niedziela, 12 marca 2017

Nie iGRAJ ze mną 23 END

     - Wznieśmy toast! Za ciężką pracę i naszą wytrwałość! Za pot i za łzy! Za spełnienie marzeń!
Setka mieniących się na złoto kieliszków powędrowała ku górze, a w oczach u niektórych pojawiły się łzy wzruszenia. Wszystkie spojrzenia wlepione były w chłopca w kapeluszu oraz czerwonowłosego Shanksa, który wygłosił mowę.
     - Za One Piece! - Krzyknął Luffy i przechylił kieliszek, gdy wszyscy mu zawtórowali.
     W powietrze strzeliły kolorowe konfetti. W biurze zawrzało od wesołych rozmów, oraz puszczono muzykę. W ten wyjątkowy dzień nikt nie pracował. Rozstawiono stoły, wyłączono komputery, zdjęto krawaty i wyciągnęło alkohol.
     Dzień premiery przecież nie mógł być uczczony byle jak.
     Shanks zeskoczył ze stołu i  od razu podszedł do Ace'a, który wlepiał w niego maślane oczy.
     - Idziemy stąd!
     Piegowaty nawet nie zaprzeczył tylko przeciskał się z nim przez tłum, tłumiąc śmiech, gdy co rusz któraś osoba ich zatrzymywała i znów gratulowała sukcesu. Shanks był już tak bardzo zirytowany, że Ace myślał, że pracującemu z działu niżej Caverdis'owi wyrwie z ręki szampana oraz ten bukiet róż i wsadzi w dupę.

     - Cudownie. Dziękuję. DO WIDZENIA!
     Minęli oburzonego blondyna i Portgas wybuchnął śmiechem. Zwykle to on był od utraty panowania nad sobą, a nie jego facet. Weszli do windy i czerwonowłosy wcisnął guzik piętra oraz kilkanaście razy szybsze zamykanie drzwi. Ktoś chciał się dosiąść i wołał z daleka by poczekali ale Shanks patrząc mu głęboko w oczy, zignorował jego prośbę i domknął windę.
     - Widzę, że w Stanach nauczyłeś się całkiem przydatnej, chamskiej asertywności.
     Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej bo jego usta zaatakowały głodne go wargi. Shanks przywar do niego całym ciałem, a on rozpływał się pod tym długo wyczekiwanym dotykiem. Nie przypuszczał, że ta odległość mogła go tak boleć.
     - Od wczoraj nie myślałem o niczym innym, prócz o tym, co z tobą dzisiaj zrobię.
     - Nie wątpię - Ace poluzował guziki koszuli i wyciągnął go z windy na ciemne i puste piętro.
Całując się w szale wpadali na meble i zrzucali z nich papiery. Nie przejmując się tym, że ktoś ich może nakryć, rozbierali się w pędzie. Miesiące rozłąki były dla nich męką, którą nie potrafiły zastąpić żadne telefony. Do tego jak Shanks przyjechał, miał pełno roboty jeszcze w biurze i ostatecznie zobaczyli się dopiero dzisiaj, mogąc się jedynie obserwować z daleka. Ace to dzielnie znosił, choć widział, że w Shanksie się gotuje. Co prawda dla wszystkich był dzisiaj naprawdę ważny dzień, ale dla nich nie liczyło się nic prócz siebie.
     - Tęskniłem, tak cholernie tęskniłem... - Mówił pochylając się nad nim, sięgając ręką między nogi, które rozłożyły się w zaproszeniu. Gładził uda i przyssał się do szyi, robią na niej krwistą malinkę.
     Ace jęknął cicho, gdy wypełniły go na raz trzy palce.  Rozciągały go zniecierpliwione, a jemu robiło się gorąco na myśl o tym, co je zaraz zastąpi. Shanks na ogół był delikatny ale dzisiaj zdecydowanie ciężko mu było się pohamować. Kochali się głośno i drapieżnie, próbując pozbyć się całej tęsknoty, jaka trawiła ich ciała i serca. Czas przestał mieć dla nich znaczenie.
     Ace nie liczył ile rund już mieli za sobą i nie obchodziło go, czy ktoś mógł być tego świadkiem. Głaskał się po nagim torsie i uśmiechając do siebie, wpatrywał się w ciemny sufit, słuchając odgłosów imprezy z dołu, która trwała w najlepsze.
     - Co ci tak wesoło?
     - Przyjście do tej firmy było najlepszą rzeczą, jaką zrobiłem w życiu.
     - Mówisz, że nie chciałeś tu być?
     - Nie ja. Mój dziadek. Z resztą Luffy miał ten sam problem. Gier wam się zachciało, mówił. Zostalibyście bankowcami, a nie nieudacznikami! Tak krzyczał. Nie pamiętam już ile razy dostało nam się od niego po głowie.
     Shanks również się uśmiechnął i pogłaskał piegowatego po włosach.
     - No i trafiłeś na zboczonego szefa.
     - I upierdliwego
     - I jakiego jeszcze?
     - Zdziadziałego.
     - I?
     - Lubisz jak cię obrażam?
     - Czekam na "przystojnego", "mądrego" i tak dalej.
     Zaśmiali się.
     - Dziękuję - Powiedział Ace, niespodziewanie poważniejąc.
     - Za co?
     - Za to, że byłeś taki uparty.
     - Rany, jak ty mnie rozczulasz!
     - Hej!
     Shanks zaczął go tulić do piersi tak mocno, że Portgas ledwo oddychał.

