niedziela, 11 października 2020

.......................Suisen 3.......................

 


Leżał na swoim łóżku. Czuł się upokorzony. Miejsca, w których Law go dotykał wciąż płonęły. Czy naprawdę musiał tak łatwo dać się podejść? Nie rozumiał jak tamten to zrobił. W jednej chwili prawie rozłożył przed nim nogi. Trzeźwe myślenie przywracały mu tylko myśli o tym, że wystawią go jak jakiś przedmiot na aukcję. Świetna sprawa, już nie mógł się doczekać. Wszystko dla jego dobra! Czuł się zagubiony.

– Hej… mogę wejść?

Był to Gin. Z zakłopotaniem podniósł się i pozwolił mu usiąść na łóżku. Przyjrzał mu się bliżej, bo wcześniej jakoś nie miał do tego głowy.

Mężczyzna był wychudzony i wyglądał na zmęczonego. Włosy miał cienkie, szare, w nieładzie. Ciemne cienie pod oczami mocno odznaczały się na poszarzałej skórze. Dłonie miał brudne, jakby przerzucały węgiel albo rąbały drewno. Gdzieniegdzie zobaczył też jasne ślady po zadanych w przeszłości ranach. Spojrzenie nie miało blasku, zupełnie jakby od dawna nie zaznał szczęścia. Być może kiedyś… ten mężczyzna był przystojny. Ten obrazek ścisnął go za serce. Musiał to zawrzeć w swojej minie, bo Gin się odezwał.

– Nie musisz mi współczuć. To było dawno temu – uprzedził jego myśli.

– J-ja nie chciałem… – zmieszał się.

– To – wskazał ten dom, kontynuując – jest jak bilet na loterii. Ja go zmarnowałem. Uciekłem i dostałem to, na co zasłużyłem. Wystarczyło tylko, bym ten raz dał się kulturalnie zerżnąć. Nie mam już długu, który muszę spłacać, ale nie mam też dokąd iść. Życie na zewnątrz nie jest łatwe. Nie ważne ile ukradniesz, nie będzie cię stać na powrót do Ameryki. Wiem, że jedyne o czym myślisz to puszczenie pawia, ale zrób, co mówią i zapomnij, że to miało miejsce. Nie popełnij mojego błędu.

Te słowa zawisły nad nim jak tonowy głaz. Coś kłuło mu wnętrzności.

– Iva cię wzywa. Zaprowadzę cię.

Czuł, jakby miał coraz mniejszą kontrolę nad swoim życiem. Szedł za Ginem, z każdym krokiem stając się coraz bardziej zrezygnowany.

Tu chodzi tylko o pieniądze… Tylko o pieniądze… Przed oczami stanęła mu twarz ojca.

Oprzytomniał. Nie. Nie pozwoli na to. Nadal miał wybór. Nadal może walczyć.

Weszli na piętro. Było tam jedno wielkie, przestronne pomieszczenie.

– Przyprowadziłem go.

– Dziękuję Gin. Podejdź Sanji. Pokaż mi się.

Był to prywatny pokój Ivy, który miał… wiele kobiecych akcentów. Najbardziej rzuciła mu się w oczy toaletka, na której stał cały zestaw kosmetyków i perfum. Była również kolekcja peruk i biżuterii, rozwieszona gdzie się da. Właścicielka wstała z fotela wystawionego na tarasie i weszła do pokoju, gasząc papierosa w popielniczce na kredensie. Była dziś pięknie wystrojona, a nowe, turkusowe włosy opadały jej na nagie ramiona. W uszach dyndały długie, złote kolczyki.

– Dobra, trzeba cię przygotować. Po pierwsze poślemy cię do lekarza. Niech jeszcze ostatni raz cię zbada, tym razem z pobraniem krwi. Jeśli masz jakiegoś syfa, wylatujesz od razu. Nie jesteśmy tanimi kurwami przenoszącymi jakieś choroby, u klientów też tego pilnujemy. Ace i Luffy cię jutro zaprowadzą.

Przynajmniej ta jedna rzecz w tym całym absurdzie go uspokoiła, choć pierwszy raz żałował, że naprawdę nie jest czymś zarażony.

– No i trzeba ci sprawić jakieś seksowne ciuszki! – Zajrzała do obszernej szafy i wyjmując, zaczęła przykładać mu różne materiały. – Ten za ciemny, ten za jasny, ten za pstrokaty… Tak! Granat. Podkreśli ci oczy. Do tego mam twój rozmiar. Świetnie! Przyłożymy!

Spojrzał na proste kimono. Jakoś nie podzielał jej entuzjazmu.

– No i super! –  obróciła w jego stronę lustro i podeszła do niego.

Nawet jeśli tak mówiła, nie potrafił sobie siebie w tym wyobrazić. Marzył o normalnych ubraniach. Milczał jednak, dając Ivie nadal się zachwycać. Miał mieszane uczucia co do niej. Z jednej strony mogła go w każdej chwili wyrzucić, z drugiej, nie dała mu wyboru. Czy to była uczciwość, czy zwykła chęć zysku? Czy nie mogła mu pomóc w inny sposób?

– Pożyczam ci je. Będziesz je nosił w herbaciarni. Na pierwszy wieczorek w Ryokanie załatwimy ci coś ekstra. Oddam je do pralni, bo wisiało za długo w szafie. W międzyczasie będziesz pobierał lekcje japońskiego u Lawa. Przyda się to na pewno w późniejszych konwersacjach.

Coś nieprzyjemnie przekręciło mu się w żołądku.

– …i poślę cię na kurs gotowania.

Myślał, że się przesłyszał.

– Parę przecznic dalej jeden starzec zgodził się cię przyjąć. Nauczysz się podawać przekąski i lokalne przysmaki. To będzie twoja rola. Resztę zostaw naszym chłopcom i swojej urodzie. Pewnie już pierwszego dnia dostanę na ciebie telefony.

Kurs gotowania? Prawdziwy kurs?  

– Nie dziw się tak słoneczko, bo ci zmarszczki zostaną – pogłaskała go z szorstką czułością po policzku – a to piękności szkodzi!

 

***

 

Wieczorem otworzyli herbaciarnię. Zaczęli schodzić się goście. Iva kazała Sanjiemu nie wychodzić. Chłopacy byli zabiegani i nie mieli czasu się nim zajmować, więc obserwował ich ukradkiem, dyskretnie zerkając pomiędzy luźniejsze deski ściany. Był ciekawy, w czym będzie musiał kiedyś uczestniczyć. W powietrzu unosił się tytoniowy dym. W większości, gośćmi byli mężczyźni, ubrani w eleganckie stroje. Luffy odbierał im płaszcze i odwieszał na wieszaki, później odprowadzał do stolików i donosił zamówione rzeczy. Gin stał za barem i przygotowywał napoje. Dwie kobiety w kącie sali zabawiał Ace, pokazując magiczne sztuczki. Iva była ukryta za lekko przezroczystą kurtyną, w osobnym pomieszczeniu, które bezpośrednio przylegało do sali. Podchodzili do niej różni ludzie, załatwiali interesy i odchodzili. Najbardziej jednak jego wzrok przyciągał Law.

Siedział, a właściwie leżał, na podwyższeniu z poduszek i paląc długą fajkę, rozprawiał o czymś z kilkoma mężczyznami. Wyglądał dość rozpustnie przy ciepło ubranych gościach, ponieważ jego kimono dość mocno odsłaniało tors, a klienci bezwiednie przejeżdżali po nim wzrokiem. Wydawało się, że mu to schlebia. Każdy jego ruch był wykonywany z gracją, nawet zwykłe nalewanie gościom sake do czarek. Uwodził spojrzeniem i mową.  Inni śledzili go bezwiednie i na tym samym łapał się Sanji, coraz bardziej podirytowany, a zarazem zdumiony jego zdolnościami. Czuł się źle, że też temu ulegał. Dziwne uczucie krążyło mu po wnętrznościach. Spotkanie wyglądało bardzo kulturalnie, lecz gdy zaczął wyłapywać szczegóły, widział w nim jedynie piątkę mężczyzn, śliniących się i wycierających swoje spocone, zachłanne łapy w okolicach krocza. Czy każdy z nich zamawiał sobie z nim noc? Zrobiło mu się niedobrze.

Wrócił do swojego pokoju i padł na łóżko, chcąc przestać w końcu myśleć. Próbował zasnąć, ale rozmowy zza ściany jedynie przybierały na sile, wzmacniane coraz większą liczbą procentów wlewanych do żołądków gości.   

 

***

 

Następnego dnia sam wstał wcześniej. Słyszał brzdęk wynoszonych butelek. Był niewyspany i nadal niespokojny. Tyle się przez te dwa dni wydarzyło, że emocjonalnie ciężko to znosił. Brakowało mu kogoś bliskiego, kogoś, kto by go zrozumiał lub doradził. Czy dobrze robi? Czy chęć przetrwania usprawiedliwiała jego decyzje? Co go czeka w przyszłości? Nie chciał być sprzedany, a jednocześnie nie widział innej opcji na zarobienie pieniędzy, a nawet zwykłą egzystencję w tym kraju. Za bardzo się o tym przekonał na własnej skórze.

Może byłoby mu łatwiej, gdyby pewne rzeczy miał za sobą?

Krew zalała mu policzki. Naprawdę tego w sobie nienawidził.

Ace i Luffy zaraz po śniadaniu zabrali go ze sobą na zewnątrz. Ubrali się w cieplejsze rzeczy i ruszyli do miasta. Stresował się trochę, wychodząc poza bezpieczne mury, nawet jeśli teraz miał ochroniarzy. Choć może w obecnej sytuacji był raczej więźniem do pilnowania. Westchnął zrezygnowany. Mieli go odprowadzić do lekarza, którego załatwili bardzo szybko. Klinika pozostawiała według niego sporo do życzenia w sprawach sanitarnych, ale nie miał nic do gadania. Pobrano mu krew, przepisano kilka lekarstw na wzmocnienie i maść na siniaki i blizny. Później czekały go lekcje kucharstwa. Ace i Luffy prawie ciągle się śmiali. Podziwiał ich, że byli tacy rześcy, w końcu siedzieli z gośćmi do późnej nocy. Zazdrościł im tej beztroski. Czy jego postrzeganie świata było tu nieaktualne? Cenił własne wartości i uważał, że są tego warte. Nie chciał wychodzić na głupca, a jednak się nim czuł.

Już nie zachwycał się tak każdą napotkaną nowością. Był ostrożny. Trzymał się blisko chłopaków. Tym razem raziło go każde obserwujące go spojrzenie. Rzeczywiście wzbudzał sensację i nie mógł się przyzwyczaić. Nadal widział samych Japończyków, a w śród nich czuł się jak inny gatunek człowieka.  

– Ale jaja. Normalnie cały czas jesteśmy w centrum uwagi – zaśmiał się Luffy, pogwizdując wesoło.

– Nie ciesz się tak, będzie nam zgarniał klientów. – Ace’owi wszystko przestało się podobać parę minut temu, gdy jakieś dzieci zaczęły wytykać ich palcami, a on jedno z nich przestraszył i dostał kazanie od jego matki.

Przypatrywał się przybranym braciom. Mięli wiele wspólnych cech charakteru. Byli głośni, ciągle się czymś ekscytowali, a jak coś jedli, to wpychali to sobie całe do ust, zamiast normalnie przeżuwać. Kłócili się o pierdoły i… naprawdę dbali o siebie. Starszy oczywiście częściej przejawiał momenty odpowiedzialności, a młodszy udawał, że się o nie złości. Zastanawiał się nad ich relacją. On nie miał takiej nawet z rodzonymi braćmi.   

Doprowadzili go do jednej z restauracji wychodzącej wprost na ulicę i zostawili, deklarując, że wrócą za kilka godzin.

W pierwszym odruchu chciał uciec. Poszukać kogoś, kto może znałby angielski, ale po ostatnich przeżyciach strach wziął górę. Lekcje gotowania wydawały się teraz zupełnie oderwane od rzeczywistości. To było prawie jak sen w tym całym koszmarze.

Nie zastanawiając się dłużej, rozsunął wiszące, kolorowe płachty i przekroczył próg. Przywitał się cicho, ale nikt mu nie odpowiedział. Była to mała knajpka, może na pięć siedzeń przy barze. Długa lada lśniła czystością, a za nią, za niską szybką, znajdowały się uszykowane składniki. Były to części ryb, warzyw i owoców, oraz ryż. W środku nie było nikogo, więc rozglądał się dalej. Na ścianach widniały zdjęcia lub obrazy przedstawiające wszelkiego rodzaju gatunki morskich stworzeń. Szczególnie zapatrzył się na jedno, gdzie widniał wielki, tłusty tuńczyk, pływający w turkusowej wodzie.  

Ktoś chrząknął za jego plecami. Szybko się odwrócił i stanął twarzą w twarz ze starym, pomarszczonym i brodatym dziadem, o surowych rysach. Długie, siwe wąsy sięgały mu aż do ramion i były zaplecione… w warkoczyki. Ten widok go zamurował.

– Dzień dobry?

Mężczyzna zaczął coś do niego wykrzykiwać po japońsku. Oniemiał.

Czy to jest mój nauczyciel?

– Przepraszam, ale nie rozumiem.

Jego uwaga jeszcze bardziej rozwścieczyła dziada, aż poczuł kropelki jego śliny na swojej twarzy. Zmarszczył brwi. Lepiej nie mógł trafić. Wysłuchiwał więc obelg w milczeniu do momentu, aż mężczyzna się uspokoił. Mierzył go surowym spojrzeniem. Ręką nakazał mu iść ze sobą za ladę.

Dopiero teraz zauważył, że jegomość zamiast jednej nogi, ma drewniany kikut, którym głośno stukał. Zanim zdążył się rozejrzeć po kuchni, do ręki dostał nóż. Dziad wskazał mu składniki i na migi pokazał, że ma kroić. Założył ręce na piersi i czekał.

Zmarkotniał jeszcze bardziej. Nie dość że się nie dogadają, to jeszcze będzie tu robił jedynie za pomoc kuchenną. Cały entuzjazm wyparował i zastąpiła go złość. Spojrzał na nóż, który dostał.

– Tym tego nie pokroję, jest za tępy – starał się pokazać to na migi. Czuł się jak idiota.

Dziad uniósł brew i otworzył mu szufladę, by mógł sobie wybrać. Gdy miał w końcu porządne ostrze, chwycił pierwsze cebulki.

W milczeniu szatkował składniki, będąc ciągle obserwowanym. Ręka szła mu gładko i szybko. Długo uczył się technik krojenia, lubiąc dawać matce i siostrze pokazy swojej zręczności. Nawet ryby nie musiał się obawiać. Często miał z nimi do czynienia, bo ojciec kochał jeść łososie. Wypatroszył truchło w mgnieniu oka i jednym ruchem pozbawił je głowy i kręgosłupa. Gdy skończył, spojrzał na dziada, który dalej nic nie mówił. Czyżby zrobił to za szybko i teraz już nic więcej do roboty nie dostanie?

Nagle staruch uśmiechnął się i klepnął go w plecy tak mocno, że prawie wypluł płuca.

– Zeff! – pokazał na siebie i uściskał mu dłoń. Wskazał na niego, chcąc najwyraźniej też poznać imię.

– S-sanji. Miło mi.

Najwyraźniej zdał jakiś egzamin.    

   

***

 

– Sanji! I jak było? – zapytał Luffy, żując opiekaną ośmiornicę na patyku.

Odebrali go o wyznaczonej godzinie i wracali do Suisen.

Musiał przyznać, że pomimo początkowego uprzedzenia, Zeff również zrobił na nim wrażenie. Operował nożem nie gorzej od niego, znał się na składnikach i przyrządził z nim sushi w różnych formach. Dawno nie miał okazji jeść czegoś tak dobrego, a jednocześnie proście przygotowanego. Próbował też różnych bulionów i wywarów, aż jego żołądek tańczył z rozkoszy. Zeff był niesamowitym kucharzem. Nawet mówiąc innymi językami, udało im się porozumieć. Bawił się tak dobrze, że prawie zapomniał, co go tu spotkało.

– Staruszek musiał cię polubić, skoro cię od razu nie wyrzucił. – Ace podał mu ośmiornicę, by też sobie spróbował.  

– Co mu się stało… w nogę? – zapytał z ciekawości i ugryzł przysmak. Znów mu zasmakowało. Smaki w tym kraju przekraczały jego najśmielsze wyobrażenia. Zastanawiał się czy to bardziej zasługa świeżych składników czy przypraw. A może jednego i drugiego?

– To straszna i mroczna historia… – zaczął mówić Luffy – Kiedyś jego kuter się rozbił i trafił na małą, bezludną wyspę, pokrytą samymi kamieniami. Zero roślinności… zwierząt. Był tam tak długo, że… musiał ją zjeść, by nie umrzeć z głodu!

Sanji prawie udławił się ośmiornicą.

Starszy walnął Luffy’ego w łeb.

– Przestań gadać głupoty! Skaleczył się, wdało się zakażenie, musieli mu ją amputować, ot cała historia.

– Ale miałeś minę! – śmiał się młodszy.

Musiał przyznać, że chłopak miał talent do opowiadania bajek.

Coś przykuło jego uwagę. Niewielki budynek, gdzie jeden mężczyzna ładował na wóz paczki i koperty…

Olśniło go. Czemu nie wpadł na to wcześniej!

– Macie tu pocztę? – zapytał niby od niechcenia.

– Oczywiście, a co?

Może przecież wysłać list do matki i siostry! Przestał słuchać chłopaków i zaczął myśleć nad tym intensywniej. Z każdą chwilą jednak jego entuzjazm zaczął słabnąć. Po pierwsze, znów pojawiała się kwestia pieniędzy. Znaczki do Ameryki pewnie nie były tanie. Po drugie, musiałby mieć papier i zaadresować to w taki sposób, by na poczcie tego listu  nie wyrzucili. Po trzecie i najważniejsze, ile będzie szedł? Miesiąc? Dwa? Przez ten czas już pewnie… Pokręcił głową. Musi to zrobić chociażby po to, by powiadomić rodzinę, że żyje. Przynajmniej to było w granicach jego obecnych możliwości.

Dotarli do Suisen. Kolejną rzeczą jaką miał na dzisiaj zaplanowaną, była lekcja japońskiego z Lawem.  Znów poczuł ten sam ucisk w żołądku co wcześniej. Wcale nie miał ochoty do niego iść.

Niepewnie zapukał w drzwi i został poproszony do środka. Tym razem i dla niego był przygotowany stolik, kartki papieru, ostry patyk i kałamarz. Przynajmniej będą siedzieć od siebie w odległości. Przywitał się mruknięciem.

Law jak zwykle wyglądał zabójczo, w każdym tego słowa znaczeniu. Jego piwne oczy się w niego wwiercały. Dodatkowo palił fajkę, co jeszcze bardziej go rozpraszało. Zapach dymu wypełnił mu płuca, które zakwiliły z tęsknoty.

– Na początek nauczę cię przedstawiania się. Poznasz podstawowe zwroty służące do powitań i pożegnań. Pokażę ci też alfabet.

Pracowali normalnie, bez żadnych uwag czy podtekstów. Nic dziwnego się nie stało i nie czuł żadnej presji z jego strony. Musiał przyznać, że było nawet miło. Trochę ułatwiło mu to naukę, która go ciekawiła, szczególnie, że to mogło mu się przydać. Język był ostry i nieskomplikowany w wymawianiu. Liczyła się poprawność, a nie ton, jak na przykład w chińskim, gdy bracia na statku popisywali się swoimi podstawowymi zwrotami. Alfabet dzielił się na dwa rodzaje, jeden nazywał się hiraganą, a drugi katakaną, która z kolei opisywała słowa obcojęzyczne. Na każdy znak przypadały sylaby i dość proste zasady ich odmiany, które udało mu się załapać dzięki tabelkom. Prawdziwy problem stanowiło kanji – krzaczki, którymi pisane były książki. Był to zlepek znaków tłumaczony hiraganą, a jedynym sposobem na ich zrozumienie, było nauczenie się ich na pamięć.

– Jak wyryjesz ich sobie z tysiąc, będziesz mógł przeczytać gazetę.   

Westchnął zrezygnowany. Noga nieprzerwanie mu drgała. W duchu błagał, żeby Law przestał w końcu palić. Już zaczęło się ściemniać, a jego oczy prawie się zamykały. Miał za sobą dużo wrażeń.

– Chcesz przerwę? Czy może… – Law zauważył, że wciąż wpatruje mu się w fajkę – papierosa?

Przełknął ślinę. Chciał w cholerę. Kiwnął głową.

Mężczyzna zaśmiał się i sięgając za siebie, otworzył jedną z szuflad kredensu. W tej samej chwili Sanji wykonał szybki ruch i schował jedną z kartek w rękaw yukaty, a potem zmyślnie do kieszeni. Patrzył w panice na Lawa, który wyciągnął paczkę, odwrócił się i wysuwając jedną sztukę ze środka, podał je do przodu. Raczej niczego nie zauważył.

Drżącą ręką odebrał fajkę i przysunął, gdy Law odpalił zapałkę.

Zaciągnął się tak mocno, że zaczął kaszleć. Łzy napłynęły mu do oczu. Tytoń był mocny i rozpływał mu się w żyłach. Ukoiło to jego nerwy w ułamku sekundy. Poczuł się tak błogo, że położył się na podłodze. Przymknął oczy.

Trwali tak chwilę, w przyjemnej ciszy. Zastanawiał się, czemu Law nic nie mówi. Wcześniej był dość rozgadany. Jedynie przyglądał mu się z zainteresowaniem. Ta presja go rozsadzała.

– Czemu tak patrzysz?

– Bo jesteś przystojny.

Odwrócił wzrok, by ukryć rumieńce. Po co go prowokowałem?

– Nikt ci tego nigdy nie mówił?

– Zamknij się.

Na pewno nie mężczyzna. Dlatego nie wiedział, jak się zachowywać. Ta bezpośredniość go dezorientowała.

– Dlaczego tak się wzbraniasz? Czy w Ameryce nie macie przypadkiem luźniejszych stosunków międzyludzkich? A może masz tam kogoś, kogo kochasz?

– Ty naprawdę nic nie rozumiesz. – Nie dowierzał w to, co słyszy. – Dla ciebie serio to nie ma znaczenia? Komu oddajesz swoje ciało? Jak możesz nic nie czuć?

Wzruszył ramionami.

– Ciało to tylko ciało. A uczucia… miłość… Puste słowa. Dlatego nie mam zamiaru w nie wierzyć. Jeśli ty chcesz, proszę bardzo.

Zamurowało go. Nie mógł uwierzyć w jego postawę.

Jedynym sensownym wytłumaczeniem było to, że musiał przeżyć jakąś traumę. Nie wierzył, że da się to robić po prostu dla pieniędzy.

Zacisnął usta. Chciał wiedzieć więcej niż powinien i żałował, że było to po nim widać.

– Hym… – zamyślił się Law – Mam propozycję. Pytanie za pytanie. Ty odpowiadasz, ja robię to samo. Co ty na to?

Zmrużył oczy. Uczciwy układ, ale również wymagający.

– Dobra.

– Więc jak, masz kogoś w tej Ameryce?

Nie podobało mu się, że jest pierwszy, ale jakoś się przemógł.

– Mam matkę i siostrę.

– Okej – Law najwyraźniej chciał, by powiedział więcej, ale się przeliczył. – Teraz ty.

Zaciągnął się dymem. Nie wiedział, na co się zdecydować, dlatego pociągnął temat.

– A ty, masz rodzinę?

Uśmiechnął się kwaśno.

– Powiedzmy, że to jest moja obecna rodzina.

– Nie znasz swojej prawdziwej?

– Miało być jedno pytanie.

Nie podobało mu się to. Miał wrażenie, że się zbywali. Może gdyby sam lepiej odpowiedział to dowiedziałby się więcej?

– Jak twoja rana na nodze? Czujesz się już dobrze?

Zdziwił się, że zapytał o coś takiego. Zarumienił się, gdy kazał mu pokazać zaróżowienie, które bardzo ładnie się goiło. Lekarz też nie miał zastrzeżeń. Ponadto dostał dzisiaj ziołowe wywary, po których nabierał sił. Niechętnie stwierdził, że rzeczywiście o niego dbają.

Nagle nabrał ochoty dowiedzieć się rzeczy, która najbardziej go zaciekawiła.

– Dlaczego uważasz, że miłość jest nieprawdziwa?

Law się uśmiechnął, zaskoczony taką bezpośredniością.

– Polecam zadać inne pytanie.

– Chcę znać odpowiedź na to.

– To nie jest rozmowa… na dzisiaj – odparł wymijająco.

Sanji podniósł się z oburzenia.

– W takim razie do dupy ta twoja propozycja – zdenerwował się.

– Chyba masz rację – zaśmiał się.

Już nie patrzył mu w oczy.

Najgorsze było to, że jeszcze bardziej podsycił jego ciekawość. Sanji nie rozumiał tego niezdrowego zainteresowania obcym mężczyzną. Niestety przyciągał go, być może przez wzgląd na to, że uratował mu życie… Czuł jednak od niego pewne wycofanie. Coś mrocznego. Jakby dryfował sam na tratwie, na mrocznym oceanie.

Co takiego skrywał? Czyżby miał ochotę wyciągać po to rękę? Więcej nie poruszyli osobistych tematów i wrócili do nauki, choć myśli Sanji’ego wciąż krążyły wokół najprzystojniejszego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek spotkał. 

 

Następny rozdział

2 komentarze:

  1. Leżał na swoim łóżku. Czuł się upokorzony. Miejsca, w których Law go dotykał wciąż płonęły. Czy naprawdę musiał tak łatwo dać się podejść? Nie rozumiał jak tamten to zrobił. W jednej chwili prawie rozłożył przed nim nogi

    brak opisów ( coś w stylu wspomnień <zazwyczaj jak wspomnienie wydarzenie to widzimy je obrazowo
    zastanawiam się czy będzie opisany sex

    OdpowiedzUsuń