sobota, 2 lipca 2016

Nie iGRAJ ze mną 16

     Całą drogę jechali w milczeniu. Ace czuł, jak drżą mu dłonie. Wiedział, że Shanks jest strasznie przejęty jego zachowaniem i próbuje się domyślić, z czym tym razem wyskoczy, ale nie kwapił się go o tym poinformować. Po prostu nie był w stanie w ogóle czegokolwiek z siebie wydusić. Gdy zajeżdżali pod dom nie wysiedli od razu. Cisza zaległa między nimi i wiedział, że do niego należy pierwsze słowo, ale uparcie zacisnął usta.
     - Okej, jesteśmy u mnie - powiedział Shanks.- co teraz?
     Portgas otworzył drzwi i wyszedł. Poszedł do budynku i czekał, aż tamten uczyni to samo. Dąsał się do ostatniej chwili jak mała dziewczynka, ale gdy przyszło co do czego to zaczęła ogarniać go niepewność.  Weszli do środka.

     - Chcesz... czegoś do picia?- Shanks podrapał się z zakłopotaniem po karku nie wiedząc, co ma teraz zrobić. Był jednak spokojny pod tym względem, że przynajmniej miał go dalej koło siebie.
     - Coś ciepłego - Ace zrzucił buty i nie informując go dokąd idzie, poszedł do łazienki i tam odetchnął, zamykając się za drzwiami.
     Uspokój się, mówił sobie. Już nawet nie chodziło o ten cały wyjazd. Tylko nie wiedział jak to rozegrać. Przede wszystkim musiał przestać się złościć.
     Wziął prysznic, myjąc się dość długo i dokładnie, puszczając gorącą wodę, której para skraplała się po białych kafelkach. Gdy rozluźnił się wystarczająco, wyszedł z kabiny i przecierając lustro spojrzał na swój nagi tors.
     Zaczesał włosy do tyłu i odetchnął. Teraz chyba było w porządku. Ciepło go rozluźniło.
Owijając się jedynie w miękki szlafrok, wyjrzał na korytarz, na którym roznosiły się cudowne zapachy. Zaprowadziły go do kuchni.
     Jego mężczyzna smażył właśnie pokutne naleśniki. Spokorniał odrobinę, gdy zobaczył jego zgarbione plecy. Przecież ten człowiek się tak dla niego starał, a on czym mu się odwdzięczał? Spojrzał na szklankę ostawionej dla niego zimnej już herbaty i zagryzł wargę. Może chciał za dużo naraz? Może nie powinien zachowywać się jak gówniarz? Będzie dzielić ich duża odległość ale w końcu są telefony, skajp... Przecież wyjazd nie był zachcianką a koniecznością. Tylko czy... niczego nie zmieni?
     - Ładnie pachnie.- Powiedział, opierając się o framugę.
     Shanks odwrócił się nieznacznie i niby tylko zerknął, ale gdy zobaczył go w samym szlafroku, który był luźno przewiązany, niechcący zawiesił się na odrobinę dłużej. Ace'owi zabiło mocniej serce.
     - Masz ochotę?- Zapytał pokazując cały talerz. Najwyraźniej musiał się czymś zająć żeby nie oszaleć - Możesz brać. Nie wyciągnąłem tylko jeszcze talerzy...
     - Ja to zrobię - Sięgnął do szafek, szykując wszystko na stół. Shanks dokończył smażenie i niepewnie zasiadł razem z Ace'm, zerkając na dość mocno rozchylony dekolt chłopaka.
     Atmosfera była dość sztywna, wymieniali się jedynie uprzejmościami i stukali sztućcami. Widział, że Shanks jest cholernie niepewny i w ogóle bał się poruszać temat, żeby najwyraźniej go nie rozdrażnić. Nie mógł też ukryć wymownych spojrzeń.
     - Dobre - oblizał łyżeczkę od dżemu i patrzył, jak Shanks przełyka na ten gest ślinę.
     - Cieszę się, że smakuje.
      Chciał go sprowokować, choć wiedział, że po dzisiejszej kłótni raczej będzie miał opory. Dlatego szykował się do powiedzenia czegoś, co uwięzło mu w gardle. Właściwie nie wiedział, czy w ogóle mu się to uda. Teraz serce waliło mu tak mocno, że bał się że zaraz mu tu odjedzie.
     - Posprzątam - oznajmił Shanks, gdy skończyli posiłek i wstał od stołu. Pozbierał naczynia i nie mówiąc nic więcej w ciszy zaczął zmywać.
     Ace'owi znów zaczęły drżeć ręce i gula stanęła w gardle. Jednym haustem wypił zimną herbatę, wiedząc, że musi się przełamać.
     Cisza wisiała nad nimi jak gęsty dym, który można było ciąć nożem. Dla Ace'a była to wieczność. Przebijał się przez własny strach  i kilka razy na przemian to otwierał, to zamykał usta. Chciał zacząć jakkolwiek mając nadzieję, że potem będzie łatwiej, ale nawet to nie pomagało. Nie mógł stracić okazji. Nie teraz, kiedy był tak zdeterminowany. Przecież nie był tchórzem. Przez chwilę widział siebie w dniu, gdy stanął przed Marco. Wspomnienie tego dnia nie pozwalało mu się odezwać i dopiero kiedy powtórzył sobie kilka razy, że to przecież nie ta sama osoba, udało mu się wydobyć dźwięk.
      - M-masz dzwonić - Wydukał w końcu ze spuszczoną głową, wbijając paznokcie w przedramię.
Brzdęk porcelany nagle ustał. Szum wody stał się jednostajny.
     - Często, najlepiej codziennie - dodał, przekonując się, że jego głos jest w miarę normalny - i chcę jakieś fajne pamiątki. Na przykład figurkę Statuy Wolności albo coś w tym stylu. I robić dużo zdjęć, żeby mi je wysyłać. Nie możesz oglądać się z innymi. Masz na to absolutny zakaz i wiedz, że na pewno się dowiem. Masz też wrócić - przełknął ślinę - więc nie musisz się już zachowywać jak zbity pies. Jakoś wytrzymam ten czas... - spiął się nagle, kończąc zdanie tak cicho, że obawiał się, że Shanks go w ogóle nie usłyszy - kocham cię, więc poczekam.
     Nie potrafił podnieść wzroku. Wstrzymał oddech, gdy Shanks zakręcił kran i pewnie teraz na niego patrzył. Paliły go policzki i ciało od tego intensywnego spojrzenia. Ostatnim razem jak wyznawał uczucia skończyło się to niezbyt fajnie, dlatego nawet teraz, gdzie przecież nie musiał się niczego obawiać, poczuł się całkowicie bezbronny. Nie sądził, że będzie go to kosztowało tyle nerwów. Ale jeżeli byłoby inaczej... chciałby umrzeć. Dlatego każda sekunda bolała coraz bardziej. Nigdy też nie wyobrażał sobie i nie planował przyszłości, dlatego teraz, gdy w końcu zaczął, bał się, że są to tylko kolejne żałosne marzenia.
     Dlatego wielką ulgą były dla niego ramiona, które szubko go do siebie przytuliły. Zanurzył się w tym cieple i wtulił twarz w czerwone włosy do tej pory nie zdając sobie sprawy z tego, jak drży.
     - Obiecuję, wszytko ci obiecuję - Usłyszał przy uchu. Te słowa odegnały od niego wszystkie obawy.
     Shanks ściskał go mocno, klęcząc przed nim i również będąc roztrzęsionym. Dorosły facet stresował się tak bardzo, jak on sam. Trochę go to pocieszyło. Nawet odrobinę zdziwiło.
     - Nawet nie wiesz, jak wiele dla mnie znaczy to, co powiedziałeś. Nigdy wcześniej sobie nawet nie wyobrażałem, że to usłyszę.
     Ta bliskość była elektryzująca. To, że był w samym szlafroku też wiele robiło, i zadrżał, gdy ciepłe usta złożyły pocałunek na jego szyi. Dłonie błądziły po jego plecach. Odchylił głowę delikatnie i przymknął oczy, gdy zaczął go całować. Miał wrażenie, że te ramiona już nigdy go nie wypuszczą. Zupełnie jakby się bały, że zaraz się rozpłynie jak ulotne sny.
      - Gdybym mógł, olałbym ten wyjazd i został z tobą. Nie wyobrażam sobie wyjeżdżać. Nie teraz. Nie wiem jak to zniosę. Chyba rzucę pracę - Zaśmiał się, chowając twarz nadal w jego szyi.
     Zaczerwienił się. Zdecydowanie tyle czułych słów źle wpływało na stan w jakim się obecnie znajdował.
     Westchnął głośniej, kiedy pocałunki przeniosły się na jego obojczyk, i z czułych, stawały się namiętne. Chętnie poddawał się im i pokazywał Shanks'owi, że przyzwala mu na więcej.
     W końcu skrzyżowali spojrzenia i Ace o mało się nie zachłysnął ilością uczuć jakie dostrzegł w ciemnych oczach. Język znów odmówił posłuszeństwa.
     - Jestem i będę tylko twój - Powiedział mu szczerze, odgarniając jego czarny kosmyk włosów za ucho - Nikogo nigdy tak nie kochałem jak ciebie.
     W przeciwieństwie do jego żałosnych prób wyznawania uczuć, Shanks go zdecydowanie bił na głowę. Myślał, że zaraz oszaleje od tego wszystkiego. Wcześniej zawsze go uciszał, gdy mu to mówił. Dzisiaj mógłby słuchać tego na okrągło. Zupełnie jak jakaś piszcząca dziewczyna oglądająca tanie romansidło. Zawsze kpił sobie z romantycznych scen w filmach, nie wyobrażając sobie, by kiedykolwiek jego związek tak wyglądał. Teraz jednak było inaczej. Nie było tu nikogo, tylko oni sami. W jednej chwili przestał się wstydzić własnych uczuć.
     - A ja twój.
     Pieczętując to pocałunkiem, Shanks powoli sięgnął do pasa okalającego jego biodra i niespiesznie go rozplątywał. Odsłonił jego nagi bok i przejechał po nim ręką, zaciskając dłoń na udzie. Już po chwili siedział przed nim nagi i głaskał kark, który schodził coraz niżej jego torsu.
     Nie protestował, gdy mężczyzna pociągnął go za sobą do sypialni. Położył na pościeli i zawisł nad nim, jak najrzadziej rozdzielając ich usta. Zachęcił do śmielszych pieszczot i już po chwili czuł w sobie rozpieranie dwóch wchodzących w niego palców. Jęknął, odchylając głowę w tył. Było mu nieziemsko przyjemnie. Ich ciała były tak blisko siebie. Niezdarnie rozpinał guziki koszuli Shanksa, pomagając mu się z niej wyswobodzić. Podziwiał dojrzałe ciało, zahaczając palcami mięśnie brzucha i sięgając pod bieliznę. Ciężko było mu się skupić, gdy kciuk mężczyzny gładził jego wrażliwą skórę. Nie potrafił odwdzięczać się tym samym, tracąc coraz bardziej kontrolę. Serce bolało od uderzeń. Unosił delikatnie biodra w rytm ręki Shanksa, który z uśmiechem skubał zębami płatek jego ucha. Głośno jęknął, gdy czerwonowłosy nagle przerwał zabawę.
    -  Czemu...? - Wysapał z półprzymkniętych powiek ale szybko się zamknął. Wzrok Shanksa mówił aż za wiele. To chciał już zobaczyć od dawna. To, jak bardzo go pożąda.
    Zagryzł wargi. Pomimo natłoku emocji i tak poczuł ból. Mocno wtulił się w gorące, nagie ciało i wstrzymał oddech, gdy mężczyzna go posiadł. Shanks głaskał go po boku i całował po ramieniu, gdy drżał. Trwało to dłuższą chwilę zanim się przyzwyczaił. Zajmował się nim jak najczulej by następnie wykonać kilka ruchów na próbę. Ace wiedział, że ledwo nad sobą panował ale był mu wdzięczny, bo chwilę później nie czuł już nic oprócz przyjemności.
     Przestali się wstrzymywać. Gra wstępna zamieniła się w pełne namiętności doznanie, zmazując cały wstyd i niepewność. Kochali się szepcząc palące słowa i tonęli w objęciach pożądania do czasu, aż w swoich ramionach zapadli w sen. 

***
     Biegł. Nawet nie myślał, po prostu leciał przed siebie. Mocno ściskał ramiona, które niekontrolowanie drżały. Wstrząsały nim drgawki tak silne i bolesne, że miał ochotę zatrzymać się na najbliższym zakręcie i zwrócić całą kolację. Nogi mu jednak nie pozwalały.
     Opamiętały go dopiero ostre światła reflektorów i wyjący klakson. Przebił się do niego dopiero po chwili. Pomrugał oślepiony i przykładając rękę do oczu, spojrzał na stojący kilka centymetrów od niego samochód i wystraszoną twarz pasażerki. Wszystko działo się w zwolnionym tempie, zupełnie jakby oglądał jakiś film, a nie uczestniczył we własnym życiu. Ta świadomość zabolała go ze zdwojoną siłą.
     Nagle rozległ się drugi ogłuszający pisk kolejnego pojazdu. Spojrzał obok i przeniósł wzrok na powód zatrzymania jeszcze jednego samochodu.
    Zoro trzymał maskę niebieskiego Seata, który również prawie go potrącił, a drugą miał błagalnie wyciągniętą w jego kierunku. Jego oczy były przerażone, nigdy takich u niego nie wiedział. Zupełnie obce...
     Chociaż w sumie teraz nie wiedział, kim tak naprawdę jest ten człowiek.
     Rozwyło się więcej klaksonów, a przechodnie zatrzymywali się w trwodze, obserwując tą dramatyczna scenę.
     - Sanji...
     Zoro powiedział do niego  spokojnie, powoli się zbliżając, zupełnie nie zwracając uwagi na jednego kierowcę, który zaczął ich wyzywać - Proszę cię, choć ze mną.
     - Nie waż się mnie dotknąć - Wycedził przez zaciśnięte zęby, wysoko unosząc podbródek - Nie chcę mieć już z tobą nic wspólnego.
     - Pozwól mi wyjaśnić....
     - Co wyjaśnić?! - Wrzasnął, próbując przekrzyczeć ryk samochodów - Dobrze się bawiłeś?! Co?! Pewnie masz mnie za niezłego idiotę - Zaśmiał się głośno.
     Już przecież padło tyle słów... Tyle bezwstydnych słów, jakie wymieniał w tych wiadomościach. Ten człowiek znał wszystkie jego sekrety, wszystkie marzenia, pragnienia... Co dostał w zamian? Stek kłamstw.
     - Sanji! - Krzyknął, próbując do niego podejść. Blondyn odsunął się szybko. Dalej stali na środku ruchliwej jezdni, a samochody ich powoli wymijały, trąbiąc wniebogłosy. Udało mu się w końcu chwycić go za ramię i zamknąć palce w stalowym uścisku.
     - Zostaw mnie! Puszczaj, ty popierdolony...! - Szarpali się, ale nawet w swoim szale miał zdecydowanie mniej siły niż Zoro. Oślepiały go reflektory, a obraz wirował przed oczami. Udało mu się za to trzepnąć go kilka razy w szczękę i skopać bok, zanim siłą został zaciągnięty na chodnik. Już myślał, że ten da mu spokój, ale rzucił go na ziemię. Nie potrafiąc się utrzymać, leciał do tyłu.
     Wpadł w wielka zaspę śniegu. Zachłysnął się zimnem jakie go ogarnęło, wdzierając się pod koszulę, za kołnierz i w nogawki spodni. Cienkie ubranie od razu nasiąknęło wodą. Nie mógł się z tego wygramolić, charcząc jak rozwścieczone zwierzę. Gdy próbował wstać, Zoro znów go przewracał.
      - Uspokój się! - Słyszał, ale nie docierało to do niego.
     Szarpał się jak dzikus. Dyszał ciężko i pluł śniegiem, którym Zoro go obrzucał, trzymając za koszulę i dociskając do ziemi.
     - Nienawidzę cię! Nienawidzę!
     Zaczął kaszleć tak bardzo, że przekręcił się na bok i na kolanach łapał oddech. Roronoa wciąż był blisko, dając mu tylko chwilę wytchnienia.
     Nagle poczuł się bezradny. Mięśnie drżały z wysiłku. Zapragnął rozpłakać się jak dziecko, ale powstrzymała go tylko wściekłość. Śnieg rzeczywiście go odrobinę otrzeźwił i zdał sobie sprawę, że był o krok od wpadnięcia chwilę wcześniej pod samochód. Ogarnął go zupełny amok. Nawet teraz dalej ciężko mu się myślało. Przestał się szarpać uświadamiając sobie, jak się zachował.
     - Puszczaj mnie - Powiedział już spokojniej.
     - Nie - Zoro również ciężko dyszał.
     Zagryzł wargę tak mocno, że popłynęła krew.
     - Nie mamy sobie nic do powiedzenia.
     - Wysłuchaj mnie - przełknął ślinę - proszę.
     Mówienie zaczynało stawać się dla niego za trudne. Zamilkł.
     - Wstawaj - rozkazał, kiedy Sanji nie reagował.
     - Zostaw mnie - nie czuł nawet zimna. Właściwie nic już nie czuł.
     Siłą został uniesiony do góry. Ramię bolało mocno, prawdopodobnie przez tydzień nie pozbędzie się fioletowych siniaków. Dał się prowadzić jak szmacianą lalkę, ale właściwie było mu już wszystko jedno.
     Poczuł się zdradzony, oszukany i wykończony.
     Zorientował się, że jest w samochodzie dopiero po chwili, gdy rozpoznał swój blok. Nie miał siły jednak się podnieść. Po za tym zamki w drzwiach były zablokowane. Nie miał możliwości uchronić się przed tym, co Zoro miał mu do powiedzenia.
     Za oknem zaczął prószyć śnieg. Było nienaturalnie cicho. Zaczynał odczuwać zimno związane z mokrym ubraniem. Było to jednak nieporównywalne z bólem w klatce piersiowej. Zadrżał, nie potrafiąc spojrzeć w stronę człowieka, który uparcie milczał.
      - Wypuść mnie.
     Zoro nie odpowiedział, więc zaczął szarpać klamkę. 
      - Ja... wszystko spierdoliłem. Wiem.
     Sanji nie wytrzymał.
     - Co ty sobie wyobrażałeś? Aż tak bardzo chciałeś mnie upokorzyć? Tak bardzo, żeby ciągnąć tę grę do samego końca?
     - To nie była...
     - Bawiłeś się mną! Moim życiem, moimi uczuciami! Wszystko co mi mówiłeś to były kłamstwa!
     - Nie wszystko!
     Sanji przeszył go lodowatym spojrzeniem. Miał gdzieś, że dojrzał w oczach Zoro cień bólu i strachu.
     - Nie chcę tego słuchać.
     - Ale wysłuchasz - Zielonowłosy przełknął ślinę i choć wyglądał na opanowanego, głos mu drżał. Sanji przylgnął do drzwi, źle znosząc bliskość jaka wytworzyła się między nimi. Zacisnął wargi i uniósł podbródek pokazując mu, że nie da się złamać.
     - Z początku... Nie wiedziałem, że Prince to ty.... - Zaczął mówić, powoli dobierając słowa.- Przysięgam. Tak samo jak ty w tamtym czasie wpadłem na ten durny pomysł, żeby założyć te popierdolone konto. Fakt, bawiło mnie to. To, że zacząłem pisać z jakimś obcym gościem, któremu mówiłem rzeczy, których nigdy bym w rzeczywistości nie powiedział - spuścił wzrok- potem... to był przypadek. Kiedy rok temu siedzieliśmy na jednej z tych nudnych konferencji. Było ciemno, ty siedziałeś przede mną. Zgranie wysyłanych wiadomości z początku uznałem za czysty przypadek, ale nie dawało mi to spokoju.
     Sanjiego przeszły ciarki po plecach. Cały ten czas... tak długo... od tamtej chwili... Miał Łowcę obok siebie. Codziennie. Człowieka którego obdarzył czymś więcej niż zaufanie.
     - Potem to była kwestia czasu. Kiedy byłem pewny, że to ty, nie potrafiłem się nadziwić... W tamtym czasie byłeś jedną z osób, za którymi w firmie szczególnie nie przepadałem. Zresztą pewnie ze wzajemnością - przeczesał włosy. - Przez chwilę miałem pomysł, żeby to wykorzystać. Naprawdę wywinąć ci jakiś numer, ale... - Przełknął ponownie ślinę - im więcej pisaliśmy, im więcej z ciebie chciałem wyciągnąć... stałeś się dla mnie... Zacząłem kłamać, byś mówił mi o sobie wszystko i...
     - Skończ - Zamknął oczy bojąc się, że się zaraz rozpłacze.
     - Pogubiłem się. Poznając cię nie potrafiłem właściwie nic z tym zrobić. W końcu, gdy zrozumiałem, że wcale nie chcę cię krzywdzić, było za późno, by to odkręcać.... więc brnąłem w to dalej.
     - Proszę....
     - Nie byłem tym, kim myślałeś że jestem.
     Sanji skulił się w sobie.
     - Wiedząc to, co ci zrobiłem angażując cię w te kłamstwa.... Jak miałem stanąć przed tobą i ci to wyznać? Gdy zdałem sobie sprawę, że to nie ze mną tak naprawdę będziesz chciał rozmawiać, tylko z Łowcą....
     Blondyn bardzo dobrze pamiętał wiele ciętych słów, które wypisywał w sms'ach o Zoro, które do niego trafiały. Narzekał na niego wystarczająco często w pracy i po niej, nie szczędząc kąśliwych uwag.
     - Bałem się. Cholernie się bałem. Nawet nie wiesz ile razy próbowałem ci to powiedzieć... Jak wiele razy tchórzyłem.
     Sanjiemu nie umknęło, że zaczęły mu drżeć ręce. Sam też nie czuł się najlepiej.
     - W końcu już nie potrafiłem tego znieść. Wtedy w walentynki, kupiłem nawet ten cholerny bukiet kwiatów. Jak na złość pomyślałeś, że to dla Mihawka... Nie wiem co się wtedy zmieniło, ale pierwszy raz zacząłeś ze mną rozmawiać.  Byłem ogłupiony. Potem chciałeś spotkać się ze mną na żywo i... nie wiedziałem co robić. Noc z tobą to było jakieś nierealne marzenie. Myślałem, że może... skoro zacząłeś patrzeć na mnie, a nie w ekran komórki...
     Widział to wszystko. Przypominał sobie ze szczegółami każdy dotyk, każde słowo które teraz miało zupełnie inne znaczenie.
     - Potem myślałem, że jak zrażę cię do Łowcy, nie przyjdę na spotkania i nie powiem ci, kim tak naprawdę był, to może z czasem... o nim zapomnisz. Robiłem wszystko, by jakoś ci tego oszczędzić... Wszystko tylko dlatego, żebyś nie musiał cierpieć i mnie znienawidzić. I naprawdę... wiem, że nie mam prawa cię o nic błagać, niczego od ciebie chcieć, ale... nie potrafię.
     Sanji poczuł, jak jedna łza spłynęła mu po policzku. Czuł się żałośnie. Bał się, że więcej nie zniesie.
     - To wszystko... robiłem tylko dla tego, żeby cię nie stracić. Wiem że to samolubne usprawiedliwienie.
    Nie chciał wierzyć w to, co usłyszał. Po prostu nie potrafił. Nie w tej chwili, nie dziś i nie jutro.
     - Przepraszam. Tak bardzo, bardzo cię przepraszam.
     Nie odpowiedział. Nie był do tego zdolny. Nigdy też nie widział Zoro w takim stanie. Nigdy nie podejrzewał, że mógłby coś takiego od niego usłyszeć. Zwykle miał go za nadętego dupka, który istnieje tylko po to by wytrącać go z równowagi. Teraz w sumie niewielka była różnica. Szkoda tylko, że nie miało to już dla niego żadnego znaczenia.
     - Chcę zostać sam. Wypuścisz mnie?
     - Nic mi nie odpowiesz?
     - Na razie nie mam ochoty nawet cię oglądać.
     Zoro był zrezygnowany. Patrzył na niego z nieopisanym bólem.  W końcu jednak musiał ustąpić i odblokował zamek.
    - Proszę...
     Sanji wysiadł i trzasnął drzwiami. Nie zważając na przejmujące zimno ruszył do swojej klatki nie oglądając się na człowieka, który zgarbiony ukrył twarz w dłoniach.
***
      Przemknął korytarzem. Jego sylwetka rzucała długie cienie na szpitalne ściany, a jego chichot niósł się cichym echem. Skradał się na palcach nasłuchując, czy przypadkiem nie zbliżają się kroki personelu. Nie za bardzo mógł chodzić jeszcze w swoim stanie ale nieszczególnie się tym przejmował.
     Monkey D. Luffy miał teraz ważniejszą misję niż swoje zdrowie, a mianowicie dostanie się do automatu z przekąskami na parterze. Rozglądał się i wyglądał zza łuków, umykając pielęgniarkom i w piżamie dostał się na klatkę schodową z wyjściem ewakuacyjnym. Zadowolony schodził w dól nucąc tylko sobie znaną melodię i wymyślone słowa. Gdyby dalej nie bolały go żebra to może i by zjechał po poręczy głodny jakichkolwiek wygłupów. Łóżko zbyt mocno go wymęczyło. A on szczególnie nie lubił siedzieć w jednym miejscu.
     - A dokąd to się wybieramy?
   Zamarł, gdy usłyszał zaraz przed sobą w cieniu niski głos. Uśmiechnął się tylko, gdy rozpoznał sylwetkę w białym kitlu i oparł się o poręcz.
     - O nie. Zostałem przyłapany - pomachał brwiami.
     Law wyłonił się z cienia i z założonymi rękami patrzył na niesfornego pacjenta.
     - Ile razy ci powtarzałem, że nie powinieneś wstawać z łóżka? Rany ci się jeszcze nie zagoiły.
     - Ale  goją się ładnie dzięki pewnemu lekarzowi - zszedł stopień niżej, zmniejszając dystans.
     Trafalgar musiał przełknąć ślinę. Już od pewnego czasu zaczynało mu się wydawać, że Monkey celowo go prowokuje. Dalej jednak nie potrafił podjąć tej niebezpiecznej gry. Zastanawiał się, czy w ogóle powinien, w końcu Luffy był bliskim przyjacielem Sanjiego.
     -  Po za tym jest późno, co to za wędrówki po nocy bez opieki?
     Chirurgowi odpowiedział burczący żołądek i wyszczerzone zęby w uśmiechu, przez co prawie wybuchł śmiechem.
     -  No i po co ja pytam...- pokręcił głową - wracaj na górę, to może ci coś przyniosę.
     - Ale ja chcę teraz.
     - Jako lekarz muszę dbać o dobro pacjenta.
     - Więc najbezpieczniej będzie, jak pójdziemy razem - Zszedł znów stopień niżej. Dzieliło już ich całkiem niewiele.
     Upartość Luffy’ego go rozbrajała. Nie potrafił pojąć, czemu temu ulega.
     - Wracamy, raz, raz.
     - Nie - teraz znalazł się dokładnie kilka centymetrów przed mężczyzną, przewyższając go niewiele centymetrami.
     Law uniósł brew. Udało mu się wytrzymać spojrzenie.
     - Nie lubisz przegrywać, co?- Zapytał, nie potrafiąc nawet się sprzeciwić. On, człowiek który zwykle sam patrzył z góry na innych.
     - Zdecydowanie. Shishishi. - Powiedział cicho i bez żadnych problemów go wyminął, zakładając ręce za głowę i zaczynając gwizdać.
     Trafalgar chcąc nie chcąc poszedł za nim, nie mogąc się powstrzymać i podziwiając linie karku chłopaka. Zeszli na parter i udali się w stronę automatów z jedzeniem. Luffy przylgnął i zaślinił szybę, przeczesując wzrokiem smakołyki. Wyciągnął swoją portmonetkę w kształcie lwa, na co Law musiał kilka razy pomrugać i zaczął wciskać drobniaki w maszynę, po kolei wybierając każdy rodzaj przekąski.
     - Nie uważasz, że to już starczy?- Zaczął z niepokojem rozglądać się po korytarzu, czy nikt przypadkiem nie widzi tej komicznej sceny, gdy spadała kolejna paczka słonych paluszków.
     - O nie skończyły mi się drobne!- Jęknął załamany, grzebiąc na próżno w pustej kieszeni.
     - No przecież chyba tego wszystkiego nie zamierzasz teraz zjeść?- Kucnął i zaczął wyciągać jedzenie z maszyny, czując zażenowanie i żałował, że nie jest bardziej asertywny
     - Oczywiście że chcę!
     Skończyło się tak, że wylądowali na jednym z foteli na cichym korytarzu i rozkładając wszystko na stole, zaczęli pałaszować. Law musiał się przyłączyć, choć i tak większą uwagę poświęcał nadnaturalnym zdolnościom konsumpcyjnym Luffy’ego.
     Po za tym siedzieli bardzo blisko siebie. Chłopak nie krępował się zahaczać o jego ramię, chwytać go za udo, czy wyrywać mu coś z ręki zanim zdążył władować to sobie do ust. Nie wiedział czy to zachowanie go bardziej irytuje czy faktycznie sprawia przyjemność. W sumie niewiele go dzieliło od spróbowania w końcu postawienia kroku być może w kolejny związek ale coś... coś go powstrzymywało. Po za tym... ten dzieciak...? Był nieprzewidywalnym dzikusem, co mu się właściwie w nim podobało? Wcześniej  zawsze angażował się bardziej racjonalnie niż uczuciowo a teraz jego własne pociągi go przerażały.
     W końcu Luffy zeżał ostatnie paluszki i wzdychając zadowolony oraz gładząc się po brzuchu, położył się na kanapie, opierając głowę na nogach zdziwionego Trafalgara.
     - Masz tam czarną dziurę?- Zapytał lekarz, odwracając zawstydzoną twarz i patrząc nerwowo na początek korytarza, z którego na szczęście nikt nie nadchodził. Co on właściwie tutaj z nim robił? Wcześniej mógł ignorować takie zaloty ale teraz co miał zrobić? Zepchnąć go na ziemię? Już wystarczające było to, że brał na potęgę każdy dyżur na jego oddziale.
     - Podobasz mi się.
     Lawa zamurowało i szybciej zabiło mu serce. Odważył się spojrzeć na przystojną twarz chłopaka, który wypowiedział te słowa z niespotykaną lekkością. Jemu samemu daleko było do takiej szczerości i otwartości, dlatego niesamowicie się speszył. Zaskoczyło go też to, że ostatecznie jego przypuszczenia się potwierdziły, odwzajemniając zainteresowanie, z którym się przecież nie obnosił. Żeby wyjść z tego z twarzą, musiał zachować powagę, która była dla niego niesamowicie trudna. Nakazał się sobie uspokoić. Ostatecznie w końcu nie wiedział, czego chce. Ostatni związek nie pozwolił na instynktowne działania.
     - Nie powinieneś mówić ludziom takich rzeczy prosto z mostu.
     - Dlaczego?
     - Na przykład dlatego, że jestem byłym twojego przyjaciela.
     - A jakie to ma znaczenie?
     Zastanawiał się, czy Luffy w ogóle się czymkolwiek przejmuje. Najgorsze było to, że był pod wpływem jego uroku i właściwie na straconej pozycji.
     - Dzieli nas też różnica wieku.
     - Również nie widzę problemu - Uśmiechnął się rozbrajająco, przez co serce Trafalgara prawie wybuchło i unosząc się, usiadł już normalnie koło niego - To jak?
     Law przełknął ślinę. Wiedział, że szukał tylko wymówek i że z nim to by było zupełnie coś nowego, coś czego w życiu jeszcze nie doświadczył. Tylko nie był pewny, czy jest na to gotowy. Po za tym wypalił z tym tak nagle... Żeby odetchnąć, musiał wstać. Nie potrafił chłopakowi spojrzeć w oczy.
     Po za tym byli tak różni... Luffy był uosobieniem pozytywności, miał pełno energii i Law nie był pewny czy potrafiłby za nim nadążyć. Sam przecież był ponurakiem, którego rzadko kto nawet zdołał polubić. Czy tak duże przeciwieństwa w ogóle mają szansę na coś trwałego?
     - Ty naprawdę jesteś niemożliwy... - Zaczął iść w kierunku wyjścia. Pierwszy raz od długiego czasu zastanawiał się, czy nie powinien zapalić. Rozpierała go dziwna ekscytacja
     - Hej! dokąd idziesz? Nie odpowiedziałeś mi! - Krzyknął za nim naburmuszony.
     - Najpierw wyzdrowiej a nie myśl o głupotach - Machnął mu na pożegnanie.
     - W takim razie wyzdrowieje szybciej niż myślisz!
     Co do ostatniego Law był nawet bardziej niż pewny.
    
Następny rozdział 
   ...
O raju,co tu się działo jak mnie nie było xD wchodzę na pocztę, a tam spam! Wstyd mi nad wstydy i wiecie co? Idę Wam odpisywać. Dziękuję za wsparcie. Tak mi głupio że serio zasiadłam do worda i pisałam i pisałam... Macie trochę dłuższy rozdział niż zwykle. Dziękujęęęęę:*:*:* Macie też Atramentowe więzi na MAYlovers ;)

12 komentarzy:

  1. O JAAAA... ROZDZIAŁ *.*
    Nie mogłam się doczekać! Wchodzę, jak zwykle, żeby skontrolować czy coś się pojawiło i taka fajna niespodzianka <3
    Nie każ nam tak długo czekać na 17!
    Seksy <3 Co prawda ja wole Zosankowe ale i tak było fajnie.
    Tak mi szkoda chłopaków. Już teraz nawet nie wiem kogo bardziej. Zoro się pogubił w tym kręceniu i kłamstwach (jakie to typowe dla Marimo xD). Dobrze, że nasz blondynek ma do niego słabość. Mam nadzieje, że mu wybaczy. Musi q.q
    Luffy taki bezpośredni jak to Luffy :D

    Weny Van! I tak będę codziennie zaglądać na bloga ;d
    Czekamy <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie to miłe pocieszenie po tak okropnym tygodniu jaki miałam. Dziękuję Ci z całego serca.
    Dzięki Tobie Zaczynam się przekonywać do paringu Shanks x Ace. Ale moimi ulubieńcami dalej.są Zoro i Sanji. Mam nadzieje ze się nie obrazisz ale domyślałam się ze w taki sposób pociągniesz ich historię. Ale mimo.wszytko.przyjemnie się czytało i czekam na więcej.
    Życzę Ci.dużo weny

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale się na to naczekałam! >0< Prawie codziennie tu zaglądałam i sprawdzałam czy coś dodałaś, ale warto było, bo nowy rozdział świetny. *^*
    Po pierwsze, dzięki tobie pokochałam Shanks x Ace, jak koło nich obojetnie przechodziłam, tak tutaj podbili moje serducho na równi z ZoSan, a to nie lada wyczyn.
    Ale się Zoro zamotał, Sanji to chyba depresji przez niego dostanie... ;_; Pewnie szybko mu tego blondas nie wybaczy.
    Automat z przekąskami zgłasza stanowczy protest przed takim traktowaniem go. Ładnie to tak komuś szybkę obśliniać, Luffy?! A pomyślałeś, że ta biedna maszyna będzie teraz tak stała ze śladami twojego jęzora i nawet nie będzie w stanie się wytrzeć? No co za brak manier! ;_;
    A tak serio, to Luffy pewnie wziął tyle chrupów z automatu żeby w pięć minut zregenerować hp, potem stanie przed Lawem z wypiętą w przód klatą i "Pójdź w me ramiona, seksowna ma Julio, Snickersy skleiły mi żebra!" x'D
    Weny życzę i czasu na pisanie, mam nadzieję, że kolejny rozdział wstawisz już niedługo.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kobieto kocham cię! Rozdział cudowny i tak długo wyczekiwany. Ale jest i klękajcie narody. Mam nadzieje że Sanji mu wybaczy i wszystko skończy się dobrze.
    Życzę dużo weny i szybko napisanej notki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kotku mój kochany... Twoje seme takie zabiegane, tyle przegapiło. Po pierwsze, ale masz skila już w ogarnianiu bloga ;o po drugie, piszesz o mnie, przedstawiając się <3 to miłość! Miłość w chuj.
    A teraz... dum dum dum, czuję się, jak wtedy, gdy po raz pierwszy pisałam Ci taaaaaaaki długi komentarz. Nigdy więcej tego nie zrobiłam, prawda? No więc właśnie to robię~
    LuffyxLaw....... mój mózg umarł. Cieszy mnie to, nie powinno?
    Dobra, a teraz: pamiętasz, jak poprawiałam styl, albo przywalałam się do pierdół? Nie będę... Podoba mi się * czyta dalej *
    „Czy w tym wielkim mieście okazałoby się, że dzielą ich jedynie dwie przecznice?” Oooooo moje uke takie romantyczne:*
    No dobra, chyba wiem, co będzie za kilka zdań. Jesteś okrutna :D
    „Roronoa jest gejem?!” po cholerę miałby być hetero? :oooooo
    Koniec! Ja mam idealne rozwiązanie! Trójkącik! Taki ShanksxAcexMarco... kurwa wszędzie sperma i jednorożce.
    „To Koala. Pracuje u nas od roku (mają razem z pandą osobny pokój, taki z napisem „nie karmić zwierząt”)” Wybacz, ale zawsze będzie mnie bawić, to imię.

    „truskawkowe, lodowe marzenie” Shanks ma jakieś dziwne fetysze z lodem i truskawkami w zestawie. Ann by rzygała.
    „Już po chwili trzymał na kolanach torbę wyładowaną żarciem” Shanks wie, jak zdobywać serca. Ja bym mu oddała swoje... a swój żołądek na pewno.
    „gdyż nie chodziło tu już jedynie o jego dziewictwo” Proszę... nie oszukujmy się... o co jego?
    „Musiał przyznać, że miała niesamowicie zgrabne nadgarstki” na pewno chodziło Ci o SPRAWNE nadgarstki, SPRAWNE, nie ZGRABNE. No bo, co mu po zgrabnych nadgarstkach w łóżku. Oh, wait... może nie każdy myśli o seksie. Pfff dobra i tak wiem, ze każdy.

    „Czy mógłbyś… PRZESTAĆ ROBIĆ WIOCHĘ?!” Powiedział Ace, zasypiają z ryjem w talerzu.
    Seksy w przebieralni? Seksy będą? Tak? Tak? Tak?
    „Ratuj mnie, kurwa.” Kurwa, wybieram cię! Atakuj!
    „Wątpię, że gusty nam się pokrywają” lepiej niech pokryją się nasze ciała na na na na na

    „Powiedział Roronoa odwrócony do niego placami.” Zoro i te jego place~ Czy Zoro łysieje i ma placki łysiny na czubku głowy? :DDDDDDD
    Całują się... już widzę co by się działo, jakby się Luffy obudził... ah, tyle możliwości na trójkąt.
    Seksyyyyy piękne jak zawsze. Blaty kuchenne nie są za wygodne, podziw dla Panów, że dali radę, jak na piratów przystało!
    Shanksu, dlaczego Ty masz jakieś zalążki samokontroli i sumienia, a gdzie seksy z Acem, jak chce seksy z Acem, z takim wymemłanym i straumionym psychicznie, mój psychopatyczny mózg by się cieszył. Noooooo Shanks wracaj do cholery! I zrób co masz zrobić. * cisza * jesteś dupkiem...

    OdpowiedzUsuń
  6. „Trafalgar przełknął ślinę, wpatrując się w dwa czarne jak węgiel oczy, które spoglądały na niego zadziornie z dołu” Stary, zapamiętaj ten moment, one już zawsze będą tak patrzyły. I zawsze, zawsze z dołu.
    Jak to Zoro nie przyszedł... jak nie przyszedł? Zgubił się? Siedział pod inną fontanną? ;oooooo
    Seksy! Seksy! Seksy! Seksy na dachuuuuu no dalej!
    „Myślałam, że nie zdążysz.- Westchnął Sabo” Wiedziałam! Wydało się, Sabo jest kobietą! A Koala facetem, tak jakoś mi zalatywało! Sabo, albo musiał być gejem, albo kobietą, za bardzo sobie upodobał rurki i inne podłużne rzeczy...
    „a nie wpatruje się w niego jak w malowane grota” Wszyscy mają wrota, a Ace zadowala dopiero grota:D w grocie skarby. Piraci lubią skarby, to ma syns.
    Nie lubię Koali. Jest dziwna. Potrzebuje psychologa * zgłasza się * albo dobrego seksu!
    Dawaj Zoro! Idź po blond dupę, noooo dalej! Dasz radę, tym razem skręć w prawo, nie w lewo!
    40 stopni na dworze, a Pieg czyta o napierdalającym śniegu... „Ulepimy dziś bałwana?” ;>
    „Skonsternowany, przez chwilę nie wiedział, co ma zrobić. W końcu jednak objął talie Koali”
    https://uproxx.files.wordpress.com/2014/11/obama-koala-hug.jpg?w=600&quality=90&h=415

    „do przygotowanej przeze mnie wcześniej, prywatnej sali. Drobny gest w ramach znajomości.: Po prostu chcesz się z nim seksić na osobności Law. Nie oszukujmy się. Skoro seks jest potrzebny w związku, a ciągle siedzisz w szpitalu.... cóż, trzeba się seksić w szpitalu!
    „Trao… Obiecaj, że ulepimy bałwana…” No pacz, wiedziałam...
    „Nie mógł uwierzyć, że wbrew wszystkim szpitalnym zasadom przemycił mu hamburgera…” Cholera... to się nazywa miłość. Teraz Luffy wyskoczy z pierścionkiem, zrobionym z gumowego penisa i koniec kropka. Miłość po wsze czasy.
    „Tylko sprawdzałem, jak twarda jest powierzchnia.” Obawiam się, że wiem, kto jest pierwowzorem tej sceny... * idzie do kąta, chlipać nad swym życiem *
    Ace z Shanksem jadą na seksy uhuuuu! Nareszcie! …. Co? Jak to Shanks próbuje się domyślać. Goooooooościu, jak ktoś mówi „jedziemy do domu”, to albo oznacza, że będą seksy, albo bardzo musi siku...
    „Jego mężczyzna smażył właśnie pokutne naleśniki” Czy to są takie naleśniku, po których zjedzeniu nastepuje rozgrzeszenie? Poproszę tak z trzy ciężarówki.
    Ace prawiczkiem... kurde, a ja go zawsze widziałam, jako takiego, co się upija i traci swe dziewictwo w barowej toalecie :D
    Oh oh oh biedny Zoro, Sanji tyż biedny. W swej biedocie powinni zacząć uprawiać seks. Seks jest dobry na wszystko. Na biedotę też.

    Oh, już koniec... hymmmmmmm hymmmmm hymmmm * wielka zmara powstaje na czole *
    Mam czekać? ;o no dobra nooooo poczekam, jak inni.
    Ale dopadnę Cię i wydobędę z Ciebie wszystko.
    Kocham Cię kotku! Pisasz mi pieknie, jestem pod wrażeniem, nasze geje się cieszą w skrytości ducha, że za ich los odpowiadają takie zdolne paluszki.
    Najbardziej to lubię Shanksa i Aca. Kropka. Lubię. Brałabym.
    A teraz naskrobię Ci gejów, żebyś tyż mnie kochała <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, musiałam podzielić komentarz, bo był za długi...

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak się tylko przypomnę że my czekamy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Van to były ciężki dwa tygodnie, a następny tez nie zapowiada się lekki. Daj rozdział albo dwa na pocieszenie :) Od razu zachce mi się żyć.

      Usuń
  9. No to co? Badzmy ze soba szczere.
    Pierwsza czesc hmm... bylo nawet uroczo jak Ace zachowal sie jak niedorozwiniete uczuciowo dziecko, ale potem robilo sie juz troche żenująco ❤.
    Jesli chodzi o Sanjiego i Zoro, o wiele lepiej napisana scena i mimo, moim zdaniem zbyt rozciagnietej reakcji Kuka to ten mini dramacik ladnie wpasowuje sie w historie. Mam nadzieje ze bedzie jeszcze lepiej, ale nie przesadz z dramatyzmem, zeby nie zrobilo sie za ciezko. Mimo wszystko odbieram twoje opwiadanie jako lekka komedie (a to mi sie bardzo podoba).
    No a jesli chodzi o Law i Luffiego. No to bylo urocze. Hah ta bezposredniosc Monkeya.
    ... i jak przeczytalam o tej czarnej dziurze, momentalnie moj mozg uznal ze chodzi o inna "dziure" xd. Hah hah hah.
    No tym pozytywnym akcentem koncze i zycze powodzonka

    OdpowiedzUsuń
  10. Zapomniałam o komentarzu... rozproszył mnie wakacyjny wyjazd :P
    Ale pamiętam, że cieszyłam się jak głupia kiedy tylko zobaczyłam, że nowy rozdział się pojawił. I oczywiście warto było czekać, chociaż (jak to bywa i niestety nic się na to nie poradzi) trzeba czekać na kolejny, bo już jestem ciekawa rozwoju wydarzeń!
    Moje kochane LawLu powoli rusza z miejsca hehehe <3
    Pozdrawiam, życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Vaaan.. nie znęcaj się :(
    Czekamy!

    OdpowiedzUsuń