     ***

     Luffy odstawił z trzaskiem kieliszek i odtańczył taniec szczęścia  z przyjaciółmi. Darł się tak głośno, że zdzierał gardło. Przystawki wsuwał jak szalony, ciągle ładując sobie coś nowego na talerz. W tym hałasie cudem usłyszał telefon.
     - Holo?
     - Luffy? Zaraz będę. Przeciągnęło nam się zebranie.
     Chłopak miał pełną gębę jedzenia więc Law go kompletnie nie rozumiał.
     - Co ty robisz? Ktoś cię zakneblował?
     Monkey przełknął i  zaśmiał się do telefonu.
     - Ciekawe masz pomysły - Nie mógł się zdecydować, czy wybrać kolejnego pączka czy krokieta.
     - Znowu się obżerasz?
     - Zajadam tęsknotę za tobą.
     Po drugiej stronie słuchawki rozległo się tylko westchnienie.
     - Coś mówiłeś o kneblowaniu? - Dodał Luffy zadziornie i ugryzł jednak udko kurczaka, babrając sosem obrus.
     - Jak znam życie to znowu się urżniesz i będę znów cię taskał do domu - Powiedział zmęczonym głosem.
     - Hej, ostatnio ci się podobało.
     Dłuższa cisza w telefonie upewniła Luffy'ego, że facet po drugiej stronie bardzo dobrze pamięta ten wieczór. On też z lubością wspominał wyraz twarzy, której oczy zasłaniała czarna opaska, a usta łaknęły jego warg. Może rzeczywiście przesadził trochę z tak mocnym wiązaniem nadgarstków ale w tamtym momencie chciał dostać tylko to, czego pragnął. A chciał zdecydowanie, by ta noc wyryła się jego chłopakowi w pamięci na długo.
     - Więc pośpiesz się, czekam.
     Gdy się rozłączył, sięgał jeszcze po kolorowe kanapki, ale ktoś go szarpnął za ramię.
     - Luffy! Musisz to zobaczyć! Musisz!- Usopp ciągnął go za sobą na siłę.
     - Nie! Lepsze rzeczy mam tu na stole!
     Długonosemu zaświeciły się oczy.
     - Ohoho, nie wiesz jakie skarby ma Franky!
     Niezbyt był przekonany i chciał go olać, ale Usopp szepnął mu kilka słów na ucho, po których Luffy bezapelacyjnie za nim w podskokach podążył. Zabrzęczało szkło, a do szklanek polał się niebieski płyn. 
     - Ile to ma procent? - Zapytała Nami, z niepokojem lustrując dziwny napój i Luffy'ego który łyknął sobie całkiem ładnie - Nie czuć w ogóle alkoholu.
     - Jest suuuuuuuuuuper mocny!- Mrugnął do niej i podał drinka swojej żonie -  Zdrowie mojej pięknej kobiety!
     Obawy rudowłosej się pogłębiały, kiedy jej kierownik zaczął sięgać po kolejną dolewkę ale na szczęście zobaczyła idącego w ich stronę Trafalgara, który szukał ich w tłumie. Miała nadzieję, że on go powstrzyma. Przyzwała go do siebie gestem, pokazując sytuacje i bezradnie wzruszając swoimi gołymi ramionami.
     - Nie jesteśmy w stanie go powstrzymać.
     - Nie tylko wy.
     Law chciał zwrócić na siebie uwagę swojego chłopaka, ale ten coś żywo bełkotał, dalej pijąc, a reszta miała z tego niezły ubaw. Trwało to dłuższą chwilę, więc lekarz był już nie na żarty zirytowany  i w końcu nie wytrzymał. Nikt nie miał nic przeciwko, gdy chwycił go brutalnie i wyniósł przewieszonego przez ramię z pomieszczenia, udając się w kierunku balkonu.
     - Trao...
     - Lepiej nic nie mów.
     Z buta pchnął szklane drzwi i postawił go na tarasie. Stało tam trochę ludzi, którzy palili papierosy lub popijali drinki. Nie zwrócili jednak na nich szczególnej uwagi.  Było już chłodniej, wiał lekki wiosenny wietrzyk, a słońce chyliło się ku zachodowi.
Luffy opar się o barierkę i wziął kilka głębszych wdechów, trochę przytomniejąc. Spojrzał na zachód i uśmiechnął się.
     - Piękny.
     Law mu nie odpowiedział. Patrzył się w purpurowe niebo i nie miał ochoty przerywać tej ciszy. A najchętniej od razu by sobie stąd poszedł.
     - Jesteś zły?
     - Że ten jeden z niewielu razy kiedy się widzimy musisz się upijać? Tak.
Kiedyś to on był po drugiej stronie barykady. Kiedyś to jemu Sanji prawił o tym, jak to mało ma dla niego czasu. Powinien więc to rozumieć, a jednak był ciągle nienasycony ich spotkaniami. Luffy zdawał się wcale tym nie przejmować. Zawsze dobrze się bawił, nie biorąc nikogo więcej pod uwagę. Chyba to go najbardziej drażniło.
     - Więc mam wcale nie pić?
     - Nie o to mi chodzi.
     -  To o co?
     Wkurzało go to, że do niego wszystko trzeba było mówić wprost. Nigdy się nie potrafił domyślić. To trudne mówić o tym, co tak naprawdę boli. A jeszcze straszniejsze, gdy ktoś nie chce tego zrozumieć. Czy jeżeli powie o jedno słowo za dużo, to czy wszystkiego nie zepsuje?
     - Trao?
     Zacisnął usta w wąską linię. Wiedział że Luffy nie będzie drążył. Każda rozmowa się tak kończyła. Kiedy nie chciał mówić, po prostu odpuszczał. Jakby mu nie zależało.
     - Jak chcesz - Wrócił do oglądania nieba.- Ta chmurka wygląda jak ta twoja śmieszna, zimowa czapka. Spójrz! - Zaczął się śmiać.
     Law uderzył pięścią o balustradę.
     - Czy w ogóle cokolwiek cię obchodzi oprócz ciebie samego?!
     Sam był zdziwiony swoim wybuchem. Zwykle potrafił się opanować. Luffy znów spoważniał.
    - Oczywiście - Powiedział mu to, patrząc głęboko w oczy - Ale jak mam cokolwiek zrobić, skoro ty boisz się mi o tym mówić.
     - Nie boję się - Odwrócił wzrok.
     - Nie mówisz mi wielu rzeczy.
     - Nie prawda.
     - Prawda.
     Przez tą jedną krótką chwilę ciszy nie potrafił przytoczyć żadnego obronnego argumentu.
     - Lubisz mówić mi tylko to, co uważasz, że mnie nie skrzywdzi. Co przyćmi to, co tak naprawdę czujesz. Co jest wesołe. Ustępujesz mi, nawet nie próbując zaprzeczać. Nie żalisz mi się, nie krytykujesz, nie mówisz, na co masz ochotę, pozwalając mi robić z sobą, co mi się podoba. Pasuje ci to?
     On chciał tylko, by Luffy go nie zostawił. Chciał mieć w końcu normalny związek i mieć przy kim się budzić. Nie szukał problemów, ukrywając je. Uszczęśliwiał Luffy'ego nawet kosztem siebie. Nie chciał kłótni, wyrzutów, ani przelewania na niego brzemienia odpowiedzialności za ludzkie życie, które ulatywało na jego operacyjnym stole. Nie chciał pokazywać mu łez bezsilności i słabości, by w jego oczach nie stać się żałosnym, nieszczęśliwym człowiekiem. Nawet nie wiedział kiedy to przestało mieć jakikolwiek sens i że takie myślenie wcale nie jest sprawiedliwe.
      - Jeżeli drażni cię mój egoizm, czy moja beztroska, powiedz mi to. Gdy o nieludzkiej godzinie każę ci spełniać moje zachcianki, odmów mi. Teraz, nie za miesiąc, czy dwa. Tak jak przed chwilą. Przestań się bać, że kiedy to zrobisz, to cię nie zaakceptuję. Czemu nie jesteś szczery? Dopuszczasz mnie do siebie w stopniu, który sam uznasz za odpowiedni. Dlatego odrzuciłem propozycję wspólnego mieszkania. Nie dlatego, że nie chcę, tylko dlatego, że uciekasz od bólu. Budzenie się koło siebie w niczym nie pomoże, skoro chcesz opierać to na wizji, która dla innych wydaje się być tą odpowiednią, a nie dla ciebie.
      Zacisnął pieści tak mocno, że przestał je czuć.
     - Bycie razem nie oznacza, że będziemy się tylko uśmiechać. Chcę znać całego ciebie, a nie tylko część. Dzielić z tobą i wesołe rzeczy, ale też smutki, złości, kłócić się  i iść na kompromisy. Chcę też, byś prosił mnie o pomoc.
     Czuł, jak serce mocno obija mu się o żebra
     - Kocham cię. Więc przestań być ze wszystkim sam.
     Przed żałosnym rozklejeniem powstrzymała go tylko garstka ludzi, którzy kręcili się w pobliżu, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo te słowa go poruszyły. Wiedział jaki ma z sobą problem. Myślał, że przezwyciężył to w jakimś stopniu, ale najwyraźniej dalej się uczył. Cieszył się, że to usłyszał. Opanowywał drżenie przez dłuższą chwilę, a Luffy cierpliwie czekał. Już zapomniał nawet, o co mu w tej złości tak naprawdę chodziło. Rozsadzało go tak silne uczucie, że miał ochotę krzyczeć i wziąć tego idiotę w ramiona.
     - Wkurza...- zaczął cicho.
     - Co?
     - Wkurza mnie gdy w nocy podjadasz z lodówki.
    Luffy najpierw oniemiał, a potem zaczął się tak głośno śmiać, że Law spalił porządnego buraka. Od czegoś musiał zacząć, prawda?
    
***

     W tym czasie dwójka ze sławnej ekipy wolała alienować się tylko w swoim towarzystwie.
     - Jak ten czas zleciał... - Westchnął Sanji oparty o ścianę i patrzył przez pełny kieliszek szampana na swoich wesołych przyjaciół.
     - Prawda - Zoro opierał się o niego ramieniem i nachylił do ucha - Usopp z Frankym mają schowane w biurkach jakieś dziwne mikstury.
     - Żartujesz? Już dorwałeś? - Zaśmiał się i powąchał zawartość kieliszka Roronoy - O matko.- Wzdrygnął się.
     - Przeciągnęli już Luffego na złą stronę. Chcesz też trochę?
     - Zabierz to ode mnie, już od wąchania jestem pijany.
     - Chcesz mi powiedzieć, że przez resztę wieczoru będziesz trzeźwy?
     - Przez większą część. No chyba że lubisz mnie nosić na rękach.
     - Lubię jak padasz mi w ramiona.
     - Sugerujesz, że normalnie nie padam?
     - Z alkoholem jesteś łatwiejszy.
     - Świnia - Pokazał mu język i upijając łyk trunku, lubieżnie oblizał usta - Jestem częściej niż ci się wydaje, a ty zbyt głupi by to wychwycić.
     - Pf, niby kiedy?- Warknął.
     - Na przykład teraz.
     Zoro prawie zachłysnął się alkoholem. Sanji bardzo polubił się z nim drażnić.
     - Teraz?
     - Teraz.
     - Ale... przecież tu są ludzie.
     - Jesteś tępy? Przecież nie na środku pokoju. Biuro piętro wyżej?
     - Już zajęte - Przełknął ślinę, wędrując wzrokiem do jego lekko rozpiętego kołnierzyka.
     Sanji uniósł  brew i już miał pytać kogo ma na myśli, ale głośny gwizd przeszył powietrze.
     - Ta kobieta!- Sabo stojący na jednym ze stołów wskazał na rudowłosą dziewczynę, która spłonęła krwistym rumieńcem - Zostanie moją żoną!
     Rozległy się wiwaty, piski zazdrosnych koleżanek, oraz wielki jęk zawodu złamanych męskich serc.
     Koala nieśmiało uniosła rękę z mieniącym się pierścionkiem, ale zanim dopadło ją stado wygłodniałych nowości pracowników, Sabo pomógł jej wspiąć się do siebie, a potem złożył na jej wargach gorący pocałunek. Wszyscy wiwatowali.
     - Podziel się nią trochę!  - Krzyknęła Vivi i zabrała Koalę z jego objęć.
     - Ale masz mieć na nią oko!
     Długowłosa mu zasalutowała i zabrała rumianą koleżankę.
     - Uciekamy! Zaraz pewnie będzie nas śledzić! - Zachichotała i puściła się biegiem.
     - Taki z niego zazdrośnik? - Vivi pognała za nią. Zniknęły za rogiem, znikając blondynowi z oczu.
     - Uznał nawet Pell'a za zagrożenie.
     - Przecież jest gejem!
     - Powiedział, że płeć tu nie ma znaczenia.
     Zaczęły się śmiać. Szukając odludnego miejsca, usiadły sobie na obszernym parapecie jednej z klatek schodowych.
     - Nie przytłacza cię to? - Zapytała z troską, gdy Koala oglądała swój pierścionek - Kiedyś tak bardzo się zarzekałaś, że nigdy się poważnie nie zwiążesz... Do tego z takim zaborczym i szalonym mężczyzną. Co się zmieniło?
     - O dziwo nie. Sabo jest... cudowny - Rozmarzyła się.
     - Swoją drogą, czemu ten pierścionek jest... taki nietypowy? - Zapytała, łapiąc koleżankę za dłoń i oglądając srebrny twór.
     - Padniesz, jak to usłyszysz. 
     - Opowiadaj! - Vivi podkuliła nogi i zasłuchała się, głodna tej historii.
     - Okej... Więc... dostaliśmy wolne. Jechaliśmy na wycieczkę poza miasto, od tak na biwak. By zrobić coś szalonego. Zaczęliśmy się kłócić po drodze bo zorientowaliśmy się, że zapomnieliśmy namiotów z autokaru i zrzucaliśmy na siebie winę. Byliśmy za daleko od miasteczka żeby się wracać, więc budowaliśmy prowizoryczny szałas przez kilka godzin. Sabo poczuł skruchę i zaczął przygotowywać kolację, ale wtedy znów zaczęliśmy się kłócić i spaliła się cała zawartość garnka. Na domiar wszystkiego zaczęło padać i z mokrymi bagażami uciekaliśmy góry i ukryliśmy się w jakiejś skalnej szczelinie. Przez pogodę straciliśmy orientacje w terenie. Było mi zimno, byłam głodna, zmęczona i zirytowana. Mówię ci, koszmar. Nawet nie wiedziałam do końca, gdzie jesteśmy, elektronikę nam zalało, a mapy się posklejały. Robiło się ciemno i chciało mi się płakać. Ale wiesz co? Nawet przez chwilę się nie bałam. Sabo robił wszystko, bym miała jak najlepiej. Oddał mi swój sweter, rozpalał ognisko, siedział na czatach, gdy mówiłam mu, że słyszałam w krzakach coś dziwnego, chodził po wodę, robił więcej postoi, gdy pęcherze na nogach nie pozwalały mi iść. Powtarzał mi, że wszystko będzie dobrze. Wierzyłam mu. Nawet jeżeli byłam nieznośna i byliśmy w jakimś buszu traktował mnie nadal jak księżniczkę. Pokazałam mu prawdziwą, nieznośną siebie, a on ani myślał mnie zostawiać. Wędrowaliśmy tak kilka dni. Zjedliśmy większość prowiantu i baliśmy się czy nam starczy zanim trafimy na jakąś cywilizację. Postanowiliśmy wdrapać się na jedno z wyższych na horyzoncie wzgórz. Kiedy dotarliśmy na szczyt, nogi drżały mi ze zmęczenia. Ale widok... Padliśmy na kolana. Rozpłakałam się. Tak po prostu, ze wzruszenia. Widziałam zielony horyzont lasu i lśniące tafle jezior, czułam wiatr i słońce, które grzało moją twarz. Ptaki tak pięknie śpiewały. Byliśmy brudni, zmęczeni, i zamiast się martwić, śmialiśmy się oboje. Słyszałam jak mocno bije mi serce. Nie wiem, kiedy tak naprawdę byłam taka szczęśliwa, jak w tamtym momencie. Wtedy on zrobił coś dziwnego. Odwrócił się do mnie plecami i kazał nie patrzeć. Posłuchałam go, nie za bardzo rozumiejąc, ale nie pytałam. Byłam zbyta zafascynowana widokiem i rozmyślaniem o tym, co zrobić dalej, że nie zauważyłam nawet kiedy znalazł się przede mną i klęczał.
     Vivi pisnęła.
     - I co, i co, i co?!
     - Zrobił mi krzywy i wymiętolony pierścionek ze stokrotki. Tak trzęsły mu się ręce, i głos, że nie umiał się wysłowić, a gdy w końcu to zrobił... Boże. W życiu chyba się nigdy tak nie całowałam.
     - Rany... historia jak z filmu - Vivi aż westchnęła z poruszenia - Dlatego jest w kształcie kwiatka?- wskazała błyskotkę na palcu.
     - Tak...
     - A co było potem? Jak udało wam się wrócić?
     - Cóż... okazało się, że po drugiej stronie zbocza jest kurort letniskowy. Byliśmy tak podjarani, że prawie sobie kark skręciliśmy przy schodzeniu. Wydaliśmy praktycznie wszystkie pieniądze z kart na najlepszy apartament, kolację i spa - Zaśmiała się - To było jak jakiś sen. I rany, jaka to była noc...- Poczerwieniała.
     - No, no, no! - Szturchnęła ją - Czyli ostatnia baza zaliczona?
     Znów zaczęły niekontrolowanie chichotać.
     - Tak... ale następnego dnia złapał takie choróbsko, że dwa tygodnie go doglądałam. Był taki uroczy! Mam wrażenie, że naprawdę trafiłam do tandetnej, romantycznej komedii.
     Vivi nigdy nie widziała Koali takiej radosnej. Udzieliło jej się to szczęście.
     - Czyli jednak każdy ma gdzieś swojego księcia.
     - Myślę, że po prostu trzeba trafić na tą odpowiednią osobę. Nawet jeżeli wszystko się zmienia, to jeżeli cie to uszczęśliwia, to jest w porządku.
     - Masz rację - Pogłaskała się po swoim brzuchu.
     - A jak ty się czujesz? - Spojrzała z troska na przyjaciółkę.- Jak sobie radzisz?
     - Trochę mi dziwnie, ale przyzwyczajam się.
     - A Kohza? Długo chcesz to ukrywać? W końcu musi poznać prawdę - Koala spoważniała - Myślisz, że nie weźmie za dziecko odpowiedzialności?
     - Nie wiem... Po prostu jeszcze nie znalazłam odpowiedniego momentu. Ale wiesz, nawet jeśli nie, to... i tak bardzo się cieszę. Nie sądziłam, że wiadomość o tym, że będę matką okaże się tak... cudowna.
    Koala widząc jej błyszczące oczy, przytuliła ją mocno.
    - Wiesz, że masz nas. Zawsze ci pomożemy.
    - Wiem. Dlatego niczego się nie boję.

 ***

    - Zaskakujące. Niedostępna indywidualistka i szalony lekkoduch.- Sanji wzniósł zdrowie nowo zaręczonych, odpływając myślami w zupełnie inne rejony - To będzie weselicho - patrzył na Sabo, który na lewo i prawo zgarniał gratulacje. Tryskał szczęściem i nie wstydził się o nim mówić. Trochę mu zazdrościł.
     - Przeciwieństwa chyba nie powinny cię dziwić - Powiedział Zoro po chwili obserwowania swojego chłopaka, który spoważniał po wyznaniu ich przyjaciela i przycichł.
     Sanji zaśmiał się i uśmiechnął, chcąc ukryć swoje zamyślenie. Przyjrzał się Zoro uważniej, chcąc zmienić temat.
     - Mówiłem ci, że dobrze ci w okularach?
     - A tobie w tej koszuli.
     - Zwykle wolisz mnie bez ubrań. Podejrzane.
     - Ciekawe w czym jeszcze byłoby ci dobrze... - Mówiąc to, uniósł jego lewą dłoń i popatrzył na nią dłużej, całując delikatnie smukłe palce, rzucając mu wymowne spojrzenie.
      Sanji przełknął ślinę i odwrócił wzrok, bojąc się, że jego oczy go zdradzą. Nie wiedział czy to zagranie było celowe, czy to tylko jego wyobraźnia, więc w żaden sposób tego nie skomentował. Nie chciał dać po sobie poznać, o czym pomyślał. Czy można być tak absurdalnie szczęśliwym?
     - To co z tym wypadem na inne piętro? - Zapytał Roronoa zadowolony z zawstydzonej reakcji swojego chłopaka, dostając porządnego kuksańca w żebro.
     - Palant.
     - I tak wiem, że mnie kochasz - Roztarł bok i nachylając się, musnął jego usta.
     - Hej - Nie odsunął się jednak, a uśmiechnął zadziornie - Doprawdy, zero opanowania.
     - To twoja wina. Po za tym, nikt nie patrzy.
     - Ja widziałam!- Nagle pojawiła się Nami i klepnęła ich w ramiona. Była już lekko wstawiona - Naprawdę wzruszające, a teraz chodźmy pić!
     - Idź sobie lepiej znaleźć chłopaka.- Zoro chciał ją odprawić, ale rudowłosa zacmokała z niezadowoleniem.
     - W przeciwieństwie do ciebie, ja mam powodzenie. Ty miałeś tylko szczęście.
     Sanji zaczął się śmiać, gdy posłała im pożegnalnego całusa.
     - Wiedźma - Zawarczał Zoro.
     - Sam się prosiłeś.
     - Ale w jednym się z nią zgodzę - Popatrzył na niego z czułością  - Miałem szczęście.
     - No nie, świat się kończy. Kto mi podmienił faceta?
     Zoro znów go pocałował, ale tym razem drapieżniej.    
     - Do cholery, poszukajmy jakiegoś wolnego pokoju - Wymruczał mu w usta, ukradkiem zaciskając palce na krawędzi spodni blondyna i przyciągając go do siebie.
     - Racja - Wyszeptał, odwzajemniając pieszczotę.
     Śmiejąc się, zniknęli oboje za drzwiami gabinetu dyrektora, przekręcając klucz.

***
     Tymczasem na zewnątrz, u podnóża biurowca siedziało na ławce dwóch, starszych mężczyzn, oglądając z dołu kolorowe światła z okien z najwyższych pięter.
     - Marzenia to piękna rzecz. Ciesze się, że to nie umarło.
     - A mówiłeś, że nie zależy ci już na tej firmie.
     - Nie prawda! Po prostu przekazałem ją w znacznie lepsze ręce - Wąsaty mężczyzna mrugnął do drugiego - Nie ma tam miejsca dla takich starych, schorowanych pryków jak my.
    - Może dobrze, że oddałeś to Shanksowi. Przynajmniej budynek dalej stoi.
    - I będzie stał jeszcze długo. Całkiem obiecujący jest ten mały...
    - Masz na myśli Luffy'ego?
    - Ace ma dobrych braci.
    - Czyżby ojca naszło na refleksje?
    - Każdy ma w swoim życiu jakieś rzeczy, z których nie jest dumny.
    Siwowłosy przytaknął mu powoli i otworzył kupione chwilę wcześniej piwo. Tymczasem jego partner wstał, rozprostowując zastałe kości.
     - Już idziesz? Taki z ciebie przyjaciel?
     - Czas na mnie, wakacje się same nie zorganizują.
     - Dokąd tym razem?
     - Rayleigh, znasz mnie. Przed siebie.
     - No tak...- Zaśmiał się i upił łyk zimnego napoju, nie patrząc na przyjaciela. Szarpnęło nim delikatne wzruszenie i nostalgia.
    - Jakie to cudowne, kiedy wszystko na końcu układa się w jedną, piękną całość.- Powiedział czarnowłosy, stojąc jeszcze chwilę i wzdychając.
    - Wiec doszedłeś już do ostatniego elementu układanki?
    - Może?- Zaśmiał się tajemniczo i odwracając, pomachał mu na pożegnanie.
    - A idź do diabła, Roger - Dopił piwo i szklistymi oczami długo jeszcze wpatrywał się w budynek, w którym zaczęła się ich wspólna przygoda.




KONIEC







BUHU. Płaczę. Nadszedł ten dzień. To opowiadanie pisałam od czerwca 2015 roku.To KUPA czasu xD W żadne nie włożyłam chyba tyle emocji, jak w te T^T. Kurcze no, nie wierzę sama, że to już koniec, ale czas zabrać się też za nowe rzeczy. Czas na coś nowego. Chciałam Wam podziękować. Wszystkim tym, co wytrwali do końca. Jest Was tak dużo, że nie sposób wymienić. Dziękuję za wsparcie, za miłe słowa, za krytykę i za ponaglanie do tworzenia kolejnych rozdziałów ;D To opowiadanie dało mi wiele radości i wiele do przemyśleń, w ogóle dzięki pisaniu spotkałam ludzi, którzy są mi teraz najbliżsi. Pasje naprawdę przyciągają dobre rzeczy, nawet jeśli jest to pisanie gejowskiego porno xDDD Mam nadzieję, że wy również dobrze się bawiliście czytając te wypociny. I dzielnie brnęliście przez masę błędów czy powtórzeń xD. Starałam się jak mogłam. Doceniam każdy komentarz z Waszej strony. Jestem poruszona i zapewniam, że nie rzucam pisania. Mam czasem gorsze dni, ale na obecny czas nie rezygnuję z bloga. Może pojawić się dłuższa przerwa, ale wrócę z kolejnymi opowiadaniami, które Wam z resztą obiecałam :) Dziękuję jeszcze raz. I za te 100 tys wyświetleń! Mam nadzieję, że ten ostatni rozdział jest wystarczającym prezentem na taką sumkę^^

12 komentarzy:

  1. O Bosze, idę beczeć. QWQ Niby wiedziałam, że to będzie ostatni rozdział no ale... ALE. Czytam to tak długo, że szczerze mówiąc będzie mi teraz trochę dziwnie, jak przestaną się pojawiać nowe rozdziały "Nie iGRAJ Ze Mną".QWQ Może za jakiś czas pomyśl o drugim sezonie, czy czymś takim? W sensie odpocznij sobie od tego, napisz jakieś nowe opko, a za pół roku, rok... no nie ukrywam, że chętnie czytałabym kontynuację, bo serio świetnie ci to wyszło. =w=
    Zakończenie jak najbardziej mnie usatysfakcjonowało, choć muszę przyznać, że poza Shanksem i Acem, to liczyłam też na jakieś ZoSanowe seksy. XD W każdym razie teksty mnie rozwaliły, czytałam i płakałam do monitora ze śmiechu momentami. X'DD Oczywiście humor zrównoważyły te poważniejsze i głębsze kwestie, chociażby słowa Luffy'ego... kurde, ja wiem, że chłopak, mimo wiecznego banana na buzi, potrafi być mega poważny i spostrzegawczy, ale no... jego słowa były zaskakujące nie tylko dla Lawa. Serio głęboko wysło. No i dobrze, że Monkey mu to prosto w twarz wytknął, bo Traf by się udusił, próbując zgrywać "pana idealnego". Q-Q
    Serio strasznie ci dziękuję za to opko, wiem, że w trakcie pisania go miałaś gorsze okresy, że mogłaś je zwyczajnie porzucić i stwierdzić, że chuj, idziesz na grzybki, nie chce ci się pisać... a jednak nie zrobiłaś tego, wytrwałaś razem z czytelnikami aż do końca i dałaś światu to cudo w pełnej okazałości. QWQ Także w hołdzie dla wszelkich twoich trudów, chcę ci podziękować od wszystkich, którzy to czytali, a bali się komentować. DZIĘKUJEMY! QWQ
    Także ten... no serio smutek, że się skończyło, ale nic nie trwa wiecznie. x'D Powodzenia ci życzę z dalszym pisaniem, mordko! Mnóstwo weny, czasu, sposobności i chęci do tworzenia tak zajebistych rzeczy! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wolę nic nie obiecywać z drugą serią :) Trochę wyczerpałam temat xD ale kto wie, kto wie. Mnie też na pewno będzie tego brakować T^T Cieszę się, że się podobało^^ Nigdy nie porzucę żadnego opowiadania! Dziękuję! Naprawdę miło jest coś takiego od kogoś przeczytać^^ Mam nadzieję, że następnym razem też nie zawiodę!

      Usuń
    2. Witam bardzo jednak liczę na 2 serie ehhh mam nadzieję że będziesz miała natchnienie żeby je napisać

      Usuń
  2. Jak mi smutno, tyle czytało się to opowiadanie, tyle się na nie czekało, tyle emocji się przeżyło, na bank nie raz do tego wrócę jak nie raz do tych poprzednich. Dziękuję za tak zajebiste opo <3


    Szermierz

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurna T__T
    Nie płaczę ale surducho mi wykręca
    To było przepiękneeeeee T_T
    ...
    Czekoj czekoj...
    Zrobiłabyś kiedyś LawxZoro? Myślę że to by było dość ciekawe :>
    Czekam na twoje kolejne pomysły (/*W*)/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hymmm... to dobry pomysł. Na pewno do rozważenia ;D Dziękuję~!

      Usuń
  4. Nie mogę uwierzyć, że to już koniec...Popłakałam się zakończenie idealne:)
    Musze powiedzieć "Kawał dobrej roboty dziewczyno"! Umiliłaś nam wszystkim czas i poprawiałaś humory swoimi rozdziałami:)
    Z przyjemnością będę czytać twoje nowe opowiadania z OP a jak znajdę chwilę to od początku przeczytam sobie "Nie igraj zemną" Doskonałe źródło by się na wenować:D
    Przesyłam dużo weny i przytulasków mentalnych:p
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem zaszczycona, dziękować:* Wena się przyda;) Pozdrowionka również!

      Usuń
  5. Witam zgadzam się opowiadanie jest naprawdę ekstra mam tylko jedna uwagę nie tyle uwagę co mi brakło na końcu jak Luffy jego słowa do Lawa żeby ten zrozumiał że nie musi się poświęcać oddawać wszystko a w zamian nie brać nic ..... jestem ciekawa jakie zmiany nastąpiły u Lawa i jak wyglądało ich spólne mieszkanie :)
    liczę na 2 serie
    hmm Luffy taki beztroski bachor a jednak powiedział bardzo mądre słowa każdy zapewne wie jakie więc nie będę wklejać fragmentu .....
    kurde
    możesz mi podać e-malla ??
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za miłe słowa:* vanilia-f@wp.pl ;)

      Usuń
  6. Nie jestem pewna, czy ten blog jest nadal aktywny, ale muszę zostawić pod tym dziełem komentarz. Dawno nie czytałam takiego opowiadania, które tak by mnie wciągnęło. Co chwile się śmiałam. Szczerze, muszę się przyznać, że widziałam je już wcześniej, ale miałam jakąś niewidzialną blokadę. Kocham ten fanfik, bardzo podoba mi się sam pomysł. W dodatku taki miałam ubaw przy Lawie i Luffym, że moja galeria jest wypełniona screenami ze śmiesznych momentów, których było wiele. Pozdrawiam, dziękuję i do widzenia ♡

    OdpowiedzUsuń