niedziela, 27 grudnia 2020

Pod skórą 4 END

 


Heine leżał na mokrej ziemi otoczony bezdenną ciemnością. Co ciekawe, zawsze mógł wyraźnie zobaczyć swoje ciało i odbicie w wodzie. Chodził w kółko albo siedział, patrząc przed siebie, uporczywie próbując dostrzec coś poza mrokiem. Czas ciągnął się w nieskończoność. Nawet nie chciał się domyślać, co się dzieje tam, na zewnątrz. Najchętniej nigdy by tam nie wracał. Próbował zobojętnieć. Wściekłość wywołana bezsilnością toczyła się przez niego i czuł się jak ciota, która schowała się w cieniu. Warczał na siebie, próbując zrobić porządek w swojej głowie i sercu, które nie zwolniło nawet na sekundę. Które pulsowało czymś, czego nie chciał czuć.

Usiadł i wplótł ręce we włosy, pociągając mocno za końcówki, chcąc otrzeźwieć. Niepokój trawił mu wnętrzności. Przed oczami migała mu twarz Lily i Badou, a czasami jego zamazane odbicie na posadzce. Odbicie, które do złudzenia przypominało mu o demonie. Wytrzeszczył oczy ze zdumienia, gdy się odezwało.

Daj głos, pieseczku. HAU

Trupio białe dłonie wyrosły spod wody i chwytając go za ubranie, wciągnęły na drugą stronę pod taflę. Świat wywrócił się do góry nogami, choć nic się nie zmienił. Tym razem było ich dwóch.

Siedząc naprzeciwko siebie patrzyli sobie w oczy. Dwaj mężczyźni wyglądający tak samo. Sami pośrodku niczego.

Heine milczał oszołomiony, podczas gdy twarz demona wykrzywiła się w niesmaku.

Jak tam samopoczucie? Urocze miejsce, nie? Sam je dla mnie zbudowałeś.

Jego kopia wstała i rozkładając ręce próbowała objąć całą przestrzeń.

Nienawidzę tej jebanej klatki! – wrzasnął z szaleńczym śmiechem.

– Zasługujesz na nią. – W Heine zaczęło wrzeć. Nigdy nie zapomni, co ten szaleniec zrobił Lily i jego braciom, gdy ocknął się pierwszy raz po straceniu przez niego przytomności. Przejął jego ciało, by się zabawić, by porozrywać ich dla rozrywki i pławić się w jego rozpaczy. Był szalony, nic więcej.

Zasługuję…? No wiesz... Po tym co dla ciebie zrobiłem…? Przecież ją uratowałem, tak, jak chciałeś! Uwolniłem ją od cierpienia!

Zanim Heine znów zdążył dać się sprowokować, nagle coś pojął. Wstał, próbując opanować drżenie. Skoro są tu razem, to znaczy, że…

– Czemu tu jesteś? Co się tam stało?

Demon zaśmiał się, rozbawiony widokiem jego przejętej miny.

Nie potrzebujesz mnie, nie chcesz, nienawidzisz… A jednak zamieniłeś się miejscami. Jak jesteś w ciemnej dupie, to nagle mam dla ciebie pracować?!

– Nie myśl, że ci za to podziękuję – warknął.

A twoja ruda panienka powinna. Przyznam, że nawet ja mam przez ciebie na niego ochotę. Czujesz, jakie to pojebane?

Heine chwycił go za kołnierz i przyciągnął. Adrenalina i wkurw osiągnęły u niego poziom krytyczny. Prawie go uderzył, ale w tej samej chwili coś sobie uświadomił.

Badou żył. Ulga jaką poczuł musiała odbijać się w jego oczach, bo demon jęknął ogarnięty mdłościami.

Zaraz puszczę pawia. Ciekawe jaką jeszcze staniesz się ciotą trzymając się z tym fagasem. Szkoda tylko, że odstrzelił ci łeb. Biedaczysko… Chyba go przerosło twoje uczucie do niego. Szkoda, że nie widziałeś jego miny – uśmiechnął się, pławiąc się w drażnieniu swojego oryginału.

– Co mu nagadałeś? – zapytał Heine, zmrożony lękiem. Bał się zadać pytania o to, co mógł mu zrobić, skoro Badou odważył się na taki… krok. Przeszyła go igła bólu.

Samą prawdę, Heinuś. Samą prawdę… – wyszczerzył się w uśmiechu.

Puścił swoją kopię i odsunął się. Miał go dość. I tego miejsca też. Musiał wracać. Musiał wiedzieć, co się stało.

No nie, szefie, już mnie opuszczasz?! – Demon wyczuł, że atmosfera się zmieniła – Pogadajmy jeszcze! Sam widzisz, że można tu oszaleć! – wrzasnął nieludzko, ogarnięty jakimś amokiem. Śmiał się przy tym urywanym śmiechem.

– Nawet mi cię nie żal – rzekł Heine z obrzydzeniem i ignorując wrzaski oraz ostatnią próbę jego zatrzymania, rozpłynął się, znikając z tego świata i opuszczając wyjącego potwora.

 

***

 

Heine powoli rozkleił powieki. Wrócił do swojej głowy i ciała, które kołysało się to na lewo, to na prawo, niesione przez przygarbione plecy Badou. Poczuł jego zapach i ciepło, zupełnie jak w jakimś nierealnym śnie. Szli między blokami, a słońce chyliło się ku zachodowi. Wokół nie było żywej duszy, musieli więc nadal znajdować się na wyspie.

– Heine?! – Rudzielec wyczuł, że mięśnie przyjaciela się napinają. Podszedł do najbliższego betonowego murku i zrzucił z pleców ciężar, stając przed nim i łapiąc go za ramiona. – Dobra, jak się nazywasz? Ile widzisz palców? Ile jest dwa plus dwa?

Albinos patrzył na niego jak zahipnotyzowany. Zielone oko błyszczało, a czoło marszczyło się z niepokoju. Dotykał go po twarzy i mówił, ale w ogóle nie potrafił się na tym skupić. Choć wyglądał okropnie, całe ubranie mając poszarpane i zakrwawione, a rude włosy skołtunione i sterczące na wszystkie strony to i tak… nie potrafił pojąć jak bardzo się cieszy, że widzi go zdrowego. Musiał mieć bardzo tępy wyraz twarzy, bo przyjaciel spanikował.

– Matko, uszkodziłem ci mózg, wiedziałem! – Badou wyglądał, jakby zaraz miał stracić zmysły. – Kurwa, wiedziałem, żeby tego nie robić!

Heine uśmiechnął się, ogarnięty ulgą i jakimś dziwnym czuciem, które bez jego pozwolenia poruszyło jego rękami i chwyciło twarz przyjaciela w dłonie.

– Dzięki Bogu – szepnął i przyciągając go do siebie, złączył ich usta.

Była to zaledwie chwila, w której oboje znieruchomieli, nie do końca pojmując, co się właśnie wydarzyło. Równie szybko Heine odsunął się od niego i wstał, czując, jak pali go twarz, a serce wręcz oszalało z emocji. Ruszył przodem, nie mając odwagi nawet się odwrócić. Słyszał, że Badou wstał i poszedł za nim, ale nie odezwali się do siebie ani słowem, aż do motorówki, gdzie wymienili jedynie kilka uprzejmości.

Ale chujnia, pomyślał Heine, kwasząc się na swoje zachowanie. Teraz to dopiero wszystko się pojebało. Uśmiechnął się pod nosem.

Nie mógł jednak tego żałować.

Badou odpalił motorówkę, również unikając kontaktu wzrokowego. Płynęli w ciszy, aż do momentu, gdy niebo przeszyła nienaturalna błyskawica światła.

Odwrócili się w chwili, gdy doszedł do nich huk wybuchu. Wprost do nieba uniosła się chmura dymu, zawisając nad wyspą jak płonący w ogniu grzyb. Ciepły wiatr uderzył ich w twarz. Wszystko wokół zadrżało i nasyciło powietrze gorącem i spalenizną. Miasto za nimi zniknęło, pozostawiając po sobie jedynie zwęglone zgliszcza.

– Ja-pier-do-lę – szepnął Badou, podsumowując tym wszystkie myśli Heine. –  Jebać to. Nigdy kurwa więcej nie biorę żadnego zlecenia. NIGDY. Idę na emeryturę.

Reszta drogi upłynęła znów na milczeniu, każdego z nich pogrążając w myślach o spłonięciu żywcem, gdyby przypłynęli na wyspę dzień później. Nawet to, że cała patologia jaka się na niej znajdowała została starta z powierzchni ziemi nie potrafiła uspokoić ich myśli pod tytułem „co by było gdyby…”.

Na brzegu zastali wielu mieszkańców miasta, którzy wpatrywali się w płonący horyzont i wytykali palcami szarą chmurę, która powoli rozmywała się na wszystkie strony. Sami również zrobili niezłą furorę, przypływając z tamtych rejonów, do tego od góry do dołu umorusani w zeschniętej krwi. Kilku mężczyzn próbowało ich zagadać, ale nie mięli najmniejszej ochoty na rozmowę. Badou za informację „nie chcecie wiedzieć” wyżebrał paczkę papierosów i z namaszczeniem od razu jednego odpalił. Nieznajomi nawet nie mięli serca się oburzyć, widząc szczęście rudzielca.

– Witaj zdzireczko – Badou wciągnął dym do płuc, jakby brał pierwszy od dawna oddech świeżego powietrza. – Jezusku, moje płucka kwilą ze szczęścia.

Heine uśmiechnął się, ale zaraz potem znowu przygasł. Przyjaciel dostrzegł to kątem oka i również spoważniał. Idąc w stronę hotelu, gdzie zostawili pożyczone auto, postanowił przerwać ciszę.

– Te, i jak z twoją głową? – zapytał Badou ostrożnie.

– W porządku. – Heine wzruszył ramionami, ale w głębi siebie wiedział, że to dopiero początek przesłuchania. Wolał mieć je już za sobą.

– Dokucza ci często ten zjeb?

Albinos spiął się, wewnętrznie zaczynając się denerwować.

– Teraz siedzi cicho.

– Może rozjaśnisz mi trochę sytuację? Tylko bez ściemy i rozklejania. Bo wiesz… Miałem niemałą niespodziankę.

Heine wziął głęboki wdech i czując, że jest mu coś winny, zaczął opowiadać. Powrót do przeszłości zawsze bolał tak samo. Nie wiedział, jak Badou na to wszystko zareaguje, ale po tym, co się dziś wydarzyło nie wyobrażał sobie tego przemilczeć. Zwłaszcza teraz.

– Chciałem… Być silniejszy – powiedział cicho, z zakłopotaniem pocierając żelastwo schowane pod bandażem na swojej szyi. – Chciałem się wyrwać z tego piekła, ocalić kogoś na kim mi zależało. Lily… – urwał wiedząc, że Badou słyszy o niej z jego ust po raz pierwszy. – Była dla mnie jak siostra. Patrzenie na to jak cierpi… –  próbował ubrać w słowa to, co chciał wyjaśnić – Jak pewnie słyszałeś, byliśmy obiektami stworzonymi z probówek, testowanymi pod względem wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Torturowano nas, kazano walczyć z hordą zmutowanych potworów lub między sobą, codziennie nakładając potworniejsze przeciążenia. To było niekończące się piekielne koło. Dlatego w laboratorium zgodziłem się na coś... – Właściwie nie wiedział, co sobie tamtego dnia myślał. – Zaproponowano mi zostanie czymś na wzór lidera, kimś kto pociągnie za sznurki innych, takich samych jak ja. Jednocześnie dalej miałem pozostać na smyczy. Miałem to gdzieś i myślałem… że będę w stanie to opanować.

Badou milczał, wypalając fajkę za fajką. Heine kontynuował.

– Istniało jednak ryzyko. Testowany obiekt musiał współgrać z implantem. Eksperymenty prowadzono na różnych ludziach i mutantach, ale żaden nie wytrzymywał psychicznie. Stawali się bezmyślnymi potworami. Myślałem, że jestem lepszy…. – Zagryzł wargę. – Wśród moich pobratymców to często się działo. Kiedy strach w nas narastał, słyszeliśmy szepty z tyłu głowy. Mówiły, by czerpać z tego przyjemność, że ona zabije przerażenie. Mówiły „wcisnę za ciebie ten guzik”, ale gdy tylko mu na to pozwalałeś, zapadała ciemność. Nigdy się temu nie poddałem i patrzyłem jak moi przyjaciele zatracali się w szaleństwie, które ukoić mogła tylko śmierć. Lily była na skraju przekroczenia tej granicy, dlatego… nie widząc innego rozwiązania przyjąłem ofertę. Wierzyłem, że to ją uratuje. Obudziłem się po wszystkim, zupełnie niczego nieświadomy. Ten demon nikogo nie oszczędził. Wtedy myślałem, że zostałem sam.

Szli chwilę w milczeniu. Heine wiedział, że Badou rozważa jego słowa zdanie po zdaniu. Mógł się tylko domyślać, jaki będzie miał do tego stosunek. Dodał jeszcze kilka słów.

– Teraz już wiem, jak trzymać nad nim kontrolę, choć nie dam gwarancji, że czegoś nie wymyśli. W każdym razie widziałeś, do czego został stworzony… Mam nadzieję… – zawahał się, czy kończyć, ale jednak nie mógł się powstrzymać, kierowany ciekawością – …że nie zrobił ci krzywdy.

Badou nie odpowiadał, co Heine bał się interpretować. Znaleźli się już na parkingu przed hotelem, gdzie powinien stać ich samochód, ale został po nim tylko szkielet na cegłach. Jakoś oboje nie potrafili się tym przejąć, zbyt zmęczeni by coś wymyślić.

– Wkurwił mnie.

– Co? – zapytał Heine.

– Ten szajbus. Serio, bałem się, że się nie ockniesz.

Albinos patrzył przed siebie i powiedział na głos coś, czego nie chciał.

– Mała strata.

Badou odwrócił się do niego gwałtowanie. Wyraźnie nie spodobała mu się jego wypowiedź.

– Bez takich mi tu.

– Co? Chcesz mi powiedzieć, że nie jestem potworem? Ciebie również mógł… Wiesz dobrze, że gdyby nie ja, tej całej wojny by nie było. – Heine miał dość. W końcu chyba dostał od Badou kulką w łeb? Miał dość udawania, że wszystko jest okej.

– Gdyby nie ty, nigdy by się nie skończyła, nie widzisz tego? Tak samo jak to, że wydostaliśmy się z tej wyspy – Badou dźgnął go palcem – I nie podobał mi się.

– Co ci się nie podobało? – warknął zmęczony.

– Pocałunek.

Heine spiął się i wstrzymał oddech, zdziwiony zmianą tematu. Stał ostrożnie na tym cienkim lodzie, zastanawiając się, dlaczego Badou go na niego wepchnął.

– Trzeba było nie zawierać głupich umów. – Albinos spróbował obrócić to w żart, by rozluźnić atmosferę, ale Badou nie wiedzieć czemu tylko bardziej się zezłościł.

– Nawet mnie nie wkurwiaj. –  Jego stalowe spojrzenie jasno dało mu do zrozumienia, że nie może się wycofać z tej rozmowy.

