Ręce ślizgały mu się na kierownicy. Jeszcze kilka skrzyżowań i będą na miejscu. Koala wpatrywała się w kolorowe wystawy sklepowe za oknem, tajemniczo milcząc. Zerknął na nią kątem oka. Choć usta jej się uśmiechały, gdzieś w jej oczach dostrzegł pewien cień.
-
Coś cię trapi?
Wydawała
się zaskoczona jego pytaniem.
-
Czyżbym tak wyglądała? - Przyjrzała mu się uważniej.
Jej
wzrok go rozbrajał.
-
Częściej wydajesz się nieobecna…
Uśmiechnęła
się ciepło.
-
Może przemęczenie…? Ostatnio w pracy mamy mały młyn.- Wzruszyła ramionami.
-
A jak tam na treningach? Dają w kość?
Tym
razem odwróciła się do niego zaskoczona. Zacisnął usta w wąską linie
przestraszony, że może nie powinien pytać.
-
Na razie mam przerwę… - Jawnie posmutniała, zaczesując nieśmiało włosy za ucho.
Zatrzymał
się na czerwonym świetle, przepuszczając grupę pieszych na pasach. Przełknął
ślinę.
Nie
musiała mu odpowiadać. Doskonale wiedział i miał ochotę nadal wypruć temu
gościowi flaki. Był też lekko zaskoczony. Koala nie była typem kobiety, która
przed czymś ucieka. Tym razem jednak chyba ją to przerastało. Zawsze dużo
mówiła o tych treningach, ale od felernego dnia tego niemiłego incydentu nie
wspomniała o nich ani razu. Nie pokazywała może tego po sobie, ale gasła z dnia
na dzień.
Zajechał
pod jej dom.
-
Przecież je bardzo lubiłaś - Chciał pociągnąć temat, by mu jednak
odpowiedziała- Boisz się go?
-
Sama nie wiem…- Spojrzała za szybę - Chyba po prostu na razie nie chcę go
widzieć.
Chciał
jej powiedzieć, że w takim razie pójdzie tam z nią. Chodziłby na te zajęcia
tylko po to, by nie musiała się go obawiać. Zobaczyć jej uśmiech. Dzielić z nią
radość. Tylko, że nie mógł jej tego obiecać. Teraz był dobry moment by
powiedzieć jej o wyjeździe.
-
Może wejdziesz?
Zbiła
go z tropu. Spojrzał na nią wielkimi oczami.
-
To znaczy…?
-
No do mnie, do środka.- Uśmiechnęła się rozbawiona jego skołowaniem.
-
Ale jest późno…
-
Masz jakieś plany?
-
Nie, nie!
O
czym on myślał! To zwykłe zaproszenie!
-
Więc?
-
Jasne! Chętnie! - Zareagował aż nazbyt żywiołowo i wysiadł, biegnąc otwierać jej
drzwi od strony pasażera. Usłyszał jeszcze jak parsknęła śmiechem i
poczerwieniał jeszcze bardziej.
Miał
jej przecież powiedzieć i się zmyć! Jak to teraz ma zrobić?
Nogi
miał jak z waty, gdy wchodził po schodach na jej ganek. Gdzie jego cała odwaga,
z którą startował do niej na początku? Usadowiła go w salonie na kanapie i
poszła zrobić coś do picia. Byli tu sami. Całkowicie sami. Tylko ona i on. Czy
kiedykolwiek prócz koleżanek, zapraszała do siebie jakiegoś mężczyznę z firmy?
Jakoś o tym nie słyszał.
- Chociaż tak mogę się odwdzięczyć za tę miłą podwózkę - Aż
podskoczył, gdy nagle znalazła się obok i postawiła przed nim filiżanki oraz
dzbanuszek pełen herbaty. Usiadła obok
na kanapie.
- Naprawdę, żaden kłopot…-
Podrapał się zakłopotany po karku. Siedziała tak blisko…
Znów zapadła między nimi cisza.
Obracał filiżankę w palcach próbując opanować skołowane serce. Bił się z
myślami. Czy powinien jej mówić? Nawet nie wiedział na jak długo wyjeżdża. Jak
mógł więc nawet jej proponować, by poczekała? Właściwie to do niczego między
nimi nie doszło, są po prostu dobrymi kumplami z firmy. Ktoś nawet mówił, że
romanse w biurze nie popłacają. Jeżeli wszystko popsuje?
- Nie musisz się tak o mnie
martwić - Powiedziała spokojnie, czerwieniąc się rozkosznie. - Wrócę na treningi,
tylko jeszcze nie teraz. – Upiła łyk i znów podniosła uśmiechnięty wzrok. - A
ty? Masz może jakieś hobby o którym nie wiem?
Z jednej strony był jej
wdzięczny za zmianę tematu, a z drugiej coraz bardziej oddalał się od swojego
postanowienia. Zaczęło im się rozmawiać swobodnie, śmiali się, żartowali, pili
już trzecią filiżankę, a godziny upływały. Z każdą minutą wiedział, że odwleka
to bez sensu.
- Sabo?
Nawet nie zorientował się, kiedy
przestał jej słuchać.
- Coś się stało?
Dzieliło ich tak niewiele. Wystarczyło
pochylić się delikatnie i posmakować jej ust. Była taka… nieformalna. Zupełnie
inna niż w biurze czy na spotkaniach poza nim. Siedziała lekko opierając
podbródek na dłoni, włosy rozpuściła i często chowała je za ucho, odsłaniając
zaróżowione policzki. Nogi miała podkulone pod siebie, a spódniczka zawędrowała
wyżej, odsłaniając kolana. Oczy jej lśniły i starał się skupiać na nich, a nie
na dekolcie, który tak odważnie eksponowała. Zdecydowanie za bardzo go do niej
ciągnęło. Serce ścisnęło mu się boleśnie.
- Wyjeżdżam.
Spoważniała i poprawiła się na
kanapie.
- To znaczy?
Powiedział jej o wszystkim. O
tym co robi w Stanach, dlaczego musi jechać i że nie wie kiedy wróci. Nie
wiedział czy to będzie rok, dwa, czy więcej… Nawet nie potrafił na nią spojrzeć.
Wyrzucił to z siebie jednym tchem.
- Och…- Tylko tyle była w stanie
z siebie wydukać, choć w tym krótkim słowie wyczuł żal i zaskoczenie - Kiedy?
- Pojutrze.
- Pojutrze…
Dziewczyna przygasła zupełnie i
zamilkła.
Co mogła czuć? Zupełnie nie wiedział.
I postanowił, że chyba nie chce wiedzieć.
- Powinienem już pójść. Zrobiło
się późno.
Patrzyła na niego zaskoczona.
Z bolącym sercem podziękował za
herbatę i wstał. Poszła za nim na korytarzyk patrząc jak ubiera buty.
- Nie musisz iść - Powiedziała
cicho.
W jego głowie zapanował już
całkowity chaos.
- Nie wypada by mężczyzna
zostawał u samotnej kobiety na noc - Zaśmiał się nerwowo chcąc zatuszować swój
stres.
- Zostań.
Chwyciła go za rękę.
Był o krok od wzięcia jej w
ramiona. Wydawało się nawet, że tego oczekiwała, ale nie mógł się przemóc.
Pozwolił się zaciągnąć z powrotem do salonu, próbując zapanować nad nerwami.
- Obejrzyjmy może jakiś film, co
byś chciał?- Zapytała drżącym głosem i kontynuowała pogawędkę zupełnie, jakby
wcześniejsza rozmowa się nie odbyła.
Wymieniała różne tytuły, a on
zgodził się na pierwszy lepszy nawet go
nie znając. Nie wiedział czemu właściwie go zatrzymała. Nie rozumiał dlaczego
potem przysiadła się koło niego i wtuliła w pierś, obejmując go w pasie.
Położyła głowę na jego barku a on instynktownie ją przyciągnął i przytulił. Ich
serca waliły dziko, obijając się o żebra. Obraz na ekranie go oślepiał i
zupełnie nie wiedział, co to właściwie za film. Głaskał rude włosy i wdychał
jej zapach czując, jak oboje się uspokajają. Oczy zaczęły mu się kleić. Słyszał
jej coraz cichszy i miarowy oddech.
- Jak mogę cię prosić, byś na
mnie poczekała? - Powiedział, gdy był prawie pewny że śpi. Na wpół świadomie
pocałował ją w czubek głowy. Powieki jemu samemu opadły - Serce mi tam pęknie
bez ciebie - westchnął - Chciałem z tobą
zrobić jeszcze tyle ciekawych rzeczy… Tyle zobaczyć, tyle przeżyć…- Sen
zabierał go powoli.- Jeszcze z nikim nigdy… nigdy…
Nie dokończył. Odpłynął. Film
skończył się chwilę potem.
...
Nogi mocno oplatały go w pasie. Gorący
język wodził po jego szczęce, a paznokcie drapały po piersi. Zdominowany leżał
na jakimś twardym podłożu. Przyjemny jęk wyrwał mu się z ust, a jego plecy
wygięły się w łuk, głębiej zanurzając się w to gorące ciało, które go tak
cudownie ujeżdżało. Law chciał przyciągnąć Luffy’ego bliżej, ale ręce miał
związane za sobą. Pot spływał mu po żebrach i skroni. Wręcz dusił się z
przyjemności. Był u kresu wytrzymałości.
Zęby zatrzymały się na jego
płatku ucha i ugryzły tak mocno, że ból na chwilę przysłonił mu obraz i zaraz
potem…
…się obudził.
Usiadł gwałtownie i wciągnął
powietrze. Był cały mokry. Oddychał chaotycznie i schował twarz w dłoniach.
Dawno nie miał tak
realistycznego snu.
Opadł na poduszki i nawet się
nie zastanawiając, sięgnął do swojego jeszcze twardego penisa. Poruszał nim
szybko, wciąż będąc jeszcze myślami w krainie snu. Och, jakby chciał
zakosztować tego naprawdę! Oblizał spierzchnięte wargi i doszedł, wyobrażając
sobie rzeczy, o których sam by siebie nie posądzał.
Luffy zdecydowanie wyzwalał w
nim jakieś dzikie instynkty. Pewnie to wszystko przez to wczorajsze
spontaniczne całowanie po szyi…
Leżał tak jeszcze chwilę by
dojść do siebie i spojrzał na zegarek.
Zszokowany odkrył, że był
spóźniony.
Zerwał się jak oparzony i
poleciał pod prysznic.
W życiu mu się to chyba nie
zdarzyło! Ubierał się w biegu i wyleciał na ulicę, w ostatniej chwili łapiąc
taksówkę. Ostatnio chyba naprawdę za dużo myślał, skoro nawet budzika nie
nastawił.
To zachodziło zdecydowanie za
daleko.
Po prostu z premedytacją się
męczył. Właściwie po co? Co go powstrzymywało?
Chrzanić to, że Sanji z Luffy’m
pracuje, że dzieli ich różnica wieku, że coś może się spieprzyć. Już
wystarczająco minęło czasu by w końcu wziął się za siebie.
Wpadł do szpitala jak burza, od
razu lecąc na swój oddział.
Pech chciał, że dzisiaj miał
wyjątkowo ciężki dzień. Pacjenci wzięli się nie wiadomo skąd, wszyscy coś od
niego chcieli, wszystkich coś bolało. Gdyby nie Bepo to zapewne nic by nawet
nie wypił. Rozdrażniło go to, bo myśli z poranka wciąż przeszkadzały mu w
robocie i nie miał czasu by nawet zajrzeć do Luffy’ego.
Musiał z nim porozmawiać, po
prostu musiał.
Migrena rozsadzała mu czaszkę.
Cudem udało mu się wyrwać na
przerwę. Szedł rozdrażniony przez korytarz i słaniając się, wszedł do socjalnego.
Na szczęście miał pomieszczenie dla siebie.
Zaklnął, uświadamiając sobie, że
przecież nie załatwił sobie żadnego obiadu. Zrezygnowany opadł na krzesło i
rozważał czy lepiej pożywić się w automacie na parterze, czy oszukać organizm
kilkoma szklankami wody.
Nagle jego uwagę przyciągnęło
leżące na blacie płaskie, kwadratowe pudełko z karteczką z jego imieniem. Ktoś
mu coś zostawił? Zdziwiony podniósł wieczko.
Pierwszy raz tego dnia się
uśmiechnął.
Sięgając po kawałek pizzy, jego
żołądek wywinął orła ze szczęścia. Jadł ją zimną śmiejąc się w duchu z
nadgryzionych wcześniej kawałków. Te ślady po zębach mogła zostawić tylko jedna
osoba, która chyba bardzo walczyła z własnym głodem.
Nie było dnia, w którym ta małpa
by go nie zaskakiwała.
…
- Nie, lepiej weź tamtą.
- Ale w tamtej wyglądam gorzej.
- I dobrze.
Ace turlał się po miękkim łóżku
i zawiesił wzrok na jędrnych pośladkach stojącego przy szafie Shanksa.
- Dobrze?
- Tak, bo nikt prócz mnie nie
będzie na ciebie patrzył.
Czerwonowłosy parsknął i schował
do walizki jednak lepszą koszulę. Ponura mina jego chłopaka jeszcze bardziej go
rozbawiła.
- Martwisz się tym?
- Ja to już wiem jak to jest na
takich delegacjach…
- Nie ufasz mi?
- Nie… Tylko…- Jesteś zbyt zajebisty. Dodał w myślach i
ukrył twarz w poduszce.
- Tylko co?
- Nic, idziemy pod prysznic?
Shanks uniósł jedną brew i
odwrócił się udając, że przegląda jeszcze szafę.
- Dopiero co się ubrałeś.
Ace uśmiechnął się i przewrócił
na plecy, patrząc na swego mężczyznę do góry nogami. Odkąd zaczęli to robić,
przestali mieć jakiekolwiek skrupuły czy hamulce. Tak jak na przykład wczoraj w
biurze.
- To mnie rozbierz.
- Jeszcze ci mało?- Shanks
przysiadł na skraju pościeli i pogłaskał Ace’apo odsłoniętym brzuchu.
- Mamy wolne, cieszmy się nim
jeszcze.
- A nie mięliśmy gdzieś jechać?
- Do wieczora jeszcze trochę
czasu.- Portgas podniósł się na łokciu i ucałował wiszące nad nim usta.
Podgryzł je lekko zachęcając partnera do pogłębienia pieszczoty.
Nie musiał długo czekać aż silne
dłonie już przypierały jego ręce do pościeli. Westchnął z
podniecenia.
- Naprawdę chcesz jeszcze…-
Zamruczał Shanks, obserwując go z góry z satysfakcją.
- Będę miał kilkumiesięczny
celibat, dziwisz się?
- I co? Nie będziesz się nawet
dotykał przez ten czas?- Prychnął z rozbawienia.
- Ależ będę.- Ace wyszczerzył
się w białym, zawadiackim uśmiechu.- Codziennie, wypowiadając przy tym sprośnie
twoje imię.
Odniósł zamierzony efekt, bo
mężczyzna poczerwieniał pod kolor swoich włosów. By to ukryć, odszedł od niego
i kopnął walizkę.
- Nienawidzę Dragona. Powiem, że
umarłem albo coś. Wywiozę cię tymczasem na Karaiby i będziemy tam hodować palmy
by się potem pod nimi kochać.
Portgas zaczął się śmiać.
- Marzą ci się palmy?
Widział jednak, że Shanks
posmutniał. Wstał i objął go od tyłu.
- Damy radę. Sam mi to
powtarzałeś- Wyczuł, że partner jest spięty i coraz gorzej znosi obowiązek
wyjazdu. Ace również ubolewał, ale wiedział, że teraz jego kolej na jakieś
wsparcie. Bez słowa obrócił go do siebie.
- Jesteś niemożliwy…- Mężczyzna
uśmiechnął się niepewnie, gdy Ace zaczął mu rozpinać spodnie.
Wplótł palce w czarne włosy i
pogłaskał kciukiem po twarzy, która znalazła się na wysokości jego krocza.
Postanowił już nie myśleć, wystarczająco bolała go od tego głowa, a Ace
przyjemnie odpędzał od niego każde zmartwienie. Westchnął, gdy ciepły język
wkradł się pod bieliznę i zaznaczył mokry ślad na penisie.
Robił mu to na środku pokoju,
zaciskając dłonie na pośladkach i biorąc go całego do ust. Odgiął głowę do tyłu
i przymknął oczy, rozkoszując się ciepłym wnętrzem, które zasysało się na nim
zachłannie. Zaczął poruszać biodrami w rytm jego ruchów, nieznacznie
przyśpieszając. Gdy sięgnął gardła, stwardniał jeszcze bardziej, a oddech
przyśpieszył. Objął głowę Ace’a i na wpółświadomie z przyjemności dociskał go
mocniej, starając się nie przekroczyć granic jego możliwości. Nic takiego
jednak się nie działo, więc pozwalał sobie coraz bardziej, a chłopak w odpowiedzi tylko żarliwiej go
pieścił. Gdy ręce zaczęły ściskać jego jądra, mocniej szarpnął czarne włosy,
nie będąc w stanie się powstrzymać.
Choć tego nie planował, doszedł
w jego ustach, ledwo mogąc ustać na nogach. Przez chwilę się wystraszył, że był
zbyt brutalny, ale mu przeszło, gdy zobaczył uśmiechniętego Ace’a zlizującego
jego spermę z warg. Uklęknął również i złączył ich usta w żarliwym pocałunku
nie przejmując się, że chłopak jeszcze nie wszystko przełknął. To co zrobił
było genialne w każdym calu i choć powinno go wyciszyć, tylko bardziej
rozpaliło.
- Idziemy pod prysznic.-
Zarządził.
Ace rozpromieniał i od razu
ściągnął koszulkę.
- I kto tu nie ma dosyć?- Ugryzł
go zaczepnie w szyję.
- Nie myśl sobie, że przez ten czas dam ci jakiś wolny wieczór.- Wywarczał mu drapieżnie gdy się
podnosili.
- Sex przez telefon? – Piegowaty
uniósł brew, pchany w kierunku łazienki.- Już się podnieciłem… - Wyszeptał mu w
usta.
…
Wypalił już trzecią paczkę
fajek. Dawno nie był tak zesrany ze strachu. Wczoraj, gdy jeszcze byli z Nami
wszystko wydawało się prostsze. Teraz
droga do pracy była jakąś męką, a drzwi firmy wrotami piekielnymi. Czemu
akurat dzisiaj Ace miał wolne! Będzie miał zawał jak nic.
No i o mało nie zszedł, gdy
Usopp trzepnął go tak mocno na powitanie w plecy, że zakrztusił się zaciąganym
dymem. Uchroniło go to w sumie od wyjaśnień swojej wczorajszej depresji więc kaszlał jak najdłużej, od razu chcąc
zająć się zaległą robotą.
Wystarczyło jedno skrzyżowanie
spojrzenia z Zoro, by serce mu prawie wybuchło. Nie stało się jednak przy tym
nic niezwykłego. Nie przywitali się nawet, a atmosfera była tak gęsta, że mógłby
ją ciąć nożem. Nami posyłała w ich stronę zaniepokojone spojrzenia i jakieś
migowe sygnały, których Sanji nie miał ochoty nawet rozszyfrowywać.
Siedzenie naprzeciwko siebie
było dla niego prawdziwym koszmarem. Do tego zachowywanie się neutralnie kosztowało
go więcej, niż sądził. Z każdą godziną był bardziej rozdrażniony. Do tego mieli
na głowie masę papierkowej roboty więc dochodził stres by wyrobić się ze
wszystkim na czas.
Jeszcze nie podjął decyzji. W
tym momencie nie był w stanie mu wybaczyć, ale nie wyobrażał sobie
pozostawienia tego takim, jakim było.
- Idę po kawę.
Wstał, gdy już nie mógł
wytrzymać. Nie tylko on był do tyłu z pracą, co tym bardziej go zaniepokoiło.
Luffy miał wrócić na dniach i wydać nowe polecenia. Z jednej strony był tym podekscytowany,
z drugiej strasznie zmęczony. Zwłaszcza po ostatnich ekscesach, które
zafundowało mu życie.
Zawsze przy okazji przerwy brał
stertę papierów do ksero i drukował kopie, by wspomóc tym jakoś Robin. Bardzo
jej współczuł pracy z nieogarniającymi życia nerdami, które nawet nie pomyślą,
że to też powinno należeć do ich obowiązków.
Gdy zalał sobie kubek czarnym
płynem, podszedł do jednej z kopiarek, która mieściła się zwykle w bocznych
korytarzach obstawionymi regałami. Stanął przy maszynie, słuchając odgłosów jej
miarowej pracy. Zamyślił się na dłużej zapominając, że otacza go biurokracja.
Czy w tym momencie mógł szczerze
powiedzieć, że nadal jest zakochany? Czy rzeczywiście był zawiedziony, czy
raczej wszystko stało się prostsze?
Wiele razy próbował sobie
wyobrazić Łowcę. Jaki ma kolor włosów, jak szeroko się uśmiecha, jak delikatne
mogą być jego dłonie… Bardzo często nie oszukiwał się i brał pod uwagę
możliwość, że wcale nie będzie to książę z bajki. Był przygotowany na różne
opcje. Niepełnosprawny, otyły, pomarszczony, brzydki, niski… Wiedział, że to
może być powodem tak długiego unikania spotkania. Myślał, że może koleś ma
jakieś kompleksy i z tego względu odwlekał to tak długo. Nie wiedział jak by
zareagował na pierwszym spotkaniu. Wierzył jednak, że więź jaka się między nimi
wytworzyła sprawi, że takie rzeczy jak wygląd nie będą miały znaczenia. Był
praktycznie tego pewny.
Jednak teraz…
- Sanji!
Krzyk wyrwał go z rozmyślań i
nim się zorientował dlaczego ktoś go woła i po co, już leżał na podłodze.
Rozległ się straszny huk, jakby waliło się pół piętra.
Siła uderzenia sprawiła, że
przez chwilę nie mógł złapać oddechu. Mięśnie dopadł ostry skurcz przy
wcześniejszym niespodziewanym szarpnięciu. Podniósł się z ledwością, obracając
za siebie i próbując zorientować, co właściwie się stało.
W miejscu gdzie przed chwilą
jeszcze stał, leżał wielki regał
przygniatając jakąś osobę.
Ludzie wstali ze swoich
stanowisk i przybiegli podnosić ciężki, drewniany mebel. Wspólnie odkopali poszkodowanego, który
wygramolił się spod sterty zrzuconych segregatorów i zamiast zająć się sobą,
zbliżył się do zszokowanego blondyna.
- Żyjesz?
Sanji patrzył na Zoro jak na
ostatniego idiotę. Z rozciętego czoła spływała mu krew i zalewała lewe oko. Po
za tym nie dopatrzył się większych obrażeń, ale i tak nie wiedzieć czemu
zareagował złością.
- Co ty wyprawiasz?! Żeby rzucać
się jak kretyn pod coś takiego?!
- Ja jestem kretynem?- Roronoa
uniósł ze zdziwienia brwi.- To ty stałeś jak palant, gdy leciał na ciebie cały
regał!
Pomrugał kilka razy i dotarło do
niego, że rzeczywiście nawet się nie zorientował, że coś się dzieje.
- Dolna część drewna pękła…
Szepnął ktoś oglądając
uszkodzenie.
- Nikt tego wcześniej nie
zauważył?
- Był za bardzo obciążony.
- Trzeba przejrzeć inne.
Sanji się trochę uspokoił i
dochodząc do siebie, odrobinę przejął się tym, że teraz to on mógłby mieć
rozcięty łeb. Nie mógł jednak wydukać z siebie żadnego sensownego słowa.
- Co tu się dzieje?!- Nami
wleciała jak burza i stanęła nad nimi z przerażoną miną.- Zostawić was na
chwilę i zaraz coś wywijacie!
- Ale piękna, to nie tak…-
Blondyn był zaskoczony jej agresją.
- Zamknij się. Idźcie do domu. Obaj! Nie mam siły już dzisiaj na was patrzeć.
- Ale…- Zaprotestowali, lecz Nami
obsypała ich taką ilością przekleństw, że mieli innego wyboru jak jej
posłuchać.
Oszołomieni stanęli na zewnątrz
nie wiedząc co z sobą zrobić.
- Wracam tam, ta ruda kita nie
będzie mi mówiła, co mam robić.- Warknął Zoro, ale Sanji chwycił go za
kołnierz.
- Po pierwsze, nie będziesz tak
na nią mówił, po drugie, masz cały czerwony łeb. Jedziemy do szpitala.
- Mam w dupie co ty chcesz.-
Wyrwał się, ale kątem oka dostrzegł swoje odbicie w szybie budynku. Ludzie
mijali go ze grozą wymalowaną na twarzach. Nie wyglądało to za ciekawie.
- Słuchaj no ty pierdolony
glonie. Bierzemy taksówkę a ty masz gówno do powiedzenia w tym temacie. I nie
myśl sobie że mi to odpowiada.- Zaczął rozglądać się za nadjeżdżającą taryfą.
- To mnie zostaw. Nie chcę żadnej pomocy.- Zoro
zacisnął dłonie w pięści i obrócił się na pięcie.
- Masz zostać!- Sanji znów
chwycił go za koszulę.- Pieprzony bohater się znalazł!
- Co ty chrzanisz?!
Sanji o mało nie walnął go w twarz, był taki
wściekły. Prawdopodobnie by to zrobił, gdyby nie samochód, który prawie
przejechał im po palcach.
Odskoczyli od czarnego BMW i zajrzeli
do środka przez rozsuniętą szybę.
- Panowie do szpitala się
wybierają? Co za zbieg okoliczności bo ja też. Zapraszam.
Twarz tajemniczego nieznajomego wyszczerzyła
się w szerokim uśmiechu, obnażając zęby. Czarny wzrok mężczyzny nie tolerował
żadnego sprzeciwu i Zoro z Sanjim jak potulne baranki umościli się na tyle
samochodu nie do końca rozumiejąc, dlaczego go posłuchali.
Następny rozdział
Następny rozdział
...
WRÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓCIŁAAAAAAAAAAAAAAAM!!!!!!
Kto wie ten wie, zostałam wczoraj panią magister i kosztowało mnie to wiele pracy, dlatego wiało tutaj pustkami. Był to powód zaniedbania bloga. Teraz jestem wolna i mam zamiar zebrać stąd pajęczyny i ruszyć pełną parą! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Rozpiera mnie energia! xDDD Przepraszam za długi czas oczekiwania. Bumbumbumbum! Dziękuję tym co zostali za wytrwałość! :D
Kochana Van jeszcze raz gratuluję ci tego mgr z przodu ! Czekałam wiernie każdego dnia aż dodasz rozdział i cieszy mnie informacja , że coś się tu ożywi :D !
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny, mam nadzieję , że w następnym ruszy już coś bardziej z Luffym i Lawem bo na to najbardziej chyba czekam, ach no i oczywiście na pogodzenie Zosanków <3
Dużo weny ! <3
Szermierz
Gratulacje Pani Magister, kłaniam się nisko:)
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny jak zwykle a sen Lawa taki pikantny:p
Zoro bohater hahaha uwielbiam ich są tacy kochani.
Pragnę więcej i więcej dlatego dużo weny życzę:)
Majstersztyk. Uwielbiam czytac te opowiadania, które sprawiaja ze wgapiam sie w monitor z durnowatym usmieszkiem.
OdpowiedzUsuńAaah, mimo ze nie jestem zwolennikiem pairingowania Ace'a z Shanks'em, to ich watek w tym opowiadaniu jest swietny... Chyba najlepszy, choc musialabym sie podnie zaztanowic, gdyz Luffy i Law sa grozna konkurencja. Gdyby dalo sie przesylac video-relacje, przeknalabys sie ze moja rekcj na sem Law byla... no adetkwatna ❤.
Oh Zoro jaki bochaater, jak uroczo. Cos czuje ze oni szybko sie dogadaja. Co by nie mowic, co by nie myslec o zranionym serduszku Sanjiego, jest on tak temperamentny jak Zoro. Te przeciwlegle bieguny sie dogadaja. Zapewne w swoj specyficzny sposob, ale z pewnosci tak.
Ah i Gratulacje! ❤❤❤✌✌
O-ha-yo Księżniczko,
OdpowiedzUsuńNawet sobie nie wyobrażasz jak wielką odczuwam ulgę, że nic ci nie jest i wszystko jest dobrze. Gratulacjee pani magister;D.
Co do rozdziału, no cóż...
CUDO, WSZYSCY BIJMY POKŁONY (jak zwykle zresztą ;3).
Lawlu best *^*. I ten sen :"D, po prostu wymiękłam ♡♡♡.
Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów O-hi-me-sama♡
DUUUŻO WENY, BUZIAKÓW I UŚCISKÓW ;3
Gratulacje! Teraz znamy powód opóźnień i wybaczamy. Rozdział super, jak zawsze zresztą. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńDużo weny życzę!! :* :*
O, Pani Magister < 3
OdpowiedzUsuńTak w ogóle to jestem tu nowa. Będziesz rozdziewiczać?