Co im odwaliło, żeby wsiadać do
auta nieznajomego mężczyzny? Teraz już co prawda nie było co się nad tym
rozwodzić, Sanji bardziej skupiał się na tym, że krew skapywała Zoro po ramieniu
i zaraz miała wsiąkać w tapicerkę. Roronoa uciskał ranę dłonią, lecz na
niewiele się to zdało. Kierowca irytująco zaczął nucić tylko sobie znaną
melodię, udając, że nic nie widzi. W blondynie coraz bardziej się gotowało. No
przecież nie będzie siedział z założonymi rękami. Po za tym czuł pewne wyrzuty
sumienia w związku z tym, że było to spowodowane z udziałem jego osoby.
- Weź to - Sanji zdjął swój
szalik i podał Zoro.
- Nie chcę.
- Z glona ewoluowałeś w osła?
Mężczyzna posłał mu wściekłe
spojrzenie, ale wziął materiał i przystawił do głowy.
- Pokręcone brwi nie powinny
mieć głosu.
- Palant.
- Spróbuj mi potem gadać o tym,
że nie będziesz mógł tego uprać.
- Sam to wypierzesz. Tylko
ręcznie, to delikatny materiał.
- Wolę już kupić nowy.
- Wątpię. Pierwsza opcja jest
tańsza.
- Nie mów mi tylko, ten kawałek
szmaty kosztował majątek.
- To jedwab ignorancie. I nie najgorsza firma.
- Trzeba mi było dać skarpetę, a
nie teraz jęczeć.
- Miłosna sprzeczka?- Odezwał
się w końcu mężczyzna, nie ukrywając szerokiego i niepokojącego uśmiechu.
- NIE! - Warknęli oboje.
- Ach… piękny wiek…- Jawnie się
nabijając - Kiedy to było…
- Przepraszam, ale… – Zapytał
Sanji najuprzejmiej jak potrafił na obecne warunki. Niestety szybko mu
przerwano.
- Kiedy byłem młody też taką
poznałem. Piękna była. Cudowna.
Blondyn opadł na siedzenie
rozcierając czoło. Paranoja.
- Błagam – Jęknął pod nosem.
- Jej jasne włosy sięgały do
pasa. A oczy! Boże, jakie miała oczy! Nikogo tak bardzo nie kochałem. Ile to ja
się naskakałem, żeby w końcu mnie zechciała! Mnie! Twarda sztuka, mówię wam.
Ale warto było!
Milczeli czując, jak emocje im
się zbierają na wybuch. Romans to było ostatnie, o czym chcieli słyszeć.
- Przeżyliśmy wspólnie piękne
lato. To były najszczęśliwsze chwile w moim życiu. Robiła wyborne naleśniki…
- Cudownie. Pozazdrościć. Mam
nadzieję, że pana małżonka cieszy się dobrym zdrowiem.- Wycedził Zoro,
niespokojnie odliczając ulice do szpitala.
- Nie żyje- Mężczyzna
spoważniał.
Zastygli.
Sanji poczuł rumieńce wstydu za
to, że byli tacy niegrzeczni. Trochę ich wryło.
- Przykro nam - wydukał.
- Życie płata nam figle, na
które nie mamy wpływu. Jedni ludzie przychodzą, drudzy odchodzą. W jednej
chwili masz wszystko, a w drugiej może to stać się jedynie ciepłym wspomnieniem.
Sanji zadrżał. Poczuł się
strasznie niepewnie. Zwłaszcza będąc tu z Zoro i tego słuchając. Bał się na
niego spojrzeć i zobaczyć jaką ma minę.
- Na pewno wiecie, o czym
mówię?- Nieznajomy znów powrócił do swojego wcześniejszego uśmiechu - Jesteśmy
na miejscu.
Rzeczywiście byli już pod
szpitalem. Nawet nie zauważyli, kiedy zajechali.
- Dziękujemy - Powiedział słabo
Sanji i jako pierwszy otworzył drzwi.
- Szczęścia życzę.
Samochód oddalił się na parking,
a oni stali na chodniku w ciszy.
Zoro chciał oddać Sanjiemu
szalik, ale ten pokręcił głową.
- Idź. Poczekam tutaj.
Roronoa podniósł w zaskoczeniu
brew ale nic nie powiedział. Odszedł, a blondyn oparł się o ścianę szpitala i
odpalił papierosa. Nikotyna wypełniła jego płuca, a on przymknął oczy.
To co mu leżało na sercu było
cholernie ciężkie.
Nie mógł uwierzyć że gadanie
jakiegoś starego dziada go tak przytłoczy. Nie liczył ile czasu stał na zimnie.
Obserwował zachodzące słońce i dreptał po ścieżkach w okolicznym małym parku.
- Jeszcze tu jesteś?
Ocknął się, gdy Zoro złapał go
za ramię.
- Przecież powiedziałem, że
poczekam - Spojrzał na opatrunek i uśmiechnął się lekko.- Wyglądasz jak debil.
Trafalgar cię przyjął?
- Był zajęty - Zoro przystępował
z nogi na nogę nie wiedząc jak się zachować, zdziwiony że blondyn jeszcze tu
jest - Nie musiałeś czekać. Pewnie przemarzłeś.
- To nic.
Roronoa patrzył na niego w taki
sposób, że żołądek mu się wykręcał. Jego spokojne, uważne a zarazem dziwnie
czułe spojrzenie wywołało dreszcz, który przeszedł mu po plecach.
- Myślałem.
Nie wytrzymał i spuścił wzrok,
kopiąc delikatnie grudkę śniegu przy ścieżce.
- O czym?
- O tym co zaszło, o nas.
Denerwował się.
- I?
Wyczuł delikatną nadzieję w jego
głosie. Przełknął ślinę i znów spojrzał mu w oczy.
- Przez ten rok naprawdę wiele
się zmieniło. Gdybym nie założył tego konta, być może byłbym teraz wrakiem
człowieka. Te nasze wcześniejsze rozmowy… były dla mnie bardzo ważne. Nie
wierzyłem, że kiedykolwiek będę mógł z kimś tak swobodnie wymieniać wiadomości.
Potrafiłem sprawdzać pocztę po kilkanaście razy dziennie. Chciałem poznać
osobę, która siedzi po drugiej stronie monitora tak bardzo, że momentami to aż
bolało. Tęskniłem, zawierzyłem ci tyle osobistych rzeczy… kurna, nawet nie
wiesz jakie to krępujące! - Cieszył się, że Zoro pozwala mu mówić bez
przerywania. Głos mu zaczął drżeć. – Poznawałem kogoś, komu bezgranicznie
zaufałem. Wiem, też nie jestem święty. Pisząc jednocześnie wiadomości do Łowcy
poszedłem z tobą do łóżka. Również to skomplikowałem. Szczerze, rzeczywiście
byłem wtedy zagubiony. Rozdarty pomiędzy kimś, kogo sobie idealizowałem, a kimś
kogo nagle odkryłem i był obok mnie. Nawet jeśli był głupim glonem - Zaśmiał
się nerwowo i starał się mówić dalej - W pierwszej chwili, gdy dowiedziałem się
prawdy… to mnie po prostu przerosło. Tak jakbym coś utracił, jakbym kogoś
stracił… Teraz jak o tym myślę to nie potrafię rozgraniczyć z kim tak naprawdę
rozmawiam. Za kim teraz tęsknie. – W oczach Zoro dostrzegł ten sam ból - Choć
potrafię zrozumieć, czemu postąpiłeś tak, a nie inaczej. Chociaż to i tak
popierdolone, że ze wszystkich ludzi w internecie trafiliśmy akurat na siebie.
Nie chcę wnikać ile w tych rozmowach było prawdy czy kłamstwa. Nie ma to teraz
znaczenia. Nie mogę też powiedzieć, że jestem całkowicie rozczarowany…- Przełknął
ślinę i spuścił wzrok, gdy Roronoa przyswajał tę informację - Ale na razie nie
wiem, czego chcę. Musisz… dać mi czas.
Zamilkł, dalej kopiąc śnieg.
Czekał na jakąkolwiek reakcje, która nadeszła po dłuższej chwili.
- Czyli, że…?
- Niczego ci nie mogę obiecać.
Serce mu się ścisnęło, gdy to
powiedział. Doskonale zdawał sobie sprawę, że miłość do Łowcy nietrudno
przeleje również na Zoro, o ile już się to nie stało. Nie chciał tego mówić
jednak głośno. Jeszcze nie teraz. Nie, kiedy miał taki mętlik w głowie.
- Dobrze.- Powiedział spokojnie, nie ukrywając
bólu malującego się na jego twarzy.
Sanji odpalił papierosa.
- Pójdę już.
- Odprowadzić cię?
- Nie trzeba.
Oddalił się żałując, że nie
można znieczulić serca chociaż na trochę, by tak nie bolało. Nie musiał
odwracać się za siebie by wiedzieć, że szare oczy wciąż są w niego wpatrzone.
…
- Jeszcze powiedz, że to moja
wina.
Oczywiście, że to była jego
wina. Kto jak kto, ale metod uwodzenia trochę znał, a Shanks był podatny na nie
wszystkie, więc planowane na wieczór spotkanie zostało dość mocno odwleczone w
czasie. Prysznic ich aż za bardzo zaabsorbował. Ace bał się pomyśleć, jaki
przyjdzie rachunek za wodę…
- Tylko potem nie jęcz, jak nas
nie wpuszczą.- Shanks zajeżdżał już na parking.
- Luz. Trafalgar może i jest
byłym Sanjiego, ale nie jest dupkiem. Raczej nas nie wygoni.
- Takie słowa z twoich ust…-
Czerwonowłosy uśmiechnął się pod nosem. - Nawet twoje serce potrafi przebaczać?
- Ej, uratował mi brata.
Powiedzmy, że go toleruję - Pominął inne aspekty.
- Ale czy nas będą w szpitalu
będą o tej godzinie?- Zerknął niepewnie na zegarek, który wskazywał kilka minut
po 21.
Wysiedli z samochodu i ruszyli
do budynku. Ace szedł luzacko, dalej jeszcze czując gorące dłonie na swoim
ciele. Myślał o tym z przyjemnością, kątem oka dostrzegając tajemniczego
jegomościa siedzącego na ławce koło wejścia. Uniósł brew, mierząc nieznajomego,
który przyglądał mu się nieodgadnionym wzrokiem dość intensywnie. Przeszedł go
dziwny dreszcz. Poświęciłby mu może więcej uwagi gdyby nie fakt, że musieli
jakoś wyżebrać możliwość widzenia się z Luffy’m, więc zaczepiony przez Shanksa
szybko stracił zainteresowanie i odpowiedział swojemu chłopakowi.
- Powalę te pielęgniarki swym
urokiem i załatwię nam odwiedziny w trymiga. Zobaczysz.- Ace wskoczył na
stopnie schodów całkowicie pewny siebie.
Jak powiedział, tak zderzył się
z recepcją i wielkim osiłkiem z przyczepioną plakietką „Jan Bart”.
- Godziny odwiedzin już dawno
minęły. Zapraszam jutro - Mruknął wielkolud i dalej stukał sobie coś na klawiaturze
komputera, nawet nie podnosząc oczu znad ekranu.
- Serio?- Jęknął Ace krzywo patrząc na dość
dziką twarz mężczyzny - To takich jeszcze zatrudniają? - Szepnął do duszącego
się ze śmiechu Shanksa.
- I co z tym twoim urokiem
osobistym? - Dał mu kuksańca w bok.
- Stul dziób - powstrzymał się
od komentarza, że przecież sam powinien znać go najlepiej ale zanim zdążył
cokolwiek zrobić, zobaczył uśmiechniętą twarz brata, który najzwyczajniej w
świecie przechadzał się po korytarzu.
- Ace!
Chłopak podbiegł do nich cały w
skowronkach.
- Proszę, proszę. Już na nogach?
Cieszę się, że mój kochany, mały braciszek wraca do zdrowia. – Ace chwycił jego
głowę pod bok i zaczął brutalnie czochrać czarne kłaki.
- Nie jestem mały! - Drugi zaczął
się dziko wyrywać i gryząc brata w rękę, uwolnił się z uścisku.
Szamotali się w najlepsze,
ściągając na siebie wzrok pacjentów i personelu.
Shanks tylko westchnął i
spojrzał na tych dwóch dzikusów z rozczuleniem.
- To co, gotowy wrócić do
pracy? - Zapytał czerwonowłosy, by przerwać ich zawstydzające harce.
- Tak!- Luffy’emu aż zaświeciły
się oczy. – Nie mogę się doczekać, aż zobaczę się z przyjaciółmi!
- Macie sporo do omówienia - uśmiechnął się widząc taki entuzjazm.
- Opowiadaj!- Chłopak zaprosił
ich na najbliższą kanapę oczekując nowości.- Pewnie przeze mnie mają masę
roboty…
Rozmawiali dobrą godzinę,
opychając się ciastkami z automatu. Szybko porzucili temat pracy i zeszli na
mniej formalne historie, co rusz wybuchając śmiechem. Byli w pewnym momencie
tak głośno, że mężczyzna z recepcji poszedł ich uciszyć.
- Najmocniej przepraszamy.-
Shanks ukłonił się nisko speszony - już jest późno, więc również będziemy się zbierać - Wymownie spojrzał na
zawiedzionych chłopaków.
Luffy zaczął jęczeć, lecz nie
mając wyboru odprowadził swoich gości do wyjściowych drzwi. Zostali z Ace’m
trochę z tyłu by jeszcze poplotkować.
- Fajnie, że wpadliście -
Powiedział do brata, który gapił się na tyłek Shanksa - Niezły ma, co?-
Nawiązując do wymownego spojrzenia.
- Oj tak - Portgas uśmiechnął
się i chwycił Luffy’ego za kołnierz przysuwając bliżej, by Shanks ich nie
słyszał - A jaki jest w łóżku…!
Jego brat zaczął się chichrać.
- Tego to akurat mi oszczędź -
Pokazał mu zawadiacko język.
- A jak u ciebie…?- Ace pomachał brwiami.- No…
sam wiesz z kim? Nie widziałem go dzisiaj - Rozejrzał się po korytarzu.
- Jest mocno zajęty - Opatulił
się ramionami, gdy chłodne powietrze wpadło przez rozsuwane drzwi - Ale zaraz
kończy, więc go znajdę.
- Powodzenia zatem - Mrugnął mu.
- O czym wy tam tak szepczecie,
co? - Shanks zapiął kurtkę, ponaglając Ace’a.
- Już idę słonko~
- Słonko?!- Poczerwieniał pod
kolor swoich włosów, gdy Luffy zaczął się głośno śmiać.
- A co? Nieładnie? Wolisz
rybeńko, albo pączusiu?
Jego zapał do żartów jednak
szybko zgasł bo Shanks chwycił z poręczy kupkę śniegu i wcisnął piegowatemu za
kołnierz.
Rozległa się nagle seria dzikich
pisków i bieg do samochodu.
Luffy oglądał to chwilę zza
szyby nie mogąc przestać się uśmiechać. Cieszył się, że Ace porzucił marzenia o
poprzednim związku i dał szansę czemuś nowemu. Po za tym komu jak komu ale
Shanksowi mógł ufać, więc był spokojny.
Jakieś dziwne uczucie wprawiło
jego ciało w drżenie i bynajmniej nie był to chłód zimy.
Powędrował spojrzeniem w stronę,
z której dochodziła nieznajoma aura i zetknął się z intensywnym spojrzeniem.
Obok niego stanął wysoki,
starszy mężczyzna w płaszczu do samej ziemi. Jego czarne, roztrzepane włosy
sięgały mu do ramion, a wąsy zakręcały się śmiesznie ku górze. Uśmiech miał
szeroki i trochę szalony, który pogłębiały czarne tęczówki, lustrując
Luffy’ego. Mężczyzna wręcz przytłaczał swą obecnością.
Ten człowiek był inny od reszty,
i chłopak doskonale o tym wiedział.
- Cześć.
Zagadał, odwzajemniając uśmiech
i nie okazując cienia strachu, choć ręce w kieszeniach lekko mu drżały. Czy oni
się znali?
- Witaj chłopcze - Odpowiedział
mu głęboki jak morze bas.
- Jestem Luffy. Monke…
- Wiem kim jesteś - Przerwał mu
mężczyzna, śmiejąc się pod nosem - I wiem kim chcesz być. Nie musimy się sobie
chyba przedstawiać. Prawda?
Chłopak uśmiechnął się jeszcze
szerzej, czując dreszcz ekscytacji.
- Raczej nie - Szepnął, ledwie
mogąc oddychać.
- I tak ma zostać - Mężczyzna
mrugnął do niego i wyszedł ze szpitala, udając się w mrok nocy.
Luffy nie mógł uwierzyć, że
zetknął się z tym człowiekiem. Zdusił chęć pobiegnięcia za nim na zewnątrz
słysząc za sobą znajome kroki. Raczej nie powinien wychodzić. Zastanawiał się,
czemu pozostał w ukryciu do tego czasu. Podejrzewał jednak, że może mieć swoje
powody. Poczuł jak wzbierają w nim nowe siły, które na pewno jutro wykorzysta.
Nie sądził, że ten dzień będzie
taki interesujący.
- Jak zwykle muszę cię zastawać
wszędzie, tylko nie w swoim pokoju - Law nawet nie miał siły trzepnąć go po
głowie. Patrzył również w ślad za mężczyzną, który rozmawiał z Luffy’m.- Znacie
się?
- Kto wie?- Powiedział
tajemniczo i spojrzał na zdziwionego Trafalgara - Już skończyłeś?
- Tak.
Law był wykończony. Generalnie
ledwo stał na nogach. Potarł skroń i skrzyżował spojrzenie z czarnymi,
rozochoconymi tęczówkami.
- Widzę, że tobie jednak energia
dopisuje - Zaśmiał się.
- Jutro wracam do pracy.
Trafalgar zamarł.
- Nie muszę już leżeć. Z resztą
sam widzisz.
Nic nie odpowiedział. Język
uwiązł mu w gardle.
- Trao?
- Nie powinieneś się jeszcze
przemęczać.
- Nie będę.
Nie mógł go przecież trzymać na
siłę. Wiedział to. Ale poczuł nieokreślony żal. Chociażby teraz widział godzinę
o której skończył pracę. Nie był w stanie określić, jak często będą mogli się
spotykać, o ile w ogóle powinni. O ile w ogóle będą.
Tylko, że naprawdę chciał, by
mogli.
- Coś się stało? - Luffy
przyjrzał się uważniej jego poważnej twarzy.
Mógł oczywiście zostawić
wszystko po staremu. Tylko już nie chciał.
- Idź po swoje rzeczy.
Chłopak ze zdziwieniem
przekręcił głowę, unosząc w ciekawości brew.
- Dam ci wypis dzisiaj. Masz być
na dole za piętnaście minut. Odwiozę cię do domu.
- Super!- Luffy w podskokach
poleciał do windy.
Zdecydowanie powinien przestać
się wahać, choć był zaskoczony swoim zdecydowaniem. Również udał się do swojego
gabinetu przebrać się i w miarę upływu minut zaczął się denerwować.
Roznosiła go też dziwna euforia,
ale starał się uspokoić. Zastanawiał się czy powinien zrobić to co planował,
ale jego obawy rozmyły się, gdy zobaczył Luffy’ego w holu już ubranego w
czerwoną kurtkę z futrzastym kapturem i przewieszoną torbą.
- Ja to wezmę głąbie - Stuknął
go w czoło - Nie możesz dźwigać. Jak już wychodzisz ze szpitala to przestrzegaj
chociaż tego.
- Dałbym radę - Naburmuszył się,
gdy bagaż siłą został mu ściągnięty z ramienia. Nie chciał się jednak kłócić i
potulnie podreptał za Trafalgarem do auta. Nie był przyzwyczajony do
temperatury więc szybko wsiadł do środka szczękając zębami. Nie było to jednak
w stanie zepsuć mu humoru.
- Zanim cię odwiozę, chciałbym
cię zabrać w jedno miejsce - Powiedział Law, odpalając silnik.
- Na to liczyłem - Luffy
uśmiechnął się zalotnie wprawiając serce mężczyzny w stan przedzawałowy.
Jak będzie w stanie nie skupić
się na drodze to to będzie cud.
Na szczęście prowadził bez
problemów, bo chłopak wyjątkowo go nie zaczepiał. Siedział spokojnie wyglądając
za okno i błądząc myślami gdzieś poza nim. Było to tak niespotykanym
zjawiskiem, że Law uśmiechnął się pod nosem. Był zaskoczony, że Luffy'emu udzieliła się ta powaga sytuacji. Czuł nawet za to pewną wdzięczność. Do celu zajechali po prawie pół
godzinie, zostawiając miasto trochę za sobą, błądząc po jego obrzeżach, mijając
urocze jednorodzinne domki i parki. Żółte światło lamp ulicznych prześlizgiwało się po ich twarzach. W końcu skręcił w jedną z pobocznych ulic wjeżdżając przez
ładnie zdobioną bramę. Zrobiło się trochę ciemniej.
Luffy nie zapytał go dlaczego
zajeżdżają na cmentarz.
Bez słowa wysiadł z nim jak
zaparkowali i poszli pod górę słabo odśnieżonymi schodami, mijając coraz więcej szarych kamieni, które stały
się czyimiś pośmiertnymi domami. Gdyby nie małe przydrożne lampki, byłoby tutaj
całkowicie ciemno. Miejsce emanowało dziwnym spokojem i ciszą. Nie słychać stąd
było hałasu ulicy, ani ludzkich rozmów. Byli sami pośród roztaczającego dookoła
zapachu kadzideł.
Luffy prawie wpadł na Lawa,
który zatrzymał się w końcu przy jednym z grobów. Przeczytał po cichu imię wygrawerowane
na marmurze.
„Donquixote Rosinate”
Wyczekał cierpliwie, gdy Trafalgar się modlił i sam złożył hołd
zmarłym, by oddać im szacunek.
- Był najbliższą osobą w moim
życiu - Odezwał się w końcu Law, swoim głosem ostro przecinając ciszę - Choć
doceniłem to o wiele za późno. Zajął się mną, gdy straciłem rodziców. Był ze
mną, kiedy stałem u kresu śmierci. Pomógł mi, nie oczekując niczego w zamian.
Odszedł, gdy miałem zaledwie kilka lat. Już ledwo pamiętam jego twarz, a uwierz
mi, była szkaradna - Zaśmiał się smutno -
Nigdy potem nie miałem już swojego miejsca. Oddawali mnie z rąk do rąk,
chcąc jak najszybciej pozbyć się problemu. Nikt mnie nie chciał i ja też nie
chciałem być "czyiś". Gdy tylko skończyłem szkołę i mogłem udać się na studia,
udało mi się wyrwać od tego koszmaru. Starałem się żyć obok, choć samotność
mnie bolała.
Nie wierzył, że to mówi. Chłód
dostał się pod jego cienki płaszcz i wprawił w drżenie mięśnie.
- Więc radziłem sobie z nią na
swój sposób, nie potrafiąc się z nikim związać, nie potrafiąc zaufać, traktując
innych facetów jako przelotne romanse - przełknął ślinę - Potem pojawił się
Sanji i on to zmienił. Chciałem żeby nam się udało ale… bałem się zbliżyć. Nie
wierzyłem tak naprawdę w to, że będę w stanie przestać myśleć o przeszłości, że
mogę stworzyć jakikolwiek ciepły i normalny związek. Nim się obejrzałem,
wszystko spieprzyłem. Uciekłem w pracę bojąc się odpowiedzialności, zaniedbując
to uczucie i nie kiwnąłem palcem by to zmienić. Kochałem go, ale wiem też, że
równie mocno pokochałem swoją pracę. Nie przypuszczałem jednak, że przestanie
mi ona wystarczać. Nie jestem w stanie powiedzieć, ile spotkań będę musiał
odwołać, ile razy kogoś zawiodę, bo będę w tym czasie ratował komuś życie.
Nawet jeśli ta osoba będzie dla mnie bardziej ważna niż ta na operacyjnym
stole. Nie mam na to wpływu i nie mogę być z kimś kto tego nie zrozumie. Nie
jestem w stanie się rozdwoić. Nie wiem czy zniosę kolejny zawód.
Luffy patrzył na niego poważnie.
Jego spojrzenie go zaskoczyło. Było zdecydowane i jakieś takie… błyszczące.
- Więc taka jest twoja
odpowiedź?
Law zmarszczył brwi słysząc to pytanie.
- Nie rozumiem.
- Nie obchodzi mnie jaką miałeś
przeszłość, czy jaką masz pracę. Mam to gdzieś, czy będziesz ją kończył
wieczorem czy nad ranem. To jest twoje miejsce. Rozumiem. Ja też mam cel w życiu, który jest ponad pewne rzeczy. Wiem jednak, że chcę z tobą być i cieszyć się nim razem z tobą. Więc teraz ciebie pytam czego chcesz. Reszta nie ma
znaczenia.
Ten chłopak był zdecydowanie
inny od tego, którego znał. Szczerość i bezpośredniość jak zwykle go wgniotły w ziemie. Był jeszcze bardziej pociągający niż wcześniej.
Dopiero teraz poczuł, jak w porównaniu z nim jest słaby i jak bardzo się
różnią. Jak bardzo uginają mu się nogi z bezradności na własne uczucia.
- Więc? – Luffy niespodziewanie
wyciągnął rękę, szeroko się uśmiechając.
Widząc to nie potrafił się dłużej
wahać. Nie rozumiał jego zdecydowania i uporu, ale skoro to zaakceptował, to
był wszystkiego świadomy. Miał wrażenie, że wcale nie musiał tu z nim
przyjeżdżać. Coś, co dla niego wydawało się trudne, dla Luffy’ego wale takim nie
było. Miał nadzieję, że przy nim życie będzie znacznie prostsze. Poczuł jak wielki kamień spada mu z serca.
Złapał jego dłoń.
Była o wiele cieplejsza od jego
własnej.
- Wracajmy - ze wstydu pół
swojej czerwonej twarzy schował w szalik.
- Pewnie, shishishi! - Luffy nie potrafił ukryć radości.
Nie puszczając swoich rąk
zaczęli iść w stronę samochodu.
…
Unikała go. Od zeszłej nocy,
którą spędzili wspólnie na kanapie w swoich objęciach, nie byli w stanie
spojrzeć sobie w oczy. Chciał nawet do niej zagadać przed lunchem, ale uporała
się ze swoją pracą wcześniej i poszła do stołówki bez niego.
Wspominał ten niezręczny poranek
milion razy i czerwieniał po same uszy, gdy rano odprowadzała go do drzwi.
Oboje zachowywali się jak dzieci w podstawówce, ale naprawdę nie wiedział, co
właściwie ma zrobić. Przecież niczym nie zawinił. Niczego niestosownego nie
zrobił. Tylko się obejmowali! Co prawda całą noc, ale przecież nic więcej! Za
wyjazd też nic nie mógł poradzić. W jego mniemaniu powinno chociaż po części
zostać po staremu, ale Koala ograniczała rozmowy jedynie do pracy i znikała,
gdy tylko nadarzyła się okazja.
Nie potrafił jej zrozumieć i
ciężko mu było z tą niewiedzą. Rozsadzało go od środka i miał ochotę ją błagać,
by choć raz na niego spojrzała.
Jęknął leżąc na biurku i nie
mając siły się ruszyć. Kark też miał zdrętwiały. Wrócił myślami do zgrabnej
talii dziewczyny i poczerwieniał.
Wczoraj mu było cholernie
przyjemnie. Serce mu prawie wysiadło z przeciążenia. Może powinien iść się
zbadać czy nie ma jakiejś arytmii?
Wyprostował się jak struna, gdy
usłyszał znajomy stukot obcasów.
Włączył facebooka i udawał, że
poprawia jakieś dokumenty.
Dziewczyna nawet nie zwróciła na
niego uwagi. Jego jestestwo przestawało mieć sens. Do Ameryki nie doleci bo
zdąży umrzeć po drodze z rozpaczy.
- Już po obiedzie?- Spróbował
zagadać.
- Yhym.
- Mogłaś powiedzieć, poszlibyśmy
razem.
- Przepraszam, chciałam szybko
wrócić. Dzisiaj mam strasznie dużo maili…
- Może ci w czymś pomóc?
- Nie trzeba.
Sztylet wbijany w jego pierś
przebijał jego zdruzgotane serce. Sam nie miał nic do roboty więc nie wierzył,
że ma jakieś zlecenia.
Ostatnia szansa.
- Co powiesz na kawę po pracy?
Kolala w końcu na niego
spojrzała smutnym, zmieszanym wzrokiem.
- Przepraszam, ale na wieczór
mam plany…- odpowiedziała cicho.
- Rozumiem.
Nie miał siły jej dłużej o nic
pytać. W ciszy spędzili resztę godzin w firmie.
Pomyślał, że może tak jest
lepiej. W końcu zaraz i tak go tutaj nie będzie.
Nooooooo dojebałam patosem xD Dziś dużo poważnych rozmów. Nie dziwcie się więc, że to tak długo trwało. Niedługo będą sparkle miłością xD Lofki dla Was za cierpliwość :3 Możliwe że są błędy, nie miałam siły czytać niektórych fragmentów drugi raz, mam nadzieję, że mi wybaczycie <3
Już mówiłam, że cię kocham kobieto?
OdpowiedzUsuńJak zwykle rozdział cudowny a ten tajemniczy gość:)
Każdy oczywiście wie kto to jest nie trzeba przecież nic mówić lol.
I wprowadzenie go było arcy świetne.
Przesyłam dużo Wenów w toplesie i buziaczków.
*daje się rozpieszczać* och, jakam ja mało oczywista ;D tak, to TEN gość ;D Wena szaleje~ to na pewno dzięki temu, że mi ją ślecie :3 Dziękuję :*
UsuńO-ha-yo Księżniczko❤
OdpowiedzUsuńZaj***ty rozdzialik (przykro ale nie jestem w stanie tego inaczej opisać ^^).
LawLu best*^*
I chyba wszyscy wiemy kim jest tajemniczy jegomość;3.
Przesyłam dużo weny, buziaków i uścisków❤❤❤.
Salonach Ohime-sama:3
O-ha-yo Księżniczko❤
OdpowiedzUsuńZaj***ty rozdzialik (przykro ale nie jestem w stanie tego inaczej opisać ^^).
LawLu best*^*
I chyba wszyscy wiemy kim jest tajemniczy jegomość;3.
Przesyłam dużo weny, buziaków i uścisków❤❤❤.
Salonach Ohime-sama:3
Dziękooooooooooować <3 ze mnie to nie księżniczka, a wiedźma;D Tyko taka z uszkami i ogonkiem :3 Staram się jak mogę, dziękuję :* Również ściskam!
Usuń