Perlisty śmiech wybuchł
niespodziewanie i zwrócił uwagę kilku
przejeżdżających obok osób. Rudowłosa dziewczyna musiała przytrzymać się
barierki by utrzymać równowagę. Szybko się jednak opamiętała widząc zaczerwienione ze wstydu policzki mężczyzny,
który wyrżnął widowiskowego orła na lodzie.
- Tylko sprawdzałem, jak twarda
jest powierzchnia - mruknął niepocieszony i odwrócił wzrok, gdy Koala pomagała
mu wstać. Szybko schwycił się balustrady i próbował złapać łyżwami jakiś punkt
zaczepienia, by się ciągle nie rozjeżdżały. Miał ochotę przeklinać Robin za
proponowanie takich rozrywek na weekend. Gdyby nie jego męska duma, od razu by
odmówił, ale skoro Koala się tak ucieszyła…
- Chyba przyda ci się lekcja -
Uśmiechnęła się do niego ciepło i otrzepała go z resztek lodu.
- Nie trzeba, poradzę sobie!-
Poczerwieniał jeszcze bardziej i spróbował się wyprostować. Marnie mu jednak to
szło. Nie rozumiał, czemu innym to tak zgrabnie wychodzi a on zachowuje się jak
paralita.
- Jasne, jasne - wzięła się pod
boki i okręciła wokół własnej osi jak zawodowa łyżwiarka. Wyciągnęła do niego
ręce.
- Naprawdę... nie... - Zaschło mu w
gardle i nie wiedział czy bardziej ze wstydu czy rozczulenia, że nie zostawiła
go i nie jeździła z innymi. W końcu ona czuła się jak ryba w wodzie, a on ledwo
stał. Musiała go chwilę namawiać, zanim przyjął jej ofertę pomocy.
Ludzie i koledzy z pracy mijali
ich z uśmiechami na twarzach.
- Widzisz? Nie jest źle -
Dziewczyna ciągnęła go jadąc tyłem i próbując udzielać wskazówek.
Sabo jednak nie potrafił nawet
delikatnie odepchnąć się łyżwą, bo zaraz odstawiał dzikie tańce. I nie robił
tego specjalnie by kobieta jego marzeń nieustannie go łapała. Było to bardziej
upokarzające niż romantyczne w jego
mniemaniu, ale śmiejące się do niego oczy jakoś łagodziły sytuację.
Dzielnie się zatem dla niej
starał i po półgodzinie nawet udało mu się puścić jedną rękę.
- Super! A teraz delikatnie się
pochyl…- Mówiła do niego spokojnie i lekko pociągnęła za sobą… - Dokładnie, i…
Nawet by mu to wyszło, ale obok
nich przejechała grupka dzieciaków i jeden z nich niechcący trącił Sabo w
biodro, więc ten obalił się znów na lód. Był cały mokry od wkładanego w tę
pracę wysiłku i zastanawiał się, jak bardzo żałosny obraz musi sobą
reprezentować. Śmiech Koali jednak był miłym wynagrodzeniem cierpień.
- Dajesz radę? - Zapytała z troską,
pomagając mu dojechać do barierki.
- Tak, tylko zrobię sobie krótką
przerwę - Powiedział i posłał jej przepraszający uśmiech.
- Na pewno? – Ale widząc
jego minę, westchnęła - Dobrze, to ja
zaraz wrócę. Tylko nie próbuj mi tu nic na własną rękę! Jeszcze mi cię
stratują – I posłała mu perskie oko.
Patrzył w ślad za nią, gdy
płynnym ruchem odjechała do reszty znajomych z pracy na środek lodowiska.
Podziwiał jej zgrabną talię i... Szybko uniósł wzrok w górę bo zjechał nim trochę
za nisko. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna celowo się tak wyzywająco
ubrała. Miała na sobie trochę przydługi, ciepły sweter, obcisłe czarne leginsy
podkreślające jej zgrabne nogi, szalik znad którego patrzyły na niego zadziorne
oczy i unosiły się policzki od figlarnych uśmiechów oraz nauszniki. A on
żałośnie ubrał się ciepło by warstwą ubrań amortyzować upadki, a teraz pocił
się jak dzika świnia. Do tego tak cudownie się poruszała… Potrafiła jeździć
tyłem, wykonywać nagłe zwroty i skręty, co wprawiało go w zachwyt. Niestety nie
tylko jego i zgrzytał zębami nie mogąc jej towarzyszyć w tym pięknym tańcu.
Szkoda, że lód to nie to samo co parkiet.
Serce jego wyrywało się w jej
stronę coraz silniej. Widział, jak reagują na nią mężczyźni i zaczepiają, lecz
ona zbywała ich z uśmiechem i słodkimi wymówkami, przez co inni jedynie czuli w
niej większe wyzwanie.
Nie mógł tego znieść. I nie
chodziło tu już o zwykłą fascynację. Od jakiegoś czasu to uczucie stawało się w
nim silniejsze. Niestety od dnia, gdy wyrzuciła go ze swojego domu bał się
strasznie, że jeżeli posunie się dalej, może ją stracić. Teraz jednak to go
rozsadzało. Po za tym nie wiedział czy mu się wydaje, czy ona naprawdę zmieniła
do niego stosunek.
Przełknął ślinę. Przecież nie
może się wahać. Czy gdyby nie chciała jego towarzystwa, to czy by spędzała z
nim ostatnio każdą wolną chwilę? Próbował ją rozgryźć, ale spod kaskady długich
rzęs nie potrafił odgadnąć, czy to jej zwykły urok osobisty czy jest w swym
flircie poważna.
Patrzył jak podjeżdża do niej
jeden z mężczyzn, który od dłuższego czasu ją obserwował. Obracał się wokół
niej mimo, że dalej była niedostępna. Potrafił jeździć równie dobrze jak ona i
dotrzymywał jej kroku. Rozmawiali ze sobą i nawet jeśli nie było to niczym
nadzwyczajnym, w Sabo coś pękało.
Kochał ją. Chciał z nią być.
Chciał by należała do niego.
Wziął kilka głębokich wdechów i na
drżących nogach, powoli odepchnął się od barierki. Małymi posunięciami i
wyciągniętymi do przodu rękami, próbował dostać się na środek lodowiska. Musiał wyglądać zabawnie, ludzie omijali go
zgrabnie zastanawiając się, co wyprawia. Oddychał ciężko i każdy metr kosztował
go wiele. Niestety w pewnym momencie jedna łyżwa odmówiła posłuszeństwa i
postanowiła rozjechać się zbyt daleko, przez co upadł na jedno kolano, podtrzymując
się powierzchni. Jakaś grupka zapytała się czy mu pomóc, ale grzecznie
podziękował i na czworakach ruszył dalej.
- Co ty robisz?- Koala zdążyła
zauważyć co się dzieje, bo wzbudził niemałą sensację i podjechała do niego
zaciekawiona i chętna do pomocy. Mężczyzna który jej towarzyszył niechętnie się
oddalił.
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Tak teraz? - Zapytała, zmieszana
odgarniając pasmo włosów za ucho. Pomogła mu się podnieść - ale… coś się stało?
- Nie tutaj, pomożesz mi
podjechać do wyjazdu?
Skinęła głową i zastosowała się
do prośby. Trzymała go mocno, mocniej niż wcześniej. Sam był spięty i
zastanawiał się, co mu odbiło. Teraz zupełnie nie wiedział co ma powiedzieć.
Tak jak jeszcze chwilę temu miał jasno w głowie tak teraz rozszalało się
tornado i dostał jakiejś dziwnej palpitacji serca.
Udało im się wyjść i odeszli
kawałek na najbliższą ławkę.
- Wszystko w porządku?- Spojrzała mu w oczy zaniepokojona.
- Tak, tak… chciałem… tylko
pogadać…- Język mu się plątał ze stresu.
- To zamieniam się w słuch.
No teraz to już był posrany.
Gdzie jego cała odwaga z którą turlał się po lodzie?
- No więc…
- Tak…? - Próbowała spojrzeć mu w
twarz i uznała, że jego zagubienie jest bardzo zabawne.
- Czy… czy chciałabyś może…
- Tak…?
Jej błyszczące oczy mu w tym nie
pomagały. Już nabrał powietrza i miał to z siebie wyrzucić, ale gdy otworzył
buzie…
Mroźna kula śnieżna trafiła w sam
środek jego ust i zwaliła go na plecy. Plując śniegiem i otrzepując twarz
próbował dojrzeć komu zebrało się na takie głupie żarty i dostrzegł przepraszającą
minę Frankyego, który najwyraźniej celował w Usoppa który zręcznie się uchylił.
Jedyną raną była lekko rozcięta warga, ale to było nic przy posiniaczonym
dupsku od upadków.
Romantyczny nastrój prysł, gdy
dosiedli się do nich koledzy i okazja na wyznanie uczuć minęła.
***
- To u was rodzinne?
- Spierdalaj.
Ace się naburmuszył i schował
głębiej w szalik. Patrzył zza szyby kawiarni jak Sabo pajacuje na lodzie i
cieszył się, że on się nie dał na to wyciągnąć. Kto w ogóle lubił chodzić na
takie rzeczy? Nie lepiej siedzieć w domu przy kominku pod kocem? Zimna nie
lubił, a tym bardziej zimowych sportów. Nie wspominając o tym, że łyży miał
tylko raz na nogach i zdecydowanie nie założy ich już nigdy więcej.
Shanks postawił mu gorącą
czekoladę. Chciał mu zrobić niespodziankę i zabrał go na lodowisko. Miał
nadzieję, że jak zakochana para będą sunąć po tafli trzymając się za rączkę. Niestety nie przewidział, że jego
miłość obrzuci go hejtem i w żaden sposób nie da się do tego namówić.
- Uła – Syknął czerwonowłosy, gdy
Sabo kolejny raz zaliczył twarde lądowanie na kość ogonową – Ciekawi mnie, czy
wyglądał byś tak samo - wyszczerzył się.
- Zawiedziony?- ukrył zawstydzony wzrok w kubku z parującym
napojem.
- Nie, tu też jest całkiem
przyjemnie - nachylił się, podpierając na nadgarstku.
Ace poczerwieniał. Zrobiło mu się
ciepło i poprawił się na fotelu. Nagle spiął się, gdy ciepła dłoń przykryła na kolanie
jego własną.
- Jesteśmy w miejscu publicznym… -
Szepnął trochę zdenerwowany, ale nie zabrał dłoni.
- Spokojnie, nikt nie patrzy.
Portugas rozejrzał się po sali i
rzeczywiście siedzieli trochę w odosobnieniu, osłonięci przez świąteczne
choinki przyozdobione tysiącami mrugających lampek. Za szybą raczej każdy
zajęty był wpatrywaniem się w lodowisko, niż w to, co ma za sobą.
Przyjemne uczucia wykręcały mu
żołądek, i żałował, że naprawdę nie mogą być sami. Dalej pamiętał o tym, czego
nie dokończyli i miał nadzieję, że szybko nadarzy się okazja. Nie spodziewał
się, by w knajpie coś go zaskoczyło, dlatego oniemiał, gdy Shanks nachylił się
do niego i pocałował go w usta. Bez namysłu odwzajemnił to, czując pewien dreszczyk i nie mógł się nadziwić, że
ten stary pryk odważył się na coś takiego. Nie trwało to długo, ale chwilę
jeszcze patrzyli sobie z bliska w oczy.
- A tobie co tak nagle…? -
Zapytał, gdy się odsunęli. Nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.
- To przez ciebie - Mężczyzna
wydawał się speszony własną śmiałością i zaczął rozglądać się nerwowo czy na
pewno nie przeoczył żadnego widza.
- Jeszcze przed chwilą się tym
nie przejmowałeś - zaśmiał się i nie mógł uwierzyć, że ich związek naprawdę tak
wygląda. Zupełnie inna bajka od jego
wyobrażeń z Marco. I wcale nie żałował, że dał temu szansę.
Nagle ktoś zapukał w szybę po
drugiej stronie. Podskoczyli jak oparzeni, a Ace rozlał sobie resztę czekolady
na spodnie. Okazało się, że to Mihawk i witając się z nimi przez podniesienie
ręki, szybko znalazł się w lokalu i podszedł do ich stolika. Ace minął się z
nim, gdy leciał do łazienki sprać sobie plamę i klnąc pod nosem. Wątpił by ich
widział, ale stracha im napędził.
W kiblu zużył pół rolki ręczników
by sprać to cholerstwo ze spodni i do tego wyglądał jakby najzwyczajniej w
świecie się w nie zlał. Jak jakiś
pięciolatek. Westchnął ciesząc się, że czekolada w miarę zeszła i obciągając
nieco niżej bluzę, wracał do stolika. Jeszcze nie zdążył wyjść zza rogu a do
jego uszu dobiegło kilka zdań.
- ...kiedy wylatujesz?
- W przyszłym tygodniu.
- Kto zajmie się firmą pod twoją
nieobecność?
- Myślałem o Rayleigh’ie, jest na
emeryturze, ale podejrzewam że nie będzie miał nic przeciwko. W końcu był tu
przede mną.
Ace nie wierzył własnym uszom.
Czego dotyczyła ta rozmowa? Jaki znowu wyjazd?
- Myślę, że to dobry wybór - powiedział Mihawk i miał jeszcze coś powiedzieć, ale nagle do stolika jak burza
podleciała jakaś dziewczynka w różowych do pasa lokach, która szarpnęła
skonsternowanego mężczyznę za ramię.
- Hej! Kiedy w końcu wejdziemy na
lód?! Obiecałeś!
- Już idziemy, Perona.
- Cóż to za dziewczę? Twoja
córka?- Zażartował Shanks. Dziewczyna obrzuciła go lodowatym spojrzeniem.
- To długa historia. – Skrzywił
się na ten komentarz i lekko zarumienił - Wybacz, muszę lecieć.
- Miłej zabawy!- Odmachał mu i
patrzył zaintrygowany w ślad za tą specyficzną parą.
Ace w końcu zebrał się na odwagę
i wyszedł ze swej kryjówki.
- Co to ma znaczyć?
Shanks spojrzał na niego zaskoczony.
- Co masz na myśli?
- Jaki wyjazd? O czym on mówił?
- A, to… - Przeczesał ręką włosy zawstydzony -
Miałem ci powiedzieć…- westchnął zakłopotany - Tylko nie znalazłem jeszcze okazji…
- Dokąd?
Shanks chwilę milczał.
- Do Stanów.
Ace myślał, że się przewróci.
- Na jak długo?
Mężczyzna nie odpowiadał, spuścił
tylko wzrok.
- Na jak długo? Odpowiedz.
Zaczął wyobrażać sobie tą
odległość, jaka miała ich dzielić. Cały ocean, prawie nawet cała doba. Zaschło
mu w gardle gdy usłyszał odpowiedź.
- Na kilka miesięcy, może dłużej.
- Żartujesz. Powiedz, że
żartujesz.
Musiał usiąść z wrażenia. Zupełnie
się tego nie spodziewał. Nie teraz, kiedy wszystko im się tak pięknie układało.
- No pięknie. - Powtórzył i popadł w dziwny letarg - czyli długo…
- Będę starał się to skrócić. Naprawdę
nie dali mi wyboru! Wybacz, że musiałeś się w taki sposób dowiedzieć…- Obracał
nerwowo w rękach szklankę po kawie.
- I chciałeś powiedzieć mi w dniu
wylotu? Cudownie - zezłościł się. Za bardzo wstrząsnęła nim ta informacja. Wszystkie
plany na najbliższy czas legły w gruzach. Czy w ogóle będzie miał czas do niego dzwonić?
- Ace.
Shanks był naprawdę skruszony,
ale Portgas nie mógł na niego patrzeć. Musiał wstać.
- Idę się przewietrzyć.
- Poczekaj.
- Nie idź za mną.
Przez chwilę musiał pobyć sam.
Chłodne powietrze uderzyło w niego i zdał sobie sprawę, że kurtkę zostawił w
środku. Opatulił się ramionami i siarczyście zaklął. Nie chciał, żeby Shanks
wyjeżdżał. Nie na tak długo. Owszem, nie była to tragedia, ludzie przecież
czasem rozstają się na dłużej i nic się nie dzieje, ale na obecną chwilę była
to niezbyt miła perspektywa. Może mniej by się wkurzył, gdyby mieli więcej
czasu…
- Hej! - Shanks nie posłuchał go i
wybiegł za nim przed lokal, tachając w rękach płaszcze. Wyglądał na nie lada
przestraszonego - Posłuchaj mnie… i masz tu kurtkę! Gdybym wiedział wcześniej…
- Idziemy do auta - Przerwał mu
ostro, narzucając na siebie odebrane ubranie.
- Co?
- Do auta. Masz kluczyki?
- Chcesz gdzieś teraz jechać? -
Kompletnie nic nie rozumiał.
- Tak - Przełknął ślinę. Był
cholernie zdecydowany - Do ciebie. - Poczuł jak boli go klatka piersiowa od
szaleńczych uderzeń serca - Jedziemy do ciebie.
***
Leżał na kanapie i patrzył w
sufit. Tak bardzo ambitnie. Nami cholernie długo mu truła, by wybrał się z nimi
na te cholerne łyżwy i teraz nawet żałował, że odmówił. Myślał, że wieczór w
domu z winem i muzyką oraz wykwintną kolacją, którą sam dla siebie uszykował go
rozluźni, ale niestety poczuł się tylko bardziej samotny.
Do tego nie mógł się pozbierać po
tej dzikiej nocy w biurze. Do cholery jasnej, nigdy nie przypuszczał, że ktoś
może mu tak w głowie namieszać. Przecież już nawet nie mógł na niego normalnie
patrzeć. W pracy niby po staremu, zachowują się wobec siebie jak dawniej tylko…
Gdy nikt nie patrzył…
Przekręcił się na brzuch i
jęknął.
Cholera by wzięła to wszystko.
Zaczął dzwonić jego telefon.
Wyszperał go z kieszeni kurtki która wisiała na oparciu i ze zdumieniem
spojrzał na numer. Po oczach dał mu jasny wyświetlacz z grafiką zielonego
okrągłego Marimo. Odebrał niemało zaskoczony.
- Jakiś koniec świata czy co?
- Co?- Zapytał głos po drugiej
stronie.
- Nie ważne, w jakiej sprawie mam
zaszczyt z panem rozmawiać? - Sanji poczuł, że trzy kieliszki wina to chyba
jednak wystarczająco na jego głowę.
- Chcesz gdzieś iść?
Blondyn aż się podniósł z
wrażenia. Wyczuł, że Zoro jest jakiś inny, jakby zdenerwowany. Przetarł twarz i
musiał chwilę zastanowić.
- Iść? - Zaśmiał się i pokręcił
głową.- Z tobą?
- Tak, coś w tym dziwnego?
- Wszystko.
Chwilę milczeli. Jeśli chodziłoby
o seks, to przecież nie trzeba było się ruszać z domu.
- To randka? - Zapytał się niby
dla żartu, obracając w palcach pudełko po papierosach. Poczuł jak przyśpiesza
mu serce.
- Może. Jeśli chcesz - odpowiedział głos po
dłuższej przerwie.
Tego się nie spodziewał. Coś
ścisnęło mu żołądek.
Znów zapała dłuższa cisza.
- Zejdziesz na dół?
Sanji podszedł do okna.
Rzeczywiście Glon był pod blokiem.
Wahał się. Nie spodziewał się, że
ta relacja się skomplikuje. A dzisiaj miał nawet ochotę napisać do Łowcy, który
nie dawał znaku życia. Musiał znać odpowiedzi na tak wiele pytań, a wciąż powstawały
nowe. Dzisiaj miało być chyba inaczej niż zwykle i bał się tego.
- Okej.
Rozłączył się i nie kłopocząc się
nawet z zakładaniem kurtki, wyszedł przed dom z zamiarem odmówienia i jak
najszybszego powrotu. No bo przecież nie może być nic więcej między nimi. Są
tylko kumplami z roboty. Tylko kumplami. Tylko sex kumplami…
- Hej.
-Hej- Zoro opierał się o czarny
samochód i zmarszczył czoło na brak odzienia blondyna - Nie będzie ci zimno?
- Nigdzie nie idę. – Sanji zmierzył
jego elegancki wygląd. Nie mógł nie przyznać, że wyglądał zabójczo w garniaku -
Nie mów, że to naprawdę miała być randka.
Zoro prychnął, ukrywając
zawstydzenie i westchnął, zupełnie jakby nie wiedział co teraz zrobić. Nie
odpowiedział, co Sanjiego jeszcze bardziej zdezorientowało. Instynkt
podpowiadał mu, żeby uciekać, ale coś niebezpiecznie pchało go w jego kierunku.
Zielonowłosy ostatecznie podszedł do niego, pozbywając się
płaszcza i zarzucił go na ramiona Sanjiego.
- W takim razie nie masz wyboru.
Zanim Sanji zdążył pojąć, o co
może mu chodzić, został uniesiony w górę i przerzucony przez ramię.
- Co ty wyprawiasz?! Postaw
mnie! - Krzyczał zarumieniony i walnął go w plecy. Spanikował, bo serce
zdecydowanie mu przyśpieszyło.
Został brutalnie władowany do
auta. Jego oburzeniu nie było końca i przez pół drogi strzelał fochy, by
ostatecznie wybuchnąć śmiechem. Włożył ręce w ciepłe rękawy i przyjrzał
przystojnemu profilowi mężczyzny, który gdzieś go porywał i wydawał się
zdenerwowany. I co on teraz ma zrobić?
- Co cię tak nagle napadło?- Zapytał,
skubiąc plastik przy szybie. Zastanawiał się nad jego zachowaniem, które i tak
od dłuższego czasu było dziwne.
Nie odpowiedział mu. Z drugiej
strony nie wiedział, czy chce uzyskać odpowiedź. Zapatrzył się na świąteczny
krajobraz za oknem i gdy zmęczyło go milczenie, w końcu się odezwał.
- Dokąd jedziemy?
- Gdzieś.
- Zgubiliśmy się, prawda?
Zoro ostro się zatrzymał na
pobliskim krawężniku, a Sanji starał się zachować powagę. To było przecież do
przewidzenia.
Znaleźli się w mało ruchliwej strefie miasta, zaraz obok rzędu
budek z jedzeniem, które serwowały napoje i dania na zewnątrz w ogrzewanych
namiotach. Wszystko było przystrojone wiszącymi na długich kablach kolorowymi żarówkami,
a z kotłów i patelni unosiła się gorąca para. Ludzie siedzieli na odśnieżonych
ławkach w małych grupkach i śmiali się, zajadając się potrawami z papierowych
kubeczków lub pijąc różnorodne napoje. Sanji uśmiechnął się delikatnie. To
wcale nie tak, że nie raz mijał to miejsce chcąc choć raz się w nim zatrzymać.
Zoro wysiadł i obchodząc samochód,
otworzył drzwi od strony pasażera.
Sanji wstał, czując się strasznie
niepewnie. Przecież oni nie nadawali się na parę. Choć sam lubił romantyczność,
nie potrafił w żaden sposób przypisać jej do nich. Oboje chyba to czuli bo
niezręczność wręcz gęstniała w powietrzu.
- Zmarzniesz - Blondyn patrzył,
jak Zoro niczym się nie przejmując, podchodzi do pierwszego lepszego stoiska.
- To nie jest ważne.
Opatulił się szczelniej otrzymaną
marynarką.
- Nie chcę, żebyś mi coś kupował.
- Ale ja chcę.
- Dlaczego?
Zoro przystanął.
- Musisz zadawać tyle pytań?
- Bo chcę wiedzieć.
- To nie wystarczy? Naprawdę
muszę tłumaczyć dlaczego cię tutaj przywiozłem?
Nie musiał.
- Uważasz, że to ma sens? -
Sanjiego już nie na żarty bolał żołądek. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem się
tak stresował – Spójrz na nas! Jesteśmy całkiem różni!
- Wiem! - odwrócił się do niego -
Ale mógłbyś mi nie utrudniać tego, skoro w końcu się na to zebrałem!
Ciężko mu było patrzeć w ciemne oczy,
ale wytrzymał to spojrzenie.
- To, że się kilka razy
przespaliśmy nic nie znaczy - Przełknął ślinę wiedząc, że może go zranić.
- Może dla ciebie.
Ze zdziwienia aż uchylił usta.
Zoro chyba pojął sens własnych słów, które wypowiedział w gniewie i szybko się
odwrócił. Zabrzmiało to bardziej, niż jednoznacznie.
- Co chcesz pić?
- Piwo. Może być piwo.
Zoro odszedł w kierunku pierwszej budki.
Sanji szybko oddychał. Całe ciało
mu się buntowało i wręcz krzyczało, tak bardzo walcząc ze sobą. Miał mętlik w
głowie. Musiał aż usiąść, bo zrobiło mu się duszno.
Czy on właśnie wyznał mu, że coś
do niego czuje? Czemu tak bardzo nie mógł się przez to uspokoić? Powinien mu na
spokojnie wyjaśnić, że to nie ma szansy powodzenia, a jednak serce dawało
całkowicie inne sygnały.
Uspokój się. Powtarzał.
Akurat do okienka podeszła spora
grupka nastolatków, więc Zoro musiał
czekać na swoją kolej. To dało Sanjiemu trochę czasu na działanie, które podjął
instynktownie.
Jeżeli ma coś rozpoczynać, to tak
jak powiedziała Nami - musi zakończyć stare sprawy.
Wyciągnął telefon i wybrał numer.
Podniósł słuchawkę do ucha i wstrzymał oddech. Teraz albo nigdy.
Coś zawibrowało mu na piersi. Na
początku się zdziwił, ale potem przypomniał sobie, że to nie jego marynarka.
Zoro pewnie zostawił w niej telefon. Zignorował to i czekał. Sygnał wciąż
trwał, ale osoba do której dzwonił nie odbierała.
Nie wiedział ile usłyszał urywanych sygnałów. Zaczął go też
irytować wibrujący telefon w kieszeni, ale przecież nie będzie grzebał w
nieswoim garniturze.
Rozłączył się, nie wiedząc co
już robić.
W tym samym czasie wibracje się
urwały.
Coś go tknęło delikatnie. Dziwne
uczucie, które przemknęło gdzieś po żołądku. Choć chciał już schować swój telefon,
znów wybrał numer, na który przed chwilą dzwonił. Zoro zostały dwie osoby w
kolejce.
Zbiegiem okoliczności kieszeń na
piersi znów zawibrowała.
Miał wrażenie, że czas się
zatrzymał. Jakby dostał obuchem w łeb. Nawet nie myślał. Już nie miał oporów. Po prostu sięgnął po
telefon ukryty w wewnętrznej stronie odzienia. Drżącymi palcami obrócił
wyświetlacz do siebie.
„Mr.Prince”
Pierwszy raz widział ten telefon. Jadnak to, czego był świadkiem nie mogło być przypadkiem. Nie tym razem. Wszystko zaczynało mu się powoli układać w jedną całość.
Rozłączył się i wybrał ponownie
numer. Na ekranie znów pojawiło się to samo.
Zapomniał, jak się oddycha.
Nie myślał. Po prostu wstał i
ruszył przed siebie. Omijał stoliki i pokonywał odległość, która dzieliła go z
Zoro. Ten już zdążył odebrać piwo i iść w jego stronę. Zdwoił tempo, dezorientując
Roronoe, który się przed nim zatrzymał.
- Co jest?
Sanji tylko chwycił kufel i całą jego
zawartością chlusnął w twarz zszokowanego Zoro. Złote kropelki ściekały z brody
i wsiąkały w świeżą koszulę.
- Ty pierdolony kłamco!
Ludzie wokół ucichli,
odprowadzając wzrokiem blondyna, który opuścił
to miejsce najszybciej jak się dało.
Następny rozdział
Następny rozdział
***
Wieeeeeeeeeeeeeeem. Tragedia ze
mną xD No i wiem, że chujowy moment... Miło mi, że tu dalej toczy się jakieś życie. Wbrew pozorom ja tu zaglądam. Serio. Tylko word się sam nie otwiera xD Postaram się następny rozdział dodać szybciej... Mam nadzieję.
o matko matko matko, tyle czekać na rozdział i i tak go zakończyć?!
OdpowiedzUsuńmam nadzieję,że na następny nie będziemy długo czekać!
Trochę szybciej? Jutro!
OdpowiedzUsuńZakończyłaś w takim momencie i każesz czekać? q.q Nie rób nam tego.
Niby wiedziałam, że ten moment nadejdzie, ale.. i tak szok.
Zoro sobie poważnie nagrabił, ciekawe jak to teraz odkręci. Ale tak to już jest z takimi glonami <3
"Seks kumple" ta ta.. wmawiaj sobie blondynku, już i tak wpadłeś, a Van nie pozwoli byś się wydostał ;D
Czekam na kolejny rozdział q.q Niecierpliwie!
Uwielbiam to opowiadanie <3
Ps. Uważam, że ten rozdział to nagroda za zdaną dziś maturę ustną z angielskiego xd A przynajmniej przywłaszczam sobie wyłączność jakoby dla kogoś ten rozdział miał być nagrodą xD
Radości Moja!
OdpowiedzUsuńPopieram wniosek o jak najszybszy rozdział. Przyznam że aż mnie nosi bo sończyło się w takim momencie. Sama już zaczęłam wymyślać jak by to się mogło wydarzyć. Och nie mogę się doczekać co Zoro zrobi żeby Sanji jakoś mu to wybaczył. mam tylko nadzieję że to nie zmierza ku smutnemu zakończeniu (jestem romantykiem i uwielbiam happy endy)
Weny życzę :)
Mi się bardzo podoba nowy wygląd strony. Tylko że na PC wygląda lepiej niż na mobilnych.
UsuńDzięki za zwrócenie uwagi :) teraz poprawiłam, powinno być lepiej^^
UsuńUuuu dramat. Zoro sie doigraaaaał. Szkoda ze nie bylo nic o Luffym i Law. Te scenki z Sabo...hahha uamialam sie, dwie lewe nogi hahahah. Ace coraz bardziej mi sie podoba w tym opowiadaniu no i ogolnie. Bylo slodko
OdpowiedzUsuńKiedy w końcu KeenexAlex :-; dajcie go juzzzzzz :-;
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze fajny, ale tło zasłania częściowo tekst i utrudnia czytanie:/
OdpowiedzUsuńDzięki, teraz zrobiłam tak, że powinno być wszystko dobrze widać^^ Mam nadzieję, że już nie będzie problemów :)
UsuńA więc...
OdpowiedzUsuńTY WREDNY, WREDNY, WREDNY POLSACIE!!!
Skończyć w takim momencie, jak mogłaś?!(płacze, wyje i tupie nóżką).
Hidoiii!
-Dobra dość bo robisz z siebie idiotkę (głos wewnętrzny)
-Oj tam, oj tam wyolbrzymiasz(debil czyli ja)
Oki dość wewnętrznych rozterek i do temaciku.
Rozdział cud, miód, malina ^^ i jeśli nie chcesz żebym zeszła na nerwicę popolsatową to skrobaj następny rozdzialik *^* (to wcale nie jest szantaż, no wcaaaaaleee;D).
Tulę, ściskam, duszę i przesyłam multum weny ♥.♥
Dziękuję:**** naskrobałam xD Dzięki za wsparcie :)
UsuńAch... zabrałam się wczoraj w nocy za to opowiadanie i to był naprawdę dobry wybór. Moje klimaty!
OdpowiedzUsuńBardzo wciągające, podoba mi się taka forma wracania co jakiś czas do kolejnej pary. Pamiętam, że zachwycił mnie moment, kiedy Luffy trafił do szpitala, u wszystkich par coś się działo ważnego, istotny moment, przełom, a tu nagle drama ucięła to wszystko jak nożem, zwalając mnie z nóg.
Świetnie się bawiłam, czytając i uśmiałam się nieraz. Będę czekała na kolejny rozdział!
Życzę weny i pozdrawiam! ♡ :D
Cieszę się, że to się udało i że komuś się podobało^^ Dziękuję za miłe słowa:)
UsuńMatko kochana i co dalej:) Ja chce dalej Boski rozdział jak zwykle a zakończenie piorunujące:) Życzę ci dużo czasu i weny:)
OdpowiedzUsuńVaaan... My czekamy *chlip*
OdpowiedzUsuńDokładnie! Czekamy :(
UsuńJuż nie musicie, aczkolwiek na 17 już znów xD (takie pocieszenie w smutku)
UsuńKsiężniczko...
OdpowiedzUsuńRozdzialik cudo lecz przerwałaś w takim momencie iż mam ochotę pojawić się w twym niesamowitym domostwie i spuścić ci lanie oraz dać karę (sadyzm=100%). Tak więc skrobaj następny rozdzialik żebym nie musiała bić :3
Z wyrazami szacunku, Ja
PS Trochę smuteczek, że nie było Lawa i Luffiego.
Wiem... niedobra ze mnie Van... W 16 dałam Lawa i Luffika na pocieszenie :*
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń