Dzień dla Portgasa D. Ace’a
zaczynał się wybornie. Urocze powitanie, śniadanie do łóżka, darcie mordy do
radia w samochodzie i słodki całus na pożegnanie. Już bardziej mdło być nie mogło,
ale czuł się z tym dziwnie szczęśliwy. No chyba jeden dzień sobie wybaczy
takiej słodkości. Nie licząc może bólu krzyża, ale to tylko przywoływało
uśmiech na jego usta. Czego oni wczoraj nie robili!
- Darował byś już sobie! - Jęknął
Sabo wystukując szalony rytm na klawiaturze, zazdrosny że innym znacznie lepiej
się powodzi.- Czy ja ci też opowiadam o swoich łóżkowych wyczynach?
- A były jakieś? - Ace pomachał
brwiami, a jego brat tylko spalił buraka.
- Goń się.
- Kiedy ją w końcu zaliczysz?
- Ona nie jest obiektem do
zaliczenia! - Rozejrzał się nerwowo na wszelki wypadek. Koali nie było akurat w
pobliżu, poszła kserować dokumenty.
- Uuuu… Poważnie - Bujał się na
krześle i wesoło pogwizdywał. Dziś w firmie każdy musiał zobaczyć jak jest
kurewsko szczęśliwy - A chwyciłeś ją chociaż za rękę?
- Może zobaczysz, czy cię nie ma
u Shanksa w biurze? - Wolał już wrócić do tematu Ace’a, niż martwić się swoim
tchórzostwem - Jak wam się układa?
- Nooo, w sumie świetnie…-
Zamyślił się i na chwilę przygasł – Gdyby tylko nie jechał teraz do Stanów…-
Powiedział zanim pomyślał i szybko zakrył usta.
- Gdzie jechał? - Sabo zawisł z
rękami nad klawiaturą i zamarł.
- Ups, chyba to jeszcze
tajemnica.- Ace położył palec na usta - Więc nie rozpowiadaj.
Blondyna przeszył dreszcz, i bynajmniej nie ze
zmartwienia nad związkiem piegowatego brata. Poderwał się i wyszedł, nic mu nie
tłumacząc.
- Sabo?- Ace nie zdążył nawet
zareagować.
To się nie może dziać! Nie teraz!
Przeszedł jak burza przez biuro
i pchnął drzwi od gabinetu Shanksa. Ten siedział za swoim biurkiem przeglądając
jakieś papiery i spojrzał na niego znad grubych oprawek okularów. Oparł się o
jego biurko i nachylił szepcząc przerażony.
- To prawda?
Czerwonowłosy najpierw
analizował jego słowa i niedługo trwało, jak pojął o co chodzi.
- Co za papla… - Odchylił się na
fotelu i zdjął okulary, przecierając zmęczoną skroń.
- To prawda?!- Powtórzył
przerażony.
- Dragon się z tobą jeszcze nie
kontaktował?
Sabo miał ochotę jęknąć.
- Powiedz, że żartujesz…-
Klapnął na krzesło i położył się na biurku.- Nie wierzę… Dlaczego tak szybko…?
- Mi też to nie na rękę.
Uwierz - Westchnął.
Nie musiał się nawet upewniać,
że powrót jest zarezerwowany również dla niego. Najpewniej dostał maile, które
ostatnio dość ostro zlewał zważywszy na swe sercowe rozterki. Po prostu
cudownie. Chciał umrzeć.
- Kiedy?
- Lepiej już się pakuj.
Cudownie. Wyszedł z gabinetu Shanksa wypompowany z życia i myślał o tym, jak ma to powiedzieć Koali. Co
gorsza, jak on bez niej tyle przeżyje?! Powinien zapytać, czy będą do siebie
pisać? Czy będzie to zbyt nachalne? Przez ten czas może się przecież tyle
wydarzyć! A jak znajdzie się ktoś, kto go uprzedzi i tyle będzie z jego
wielkiej miłości? Nie! Nie może tak być! Musi przed wylotem jej powiedzieć! To
ostateczność!
Nim się spostrzegł już się na
nią natknął. Co prawda w dość dziwnych okolicznościach, bo za nią stał
wianuszek kobiet i dziwnie się podśmiechiwał. Gdy tylko na nie spojrzał
odwróciły się i rozpierzchły, rzucając mu wymowne spojrzenia. Koala nie
wyglądała na skrępowaną, co go tylko bardziej onieśmieliło. Było prawie
wiadomym, o czym plotkowały i nie czuł się z tym lepiej.
- Czemu jesteś taki blady? Coś
się stało?
Stała przed nim piękna jak
zawsze, w krótkiej spódniczce przed kolana i dekoltem, który zatrzymywał mu
pracę mózgu. Tak było i tym razem więc zawiesił się na chwilę oczarowany jej
pięknem. Dziś jej włosy były splecione w warkoczyk okalający głowę, więc jej
oczy nie zasłonięte grzywką stały się jeszcze bardziej przeszywające.
- Nic takiego - Odchrząknął i
zebrał się na odwagę.- Słuchaj…może mógłbym cię dzisiaj odwieźć do domu? - Czuł
jak uginają się pod nim kolana. Zwykła propozycja, a on dostawał palpitacji
serca. Lecz jak teraz tego nie zrobi, to potem może być za późno. Sama
świadomość tego wypruwała mu flaki.
- Z przyjemnością, to bardzo
miłe z twojej strony - Uśmiechnęła się ciepło a w jej oczach tańczyły wesołe
ogniki. Dalej nie potrafił poznać czy się z nim droczy. Te spojrzenia go
onieśmielały i pociągały zarazem. Była zbyt pewna w porównaniu do niego.
Zupełnie jakby zdawała sobie sprawę ze wszystkich uczuć jakimi on ją darzył.
Nie wiedzieć czemu czuł się przez to na straconej pozycji, jak gdyby ona miała
władzę nad sytuacją.
Wyminęła go zalotnie a on na
wpół świadomie powędrował za nią wzrokiem. Ocknął się po chwili, czując na sobie
spojrzenia ludzi dookoła.
No tak, w końcu zbliżał się do
kobiety, która podobała się większości męskiej części ich biura. Koledzy
zazdrościli mu dzielenia z nią pokoju i towarzystwa w stołówce. Niestety
odbijało się to na nim w postaci niemiłych docinek, ale nie potrafił się nimi
przejmować.
Najważniejszą misję miał na dziś
wieczór.
Wziął się w garść i wrócił do
pracy.
***
Nami dzwoniła do niego całe popołudnie. To było
niespotykane, by Sanji nie przyszedł do pracy, a co dopiero jeszcze ją ignorował.
Była wkurzona bo nie wiedziała co tak naprawdę się dzieje. Do tego Zoro w ogóle
nie kontaktował z rzeczywistością. Siedział i patrzył w jeden punkt, nawet nie
otwierając maili, a papiery machinalnie przeglądał. Nietrudno było się
domyślić, że zaszło coś między nimi. Dziękowała w duchu, że obecnie nie mają
wiele roboty bo przy zapierdolu zespół bez Luffyego, Sanjiego i Zoro był mocno
osłabiony. Przecież realizacja gry zbliżała się nieubłaganie więc wzięła na
swoje barki ogarnięcie chłopaków. Zaraz po robocie zaglądając jeszcze po drodze
do sklepu i kupując jakieś pocieszacze humoru udała się do mieszkania blondyna.
Mogła przewidzieć, że romans w biurze tak może się skończyć.
Jednak to co zastała przerosło jej
przypuszczenia.
Nie musiała kłopotać się z domofonem czy też
pukać do drzwi. Sanji dorobił jej druga parę kluczy gdy w pewnym etapie jego
życia bywała u niego częściej niż u siebie w domu. Obraz jaki zastała bardzo
przypominał jej ten sprzed roku, jak musiała za szmaty wyciągać go z doła po
wieloletnim związku z Lawem. Rzuciła siaty w kuchni i poszła do sypialni.
Promienie słabo przedzierały się zza zasuniętych
rolet, a ona w półmroku ledwo dostrzegła zwiniętą kupkę pościeli pod którą
leżało ciało jej przyjaciela.
- Sanji?- Szepnęła i podeszła ostrożnie do
łóżka.
Blondyn spał prezentując sobą obraz nędzy i rozpaczy.
Widać że noc miał nieciekawą, więc nie miała serca go budzić. Poszła z powrotem
do kuchni i zakasując rękawy zabrała się za gotowanie zupy. Pracowała czując,
jak serce ściska jej się z niepokoju. Nie wiedziała czego ma się spodziewać.
Złość jej całkowicie przeszła.
Sanji wstał niewiele potem zaskoczony, że ktoś
kręci się po mieszkaniu. Przetarł oczy pod którymi widniały czarne cienie i
przeczesał wczorajsze włosy. Wydarzenia wciąż żywo w nim się odzywały i znów
dostał skurczów żołądka. Położył się z powrotem, ściskając się za brzuch i
mając ochotę umrzeć.
- Żyjesz?
Cichy głos kobiety nie potrafił go wyciągnąć z
letargu. Czuł się żałośnie.
- Co się dzieje? - Dziewczyna przysiadła na
skraju łóżka i pogłaskała go po głowie.
Wtedy zaczął mówić. Opowiedział jej wszystko od
początku, a ona siedziała i słuchała. Mówił długo, aż całkowicie zaschło mu w
gardle. Bez żadnych emocji, bez siły na łzy. Nie widział jej twarzy ale czuł
jak jej dotyk zmienia się w zależności od nowych informacji. Mówiąc to wszystko
poczuł się lepiej. Niestety jednak dalej sytuacja go przerastała. Nie wyobrażał
sobie spotkać się z Zoro twarzą w twarz.
Po prostu zwyczajnie się bał. Jego. Siebie. Swoich
uczuć.
- Co zamierzasz teraz zrobić?- Zapytała, gdy
skończył.
- Jeszcze nie wiem. Nic nie wiem.
- Kochasz go.
Nie potrafił jej odpowiedzieć.
- I będziesz tak leżał i chował się przed nim?
Zdziwiła go jej stanowczość.
- Nie mówię, że popieram to, co zrobił. Pewnie
sama na twoim miejscu już dawno bym go zabiła - Uśmiechnęła się smutno. Głos jej
drżał z emocji - ale na pewno nie uciekała.
Wiedział, że ma rację. Chciała mu dodać otuchy.
Już raz przez to przechodził. Tylko, że teraz nie wiedział czego chce.
- Co ugotowałaś? – Zapytał chcąc na chwilę zejść
z ciężkiego tematu.
Resztę dnia spędzili w kuchni skupiając się na
przyjemniejszych rzeczach. Czuł się znacznie lepiej i o wiele lepiej mu się
myślało. Jej towarzystwo jak zwykle dodało mu odwagi i zjadając zupę,
postanowił nie robić dalej z siebie ofiary.
- Wrócę jutro - Zapewnił.
- Jakby co, będę podawać ci przedmioty, byś miał
w niego czym rzucać.
Zaśmiał się i wyczuwał jej wrogość wobec Zoro.
- Problem w tym, czy rzeczywiście chcę w niego czymś
rzucać - Upił łyk wina które sobie nalali do kieliszków.
Nie umknął mu błysk jej oczu.
- Będzie mi ciężko, ale postaram się - Mrugnęła
do niego i spojrzała na zegarek - Czas na mnie.
- Więc pozwoli Pani, że odprowadzę Panią do
domu.
- Szkoda, że jesteś gejem, marnujesz się.
- Mówi to kobieta, która odtrąca każdego
mężczyznę.
- Do innych bardziej pasuje określenie „wielka miłość”-
Pomachała brwiami i ściągnęła z wieszaka swój płaszcz.
- A apropo niej... co u Koali i Sabo? - Zapytał,
chcąc jeszcze zmienić temat. - Szykuje się wesele?
- Ona i ślub? Nie ma takiej opcji.
Śmiejąc się opuścili mieszkanie.
***
Chodził po szpitalu znowu zaniepokojony. Tej
małpy na chwilę nie mógł z oczu spuścić bo zaraz coś wywijała. Znów go w łóżku
nie zastał. Zastanawiał się, czy w ogóle jest sens trzymania go jeszcze w
szpitalu. Zaraz jednak upomniał się na takim myśleniu. Najgorsze było to, że wcale
nie chciał go z niego wypisywać. Nie mógł jednak w nieskończoność tego
przedłużać. Był jednak prawie pewny że gdy tylko to nastąpi i nie będą spędzać
ze sobą tyle czasu co wcześniej, Luffy pewnie zmieni zdanie co do niego tak jak
Sanji. Ta myśl go dręczyła nawet po jego wczorajszym wyznaniu.
Znalazł go w świetlicy dla dzieci, gdzie razem z
gromadką maluchów oglądał Króla Lwa. Sam jeden największy spośród skupionych na
bajce krasnoludków. Przyglądał się temu chwilę, a potem pacnął go swoją teczką
w czubek głowy, by ten zwrócił na niego uwagę. Przywitał go szeroki uśmiech.
- Nie rozumiem, jak mógł zrezygnować z mięsa.
To... to…- Luffy kręcił głową komentując zachowanie kreskówkowego Simby –
przecież niemożliwe do wykonania…
Law prychnął ze śmiechu, idąc z nim korytarzem
do gabinetu.
- Boję się pomyśleć, co by się działo, gdyby
zmusiła cię do tego choroba.
- Wolałbym umrzeć.
- Tak myślałem - Zaprosił go gestem do środka i
zamknął drzwi.
- Co dzisiaj mi Pan Doktor będzie robił? -
Zapytał zalotnie sadowiąc się na łóżku i unosząc jedną brew.
Trafalgarowi znów zrobiło się gorąco. Zachował
jednak powagę i udał obojętność.
- Obejrzymy jak się goją rany i zmienimy
opatrunek.
Luffy poczekał w ciszy, jak lekarz przyszykuje
sobie wszystkie narzędzia i dopiero gdy usiadł przed nim na niewysokim
stołeczku, zdjął koszulkę. Przysunął się blisko krawędzi łóżka, zmniejszając
dystans między nimi.
Law’owi czasem zdarzało się, że podrywały go
pacjentki czy nowe pielęgniarki. Wdzięczyły się, komplementowały, zagadywały…
Żadna jednak nie była w stosunku do niego aż tak odważna, jak jego obecny
pacjent. Również z powodu wielu aspektów miał prawo tym razem ulegać temu
flirtowi.
Znów zaschło mu w gardle. Luffy nie krył się z
tym, jak bardzo chciał, by Law stracił kontrolę do której brakowało niewiele.
Nagi tors chłopaka pokrywały bandaże i to również go pociągało. Wiedział że to
porąbane, ale nie mógł się powstrzymać. Nie bez powodu wybrał przecież taką a
nie inną profesję, choć do tego wolał się nie przyznawać głośno.
Delikatniej i subtelniej, niż powinien to robić
lekarz, zaczął zdejmować opatrunek. Zastanawiała go śmiałość chłopaka, który
uśmiechał się z wyższością jednym kącikiem ust. Zupełnie jakby zdawał sobie
sprawę z tego, jak szybko bije mu serce i jakby coś knuł.
Odsłonił dobrze gojącą się ranę. Uformowała się
ona na znak „x” i musiał przyznać, że w niezrozumiały dla niego sposób Luffy
wydaje się z nią atrakcyjniejszy. Ciemne oczy go bacznie obserwowały. Wbrew sobie,
choć nadal nakazując sobie powściągliwość, dotykał skóry częściej niż powinien.
Nie wiedział, czy ulec pokusie, czy jednak być rozsądnym. Nie interesował go
przelotny romans i strach przed późniejszym odrzuceniem nie pomagał.
- To jestem już zdrowy czy nie?
Law zrobił kwaśną minę. Sięgnął po nowe bandaże.
- Wiesz, co mi obiecałeś?- Luffy nie dawał za
wygraną.
- Niczego nie obiecywałem.
Wbrew obawom, jego pacjent się zamknął, więc
mógł w ciszy wykonać swoją robotę. Ręce mu jednak zaczęły drżeć.
Może jednak powinien spróbować?
Nachylił się bardziej nad Luffym i sięgnął za
niego rękami, by obwiązać plecy. Nim się spostrzegł, że sam doprowadził do
zmniejszenia odległości między nimi, poczuł coś elektryzującego.
Zalała go fala gorąca.
Nie był w stanie się poruszyć, gdy usta chłopaka
przylgnęły do jego skóry. Luffy najzwyczajniej w świecie zaczął go bezczelnie
całować po szyi!
Serce i oddech zdwoiły obroty, a on nie był w
stanie go odepchnąć. Sytuacja przerosła jego możliwości a on sam aż przymknął
oczy z przyjemności mocno zaciskając ręce na prześcieradle po obu stronach
chłopaka. Tego się na pewno nie spodziewał.
Nie były to zwykłe pocałunki. Luffy chwytał
delikatnie zębami ciemną skórę jak mały wilczek proszący się o uwagę. Zaznaczył
językiem mokry ślad, sunąc nim do płatka ucha by szepnąć coś do niego
pokonanemu lekarzowi.
- Obiecaj.
Zdecydowanie
nie powinien ufać temu małemu diabłu. Robił z nim, co chciał! Nim odpowiedział,
chłopak sięgnął palcami do jego szyi i wsunął mu za kołnierz fartucha dwa
palce, głaszcząc obojczyki, a kciukiem jego krtań.
Za nic w świecie nie chciał mu odpowiedzieć. Nie
należał do osób które tak łatwo ulegają i musiał zagryźć usta, by nie wydobył
się z nich żaden dźwięk. Jego ciało jednak go nie słuchało. Jego dłonie
powędrowały na plecy Luffyego i zatopiły w nich paznokcie, gdy ten znów użył swojego
języka i zębów.
Niechcący wyrwało mu się westchnienie przez
które rumieńce wpełzły na jego policzki. Nawet Sanji nigdy przez tyle lat bycia z nim
w związku tak go nie rozpalił. Przez chwilę nawet był gotowy mu odpowiedzieć
gdy nagle…
- Ekhem... Doktorze, pacjent z trzynastki narzeka na
jakieś bóle w klatce piersiowej, powiedziano mi że tu pana znajdę…
Nie widział miny Bepo, ale potrafił ją sobie
wyobrazić.
Zerwał się na równe nogi zdecydowanie za szybko,
by potem móc się tłumaczyć.
- Od kiedy to wchodzisz do gabinetu bez pukania,
co?! - Wydarł się na niego widząc, że kolega doskonale wie, co zaszło. Do tego
śmiech Luffyego też dodatkowo go rozjuszył - A ty czego rżysz, pacanie?!
- Może zawołam kogoś innego…-
Bepo zaczął się wycofywać, próbując również udawać, że niczego nie widział.
- Ani mi się waż! – Chwycił go za kołnierz i
usadził na stołku - Będziesz tu siedział!- I ty tak samo!- Wskazał palcem na
Luffiego, który próbował zachować powagę – Macie się nie odzywać! A ja
dokończę to co mam do zrobienia!
Płonąc od środka zmienił opatrunek, a potem
wyszedł trzaskając drzwiami.
Tym razem poszedł kupić paczkę fajek.
***
Zoro nawet się nie zorientował, że to już ta
godzina. Wszyscy z biura już poznikali, a on siedział jak ten debil dalej przy
biurku i wciąż wracał myślami do wczorajszego dnia.
Co miał mu jeszcze powiedzieć? Gdyby tylko nie
zostawił tego cholernego telefonu w tej marynarce! Może teraz wszystko
potoczyłoby się inaczej!
Najgorsze było uczucie, że chyba jednak mu się
to należało. W końcu okłamywał Sanjiego przez ostatni rok. Sam pewnie
zareagowałby tak samo, albo i gorzej. Nie usprawiedliwią go żadne słowa. Nic nie cofnie czasu. Nie będzie im dane
poznać się na nowo bez tego wszystkiego. Ale czy w tedy w ogóle by do
czegokolwiek doszło?
Zadzwonił jego telefon. Odebrał.
- Idziemy na piwo?- Zapytał, zanim rozmówca się
odezwał.
- Jak znowu mam wysłuchiwać twoich żałosnych rozterek
to nie - Prychnął Mihawk po drugiej stronie.
- Dowiedział się.
Nastało dłuższe milczenie.
- O cholera.
- Tam gdzie zawsze?
- Będę za godzinę.
Rozłączył się. Ciszę przerywało tylko tykanie
zegara w kształcie lwa na ścianie. Zwykle tak się nie czuł, ale teraz naprawdę doskwierała
mu samotność.
Bał się, że to się nigdy nie naprawi.
Chwycił wojskową kurtkę z wieszaka i ruszył do
wyjścia.
Idąc głównym holem usłyszał nagle dziwne
dźwięki. Zaskoczyło go to dlatego udał się w kierunku hałasu i delikatnie
uchylił drzwi od jednego z gabinetów.
Był to widok którego zdecydowanie wolałby
uniknąć.
Na szczęście Shanks był obrócony do niego tyłem,
choć jego szanowne, blade cztery litery odbiły piętno na jego oczach
prawdopodobnie do końca życia. Ace który akurat obejmował ich prezesa i widział
jak Zoro ich nakrywa, uśmiechnął się tylko szeroko i przyłożył palec do ust
nakazując milczenie. Roronoa wycofał się po cichu i nie mogąc uwierzyć w to co
widział, udał się do windy.
Tak, dzisiaj zdecydowanie musiał się napić.
Droga
minęła mu szybko. Nawet się nie spostrzegł, kiedy dotarł, a szedł pieszo. Nie
zwrócił nawet uwagi na to, że cały jest przemoczony od śniegu. Przekroczył próg
baru „Kuraigana” i otrzepał z lodowych drobinek, szurając buciorami po grubej
wycieraczce. Mihawk już na niego czekał.
Zanim się przywitał, został zaatakowany przez
różowowłose stworzenie.
- Spóźniłeś się! Przez ciebie się nudziłam!
- Co się stało, że musisz ciągać ją ze sobą?- Prychnął niezadowolony.
- Nalegała. – Westchnął mężczyzna i upił łyk
wina.
- Bo się obrażę! - Pokazała im język i usiadła
naburmuszona do lady - Buce.
- To w ogóle jest pełnoletnie?
- No teraz to przesadziłeś! Wujku!
- Opowiadaj- Zignorował lament dziewczyny.
Zoro również usiadł i dostał od razu kufel swojego
ulubionego trunku. W tym barze ich dobrze znali.
- Nie ma czego. Nie chce mnie widzieć.
Perona się zainteresowała.
- Widzisz? Mówiłam ci, że nie powinien był mu
mówić - Naskoczyła na Mihawka.
- Nie musiałem, wydało się przez przypadek.
Dziewczyna wydała okrzyk przerażenia i zakryła
usta ręką.
- To już w ogóle przejeba…
- Nie wyrażaj się młoda damo.
- Faktycznie, nie powinien się dowiedzieć.
- Trzeba było to zrobić, kiedy miałeś okazję.
Nie dziwię się, że jest wściekły.
- Aż postawię ci jeszcze jedno piwo - Perona
wyciągnęła swój różowy portfel dorównujący jej włosom.
- Dzięki za wsparcie, nie ma co.
- Poczekaj, niech ochłonie.
- Bardziej martwię się o to, jak mamy dalej
razem pracować.
- W końcu musi mu przejść. Po za tym… czy między
wami przypadkiem już coś nie zaszło…?
- Perona…- Skarcił ją czarnowłosy.
- Ty, mała... nie powinnaś już dawno leżeć w
łóżku?
- No co? Chyba nie powiesz, że sobie odpuścisz?
Nie odpowiedział. Oczywiście że nie chciał, ale
czy powinien?
- Ale jakby co, to przecież masz nas, no nie?
- Gorszego pocieszenia nie słyszałem.
Zaraz potem dostał po głowie. Może i go czasem wkurzali,
ale dzisiaj nie wyobrażał sobie wieczoru bez tej skrzeczącej smarkuli i
poważnego ponuraka.
Następny rozdział
Cierpię katusze, wybaczcie że tak długo. Pisałam i płakałam. Dziękuję za wsparcie. Idę. Wrócę. Obiecuję.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNo mam nadzieję, trzymam dalej kciuki za opowiadanie , żeby szybko był następny rozdział a wena zalewała Cię cały czas. Każdego dnia będę wchodzić , żeby sprawdzić czy dodałaś rozdział. Powodzenia i dziękuję za rozdział! <3
OdpowiedzUsuńSzermierz
JUŻ JEST :D Bosze, nawet ja się cieszę xD
UsuńPrzeczytałam i jestem......... rozczarowana ;) oczywiście żartuje. Bardzo się ucieszyłam widząc nowy rozdział, ale było w nim bardzo mało. Chyba że już tyle razy wyobrażałem sobie co napiszesz że jedna z tych wersji się spełnia. Podoba mi się że dodajesz trochę akcji do epizody Sabo i Koali. Oczywiście ja najbardziej czekam na rozwój ZoSanki i mam nadzieję że nie zamierzasz w kierunku jakiegoś smutnego zakończenia bo bym chyba tego nie przeżyła.
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny i czasu na jej wykorzystanie. I naprawdę mam nadzieję że nie będziesz nas torturowac i następny rozdział będzie bardzo szybko.
Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać T^T obiecuję poprawę :3
UsuńOhoho, co to się dzieje! Bepo nakrywa Law, Zoro Ace'a (ach, ten gest, żeby marimo był cicho....). Cieszę się, że Perona się pojawiła!
OdpowiedzUsuńSuper, akcja ciągle idzie do przodu :) Dziękuję za rozdział i życzę weny, pozdrawiam ʕ·ᴥ·ʔ
Dziękuję :* super misiek! :D -> ʕ·ᴥ·ʔ
UsuńPragnę tylko zwrócić uwagę że miną już miesiąc, a tu nadal nic (bo wstawiony był 02.08.16)
OdpowiedzUsuńA wierni czytelnicy czekają.
20 sierpnia
UsuńT^T To nie moja wina, to wina ŻYCIA! XD Proszę o łaskawość!
UsuńHej, będziesz może kontynuować tę opowiadanie? Strasznie się nakręciłam i liczę na więcej. :D
OdpowiedzUsuńOczywiście, że będę! Nigdy bym nie zostawiła niedokońćzonego opowiadania, sama tego nienawidzę, jak się w coś wkręcam a tu patrzę, że porzucone... W tym temacie możecie być spokojni. Każde, ale to każde opowiadanie prędzej czy później będzie zakońćzone :) Cieszę się, że się podoba^^
UsuńBardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuń