- Nie rozumiesz. Powinienem być jutro w robocie.
- Jak zwykle za
bardzo dramatyzujesz.
- Po za tym ty…
- Mną się nie
przejmuj. Naprawdę dam radę. Zajmij się w końcu swoim życiem
uczuciowym.
- Ale nie
kosztem innych!
- Raz mi się
nic nie stanie. Po za tym, odkąd wróciłeś do roboty znów zacząłeś
brać na siebie więcej niż powinieneś. Więc przestań zgrywać
najgorszego pracownika roku.
Law tylko
westchnął w słuchawkę telefonu. Ilekroć dyskutował z Bepo, ten
nigdy nie dał się przegadać. Źle się czuł z tym, że tak nagle
dostał urlop, do tego nie z własnej potrzeby.
- Musze kończyć.
- Masz nie
wracać dopóki go nie zaliczysz.
Pięć razy
nacisnął przycisk rozłączenia połączenia.
- Z kim gadałeś?
Luffy przysunął
się do niego blisko, zaglądając mu przez ramię.
- Co ci w ogóle
strzeliło do tego łba, żeby gadać z moim szefem i ustalać coś
za moimi plecami? - schował telefon.
- Ale
powiedział, że to nie będzie żaden problem.
- Jest taki, że
przez to moi koledzy i koleżanki z pracy będą mieć przez to
więcej na głowie. Wiesz ile to jest zachodu żeby poprzestawiać
pacjentów?
- Gniewasz się?
Trafalgar
obrócił się w jego stronę i spojrzał w poważne oczy.
- Ja też chcę
spędzać z tobą dużo czasu. Chodzi tylko o to, żebyś czasem…
- Musisz im
więcej ufać.
- Co?
- Uważasz, że
bez ciebie nie dadzą rady.
Nie
odpowiedział. Jakoś nie potrafił. Zupełnie jakby ta małpa
trafiła w sedno.
- Obserwowałem
cię, kiedy byłem w szpitalu. To co robisz jest… niesamowite, ale
ludzie nie mogą robić wszystkiego sami. Długo myślałem podobnie. Nie uratujesz dzięki temu
całego świata. Pozwól czasem innym tobie pomóc.
Zaczął
zastanawiać się nad jego słowami. Zawsze uważał, że wszystko, co
robi, jest jego własną prywatną walką, do której nie chciał
mieszać nikogo innego. Faktycznie brał na siebie więcej, ale czy
rzeczywiście robił to z potrzeby pomocy samemu sobie? To po prostu
przychodziło automatycznie, czy celowo odsuwał od siebie innych?
- Chciałem
spędzić z tobą więcej czasu, dlatego poprosiłem o wolne w twoim
imieniu. Co jest w tym złego?
- Nie gniewam
się - podrapał się z zakłopotaniem po karku, trochę zaskoczony -
Nie ma w tym nic złego. Po prostu... nie wiem... Trochę mi nieswojo.
Luffy uśmiechnął
się i delikatnie go objął. Trwali tak chwilę patrząc na światła
miasta.
Naprawdę chciał
się tym razem postarać. Podobało mu się to, że chłopak tak o
niego zabiega. Nie chciał tego zepsuć i wiedział, że też
powinien wykrzesać coś z siebie. Jego ciepłe ramiona ogrzewały
zziębniętą na mrozie skórę. Przyjemny dreszcz go przeszył, gdy
Luffy włożył ręce w tylne kieszenie jego spodni. Chętnie
zostałby tak dłużej ale poczuł jak młodszy się trzęsie.
- Chcesz
wracać? - Zapytał z troską i delikatnie się odsunął. Gorąco
rozlało się po jego ciele, gdy ich usta dzieliły milimetry.
- Jeszcze nie - wyszeptał i zmierzył go swoim zadziornym wzrokiem.
Ta bliskość
była dla niego elektryzująca. Wiedział, że powinien teraz
przestać jeżeli miał zachować jakiekolwiek trzeźwe myślenie.
Jednak gdy tylko o tym pomyślał, Luffy zdążył sam o tym
zdecydować. Może i dobrze, bo oszalałby przez te swoje wahania.
