poniedziałek, 19 grudnia 2016

Nie iGRAJ ze mną 21

     - Nie rozumiesz. Powinienem być jutro w robocie.
     - Jak zwykle za bardzo dramatyzujesz.
     - Po za tym ty…
     - Mną się nie przejmuj. Naprawdę dam radę. Zajmij się w końcu swoim życiem uczuciowym.
     - Ale nie kosztem innych!
     - Raz mi się nic nie stanie. Po za tym, odkąd wróciłeś do roboty znów zacząłeś brać na siebie więcej niż powinieneś. Więc przestań zgrywać najgorszego pracownika roku.
      Law tylko westchnął w słuchawkę telefonu. Ilekroć dyskutował z Bepo, ten nigdy nie dał się przegadać. Źle się czuł z tym, że tak nagle dostał urlop, do tego nie z własnej potrzeby.
     Wzdrygnął się, gdy ktoś jeszcze dołączył do niego na balkonie.
     - Musze kończyć.
     - Masz nie wracać dopóki go nie zaliczysz.
     Pięć razy nacisnął przycisk rozłączenia połączenia.
     - Z kim gadałeś?
     Luffy przysunął się do niego blisko, zaglądając mu przez ramię.
      - Co ci w ogóle strzeliło do tego łba, żeby gadać z moim szefem i ustalać coś za moimi plecami? - schował telefon.
     - Ale powiedział, że to nie będzie żaden problem.
      - Jest taki, że przez to moi koledzy i koleżanki z pracy będą mieć przez to więcej na głowie. Wiesz ile to jest zachodu żeby poprzestawiać pacjentów?
     - Gniewasz się?
     Trafalgar obrócił się w jego stronę i spojrzał w poważne oczy.
     - Ja też chcę spędzać z tobą dużo czasu. Chodzi tylko o to, żebyś czasem…
     - Musisz im więcej ufać.
     - Co?
     - Uważasz, że bez ciebie nie dadzą rady.
     Nie odpowiedział. Jakoś nie potrafił. Zupełnie jakby ta małpa trafiła w sedno.
     - Obserwowałem cię, kiedy byłem w szpitalu. To co robisz jest… niesamowite, ale ludzie nie mogą robić wszystkiego sami. Długo myślałem podobnie. Nie uratujesz dzięki temu całego świata. Pozwól czasem innym tobie pomóc.
     Zaczął zastanawiać się nad jego słowami. Zawsze uważał, że wszystko, co robi, jest jego własną prywatną walką, do której nie chciał mieszać nikogo innego. Faktycznie brał na siebie więcej, ale czy rzeczywiście robił to z potrzeby pomocy samemu sobie? To po prostu przychodziło automatycznie, czy celowo odsuwał od siebie innych?
     - Chciałem spędzić z tobą więcej czasu, dlatego poprosiłem o wolne w twoim imieniu. Co jest w tym złego?
     - Nie gniewam się - podrapał się z zakłopotaniem po karku, trochę zaskoczony - Nie ma w tym nic złego. Po prostu... nie wiem... Trochę mi nieswojo.
     Luffy uśmiechnął się i delikatnie go objął. Trwali tak chwilę patrząc na światła miasta.
     Naprawdę chciał się tym razem postarać. Podobało mu się to, że chłopak tak o niego zabiega. Nie chciał tego zepsuć i wiedział, że też powinien wykrzesać coś z siebie. Jego ciepłe ramiona ogrzewały zziębniętą na mrozie skórę. Przyjemny dreszcz go przeszył, gdy Luffy włożył ręce w tylne kieszenie jego spodni. Chętnie zostałby tak dłużej ale poczuł jak młodszy się trzęsie.
     - Chcesz wracać? - Zapytał z troską i delikatnie się odsunął. Gorąco rozlało się po jego ciele, gdy ich usta dzieliły milimetry.
     - Jeszcze nie - wyszeptał i zmierzył go swoim zadziornym wzrokiem.
     Ta bliskość była dla niego elektryzująca. Wiedział, że powinien teraz przestać jeżeli miał zachować jakiekolwiek trzeźwe myślenie. Jednak gdy tylko o tym pomyślał, Luffy zdążył sam o tym zdecydować. Może i dobrze, bo oszalałby przez te swoje wahania.
     Niższy chwycił za jego kołnierz i przyciągając go zaborczo do siebie, sięgnął łapczywie ustami jego warg. Były gorące w porównaniu z chłodnym powietrzem i smakowały lepiej niż wcześniej sobie to wyobrażał. Chwycił jego twarz w obie dłonie i pogłębił pocałunek, nie będąc dłużnym, przypierając go do zimnej barierki. Wybuch emocji jaki temu towarzyszył przelewał się przez jego ciało, a języki splotły się, spragnione siebie nawzajem, kosztując tłumionej wcześniej namiętności.
     Luffy zarzucił jedną nogę za jego udo i przyciągnął do siebie. Chcieli w jednej chwili poczuć się nawzajem jeszcze bardziej, być bliżej niż z kimkolwiek wcześniej. Dawno nie czuł w piersi takiego żaru, który rozrywał go na kawałki.
     Niestety jeden podmuch wiatru sprawił, że oboje zatrzęśli się z zimna. Law poczuł frustrację, ale stali na balkonie jedynie w cienkich koszulkach i chcąc nie chcąc, musieli wrócić do środka. Przeciągając chwilę jak najdłużej się da, wpadli rumiani do środka, w sam tłum ludzi, którzy zajęci rozmowami, śmiali się i pili, wznosząc za coś toasty.
     - Zostaniesz? - Zapytał Luffy, gdy jeszcze nie zdążyli się od ciebie odkleić.
     Jego ciało płonęło.
     - Nie.
     Widział bunt w czarnych oczach. Wiedział, że chłopak chciał mu się przeciwstawić ale go uprzedził.
     - Wyjdźmy stąd.
     Wolał w spokoju kontynuować, ale gdzieś, gdzie nie będzie ludzi.
     - Chodź - Lyffy szarpnął go za rękę i poprowadził przez tłum. - Takie decyzje mi się podobają.


***
     Sanji pił więcej niż powinien. Nie wiedział czy to przez prześladujący go wzrok Zoro, czy Lawa, który migdalił się z Luff'ym, czy ogólnie przez podły nastrój. Właściwie jego „były” nie powinien go obchodzić, bardziej dopadały go przemyślenia nad tym, że i on powinien zabrać się za własne życie. Westchnął po raz setny tego wieczoru i włożył kolejną blachę przystawek do piekarnika. Spędzał w kuchni tyle czasu ile się dało, przy okazji pilnując gości, którzy panoszyli się po mieszkaniu. Większość ludzi kojarzył z różnych działów w firmie, ale część była mu obca tak jak koleś, który zaszył się w kącie i popijając piwo dziwnie mu się przyglądał.
     - Jakiś problem? - Zapytał mężczyznę, mierząc go od góry do dołu.
     Miał na sobie szary dres i dziwną, pasiastą opaskę na głowie. W uszach połyskiwały mu cztery czerwone kolczyki, a pod oczami wyraźnie odznaczały się szare cienie. Gość nie był urodziwy, ale miał przenikliwe spojrzenie, które zwróciło uwagę Sanjiego.
     - Ty to wszystko sam zrobiłeś? - Wskazał brodą talerze zapchane jedzeniem.
     - Sam, a co?
     - Nic, dawno nie jadłem czegoś tak dobrego - Powiedział gość niesamowicie szczerze.
     Blondyn się zarumienił i podziękował.
     - Jestem Gin - Mężczyzna wyciągnął do niego rękę.
     - Sanji, miło mi - oddał uścisk - W którym dziale pracujesz?
     - East blue.
     - No proszę - Uśmiechnął się. Przecież kiedyś sam tam zaczynał. Musieli się minąć gdy awansował - I jak ci się podoba?
     Rozmawiali dość naturalnie jak na to, że praktycznie się nie znali. Pomyślał nawet, że mógłby go polubić. Rzadko kiedy z kimkolwiek nawiązywał taki swobodny kontakt. Nawet nie zauważył, jak mężczyzna przysunął się do niego i zaczynał mówić i patrzeć w sposób, który odbiegał od normalnego.
     - Jesteś tu sam, czy z kimś? - Zapytał w końcu Gin, upijając łyka piwa.
     - Słucham? - Dopiero teraz Sanji pojął, że koleś go chyba podrywa. Zadecydowanie zapomniał, w jaki sposób potrafił działać nieświadomie na ludzi.
     - Nie, nie jest sam.
     Obaj obrócili się w kierunku drzwi do kuchni, w których stał rozwścieczony Zoro. Sanjiego rozjuszyła ta jawna próba kontroli. Niem się zastanowił, naskoczył na niego.
     - Przestań mnie pilnować! - Krzyknął głośno, pobudzony procentami.- Nie jestem twoją własnością!
     Roronoa nie miał na to odpowiedzi. Właściwie sam nie wiedział chyba, dlaczego to zrobił i spłoszyła go złość Sanjiego. Zmierzył tylko wściekle Gina i chwilę się wahając, opuścił kuchnię i przelotnie chwytając swoją kurtkę, wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. Kilka osób spojrzało na to zdarzenie zaniepokojonych. Sanji był zdziwiony jego narwanym zachowaniem i swoim wybuchem.
     - Fiu. Chyba nabroiłem - Zaśmiał się Gin.
     - Nic nie zrobiłeś - Powiedział smutno i wyjął z piekarnika kolejne przystawki.
     Nawet jeśli nie zrobił nic złego, czuł się winny. To już nie mógł rozmawiać z żadnym obcym mężczyzną? Przecież nie są nawet parą, do cholery! Powiedział przecież, że potrzebuje czasu, dlaczego ten pierdolony glon nie potrafi tego uszanować? Chciał za nim pobiec i powiedzieć mu że jest najdurniejszym idiotą świata, ale nie mógł.
     - To twój chłopak?
     Blondyn uśmiechnął się krzywo.
     - Powiedzmy.
     - Dziwna odpowiedź - Prychnął i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów - Może fajeczkę?
     Gin nawet nie wiedział, jak Sanji był mu wdzięczny. Balkon na szczęście już się zwolnił, więc nikt im nie przeszkadzał. Palili w ciszy, każdy pogrążony w swoich myślach.
     Czy powinien za nim wybiec? Kto kogo powinien tu gonić?
     - Jakby wam jednak nie wyszło, to się polecam - Gin wyrwał go z samotnych przemyśleń.
     Wiedział, że Zoro nie jest jedyny na tym świecie. Mógłby sobie znaleźć kogokolwiek innego. Z czasem rany się goją, serce staje się obojętne, wszystko przestaje boleć... Wystarczy tylko spróbować.
     Nagle zawibrował mu telefon. Sięgnął do kieszeni i odczytał wiadomość, przez która wypuścił z ust papierosa, który spadł za balustradę w chłodną noc.

Łowca

„Spotkajmy się. Tym razem nie ucieknę. Obiecuje”

     Pierwszy raz od momentu, w którym wszystko wyszło na jaw, dostał wiadomość od Łowcy. Przygryzł drżącą wargę, a ręce zaczęły się trząść. W sercu coś zakłuło, a oczy zapiekły. Nagle obraz mu się rozmazał. Przecież chciał tego. Pragnął bardziej, niż czegokolwiek innego na świecie. Jak w ogóle mógł myśleć, że cokolwiek mu to zastąpi?
     - Hej, wszystko dobrze? - Gin z niepokojem patrzył, jak srebrne łzy spływają po bladych policzkach Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy.
     - Chyba nie, ale dzięki - Otarł je szybko zawstydzony i położył mu rękę na ramieniu.- Przepraszam, ale muszę iść - Nigdy przy nikim obcym nie zdarzył mu się taki incydent. Miał nadzieję, że to wina alkoholu.
     Zostawił zdziwionego Gina na zewnątrz, a sam wszedł do nagrzanego pomieszczenia i ruszył w stronę wyjścia. Przeciskając się przez tłum, zatrzymał się nagle i nie mógł dalej ruszyć. Coś go sparaliżowało. Nie potrafił określić czy to strach czy inne uczucie. Zamarł i nie wiedział, co właściwie się wokół niego dzieje. Nagle zapragnął zniknąć.
      Z tego stanu odrętwienia wyrwała go Nami, która od jakiegoś czasu go szukała.
     - Co ty robisz? Gdzie jest Zoro? - Dziewczyna spojrzała w jego czerwone oczy i chwyciła jego twarz w dłonie.
     - Nami... nie dam rady... ja... nie wiem...
      Drobne ramiona przytuliły go z całej siły, chcąc dodać otuchy.
     - Głupku, co ty tu jeszcze robisz?
     Wtulił się w nią ostatni raz i biorąc głębszy wdech, w końcu odzyskał trzeźwe myślenie. Był jej niesamowicie wdzięczny.
     - Pomożesz mi znaleźć kurtkę?
     Zaczęli grzebać wśród stosu odzieży i w końcu ją wyciągnęli. Rudowłosa ucałowała go szybko i wręcz wypchnęła za drzwi.
     Wybiegł z mieszkania jakby się paliło. Na klatce schodowej mijał jakąś całującą się parę ale było za ciemno, by ich rozpoznać. Z resztą nie obchodziło go to. Spojrzał jeszcze raz na komórkę z podanym adresem. Miejsce o którym napisał Łowca było niedaleko. Wcale nie musiał tak biec, jednak nogi same go niosły. Prawie się zabił na pokrytym lodem chodniku. Kłęby pary unosiły się z jego ust, a płuca paliły. Zaczął padać śnieg i kłóć delikatnie jego rozgrzane policzki.
     Chciał , żeby w końcu się to wszystko skończyło. Żeby rozegrali to tak, jak należało od samego początku.
     Dotarł.
     Wokół było pusto, tylko światła latarń, nieczynna fontanna i Zoro siedzący na jej krawędzi z opuszczoną głową. Rynek wydawał się wielki w porównaniu z mężczyzną, który ściskał i zaciskał czerwone dłonie, wpatrując się w ziemię. Sanji dopiero teraz poczuł, jak się denerwuje.
     Z każdym bliższym krokiem myślał, że oszaleje. Przecież nie można tak kogoś kochać! Tak bardzo, że aż bolało!
     Sięgnął ręką po kupkę śniegu, która leżała na chodniku. Robił to cicho, by Roronoa go jeszcze nie spostrzegł. Musi w końcu wykonać krok do przodu. Nie chciał być tchórzem. Nie chciał już nic stracić. Nie chciał popełniać tych samych błędów. Nie chciał żałować czegoś, czego nie zrobił.
     Rzucił białą kulką prosto w zieloną czuprynę, wybudzając glona z otępienia. Zaatakowany spojrzał na niego zaskoczony, a Sanjiemu serce stanęło.
     - Nie myśl sobie, że jak tu jestem, to to wszystko załatwia! - Krzyknął, wskazując na niego oskarżycielsko palcem.
     Zoro pomrugał kilka razy, otrzepał się ze śniegu, wstał i zaczął iść w jego kierunku.
     - Myślisz, że jeden sms wystarczy? Że te kilka słów mnie udobrucha? Nie zbliżaj się! - Znów nabrał śniegu i zaczął w niego rzucać, dość marnie celując - Ty egoistyczny durniu!
     Zoro unikał ciskanych w niego kul i gdy był już o krok od tych przerażonych oczu, chwycił jego twarz w dłonie i pocałował rozedrgane usta.
     Sanji wypuścił trzymany w rękach śnieg i przyległ do Zoro rozpaczliwie, czując, jak topnieje mu serce. Oddał pocałunek nie przejmując się, że może to widzieć cały świat. Tak bardzo tego pragnął, że nie wierzył, że tyle wytrzymał. Czemu właściwie się opierał?
     Roronoa przestał go całować i mocno przytulił. Drżał również i Sanji nie potrafił odgadnąć, czy to z emocji czy zimna.
     - Nie wszystko, co pisałem, było kłamstwem - Powiedział, nie wypuszczając go z objęć i nie pozwalając spojrzeć sobie w twarz - A na pewnie nie to, co do ciebie czuję.
     Sanji zacisnął palce na jego kurtce i wtulił się w jego szyję bojąc się, ze zaraz rozleci się na tysiąc kawałków.
     - Więc czemu mówisz mi to dopiero teraz, głupku...
     - Myślisz, że to takie proste?!
     Odsunął go na odległość ramion i spojrzał w oczy.
     Sanji patrzył oniemiały, jak Zoro robi się czerwony. Nigdy go chyba takim nie widział. Oboje poczuli się zażenowani. Jakoś nie mógł wytrzymać i zaczął się śmiać.
     - Z czego rżysz, durniu?!
     - Tak... na żywo jest inaczej...
     Stali tak chwilę ze spuszczonymi ze wstydu oczami. Zaczęło się robić zimno, gdy emocje im trochę opadły.
     - To... co teraz?
     - Nie wiem... przejdziemy się?- Zoro wyciągnął do niego rękę.
     Sanji chwycił dłoń i opatulił się szczelniej szalikiem, by Roronowa nie widział już jego zaczerwienionych policzków. Ruszyli bez celu przed siebie, nie spiesząc się i nie wiedząc w sumie, jak zacząć rozmowę.
     - Wolałeś nas przez wiadomości?
     Sanji spojrzał na niego ze zdziwieniem i zastanowił się.
     - Sam nie wiem. Ciężko to porównywać - Uśmiechnął się, czując ciepło drugiej dłoni.- Na pewno bardziej lubiłem twoją wylewność.
     Zoro odwrócił twarz, kolejny raz zawstydzony.
     - A ja twoją urokliwość.
     - Pf, że ja? Niby kiedy?
     - Nawet nie wiesz, jak często.
     Zaczęli się przekomarzać. Sanji zaczął dogłębniej się zastanawiać, jaki faktycznie był w tych wiadomościach. Na pewno emanował większą sympatią niż do Zoro w rzeczywistości. Najwyraźniej oboje czasem zachowywali się zupełnie inaczej niż w sms'ach.
     - Więc... może opowiesz mi, co wiem o tobie i jest prawdą? Bo to, że nie jesteś przeciętnym brunetem raczej już odgadłem.
     Po dłuższej chwili Zoro otrząsnął się z zażenowania sobą i zaczął mówić. Sanji słuchał go i w miarę kolejno wypowiadanych słów zaczynał dostrzegać, że to, co brał za kłamstwa, wcale takowymi do końca nie były. Fakt, było dużo niedomówień, ale jeżeli Roronoa naginał rzeczywistość, to tylko w sytuacjach z których już nie mógł wybrnąć, by nie zdradzić swej tożsamości. Osoby, które myślał że znał oddzielnie, teraz zaczynały mu się powoli łączyć, zupełnie jakby układał zaginione puzzle w układance. Ten fakt wprawił go w osłupienie. Zatrzymał się.
     - Co? Powiedziałem coś nie tak? - Wzrok Zoro zdradzał niepokój.
     - Nie. Wszystko okej - Poczuł jak drży - Zimno się zrobiło. Pójdziemy do mnie? - Wypalił spontanicznie.
     Roronoa wytrzeszczył oczy i niepewnie pokiwał głową. Teraz to dopiero zrobiło się niezręcznie. Przez resztę drogi, by nie było cicho, starał się dalej naprostowywać pewne fakty. Zrobiło się też bardzo późno i oboje poczuli zmęczenie i chłód nocy. W końcu chodzili już z dobre dwie godziny.
     Wpadli na klatkę schodową wręcz podbiegając do jej drzwi. Sanjiemu tak drżały dłonie, że ledwo otworzył zamek.
     - R-r-rany j-jak zimno!!!- Zapalił światło w korytarzu i zrzucił kurtkę, chcąc jak najszybciej poczuć ciepło pomieszczenia - Herbata!
     - Zdecydowanie!
     Trzęsącymi dłońmi nalał wodę i wstawił czajnik.
     - Daj ręce.
     Zoro położył je na swojej szyi i oparł swoje czoło o jego. Trwali tak chwilę, pociągając czerwonymi nosami. Bliskość działała na nich kojąco.
     - Jak nie będziemy chorzy to to będzie cud.
     Uśmiechnęli się i przytulili, próbując wykrzesać z siebie trochę ciepła. Sanji poczuł znajome łaskotanie w brzuchu i z niepokojem stwierdził, że wcale nie chce czekać na herbatę.
     Niepewnie pociągnął Zoro w kierunku łazienki.
     - A woda?- Roronoa przełknął ślinę domyślając się, co Sanji mu proponuje.
     - Zostawmy ją.
     Blondyn wprowadził go do środka i zamknął drzwi. Chciał by te ramiona jak najszybciej go ogrzały. Puścił do wanny strumień ciepłej wody i obrócił się do Roronoy, który przyciągnął go do siebie. Jedną dłonią poluźnił mu krawat, a drugą zaczął odpinać guziki od koszuli. Sanji zjechał dłońmi do paska u spodni, pozbywając się go równie niespiesznie. Zaczęli się całować i pozbywać kolejnych warstw ubrań, a para z gorącej wody osiadała na kafelkach i lustrze, wprawiając w dreszcz ich zziębniętą skórę. Sanji wiedział, że teraz było inaczej, niż podczas ich ostatnich razów. Po za tym bardziej się denerwował. W każdym dotyku i pocałunku czuł emocje i tęsknotę, jakiej ostatnio doświadczyli. Sczytywali ją z siebie pieszcząc się wargami i karmiąc westchnieniami ulgi. Kosztowali się zupełnie, jakby robili to po raz pierwszy. Powoli weszli do wody i usiedli naprzeciwko siebie, ledwo się od siebie odrywając.
     - Jak ciepło...- Blondyn mruknął z przyjemności, opierając swe czoło o twardy bark mężczyzny.
     - Dużą masz tę wannę - Zoro pogładził nagie ramiona, oblewając je strumieniem parującej wody.
     Uśmiechnęli się do siebie i zamilkli, delikatnie wodząc końcówkami nosów po swoich twarzach i wsłuchiwali się w kapiąca wodę. Sanji dawno nie czuł się tak zrelaksowany, zupełnie jakby wszystko trafiło na swoje właściwe miejsce. Nie potrzebował żadnych wielkich słów czy obietnic. Po prostu chciał trwać w tym stanie jak najdłużej. Jakby nic poza tą łazienką nie istniało
     Roronoa zaczął całować go po twarzy, odgarniając za ucho mokre włosy. Pożądanie znów się w nich obudziło, ciągnąc ich w swoje ramiona. Zoro gestem przyciągnął Sanjiego by położył się tyłem na jego torsie. Leżeli tak, a Roronoa głaskał go po klatce piersiowej, robiąc na niej mokre ślady. Blondyn zaczął szybciej oddychać, gdy opuszki palców musnęły jego sutki. Zawstydzony swoimi westchnięciami, przekręcił głowę i znów połączył usta z tymi drugimi. Dłonie zacisnął na silnych udach po obu jego stronach, sięgając granicy między nimi a pośladkami. Coś twardego odznaczyło się na jego placach i poczuł znajome ciepło w okolicy podbrzusza. Już dawno zapomnieli o tym, że przemarzli na dworze.
     Palce Zoro dalej bawiły się stwardniałymi sutkami, zaciskając się na nich i pociągając je lekko. Sanji odchodził od zmysłów, mocniej napierając na tors Roronoy i coraz słabiej odpowiadając na pocałunki. Dłonie Zoro zjechały niżej, wchodząc pod krawędź wody i przejeżdżając po żebrach, kciukami zatoczyły koła poniżej pępka.
     Blondyn odchylił wtedy głowę i oprał się o bark mężczyzny, który pieścił wnętrze jego ud, chwytając w garść twardego już członka. Zaczął poruszać nim pod wodą, równocześnie składając namiętne pocałunki na jego szyi. Sanji półświadomie poruszał biodrami w rytm dłoni Zoro, ocierając się kręgosłupem o jego penisa. Jęknął i przymknął oczy, gdy dłoń Roronoy zacisnęła się na jego czubku. Nie sądził, że ten człowiek mógłby być w stosunku do niego tak delikatny i namiętny zarazem. Dodatkowo nie musiał kryć emocji, z którymi nie mógł sobie wcześniej poradzić. Bez zbędnych myśli oddał siebie w całości, pozwalając Zoro znów nad sobą górować i obrócić przodem do siebie. Całował go głęboko, opierając się o brzegi wanny, przypierając go do niej i eksponując swoje wyrzeźbione mięśnie. Sanji wplatał mu palce we włosy i przyciągał do siebie, czując rozpierające go uniesie.
     Był tutaj, w ramionach swojego ukochanego mężczyzny i nic więcej się nie liczyło. Patrzył w jego przepełnione uczuciem oczy, w których chciał utonąć i pozwolił się wyprowadzić z wanny, przemykając na palcach po zimnej podłodze, zostawiając po sobie mokre plamy. Wbiegli do sypialni i wpełzli pod kołdrę drżąc od różnicy temperatur, przywierając do siebie całym rozgrzanym ciałem. Zoro zaczął całować go ponownie, schodząc niżej i niżej, by bawić się językiem na jego penisie, a potem zanurzyć go w jego wnętrze. Sanji obrócił się i wypiął, by ułatwić mu do siebie dostęp, jęcząc głośno w poduszkę i zagryzając na niej zęby. Palce i język wchodziły w niego i wychodziły, a on odchodził od zmysłów. Gdy był dostatecznie przygotowany, Roronoa znów obrócił go na plecy i pochylając się nad nim, zaczął w niego wchodzić. Sanji przymknął oczy i oddychając głośno, mocno zacisnął palce na plecach Zoro, który posiadł go całego.
     Nie było to zwykłe zaspokojenie pożądania ale potrzeba dotknięcia się głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Kochali się intensywnie, aż łóżko trzeszczało pod ciężarem ich ciał. Sanji pierwszy doszedł, szepcząc zawstydzająco swoje najgłębiej skrywane emocje, które zostały scałowane z jego ust. Ten czas który stracili chciał jak najszybciej odzyskać. Dać więcej niż mógł.
     - Też cię kocham.
      Te jedno krótkie słowo tak bardzo wstrząsnęło jego sercem, że nie mógł prosić o nic więcej, by ukoić swoje wszelkie lęki.
     - Dusisz mnie - Głos Zoro się łamał, również mocno tuląc do siebie drugie ciało, zawstydzony jeszcze swoim wyznaniem - Sanji...?
     - Cicho.
      Blondyn nie chciał pokazać wzruszeniai szcześcia, jakie malowało sie na jego twarzy.
***
      Ace nie mógł spać. Patrzył na spokojną twarz Shanksa, który pochrapując raz po raz, wiercił się niespokojnie. Była to ich ostatnia noc. Kochali się tak długo, że nie potrafił zliczyć wszystkich razów. Był tak szczęśliwy, że chciał go obudzić i spędzić razem jeszcze kilka tak cennych chwil. Nie mógł jednak się przemóc. Wiedział, że jego chłopaka czeka długa podróż i już wystarczająco był samolubny. Cały ten czas poświęcił jemu, zaniedbując niektóre swoje obowiązki. Nawet olali pożegnalną imprezę u Luffy'ego w domu. Jutro się pewnie o tym nasłucha... Bał się rozstania, ale upewnił się też, że dadzą radę. Po za tym, mają pełno możliwości komunikacji, jedynym problemem mogła okazać się jedynie różnica czasu. Uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie na jakie sposoby będzie go uwodził. Cholernie go kochał i zaczął planować, co mu przygotuje na śniadanie. Jego rozmyślania przerwały wibracje telefonu, więc zdziwiony, sięgnął po komórkę. Cicho, by nie obudzić Shanksa, wyślizgnął się z łóżka i z telefonem, na bosych nogach, poszedł do kuchni.
     - Wiesz która godzina? - Szepnął do słuchawki, zdziwiony, że dzwoni do niego Sabo.
     - Zjebałem.
     - Co znowu? - Otworzył lodówkę i wyjął z niej mleko.
     - Jestem do niczego.
      - Jesteś pijany, czy co?
      - Mówię poważnie.
      Ace odkręcił kartonik i spojrzał na zegar, który wskazywał godzinę trzecią.
      - Wróciłeś z tych Stanów zostając jeszcze większym frajerem niż byłeś.
      - Dzięki brat, właśnie takich słów mi dzisiaj brakowało.
      - Polecam się - Uśmiechnął się i wypił kilka łyków - Z miłością tak jest. Zobacz na mnie. Tyle lat uganiałem się za kimś, kto miał mnie głęboko w poważaniu, a teraz co? Wiesz ile ty serc złamałeś? Pamiętasz te panienki, co latały za tobą w biurze? Będziesz teraz płakał tak jak one do usranej śmierci? Karma wraca, ale bez przesady.
      - Żałuję, że do ciebie zadzwoniłem.
      - Nie prawda, wiem że mnie kochasz.
      - Czemu czasem nic nie można na to poradzić? Czemu to tak... boli?
     Ace wpatrywał się poważnie w kartonik, nie wiedząc jak mu pomóc.
      - Czasem musi, byśmy się czegoś nauczyli.
      - Mówisz, że przestanie?
      - Może nigdy nie przestać - Pomyślał co by zrobił, gdyby stracił Shanksa.
     Usłyszał westchnienie po drugiej stronie.
      - Chyba jestem ci winny Kapitaństwo w domku na drzewie.
      - Poddajesz się? - Zapytał, niedowierzająco.
      - Nie wiem. Czasem chyba trzeba, nie?
      Tym razem Ace się zaniepokoił. Nie takiego Sabo znał.
      - Nie chcesz tego przemyśleć? Masz jeszcze prawie dwanaście godzin.
      - Wiem - W jego głosie nie było żadnej emocji.
      - Przyjechać? - Zapytał niechętnie, aczkolwiek zaczął to rozważać.
      - Dam radę.
     Zawahał się przez moment.
     - Daj spokój, jesteś teraz z Shanksem. Spędźcie te chwile miło. Jutro się przecież widzimy. Jestem dużym chłopcem.
     Zaczynał żałować, że przez ten czas kiedy jego brat był w Japonii nie spędził z nim więcej czasu.
     Pożegnali się krótko, a Ace siedział dalej w zimnej kuchni i zastanawiał się, czy rzeczywiście nie powinien czegoś zrobić. Naszły go wyrzuty sumienia.
     - Nie wracasz do łóżka?
      Prawie spadł z krzesła słysząc w progu zaspany głos Shanksa.
     - Na wszystkich diabłów! Nie strasz mnie!
     Niewzruszony mężczyzna doczłapał się do niego i położył całym ciężarem na jego zgarbione plecy.
     - Ciężki jesteś, wiesz? Przestań. - Jęknął przygnieciony do blatu- Czemu nie śpisz?
     - Bez ciebie mi zimno... Chodź do łóżka...
     - Ja tu rozwiązuję poważne sercowe problemy mojego kochanego braciszka.
     - Nie musisz, już wszystko załatwione.
     - Załatwione? - Spojrzał na Shanksa podejrzliwie, mierząc go wzrokiem - Czy ty coś wiesz...?
     - Nie...- Zaczął dobierać mu się do sznurka od spodenek, by odwrócić jego uwagę, zdając sobie sprawę, że i tak ma już przejebane.
     - Shanks...
     - Taaaak?
     Czerwonowłosy bardzo szybko pożałował tego jednego zdania, bo zaraz potem został poddany bardzo męczącemu przesłuchaniu, którego chciał uniknąć. Zwłaszcza że wiązało się z tym kilka niezbyt miłych dla Ace'a faktów po których bał się reakcji piegowatego.
Prezent na święta! To nie moja wina, że tak późno! xD To te głupie sceny erotyczne!!! *usycha z wykrzesania z siebie takiej ilości motywacji* chciałam je dojebać, a i tak chyba wyszło chujowo xD W każdym razie przed świętami raczej już nic nie dorzucę, chyba że Mikołaj załatwi mi kogoś kto będzie pisał to, co mu podyktuje w trakcie pieczenia i sprzątania xD Kochani Czytelnicy! Życzę Wam na święta wszystkiego gejowego, smacznego żarcia, odpoczynku i siły na kolejny ciężki rok życia;D


2 komentarze:

  1. Czekałam z niecierpliwością sprawdzając stronę po 5 razy dziennie. I wreszcie się doczekałam!
    No nareszcie się zeszli, choć wprowadzenie Gina bardzo mi się spodobało, przez chwilę myślałam że się jakaś większa drama zacznie. Chyba że coś podstępnie knujesz???
    A ten Shanks, co on takiego uknuł?
    I w końcu jest SEX! Choć pierwszego razu Zoro i Sanjiego nic nie pobije. Ale i tak się przyjemnie czytało.
    Życzę weny i dużo wiary w siebie i swoje możliwości.
    I przy okazji Wesołych Świąt :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Awww <3 Kałaji <3
    W końcu Law! No w końcu! <3
    I Zoro z Sanjim... jakie słodziaki, czytało się z takim aww <3 No na prawdę, potrafisz przedstawić ich parę w tak uroczym świetle. Dziękuję ci za to.
    Sabo... hm, no cóż. Nie obchodzi mnie on za bardzo, grunt, że Ace i Shanks są przeuroczy razem. Oni się tak idealnie zachowują. To jest tak cudne, ahh! Aż kokoro robi doki doki <3.
    Nie mniej <3 Kocham Shanksa, coś wymyślił. Tylko jestem ciekawa o co Ace może być zły...
    No więc, dziękuję za notę, wieeele weny i szczęśliwego nowego roku

    OdpowiedzUsuń