Heine nie wiedział, o co mu dokładnie chodziło, dlatego milczał, wyczekując jakiegoś wyjaśnienia. Może o to, co nagadał mu ten szajbus? Ale tu mógł tylko zgadywać. Ostatecznie próbując iść jego tokiem rozumowania, mógł sobie wyobrazić jego wkurw o coś, co jakby… dalece wykraczało poza ich przyjacielskie relacje. Miał jednak nadzieję, że ze względu na nią mężczyzna nigdy do tego nie wróci, udając, że to się po prostu nie stało. Zupełnie nie potrafił się skonfrontować z tą bezpośredniością. Może Badou oczekiwał deklaracji, że więcej tego nie zrobi?

– Masz mnie za idiotę? Tchórz. – Badou popatrzył na niego z góry, zaciągając się ostatni raz papierosem i wyrzucił go bez skrupułów na ziemię. Odwrócił się i poszedł do hotelu, zostawiając go samego przed wejściem.

Heine zawarczał niespodziewanie, zdając sobie sprawę, że został zapędzony w kozi róg.

Karty na stół. Rudzielec sam do tego doprowadził. Najwyżej dostanie od niego w pysk. Uśmiechnął się cierpko i poszedł za nim, doganiając go na schodach na piętro i zastąpił drogę.

– Mnie się podobało. – Spojrzał mu wyzywająco w oczy, czując, jak serce mu przyspiesza z ekscytacji. – Ale skoro jesteś w tym znawcą, to może się pochwalisz, co? – Wyszeptał mu wyzywająco w usta tak blisko, że ich żar prawie go spalił.

No dalej, szepnął do siebie. Niech to się w końcu stanie. W końcu skonfrontował swoje pragnienia z rzeczywistością. Od tej odpowiedzi zależało, czy cały jego świat rozpadnie się na kawałki, pozbawiając go czegoś, co nadawało sens jego przeklętej egzystencji.

Badou najwyraźniej nie miał wątpliwości, bo bardzo szybko pokonał te milimetry, które dla Heine były rozdzielającą ich przepaścią.

Albinos zamarł, niepewny czy jego prowokacja była wynikiem gniewu, ale szybko pojął, że rudzielec zdecydowanie za bardzo się wczuł, by mógł to podpiąć jedynie pod zwykłą złośliwość i odpowiedź na zaczepkę. Z niedowierzaniem i zachłannością zaczął oddawać pocałunki, zgrywając ich usta we wspólny rytm. Został przyparty do ściany, czując żar bijący od drugiego ciała. W końcu miał okazję wkraść się językiem i posmakować nikotyny, od której zapachu wariowały mu zmysły i dostawał niekontrolowanych dreszczy. Badou również zagłębił we wnętrze jego ust, nie pozostawiając dłużnym. Prawie nie łapali oddechów. Był to drapieżny i namiętny pocałunek, nie mający nic z nieśmiałości czy zagubienia. Heine nie do końca wiedział, co się dzieje, jego zmysły wariowały z dzikiej przyjemności, której słodko się poddał.

Przesuwali się powoli w stronę pokoju. Po omacku, nie przerywając pocałunków, otworzyli drzwi i wpadli do środka, zatrzaskując je za sobą.

Heine czuł się pijany i zbyt oszołomiony, by myśleć. Pozwalał ściągać z siebie ubrania i to samo robił z Badou, zmierzając do łazienki. Gdy byli już nadzy, weszli pod prysznic i odkręcili wodę, zmywając w końcu z siebie horror ostatnich dni. Ciemna woda spływała po ich nagrzanych ciałach, które otarły się o siebie, wywołując gęsią skórkę. Dotykali się, wodząc ostrożnie rękami po torsie, brzuchu i udach. Heine wyczuł dłonią podniecenie mężczyzny i przełknął ślinę, dalej rozkoszując się smakiem drugich ust. Gdy na chwilę się od siebie odsunęli i spojrzeli sobie w oczy, nie mógł powstrzymać uśmiechu.

– Tak, ten zdecydowanie był lepszy… – mruknął podniecony, widząc, jakie rudzielec ma wypieki.

– Heine… zamknij się – Badou wyglądał na równie zawstydzonego i podekscytowanego tą całą sytuacją.  

Albinos dał mu się całować po szyi, podczas gdy on zmywał z jego pleców resztę śladów po walce. Badał palcami każdą wystającą kostkę, wplatał je w niesforne, rude włosy, które lały się i przyklejały do ich skóry jak macki. Nie przestawał mruczeć, przymykając z przyjemności oczy, dając się obezwładnić płynącej zewsząd rozkoszy.

Pomimo, że byli tu teraz razem i widział, że Badou idzie na całość, sam zastanawiał się, co powinien zrobić. Czy przyjaciel rzeczywiście wiedział, co robi? Chyba by do tego nie doszło, gdyby również tego nie pragnął? Dalej było to dla niego nierealne, a zarazem takie prawdziwe. Chciał… więcej…

W końcu nie wytrzymał i kucnął, chcąc zrobić coś, na co Badou zareagował bardzo słabym sprzeciwem. Heine wziął jego penisa w usta i zanurzył go po gardło, smakując jego słono-gorzki smak i czując, jak twardnieje, gdy przejechał językiem zaraz pod główką.

