Sanji praktycznie nie spał i przez większość dni snuł się jak cień. Nawet Zeff na lekcjach gotowania wyrażał o niego swoją troskę i próbował rozweselić, nawet w najpochmurniejsze popołudnia. Doceniał to bardzo, ale wieczory w herbaciarni nadal były dla niego prawdziwym horrorem, którego nie mogły przyćmić nawet najsmaczniejsze potrawy.
Nastał kolejny wieczór, gdzie otwierali drzwi Kagejamiya. Po ostatniej rozmowie z Lawem, pomimo wciąż napiętych relacji, wziął sobie jego słowa do serca. Kilka rad nawet wypróbował i musiał z zaskoczeniem przyznać, że ułatwiło mu to życie. Stresował się teraz o wiele mniej, choć nadal nie mógł się przyzwyczaić do zainteresowania, jakim klienci go obdarzali. Dziwnie się czuł, wiedząc, że jego względny spokój to zasługa Trafalgara. Brzdęknął pierwszy dzwonek i Luffy znalazł się przy drzwiach.
Law uśmiechnął się do pierwszego klienta, który chętnie usiadł przy jego stoliku. Tego dnia zrobiło się wyjątkowo tłoczno. Kobiety narzekały na brak piegowatego chłopaka. Ace kolejny raz miał schadzkę, więc Luffy miał dziwny nastrój, który bardzo dobrze maskował pod fałszywym uśmiechem. Tym razem ich gromadkę uzupełniła Domino, która po kilku dniach zrobiła się słodka dla wszystkich i zaproponowała pomoc na zgodę. Witała gości i pomagała w kuchni, choć mijały się z Ivą bez słowa.
– Dwa razy sake i tapioka dla tych pod oknem. – Rudowłosa wręczyła Sanji’emu kartkę z zamówieniem, wskazując gości pod ścianą. – Pójdę po alkochol – rzekła i wyszła, zostawiając go, by sam zaniósł desery.
Nie miał dziś nawet czasu rozejrzeć się po sali. Trochę się już przyzwyczaił, a ilość gości równała się zamówieniom, które pochłaniały jego czas i myśli. Więc nie rozpoznał mężczyzny, który siedział do niego tyłem. Dopiero zrównując się z nim, zamarł z przerażenia. Zwężone oczy, ukryte za żółtymi szkłami okularów, przyjrzały mu się zachłannie.
Lekcja lekcją, ale to nie było to samo co rzeczywistość.
Sanji uklęknął przy gościach i ledwo opanowaną ręką zaczął rozstawiać sake.
– Jesteś tu nowy, prawda?
Wzdrygnął się, słysząc angielski. Spojrzał na mężczyznę, z którym siedział jego obserwator. Był podobnej postury, szczupły i wysoki. Kręcone włosy opadały mu na ramiona. Przełknął ślinę.
– Tak… panie.
Pamiętał, że jeżeli już miał się odezwać, to kazali mu dodawać w japońskim zwroty grzecznościowe. Podejrzewał, że w angielskim również.
– Czy usiądziesz z nami? Mój przyjaciel chciałby lepiej cię poznać. Podobno nie mówisz po japońsku?
Law, Luffy i Iva byli pogrążeni w prywatnych rozmowach, więc nie mógł tym razem na nich liczyć. Nie sądził, że tak szybko będzie musiał się z tym zmierzyć. Nie widząc dla siebie ratunku niechętnie usiadł, znajdując się w bezpiecznej odległości od obu gości. Przyjrzał im się z bliska i zobaczył na ich twarzach wiele zmarszczek. Mężczyźni musieli być po czterdziestce. Pachnieli tytoniem. Jeden z nich, milczący, przyglądał mu się wręcz niezdrowo.
– Jestem Kuzan, a mój przyjaciel to Kizaru.
Kiwną głową w geście przywitania czując, jak pocą mu się dłonie.
– Skąd pochodzisz?
– Z Ameryki… panie.
– No proszę… A ile masz lat?
– Osiemnaście.
Mężczyzna w okularach o coś zapytał, wyraźnie zaciekawiony. Sanji kątem oka zerkał na Ivę. Nadal była zajęta.
– Miałeś już swoje Misedashi?
– Słucham?
Najwyraźniej uznali to za odpowiedź. Denerwowało go, że nie rozumiał ich akcentu na tyle, by wiedzieć, o czym wymieniają zdania. Do tego to dziwne określenie… Nagle uderzyło w niego to, że Kizaru miał na swojej ręce obrączkę. Zrobiło mu się niedobrze.
– Mój przyjaciel oferuje, byś wrócił z nim dzisiaj do domu. Co ty na to?
Nie odpowiedział, zmrożony tym zapytaniem. Mężczyźni lustrowali go wzrokiem.
– Chyba umiesz rozkładać nogi?
Myślał, że się przesłyszał, ale Kuzan wyraźnie nie żartował. Kizaru uśmiechnął się do niego obleśnie. Zakręciło mu się w głowie z obrzydzenia. Był bliski paniki, ale przypomniał sobie słowa Lawa. Spróbował wziąć się w garść i znaleźć w sobie pokłady gniewu, które dodały mu odwagi. Uśmiechnął się do mężczyzn.
– Panowie wybaczą, ale takie oferty składa się wyłącznie przez Ivę. Zapraszam do niej, jeżeli jesteście zainteresowani. A teraz proszę wybaczyć, powinienem wracać do pracy… – Zaczął się podnosić, ale Kizaru chwycił go za rękę.
– Zostaniesz.
Tyle zrozumiał. Zagotowało się w nim, choć uśmiech pozostał wciąż na wargach.
– Proszę przekazać swojemu przyjacielowi, że takie usługi w herbaciarni są dodatkowo płatne.
Kuzan szybko powtórzył jego słowa, a mężczyzna zrobił zdziwioną minę i puścił go. Nie zdążył nic powiedzieć, bo przysiadła się Iva, przez co musiał przesunąć się bliżej okropnego mężczyzny.
– A kto nam męczy naszego Sanjiego? Kuzanie, Kizaru… jeszcze nie przyjmuję na niego ofert. Za niecały miesiąc możecie zrobić to w Ryokanie…
Zmienili język na japoński i już nie wiedział o czym rozmawiają. Ukrywał drżenie i spięcie pod maską uśmiechu. Dolewał im alkoholu i mierzył się z gośćmi na spojrzenia, choć nie było to łatwe. Miał wrażenie, że Kizaru jeszcze bardziej pożera go spojrzeniem, nawet jeśli był teraz mniej pewny siebie. Zastanawiał się, ile to jeszcze potrwa. Czy jeśli zwymiotuje, będzie mógł w końcu odejść od stołu? Wymiana zdań ciągnęła się wieki.
Nagle ktoś chwycił go za ramiona. Powoli wstał, ledwo trzymając się na nogach, poczuł znajomy zapach.
– Proszę mi wybaczyć, muszę go porwać na minutkę – powiedział Law przepraszająco, mocno go trzymając.
– Masz rację, nasz nowy ma przecież obowiązki. Jest jeszcze trochę nieobyty i nieśmiały. Rozumiecie… – przytaknęła mu Iva.
Kizaru nie wydawał się urażony i powiedział coś, co Kuzan postanowił przetłumaczyć.
– Wystający gwóźdź trzeba przybić do ściany.
Sanji ukłonił się i odwrócił. Cieszył się, że obok był Law, bo każdy krok wymagał od niego wiele energii. Mężczyzna natychmiast zaprowadził go do łazienki, gdzie mógł przemyć twarz. Do odpływu ściekały ciemne stróżki po makijażu. Później na krótko dołączyła Iva, ale widząc w jakim jest stanie, kazała mu już nie wracać. Przeklęła sobie kilka razy pod nosem i zabrała Lawa ze sobą, bo gości wciąż przybywało.
Sanjiego nie obchodziło już nic oprócz tego, że w końcu mógł zostać sam i odetchnąć. Siedział przez chwilę w ciszy. Jeżeli tak miał wyglądać każdy wieczór, to chyba nie da rady tego znieść. Później, nie wiedząc dokąd się udać, poszedł do pokoju Lawa, który od kilku nocy był też jego własnym. Rozsunął drzwi i wszedł do środka.
W powietrzu wciąż unosił się zapach męskiej wody kolońskiej, tej samej którą Law pachniał za każdym razem, gdy go mijał. Przeszył go dreszcz. Niepewnie chodził po lekko skrzypiących deskach, idąc w kierunku rozłożonego w rogu pokoju futonu, jego posłania. Usiadł na nim, zgarniając kolana pod brodę. Nie wiedział czy zniesie kolejną noc, słysząc tak niedaleko oddech Lawa. Nie rozumiał dlaczego, ale bliskość tego człowieka, nawet tak niewinna, doprowadzała go do szału.
Nie chciał myśleć, dlatego skupił wzrok na jednym przedmiocie. Zaciekawiła go szkatułka, która stała na komodzie zaraz koło łóżka. Zawsze go przyciągała. Była bardzo bogato zdobiona, część niej pokrywała kość słoniowa, muszle i złoto. Im dłużej jej się przypatrywał, tym bardziej chciał zerknąć, co jest w środku. Wiedział, że praca w herbaciarni jeszcze potrwa, więc nikt nie powinien go przyłapać. Potem jednak odezwał się jego rozsądek, który zapytał go, co go to interesuje.
Położył się i spróbował zasnąć.
***
Obudziły go dziwne odgłosy. Ktoś krzyczał? Słyszał szelest pościeli i dziwne stęknięcia. Rozkleił powieki, niepewnie wsłuchując się w dziwne dźwięki. Ktoś się dusił?
Dopiero po chwili zorientował się, że to Law szamocze się na łóżku. Podniósł się i zobaczył go jeszcze śpiącego, pogrążonego w jakimś złym śnie. Stanął nad nim niepewny, czy powinien go budzić.
Twarz mężczyzny wykrzywiał ból. Pocił się strasznie, a jego naga klatka piersiowa, pokryta tatuażami, unosiła się szybko. Powieki drgały, a z ust wydobywały się niepełne słowa. Musiał się strasznie męczyć. Delikatnie dotknął jego ramienia.
Law wybudził się natychmiast. Spojrzał na niego nic nie rozumiejącym, spanikowanym wzrokiem.
– Mówiłeś przez sen – powiedział szybko Sanji, by się usprawiedliwić.
Mężczyzna usiadł na łóżku i przetarł twarz. Ręka mu drgała. Wyglądał na całkowicie bezbronnego i zakłopotanego.
Sanji odsunął się, czując, jak oboje są zawstydzeni. Najwyraźniej nie tylko on jeden miał koszmary. Z jakiejś nieokreślonej przyczyny chciał z nim porozmawiać i jednocześnie uciec. Te sprzeczności go rozstrajały.
– Wszystko okej?
Zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie. Law wydawał się zaskoczony tym pytaniem, jakby nie wiedział, o czym mówi. Po czym chwycił go za rękę i pociągnął do siebie. Ich twarze znalazły się bardzo blisko siebie.
– Połóż się ze mną.
– C-co?
Wciągnął go siłą na łóżko i oplatając w pasie, przyciągnął do siebie, nie dając możliwości sprzeciwienia się tej zachciance.
Sanji myślał, że serce przeciśnie się przez jego żebra. Czuł ciepło drugiego ciała, które dopasowało się do niego jak dwa elementy układanki. Szarpał się trochę nieskutecznie, aż w końcu się poddał, bo to wywoływało tylko mocniejszy ucisk. Nie stało się nic więcej, tylko leżeli, ale jednak jego myśli nie potrafiły się w tym odnaleźć.
– Co ty… robisz? – wydusił, ledwo wydając z siebie dźwięk.
– Tylko chwilę – wymruczał mężczyzna, który bardzo szybko się pozbierał po koszmarze.
Mijały minuty i choć to było absurdalne, Sanji się uspokajał. Przymknął oczy, a mięśnie jeden po drugim odpuszczało napięcie. Zaciągnął się zapachem mężczyzny, który poczuł bardzo wyraźnie. Krew zaszumiała mu w głowie. Na policzki wpełzło znajome ciepło. Znał ten dotyk, towarzyszył mu w gorączce. Czuł jak klatka mężczyzny miarowo opada, jak powoli jego usta zanurzają się w jego włosy i jak dłonie zaczynają głaskać jego kark. Nie rozumiał, czemu to było takie kojące.
– Opowiedz mi o sobie – poprosił Law.
– Czemu chcesz cokolwiek o mnie wiedzieć? – Sanji zmieszał się i oparł czoło o ciepły tors, by nie widział jego rozpalonych policzków.
– Opowiedz.
Dlaczego nie potrafię mu się oprzeć? Pomyślał Sanji i poprawił się, czując niepokój. Uparcie chciał trzymać się buntowniczej postawy, ale z każdą chwilą ta idea topniała, zastępowana ciekawością. Z resztą sam też chciał zrozumieć wiele rzeczy. Chęć rozmowy była mu szalenie potrzebna. Teraz było inaczej, jakby Law zrzucił jakąś maskę. Nie wiedział, co było w tym poranku, ale możliwe, że kolejna okazja mogła szybko nie nadejść.
– Opowiedz mi – poprosił uparcie.
Więc Sanji powoli zaczął mówić. O matce i siostrze. O ich domu. O tym jak żyli w Ameryce, jak spędzali razem czas, jak bardzo za nimi tęsknił. Jaką mieli relację z ojcem i braćmi i jak mu dziwnie, że już ich nie ma. Słowa wylewały się z niego, a Law uspokajająco głaskał go po głowie i zanurzał twarz w jego włosy. Przyjemność przeplatała się ze smutkiem. Kiedy skończył, poczuł się głupio. Zamilkli na parę minut.
– Teraz ty mi powiedz – Sanji poczuł mrowienie na karku, które falami spływało wzdłuż jego pleców po kręgosłupie. Spokój zastępował dyskomfort, spowodowany sprzecznymi uczuciami i zdaniem sobie sprawy, że nie powinni być tak blisko siebie. Zwłaszcza po tym, co ostatnio się między nimi działo.
– Co mam opowiedzieć?
– O rodzinie. O czymkolwiek. – Chciał, by myśli zawróciły z niebezpiecznych torów.
– To nie są ciekawe opowieści.
– Pytanie za pytanie – spróbował go ponownie nakłonić.
Law, pomimo uśmiechu, spiął się. Sanji wyczuł to dłońmi leżącymi na nagiej, ciemnej skórze. Dłuższą chwilę nic się nie działo, najwyraźniej mężczyźnie ciężko było mówić.
– Nie za bardzo wiem… co chcesz wiedzieć – zapytał niepewnie.
– Co z twoją matką? Ojcem? – Sanji wypalił pierwsze, co mu przyszło do głowy.
– Matka nie żyje, ojciec nie wiem.
– Znałeś ich?
Law zaśmiał się. Tym razem słowa wypłynęły z niego trochę łatwiej, choć jego ton nadal był lekko zachrypnięty.
– Matka była praczką. Mało się mną zajmowała, bo pracowała od rana do wieczora. Podobno była piękna i wielu mężczyznom wpadała w oko. Wśród nich znalazł się mój ojciec. Sypiała z nim za błyskotki. Ironia losu… – pchnął. – Gdy zaszła w ciążę, zostawił ją. Urodziła mnie, ale później zachorowała i umarła. Nie mieliśmy pieniędzy na leki, ledwie starczało na jedzenie.
Sanjiego zamurowało. Na moment przestał oddychać. To było tak okropne, że aż zaniemówił. Nie rozumiał, jak Law mógł mówić takim bezbarwnym tonem.
– Nawet nie wiem, jak mój ojciec się nazywa i czy jeszcze żyje. Wychowywali mnie dziadkowie. Obwiniali mnie o śmierć córki. Twierdzili, że gdyby nie ja, być może nie przepracowywałaby się tak i lepiej jadła. Cały ten kraj był dla nich przekleństwem. Nienawidzili go tak samo mocno jak mnie. Pochodzili z Hiszpanii. Mięli tu prowadzić jakiś super interes, ale nie wypaliło. Byłem z nimi do dziesiątego roku życia, kiedy to oboje postanowili mnie sprzedać, tonąc już mocno w długach, jeszcze po mojej matce.
– J-jak to sprzedać…? – zapytał Sanji, gdy odzyskał mowę.
Law wydawał się pusty, jakby opowiadał zasłyszaną na ulicy historię. Sanji poczuł, jak zapiekły go oczy. Coś rozsadzało go od środka.
Usłyszeli, jak ktoś krząta się po korytarzu.
– Myślę, że tyle na dzisiaj starczy.
Sanji nie wiedzieć czemu, chciał brnąć w to dalej. Chciał dowiedzieć się więcej, bez względu na konsekwencje. Był tym tak pochłonięty, że nie zauważył zmiany w Lawie. Poczuł, jak mięśnie wokół niego się zaciskają. Dłonie zjechały na plecy, sięgając pośladków.
– Jesteś taki kruchy…
– Law… Co ty…?
Ciepły oddech owiał mu twarz. Chciał się odsunąć, ale tym razem mężczyzna był bardziej stanowczy. Nie był w stanie się wyrwać. Poczuł gorące usta na szyi i zamarł. Law go po niej całował. Urywane westchnienie przedarło się przez jego zaciśnięte zęby. Zacisnął palce na ciemnej skórze. Spanikował.
– Dość. Przestań.
Law wplótł nogę między jego uda i docisnął do łóżka.
– Czemu? Czemu chcesz bym przestał? – Nachylił się do jego ucha. – Zrobię ci rzeczy, o których ci się nawet nie śniło.
Gorąco przelało się przez jego ciało. Słowa Lawa wywołały w nim prawdziwy pożar sprzeczności. Patrzyli sobie w oczy, a Sanji topniał pod jego spojrzeniem wiedząc, że daje się omamić i ponieść zwykłej fizyczności. Bardzo chciał temu ulec, ale wiedział, że potrzebuje czegoś jeszcze. Chciał usłyszeć, zobaczyć i poczuć coś jeszcze. Nie tylko chęć posiadania i pustego pragnienia. Potrzebował swojej odpowiedzi. Nie potrafił, nawet po tym zwierzeniu, jeszcze tego wszystkiego zrozumieć. Tego, co się dzieje w jego i Lawa głowie. Między nimi.
– Nie jestem… rzeczą.
Law zatrzymał się na chwilę, zamierając ustami na jego szyi, pod skórą której pulsowała szybko krew. Wydawało się, że nie odpuści, ale jednak się poddał. Sanji pospiesznie odsunął się od niego, nie patrząc w oczy. Poczuł niemal fizyczny ból. Ciepło drugiego ciała prawie go od siebie uzależniło. Wciąż zaprzeczając sobie, wstał i wyszedł do łaźni, by uciec od złotego spojrzenia. Zaciskając wargi do krwi, zdusił pragnienie ulżenia sobie, po nagromadzonej przyjemności. Uczucie między nogami paliło go wstydem do żywego. Przeklinał siebie za słabość i dopuszczenie do takiej sytuacji. Na szczęście zimna woda go ostudziła, a niedługo potem dołączył do niego zmordowany nocą Ace, który szybko odwrócił jego myśli od jego własnych zmartwień.
Sanji postanowił podpytać go o kilka dręczących go kwestii.
– Co oznacza Misedaschi?
– Misedaschi? To ceremonia, na której się zaprezentujesz. Mówią tak na to, bo gejsze wtedy ogłaszają rozpoczęcie swojej kariery. W każdym razie po tym Iva zaczyna przyjmować zlecenia. Dla nas jest to pozyskanie nowych klientów, którzy przyjeżdżają często specjalnie po to, by znaleźć sobie wymarzoną dziwkę – zaśmiał się.
Sanji wzdrygnął się na te słowa.
– To się robi… przed wieloma ludźmi? – Mógł się tylko modlić, by umrzeć przed tym terminem.
– No… całym teatrem.
Sanji pozieleniał na twarzy.
– Nie lubisz takich akcji, co?
Być może gdyby nie chodziło o sprzedaż samego siebie to kto wie, może by nawet chętnie pożonglował.
Ace przyglądał mu się z uwagą, ale ostatecznie postanowił uderzyć w inny temat.
– Jak tam ci poszło w herbaciarni?
Sanji opowiedział mu incydent z klientami.
– A, ten typ… Nazywa się Borsalino Kizaru. Trochę z Luffym go znamy. Stary oblech, ale jest mega dziany… i chyba na ciebie napalony, a to dość niezwykłe przy jego wymaganiach. Mógłbyś rozważyć jego ofertę.
Sanji pomyślał, że wolałby nie rozważać żadnej. Ace zobaczył, że tylko znowu go przybił.
– Ale wiesz… Nie wszyscy są tacy... Zdarzają się też mili i przystojni…
Sanji wyczuł, że może zmienić temat.
– Mówisz o kliencie z wczoraj?
Ace mrugnął mu i wylał sobie na ręce sporą ilość mydła. Spienił włosy.
– Shanks jest… w porządku. Nawet mi się podoba. Choć nie płaci wiele. Większość wieczoru rozmawiamy zamiast… robić inne rzeczy.
– A Luffy? Chyba ma inne zdanie – postanowił zaryzykować pytanie.
Piegowaty chłopak zatrzymał się na chwilę i potem znów zaczął się myć.
– Coś ci o nas mówił?
– Nietrudno zauważyć… – burknął. Pomyślał, że może nie powinien się w to mieszać.
– To… skomplikowane. – zaśmiał się piegowaty, nie wydając się zrażonym. Nie zdradził już nic więcej.
– Czy można sobie… wybrać klienta? – zapytał, szukając jakiejś zmiany tematu i ewentualnego pocieszenia.
– Cóż… – spojrzał na niego, posyłając mu krzywy uśmiech – Przy pierwszym nie masz wiele do gadania. Ale pocieszę cię, że im brzydszy, tym bogatszy! A wiesz, że to się równa A-ME-RY-KA.
Sanji ciężko wypuścił powietrze z płuc.
Super, pomyślał. Tego właśnie potrzebował.
***
Tego dnia cała czwórka wybrała się do miasta. Iva dała im pieniądze na nowe kimona, by mieli się w czym pokazać w Ryokanie. Było słonecznie i nawet dość ciepło jak na tę porę roku. Na ulicach było wielu wesołych ludzi. Sanji pierwszy raz przechadzał się z Lawem poza Suisen. Luffy i Ace wybiegli do przodu, jak zwykle o coś rywalizując.
Zwracali na siebie uwagę. Wielu przechodniów ciekawsko gapiło się wprost na Lawa, szczególnie kobiety. Sanji pierwszy raz przyznał, że może trochę odetchnąć.
– Trzymaj się blisko mnie.
Sanji poczerwieniał, gdy mężczyzna przysunął go dłonią w talii do siebie. Po poranku naprawdę nie wiedział, jak się zachować, a bliskość mężczyzny tylko potęgowała niezręczność. Zaczął czuć coś na kształt dość dużego dyskomfortu, a jednocześnie… bezpieczeństwa? Tak wiele sprzecznych uczuć targało nim ostatnio, że zastanawiał się, czy nie nabawił się jakiejś psychicznej choroby.
Nie spieszyli się, dlatego postanowili przejść się parkiem. Choć większość drzew i krzewów była łysa, wszystko było ładnie zadbane, przycięte i odśnieżone. Gdzieniegdzie wisiały zimowe dekoracje. Jeziorka częściowo pokrywał lód.
Prócz odzywania się do Luffy’ego i Ace’a, obaj wobec siebie milczeli. Sanji chciał zacząć rozmowę, może i nawet pociągnąć go za język w sprawie dalszych zwierzeń, ale postanowił odpuścić i po prostu cieszyć się jego bliskością. Nie chciał psuć tej chwili. Wdychał mroźne powietrze i rozkoszował ciepłem słońca. Spojrzał na nie przez palce, zazdroszcząc ptakom na niebie. Ogarnął go smutek. Przelewał się przez niego spokojnie i zimno, zupełnie jak strumyk do zamarzniętego jeziora. Chciał uciec od tej rozpaczy, ale jak miał uciec przed samym sobą?
– Jesteś cichy… – zauważył Law.
Stanęli na jednym z mostków przecinających jeziorko. Sanji złapał złote spojrzenie i zagryzł wargi, nie wiedząc co odpowiedzieć. Był rozdarty.
– Coś cię trapi?
Oniemiały Sanji patrzył, jak Law przysuwa swoją twarz do jego. Poczuł na ustach jego ciepły oddech, przez który zadrżał. Zgrabne palce odchyliły złote pasmo włosów z twarzy i wygładziły wargi. Przymknął oczy, roztrzęsiony tym gestem. Ktoś mógł ich zobaczyć…
– O czym myślisz? – dopytywał Law, poświęcając mu całą swoją uwagę, gdy Ace z Luffym zaczęli bitwę na śnieżki.
Sanji nie wiedział, w jaki sposób tak łatwo potrafi podjąć z nim każdy temat i zapomnieć o rzeczywistości.
– O niczym… szczególnym… – powiedział ogólnikowo, zgodnie z prawdą. Przecież mu się nie przyzna, że głównie o nim. No i oczywiście o całej tej farsie w Ryokanie. Musiał coś wymyślić do tego czasu.
– Co byś robił, gdybyś był w Ameryce?
Sanji uniósł brwi, zaskoczony. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek to komuś powiedział. Nawet swojej rodzicielce. Nie widział szczególnych przeszkód, by się z tego zwierzyć. Był wyjątkowo nastrojony do takich rozmyślań, więc postanowił się tym podzielić. – Chciałbym… mieć restaurację.
– Jak by wyglądała?
To właśnie Sanji w nim lubił. Law go słuchał. Nie wyśmiewał, lecz starał się rozmawiać. Był ciekawy.
– Malutka, przytulna... Pełna kwiatów z ogrodu matki. Chciałbym piec, gotować i ozdabiać desery. Chciałbym…
Mieć przy sobie ukochane osoby. Spojrzał na Lawa szeroko otwartymi oczami, nie do końca rozumiejąc jeszcze swoje myśli. Gubiąc się miedzy światami, zapominając o czyhającym niebezpieczeństwie. Bał się tego, że zostanie to jedynie wizją nie do spełnienia. Czymś, co jest nie do osiągnięcia.
– Opowiedz mi. O tym ogrodzie.
I mówił. Law słuchał go, wpatrując się intensywnie w jego usta.
– A ty? Czego pragniesz? – zapytał nagle Sanji, nie za bardzo wiedząc, co chce tym osiągnąć i właściwie nie wierząc, że usłyszy odpowiedź. Zapragnął jednak się dowiedzieć jak bardzo się różnili.
Law chwilę milczał, i nagle… dotknął dłonią policzka Sanji’ego, którego serce przyspieszyło. Pogłaskał go czule, przysuwając się bardzo blisko, aż blondyn się zachwiał, ściśnięty jednocześnie grozą, nadzieją i pożądaniem.
– Niektórzy nie mają prawa czegoś pragnąć – pogłaskał go szczęce i choć ten gest był czuły, niósł ze sobą ogromny smutek, którego blondyn nie mógł pojąć.
Jedna ze śnieżek ugodziła Sanji’ego w tył głowy i rozprysła się częściowo na twarzy podirytowanego Lawa.
– Ups! – zaśmiał się Luffy i zaczął uciekać w obawie, że mężczyzna zacznie go gonić.
To uderzenie przebiło bańkę mydlaną w której się znajdowali. Nie dowiedział się co miały znaczyć te słowa. Law również jakby się ocknął. Nastrój prysł i oboje poczuli się nieswojo.
– Chodźmy dalej.
Co mógł mieć na myśli? – zapytał siebie Sanji. Wiedział, że dzięki temu lepiej by wszystko zrozumiał. Mógł mu powiedzieć coś, co by wywróciło sytuację do góry nogami. Miałby wtedy szansę… Być może to, co sobie roił w głowie wcale nie było takie głupie. Gdyby tylko ta jebana śnieżka…
Dotarli do krawca, z którego wyszły właśnie dwie umalowane gejsze. Zaśmiały się na ich widok i posłały całusy, machając im zalotnie. Ace z Luffym odmachali im radośnie i przywitali się z właścicielem interesu. Zdawał się bardzo uradowany ich przybyciem, choć prawdopodobnie cieszyła go najbardziej pełna sakiewka, którą przekazał mu Ace. Miejsca było tylko na dwie osoby, więc najpierw wepchnął się najmłodszy, ciągnąc za sobą Sanji’ego. Pomieszczenie pachniało cytrusami, każdy kąt wypełniały rolki z tkaninami, które połyskiwały w słońcu. Posiadały różne wzory i barwy, jedne były grubsze, inne cieńsze. Stary, pomarszczony mężczyzna zbierał ich wymiary i zapisywał w kajeciku. Na jego nosie widniały wielkie, posklejane okulary z grubymi szkłami, które sprawiały, że blondyn myślał, iż patrzy na wielką, wiekową muchę. Nie za bardzo brał czynny udział w pomiarach i doborze koloru. Luffy szczegółowo opisywał czego potrzebuje i próbował też jego do tego wciągnąć, ale Sanji nie słuchał, nadal nadąsany przez akcję ze śnieżką. Zgodził się na podetknięte kolory i motyw jakiejś fali. Gdy skończył, zrobili wymianę i teraz czekali aż Ace z Lawem również zostaną obsłużeni.
Sanji stał przy drzwiach i patrzył bezbarwnie na przejeżdżające riksze, kiwając się na swoich drewnianych butach. Luffy wypatrzył w tłumie jakiegoś znajomego i podbiegł do niego, wesoło się witając. Uścisnęli się serdecznie i zaczęli rozmawiać, lecz blondyn stracił nimi zainteresowanie. Popadł w dziwne otępienie. Wpatrywał się w kałuże, które odbijały słońce, dalej czując się, jakby tylko obserwował swoje życie, a nie w nim uczestniczył. Był tak zamyślony, że nie zauważył, jak podeszło do niego trzech typów.
– No, no, no… nowy nabytek Suisen, jak mniemam?
Sanji szybko spojrzał na mężczyznę, który znalazł się najbliżej niego. Zjeżył się, pozostając ostrożny.
Jegomość miał pociągłą twarz i charakterystyczną, zakręconą bródkę. Czarne włosy spinała mu wysoka kitka. Patrzył na niego przymrużonymi, czarnymi oczami i oparł się o ścianę budynku. Był wyższy od niego i masywniejszy, choć nadal zgrabny. Ciemne, granatowe ubrania bardzo dobrze podkreślały jego męską, dobrze zbudowaną sylwetkę.
– Plotki nie kłamały. Uroczy tak, jak mówią…
Odezwał się facet po jego lewej stronie. Ten to dopiero miał spojrzenie, aż Sanjiego zatkało. Również miał jasno złote oczy, jak Law, ale zdecydowanie drapieżniejsze. Miał ostre rysy twarzy, które potęgowała równo przycięta, krótka czarna broda i wąsy. Na wysokim czole aż rysowała się linia kości. Był podobnej postury, co pierwszy facet.
– Jego włosy…
Ostatni mężczyzna był jednak najbardziej charakterystyczny i wydawał się Sanjiemu wręcz obłąkany. Długie do pasa, blond włosy miał związane w warkocz. Musiał je farbować, bo u nasady widniały sporej długości odrosty. Twarz miał… obłą i dopiero po chwili Sanji dostrzegł, że koleś nie ma brwi, dlatego nie był w stanie od razu odczytać jego wyrazu twarzy. Przełknął ślinę, gdy mężczyzna chwycił pasmo jego włosów.
Zanim Sanji zdążył zareagować, nadgarstek mężczyzny wygiął się pod dziwnym kątem. Powietrze przeszył ostry szept.
– Hawkins… spróbuj go dotknąć jeszcze raz, a złamię ci tę rękę.
Mężczyzna skrzywił się, ale nie wydał żadnego dźwięku. Trzech typów spojrzało wilkiem na Lawa, który zasłonił blondyna własnym ciałem. Nieznajomy wycofał się, patrząc na niego spode łba.
Sanji wstrzymał oddech, nie za bardzo rozumiejąc, co się dzieje.
– No nie wiem, kto tu chce mieć bardziej połamane kości, zbolu. W końcu taki zjeb jak ty na pewno lubuje się w ostrych zabawach.
Odezwał się pierwszy z mężczyzn i wystąpił krok do przodu. Law nie cofnął się, uśmiechając się w nieodgadniony dla Sanji’ego sposób.
– Lucci, tobie fundnę tę przyjemność za darmo…
Dopiero teraz Sanji przypomniał sobie ich imiona. Rob Lucci, Basil Hawkins i Dracule Mihawk. Byli to mężczyźni z domu Oniyuri. Zadrżał niekontrolowanie, bojąc się dalszego toku wydarzeń. Słuchał uważnie, wychwytując większość słów. Byli o krok od skoczenia sobie do gardeł.
– Jakiś problem, Lucci? – Nagle pojawił się Luffy i stanął po stronie ledwo trzymającego nerwy na wodzy Lawa. – Bo widzę, że już chyba zapomniałeś, jak pachnie szpitalne łóżko.
– To wam nie wolno się do nas zbliżać, nie widzę powodu byśmy to my schodzili wam z drogi – odparł spokojnym głosem Hawkins.
– Najwyraźniej niczego się nie nauczyliście… – warknął młody i zakasał rękawy.
Mężczyzna z kucykiem jednak się świetnie bawił i nie omieszkał kontynuować, dolewając oliwy do ognia. Wokół nich zaczęli się zbierać gapie.
– Żałuję, że ten stary zjeb cię nie zarżnął, tak jak to zrobił z tą smarkulą. Choć pewnie przez pięć lat się przyzwyczaiłeś, nie? – Lucci wyraźnie chciał sprowokować Lawa. – Dupa cię nadal za bardzo swędzi.
Sanji zamarł, zastanawiał się, czy dobrze rozumie. Law pierwszy raz kipiał ze złości, ale nadal pozostawał opanowany. Przypominał trochę rozwścieczonego demona. Podszedł do mężczyzny i wysyczał mu w twarz.
– Przynajmniej, w przeciwieństwie do niektórych, umiem odpowiednio zaspokajać klientów.
Mihawk podszedł do Lawa i chwycił go ostrzegawczo za górną część płaszcza.
– Może zapytamy blondynka, bo najwyraźniej jest w twoim typie. Czyżby ci kogoś przypominał?
Tym razem Sanji wiedział, że to przekroczyło granicę i gdyby nie Ace, cała piątka rzuciłaby się na siebie.
– Hola, hola! Panowie, mamy taki ładny dzień! Po co sobie przeszkadzać? – Wszedł między wibrujących jak osy mężczyzn i odepchnął Lawa, a potem szarpnął Luffy’ego – My już tu skończyliśmy, więc się wynosimy. – Ponaglił chłopaków i przywołał wmurowanego w ziemię Sanji’ego.
Rozeszli się, rzucając w swoją stronę gromy. Blondyn przypomniał sobie, jak się oddycha dopiero pod Suisen.
Hej świetne ..... czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńGalaxa2
Pięknie dziękuję za wieczorną lekturkę <3 Oby tak dalej, masz moje wsparcie ^^'
OdpowiedzUsuń