poniedziałek, 12 października 2020

.........................Suisen 4..................................

 


W kolejnych dniach skupiał się na skompletowaniu rzeczy do napisania listu. Nie chciał nic powiedzieć o swoim planie, bojąc się, że mu na to zwyczajnie nie pozwolą. W końcu już podpisał cyrograf. Jeszcze będą się bali, że rodzina zabierze go bez słowa. Co prawda, widział w tym swoją jedyną szansę ucieczki.

Na lekcjach gotowania radził sobie świetnie i dzięki temu trzymał się psychicznie. Potrafił przyrządzić ryż, by się dobrze kleił i dał się chwycić pałeczkami, ugotować ramen oraz zrobić sushi i słodkie desery, za które w Ameryce każdy by się zabijał. Staruch miał duże doświadczenie i dobrze go traktował, a on zaczynał go lubić. Zeff nawet pozwolił mu przyrządzić kilka zagranicznych dań, a potem spróbował ich z zaciekawieniem. Przede wszystkim słuchali się nawzajem, nawet jeśli było to zwykłe pokazywanie na migi. Sanji nigdy wcześniej nie doświadczył… takiego połączenia dusz. Oboje kochali to samo i z chęcią dzielili się swoją pasją. Nie mógł uwierzyć, że w tym wszystkim, paradoksalnie, odnalazł skrawek nieba na ziemi. Niestety rzeczywistość nie pozwalała mu zapomnieć, gdzie się znajduje.

Atrament sam do niego przyszedł w formie martwej kałamarnicy. Do małej butelki po occie spuścił kilka mililitrów płynu z jej martwego ciała i wyniósł pod ubraniem, nie wierząc w swoje szczęście. Schował to wszystko pod łóżkiem.

Problemem były pieniądze.

Bał się kolejnej kradzieży. Już raz podpadł, drugi mógł się skończyć tragicznie. Przyprawiało go to o kolejne mdłości, ale nie widział innego wyjścia. Myślał, że może w pokoju Lawa znajdzie coś cennego, ale na lekcjach nie było sposobności, by został sam. Nauczyciel obserwował go aż nazbyt uważnie, co dodatkowo rozszarpywało mu nerwy. Do kolejnych zmartwień musiał dopisać uczestnictwo w spotkaniach organizowanych w herbaciarni. Od następnego razu miał być na nich obecny. Gdy nadszedł ów wieczór, miał ochotę zemdleć.

Kimono od Ivy przyszło z pralni. Pachniało chemicznymi specyfikami i męskimi perfumami. Ubierał się w nie w jednym pomieszczeniu z Ace’em i  Luffym, którzy poprawiali się przed wielkimi lustrami. Oboje podkreślili oczy ciemną kredką i zaczesali włosy, upinając je fantazyjnie. Jemu również w tym pomogli. Jeden bok upięli wyżej. Nie rozumiał tego i czuł się zawstydzony. Strasznie pociły mu się ręce. Żałował, że w ogóle zjadł obiad. Czuł się jak mięso na haku w rzeźni, które zaraz miało wyjechać do oceny. Widział, jaką sensację wzbudzał na ulicach, a pokazując się tutaj, wręcz przyzwoli, by mogli go sobie zamówić na talerz.

– Hej, będziesz tylko podawał herbatę albo przekąski. Dasz radę. – pocieszył go Ace, klepiąc w plecy.

– Super wyglądasz – Luffy zmierzył go pożądliwym wzrokiem.

Zdecydowanie czuł się w tym domu nieustannie molestowany psychicznie i fizycznie. Przenieśli się do herbaciarni.

Czekał jeszcze chwilę, wykręcając sobie nadgarstki. Ace usiadł koło Luffyego i zaczął szeptać mu coś do ucha. Młodszy zezłościł się i posmutniał. Wyglądał na naburmuszonego. Piegowaty poczochrał go po włosach i… pocałował.

Nie w policzek, nie w czoło, ale w usta.

Sanji zastanawiał się, czy mu się nie przywidziało. Było to krótkie, ale raczej nie miał problemów ze wzrokiem. Nie miał czasu się jednak nad tym zastanawiać, bo do pomieszczenia wszedł Law. Coś ścisnęło mu się w klatce piersiowej. Dzisiaj miał na sobie luźne spodnie i lekką narzutę, odsłaniającą mu cały, umięśniony tors, na którym wisiały złote łańcuszki. Wyglądał jak jakiś sułtański książę. Przełknął ślinę i odwrócił wzrok, nie chcąc mu pokazać, że robi to na nim wrażenie. Gin pokazał mu, gdzie trzymają różne kuchenne akcesoria i już zaczął przygotowywać pierwsze, zimne desery, by zająć czymś niespokojne myśli.

– Super ci to wychodzi – zachwycał się Luffy, obserwując, jak zręcznie miesza składniki w misce, a potem przekłada do czarek i dekoruje owocami.

– Oszczędniej mi trochę, to nie są sezonowe składniki – pouczyła go Iva, która również dołączyła do towarzystwa. Była obwieszona błyskotkami i pachniała słodyczą. Jej makijaż był mocniejszy niż zwykle, a strój mocno opinał talię. Sanji zastanawiał się, czy była w stanie w nim oddychać.   

  Pojawił się pierwszy klient. Nie chciał mu się przyglądać, by nie zwracać na siebie uwagi. Strasznie się spiął i podkurczył ramiona.

– To specjalny gość Ivy – uspokoił go Gin. – Nie będzie siedział w herbaciarni tylko z nią.

Odważył się podnieść wzrok.

Był to barczysty, wysoki japończyk w eleganckim, czarnym garniturze. Długie, ciemne włosy miał ulizane do tyłu. Tym, co najbardziej przyciągało wzrok była podłużna blizna, która ciągnęła się od ucha do ucha. Nadawała mu przerażający wygląd. Gość nie obdarzył ich nawet uśmiechem. Oddał płaszcz i cylinder Luffyemu i bez słowa skierował się do bocznego pomieszczenia.

– To yakuza. Nazywają go Crocodile. Szef podziemia. Mafia. Lepiej nie wchodzić mu w drogę. To od niego Iva wyciągnęła Lawa – zakończył szeptem.

Sanji przełknął ślinę. Zaciekawiła go ta informacja. Gość samym spojrzeniem spowodował u niego dreszcze.

Nie miał czasu się dłużej nim martwić, bo zaczęli się schodzić inni. Tym razem nie umknął ich uwadze i słyszał, jak o nim szeptają. Gdy herbaciarnia była już pełna, zaczęły spływać zamówienia. Ręce mu drżały, gdy musiał iść z pierwszym do stolika. Nie rozumiał jeszcze wiele z japońskiego, w końcu uczył się go na bierząco, ale wyłapał kilka słów.

Proszę, proszę, a któż to jest? Macie jakiś nowy nabytek? – zainteresował się starszy mężczyzna z wąsem. W jego spojrzeniu pojawił się zachłanny błysk.

Owszem – mrugnął mu Law, również obserwując z uśmiechem trzęsącą się tacę z czarkami.

Uroczy…

Sanji bał się, że zwymiotuje. Odłożył naczynia i chciał uciekać. Czuł na sobie wiele uważnych spojrzeń, które go rozbierały. Miał wrażenie, że słyszy ich myśli.

Niech zostanie z nami! Chętne posłuchamy jakiejś opowieści. – zagadnął inny klient nie chcąc, by odchodził.

Tak! Niech coś opowie! – podchwycił następny.

Wybaczcie mu, niestety nie zna naszego języka – przeprosił Law.

Nie szkodzi, to może…

Klient chciał złapać go za rękę. Sanji był tak przerażony, że nie wiedział co zrobić. Na szczęście Trafalgar go wybawił. Sam chwycił nadgarstek gościa, zdecydowanym i silnym ruchem.

Nie chce być nieuprzejmy, panie, ale nasz pisklak ma dziś inne obowiązki – choć mówił spokojnie, w jego tonie brzmiała groźba.

Po tych słowach mężczyźni poprawili się na siedzeniach i pozwolili Sanjiemu się oddalić. Wydawali się bardziej podnieceni niż wcześniej.

Poczuł, że ma duszę na ramieniu.

Przez resztę wieczoru był dla gości najlepszą atrakcją. Czując, że jest dobrze chroniony trochę się rozluźnił, ale nadal był niespokojny. To nie było normalne i pragnął znaleźć się już w swoim pokoju. Minuty zegarów wlekły się powoli, a on ciągle szykował desery i trunki z Ginem, zanosząc je do stolików. Miał wrażenie, że musi to robić o wiele częściej niż w poprzednich dniach Luffy.

W pewnym momencie, gdy dostarczał zamówienie, poczuł, że jedna z kieszeni wypełnia się czymś papierowym. Usłyszał szept klienta przy uchu i wzdrygnął się, o mało nie rozlewając napojów. Szybko uciekł, udając, że nic nie zauważył. Serce biło mu jak oszalałe. Dopiero za barem przyjrzał się mężczyźnie.

Już na niego nie patrzył, prowadząc dalej rozmowę z inny klientem, który mu towarzyszył. Był chudy i ciemnowłosy jak większość, ale twarz miał pomarszczoną, z idealnie przystrzyżonym zarostem. Pomimo, że w pomieszczeniu panował półmrok, na nosie miał modne, w Ameryce, okulary przeciwsłoneczne z cienkimi, złotymi oprawkami i żółtymi szkłami.  Jego twarz przywoływała mu na myśl zboczonego wujka, który pojawiał się na każdej, rodzinnej imprezie i szczypał dziewczyny w tyłek. Wzdrygnął się. Zajrzał ukradkiem do kieszeni i zobaczył garść banknotów. Pomyślał o słowach, które usłyszał i był przerażony. Co one oznaczały?

 

***

 

Gdy wyszedł ostatni klient, Sanji był wykończony psychicznie i fizycznie. Pieniądze w kieszeni mu ciążyły. Nikomu o nich nie powiedział. Nie mógł też nie przyznać, że był tym faktem podekscytowany. W końcu mogło mu starczyć na wysłanie listu. Zmywał z Ginem, podczas gdy reszta siedziała przy środkowym stole sali i dopijała resztki alkoholu. Luffy z Ace’em się o coś sprzeczali, Iva się upiła, wydawała się bardzo szczęśliwa, a Law przerzucał strony zostawionej przez klienta gazety udając, że niczego nie słyszy. Nie rozumiał ich wesołości.

– Widzieliście jakie robił wrażenie? – zagadnęła Iva, patrząc na Sanjiego. – Gdybym nie miała dzisiaj prywatnego spotkania, pewnie każdy by czekał w kolejce, by mnie o niego zapytać.

– Widzieliśmy, stara babo – powiedział pod nosem Luffy, okręcając swoją szklankę.

– Co powiedziałeś gówniarzu?! Powtórz to smarku! – Wstała wymachując pięścią w jego stronę. Jej yukata się zsunęła, obnażając jedną pierś.

Sanji odwrócił zawstydzony wzrok.

– Ogarnij się, jutro też masz pracę – upomniał ją Law, a Ace pomógł jej usiąść. – Już nie te lata na popijawy.

– Zamknij japę, Law!

Widać, że uwagi na temat jej wieku ją drażniły.

 – Jeszcze ci coś strzeli w kręgosłupie – przyłączył się Ace – babciu.

– Hęęę?!

Wszyscy się śmiali, a on nie wiedział z czego. Czasem krzyczeli coś po japońsku.

Czy od teraz tak będzie wyglądał każdy dzień?

Gdy w końcu skończyli, każdy udał się do swoich pokojów. Niestety nie długo trwała jego radość.

– Sanji, mogę cię prosić?

Wzdrygnął się, słysząc głos Lawa. O co mogło chodzić? Niepewnie poszedł za nim, zastanawiając się, co go czeka. Zaprosił go do pokoju i zamknął drzwi. Ciemność rozpraszało mocne światło księżyca. Poczuł, jak mężczyzna znalazł się za nim i nachylił do ucha. Dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie.

– Możesz mi powiedzieć, co masz w kieszeni?

– Co?

– Ładnie to tak? Nic nam nie mówić? Co by powiedziała Iva? Napiwki trafiają do wspólnej puli…

– O co ci chodzi? – Na jego czole pojawiły się kropelki potu. Już wiedział, że jego tajemnica wyszła na jaw.

– A może już po cichu się sprzedajesz?

Najpierw chciał wybuchnąć oburzającym gniewem, ale zaraz potem ręka Lawa wylądowała w jego kieszeni. Wyjął z niej banknoty, podtykając pod nos. Nie wierzył, że dał się nakryć. Mógł je lepiej ukryć, zaraz po tym, jak je dostał. Do tego myśl, że był ciągle przez Lawa obserwowany dolała oliwy do ognia.

Odwrócił się do niego w panice i gniewie.

– Wcale… się nie sprzedałem! – Szeptał ostro, by żaden z innych domowników go nie usłyszał. Mina Lawa wyrażała rozbawienie. Kolejne słowa jeszcze bardziej go ugodziły.

– Skoro ci się spodobało, co powiesz na kolejną transakcję?

Zacisnął pięści. Nie sądził, że sprawy przybiorą taki obrót. Był zdany na jego łaskę.

– Nic nikomu nie powiem i dostaniesz je z powrotem. Co ty na to?

– Nie sprzedałem się! – powiedział ponownie, chcąc w to uwierzyć. Przecież to niemożliwe, pomyślał.

– Ale teraz to zrobisz.

Jego pewność siebie go ugodziła. Chciał zaprzeczyć, zapewnić, że tego nie zrobi, ale nie wiedział, do czego są zdolni. A jak przyspieszą jego sprzedaż? Co mogło mu grozić? Nie sądził, że Law może go tak zaszantażować. Przez ten tydzień nawet myślał…

– Więc?

Law czekał na jego odpowiedź. Sanji był zdruzgotany.

– Czego ode mnie chcesz?

Law zmniejszył dystans, przez co Sanji jeszcze bardziej tracił głowę.

– Pocałunku.

Nie odpowiedział. Zamurowało go. Myślał, że się przesłyszał, ale im dłużej trwało milczenie, tym bardziej upewniał się, że to nie był żart. Przełknął ślinę. Wydawało mu się to głupie i niemoralne zarazem. Dziwnie się zestresował i nie wiedział jak wybrnąć z sytuacji. Być może dla Lawa była to jedynie zabawa, ale dla niego… Wydawało się to niewielką ceną za tajemnicę, ale jednak… Poczuł się okropnie. Dlaczego mu coś takiego proponował?

– Oszalałeś.

– Chyba mi nie powiesz, że to również będzie twój pierwszy raz?

Czemu ten człowiek musiał go ciągle upokarzać? Miał tego dość. Gniew pomógł mu zapanować nad sytuacją.

– Pocałunek? – Chciał choć trochę wyjść z tego z twarzą. – Jeden?

– Jasne. No chyba, że poprosisz o więcej… – pomachał mu banknotami przy twarzy, co tylko jeszcze bardziej rozsierdziło blondyna.

Sanji zacisnął pięści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w skórę. To, co robił z nim Law, było okropne. Czemu nagle się na niego uwziął? Pewnie przystając na jego warunek tylko potwierdzi jego słowa. Co jednak, jeśli odmówi i Iva się o wszystkim dowie? Chciał wyć z wściekłości.

– Jesteś nienormalny.

– Czas leciii… – Law zbliżył się do niego pokazując, że nie może się doczekać.

Sanji zadrżał. Coś niespodziewanie szarpnęło go za podbrzusze. Nie podobała mu się forma, jaką to wszystko przybrało, ale zepchnął to na drugi plan, bo poczuł… ciekawość. Ten mężczyzna pogrywał już sobie z nim znacznie wcześniej, nie potrzebując jego zgody. Teraz robił to wyłącznie na złość, chcąc go upokorzyć i udowodnić swoją rację.

Podjął decyzję, że nie da mu tej satysfakcji.

Sam również mógł coś udowodnić. Mógł na przykład się z nim podrażnić. Law wyczytał z jego oczu fałszywą zgodę i czekał w pełnym podniecenia napięciu, które odbiło się również na zaskoczonym Sanjim.

Stresując się jak nigdy w życiu, zbliżył się do drugich ust, czując jak krew przyśpiesza w jego żyłach. Starał się być opanowany, nie dając po sobie poznać, jak wiele coś takiego dla niego znaczy. Chwilę jeszcze trzymał Lawa w niepewności, przez co zrobiło się dziwnie intymnie. To wzbudziło w nich jeszcze większe dreszcze. W pokoju panował półmrok i mrowiąca uszy cisza.

Sanji zdał sobie sprawę, że naprawdę chętnie by to zrobił.

Był przerażony tym spostrzeżeniem i zamarł, lecz było za późno na odwrót.

Zbliżyli się do siebie za bardzo. Już wiedząc, że powinien się odsunąć albo odpyskować coś wulgarnego, Law sam złączył ich wargi delikatnie. Sanji nagle stracił kontakt ze swoim mózgiem.

To było… elektryzujące. Z jakiegoś powodu nie mógł się oderwać. Gorąco przelało się przez jego klatkę piersiową, gdy Law wykorzystał jego zagubienie i pogłębił pieszczotę, napierając na jego usta. Nigdy jeszcze nie czuł czegoś takiego. Był oszołomiony i wręcz, poparzony tą nowością. Zdezorientowany, nie wiedząc, co robić, poddał się temu. Więc tak to się robi? – pomyślał podekscytowany. Tak smakują drugie usta? Jego usta? Czuł gorzki smak alkoholu, tytoniu i coś słodkiego. Trwało to zdecydowanie dłużej, niż z założenia powinno. Całowali się nieprzerwanie, nie odrywając warg. Zrobiło się bardziej zmysłowo i Sanji przestał mieć kontrolę. Poczuł ucisk między nogami. Musiał to przerwać, ale świadomość mu odpływała. Gdy z jego ust wyrwało się westchnienie, poczuł na wargach ciepły język. Tym bardziej wiedział, że powinien się wycofać, ale Law mu nie pozwalał, brnąc dalej i wykorzystując jego bezbronność. Sanjiemu myśli wariowały, a ciało topniało pod wpływem delikatnego dotyku. Nawet dźwięki pocałunków go podniecały. Poczuł za sobą drewnianą ściankę. To było… cholernie przyjemne. Zaczął przeczuwać, w jakim kierunku to zmierza.

To go bawi, przedarło się w jego głowie. Jestem żałosny.

Wyciągnął rękę i zasłonił nią usta Lawa, w końcu ich rozdzielając. Przez chwilę dyszał, nie mogąc uspokoić oddechu. Patrzył w wwiercające się w niego, rozpalone podnieceniem oczy.

– Miał… być… jeden… – wyszeptał, czując, jak wzbiera w nim złość i wstyd.

Jak mógł się tak dać ponieść chwili?!

Mężczyzna odsunął się od niego bez słowa. Nie potrafił nic wyczytać z jego twarzy. Był zadowolony? Zawiedziony? Zdziwiony? Nie wiedział, ale nic to go nie obchodziło. Dostał to, czego chciał. Musiał jak najszybciej stąd odejść. Jak najdalej od niego. Wyminął go i rozsunął drzwi.

– Zapomniałeś czegoś.

Sanji spojrzał na pieniądze, które trzymał w ręku. Zagotowało się w nim.

– Zatrzymaj je sobie, idioto.

Chociaż tyle mógł zrobić, by poczuć się lepiej.

Nie jestem jakąś dziwką!

Wybiegł, by skryć się w czterech ścianach swojego pokoju. Nie chciał, by ktokolwiek oglądał go w takim stanie. Sam nie chciałby spojrzeć w swoje odbicie. Czuł się wykorzystany, upokorzony i zraniony. Serce go zabolało, więc schwycił się za klatkę piersiową i skulił na posłaniu. Nie wierzył, że próbował z Lawem pogrywać, zdając sobie sprawę, że sam mu się wepchnął w łapy. Drugą ręką sięgnął do ust, z zawstydzeniem gładząc ciepłe i wilgotne jeszcze wargi opuszkami palców. Chciał przestać czuć.

 

***

 

Sanjiego obudziło go gwałtowne zrzucenie z łóżka. Po twardym spotkaniu z podłogą, od razu rozkleił oczy, które, miał wrażenie, zamknął zaledwie na jakieś pięć minut.

Co to ma być, do cholery?!

Ktoś krzyczał na niego i nie był to zdecydowanie męski głos.

Spojrzał w górę i zobaczył długowłosą, rudą kobietę, której grzywka przesłaniała oczy. Próbował coś do niej mówić, ale dziewczyna w ogóle go nie słuchała i krzyczała po japońsku, bijąc go po ramionach. Wybiegł z pokoju na korytarz, gdzie spotkał zaspanego Ace’a, Luffyego i Ivę.

– Co się dzieje? – zapytali półprzytomnie i spojrzeli na dziewczynę, która dodatkowo zrzuciła pościel na ziemię. Musieli ją rozpoznać, bo chłopacy od razu uciekli, a Iva się skrzywiła.

– O…. świetnie… – jęknęła, widząc kobietę.

Dziewczyna wydarła się na nią po japońsku.

– Co? Moja wina, że źle dobierasz sobie facetów?

– Dlaczego mój pokój jest zajęty?! – nieznajoma przestawiła się na angielski. 

– Dziwisz się? Nie było cię trzy miesiące. Jak dla nie, mogłaś nie wracać.

Zaczęły się tak kłócić, że zadudniły ściany. Sanji również się wycofał, wbijając chłopakom do pokoju. Siedzieli jak trusie pod ścianą.

– O co chodzi? – zapytał, nadal wstrząśnięty.

– To młodsza siostra Ivy, Domino – Luffy zadrżał.

– Niezłe ziółko – podsumował Ace – aż mi słabo na myśl, że wróciła. Oby się szybko wyniosła.

Stłukło się jakieś szkło. Wrzaski przybrały na sile. Sanji przetarł twarz. Czy to miejsce musiało być jeszcze bardziej pokręcone? Zaniepokoił się.

– Zaraz… skoro to był jej pokój…?

– Tak, już go nie masz.

Coś łupnęło. Oddaliły się jakieś kroki. Zaległa cisza.

– Więc…?

Chłopacy pokręcili głowami, dając do zrozumienia, że nie wiedzą.

Nagle drzwi gwałtownie się rozsunęły. Stała w nich rozwścieczona Iva.

– Co to jest?!

Wyciągnęła w stronę Sanjiego butelkę z atramentem i papier, który chował pod łóżkiem. Oblał go zimny pot. Nie wiedział, co ma powiedzieć.

– Po co to trzymasz?! Skąd w ogóle to wziąłeś? Znowu ukradłeś?!

– Co tu się dzieje?

Przyszedł zaspany Law. Nawet roztrzepany wyglądał jak chodzące bożyszcze.

– Patrz, znowu coś zwinął! I na dodatek wróciła Domino… Łeb mi pęknie!

– Nie ukradł, ja mu to dałem. Chciałem, żeby ćwiczył pismo.

Zapadła cisza. Iva musiała kilka razy pomrugać, zanim do niej dotarło, co Law właśnie powiedział. Zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.

Po co staje w mojej obronie? Myślał Sanji w gorączce, czując, jak na policzki wpełza rumieniec.

– Chciałeś, żeby ćwiczył znaki?

Potwierdził.

Nie wyglądała, jakby mu uwierzyła, ale nie drążyła tematu. Jej twarz złagodniała, od razu się uspokajając.

– Nie dawaj mu więcej takich rzeczy. To… nierozsądne. – Odchrząknęła, lustrując go uważnie.

– Masz rację. Nie będę.

Ace i Luffy aż się palili, żeby zapytać, co z Domino, ale Iva wygłosiła jeszcze jedną wiadomość skierowaną do Lawa.

– Od dzisiaj Sanji mieszka z tobą w pokoju. To kara za twoją lekkomyślność. Masz go pilnować.

Law nie odpowiedział. Zaskoczony, uniósł tylko brew.

Sanji za to poczuł, jakby przygniótł go tonowy głaz.

Czy mogło być jeszcze gorzej?

 

***

 

Jedli śniadanie w milczeniu. Domino gdzieś wyszła. Wybiegła z domu obrażona i do tej pory nie wróciła. Jej rzeczy nadal leżały w przedpokoju. Od Luffyego dowiedział się, że z Iva i jej siostra nie przepadają za sobą, ale swego czasu Domino dołożyła jej się do operacji piersi i teraz ma u niej dług. Rodzice obie wyrzucili z domu, gdy jedna zmieniła płeć, a druga znalazła nieodpowiedniego kandydata na męża. Od czasu do czasu Domino pomieszkiwała u Ivy, gdy kolejny facet ją rzucił. Pomimo różnicy charakterów, zawsze sobie pomagały. Chłopacy jednak za nią nie przepadali i vice versa, lecz nie mieli nic do powiedzenia.

Postanowił o tym nie myśleć i spróbować coś zjeść. Niestety znowu miał kłopot z pałeczkami. Tym razem wszyscy byli przy stole, a on zaczął się stresować. Wiele rzeczy mu spadało i zdołał się naprawdę zdenerwować.

– Och… nasz rodzynek sobie nie radzi. To urocze. – Ace pierwszy to zauważył i się rozczulił. – Może chcesz, żeby ktoś cię nakarmił? – zagaił złośliwie, z jakiegoś powodu patrząc na Lawa. Starszy nawet się nie zainteresował, popijając swoją porcję herbaty.

– Nie potrzebuję pomocy!

Zdał sobie sprawę, że uniósł się trochę za bardzo. Poczerwieniał, gdy wlepiali w niego oczy.

– P-poradzę sobie sam – powiedział w momencie, w którym przypadkiem upuścił do miseczki kolejną porcję ryżu.

Postanowili to zignorować.

– Myślicie, że długo zostanie? – zapytał ostrożnie Ace, mając na myśli Domino.

– Cholera wie… – Iva dłubała w jedzeniu.

Sanji miał ochotę uderzyć głową w stół. Był cały spięty. Law zachowywał się, jakby nic się nie stało.

– Ace, pamiętasz, że dzisiaj masz schadzkę? – zapytała Iva beznamiętnie.

– Pamięta.

Zdziwiony Sanji  spojrzał na Luffyego, który użył ostrego tonu.

Atmosfera do końca posiłku była cudowna.

 

***

 

Po południu na lekcję gotowania szedł z Luffym. Młodszy odzywał się aż za często, rozmawiając o pierdołach. Kopał napotkane kamyki, a ręce miał głęboko w kieszeniach. Wydawał się spięty i bardzo nieswój.

– Wszystko w porządku? – Sanji zaryzykował zapytać.

Luffy zwolnił kroku.

– Jasne, a co?

– Wydajesz się zestresowany… To przez Domino?

Nadal nic. Sanji zastanawiał się, jak ugryźć temat, by dowiedzieć się, o co chodzi. Już wydawało się, że nie otrzyma od niego odpowiedzi, ale w końcu młodszy się przemógł.

– Czasem chciałbym, żebym na świecie istniał tylko ja i Ace.

Powiedział to wyjątkowo spokojnie, patrząc w niebo. Sanji nie spodziewał się takich słów. Luffy kontynuował.

– Oboje mamy z tym problem, ale nie potrafimy ustąpić. Nawet nie wiem… kiedy to się zaczęło… – Uśmiechnął się.

Jakiś chłód przebił się przez ubrania Sanijego, więc opatulił się nimi szczelniej. Czy to była jedynie braterska troska? Coś w tonie jego głosu zasiało w nim wątpliwości. Zwłaszcza, że nadal nie wyrzucił z pamięci ich pocałunku. Najwyraźniej ich relacje były bardziej skomplikowane. Znów poczuł się przytłoczony. Nie wiedział, czy drążyć temat, dlatego na dłuższą chwilę zamilkli. Gdy doszli już do knajpy, Luffy dodał kilka słów na pożegnanie.

– Dam ci dobrą radę. Nie zakochuj się.

Był zaskoczony, że właśnie te słowa usłyszał. Patrzył na jego oddalające się, nadal wyprostowane plecy. W głowie krążyły niespokojne myśli. Szczególnie, że ktoś w nich bardzo wyraźnie się zmaterializował. Odpędził je rozbawiony.

Przecież to śmieszne.

Smutek ścisnął mu serce, myśląc o przybranych braciach i swojej sytuacji. Wziął kilka głębszych wdechów, wszedł do restauracji i przywitał się z Zeffem, który pomachał mu wesoło. Gdy zobaczył w misce czekające na niego krewetki, od razu poczuł się lepiej. Zakasał rękawy i chwycił za nóż. Znów zatracił się w cudownym, kucharskim świecie.

 

***

 

Lekcja japońskiego przyszła niestety o wiele szybciej, niż tego chciał. Przeciągał chwilę pójścia do pokoju Lawa jak najdłużej, pragnąc zniknąć. Nie rozmawiali ani nie widzieli się od rana, kiedy to uratował go przed Ivą. Czy czuł, że powinien mu pomóc, skoro nie wziął od niego pieniędzy? Była to kolejna przysługa za wczorajszy…? Potrząsnął głową. Nie ważne, co chciał osiągnąć, nie ma zamiaru mieć kolejnego długu do spłacenia.

Zapukał i został zaproszony do środka.

Tym razem nie czekały na niego papiery i książki. Law się nie uśmiechał. Usiadł na podłodze koło niego, w bezpiecznej odległości. Wiercił się niespokojnie, serce trzepotało mu pod żebrami. Milczeli. Sanji nie miał zamiaru odzywać się pierwszy. Już dość wczoraj sprowadził na siebie problemów. Tym razem sobie nie pozwoli.

– Mnie też ta sytuacja nie jest na rękę – Law przerwał tę napiętą chwilę.

 Domyślił się, że pewnie mówi o wspólnym pokoju. Nie ukrywał, że był tą perspektywą przerażony. Gdzie będzie spał? Bo chyba nie z nim w łóżku?

– Nie podniecaj się tak, będziesz miał posłanie na podłodze – Law musiał wyczytać myśli z jego miny.

– To dobrze, już myślałem, że będę miał kłopoty ze spaniem.

Sam się zdziwił, że mu odpyskował. Law najwyraźniej też był zaskoczony.

– Nie uważasz, że powinieneś mi podziękować za dzisiaj?

– Wczoraj wziąłeś więcej, niż się umawialiśmy. To chyba uczciwa wymiana.

– Czyli jednak kurestwo ci odpowiada?

Aż się w Sanjim zatrzęsło.

– Uczę się od najlepszych.

Law oniemiał. Sanji'emu, choć ręce drżały, głos nie załamał się ani na sekundę. Wytrzymał też jego złote spojrzenie. Sam do końca nie wierzył, że to zrobił. Nie chciał być ciągle na straconej pozycji tylko dlatego, że miał uczucia. Poczuł się odrobinę odważniejszy w jego towarzystwie.

– Po co ci był papier i atrament?

Milczał. Wątpił, żeby był trudno się domyślić i nie rozumiał, czemu Law chce, żeby powiedział to na głos.

– Teraz ci mowę odjęło?

– Chyba uznaliśmy, że zabawa w pytania nam nie wychodzi, więc nie wiem czego oczekujesz.

Tym razem Sanji go rozbawił. Law wyglądał już łagodniej. Rozluźnił się trochę i podparł z tyłu na rękach, mierząc go już cieplejszym spojrzeniem.

– Fascynujesz mnie.

Blondyn nie zdołał ukryć rumieńców. Odwrócił wzrok. Czy Law za każdym razem musiał wytrącać go z równowagi? Zwłaszcza, że wreszcie tworzył sobie jakiś stabilny grunt?

– Czemu nie możesz zaakceptować swojej sytuacji? Czemu tak uparcie się bronisz? Złościsz się na mnie za wczoraj, a odpowiedziałeś równie żarliwie…

Sanji zacisnął zęby. Tego było za wiele. W jego sercu nagromadziło się zbyt dużo rzeczy. Wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie potok słów.

– Nie zrozumiesz tego. Uważasz, że mnie znasz, a gówno wiesz. Nie zabronisz mi bronić tego, co dla mnie ważne. Możesz śmiać się i drwić, ale nie zaakceptuję twojego świata. Nie będę słuchać rad kogoś, kto uważa, że miłość to nic nieznaczący zlepek liter!

Zakończył wypowiedź, wkładając w ostatnie zdanie jak najwięcej jadu. Chyba podziałało, bo Law pierwszy raz wydawał się zdumiony. Była to jednak znowu jedynie krótka chwila, kiedy go na tym przyłapał.

– Tak… Co ja mogę o tym wiedzieć… – powiedział obojętnie, szybko maskując zmieszanie.

Sanji dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ocenił coś, o czym też nie miał pojęcia. Sam złapał się na własne słowa. Nie mógł ich już cofnąć, ale też nie chciał. Cieszył się, że udało mu się przebić przez jego obojętność, ale równocześnie było mu głupio. Zakończenie konwersacji w ten sposób go nie satysfakcjonowało. Trochę liczył na to, że Law się przed nim otworzy, zacznie kłócić, ale najwyraźniej osiągnął odwrotny efekt.

– Dziś nie będziemy się uczyć japońskiego. Popracujemy nad innymi rzeczami.

– S-słucham?

– W herbaciarni wyglądasz jak przerażony kurczak. Musisz się nauczyć być dostojnym kogutem – Law zaśmiał się na własne określenie. – Masz w sobie wiele odwagi, którą z jakiegoś powodu tracisz właśnie tam. Dlaczego mnie umiesz się postawić, a tym głupcom nie?

Sanji był zbity z tropu tak szybką zmianą tematu. Czyżby Law już puścił w zapomnienie jego słowa?

– Codziennie będziesz przyciągał klientów i większość będzie chciała cię zaczepiać. Są sposoby, by łatwo im odmawiać, jednocześnie będąc grzecznym.

Blondyn przełknął ślinę.

– Okazując strach, dajesz im nad sobą przewagę. Pokaż im, że nie grają w twojej lidze. Broń tego, co jest dla ciebie takie ważne. Nikt cię nie ukaże za to, że nie dałeś sobie bezprawnie wsunąć dłoni miedzy nogi. Niech ci za to najpierw odpowiednio zapłacą… – ostatnie słowo wręcz wymruczał.

Sanji’ego aż zmroziło z oburzenia. Przełknął to jednak, bo był również zdziwiony i zaskoczony obrotem tematu. Podejrzliwość ustępowała ciekawości. Dziwnie się czuł słuchając tych wszystkich rad. Znów dostrzegł w tym człowieku coś, co było dla niego nieodgadnione. Próby pomocy okazywane mu przez Lawa miały naprawdę dziwny charakter. Czy rzeczywiście mógłby mieć nad tym większą kontrolę?

Law zbliżył się, przez co serce mu przyspieszyło.

– Co powiedział ci mężczyzna w żółtych okularach? Ten który dał ci pieniądze? 

– Nie pamiętam dokładnie… – skłamał.

– Pamiętasz. Twoje ciało zdradza zbyt wiele. Nad tym też bym popracował.

Sanji miał ochotę zawarczeć. Łatwo mu było mówić. Niestety niechętnie przyznał mu rację. Jego ciało w ogóle… go nie słuchało. Przełknął ślinę, boleśnie pamiętając ciepło drugich ust.

– Więc? Powiesz mi? – dopytywał się Law, celowo wpatrując mu się w usta.

Tak naprawdę nie chciał tego mówić, ale był również ciekawy, co te słowa oznaczają. Powtórzył je niepewnie.

– Hym…

– Co? Co to znaczy? – Sanji zezłościł się widząc, że mężczyznę to rozbawiło. Law znów postanowił go podrażnić.

– Najpierw lekcja. Potem ci powiem.

– Jaka lekcja? – Sanji się zdenerwował.

– Odegramy scenkę z herbaciarni.

Ewidentnie Law chciał się nad nim poznęcać. Miał rozbawiony wzrok.

– Masz podać mi herbatę, będąc przy tym dostojnym kogutem.

Sanji skrzywił się na to określenie i aż sapnął ze złości. Spojrzał na uszykowany wcześniej na stole zestaw czarek z czajniczkiem. Zmrużył oczy. Law czekał. Najwyraźniej nie miał wyboru. Obawiał się tego, ale wykonał polecenie. Nie wiedząc, czego się spodziewać, wstał, wziął tackę i powoli zbliżył się do mężczyzny. Przy nim denerwował się równie mocno, co przy klientach. Odstawił kubek i chwycił czajnik, by nalać herbaty.

– Masz piękne nadgarstki.

Spojrzał na swoją odsłoniętą przez yukatę skórę. Zwykle podwijał materiał aż po łokcie, bo na co dzień mu przeszkadzał. Zawstydził się i skrzywił. Piękne? Nalewał napój, będąc bardzo spiętym. Strumyk herbaty drżał.

– Jeśli nie wiesz, jak na to odpowiedzieć i nie chcesz tego słyszeć, zakrywaj je.  Przyciągają wzrok. To zboczenie wyryły w klientach gejsze. Twoje dłonie są bardzo zgrabne, mogą być dla ciebie równie przydatne, co zgubne. I unieś głowę – niespodziewanie chwycił jego podbródek i delikatnie uniósł go, łącząc ich wzrok. – Choć jesteś na razie tylko kelnerem, nie masz powodu się kulić jak służka. Nie uciekaj też wzrokiem – zganił go, gdy spojrzał w bok, chcąc uniknąć intensywności spojrzenia. – To Japończycy tak robią, nie my. Uśmiechnij się czasem, to też onieśmiela. To ty masz prowokować ich, nie oni ciebie. Choć nie powiem, wielu to podnieca znacznie bardziej.

Sanji spurpurowiał. Herbata wylała się na stolik, bo przelała się z czarki. Odstawił czajnik trochę za głośno. Zanim zdążył przeprosić, dostał z szuflady ścierkę z poleceniem wytarcia stołu.

– A kiedy popełnisz błąd, spróbuj go obrócić na swoją korzyść.

Law niespodziewanie chwycił jego dłoń, która wycierała blat i położył na swoim udzie razem z mokrą ścierką. Sugerował, by i tu sprawdzić, czy nie rozlał herbaty. Sanji spiął się i nie śmiał ruszyć nawet o milimetr. Znów dystans między nimi był koszmarnie niewielki. Nagle mężczyzna pochylił się do jego ucha i wyszeptał kilka słów.

Będziesz mój.

Sanji’ego coś ścisnęło za gardło. Odsunął się, zaskoczony i zbity z tropu. Gorąco zalało jego ciało. Law uśmiechał się nonszalancko i obserwował z przyjemnością jego reakcję. Sanji najpierw nie zrozumiał, dopiero potem przypomniał sobie, o czym rozmawiali i spąsowiał ze wstydu. Zdenerwował się, mając wrażenie, że Lawa wcale… nic to nie obeszło. Co więcej, jawnie sobie z niego zakpił. Niepokój szybko jednak przyćmił resztę uczuć, przypominając sobie klienta, który naprawdę wypowiedział do niego te słowa. Zadrżał, porażony wizjami o tym, że ten człowiek mógłby… choć spróbować… go dotknąć...

Law zauważył w oczach Sanji’ego panikę i postanowił sprostować, nie wiedząc, co dzieje się w jego głowie.

– Ważne, żebyś nie stwarzał im okazji i nie zachęcał do takich zagrywek. Nie zawsze ktoś z nas będzie przy tobie, więc musisz nauczyć się sobie radzić. To ty masz trzymać inicjatywę. Sam widzisz, że niewiele potrzeba, by kogoś zawstydzić. Znaj swoją wartość, skoro tak bardzo chcesz jej chronić.

Sanji zesztywniał w ponurym napięciu. Niepewnie kiwnął głową, mając w niej mętlik. Wcale nie czuł się lepiej po usłyszeniu tego wszystkiego.

– Jesteś uroczy, gdy się tak rumienisz – Law obserwował go wciąż tak samo intensywnie. Oczy zalśniły mu niezdrowo.

– Przestań – Sanji nie lubił tego typu określeń. Do tego poczuł nagle niepokój. Było już późno, zwykle o tej porze szedł już do swojego pokoju, ale dzisiaj musiał tu zostać. Miał już dość tego dnia.

– Może jednak chcesz spać ze mną w łóżku? – Law przysunął się do oniemiałego chłopaka, dalej dobrze się bawiąc – Rozważałeś może moją… propozycję? – wyszeptał, całkowicie wytrącając Sanji’ego z równowagi i przypominając o niemoralnej przysłudze.

Blondyn zesztywniał w napięciu. Przymknął oczy i wziął głęboki oddech, próbując nie unieść pięści.

– Miałem. Dostać. Posłanie – wycedził przez zaciśnięte zęby, starając się już wyłączyć głowę przed kolejną falą ogarniającej go paniki. Mocno zacisnął palce na materiale yukaty, chcąc powstrzymać ich drżenie. Czy… powinien się go obawiać? Nie wiedział, czemu nie potrafił zebrać w sobie siły i stać się bardziej stanowczy. Bał się postawy, jaką emanował mężczyzna. A może bardziej… siebie?

Law chciał kontynuować droczenie się z nim, ale zawahał się, widząc jaki to ma wpływa na chłopaka. Westchnął z rezygnacją i podniósł się, sięgając po coś do szafy. Rozłożył mu materac i dał pościel.

– A może jednak…? - nie mógł się powstrzymać na sam koniec.

– Dobranoc!

Sanji wręcz wyrwał mu kołdrę z rąk i nakrył się nią, kładąc na futonie. Miał wrażenie, że bicie jego serca słychać w całym pomieszczeniu. Odwrócił się placami do mężczyzny i modlił, by ten zostawił go już w spokoju.

Law na szczęście odpuścił. Przebrał się i wślizgnął na łóżko. Zapadła cisza, w której Sanji z niepokojem podrywał się na każdy najmniejszy szmer.

 

Następny rozdział

1 komentarz: