkiem. Zapadła niezręczna cisza.

– Jak romantycznie – mruknął Badou. – Dużo się wiercisz? – pomachał brwiami.

– Wybieram kanapę. – Heine rzucił torbę na wersalkę w salonie i ignorując głupie docinki przyjaciela, usiadł na niej, wyjmując swoje pistolety.

– Jak chcesz, całe łóżko dla mnie! – Rudzielec rzucił się na pościel i od razu pożałował – Rany, jak jebie! Ktoś tu w ogóle sprząta?!

Każdy zajął się sobą.

Heine nie czuł się pewnie, gdy znajdowali się na tak małej przestrzeni sam na sam. Nie spodziewał się, że będzie miał tak mało prywatności. Nie denerwował się jednak na zapas i zaczął czyścić broń.

Jego dwie przyjaciółki – srebrny Mauser C96 i czarny jak smoła Luger P08. Jeszcze nigdy go nie zawiodły. Bardzo wygodne, lekkie i szybkie, dobre szczególnie w sytuacjach na krótki dystans. Przygotował naboje i załadował magazynki sprawdzając, czy chodzą gładko. Ostrożności nigdy za wiele. Gotowe pistolety zalśniły w świetle sufitowej żarówki. Oba u podstawy uchwytu połączone były łańcuchem, umocowanym do paska u spodni. Dzięki niemu mógł łatwo odzyskać, broń nawet jakby wyślizgnęła mu się z rąk lub nawet wykorzystać w walce. Uśmiechnął się dziko na myśl, że być może będzie mógł ich znów użyć. Podniósł jeden z pistoletów do światła i zaczął nim obracać, podziwiając metaliczne refleksy i żłobienia.

Za oknem zaczęło się ściemniać i nieprzyjemnie wiać. Na ulicy zaczęły ujadać psy, a jakiś pijaczek zaśpiewał fragment starej ballady, czkając przy tym głośno. Nocne powietrze przesiąknięte było dziwną tajemniczością.

– Idę się myć.

Heine uniósł wzrok i napotkał nim nagą klatkę piersiową Bado, przepasanego jedynie ręcznikiem. Lekko zbudowane, zgrabne ciało mężczyzny stało wygięte w progu pokoju, a jego zwykle rozpuszczone włosy upięte były w szalony kok. Opaska na oko jak zwykle pozostawała na swoim miejscu.

– Nie utop się – odparł i wrócił do czyszczenia pistoletu, próbując wyrzucić z głowy zwykle zasłoniętą, kuszącą linię szyi i kark.

– No wiesz, liczyłem na coś w stylu, a mogę umyć ci plecki? – zagruchał Badou, nie kryjąc złośliwego uśmieszku.

– Jeszcze czego… – prychnął, trochę rozbawiony – już do reszty zdziadziałeś?

– Och, nie musisz się tak rumienić, Heinuś. – Badou rozwinął ręcznik i trzepnął nim po głowie albinosa. – Nie chciałem cię zawstydzić – zaśmiał się, niczego nieświadomy i zniknął za drzwiami łazienki, nagle tracąc dobry humor – Kurwa! Tu też jest grzyb! Zajebie tego dziada, nie mogę pracować w takich warunkach!

Heine ukradkiem odprowadził jego nagi tyłek przymkniętymi oczami, nie mogąc się nawet skupić na jego krzykach. Zadrżał, czując gorąco rozpływające się po ciele. Oblizał spierzchnięte usta i ciężko westchnął.

O tak… Chciałbyś go rżnąć… Posuwać tak długo, aż będzie kwiczał…

Heine zamarł, porażony tym, co usłyszał. Głos wewnątrz niego aż kipiał z roztrzęsienia. Nigdy mu się nie zdarzyło, by odezwał się tak wyraźnie dwa razy tego samego dnia. Przełknął ślinę, udając, że wcale go to nie obeszło, choć ciężko mu było zachować spokój. Wiedział, że Badou nie był w stanie tego usłyszeć, ale nigdy nie był pewny… czy to coś było jeszcze w stanie przemówić jego ustami? Już kiedyś przejęło nad nim kontrolę, nie mógł dopuścić drugi raz do takiej sytuacji.

Miał wielką nadzieję, że tak pozostanie.

Po kilku głośniejszych uderzeniach serca był już pewny, że nic więcej nie usłyszy. Wsłuchiwał się w dźwięk prysznica i przymknął oczy, uspokojony. Być może był po prostu zmęczony.

 

 

Następny rozdział

3 komentarze:

  1. Halo czy komentarze w ogóle działają?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O działają. Czyli to komputer mnie troluje.
      Okej. Kochanie. Ja wrócę. Zostawić ci litanię jak nadrobię i się przespie. I minie mi kac bo zachwycać trzeba się na trzeźwo. Boże czyli ktoś poza mną jeszcze o nich pamięta, no płacze.

      Usuń
  2. Bosz, tak<3 nigdy o nich nie zapomnę,oni sa cudowni<3 dziękuję!

    OdpowiedzUsuń