środa, 2 listopada 2016

Nie iGRAJ ze mną 20


- Dobra, słuchajcie mnie wszyscy!
Osiem par oczu wpatrywało się w Luffy’ego wyczekująco. Nie sądzili, że mogło im tego tak bardzo brakować. W końcu byli w komplecie i praca mogła ruszyć pełną parą. Ich kapitan wykrzykiwał rozkazy, a reszta z entuzjazmem słuchała, gotowa spełnić jego oczekiwania. Mówił krótko i zwięźle, przekazując reszcie swój entuzjazm i energię. Gdy skończył, zabrała jeszcze głos Nami.
-  Jak już pewnie dobrze wiecie, Shanks musi nas na jakiś czas opuścić. Pod jego nieobecność będziemy mieć zastępstwo. Rayleigh będzie od jutra nadzorował nasz projekt. Jest wcześniejszym współzałożycielem firmy, każdy z was zawdzięcza mu swoją ciepłą posadę, wiec błagam, nie dajmy się zbłaźnić...- Zmierzyła surowo na chłopaków.-  Do tego jest jeszcze jedna kwestia…- spojrzała ze smutkiem do uśmiechającej się Robin.- Niestety nasza pisarka została wyznaczona do pokojowej misji, jaką jest podróż do Stanów z resztą delegacji... - Zrobiła zdruzgotaną minę, a ekipa również posmutniała. - Mam nadzieję, że damy z siebie wszystko podczas jej nieobecności. - Szczególnie miała na myśli siebie, myśląc o chaosie jaki potem zapanuje. – A teraz do pracy!
Sanji w końcu poczuł, że jest w stanie dokończyć  to, co leżało odłogiem podczas jego żałosnej depresji. Podwinął rękawy i już tak nie przeżywając, że Zoro siedzi naprzeciw niego, zaczął edytować swoje questy. Na poczekaniu wymyślił nawet kilka nowych. Wszystkim udzielał się nastrój kapitana, który skakał wokół nich i przyglądał się temu, co zostało zrobione pod jego nieobecność. Blondyn był też ciekawy, czy jego błyszczące oczy nie są również wynikiem czegoś innego i uśmiechnął się potajemnie, zdziwiony własną reakcją. Dla Trafalgara w końcu też nadszedł czas, by sobie kogoś znaleść. Z Luffy’m na pewno będą tworzyli ciekawą parę i chętnie nawet zobaczyłby to na własne oczy.
Za to przyłapał glona na tym, że ciągle na niego zerkał znad swoich okularów. Paliło go to spojrzenie i serce mu za każdym razem przyspieszało. Nawet mu przyniósł kawę! Sam z siebie! Tak po za tym nie za wiele się do siebie odzywali. Opatrunek też już zdjął, rana nie wyglądała teraz wcale na groźną. Cieszył się, że nie stało się nic poważniejszego. Myśli błądziły mu często wokół tego jednego tematu.
Miał na przeciwko siebie swojego Łowcę. Pożar jaki wywołał w jego sercu przecież nadal się tlił.
Niesamowite jak w ciągu paru dni zmieniało mu się podejście. Bardzo chciał, by znajomość wróciła na stare tory, ale wciąż miał opory. Zwłaszcza, że nie wiedział, co siedzi pod tą zieloną czupryną. Może i rzeczywiście nie chciał, żeby cała ta sytuacja przyjęła taki obrót, ale czy mu naprawdę zależało?
Nagle jego uwagę przykuła kolorowa chmurka w rogu ekranu monitora oznaczająca wiadomość.

Zoro
masz szarą smugę na policzku od długopisu.

Sanji spojrzał na Roronoe jakby naprawdę zamiast niego ujrzał dorodnego, bezmózgiego glona. Jeżeli to był powód jego całodziennego zerkania to miał ochotę mu jebnąć w ryj.

Sanji
to świetnie, że mówisz teraz.

Zaczął pocierać policzek i znów dostał wiadomość.

Zoro
drugi.

Warknął i zastanawiał się, czemu nie może mu tego powiedzieć normalnie wprost.
Mężczyzna naprzeciw niego zaśmiał się ukradkiem, co jeszcze bardziej go wkurzyło.

Sanji
co cię tak bawi?

Zoro

tylko się rozmazałeś

Już miał odpowiedzieć coś kąśliwego, ale powstrzymał się, bo dostał kolejną wiadomość.

Zoro
nawet z tym ci do twarzy

Zmrużył oczy, ale nic nie napisał. Czekał dalej.

Zoro
brew też masz jakoś krzywo

Sanji

to próba obrazy mnie czy słaby podryw?



Zoro

po prostu nie mogę oderwać od Ciebie wzroku

Sanji przełknął ślinę.

Zoro

co mam zrobić żebyś mi wybaczył?

Zawisł z palcami nad klawiaturą. Zrobiło mu się gorąco. Rozejrzał się dookoła siebie czy nikt na nich nie patrzy, ale każdy był zajęty własną pracą.

Zoro
Nie jestem w stanie czekać. Nie po tym, co było.

Miał to samo. Zwlekał na pewno na złość sobie, ale też nie chciał pokazać Roronorze, że przejdzie koło tego obojętnie. Niech się chociaż wysili! W ogóle wymienianie w taki sposób wiadomości przywracało wspomnienia. Nie wiedział co odpisać. Był rozdarty.
- Hej, słuchajcie mnie!
Luffy wydarł się nagle na całe pomieszczenie. Aż niektórzy podskoczyli przerażeni.
- Zapraszam was do siebie na imprezę! W ramach podziękowań za waszą ciężką pracę!
- Ty się gamoniu lepiej bierz za swoją, a nie zabawa ci w głowie! - Nami zdzieliła go po łbie - Ale pomysł jest fajny, pożegnamy się też dzięki temu odpowiednio z Robin - Mrugnęła dziewczynie - To co, kto się pisze?!
Wszyscy bardzo chętnie przystali na pomysł i raczej nie było sprzeciwów, dlatego też Sanji siedział cicho, choć targały nim niejasne obawy. Zoro przyszpilił go swym stalowym spojrzeniem i już wiedział, że czeka go kolejna rozmowa.

***

- Duży popcorn, nachosy z sosem serowym, podwójna cola i zabawkę poproszę.
- Tylko niech to będzie ta duża teksańska gąsienica - Dodał Ace, odbierając napoje.
- Ale ja chciałem żuka gnojaka.
- Kompromisowo możesz wziąć paź królowej.
- Żuka gnojaka poproszę.
- Przecież i tak tego nie zbierasz!
- Chcę żuka!
- To papier, kamień, nożyce!
Rozegrała się scena iście z areny Koloseum.
- Życzymy udanego seansu – Odburknął znudzony, tłusty sprzedawca podając im resztę jedzenia i w ostateczności sprzedając gąsienice.
- Nie mogłeś wymyślić czegoś bardziej ambitnego? - Powiedział Shanks myśląc o grze i wziął porządną garść popcornu do ust, ale zaraz wypluł, bo został mu sprzedany łokieć pod żebra.
- To miało najniższe wymagania sprzętowe - Tulił swojego zdobytego owada i szukał sali. – Po za tym przyda mi się jakiś pluszak pod twoją nieobecność. Będę miał z kim spędzać noce - Pokazał mu język.
Wykupili bilety do kina na horror z insektami w roli głównej i zasiedli na wyznaczonych miejscach. Mieli zarezerwowane na samej górze. Nie było za wielu ludzi, film już leciał od dobrych dwóch tygodni, więc uniknęli tłumów.
- No proszę, ile się pozmieniało odkąd ostatnim razem byłem w kinie. Jakie wygodne siedzenia!
- Tylko się nie podnieć - Zaśmiał się Ace, zajadając się nachcosami.
- Za późno - Szepnął mu do ucha i uśmiechnął zadziornie.
- Nienawidzę cię - Posłał mu wściekłe spojrzenie samemu czując palącą potrzebę spełnienia własnej żądzy.
Cieszył się, że gdzieś wyszli, ale żałował, że nie są teraz sami. Nie poznawał siebie pod tym względem. Czy jego organizm tak reagował by się zaspokoić na przynajmniej najbliższy miesiąc? Rozbawiła go ta wizja.
Pomimo, że film był horrorem to co chwila wzdychali zażenowani. Scenariusz momentami był tak absurdalny, że aż bawił. Komentowali go z przyjemnością i zaśmiali, gdy trafili nawet na wątek miłosny z elementami erotyki.
- Romans podczas inwazji insektów… jak uroczo.
- Jeszcze się okaże, że ona też jest robalem.
Naraz rozległ się wrzask i aktorka pękła na pół, uwalniając na świat krwiożerczą modliszkę, która odgryzła facetowi głowę.
- Pięć punktów dla mnie.- Ace zasiorbał resztki coli z satysfakcją i spojrzał na zszokowanego Shanksa.
- Przecież to było pojebane.
- No nie?
Film zaczął go nudzić swą przewidywalnością, więc postanowił skupić się na czymś innym. Uśmiechnął się przebiegle i nachylając się trochę, zaczął całować Shanksa po szyi.
- Co ty robisz? - Wyszeptał, ale nie protestował - Podnieca cię akcja na ekranie? - Zaśmiał się.
- Ty mnie podniecasz.
- Nie wytrzymasz jeszcze tych 20 minut? Tu pewnie są kamery.
- Niech patrzą.
Czerwonowłosy tylko westchnął i niespodziewanie zdjął marynarkę.
Ace uniósł brew, gdy rzucił mu ją na kolana.
- Co…?
Szybko się jednak zamknął, by nie pisnąć.
Ręka Shanksa szybko wsunęła się pod materiał i gładziła wypukłość na jego spodniach.
Zagryzł wargi i zapadł się głębiej w fotel, rozsuwając kolana i dając ciepłym palcom lepszy dostęp. Sprzączka od paska cicho kliknęła, gdy ręka mężczyzny sprawnie go rozpięła i zataczała kółka na mokrym już materiale bielizny.
Jego facet chyba nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Wbił paznokcie w oparcie, gdy kciuk mężczyzny potarł lepką skórę. Przymknął oczy i oblizał wargi, gdy powolne ruchy doprowadzały go do szaleństwa.
- Shanks… - wyjęczał.
Byli przecież w kinie na miłość boską!
Poczuł miłe ściśnięcie przy czubku i odruchowo poruszył biodrami. Miał ochotę zdecydowanie na szybsze tępo ale Shanks najwyraźniej dobrze się bawił.
Akcja na ekranie już zupełnie go nie interesowała. Świadomość, że robią to w miejscu publicznym jeszcze bardziej go nakręcała.
Dłoń obróciła się lekko, zaciskając się i rozluźniając, kciukiem drażniąc najwrażliwszy punkt. Westchnął, oddychając coraz szybciej i pokazując, co najbardziej mu się podoba. Spełnienie zbliżało się powoli lecz intensywnie i bał się, że nie będzie potrafił opanować głosu. Męska ręka doskonale wiedziała, jaką dać mu rozkosz. Zamknął oczy i odchylił się do tyłu, gdy penis zaczął przyjemnie pulsować. Sperma rozlała się w ciepłej dłoni Shanksa.
Na szczęście nikt go nie słyszał, bo na ekranie rozgrywała się właśnie największa masakra.
- Jesteśmy naprawdę hiper romantyczni.
- O co ci chodzi? - Zaśmiał się zadowolony Ace, pogwizdując wesoło i wrzucając śmieci do wielkiego kosza, przy którym stała jedna z pracownic kina. Patrzyła na nich intensywnie.
- Jak myślisz, one wiedzą? - Szepnął Shanks.
Dziewczyna się za nimi obejrzała z głupkowatym uśmiechem.
- Wiedzą. Na pewno wiedzą.
- Nie przesadzaj.
- Nie wrócę tu więcej. Mogli nas przyłapać!
- Żeby to było pierwszy raz…- Dodał Ace i zaraz pożałował, że się odezwał.
- Jak to…?
Udało mu się jednak zręcznie wymigać od informowania go nakryciu ich przez Zoro. Wcale nie chciał rozstawać się za tymi spontanicznymi przyjemnościami w różnych ciekawych miejscach.

***
Nie rozumiał. Dzisiaj w ogóle nie nadarzyła się okazja! W biurze ciągle coś się działo, albo ktoś im przerywał. Na korytarzach nagle znikała, na stołówce siedziała w kącie z Robin i o czymś żywo rozmawiały. Jak chciał podejść, to nagle odbierała telefon. Wykręcała się mnóstwem pracy i sam też nagle miał więcej na głowie, więc nie porozmawiali tego dnia ani razu.
- Oszaleję!
- To znaczy?
Sabo spojrzał na Sanjiego, który stał z nim również na tarasie i palił papierosa. Był tak zamyślony, że nawet go nie zauważył.
- Eee… no…- Wymamrotał cały czerwony.
- Koala?- Uśmiechnął się i zaciągnął się dymem.
- No…
- A wydawało mi się, czy wam się jednak układało?
- Sam już nie wiem.- Ukrył twarz w dłoniach.- Do tego jutro ten wyjazd…
- Hymmm…
Sabo spojrzał na jego zamyśloną twarz.
- Co?
- Luffy robi dzisiaj u siebie imprezę. Może wpadniesz i zabierzesz ją ze sobą? Myślę, że nikt nie powinien mieć nic przeciwko.
Sabo zaświeciły się oczy.
- To jest myśl! Genialne! Wezmę ją tam, spędzimy miło czas i potem…
- I potem?
Zamyślił się poważnie.
- Powinienem jej powiedzieć, że ją kocham?
Tym razem Sanji wydawał się zaskoczony, ale nic nie powiedział.
- Pierwszy raz w życiu tak się boję. Nie sądziłem, że można się tak czuć.
- Chyba cię rozumiem. Z drugiej strony nic nie tracisz. Jeżeli cię odrzuci, i tak cię tutaj nie będzie.
- I przynajmniej będę miał pewność.
- Tak…
Sabo uniósł brew i przyjrzał się lepiej koledze.
- Też nie wyglądasz najlepiej.
- Również będę mieć ciężki wieczór.
- Nie wiadomo czasem kiedy odpuścić, nie?
- Chciałbym wiedzieć, czy w ogóle warto zaczynać.
- Oczywiście. Ale chyba przekonałem się o tym dopiero, jak zaraz to stracę.
Sanji również się uśmiechnął i dopalił papierosa.
- Żeby to jeszcze było takie proste.
Sabo się zaśmiał.
- Zostaje nam tylko życzyć sobie powodzenia.
Rozeszli się każdy do swojego działu i z nową energią postanowił, że tym razem poprosi Koalę na słówko.
Jaki był jego szok, gdy zobaczył, że zmierza w kurtce do windy i znika za jej drzwiami.
Jak szaleniec pognał na klatkę schodową i skacząc po parę stopni leciał na parter. Musi ją dzisiaj zaprosić. To był ostatni wieczór!
Cały zgrzany wypadł na hol i leciał do wyjścia. Udało mu się ją dogonić na stopniach do firmy, gdzie chwycił ją za ramię.
- Sabo…?- Dziewczyna wyglądała na niemało zaskoczoną i zmieszaną. - Co się dzieje?
Dyszał ciężko opierając ręce na kolanach.
- Już… wychodzisz…? - Dyszał.
- Tak… mam kilka spraw do załatwienia…
- A wieczorem?
- To znaczy?
- Chciałabyś pójść ze mną do Luffy’ego? A potem byśmy gdzieś wyskoczyli? – Wyprostował się i spojrzał jej w oczy - Tylko we dwoje?
Koala wyglądała na spłoszoną. Spuściła wzrok i nerwowo miętosiła swój szal.
- We dwoje?
- Chciałbym ci coś powiedzieć.
Tym razem zamarła, a jej oczy zabłyszczały. Otworzyła usta i gdy na niego spojrzała, serce zabiło mu szybciej. Czekał na te słowa, które przerwał ryk klaksonu.
Obok stał czarny luksusowy samochód, a w środku siedział jakiś nieznany mu mężczyzna. Nie widział go zbyt wyraźnie, ale był też bardziej skupiony na dziewczynie. Miał wrażenie, że to co chciała mu powiedzieć było bardzo ważne.
- Przepraszam - Powiedziała płaczliwym głosem - ale dzisiaj nie mogę. Już mam plany, o których nie mogę ci powiedzieć.
Myślał, że mu serce pęknie.
- Jutro wyjeżdżam.
Wyglądała na jeszcze bardziej zdruzgotaną. To było egoistyczne, ale nie rozumiał, co teraz mogła mieć ważniejszego.
- Zatem życzę ci udanej podróży - Wspięła się na palce i cmoknęła go szybko w policzek, by zaraz potem otworzyć drzwi do czarnego auta i zniknąć.
Sabo długo stał jak słup soli, a gdy się ocknął, z całej siły kopnął najbliższy murek.
Ten jeden jedyny raz naprawdę chciał o niej zapomnieć. 
I kim do cholery był ten facet?!

***

Nie mógł uwierzyć, że po tak ważnym wyznaniu jakie zdarzyło się wczorajszego wieczora, będzie miał jeszcze więcej przeszkód pod nogami, żeby spotkać się z Luffy'm. Przez to był poddenerwowany, pacjenci na niego narzekali a personel bał się odezwać, żeby przypadkiem nie zabił ich wzrokiem. Dobrze znosił to tylko Bepo, który znał go na tyle, że nie przeszkadzała mu jego opryskliwość.
Wciąż nerwowo patrzył na zegarek, który wskazywał już dawno czas po jego dyżurze, ale niestety przez to, że jeden z pracowników był chory, musiał przejąć jego pacjentów.
- Jeszcze kawy?
- Lej.
Zdecydowanie chciał wrócić na blok operacyjny. Tam przynajmniej nie trzeba było rozmawiać. No i do tego jego ulubiony pacjent już się ulotnił, więc nie było co siedzieć na wizytach. Kolejna godzina upłynęła, a jemu zaczęły zamykać się oczy.
- Doktorze...
- Ilu jeszcze? - Podniósł oczy znad karty choroby i półprzytomnie spojrzał na Bepo.
- Proszę iść do domu.
Mężczyzna patrzył na coś za oknem i uśmiechał się tajemniczo.
- Uwierz mi, chciałbym. Ilu?
- Tylko jeden, ale stoi na zewnątrz.
Law uniósł brew i nagle dotarło do niego, co chodzi po głowie jego przyjacielowi. Również podszedł do szyby i pomrugał kilka razy by się upewnić, że nie ma zwidów.
- Szalony.- Skomentował siwy mężczyzna i poklepał doktora po ramieniu - Życzę udanego wieczoru.
Trafalgar zrobił się purpurowy, czytając wydeptany napis na śniegu i obserwując opatulającego się ramionami chłopaka.
CZEKAM
Zrobiło mu się cieplej na sercu i humor się poprawił. Szybko się przebrał i jak burza pokonywał piętra by w końcu dołączyć do tej upartej małpy. Nie pamiętał kiedy wcześniej się tak mocno czymś ekscytował. Nawet zmęczenie mu przeszło.
Zastał go na wpół zamarzniętego.
- Totalnie ci odbiło? Trzeba było wejść do środka. I zabrać coś cieplejszego!
Oddał mu swój wełniany szal.
- N-n-nie k-krzycz n-n-na mnie.
Luffy telepał się na wszystkie strony. Law zaprowadził go do auta i włączył na ful ogrzewanie.
- Chcesz znowu wylądować w szpitalu tylko teraz z zapaleniem płuc?
- Warto było.
Law poczerwieniał i ruszył z parkingu. Udawał, że nie widzi, jak chłopak bawi się jego szalem,ocierając o niego swoje zaczerwienione z zimna policzki.
- Dokąd?
- Do mnie.
- To znaczy? – O mało nie potrącił staruszki, która akurat przechodziła przy szpitalu.
- Zapraszam cię. Do siebie.
Trafalgar przełknął ślinę. Jego wyobraźnia zdecydowanie wędrowała za daleko. Było już dość późno…
- Okej… Coś kupić po drodze?
- Nie trzeba, już wszystko jest na miejscu.
- Mam się bać?
- Shishishishi!- Zaśmiał się tajemniczo i włączył radio.
Trafalgar nie wiedział zupełnie czego się spodziewać, dlatego gdy dojechali na miejsce i wchodzili schodami do mieszkania Luffy’ego, prawie wysiadło mu serce. Więc gdy od progu zastała go głośna muzyka i cały tłum ludzi, nie wiedział czy bardziej chce mu się płakać czy śmiać.
- Luffy! W końcu! Gdzieś się podzie…- Usopp przerwał w pół zdania i spojrzał miło zaskoczony na Law’a - No to wszystko jasne…- Puścił swojemu kierownikowi oko.
- Co to za okazja? - Trafalgar poczuł się nieswojo. Zwłaszcza, że wiele par oczu zwróciło się ukradkiem w jego stronę.
- Chciałem podziękować mojej załodze za ciężką pracę podczas mojej nieobecności. A że część z nas wyjeżdża jutro na delegację do Stanów, to jakoś się to połączyło i przyszło więcej ludzi, niż myślałem - Czarnowłosy zaśmiał się i chwytając Lawa za rękę wciągnął go w tłum - Chodź!
Nie za bardzo lubił tego typu imprezy i był zaskoczony, że go tutaj przyprowadził. Zwłaszcza w swoje środowisko pracy. No bo w końcu… chyba to o czymś świadczy…? Nie to, że wstydził się ich związku ale… nie spodziewał się tego. Na szczęście przeszli do mniejszego pokoju. Było tam luźniej i rozpoznał kilka twarzy.
- O proszę, to po to znikasz z własnej imprezy? - Nami zagadnęła do Luffy’ego i ciekawsko spojrzała na Lawa, który lekko się zarumienił.
- Sama go zachęcałaś - Przypomniał jej Franky, dostając od rudowłosej po łbie.
- W samą porę! Przekąski gotowe!- Sanji wjechał do pomieszczenia w różowym fartuszku i z całą blachą pasztecików z ciasta francuskiego.
- Chodźcie, tu jest miejsce! – Chopper poklepał kanapę koło siebie.
- Co będziesz pił?- Zapytała Robin.
Law umościł się w kącie wersalki. Był zaskoczony jak naturalnie go wszyscy przyjęli. Chociaż zielonowłosy mężczyzna raczej go zignorował i jakoś nieprzyjemnie zmierzył wzrokiem.
- To co? Co mam teraz zagrać?- Zapytał Brook, brzdąkając delikatnie w struny gitary - Może pan doktor nam podpowie?
- Eee… Nie za bardzo się na tym znam - Bąknął, nie lubiąc być w centrum uwagi. Czuł się nieswojo bo nie za bardzo znał tych ludzi. Nawet podczas związku z Sanjim, widzieli się raczej przelotnie. Pierwszy raz siedzieli w takim gronie.
- Jeżeli chcesz marsze żałobne, to idealną osobę zapytałeś - Blondyn zaśmiał się i przyjaźnie klepnął Lawa po ramieniu - Bez obrazy.
- Ma rację - Pokiwał głową i uśmiechnął się lekko do muzyka. Czuł się dziwnie, czy ktoś patrzył na niego wilkiem?
Zanim jednak się rozejrzał, Luffy ostentacyjnie władował mu się między nogi i oprał się plecami o jego tors. Spalił buraka, nie wiedząc co zrobić z rękami. Myślał, że wywołają tym jakieś poruszenie, ale nikt się nie przejął, że siedzą w taki sposób. Był tym raczej… miło zaskoczony. Choć bycie na imprezie ze swoim byłym raczej inaczej sobie wyobrażał.
- Tak jest w porządku?- Szepnął do ucha chłopakowi i niepewnie położył dłonie na jego talii.
- Tak - Luffy delikatnie się odchylił i ugryzł go w ucho - Nie spinaj się tak.
- Cały dzień na dyżurze? - Zapytała go miło Robin, podając drinka i dwuznacznie się uśmiechając.  
Był jej wdzięczny, że odwróciła jego uwagę od rozpraszającego go chłopaka. Była ciekawą towarzyszką rozmowy. Gawędzili chwilę, pijąc alkohol.
- ...więc jutro powtórka z rozrywki.- Dokończył i westchnął, patrząc z niepokojem na zegar w kształcie mięsa wiszący na ścianie.
- Tak? Luffy mówił, że masz wolne.
- Wolne?- Zdziwiony spojrzał na swojego chłopaka, który dopiero teraz zwrócił uwagę o czym rozmawiają. Wcześniej kłócił się z Usoppem o najlepszą postać w ich nowej grze.
- Aaaa. Tak. Masz wolne.
- Nie, nie mam.
- Masz.
Mierzyli się na spojrzenia.
- Byłem u tego… no… ma takie śmiesznie nazwisko… no ten… Flaming czy coś…?
Law wytrzeszczył oczy.
- Doflamingo…?
- Tak! Powiedział, że spoko. Więc śpisz u mnie. Shishishi.
- Nie zrobiłeś tego.
- Zapytałem też czemu chodzi w okularach jak na zewnątrz jest ciemno. Zabawny koleś, shishishi!
           Law szybko upił całego drinka do końca. No to w szpitalu miał przejebane. Ten związek będzie miał naprawdę ciekawy.
           I chyba noc też...


Następny rozdział

...
 Miiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiłoś roooooooooooooooośnie woooooooooooookół nas~ jak Wam mija czas? Jesień całkiem ładna w tym roku, nie? xD I tak, będę pisać dalej. CHCĘ TO KIEDYŚ SKOŃCZYĆ. Dziękuję za komentarze! Jesteście kochane :* Jakby kogoś ciekawiło, to z Piegiem nowe opowiadanie piszemy pt Mimo wszystko. Jest już nawet 3 rozdział. A teraz idę spać. Dobranoc i do następnego! <3

6 komentarzy:

  1. Jejku jejku , wchodzę tu codziennie i aww. Dzisiaj jest. Jak ja już chce , żeby zoro był z sanjim ale będę grzecznie i wiernie czekać na następne rozdziały <3 !

    Weny życzę! <33333

    Szermierz

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha, usmialam sie. Watek z Sanjin i Zoro rozkwita, jak mnie to cieszy. Kocham to jak oni sie razem zachowuja. W twoim opowiadaniu chyba zajmuja miejsce najbardziej lubianej przeze mnie pary (choc i tak ciezko wybrac bo pierwsze miejsce jest cos oblegane), Ace i Shanks ahhh, no jak dobrze. Uwielbiam ich zwiazek, sa tak slodcy, naturalni, spontaniczni. Cod miod. Luffy i Law... Czy ja musze cos mowic? Przeciez kocham ich nad zycie. To urocze ze Luffi poszedl pogadac z Dosiem, juz sobie wyobrazam jak Doflamingo idzie wyruchac Crocolidea zeby odreagowac rozmowe z Luffym ❤. Ciesze sie ze Sabo wyjezdza, ich relacja z Coala meczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu znalazłam czas żeby przeczytać.
    Jak zawsze czytało się jak najlepsze bestsellery.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział, nie ukrywam że liczę na ZoSan, a zwłaszcza na pojednawczy sex ;)
    Weny życzę.
    PS. Jesień to nam się już niestety skończył.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hello! I'm back!
    Jak zawsze napisane po mistrzowsku >w<
    Przez długi czas byłam w ukryciu niczym ninja i tylko obserwowałam ale dziś pojawiam się i powstaję niczym feniks z popiołów!
    Do rzeczy! O dziwo strasznie podoba mi się wątek z Sabo i Koalą, jest tatki...taki miły i słodki i w ogóle. Nie wiem co jeszcze mogę napisać. Oboje są naturalni ;3
    (brak większej dawki weny jak na razie na komentarz)
    W ogóle, czy podałabyś może swoje gg jeśli masz?

    OdpowiedzUsuń