Niższy chwycił
za jego kołnierz i przyciągając go zaborczo do siebie, sięgnął łapczywie
ustami jego warg. Były gorące w porównaniu z chłodnym powietrzem
i smakowały lepiej niż wcześniej sobie to wyobrażał. Chwycił
jego twarz w obie dłonie i pogłębił pocałunek, nie będąc
dłużnym, przypierając go do zimnej barierki. Wybuch emocji jaki
temu towarzyszył przelewał się przez jego ciało, a języki
splotły się, spragnione siebie nawzajem, kosztując tłumionej
wcześniej namiętności.
Luffy zarzucił
jedną nogę za jego udo i przyciągnął do siebie. Chcieli w jednej
chwili poczuć się nawzajem jeszcze bardziej, być bliżej niż z
kimkolwiek wcześniej. Dawno nie czuł w piersi takiego żaru, który
rozrywał go na kawałki.
Niestety jeden
podmuch wiatru sprawił, że oboje zatrzęśli się z zimna. Law
poczuł frustrację, ale stali na balkonie jedynie w cienkich
koszulkach i chcąc nie chcąc, musieli wrócić do środka.
Przeciągając chwilę jak najdłużej się da, wpadli rumiani do
środka, w sam tłum ludzi, którzy zajęci rozmowami, śmiali się i
pili, wznosząc za coś toasty.
- Zostaniesz? -
Zapytał Luffy, gdy jeszcze nie zdążyli się od ciebie odkleić.
Jego ciało
płonęło.
- Nie.
Widział bunt w
czarnych oczach. Wiedział, że chłopak chciał mu się
przeciwstawić ale go uprzedził.
- Wyjdźmy stąd.
Wolał w spokoju
kontynuować, ale gdzieś, gdzie nie będzie ludzi.
- Chodź - Lyffy
szarpnął go za rękę i poprowadził przez tłum. - Takie decyzje mi się podobają.
***
Sanji pił
więcej niż powinien. Nie wiedział czy to przez prześladujący go
wzrok Zoro, czy Lawa, który migdalił się z Luff'ym, czy ogólnie
przez podły nastrój. Właściwie jego „były” nie powinien go
obchodzić, bardziej dopadały go przemyślenia nad tym, że i on
powinien zabrać się za własne życie. Westchnął po raz setny
tego wieczoru i włożył kolejną blachę przystawek do piekarnika.
Spędzał w kuchni tyle czasu ile się dało, przy okazji pilnując
gości, którzy panoszyli się po mieszkaniu. Większość ludzi
kojarzył z różnych działów w firmie, ale część była mu obca
tak jak koleś, który zaszył się w kącie i popijając piwo
dziwnie mu się przyglądał.
- Jakiś problem?
- Zapytał mężczyznę, mierząc go od góry do dołu.
Miał na sobie
szary dres i dziwną, pasiastą opaskę na głowie. W uszach
połyskiwały mu cztery czerwone kolczyki, a pod oczami wyraźnie
odznaczały się szare cienie. Gość nie był urodziwy, ale miał
przenikliwe spojrzenie, które zwróciło uwagę Sanjiego.
- Ty to wszystko
sam zrobiłeś? - Wskazał brodą talerze zapchane jedzeniem.
- Sam, a co?
- Nic, dawno nie
jadłem czegoś tak dobrego - Powiedział gość niesamowicie
szczerze.
Blondyn się
zarumienił i podziękował.
- Jestem Gin -
Mężczyzna wyciągnął do niego rękę.
- Sanji, miło mi
- oddał uścisk - W którym dziale pracujesz?
- East blue.
- No proszę -
Uśmiechnął się. Przecież kiedyś sam tam zaczynał. Musieli się
minąć gdy awansował - I jak ci się podoba?
Rozmawiali dość
naturalnie jak na to, że praktycznie się nie znali. Pomyślał
nawet, że mógłby go polubić. Rzadko kiedy z kimkolwiek nawiązywał
taki swobodny kontakt. Nawet nie zauważył, jak mężczyzna
przysunął się do niego i zaczynał mówić i patrzeć w sposób,
który odbiegał od normalnego.
- Jesteś tu sam,
czy z kimś? - Zapytał w końcu Gin, upijając łyka piwa.
- Słucham? -
Dopiero teraz Sanji pojął, że koleś go chyba podrywa. Zadecydowanie
zapomniał, w jaki sposób potrafił działać nieświadomie na
ludzi.
- Nie, nie jest sam.
Obaj obrócili
się w kierunku drzwi do kuchni, w których stał rozwścieczony
Zoro. Sanjiego rozjuszyła ta jawna próba kontroli. Niem się zastanowił, naskoczył na niego.
- Przestań mnie
pilnować! - Krzyknął głośno, pobudzony procentami.- Nie jestem
twoją własnością!
Roronoa nie miał
na to odpowiedzi. Właściwie sam nie wiedział chyba, dlaczego to zrobił i spłoszyła go złość Sanjiego. Zmierzył tylko wściekle Gina i chwilę się
wahając, opuścił kuchnię i przelotnie chwytając swoją kurtkę,
wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. Kilka osób spojrzało na
to zdarzenie zaniepokojonych. Sanji był zdziwiony jego narwanym
zachowaniem i swoim wybuchem.
- Fiu. Chyba
nabroiłem - Zaśmiał się Gin.
- Nic nie
zrobiłeś - Powiedział smutno i wyjął z piekarnika kolejne
przystawki.
Nawet jeśli nie
zrobił nic złego, czuł się winny. To już nie mógł rozmawiać z
żadnym obcym mężczyzną? Przecież nie są nawet parą, do
cholery! Powiedział przecież, że potrzebuje czasu, dlaczego ten
pierdolony glon nie potrafi tego uszanować? Chciał za nim pobiec i
powiedzieć mu że jest najdurniejszym idiotą świata, ale nie mógł.
- To twój
chłopak?
Blondyn
uśmiechnął się krzywo.
- Powiedzmy.
- Dziwna
odpowiedź - Prychnął i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów -
Może fajeczkę?
Gin nawet nie
wiedział, jak Sanji był mu wdzięczny. Balkon na szczęście już
się zwolnił, więc nikt im nie przeszkadzał. Palili w ciszy, każdy
pogrążony w swoich myślach.
Czy powinien za
nim wybiec? Kto kogo powinien tu gonić?
- Jakby wam jednak
nie wyszło, to się polecam - Gin wyrwał go z samotnych przemyśleń.
Wiedział, że
Zoro nie jest jedyny na tym świecie. Mógłby sobie znaleźć
kogokolwiek innego. Z czasem rany się goją, serce staje się
obojętne, wszystko przestaje boleć... Wystarczy tylko spróbować.
Nagle zawibrował
mu telefon. Sięgnął do kieszeni i odczytał wiadomość, przez
która wypuścił z ust papierosa, który spadł za balustradę w
chłodną noc.
Łowca
„Spotkajmy
się. Tym razem nie ucieknę. Obiecuje”
Pierwszy raz od
momentu, w którym wszystko wyszło na jaw, dostał wiadomość od
Łowcy. Przygryzł drżącą wargę, a ręce zaczęły się trząść. W
sercu coś zakłuło, a oczy zapiekły. Nagle obraz mu się
rozmazał. Przecież chciał tego. Pragnął bardziej, niż
czegokolwiek innego na świecie. Jak w ogóle mógł myśleć, że
cokolwiek mu to zastąpi?
- Hej, wszystko
dobrze? - Gin z niepokojem patrzył, jak srebrne łzy spływają po
bladych policzkach Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy.
- Chyba nie, ale
dzięki - Otarł je szybko zawstydzony i położył mu rękę na
ramieniu.- Przepraszam, ale muszę iść - Nigdy przy nikim obcym nie zdarzył mu się taki incydent. Miał nadzieję, że to wina alkoholu.
Zostawił
zdziwionego Gina na zewnątrz, a sam wszedł do nagrzanego
pomieszczenia i ruszył w stronę wyjścia. Przeciskając się przez
tłum, zatrzymał się nagle i nie mógł dalej ruszyć. Coś go
sparaliżowało. Nie potrafił określić czy to strach czy inne
uczucie. Zamarł i nie wiedział, co właściwie się wokół niego
dzieje. Nagle zapragnął zniknąć.
Z tego stanu odrętwienia wyrwała go Nami, która od
jakiegoś czasu go szukała.
- Co ty robisz?
Gdzie jest Zoro? - Dziewczyna spojrzała w jego czerwone oczy i
chwyciła jego twarz w dłonie.
- Nami... nie dam
rady... ja... nie wiem...
Drobne ramiona
przytuliły go z całej siły, chcąc dodać otuchy.
- Głupku, co ty
tu jeszcze robisz?
Wtulił się w
nią ostatni raz i biorąc głębszy wdech, w końcu odzyskał
trzeźwe myślenie. Był jej niesamowicie wdzięczny.
- Pomożesz mi
znaleźć kurtkę?
Zaczęli grzebać
wśród stosu odzieży i w końcu ją wyciągnęli. Rudowłosa
ucałowała go szybko i wręcz wypchnęła za drzwi.
Wybiegł z
mieszkania jakby się paliło. Na klatce schodowej mijał jakąś
całującą się parę ale było za ciemno, by ich rozpoznać. Z
resztą nie obchodziło go to. Spojrzał jeszcze raz na komórkę z
podanym adresem. Miejsce o którym napisał Łowca było niedaleko.
Wcale nie musiał tak biec, jednak nogi same go niosły. Prawie się
zabił na pokrytym lodem chodniku. Kłęby pary unosiły się z jego ust, a płuca
paliły. Zaczął padać śnieg i kłóć delikatnie jego rozgrzane
policzki.
Chciał , żeby
w końcu się to wszystko skończyło. Żeby rozegrali to tak, jak
należało od samego początku.
Dotarł.
Wokół było
pusto, tylko światła latarń, nieczynna fontanna i Zoro siedzący
na jej krawędzi z opuszczoną głową. Rynek wydawał się wielki w
porównaniu z mężczyzną, który ściskał i zaciskał czerwone
dłonie, wpatrując się w ziemię. Sanji dopiero teraz poczuł, jak
się denerwuje.
Z każdym
bliższym krokiem myślał, że oszaleje. Przecież nie można tak
kogoś kochać! Tak bardzo, że aż bolało!
Sięgnął ręką
po kupkę śniegu, która leżała na chodniku. Robił to cicho, by
Roronoa go jeszcze nie spostrzegł. Musi w końcu wykonać krok do
przodu. Nie chciał być tchórzem. Nie chciał już nic stracić.
Nie chciał popełniać tych samych błędów. Nie chciał żałować
czegoś, czego nie zrobił.
Rzucił białą
kulką prosto w zieloną czuprynę, wybudzając glona z otępienia.
Zaatakowany spojrzał na niego zaskoczony, a Sanjiemu serce stanęło.
- Nie myśl sobie,
że jak tu jestem, to to wszystko załatwia! - Krzyknął, wskazując
na niego oskarżycielsko palcem.
Zoro pomrugał
kilka razy, otrzepał się ze śniegu, wstał i zaczął iść w jego
kierunku.
- Myślisz, że
jeden sms wystarczy? Że te kilka słów mnie udobrucha? Nie zbliżaj
się! - Znów nabrał śniegu i zaczął w niego rzucać, dość
marnie celując - Ty egoistyczny durniu!
Zoro unikał
ciskanych w niego kul i gdy był już o krok od tych przerażonych
oczu, chwycił jego twarz w dłonie i pocałował rozedrgane usta.
Sanji wypuścił
trzymany w rękach śnieg i przyległ do Zoro rozpaczliwie, czując,
jak topnieje mu serce. Oddał pocałunek nie przejmując się, że
może to widzieć cały świat. Tak bardzo tego pragnął, że nie
wierzył, że tyle wytrzymał. Czemu właściwie się opierał?
Roronoa
przestał go całować i mocno przytulił. Drżał również i Sanji
nie potrafił odgadnąć, czy to z emocji czy zimna.
- Nie wszystko, co
pisałem, było kłamstwem - Powiedział, nie wypuszczając go z
objęć i nie pozwalając spojrzeć sobie w twarz - A na pewnie nie
to, co do ciebie czuję.
Sanji zacisnął
palce na jego kurtce i wtulił się w jego szyję bojąc się, ze
zaraz rozleci się na tysiąc kawałków.
- Więc czemu
mówisz mi to dopiero teraz, głupku...
- Myślisz, że to
takie proste?!
Odsunął go na
odległość ramion i spojrzał w oczy.
Sanji patrzył
oniemiały, jak Zoro robi się czerwony. Nigdy go chyba takim nie
widział. Oboje poczuli się zażenowani. Jakoś nie mógł wytrzymać
i zaczął się śmiać.
- Z czego rżysz, durniu?!
- Tak... na żywo
jest inaczej...
Stali tak chwilę
ze spuszczonymi ze wstydu oczami. Zaczęło się robić zimno, gdy
emocje im trochę opadły.
- To... co teraz?
- Nie wiem... przejdziemy
się?- Zoro wyciągnął do niego rękę.
Sanji chwycił
dłoń i opatulił się szczelniej szalikiem, by Roronowa nie widział już jego zaczerwienionych policzków. Ruszyli bez celu przed siebie, nie
spiesząc się i nie wiedząc w sumie, jak zacząć rozmowę.
- Wolałeś nas przez wiadomości?
Sanji spojrzał
na niego ze zdziwieniem i zastanowił się.
- Sam nie wiem.
Ciężko to porównywać - Uśmiechnął się, czując ciepło
drugiej dłoni.- Na pewno bardziej lubiłem twoją wylewność.
Zoro odwrócił
twarz, kolejny raz zawstydzony.
- A ja twoją urokliwość.
- Pf, że ja? Niby kiedy?
- Nawet nie wiesz,
jak często.
Zaczęli się przekomarzać. Sanji zaczął
dogłębniej się zastanawiać, jaki faktycznie był w tych
wiadomościach. Na pewno emanował większą sympatią niż do Zoro w
rzeczywistości. Najwyraźniej oboje czasem zachowywali się zupełnie
inaczej niż w sms'ach.
- Więc... może
opowiesz mi, co wiem o tobie i jest prawdą? Bo to, że nie jesteś
przeciętnym brunetem raczej już odgadłem.
Po dłuższej
chwili Zoro otrząsnął się z zażenowania sobą i zaczął mówić.
Sanji słuchał go i w miarę kolejno wypowiadanych słów zaczynał
dostrzegać, że to, co brał za kłamstwa, wcale takowymi do końca
nie były. Fakt, było dużo niedomówień, ale jeżeli Roronoa
naginał rzeczywistość, to tylko w sytuacjach z których już nie
mógł wybrnąć, by nie zdradzić swej tożsamości. Osoby, które
myślał że znał oddzielnie, teraz zaczynały mu się powoli
łączyć, zupełnie jakby układał zaginione puzzle w układance.
Ten fakt wprawił go w osłupienie. Zatrzymał się.
- Co? Powiedziałem
coś nie tak? - Wzrok Zoro zdradzał niepokój.
- Nie. Wszystko
okej - Poczuł jak drży - Zimno się zrobiło. Pójdziemy do mnie?
- Wypalił spontanicznie.
Roronoa
wytrzeszczył oczy i niepewnie pokiwał głową. Teraz to dopiero
zrobiło się niezręcznie. Przez resztę drogi, by nie było cicho,
starał się dalej naprostowywać pewne fakty. Zrobiło się też
bardzo późno i oboje poczuli zmęczenie i chłód nocy. W końcu
chodzili już z dobre dwie godziny.
Wpadli na klatkę
schodową wręcz podbiegając do jej drzwi. Sanjiemu tak drżały
dłonie, że ledwo otworzył zamek.
- R-r-rany j-jak
zimno!!!- Zapalił światło w korytarzu i zrzucił kurtkę, chcąc
jak najszybciej poczuć ciepło pomieszczenia - Herbata!
- Zdecydowanie!
Trzęsącymi
dłońmi nalał wodę i wstawił czajnik.
- Daj ręce.
Zoro położył
je na swojej szyi i oparł swoje czoło o jego. Trwali tak chwilę,
pociągając czerwonymi nosami. Bliskość działała na nich kojąco.
- Jak nie będziemy
chorzy to to będzie cud.
Uśmiechnęli
się i przytulili, próbując wykrzesać z siebie trochę ciepła.
Sanji poczuł znajome łaskotanie w brzuchu i z niepokojem
stwierdził, że wcale nie chce czekać na herbatę.
Niepewnie pociągnął
Zoro w kierunku łazienki.
- A woda?- Roronoa
przełknął ślinę domyślając się, co Sanji mu proponuje.
- Zostawmy ją.
Blondyn
wprowadził go do środka i zamknął drzwi. Chciał by te ramiona
jak najszybciej go ogrzały. Puścił do wanny strumień ciepłej
wody i obrócił się do Roronoy, który przyciągnął go do siebie.
Jedną dłonią poluźnił mu krawat, a drugą zaczął odpinać
guziki od koszuli. Sanji zjechał dłońmi do paska u spodni,
pozbywając się go równie niespiesznie. Zaczęli się całować i
pozbywać kolejnych warstw ubrań, a para z gorącej wody osiadała
na kafelkach i lustrze, wprawiając w dreszcz ich zziębniętą
skórę. Sanji wiedział, że teraz było inaczej, niż podczas ich
ostatnich razów. Po za tym bardziej się denerwował. W każdym
dotyku i pocałunku czuł emocje i tęsknotę, jakiej ostatnio
doświadczyli. Sczytywali ją z siebie pieszcząc się wargami i
karmiąc westchnieniami ulgi. Kosztowali się zupełnie, jakby robili
to po raz pierwszy. Powoli weszli do wody i usiedli naprzeciwko
siebie, ledwo się od siebie odrywając.
- Jak ciepło...-
Blondyn mruknął z przyjemności, opierając swe czoło o twardy
bark mężczyzny.
- Dużą masz tę
wannę - Zoro pogładził nagie ramiona, oblewając je strumieniem
parującej wody.
Uśmiechnęli
się do siebie i zamilkli, delikatnie wodząc końcówkami nosów po
swoich twarzach i wsłuchiwali się w kapiąca wodę. Sanji dawno nie
czuł się tak zrelaksowany, zupełnie jakby wszystko trafiło na
swoje właściwe miejsce. Nie potrzebował żadnych wielkich słów
czy obietnic. Po prostu chciał trwać w tym stanie jak najdłużej.
Jakby nic poza tą łazienką nie istniało
Roronoa zaczął
całować go po twarzy, odgarniając za ucho mokre włosy. Pożądanie
znów się w nich obudziło, ciągnąc ich w swoje ramiona. Zoro
gestem przyciągnął Sanjiego by położył się tyłem na jego torsie.
Leżeli tak, a Roronoa głaskał go po klatce piersiowej, robiąc na
niej mokre ślady. Blondyn zaczął szybciej oddychać, gdy opuszki
palców musnęły jego sutki. Zawstydzony swoimi westchnięciami,
przekręcił głowę i znów połączył usta z tymi drugimi. Dłonie
zacisnął na silnych udach po obu jego stronach, sięgając granicy
między nimi a pośladkami. Coś twardego odznaczyło się na jego
placach i poczuł znajome ciepło w okolicy podbrzusza. Już dawno
zapomnieli o tym, że przemarzli na dworze.
Palce Zoro dalej
bawiły się stwardniałymi sutkami, zaciskając się na nich i
pociągając je lekko. Sanji odchodził od zmysłów, mocniej
napierając na tors Roronoy i coraz słabiej odpowiadając na
pocałunki. Dłonie Zoro zjechały niżej, wchodząc pod krawędź wody i
przejeżdżając po żebrach, kciukami zatoczyły koła poniżej
pępka.
Blondyn odchylił
wtedy głowę i oprał się o bark mężczyzny, który pieścił
wnętrze jego ud, chwytając w garść twardego już członka. Zaczął
poruszać nim pod wodą, równocześnie składając namiętne
pocałunki na jego szyi. Sanji półświadomie poruszał biodrami w
rytm dłoni Zoro, ocierając się kręgosłupem o jego penisa.
Jęknął i przymknął oczy, gdy dłoń Roronoy zacisnęła się na
jego czubku. Nie sądził, że ten człowiek mógłby być w stosunku
do niego tak delikatny i namiętny zarazem. Dodatkowo nie musiał
kryć emocji, z którymi nie mógł sobie wcześniej poradzić. Bez
zbędnych myśli oddał siebie w całości, pozwalając Zoro znów
nad sobą górować i obrócić przodem do siebie. Całował go
głęboko, opierając się o brzegi wanny, przypierając go do niej i
eksponując swoje wyrzeźbione mięśnie. Sanji wplatał mu palce we
włosy i przyciągał do siebie, czując rozpierające go uniesie.
Był tutaj, w
ramionach swojego ukochanego mężczyzny i nic więcej się nie
liczyło. Patrzył w jego przepełnione uczuciem oczy, w których
chciał utonąć i pozwolił się wyprowadzić z wanny, przemykając
na palcach po zimnej podłodze, zostawiając po sobie mokre plamy. Wbiegli do sypialni i wpełzli pod kołdrę drżąc od
różnicy temperatur, przywierając do siebie całym rozgrzanym
ciałem. Zoro zaczął całować go ponownie, schodząc niżej i
niżej, by bawić się językiem na jego penisie, a potem zanurzyć go w jego wnętrze. Sanji obrócił się i
wypiął, by ułatwić mu do siebie dostęp, jęcząc głośno w
poduszkę i zagryzając na niej zęby. Palce i język wchodziły w
niego i wychodziły, a on odchodził od zmysłów. Gdy był
dostatecznie przygotowany, Roronoa znów obrócił go na plecy i
pochylając się nad nim, zaczął w niego wchodzić. Sanji przymknął
oczy i oddychając głośno, mocno zacisnął palce na plecach Zoro,
który posiadł go całego.
Nie było to
zwykłe zaspokojenie pożądania ale potrzeba dotknięcia się
głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Kochali się intensywnie, aż
łóżko trzeszczało pod ciężarem ich ciał. Sanji pierwszy
doszedł, szepcząc zawstydzająco swoje najgłębiej skrywane
emocje, które zostały scałowane z jego ust. Ten czas który
stracili chciał jak najszybciej odzyskać. Dać
więcej niż mógł.
- Też cię
kocham.
Te jedno
krótkie słowo tak bardzo wstrząsnęło jego sercem, że nie mógł
prosić o nic więcej, by ukoić swoje wszelkie lęki.
- Dusisz mnie -
Głos Zoro się łamał, również mocno tuląc do siebie drugie
ciało, zawstydzony jeszcze swoim wyznaniem - Sanji...?
- Cicho.
Blondyn nie
chciał pokazać wzruszeniai szcześcia, jakie malowało sie na jego twarzy.
***
Ace nie mógł
spać. Patrzył na spokojną twarz Shanksa, który pochrapując raz
po raz, wiercił się niespokojnie. Była to ich ostatnia noc.
Kochali się tak długo, że nie potrafił zliczyć wszystkich razów.
Był tak szczęśliwy, że chciał go obudzić i spędzić razem
jeszcze kilka tak cennych chwil. Nie mógł jednak się przemóc.
Wiedział, że jego chłopaka czeka długa podróż i już
wystarczająco był samolubny. Cały ten czas poświęcił jemu,
zaniedbując niektóre swoje obowiązki. Nawet olali pożegnalną
imprezę u Luffy'ego w domu. Jutro się pewnie o tym nasłucha... Bał
się rozstania, ale upewnił się też, że dadzą radę. Po za tym,
mają pełno możliwości komunikacji, jedynym problemem mogła
okazać się jedynie różnica czasu. Uśmiechnął się pod nosem,
wyobrażając sobie na jakie sposoby będzie go uwodził. Cholernie
go kochał i zaczął planować, co mu przygotuje na śniadanie. Jego
rozmyślania przerwały wibracje telefonu, więc zdziwiony, sięgnął
po komórkę. Cicho, by nie obudzić Shanksa, wyślizgnął się z
łóżka i z telefonem, na bosych nogach, poszedł do kuchni.
- Wiesz która
godzina? - Szepnął do słuchawki, zdziwiony, że dzwoni do niego
Sabo.
- Zjebałem.
- Co znowu? -
Otworzył lodówkę i wyjął z niej mleko.
- Jestem
do niczego.
- Jesteś pijany, czy co?
- Mówię
poważnie.
Ace odkręcił
kartonik i spojrzał na zegar, który wskazywał godzinę trzecią.
- Wróciłeś z
tych Stanów zostając jeszcze większym frajerem niż byłeś.
- Dzięki brat,
właśnie takich słów mi dzisiaj brakowało.
- Polecam się -
Uśmiechnął się i wypił kilka łyków - Z miłością tak jest.
Zobacz na mnie. Tyle lat uganiałem się za kimś, kto miał mnie
głęboko w poważaniu, a teraz co? Wiesz ile ty serc złamałeś?
Pamiętasz te panienki, co latały za tobą w biurze? Będziesz teraz płakał tak jak one do usranej śmierci? Karma wraca, ale bez przesady.
- Żałuję, że
do ciebie zadzwoniłem.
- Nie prawda, wiem
że mnie kochasz.
- Czemu czasem nic
nie można na to poradzić? Czemu to tak... boli?
Ace wpatrywał
się poważnie w kartonik, nie wiedząc jak mu pomóc.
- Czasem musi,
byśmy się czegoś nauczyli.
- Mówisz, że
przestanie?
- Może nigdy nie
przestać - Pomyślał co by zrobił, gdyby stracił Shanksa.
Usłyszał
westchnienie po drugiej stronie.
- Chyba jestem ci
winny Kapitaństwo w domku na drzewie.
- Poddajesz się? - Zapytał, niedowierzająco.
- Nie wiem. Czasem chyba trzeba, nie?
Tym razem Ace
się zaniepokoił. Nie takiego Sabo znał.
- Nie chcesz tego
przemyśleć? Masz jeszcze prawie dwanaście godzin.
- Wiem - W jego głosie nie było żadnej emocji.
- Przyjechać? - Zapytał niechętnie, aczkolwiek zaczął to rozważać.
- Dam radę.
Zawahał się
przez moment.
- Daj spokój, jesteś teraz z Shanksem. Spędźcie te chwile miło. Jutro się
przecież widzimy. Jestem dużym chłopcem.
Zaczynał
żałować, że przez ten czas kiedy jego brat był w Japonii nie spędził z
nim więcej czasu.
Pożegnali się
krótko, a Ace siedział dalej w zimnej kuchni i zastanawiał się,
czy rzeczywiście nie powinien czegoś zrobić. Naszły go wyrzuty
sumienia.
- Nie wracasz do
łóżka?
Prawie spadł z
krzesła słysząc w progu zaspany głos Shanksa.
- Na wszystkich
diabłów! Nie strasz mnie!
Niewzruszony mężczyzna
doczłapał się do niego i położył całym ciężarem na jego
zgarbione plecy.
- Ciężki jesteś,
wiesz? Przestań. - Jęknął przygnieciony do blatu- Czemu nie śpisz?
- Bez ciebie mi zimno... Chodź do
łóżka...
- Ja tu rozwiązuję
poważne sercowe problemy mojego kochanego braciszka.
- Nie musisz, już
wszystko załatwione.
- Załatwione? -
Spojrzał na Shanksa podejrzliwie, mierząc go wzrokiem - Czy ty coś
wiesz...?
- Nie...-
Zaczął dobierać mu się do sznurka od spodenek, by odwrócić jego uwagę, zdając sobie sprawę, że i tak ma już przejebane.
- Shanks...
- Taaaak?
Czerwonowłosy
bardzo szybko pożałował tego jednego zdania, bo zaraz potem został
poddany bardzo męczącemu przesłuchaniu, którego chciał uniknąć. Zwłaszcza że wiązało się z tym kilka niezbyt miłych dla Ace'a faktów po których bał się reakcji piegowatego.
Prezent na święta! To nie moja wina, że tak późno! xD To te głupie sceny erotyczne!!! *usycha z wykrzesania z siebie takiej ilości motywacji* chciałam je dojebać, a i tak chyba wyszło chujowo xD W każdym razie przed świętami raczej już nic nie dorzucę, chyba że Mikołaj załatwi mi kogoś kto będzie pisał to, co mu podyktuje w trakcie pieczenia i sprzątania xD Kochani Czytelnicy! Życzę Wam na święta wszystkiego gejowego, smacznego żarcia, odpoczynku i siły na kolejny ciężki rok życia;D
Czekałam z niecierpliwością sprawdzając stronę po 5 razy dziennie. I wreszcie się doczekałam!
OdpowiedzUsuńNo nareszcie się zeszli, choć wprowadzenie Gina bardzo mi się spodobało, przez chwilę myślałam że się jakaś większa drama zacznie. Chyba że coś podstępnie knujesz???
A ten Shanks, co on takiego uknuł?
I w końcu jest SEX! Choć pierwszego razu Zoro i Sanjiego nic nie pobije. Ale i tak się przyjemnie czytało.
Życzę weny i dużo wiary w siebie i swoje możliwości.
I przy okazji Wesołych Świąt :*
Awww <3 Kałaji <3
OdpowiedzUsuńW końcu Law! No w końcu! <3
I Zoro z Sanjim... jakie słodziaki, czytało się z takim aww <3 No na prawdę, potrafisz przedstawić ich parę w tak uroczym świetle. Dziękuję ci za to.
Sabo... hm, no cóż. Nie obchodzi mnie on za bardzo, grunt, że Ace i Shanks są przeuroczy razem. Oni się tak idealnie zachowują. To jest tak cudne, ahh! Aż kokoro robi doki doki <3.
Nie mniej <3 Kocham Shanksa, coś wymyślił. Tylko jestem ciekawa o co Ace może być zły...
No więc, dziękuję za notę, wieeele weny i szczęśliwego nowego roku