– Heine… – sapnął Badou, jedną ręką chwytając go za włosy, a drugą podpierając ściany – Osz, kurwa… Jezu…

Albinos, poruszał się w rytm jego bioder, zasysając się i pracując językiem, czując jak jemu samemu coraz bardziej staje. Spojrzał w górę i zadrżał, widząc rozanielone spojrzenie i szybko poruszającą się klatkę piersiową mężczyzny. W zielonym oku igrało pożądanie i podniecenie, powodujące kolejną falę skurczy, które Heine poczuł w gardle. Wiedział, że Badou był blisko i pragnął, by się spełnił. Dłonią sięgnął do jąder mężczyzny i pogładził je, wywołując pierwsze jęki, które go jeszcze bardziej rozpaliły. Chciał ich słuchać, dlatego wykonał swoim językiem kilka kolejnych sztuczek, zahaczając o wrażliwe wędzidełko u szczytu.

Badou sapnął głośno i jęknął, gdy wszystkie mięśnie napięły mu się jak struny. Dochodził i choć chciał się odsunąć, Heine na to nie pozwolił. Spuścił mu się do ust, ledwo stojąc na drżących nogach. Pulsował, czując zaciskające się u szczytu gardło i odchylił głowę do tyłu, absolutnie tym zachwycony.

Heine przyjął wszystko i wyjął penisa z ust, zlizując z warg skapującą spermę. Członek mężczyzny nadal nie opadał, drżąc przed nim w ciągłym napięciu.

– Ty zwierzaku… – zaśmiał się rozedrganym głosem Badou, gdy Heine zrównał się z nim wzrostem. Oboje byli upojeni tym zbliżeniem – Połknąłeś…

Powiedział to w taki sposób, jakby Heine zrobił coś naprawdę intymnego. Obojgu zrobiło się bardzo gorąco. Patrzyli na siebie z ogniem w oczach, dalej nienasyceni i wciąż nienaturalnie zawstydzeni. Badou przyciągnął go do siebie i namiętnie pocałował, głęboko sięgając swoim językiem. Heine pozwalał mu na to, samemu będąc podnieconym do granic możliwości. Dłoń mężczyzny sięgnęła po jego członka, a on jęknął mu w usta, całkowicie tracąc kontakt z rzeczywistością. Woda nie przestawała płynąć, wciąż schładzając ich nagrzane ciała.

Badou się nie spieszył, sam na razie pozbawiony napięcia, przypatrując się wyrazie twarzy Heine, który twardniał pod jego dotykiem. Poruszał swoją ręką w górę i w dół, zmuszając go, by oparł się plecami o ścianę i pozostał w jego władzy. Drażnił się z nim, wodząc kciukiem przy wędzidełku i uciskając czubek, czując pod palcem lepki płyn.  

– Kurwa Heine, czemu to tyle trwało… – szepnął mu w usta, napawając się stanem, do którego doprowadził albinosa.

Heine go nie zrozumiał, bo zaraz potem skurcz przyjemności przepełznął mu po podbrzuszu aż po czubek penisa. Oparł swoje czoło o ciepłe ramię Badou i dyszał w nie głośno. Potem poczuł drugą rękę rudzielca na swoich pośladkach i zadrżał, czekając w pełnej napięcia chwili. Palce mężczyzny kreśliły koła coraz niżej i niżej, znajdując się niedaleko wejścia od jego ciała. Jakby badały jego zgodę. Były jednocześnie niecierpliwie zachłanne i ostrożne. W końcu zagłębiły się między pośladki, już jasno dając znać, co zamierzają.

Heine był zachwycony tym, że Badou jest taki śmiały i chciał mu jeszczeto ułatwić. Odwrócił się przodem do ściany i wypiął, dając mu do siebie lepszy dostęp. Usłyszał zadowolony pomruk mężczyzny, który oblizał się na widok wygiętych pleców i jędrnych pośladków. Badou ugryzł go w kark, ale zaraz potem zaczął całować go po szyi, znów sięgając między jego pośladki. Włożył palce, zanurzając twarz w jego linię kręgosłupa. Heine jęknął, odginając głowę do tyłu. Czuł go każdym nerwem. Jego penis zadrżał, gdy znów poczuł na nim dłoń przyjaciela. Poruszała się teraz w rytm pchnięć z tyłu, do których dołączały kolejne palce. Woda ułatwiała im dostęp, a one rozciągały mu mięśnie, sprawiając jednocześnie ból i przyjemność. Choć ruchy były jeszcze nieporadne, to starały się to robić z ostrożnością. Co jakiś czas zwalniały, by zbadać teren, poczym wracały do starego rytmu. Dla Heine było to kołyską uniesień, którą znosił na granicy wytrzymałości.

– Przestań się… cackać… – warknął Heine, omdlały z przyjemności.

Badou ugryzł go w ucho i otarł się swoim penisem o jego pośladki. Sam również na powrót był podniecony.

– Żałuj, że siebie nie widzisz…

Heine sapnął, gdy jeden z palców dotknął pewnego punktu gdzieś głęboko w nim. Nogi się pod nim ugięły, ale Badou go przytrzymał i odwrócił znów przodem do siebie, całując głęboko.

– Łóżko – wydyszał Heine między pocałunkami.

Badou nie trzeba było dwa razy prosić. Mężczyzna zakręcił wodę i zaciągnął go do sypialni, zostawiając za sobą kałużę wody.

Teraz Heine również mógł przyjrzeć się jego ciału. Kusiło go ono w każdym calu, w każdej krzywiźnie i wypukłości. Stanęli naprzeciw siebie, podziwiając napięte mięśnie, lśniące od kropelek wody w świetle pokojowej lampki. Heine nie miał nic przeciwko temu, że Badou chce to zrobić przy świetle. Wręcz przeciwnie, to go jeszcze bardziej nakręciło.

Ku zdziwieniu rudzielca pchnął go na łóżko i usiadł na nim okrakiem. Ich penisy zetknęły się i drgnęły z przyjemności.

– Co kombinujesz? – zapytał Badou, ale zaraz potem z niedowierzaniem patrzył, jak Heine unosi się nieznacznie i zawisa nad jego członkiem. Jego oko pożerało go w całości, a wargi zwilżył przesuwający się po nich język. Odgiął się w tył, gdy albinos zaczął powoli osuwać się na jego penisa, zanurzając go w swoim ciele.

Heine zadrżał, a kropelka potu spłynęła mu po skroni, gdy udało mu się całemu opaść na Badou. Czuł jego zaciśnięte dłonie na udach, które wbijały paznokcie w jego skórę. Bardzo szybko przestał czuć ból, w końcu jego ciało umiało sobie z tym radzić i momentalnie na nowo owładnęła nim przyjemność. Jeden łagodny ruch wystarczył, by oboje znów poczuli żar pożądania, przelewający się po czubki ich kończyn. Heine spojrzał na mężczyznę, który pożerał go wzrokiem i obdarzył go swoim uśmiechem. Zaczął go ujeżdżać, nie zrywając kontaktu wzrokowego, przez który zrobiło mu się duszno. Zawsze chciał, by Badou właśnie tak na niego patrzył. Nie oddał by tej chwili za nic w świecie.

Mężczyzna pod nim obserwował go uważnie, sięgając dłońmi do jego obolałego z przyjemności członka. Chwycił go i Heine momentalnie stracił rytm, instynktownie prosząc o więcej.

– To jest… doskonałe… – Badou rozszerzył źrenice, zachwycony reakcją przyjaciela. Polizał palce i zwilżył napiętą główkę, gładząc ją lubieżnie, samemu ciężko panując nad biodrami. W Heine było mu ciasno i przyjemnie ciepło. Penis mężczyzny drżał i unosił się za każdym razem, gdy go muskał. Chciał mu dać obłędną przyjemność, którą przeciągał z barbarzyńską premedytacją. Podniecał go widok Heine słaniającego się z przyjemności. Chciał, by dotkliwie odczuł żal po tym, że nie ujawnił mu wcześniej swoich uczuć.

Niczego nieświadomy Heine błądził na granicach rozkoszy, uśmiechając się i dysząc na wpół przytomny. Gdy już był pewny, że dłużej nie wytrzyma, Badou przekręcił go na bok i powalił na łóżko, zawisając na nim i całując go z rozkoszą. Jego włosy połaskotały albinosa, ale szybko je odgarnął. Wbił się swoim penisem tak mocno, że Heine pociemniało przed oczami. Powoli rozpoczynał go posuwać, nie odrywając od siebie ich ust. Wolna ręka potarła zwilżonego preejakulatem członka, już się nie powstrzymując.

Heine musiał przerwać pocałunki i odrzucając ręce w tył, chwycił się ramy łóżka, która pod siłą jego uścisku pękła na pół. Oboje uśmiechnęli się, gdy łóżko głośno zaskrzypiało i zaczęło uderzać o ścianę, uprzedzając każde kolejne pchnięcie.

Kochali się namiętnie, co jakiś czas całując się albo odginając w fali przyjemności. Ich mokre od potu ciała kleiły się do siebie. Heine zamknął oczy, gdy cała energia skumulowała się w końcu w jego podbrzuszu. Jęknął, gdy nagle Badou doszedł, a jego penis wypełnił jego wnętrze ciepłym płynem, jednocześnie uderzając w prostatę i wywołując tak silny skurcz, że go zamroczyło. W tym samym momencie Badou przejechał kciukiem po jego lepkim trzonie uwalniając falę na zewnątrz. Doszedł, ściskany przez dłoń mężczyzny, która doskonale wyczuła rytm i spotęgowała doznanie.

Badou opadł na niego, wciąż drżąc i dysząc. Wyszedł z niego powoli i przekręcił obok na poduszki, próbując się uspokoić.  

Heine czuł, jak sperma spływa mu z brzucha i z pomiędzy pośladków. Czuł się nieziemsko dobrze. Jakby cały bagaż jaki do tej pory nosił zostawił gdzieś za sobą. To przeszło jego najśmielsze pragnienia.

