sobota, 18 lutego 2017

Nie iGRAJ ze mną 22

     - Czemu akurat na myjnię? Mam czyste auto...
     - Jedź.
     Law westchnął, powoli przyzwyczajając się do zachcianek swojego narwanego chłopaka. Wiedział, że dyskusja nic nie pomoże, a szczerze było mu wszystko jedno, byleby tylko w końcu znaleźli chwilę prywatności. Całowanie się na klatce schodowej nie dość, że go cholernie podnieciło to jeszcze ciągle im ktoś przerywał. Starał się ignorować gości, którzy po prostu wychodzili na zewnątrz po nowe, procentowe i nikotynowe zapotrzebowanie, ale gdy którejś parze zachciało się nagle poważnych rozmów zaraz koło ich kryjówki to już nie wytrzymali. Ostatecznie myślał, że wylądują u niego w domu, ale najwyraźniej Luffy miał inne plany.
     Zajechał pod opustoszałą, o tej porze, automatyczną myjnię. Zaparkował na specjalnym podeście, wyłączył auto i zanim zdążył coś powiedzieć, Luffy wysiadł i podbiegł do tablicy, gdzie można było zamówić program. Patrzył jak chłopak wciska wszystkie guziki i wrzuca masę drobnych. Uśmiechnął się, rozbawiony tą sytuacją i czekał na niego cierpliwie. Luffy wrócił uśmiechnięty i z błyskiem w oku obserwował zbliżające się do szyb wielkie kolorowe szczotki. Samochód pokryła tona białej piany.
     - Jesteś niemożliwyc- Powiedział rozbawiony, obserwując malujący się w czarnych oczach zachwyt. Nie wiedział, że tak niewiele potrzeba do szczęścia tej rozwrzeszczanej gębie.
     - To jest super!
     - Możemy jeździć częściej.
     Dla takiego uśmiechu mógłby nawet odwiedzać tą pierdoloną myjnię. Odsunął delikatnie fotel do tyłu, by móc się zrelaksować przy szumiących dźwiękach maszyny, nie spodziewając się że Luffy to wykorzysta. Szybko wciągnął powietrze, gdy chłopak zgrabnie wsunął się na jego kolana, odrzucając za siebie kurtkę. Jedną ręką sięgnął za jego głowę, a drugą podwinął mu koszulkę i przejechał palcami w dół do pępka i rozporka.
     Przełknął ślinę, gdy Luffy seksownie oblizał usta i pochylił się, by zacząć go całować. Swoje ręce również wsunął pod koszulkę głaszcząc smukłe plecy i badając każdą kość kręgosłupa. Znów poczuł rosnące podniecenie, gdy zimne palce rozpięły mu spodnie i przejechały po wypukłości pod bielizną. Syknął i poprawił się na fotelu, dając mu do siebie lepszy dostęp. Również rozpiął chłopakowi pasek i odrzucił go do tyłu. Całowali się tak namiętnie, że czuł zęby na swoich wargach. Gdy dłonie odchyliły materiał bokserek, ledwo mógł złapać oddech. Było ciasno, gorąco i cholernie podniecająco. Oboje chwycili swoje penisy w garście i poruszali wspólnie,wzdychając sobie w usta. Nie mogli złapać wspólnego rytmu, każdy chciał narzucić własne tępo. Podobało im się to. Luffy podwinął swoją koszulkę i jej koniec przytrzymał zębami. Law podziwiał go z na wpół przymkniętych powiek, i głaskał wyraźne mięśnie brzucha, zahaczając o bliznę. Patrzyli na siebie, gdy ich dłonie w końcu się zgrały i mogli wzajemnie poczuć jak blisko są uniesienia. Szyby od środka zaparowały, a temperatura wzrastała. Trafalgar wyswobodził się z kurtki i znów sięgnął miękkich ust. Chłopak ugryzł go w dolną wargę, a on jęknął, już nie będąc w stanie się powstrzymać. Mrowienie w podbrzuszu się wzmogło i doszedł jako pierwszy, swoją spermą nawilżając ich oba członki. Luffy w tym czasie patrzył na niego z zachwytem i z szerokim uśmiechem napawał się jego uniesieniem. Chwilę potem sam doszedł, ściskając ich penisy odrobinę za mocno. Opadł na niego i dysząc głośno, mruczał mu w szyję.
     Szczotki myjące auto powoli kończyły pracę, woda spłukiwała pianę z auta, które wyjeżdżało na zewnątrz.
     - Zdecydowanie częściej musimy odwiedzać myjnię.- Szepnął Law, gryząc Luffy'ego w ucho.
     - Shishishi.
     - Co teraz?
     - Hym... Do ciebie - Przekręcił się i wylądował na swoim siedzeniu, zapinając spodnie.
     - Nie musisz być jutro wcześnie na lotnisku?
     - Shishishi. Muszę?
     Law z przyjemnością przekręcił kluczyk w stacyjce.

***
     Ace zaciskał i rozluźniał palce, trzymając się za żołądek, który wywijał mu fikołki. Siedzieli w wielkiej poczekalni i słuchali komunikatów oraz gwaru podróżnych ciągnących za sobą wielkie torby. Bał się, że tego nie przeżyje. Jeszcze do wczoraj był spokojny, ale teraz? Powtarzał sobie po kolei wszystkie argumenty za tym, że rozstanie wcale nie będzie takie straszne, że katastrofy lotnicze są jednymi z najrzadszych na świecie i że to, co wczoraj usłyszał to tylko głupi żart.
     - Chcesz torbę? Bo wyglądasz jakbyś miał zaraz puścić pawia.
     - W dupę sobie ją wsadź.
     Shanks zaśmiał się i rozglądał po hali, wypatrując reszty ekipy. Przyjechali wcześniej bo i tak nie spali przez resztę nocy.
     - Mam ci powiedzieć, jeśli go zobaczę?
     - Powiedziałem już, nic mnie on nie obchodzi.
     - Tylko się upewniam.
     Ace podniósł głowę i przejechał wzrokiem bo ludziach.
     - Ale nie ma go tu? Prawda?
     Shanks westchnął, czując się cholernie źle że wczoraj się wygadał. Zwłaszcza, że dał komuś słowo. Nigdy tego jednak nie pochwalał, dlatego wczoraj po prostu pękł. Po za tym Ace jak zawsze stosował bardzo przekonujące argumenty. Przed nim nie chciał mieć też żadnych tajemnic.
     - Jeżeli chcesz...
     - Nie ważne, zapomnij. Czemu reszty jeszcze nie ma?
     - Bo jest jeszcze czas. Nie stresuj się.
     - Nie stresuję.
     - Ace. Nie musisz tu ze mną siedzieć jeżeli...
     - Zamknij się.
     Choć nie chciał, rzeczywiście się denerwował. Był zły, że rozstanie z Shanksem musi przez to tak wyglądać. Miał go wspierać, miał mówić jak bardzo będzie tęsknił, miała to być tylko ich chwila. A on siedział i się trząsł.
     - Co on sobie wyobraża...?
      Shanks objął go ramieniem i potrząsnął lekko dla otuchy.
     - Wiesz... może rzeczywiście za bardzo się nie wykazał... ale może teraz coś się zmieni?
     - Mówisz, że lepszy taki ojciec, niż żaden? - Prychnął i spojrzał na Shanksa rozbawiony - Przez tyle lat nie dawał znaku życia i nagle co? Przypomni sobie że ma syna? Dobre sobie.
     Nagle temat się urwał bo zobaczył zbliżającego się, wyglądającego jak ostatnie nieszczęście Sabo.
     - Widzę pełen entuzjazm - Skomentował jego wory pod oczami ciesząc się, że zmienią temat.
     - Tak.
     Chłopak wyglądał okropnie. Ace mógł zapomnieć o własnych rozterkach i skupić się na bracie. Zwłaszcza, że poświęcał mu zdecydowanie za mało uwagi i żałował, że tak to zaniedbał.
     - Chodź, idziemy po kawę level siekiera. Od razu postawi cię na nogi.
     - Jak możesz być taki spokojny? Przecież Shanks też leci...- Powiedział, gdy trochę się oddalili.
     - Hola hola, przecież to nie zerwanie. Kontakt jest, tylko trzeba będzie znów uskuteczniać rękoczyny - Pokazał mu język i zaśmiał się, widząc jak Sabo się krzywi - A tak po za tym... powiedziałeś jej?
     - Nie. Tak będzie lepiej.
     - Ech...
     Weszli do przyjemnej kawiarni, w której pachniało kawą. Stanęli w kolejce.
     - Hej, gdyby coś miało być, nie unikałaby mnie w tych ostatnich dniach. I spotykała się z obcymi...
     - Taaa...- Odwrócił wzrok i uśmiechnął się lekko.
     - Powinienem powiedzieć Dragonowi co myślę o jego nagłych planach. Pierwszy raz tak bardzo nie chcę tam jechać.
     - Bo ja wiem... Ameryka musi być fajna... I te dziewczyny...
     - Wcale nie są ładne - Skinął do sprzedawcy - Dwie czarne poprosimy.
     - Dla mnie z mlekiem. Poznasz jakąś nową i znów się zakochasz.
     Odebrali zamówienie i ruszyli z powrotem w kierunku Shanksa.
     - Nie, załatwię co mam załatwić i wrócę tu jak najszybciej. Może jeszcze będzie jakaś nadzieja.
     - Nie sądzę, że ci się to uda - Odebrał ich zamówienie i pogwizdując podał mu kubek.
     - I to ja jestem pesymistą - Mruknął wkurzony i delikatnie upił łyk ciepłego napoju - A tak w ogóle, to gdzie jest Luffy? Przyjedzie pożegnać się z ukochanym bratem?
     - Cóż... - Ace wyciągnął z kieszeni komórkę i pokazał wyświetlacz Sabo z włączonym sms'em.

Mała  gnida
"Siema, nie będzie mnie dzisiaj, uściskaj Sabo."

     - Wyczuwam upojną noc.
     - Co za menda... Zamiast napisać do mnie...
     - Do przewidzenia - Zaśmiał się, widząc również uśmiech u swego brata. Znali Luffy'ego na tyle, że nawet nie potrafili mu mieć tego za złe. Po za tym, rozłąka nie była im obca. Może i byli przybranymi braćmi, ale nie przypominał sobie, by kiedykolwiek coś ich przez to poróżniło.
     - A u ciebie jak tam? Nie wyglądasz najlepiej. Shanks nie chciał cię wypuścić z łóżka?- Pomachał sugestywnie brwiami.
     - Też... - Odwrócił wzrok, zastanawiając się, czy powinien mu się wygadać. Zanim jednak podjął decyzję, zobaczył zbliżających się w ich kierunku Robin z mężem, który taskał jej walizkę.
Frakny zalewał się łzami. Sabo zaśmiał się i przywitał z promienną czarnowłosą, nie rejestrując zawahania Ace'a.
     - Hej! Dobrze was widzieć. Podekscytowana?
     - Owszem.
     -  Moja piękna mnie opuszcza! Jedzie do tak niebezpiecznego kraju!
     - Stary, to nie Iran!- Poklepał go piegowaty po plecach.
     Udali się wspólnie do do wielkiej poczekalni.
     - Katastrofy lotnicze są dość rzadkie, ale się zdarzają.
     - Robin!- Franky otarł smarki chusteczką. Łzy zupełnie nie pasowały do jego wielkiej, umięśnionej postury.
     Ace również zbladł.
     - Wybaczcie mu, strasznie panikuje.- Pomachała uspokajająco dłonią, jakby to miało cokolwiek pomóc.
     Sabo westchnął jedynie i rozejrzał jeszcze raz po twarzach, szukając tej najbardziej upragnionej. Dziewczyna zauważyła to i podchodząc bliżej, szturchnęła go delikatnie.
     - Wypatrujesz kogoś?
     - Nie, nie, ja tylko...
     - No, jesteście!- Shanks powitał ich radośnie - Może powinniśmy udać się już do sali odpraw.
Nie mieli komitetu pożegnalnego, gdyż wszystko odbyło się wczoraj na imprezie. Wczesna pora odstraszyła nawet największego rannego ptaszka, po takiej mocy alkoholu.  Choć Nami i Vivi wysyłały do Nico miliony zapłakanych sms'ów. 
     Ace pogrążył się w czarnych myślach. Do tego robiło się późno i zaczął powątpiewać w historię swego chłopaka.
     - Gdzie oni są?- Szepnął mu, by reszta ich nie słyszała.
     - Cierpliwości.
     Stanęli wspólnie w kolejce, szykując dokumenty i bagaż. Wszystko przebiegało w miarę sprawnie, rozmowa zajęła ich na tyle, że czas szybciej płynął. Nim się obejrzeli, przyszedł czas rozstania.
     Ace z Sabo wymienili braterski uścisk i poklepali się po plecach.
     - Nie żryj tyle burgerów, bo wrócisz gruby.
     - Nie zajedź się na ręcznym.
     Franky nie chciał wypuścić z objęć swojej żony i obsypywał ją milionem pocałunków.
Shanks przełknął ślinę, gdy Ace i do niego również podszedł. Stali naprzeciwko siebie i zapomnieli, co właściwie chcieli powiedzieć.
     - Wracaj do mnie szybko.
     - Wrócę.
     Przyciągnął go do siebie i gdy nikt nie patrzył, ucałował w czubek głowy.
     - Bądź mi tu dzielny.
     - Nie płacz w samolocie.
     Nagle Shanks się spiął i Ace powędrował za jego spojrzeniem. Zamarł.
     Sabo również spojrzał w tym kierunku i wstrzymał powietrze.
     W ich stronę szła Koala, ciągnąc walizkę. Miała na sobie zwiewną różową sukienkę i podkręcone włosy, które podskakiwały przy każdym kroku jej wysokich obcasów. Zbliżyła się do Sabo z opuszczoną głową, odgarniając włosy za ucho.
     - Cześć.
     - Co tu robisz?- Zapytał łamiącym się głosem, nie wiedząc czy się cieszyć, czy umrzeć na zawał.
     - Koala!- Robin podeszła do niej i objęła ramieniem - To ty nie wiesz? - Spojrzała na Sabo i  uśmiechnęła się promiennie - Ma miejsce koło ciebie.
     - Co?- Wydusił szeptem. Zawał zbliżał się nieubłaganie.
     - Lecę z wami.
     Gdyby miał na co się osunąć, to pewnie by to zrobił, lecz teraz miał w głowie tylko jedną myśl i  tylko jedno chciał zrobić. Porwał dziewczynę w ramiona i unosząc do góry, okręcił się z nią kilka razy. Zaczął się śmiać, a ludzie dookoła przypatrywali im się rozbawieni.
      - Ale, ale jak to? To nie jest żart, prawda? - Sabo postawił ją na ziemi i spojrzał w błyszczące oczy.
      - Nie, głupku - Pogłaskała jego policzek, trochę zakłopotana - Choć nie powiem, do wczoraj jeszcze nic nie było pewne - Obejrzała się za siebie i skinęła głową komuś w tłumie.
     - To on?- Zapytał cicho Ace, a Shanks skinął głową.
Portgas spojrzał w oczy człowieka, który przyszedł tu z Koalą. Wąsaty mężczyzna uśmiechnął się nagle do niego i przeszyło go dziwne uczucie.
     W końcu miał okazję poznać swego ojca.
     - Idź do niego.- szepnął Shanks, cały spanikowany. Zastanawiał się, co teraz może się stać.
     - Nie.- Ace nagle zrobił się strasznie spokojny i odwrócił wzrok - Teraz jestem tu z tobą.
Shanks uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Znów się uściskali, a on spojrzał na Rogera, który  nadal się do nich szczerzył. Chciał mu niemo przekazać, że się wygadał, ale podejrzewał, że wzrok Ace'a był już wystarczająco wymowny. Bał się, że dawny przyjaciel będzie zły, lecz niczego takiego od niego nie wyczuł. Skinął mu delikatnie i dostał to samo w odpowiedzi. Nagle jego ciało przeszyło dziwne mrowienie. Zupełnie jakby dostawał ostrzeżenie. No tak, w sumie trzymał w objęciach syna tego człowieka. Zaśmiał się. Roger nagle odwrócił się i odszedł cicho, niknąc w tłumie.
     - Masz jeszcze szansę go dogonić.
     - W porządku - Ace nawet się nie obrócił - Naprawdę wszystko okej. To mi wystarczy.
Shanks był zdziwiony tym zachowaniem, lecz cieszył się, że ostatnie chwile jeszcze spędzą razem. Był też pod wrażeniem, że Koala była na tyle zdesperowana, że udało jej się z nim skontaktować. Nie wiedział skąd miała te informacje i jak to załatwiła, ale musiał przyznać, że była zaradną kobitką. Obok panowała istna euforia.
     - Sabo... - Koala zawstydzona zachowaniem chłopaka lekko się odsunęła - Przepraszam, naprawdę nie wiedziałam, czy to wszystko się uda... ja... byłam okropna - Denerwowała się, miętoląc rąbek swej sukienki - Naprawdę, chciałam... lecieć. Z tobą. Dlatego...
      - Już nie ważne. Naprawdę.- Chwycił jej dłonie i spojrzał jej w oczy - Jestem najszczęśliwszy na świecie.
     Dziewczyna patrzyła na niego z ulgą i znów przytuliła.
     - Kocham cię. kocham tak bardzo, że myślałam, że pęknie mi serce.
     - Wiem...- Poczuła jak łzy cisną jej się do oczu ze szczęścia - Wiem...
     - Pokażę ci Nowy Jork! Zabiorę do świetnych miejsc! Znajdę ci świetną szkołę walki!
Robin promieniała widząc tę scenę. Nigdy nie podejrzewała, że przyjaciółka sama odważy się na coś takiego. I cieszyła się, że tą osobą będzie Sabo. Musiała jednak wszystkich sprowadzić na ziemię.
     - Czas udać się do samolotu - Ponagliła ich i dała ostatniego całusa swemu mężczyźnie.
Ace wypuścił Shanksa z objęć i razem z Frankym machali im tak długo, aż nie zniknęli w tłumie z całą resztą pasażerów.

***

W biurze było wyjątkowo cicho. Brak Robin wszystkich przygnębiał. Co prawda mieli z nią kontakt, ale zapłakany Franky i naburmuszona Nami nie pozwalali o jej wyjeździe nikomu zapomnieć. Tylko dwójka z całej ekipy szalenie wystukiwała w klawisze klawiatury, mając inne przyjemności na głowie.

Zoro
Co robisz po pracy?

Sanji
Nie. Jutro mamy do oddania koleją część projektu. Muszę być wyspany.

Zoro
Nie pytałem o noc, tylko o czas po pracy.

Sanji
To nie jedno i to samo?

     Roronoa spojrzał na niego drapieżnie zza ciemnych oprawek swych okularów. Blondyna aż przeszył dreszcz. Już pożałował swojej decyzji.

Zoro
Rozumiem, że każde nasze spotkanie będziesz sprowadzał do łóżka?

Sanji
Nie chwytaj mnie za słowa! Po prostu jestem realistą.

      Naburmuszył się, gdy usłyszał rozbawione prychnięcie. Zupełnie nie mógł się skupić na pracy. Jak do jutra ma oddać swoją część, jak będą cały czas czatowali? Do tego ciągle był lustrowany wzrokiem przez rudą kocicę, która już zdążyła się domyślić, co zaszło w noc przed wylotem. Najchętniej to by wieczorem z nią się spotkał i obgadał swój niezbyt dojrzały jak na jego wiek występek. Co prawda nie miał czego żałować i tętnił szczęściem na kilometr, ale jednak uległ temu pierdolonemu glonowi. Jego życie od teraz zmieni się diametralnie, musi to jeszcze jakoś przetrawić. Po dłuższym byciu singlem nie łatwo jest tworzyć trwałe związki. Zastanawiał się ile na ich drodze pojawi się rzeczy, które będą powodowały spięcia. Biorąc pod uwagę jego temperament i Zoro będzie to na pewno iście efektowne. Poniekąd go to trochę podniecało, ale zastanawiał się, czy będą potrafili to jakoś zrównoważyć.

Zoro
Skoro nie możesz wytrzymać, to może łazienka?

     Sanji aż zakrztusił się kawą. Co za zboczeniec, pomyślał. O nie, nie da się ten podstępnej żmii. Nawet jeśli była to podniecająca perspektywa.

Sanji
Jak myślisz, że będę to robił w takich warunkach to się grubo mylisz.

Zoro
Ostatnio ci to nie przeszkadzało.

Sanji
Wtedy byliśmy tu sami

Zoro 
Skoro tak twierdzisz...

Sanji
Co to miało znaczyć?

Zoro
Nie ważne. Już nic.

     Rozmowa się urwała, a w Sanjim coraz bardziej się buzowało. Zielonowłosy oddał się akurat przeglądaniu plików, a on sam odchodził od zmysłów. Nie lubił takich podejrzanych wymian zdań i teraz jeszcze czuł się winny bo mu odmówił. Nie miał zamiaru jednak ustępować i postanowił też się czymś zająć.
     Nie minęła nawet chwila, a poczuł na swojej łydce delikatne otarcie. Spojrzał wilkiem na Roronoe, który głupkowato szczerzył się do ekranu. Do tego wcale jej nie odsunął tylko kontynuował, wierzchem buta gładząc jego nogę.
     Pierdolony upierdliwy glon!
     Udawał obojętność na tyle na ile potrafił, aż w końcu sam się uśmiechnął. Podejrzewał, że jednak skończą w tej łazience.
     Nagle do pokoju z impetem wpadła Vivi. Wszyscy aż podskoczyli jak drzwi walnęły o ścianę, a z niektórych biurek pospadały kartki.
     - Nie uwierzycie co się stało!
      Podbiegła do nich i ledwo mogła sklecić słowa. Nami pobladła, widząc przyjaciółkę w takim stanie.
     - No wysłów się kobieto!- Krzyknął Usopp, który prawie mdlał i spanikował najbardziej.
     - Mamy... mamy... przepraszam, ale jeszcze w to nie wierzę...- Zaczęła się śmiać.
     - Co mamy?
     Chwila napiętej ciszy.
     - Datę. Datę premiery.
     Wszyscy zamarli. Ich marzenia, wszystko co do tej pory zrobili... Miało się ziścić.
     - Kiedy? - Zapytał Luffy, w głosie mając pomieszaną ekscytację z niedowierzaniem.
     Kiedy podała datę, wszyscy wstali i wciągnęli ze świstem powietrze.
     - Co?!
     Krzyknęli jednocześnie.
     - To żart?
     - Nie pomyliło ci się?
     - Nie wierzę!
     - To się nie może dziać tak szybko!
     - Łoooooooooooooooooooooooooooo!!!!- Luffy wskoczył na biurko.
     - To wręcz absurdalnie szybko!- Vivi musiała usiąść. Nami podała jej wodę drążą ręką, ledwo sama stojąc na nogach. - Projekt tak im się spodobał, że mamy dodatkowe dofinansowania i wsparcie z firm Galley-La Company, Zou, Dressrosy, Impel down, do tego udało mi się dogadać z Alabastrą... Spływają do nas jak lawina! Nawet z Yonko się odezwali! I uwaga...!- Wstrzymała na chwilę, by podnieść napięcie - Nawet Ohara jest zainteresowana. Jeszcze nie są stuprocentowo przekonani, ale Nico odwaliła kawał dobrej roboty! Jeżeli do tego dojdzie, to naprawdę się wyrobimy! Musimy wszystkim przekazać dobre wieści! Musimy to ogłosić w mediach! Tyle roboty, że nie wiem od czego zacząć!
     Wszyscy zaczęli się drzeć jak nienormalni. Załoga wiwatowała i rozbiegła się po firmie by wszystkim ogłosić zbliżające się wydarzenie. Tym razem i Nami usiadła, tuląc do siebie Vivi, która się rozpłakała. Zastanawiała się, co by powiedziała na to Robin, której od roku było marzeniem, by w końcu jej praca nad starożytnym językiem i historią z nim związaną zwróciła uwagę Ohary, która była kluczowym elementem ich strategii. Byli jedną z najlepszych firm na rynku. Teraz już nic im nie było straszne.
     No i po za tym będą obrzydliwie bogaci, pomyślała ze śmiechem.
     Wszyscy poczuli przypływ ekscytacji i dumy.
      - Niesamowite - Szepnął Luffy, który wzniósł pięści do sufitu - One piece w końcu stanie się rzeczywistością!
     Dopiero wtedy gdy to wykrzyknął, byli w stanie naprawdę sobie to wyobrazić.

Następny rozdział

...
Tak wiem... jestem straszna. Ale udało się. W KOŃCU. W ogóle to już przedostatni rozdział, przykro mi xD ale no w nieskończoność też się nie da. Ciężko mi powiedzieć co dalej. Chciałabym pisać ale widzicie, co było przez ostatnie pół roku. Kiła i mogiła. I tym razem nie była to kwestia czasu tylko chęci. Naprawdę mi miło, że i tak chcecie to czytać pomimo takich rozstępów czasu. To musiało być straszne... xD sama nie lubię tyle czekać na rozdział, a sama odjebałam maniane. Dziękuję za każdy komentarz i przepraszam, jeżeli coś w historii jest niespójne. Mam wrażenie że z czymś się powtórzyłam ale za cholerę nie wiem czy na pewno xD  w sumie piszę to od ponad roku o_O albo więcej. I oczywiście za wszystkie błędy. Nie mam bety więc wstawiam na surowo xD wszystkie skargi jak zwykle mile widziane;) Buziaki dla Was i mam nadzieję, że do niedługiego następnego!
PS czcionki mi się tu jebią -_- nie wiem jak to poprawić... 

2 komentarze:

  1. Jest rozdział łoooooo!
    łat łat? Przedostatni? *trawienie*
    Ło ja pierdziu... Szybko poszło xD
    W sumie to nie wiem co napisać... Momentami śmiechłam z tekstów...
    W sumie to mogę czekać rok na kolejny rozdział xD

    Weny ci!~

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale jak to przedostatni?!
    Rozdział był uroczy! Cieszę się ze wszystkim dobrze się układa.
    Ace mnie rozczulil... Taki slodziaczek!
    Podobało mi sie jakich nazw użyłaś dla firm i ostatnie zdanie, wypowiedziane przez Luffyego?! Ahh! Aż chciałabym obejrzeć ostatni odcinek! Niech mi ktoś da zmieniacz czasu!
    Życzę ci weny kochana i dziękuję za rozdział!

    OdpowiedzUsuń