Spojrzeli na siebie i wymienili uśmiechy. Nagle poczuli… zawstydzenie, które ich rozbawiło. Heine obrócił się do Badou, nie wiedząc, czy właściwie może go dotknąć. Przecież przed chwilą ruchali się jak króliki, a teraz zastanawiali się, czy to rzeczywiście było w porządku.

W końcu jednak przysunęli się do siebie i zamykając oczy, odpłynęli w swoich ramionach.

 

***

 

Heine powoli rozkleił powieki. Był ranek. Leżał w pościeli, która wciąż pachniała ich potem. Zacisnął palce na kołdrze, gdzie powinien leżeć Badou.

Podniósł się nieznacznie i zobaczył go siedzącego na końcu łóżka – klnącego i szarpiącego się z włosami. Próbował je rozczesać szczotką, ale po ostatnich wydarzeniach i ich namiętnej nocy wyglądały jak jeden wielki kołtun. Heine uśmiechnął się i przezwyciężając obawę co do porannej rozmowy, podniósł się i poprosił o szczotkę.

Badou podał mu ją, bardzo krótko patrząc mu w oczy. Usiadł do niego tyłem i dał sobie je rozczesywać w ciszy.

Heine delikatnie go czesał, starając się nie sprawiać mu bólu. Wygładzał najgorsze miejsca i rozplątywał w palcach te trudniejsze. Płomienne kosmki słuchały się go, ulegając jego ruchom. Na samym końcu, gdy włosy zostały doprowadzone do ładu, dla zabawy zaczął je zaplatać w warkocz. Badou nie zaprotestował i sięgnął po papierosa. Dym unosił się w świetle porannego słońca. Jak na nich, była to bardzo niecodzienna sytuacja. Albinos mógłby ją nawet porównać do robienia Badou loda pod prysznicem. Uśmiechnął się i zapatrzył na odsłoniętą linię szyi, która kusiła go swoją miękką skórą.

Heine, spragniony jakiejś reakcji przyjaciela, sięgnął po odpaloną fajkę wyjmując ją przyjacielowi z ust i gdy ten odwrócił się do niego ze zdziwieniem, pocałował go. Odsunął się i spojrzał na Badou poważnie.

– Zawsze chciałem to zrobić – powiedział albinos i oddał mu papierosa.

Badou zabrał mu go i uśmiechnął się kątem ust.

– Od jak dawna?

Heine milczał dyplomatycznie. Teraz właściwie zaczął się zastanawiać, co Badou tak naprawdę o nim myśli. Wczoraj było to w sumie dość jednoznaczne, aczkolwiek nigdy nie przypuszczał, że w ogóle do tego dojdzie.

– Ten twój koleżka… – Badou przypatrywał mu się wnikliwie – dość dużo kłapał dziobem. Myślałem, że mu odjebało i gdyby nie twój całusek, do końca życia nie wylądowalibyśmy w łóżku. – Dmuchnął na niego dymem wyraźnie zły.

Heine spiął się w napięciu. Wciąż tak naprawdę nie wiedział, co duch Kerberosa nagadał Badou i słuchał dalej, ciekawy co jeszcze usłyszy.

– Nieźle ci wychodziło wrabianie mnie, przyznaję. Zmyliłeś mnie z tą Naoto. Myślałem, że uganiasz się za babochłopami na sterydach.

– Weź, nie wiem skąd ci się to wzięło – odparł zawstydzony i zaskoczony jego otwartością.

– Widziałem was.

Heine wzdrygnął się na to wspomnienie, rozbawiając tym Badou.

– Ten pocałunek nie wyszedł ode mnie – sprostował. Przynajmniej teraz wiedział, skąd to nieporozumienie.

– Wiedziałem, że masz alergię na baby, ale nie, że aż taką…

Heine spoważniał, zastanawiając się, czy powinien to powiedzieć. Badou czekał cierpliwie więc w końcu się przemógł.

– Wiesz, co we mnie siedzi. Widziałeś to, czułeś. Przez niego straciłem… bliskie osoby. Po prostu nie chciałem, by historia się powtórzyła. – Nie był w stanie opisać, co czuł, gdy Badou stracił przytomność. Nie przeszło mu to przez gardło. Zaczerwienił się niekontrolowanie, zachowując się jak jakaś podniecona nastolatka, bojąc się, że i tak powiedział za dużo.

– Więc takie buty… – Badou zaciągnął się ostatni raz fajką i zgasił ją o kant łóżka, rumieniąc się delikatnie na to wyznanie.

Milczeli chwilę, patrząc jak resztki dymu znikają, rozpływając się w powietrzu.

– Wiesz, w razie co zawsze mogę strzelić ci w łeb. – Uśmiechnął się do Heine, a gdy zobaczył jego wyraz twarzy, od razu sprostował. – Słyszałem waszą rozmowę. Twoją i Naoto, jeszcze zanim władowała ci się z jęzorem do gęby. O ostrzu Inugami. Wiem, że tylko ono jest w stanie cię zabić bo masz wgraną… jakąś aktualizację? Nie ogarniam tego za bardzo, ale nie strzeliłbym do ciebie nie mając tej informacji. Nie zrobiłem tego, bo się bałem, tylko po to, żebyś wrócił. Do mnie. A ten pojeb niech będzie tego świadomy.

Heine zatkało. Tego się nie spodziewał i docierało to do niego bardzo powoli. Oboje jakoś pokrętnie powiedzieli sobie wystarczająco, by wiedzieć, że razem przez pewien czas okłamywali się niepotrzebnie. Spojrzeli na siebie, czując się jednocześnie niezręcznie i będąc podekscytowani faktem, że ich relacja przybrała taki obrót.

– Dobrze mi wczoraj było – szepnął Badou, wywołując w Heine przyjemny dreszcz.

– Nie musimy się jeszcze zbierać – odpowiedział albinos, zjeżdżając wzrokiem na jego usta, przełykając narastające podniecenie.

– Nie musimy…

Zaczęli się całować, sięgając rękami po siebie nawzajem.

Za oknem rozległ się pisk klaksonu. Trwał nieustannie, roznosząc się seriami przed hotelem. Przerwali, cierpliwie czekając, aż się skończy, ale dźwiękom nie było końca.

– Jebnę szmaciarzowi… – szepnął Badou i ku rozbawianiu Heine, owinął się w koc i wyszedł na balkon. Stał na nim chwilę, patrząc w dół. Dźwięk ustał, a rudzielec odwrócił się do niego z miną pod tytułem „MASAKRA”.

– Ubieraj pory… Mamy przesrane…

 

***

 

– No jakże cieszę się na wasz widok!

– Przecież jesteś ślepy… – szepnął Heine i od razu dostał kosę pod żebra od przerażonego Badou.

Siedzieli w limuzynie, która wiozła ich z powrotem do domu, a naprzeciwko nich siedział Bishop, obecny burmistrz nowej wspaniałej metropolii, były ksiądz kościoła, w którym mieszkał Heine za czasów ucieczki z laboratorium. Długowłosy, wysoki mężczyzna przypatrywał się im tak, jakby naprawdę mógł ich zobaczyć.

– Nie ładnie, nie ładnie, wybraliście się na nielegalna misję myśląc, że wam się upiecze?

– Nie wystarczy ci, że prawie zjarało nas żywcem?! – poskarżył się Badou.

– I mam nadzieję, że to będzie dla was najlepsza lekcja. Piekło może nas dosięgnąć każdego dnia!

– Walę bajki o zaświatach. Mów, co jest grane – Heine chciał jak najszybciej mieć to kazanie za sobą.

– Już dawno doszliśmy do tego, co się wyprawia na Ghost Island. Sprawa wciąż była w toku, a my wyłapywaliśmy zbiegów, którym udało się nawiać z wyspy przed naszą interwencją. Między innymi kimś takim był wasz doktorek, Josef Menele który zlecił wam zadanie.

Badou jęknął, chowając twarz w dłoniach, przeczuwając już, co usłyszy. Burmistrz kontynuował.

– Po zawartości walizki, którą kazał wam odzyskać już mamy pewność do czego jej potrzebował. Istotnie, towar miał być przeznaczony dla jego zakażonej córki, którą trzymał w piwnicy w klatce – rzucił im zdjęcie na stół – niestety zanim zdążyliście wrócić, mój oddział ich sprzątnął, wraz z pozbyciem się dowodów, że takie potwory jak ona w ogóle ujrzały światło dzienne. Wasza misja jednak nie poszła na marne. Spróbujemy pomóc osobom, których również dotknęła zaraza, a które są jeszcze przypadkami możliwymi do wyleczenia. Znów przysłużyliście się dla Państwa, choć ze względu na to, że działaliście za naszymi plecami, zafunduję wam małe upomnienie – mrugnął do nich.

– Upomnienie… a moje kochane pieniążki…? – Zawył rudzielec, próbując się nie rozpłakać.

– Pocieszę cię, nie było żadnych więcej pieniędzy. Oszukał was, byście jak najszybciej załatwili sprawę i wrócili, pomimo tego, czego byliście świadkami. Oddał wszystko, ale również chciał was potem sprzątnąć. Wyspa od dawna przygotowywana była do wybuchu. Przyznam, że bozia nad wami czuwała, choć mnie się nigdy nie objawiła. Chyba jej podpadłem…

Heine poklepał Badou po plecach, jakoś niespecjalnie ubolewając nad takim obrotem wydarzeń.

– No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda? – Bishop uśmiechnął się dwuznacznie i pomachał brwiami.

– Co masz na myśli? – zapytał Badou.

– Powinniście mi podziękować. Wczoraj już nie miałem serca wam przeszkadzać, więc cierpliwie poczekałem.

Badou poczerwieniał po czubki uszu, zdając sobie sprawę, że księżulo wypomina ich namiętną noc.

Heine odpowiedział mu tym samy uśmiechem.

– Niegrzeczny z ciebie księżulek. Podglądałeś?

– Ładny warkoczyk – powiedział Bishop wymijająco, całkowicie spowijając Badou ogniami wstydu.

– Klej mordę! – wrzasnął rudzielec, wkurzony również na kompletnie spokojnego Heine. Potem wytknął palcem Bishopa – To ty jednak widzisz, czy nie?!

- Kto wie, kto wie… - Były ksiądz wzruszył ramionami i mrugnął do oniemiałego z rozbawienia Heine.

 

3 komentarze: