czwartek, 24 września 2020

.......................Suisen 2.......................

 


Gdy dostatecznie się oddalił, w jakimś cichym zaułku ubrał cieplejsze rzeczy. Dał sobie czas na uspokojenie i ruszył w drogę, starając wskrzesić w sobie pozytywne myśli. Nie było to jednak łatwe. Otaczający go świat zadziwił go pod wieloma względami. Nie spotkał żadnego europejczyka, mijały go same azjatyckie twarze. Skośne oczy zerkały na niego szybko i umykały, gdy próbował złapać któreś ze spojrzeń. Nie mógł się zupełnie dogadać. Zwykle pokazywał na migi czego potrzebuje, ale i tak nie każdy chciał go słuchać. Wszyscy traktowali go bardzo oschle lub ignorowali. Pisma nie rozumiał zupełnie. Przechodnie chodzili z papierowymi parasolami, na śmiesznych, drewnianych butach, a niektórzy mężczyźni mieli garnitury. Widział też kobiety o białych twarzach, ubiorem bardzo przypominające Ivę. Wszyscy wyglądali podobnie, czarne, proste włosy, płaskie twarze, ciemne oczy… Rzeczywiście wyróżniał się jako blondyn.

 

Czuł zapach ryb, mięsa, perfum i dymu. Domy tworzyły istny labirynt, wszystko wyglądało podobnie. Ulice były wąskie, wiele razy prawie potrącił go rower, riksza albo ledwo przeszedł, bo ktoś prowadził wóz. Nad nim piętrzyły się poplątane linie wysokiego napięcia, przecinające białe niebo, z którego czasem prószył krótko śnieg. Miało to swój urok. Gdy stanął na jednym z mostków nad rzeczką, która przecinała drogę, musiał przyznać, że nigdy nie był w dziwniejszym miejscu.  

Do portu dotarł cudem, włócząc się cały dzień. Nogi mu odpadały ze zmęczenia i zimna. Przepędzali go z każdej knajpki, gdzie próbował się ogrzać. Chuchając sobie w dłonie, próbował zorientować się, który statek dokąd płynie. Pytał ludzi, ale go odtrącali. Na razie nie chciał wyciągać banknotów bojąc się, że łatwo je straci. W końcu żadna łódka nie została, a on stracił nadzieję. Usiadł pod ścianą jednego z budynków, coraz bardziej będąc przerażonym beznadziejnością swojej sytuacji. Kraj zaczął tracić urok, wydawał mu się coraz bardziej niedostępny, obcy i zimny. Trzęsąc się, rozcierał sobie ramiona i zerknął do tobołka, próżno doszukując się czegoś do jedzenia. Zamykały mu się oczy. Nadal był słaby po chorobie. Wpatrywał się w pomarańczową kulę, która zachodziła na morskim horyzoncie, kąpiąc wszystko w ciepłych barwach. Niebo nad nim już było granatowe. Bał się spać na ulicy, ale po wielu dzisiejszych próbach nawiązania kontaktu z tubylcami nie liczył na cokolwiek innego. Czy nie zamarznie? Zwijając się w kulkę, przymknął z rezygnacją oczy.  

Poczuł szturchnięcie i uniósł głowę.

Byli to trzej mężczyźni. Patrzyli na niego z góry. Zacisnął mocniej ręce na torbie i chciał wstać, ale jeden z nich mu nie pozwolił. Mówili coś po japońsku, nie wiedział czy do niego czy do siebie. Poczuł niepokój. W okolicy nie było już nikogo. Zrobiło się bardzo ciemno.

– Przepraszam, ale nie rozumiem.

Bez ostrzeżenia, dwóch mężczyzn wzięło go pod boki i podniosło w górę. Nie miał siły się im wyrwać.

– Hej!

Wierzgnął, ale nic to nie dało. Spojrzał w oczy trzeciemu, który stał przed nim. Mężczyzna chwycił go za podbródek. W jego wzroku było coś bardzo niepokojącego. Twarz miał szkaradną, pooraną bliznami, a z jego ust cuchnęło, jakby wszystkie zęby mu gniły. Mruknął coś dziwnego i pozostała dwójka się zaśmiała. Również nie wyglądali zachęcająco. Bez słowa zaciągnęli go między budynki. Nie wiedział, co się dzieje. Wyrywał się bezskutecznie. Mężczyźni pchnęli go nagle na jedną z porzuconych skrzyń. Kręgosłup zabolał od wystających desek, a on zaczął krzyczeć, chcąc zawołać pomoc. Szybko jednak zakneblowali mu usta jakąś śmierdzącą szmatą. Przerażenie poraziło go, gdy zrozumiał, co mężczyźni planują z nim zrobić. Przez to, że nadal był słaby, bez trudu rozwiązali mu płaszcz, yukatę i zsunęli bieliznę. Wił się w rozpaczy zdając sobie sprawę, że czeka go coś gorszego niż zwykły rabunek. Trzymali go za ręce i nogi jak szmacianą lalkę. Obchodzili się z nim bez trudu. Jeden z nich przejechał lodowatą ręką po jego odsłoniętym brzuchu. Śmiali się i oblizywali usta. W ich spojrzeniach nie było litości. Mdłości wezbrały w nim, gdy rozłożyli mu uda, a jeden z mężczyzn zsunął spodnie, obnażając nabrzmiałego penisa. Wściekłość i nienawiść zarówno na świat, jak i na siebie wzbierała w nim. Nie mógł uwierzyć w koszmar, jaki go spotykał. Zacisnął mocno powieki i zęby, gdy poczuł jak dwa, mokre od śliny palce wpychają się między jego pośladki. Żołądek ścisnął się w konwulsjach i modlił się, by się udusić własnymi wymiocinami, zanim zacznie się najgorsze.

Wtem coś powaliło jednego z nich na ziemię. Było już dość ciemno, więc nie mógł dojrzeć twarzy, ale ręce, które go trzymały, szybko rzuciły się na napastnika. Coś krzyczeli. Był wolny.

Przeturlał się ze skrzyni na ziemię i wyciągnął z ust knebel. Pospiesznie zbierał swoje rzeczy, okrył się płaszczem i zaczął biec przed siebie. Odgłosy bójki zostały za nim, a on wybiegł na oświetloną latarniami ulicę. Pędził jak najdalej od tego miejsca, ale nie wiedział dokąd. Szloch wzbierał w nim, zdając sobie sprawę, że wszędzie może czekać go to samo. Gdy uznał, że jest wystarczająco daleko, padł na kolana i dyszał, łapiąc oddech.

Co to za chory kraj?!

To było dla niego tak okropne i straszne doświadczenie, że nie mógł się ruszyć. Drżał, patrząc na sine ślady na nadgarstkach. Opatulił się ramionami, próbując się pozbierać.

– Jesteś!

Podskoczył, przewracając się na tyłek. Nie znał tej twarzy. Nie należała do jego napastników, ale i tak go przeraziła. Cofał się do tyłu, ale za sobą miał tylko ścianę. Był w ślepym zaułku.

– Odejdź!

Osłonił się ramionami, nie wiedząc, co robić. Gdyby tylko nie czuł się taki słaby…

– Nie bój się.

Mężczyzna kucał przed nim i patrzył łagodnie. Miał rozcięty łuk brwiowy. W ręku trzymał nóż, z którego ściekała krew. Zrozumiał, że to chyba on uratował go z opresji. Przybiegł tu za nim? Znów nie rozumiał dlaczego. Czy powinien się go obawiać?

– Masz za ładną buźkę, by spacerować samotnie.

Zagryzł zęby, nadal zachowując bezpieczną odległość.

– Mam cię tu zostawić? – zapytał ponownie nieznajomy.

Sanji wzdrygnął się. Nie chciał być sam.

– Jestem Gin. Możesz wrócić ze mną do Suisen.

Blondyn uniósł wzrok. Skąd wiedział…?

– Widziałem cię, jak byłeś jeszcze u nas nieprzytomny. Więc jednak nie zostałeś? Głupi jesteś. Wracałem z portu, z zakupów. – Pokazał mu worek na plecach, z którego wystawały ogony ryb. – Przez przypadek zobaczyłem, jak cię zaciągali. Jesteś dość… charakterystyczny.

Nie odpowiedział. Nie wiedział co. Powinien podziękować, ale nic nie przychodziło mu przez gardło.

– Co zamierzasz teraz zrobić? – zapytał Gin. Nóż, którym zaatakował napastników, wytarł o usypaną obok kupkę zgarniętego z ulicy śniegu, poczym schował go za pas.

– Chcę… odnaleźć rodzinę. – powiedział Sanji po chwili, śledząc jego ruchy. Zastanawiał się czy… Gin zabił tamtych ludzi…?

– Więc chodź. Mam znajomego, który może ci pomóc.

Sanji bał się mu zaufać, ale jaki miał wybór?  Otarł twarz i wstał, nabierając nowych sił. Może los jeszcze się od niego całkowicie nie odwrócił? Mając towarzystwo czuł się trochę pewniej. Dostał też dodatkowe nakrycie i Gin kazał mu kapturem zakryć twarz. Nie miał nic przeciwko. Większość drogi wpatrywał się w swoje zmarznięte, pokryte pęcherzami stopy.

Znaleźli się przy jakimś bardzo hałaśliwym barze. Mężczyzna kazał mu poczekać na zewnątrz, a sam poszedł po swojego znajomego.

Oddech Sanji’ego zamieniał się w kłębki pary. Było mu przeraźliwie zimno. Trząsł się z nerwów i chłodu przenikającego go do kości. Zastanawiał się, czy nie straci palców. Spojrzał w czarne upiorne niebo nad sobą i pierwszy raz od długiego czasu się pomodlił.

Z tawerny wyszedł młody chłopak, pewnie niewiele starszy od niego i zagadnął go po japońsku. Zląkł się, ale zaraz pojawił się Gin i go uspokoił, tłumacząc mu słowa.

– Nazwisko. Pyta cię o nazwisko.

– V-vinsmoke.

Chłopak zmarszczył brwi i zaczął coś mówić do Gina. Mężczyzna potakiwał.

Serce Sanji’ego przyspieszyło, gdy zaczęło mu się wydawać, że chłopak kojarzy jego imię. Fala gorąca prawie zwaliła go z nóg, nie mogąc się doczekać odpowiedzi. Nadzieja prawie rozsadziła go od środka.

– Płynąłeś z trzema braćmi? Twój ojciec to Vinsmoke Judge? – Zapytał Gin niepewnie.

– Tak! To oni! – ożywił się jeszcze bardziej, prawie chwytając go za ubranie. To nie mogła być pomyłka.

Nagle chłopak przybrał smutną minę i pokręcił głową. Sanji’emu cały świat zawirował przed oczami. Kawał lodu wpadł mu do żołądka i wstrząsnął nim tak, że musiał przytrzymać się muru.

– Nie żyją – powiedział Gin bez ogródek – są na liście znalezionych na brzegu ciał. Wiedzą o nich, bo ktoś po południu przesłał im telegram z zapytaniem. Być może z Suisen… – Mężczyzna zauważył jego bladą twarz i spuścił wzrok. – Przykro mi…

Sanji poczuł, jak ogarnia go przerażenie, żal i bezdenna samotność. Najpierw próbował temu zaprzeczyć, ale coś w nim umarło. Czy mogli kłamać? Ale… po co? Płomień nadziei, który tlił się do tej pory, nieuchronnie zgasł. Przykucnął, by złapać oddech i oparł się rękami o zimny śnieg. Zamarł w bezruchu, czując się pusty w środku. Stracił nagle wszystkie siły. Dziwił się, dlaczego nie płacze. Czy to przez szok? A może podświadomie wiedział, że ich nie odnajdzie? A co ważniejsze…

Co on teraz ma zrobić? Dłuższą chwilę nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa.

– Co teraz? – zapytał go Gin, cierpliwie czekając, aż Sanji się ogarnie. Siedzieli tak przed barem prawie pół godziny, wpatrując się w cienie rzucane z okien budynku, w którym goście wesoło się bawili.

– Z-zabierz mnie… – wyszeptał cicho Sanji – do Ivy.

 

***

 

– Masz tupet wracać po tym, jak nas okradłeś i uciekłeś.

– Mogę sprzątać, gotować! Cokolwiek!

– Nie.

Iva patrzyła na niego rozgniewanym i zmęczonym wzrokiem. Kładła się właśnie spać i wyglądała zdecydowanie gorzej niż nad ranem. Bez makijażu i  damskich ubrań już bez wątpienia z twarzy przypominała mężczyznę. Byli w jadalni, w której znajdowali się również Law, Luffy, Ace i Gin. Żółte światło sufitowej żarówki nadawało im smutny i surowy wygląd. Chłopacy nie wtrącali się w rozmowę, przysłuchując się jej w napięciu.

– Mamy od tego Gin’a. On w zupełności wystarcza. Nie będę utrzymywać zbędnej gęby do wykarmienia i do tego złodzieja. Znałeś warunki.

– Proszę, mogę się przydać!

– Nie.

Klęczał przed nią, płaszcząc się do podłogi. Trząsł się cały, nie mogąc pohamować chłodu płynącego z serca. Nie wiedział, co więcej powiedzieć lub zaproponować. Była nieugięta, nawet jeśli czuł, że się waha. Chłopacy również milczeli. Zagryzł wargę.

– Skończyłeś? Gin, wyprowadź go na ulicę – zażądała.

– Czekaj! – Podniósł się. Serce waliło mu jak szalone, a gardło ścisnęło, błagając, by nie wypowiadał tego na głos. Wbił paznokcie w kolana. Wiedział, że teraz nie może kombinować, może potem coś wymyśli. Potrzebował czasu. – Zgoda – powiedział jednym tchem, nie wierząc, że się na to zdecydował. Pot spływał mu po skroni.

Zapadła głucha cisza. Zebrani wstrzymali oddech.

– Dobrze słyszałam? – upewniła się.

Podeszła do niego, patrząc w oczy. Jakimś cudem wytrzymał to spojrzenie.

– Mam nadzieję, że rozumiesz – zaczęła twardo – że będziesz wykonywać każde moje polecenie. Będziesz jedną z moich prostytutek i zostaniesz sprzedany, gdy dostanę na ciebie ofertę. W zamian dam ci dach nad głową i dzielimy się zyskami pół na pół. To chyba uczciwy układ, zwłaszcza po tym, co odwaliłeś. Czy twoja odpowiedź nadal jest twierdząca?

W jej słowach nie było krzty uczuć. Przełknął ślinę. Zrobiło mu się na powrót słabo.

– Tak.

– Jeśli znów nawiejesz… Nie będę miała skrupułów nasłać na ciebie bandziorów. Tym razem otworzę ci dług, który będziesz musiał spłacić.

Takie okoliczności dodatkowo wszystko komplikowały, lecz… i tak się zgodził.

Albo mu za to zapłacą, albo zostawią zgwałconego na ulicy.

Znów zrobiło mu się niedobrze.

– Masz moje słowo.

Miał nadzieję, że zabrzmiał dostatecznie wiarygodnie. Iva zaczęła sporządzać odpowiednie pismo, a on czekał, mając wrażenie, że podpisuje na siebie wyrok.

 

***

 

Gin poprowadził go do jego wcześniejszego pokoju.

– Na razie zostaniesz tutaj. Potem coś wymyślimy.

– Na razie?

Nie odpowiedział mu jednak, a on nie miał głowy się nad tym zastanawiać. Nie skomentował całego zajścia i z jakiegoś powodu poczuł się przez to jeszcze gorzej. Zanim odszedł, szybko go zatrzymał.

– Dziękuję. Za pomoc. Wtedy…

Mężczyzna zmieszał się, mruknął tylko w odpowiedzi i zostawił go samego.

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo jest roztrzęsiony. Usiadł na posłaniu i nadal opatulał szatami, które rozdarli mu napastnicy. Zmusił się, by się przebrać w leżące obok, nowe ubrania, które musiał przynieść któryś z chłopaków. Teraz w końcu się uspokajał, a ciepło domostwa rozgrzewało jego zziębnięte kończyny. Na razie był bezpieczny.

Po prostu jakoś to przeczeka i ucieknie. Znajdzie sposób, by dostać się do Ameryki. Ukradnie albo zarobi pieniądze…

Swoim ciałem.

Odbijało się to od jego czaszki coraz głośniej. Przecież to nie może być jedyny sposób. Czy byłby do tego zdolny?

Pomyślał o ojcu i braciach. Byli jego szansą na powrót, lecz teraz są martwi. Miał mieszane uczucia.

To nie tak, że ich nie kochał. Fakt, słowo nienawidzić dość często cisnęło mu się na usta, gdy ich widział. Ojciec był surowy i taką samą miał rękę. Choć uczył się pilnie, wystarczyła ocena niżej, by zlać go pasem. Miał wymagania i raczej nie okazywał mu rodzicielskich uczuć. Co innego z jego trzema braćmi. Ich chwalił, bo byli lepsi w sporcie i nauce. Czasem myślał, że zachowują się jak roboty. Rodzeństwo zawsze nim pomiatało. Był trzeci pod względem wieku, lecz oni i tak się nad nim znęcali. Ich powody były błahe, wystarczyło, że ujawniał swą wrażliwą naturę. Robili to dla zabawy. Bili albo wyśmiewali, robili głupie kawały. Raz nawet otruli przybłąkanego kota wiedząc, że dokarmiał go po kryjomu za domem. Byli okrutni. Nie wiedział, czym zawinił, być może za bardzo odstawał charakterem. Był zwykle ich cieniem, podążał za nimi, ale zawsze na uboczu. Realizował plan ojca, choć w duszy krwawił. Nawet do tej podróży go zmusili. Trójka braci świetnie się dogadywała, ale on wolał towarzystwo kobiet. Szczególnie swojej matki i starszej siostry.

To dla nich musiał wrócić.

Nie ważne, co się stanie, nie mógł się poddać.

Poczuł przeogromną samotność.

Położył się na łóżku i zasnął niespokojnym snem.

 

***

 

Obudziło go szturchanie w policzek.

– Wstaaaaawaj.

Uniósł jedną powiekę i zobaczył pochylającego się nad nim Luffyego.

Więc ten koszmar jednak mu się nie śnił.

– Twoje włosy naprawdę są super.

– Ej, daj mu spokój.

W progu z założonymi rękami stał Ace.

– Oprowadzimy cię po domu! – emocjonował się młodszy.

Podniósł się powoli i przetarł twarz. Czuł się znacznie lepiej niż wczoraj. Dali mu też jakiejś ziołowej herbatki, która mocno go rozgrzała. Z podłogi zniknęły jego postrzępione z wczoraj ubrania. Wstał i wyszedł z nimi na korytarz. Słońce było już wysoko na niebie i nadawało pomieszczeniom przytulności.

– Tutaj jest herbaciarnia, tu przyjmujemy gości, już tu byłeś… Tu gabinet Ivy, ale na górze ma całe piętro dla siebie! Tu mieszka Gin, a tu jest nasz wspólny pokój z Ace’m! Dalej apartament Lawa, a tu łazienka! Chcesz się wykapać?   

Dał się poprowadzić, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że chętnie weźmie kąpiel. Jak bardzo się zdziwił, nie zastając typowego pomieszczenia z wanną, umywalką i toaletą. Przypominało to bardziej łaźnię. Krany wystawały ze ściany, a pod nimi stały stołeczki oraz leżały chochle. Zaraz obok był napełniony basen. Wszystko razem stanowiło całość, nie było tu prywatności. Trochę zagubiony patrzył, jak bracia bez ogródek się rozbierają i siadają na krzesełkach. Starszy był zdecydowanie lepiej zbudowany. Mięśnie pleców i rąk były piękne zarysowane. Luffy co prawda nie miał muskulatury, ale był… zgrabny? To określenie chyba najlepiej mu pasowało. Zaczerwienił się, bo z nagim, męskim ciałem miał do czynienia tylko za dzieciaka, z braćmi przy kąpielach, ale teraz był już dorosły. Do tego dla niego znaczyło to trochę więcej niż dla przeciętnego mężczyzny. Znów się zarumienił, zjeżdżając wzrokiem na zgrabne pośladki.

– Nie dołączysz? – zapytał zdziwiony Luffy.

Zauważył, że młody ma na piersi wielką bliznę w kształcie litery X. Odwrócił od niej wzrok, nie chcąc się chamsko gapić.

Nie chciał wyjść na jakiegoś zakompleksionego, podejrzanego typa, więc zrobił to co oni. Odwiesił yukatę i starając się wyluzować, usiadł na jednym ze stołków i powielał ich czynności. Obmył się, używając jednej z gąbek i szarego mydła. Szorował nią skórę bardzo mocno, aż poczerwieniała, a niektóre rany się otworzyły. Ciepło i piana drażniły, ale również przynosiły ulgę, jeszcze lepiej lecząc go z wczorajszego wieczoru.

– Hej uważaj. Robisz to za mocno. – Ace chwycił go za rękę, dopiero teraz widząc, co robi ze skórą.

– Lawa nie ma? – zapytał, wyrywając dłoń. Chciał zmienić temat i odwrócić uwagę od siebie, a szczególnie ich wzrok. Krępował się.

– Wczoraj był u klienta, więc teraz odsypia – oznajmił luźno Luffy zakręcając kran i idąc do basenu. Był głęboki, bo woda sięgnęła mu aż do ramion.

O mało nie upuścił mydła.

– Klienta?

– A no – mrugnął piegowaty i również dołączył do brata. – Ma niezłe wzięcie. W końcu jest wyjątkowy, jak ty.

Uniósł brew. Szybko umył włosy i spłukał, starając się uspokoić. Nie chcąc siedzieć nagi, też wszedł szybko do basenu, odczuwając już mniejszy dyskomfort. Powodowała go już tylko rozmowa.

– Skoro już siedzisz w tym z nami, to co nieco ci przytoczę – kontynuował – Nasza profesja nie jest legalna, jak gejsze, ale też nikt się nas nie czepia. Działamy pod przykrywką herbaciarni, choć praktycznie każdy wie, co się tu wyrabia.  Kagema – wskazał na siebie i Luffy’ego – musi czymś przyciągnąć, by klienci chcieli nas odwiedzać. Ja na przykład mam piegi i kręcone włosy. Ty i Law, zagraniczną urodę. Japończycy im się trochę przejedli. – Luffy, który był tego przykładem, pokazał mu język.

Świetnie, pomyślał, o tym właśnie marzyłem. Żeby być wyjątkowy w ten sposób.

Pomyślał jednak, że dobrze będzie się dowiedzieć, w jak wielkim siedzi gównie.

– Czyli… jak pracujecie?

– Prócz poniedziałków, który był wczoraj, wieczorami otwieramy knajpę. Przychodzą do nas goście, a my podajemy im trunki, zabawiamy rozmową, koimy ich smutki albo po prostu słuchamy. Jak się komuś spodobasz, ten ktoś musi załatwić sobie spotkanie przez Ivę. Ona ustala cenę, datę i miejsce. Sama też obsługuje. Czasem mamy specjalnie organizowane wieczorki dla grup, które odbywają się poza herbaciarnią, w tak zwanych Ryokan’ach. Przychodzą tam również inne prostytutki. Na nich najczęściej są wystawiane albo prezentowane nowe nabytki domów publicznych. Tam już trzeba się popisywać. Grać, śpiewać, tańczyć… Ja na przykład umiem bawić się ogniem i robić magiczne sztuczki…  

– Ja mam dar do opowiadań i rozbawiania gości! – przerwał mu Luffy. – A Law… – westchnął.

– Co, Law? – zapytał, starając się ukryć zdenerwowanie i rozdrażnienie.

Ace bardzo chętnie opowiadał dalej.

– Jest kilka herbaciarni kagemajaya na wyspie oraz teatrów kabuki, które oferują tego typu usługi jak my. Suisen nie jest specjalnie popularne, bo nie ma nas tu dużo, ale cenione przez tych, co je znają. Choć mamy zawężone grono odbiorców, to nie jest tak małe, jakby mogło się wydawać. Lubią nas i kobiety, i, w szczególności, mężczyźni.

Cieszył się, że siedzi. To znaczy, podejrzewał to już od samego początku, ale co innego się upewnić. Wiedział już, że dla nich nie istnieją takie rzeczy jak granica, czy bariery. Tym bardziej się wszystkim zestresował.

– Nasza wyspa słynie z ekskluzywnej, męskiej prostytucji, więc przyciąga tych, którzy jej szukają. Nie jesteśmy typowi. Naszej profesji daleko do zwykłych dziwek, za to bliżej właśnie do gejsz. Nawet cenowo. Idziemy w jakość, nie ilość. Czasem się umalujemy, ułożymy włosy, przebierzemy, choć nie przechodzimy wieloletnich szkoleń gry na instrumencie czy poprawnego siadania. Staramy się być naturalni i plastyczni. Wiesz, pod klienta. Jak są wymagania, staramy się im sprostać. Faceci to lubią i to się tu sprzedaje. A Trafalgar… trzyma klasę. Jest… – zamyślił się nad określeniem.

– Perfekcyjny – dokończył Luffy.  

– Mądry.

– Uzdolniony.

Przysuwali się do niego, osaczając go z dwóch stron.

– Diabelnie seksowny.

– I świetny w łóżku.

Przełknął ślinę. Byli zdecydowanie za blisko.

– Jest mulatem i ma jasne tęczówki, więc to jego pierwszy atut. Przyciąga wiele spojrzeń, choć wcale się nie wychyla. Za pierwszym razem złapał sobie dwóch dobrych klientów, którzy się o niego zabijali. Jednym z nich był jakiś wojskowy, drugim zastępca banku. Tak przebijali się z ofertami, że Iva nie wiedziała, co zrobić z pieniędzmi. W końcu doszło do jednej z najlepszych transakcji w historii wyspy. Dzięki temu Iva i Law popłacili długi, wybudowali ten dom, a za resztę, z nudów, Law wydziarał sobie ciało.

Wzdrygnął się. Teraz nie był pewny, czy chciał to wiedzieć. Był zaskoczony, że męska prostytucja jest tutaj tak popularna. Choć kto wie, nigdy się nią nie interesował, być może w Ameryce nie było lepiej. W każdym razie, nie przestawał się dziwić.

– Już najlepsze lata ma za sobą, w końcu nie wszyscy chcą mieć używane zabawki, ale nadal ma powodzenie i nie musi się o nic martwić. Nie żyjemy w długach jak inne domy. Oniyuri może tylko pozazdrościć.  

Ace i Luffym przybili sobie piątkę.

Zrozumiał, że to ich konkurencja. Dalej nie mógł pojąć ich entuzjazmu i beztroskości. Transakcje… oferty… prezentacje… Oburzenie przejęło nad nim kontrolę.

– Jak możecie… mówić o tym z takim spokojem? Iva nie może was do tego zmuszać. Przecież…

Sprzedajecie swoje ciała.

Spoważnieli. Już bał się, że ich obraził, ale Ace znów zaczął mówić.

– Robimy, co robimy, bo to nas uratowało. Owszem, nie jest to bajka, a nasza obecna postawa na pewno cię razi, ale uwierz mi, lepsze to, niż użalanie się nad sobą. Nie będziemy płakać nad losem, który sami wybraliśmy. Życie nie zawsze daje wybór, trzeba czasem czegoś więcej, by coś zmienić.

Poczuł, że mu głupio.

– Nasze historie nie są kolorowe. Rodzice nas porzucili, wychowaliśmy się w starym porcie. Mieszkaliśmy w spleśniałej, opuszczonej łodzi wiele lat. Cuchnęliśmy rybami na kilometr. Zimy były surowe, a ludzie okrutni. Luffyego pewnego dnia tak skatowali za kradzież – pokazał, że chodzi mu o jego bliznę – że umierał mi na rękach. Szukałem ratunku. Uwierz mi, gdyby nie Iva, nie byłoby go tutaj. Dała dom, wychowała, karmiła i uczyła...

– Na przykład angielskiego! Przydaje się, gdy handlujemy, albo jak przyjeżdżają zagraniczni – mrugnął mu Luffy, chcąc rozluźnić atmosferę. – Zależy jak trafisz, możesz serio dobrze zarobić.

– I nie wszyscy klienci są… okropni. – wyraźnie miał kogoś na myśli.

Młodszy naburmuszył się i zanurzył się w ciepłej wodzie, dla zabawy puszczając bąbelki powietrza.

– Chyba na własnej skórze doświadczyłeś, co może nas spotkać na zewnątrz. Ty miałeś dużo szczęścia. Pomyśl o Ginie. Jego nikt nie uratował. Od tamtej pory jest okaleczony. 

Ta informacja nim wstrząsnęła. Czy spotkała go podobna historia? Jak żyć, mając za sobą takie piekło?

– Iva jest uczciwa, do niczego nas nigdy nie zmuszała. Nawet dba, by klienci nas dobrze traktowali, a nie na odwrót. Rozumiem, że możesz mieć o niej złe zdanie, ale szybko je zmienisz.

Nie wiedział, co o tym myśleć. W sumie nie powinien ich oceniać. Sam wczoraj tu wrócił, wiedząc, na co się pisze. Nawet jeśli nadal zakłada, że tego uniknie. Czy rzeczywiście nie docenia własnego szczęścia? Czy to w ogóle można nazwać szczęściem?

Nagle młodszy niespodziewanie wynurzył się przed nim i złapał go za ramiona.

– Naprawdę jesteś niezły! Nie chciałbyś może się trochę zabawić, no wiesz…? – pomachał brwiami.

Nie zdążył dokończyć, bo dostał w pysk.

Śmiech Ace’a wypełnił łazienkę, a Sanji rozcierał obolałą rękę.

 

***

 

Po obiedzie, został oddelegowany do Lawa. Po tym, co usłyszał rano, jakoś dziwnie się denerwował. Zapukał we framugę i został zaproszony do środka.

Oniemiały, rozejrzał się po ścianach. Był to wielki pokój, częściowo otwarty na drugą część ogrodu. O tej porze roku oddzielały go od niego dwa, wielkie okienne skrzydła. Meble były drewniane i przepiękne rzeźbione. Na dwóch wieszakach wisiały złote kimona, a na ścianach prezentowały się barwne drzeworyty. Na szafkach stały idealnie podcięte drzewka bonsai i kwiaty orchidei. Największą część zajmowało łóżko z kolumienkami, wypełnione miękkimi poduszkami. Panował tu porządek i unosił się słodki, świeży zapach. Podejrzewał, że wszystko musiało być strasznie drogie. Zmieszał się, czując, że nie pasuje do tego wszystkiego.    

Law siedział dostojnie przy niskim biureczku i w skupieniu grał w jakąś grę. Miał na sobie lśniącą, żółtą yukatę w czarne wzory. Chyba już rozumiał, co Ace i Luffy mieli na myśli mówiąc klasa. Zastanawiała go jego historia. Musiał przyznać, że i na niego działał. W końcu już od pierwszej chwili jego ciało mu to uświadomiło. Tatuaże nadawały mu drapieżności. Trochę za długo zapatrzył się na jego skupiony profil. Przyjrzał się grze. Plansza przypominała tę do szachów, ale bez czarnych pól, a pionkami były płaskie drewienka, każde opisane innym, japońskim znakiem. Nic z tego nie rozumiał.

– Usiądź – Law wskazał mu miejsce koło siebie.

Wykonał polecenie, znowu się krzywiąc. Nie lubił być na klęczkach, a podłogi wydawały mu się tutaj wyjątkowo twarde.

– Nie musisz być taki spięty, usiądź jak ci wygodnie.

Głośno odetchnął. Oparł się o jedną z kolumienek łóżka, jedną nogę schował pod siebie, a drugą wyprostował i podparł jedynie na pięcie.

– Nikt nie będzie chciał na ciebie patrzeć, jak będziesz miał cierpiętniczą minę.

Teraz naprawdę się skrzywił.

– Czy tego chcesz czy nie, nauczę cię kilku rzeczy, które pomogą ci przyciągnąć pożądliwe spojrzenia i być może zapewnią ci dostatnią przyszłość. Masz na to zadatki. – Wciąż patrzył na grę.

Zadatki? O co im wszystkim chodziło? Jakby seks za pieniądze był jakimś szczytowym osiągnięciem. Nie uważał się za jakiegoś przystojniaka, ale tutaj najwyraźniej lubili taki typ urody. Nic nie odpowiedział, wolał milczeć niż coś odszczekać.

– Na grupowych spotkaniach są też gejsze, ale głównie konkurujemy z domem Oniyuri. Lubią wchodzić nam w drogę. Mają trójkę przystojnych mężczyzn, musisz na nich uważać. Zdążały się z nimi nieprzyjemne incydenty. – Uśmiechnął się do siebie i przesunął jeden z pionków. – Dracule Mihawk i Rob Lucci to mruki, ale coś w sobie mają. Lubią nieczysto podbierać nam klientów. Najgorszy jest Basil Hawkins, bawi się w tarota i klienci są tym zachwyceni. Ma długie do pasa włosy, które farbuje na blond, musi wydawać na to fortunę.

Nie wiedział, co powiedzieć. To były jakieś chore zawody, w których wcale nie chciał uczestniczyć.

– Ile masz lat?

– Osiemnaście – odpowiedział niechętnie, tym razem nie mogąc milczeć.

– Masz jakieś umiejętności? Tańczysz, śpiewasz? Grasz na czymś?

– Nie, nie umiem tych rzeczy.

– Hym… Rozmowny też nie jesteś. Co robiłeś do tej pory?

Zasępił się. Nie miał ochoty o tym opowiadać. Całe życie marzeniem ojca było wdrażanie go w swoje interesy. Uczył go księgowości i technik sprzedaży. Mieli działalność oferującą części samochodowe. W Ameryce ten przemysł bardzo prężnie się rozwijał i szybko się wzbogacali. Robili wszystko na korzyść firmy, nie zważając na wyrządzone komuś krzywdy. Liczyły się tylko pieniądze. Nie podobało mu się to, ale nie miał nic do powiedzenia. Z resztą, dlatego znaleźli się na tym statku. Mięli podpisać umowę z wielkim, chińskim koncernem na zamienniki metalowych części. Dysponowali tanią siłą roboczą, więc ich produkty były w znacznie korzystniejszych cenach niż na przykład europejskie. Bracia wspierali ojca, chcąc kiedyś zostać godnymi następcami, ale on nie chciał iść w ich ślady. Nigdy specjalnie się do tego nie przykładał, ale też nie mógł robić nic innego…

– Wiem co nieco o ekonomi… i handlu.

– Okej. Coś jeszcze?

Trafalgar dalej na niego nie patrzył. Czuł, jakby nie był nic wart. Zastanawiał się, czy coś dodać i zanim się zastanowił, już powiedział to na głos.

– U-umiem gotować.

Law pierwszy raz uniósł wzrok, a kącik jego ust powędrował ku górze. Nie dopytywał o szczegóły ani, o dziwo, nie wyśmiał. Przeszył go dreszcz. Miał coś w spojrzeniu, coś co go rozgrzewało i  krępowało zarazem.

– Więc kucharzyk, tak?

Zastanawiał się, czy dobrze zrobił.

Była to jego skryta pasja. Wkładał w nią wiele serca i bardzo go cieszyła. W nocy ukradkiem czytał książki z przepisami z różnych stron świata. Gdy tylko miał okazję, towarzyszył matce i siostrze w kuchni. Wiele go nauczyły. Bardzo je kochał. Były dobre i wrażliwe, często wyciągały go z kłopotów lub łagodziły kary, narzucane przez ojca. Bardzo je szanował i strasznie za nimi tęsknił. Czy radzą sobie teraz? Czy już słyszały o ich śmierci? Serce ścisnęło mu się boleśnie. Tak bardzo chciałby im dać znać…

– Hym, moglibyśmy to wykorzystać. Podsunę pomysł Ivie. Nawet w herbaciarni się to przyda. Pewnie już ci chłopacy opowiadali, w jaki sposób działamy? Jakoś musimy cię zaprezentować. Najbliższe, większe spotkanie jest za… – spojrzał na wiszący na ścianie kalendarz –  miesiąc. Myślę, że się wyrobimy.

Już za miesiąc? Fala strachu przepełzła po jego wnętrznościach. Czy uda mu się do tego czasu coś wymyślić? Czy już będzie musiał oddać swoje ciało? A może wcześniej?

Law musiał zauważyć jego minę. 

– Nie musisz się stresować, nie wypuścimy cię od razu na głęboką wodę. To tylko prezentacja. Erotyczne usługi będą dopiero po licytacji.

– Licytacji? –  wyszeptał, przerażony. Czuł się jak towar w sklepie, a nie człowiek.

Mężczyzna patrzył na niego spokojnie.

– Żeby się ustawić na przyszłość, musisz znaleźć sobie jak gejsza – dannę – w prostym znaczeniu – sponsora, albo drogo się sprzedać za pierwszym razem. Znaleźć kogoś, kto wyłoży największą sumę, by jako pierwszemu móc cię zaliczyć. Kto wie, może od razu kupisz sobie bilet do Ameryki? – Uśmiechnął się.

Tknęło go to. Rzeczywiście brzmiało to błaho. Pouśmiecha się trochę, popisze umiejętnościami, pogada, sprzeda się za chorą cenę i wróci do domu. Będzie miał się czym chwalić! Tlił się w nim gniew. Czemu wszyscy mówili tu o tym z takim spokojem? Nie wytrzymał.

– Więc dlaczego tu ciągle jesteś? Chyba możesz z tego zrezygnować? Podobno wystarczająco się dorobiłeś.

Law uniósł brew w zaciekawieniu.

– Hym, pewnie masz rację… – zaśmiał się.

– Przecież to… musi być… okropne – ledwo wydusił te słowa.

Przystojna twarz złagodniała w uśmiechu. Przysunął się do niego bardzo blisko, podpierając się łokciem na łóżku i położył podbródek na dłoni. Przeszywał go takim wzrokiem, że zrobiło mu się gorąco. Miał ochotę go obrażać, ale nie był w stanie. Poczuł ciepło drugiego ciała i zaschło mu w ustach. Zesztywniał i spuścił wzrok. Nie umknęło to uwadze starszemu chłopakowi.

– Robiłeś to już kiedyś?

Te słowa strzeliły w niego jak piorun.

– S-słucham?

– Z mężczyzną?

Zaczerwienił się po czubki uszu. Bezpośredniość pytania zbiła go z tropu.

– Hym… więc o to chodzi.

Zamarł ze wstydu. Pomimo, że Trafalgar nie ukrywał tego, co robi i tak nie potrafił mu odpowiedzieć. Był zbyt bezpośredni i arogancki. Całe życie to ukrywał. Jego orientacja nie była czymś, z czym się obnosiło. Chyba, że chciało się być wytykanym palcami. Szczególnie w jego rodzinie. Zagryzł wargę. W ogóle nie mógł się skupić. Law był zbyt blisko. Położył mu dłoń na klatce piersiowej, by więcej się nie przysunął. Kciukiem dotknął jego gorącej szyi. Puls mu przyspieszył.

– Widzę, jak na ciebie działam. Lubisz mężczyzn, więc w czym problem?

– W czym problem? – warknął, chcąc w końcu mieć powód, by się trochę odsunąć. – Jesteś nienormalny. To obrzydliwe.

To jest obrzydliwe?

Stało się to w mgnieniu oka. Law jednym ruchem przewrócił go na podłogę i sięgnął dłonią między jego nogi. Sanji wstrzymał oddech. Chwycił go za połyskującą szatę, a drugą ręką złapał dłoń, gładzącą wnętrze jego uda. Poczuł wstydliwe dreszcze.

– Robicie to… za pieniądze – wydyszał przez zęby, starając się opanować. Wstydził się to przyznać, ale Law naprawdę go podniecał.

W przeszłości obserwował przystojniaków z daleka. Wyobrażał sobie z nimi różne rzeczy, ale nigdy nie pozwolił tym pragnieniom opuścić swojej sypialni. Wstydził się tego i pożądał jednocześnie. Trzymał pragnienia na wodzy i równocześnie nie pozwalał nikomu się do siebie zbliżyć.

– Rozumiem, ze wolisz to robić z miłości? – Law uśmiechnął się z pobłażaniem.

Jak śmiał z niego kpić? Paliło go całe ciało. Ledwo utrzymywał kontakt wzrokowy. Zamarł, gdy Law nachylił się i mijając milimetrami jego usta, przyłożył wargi do jego ucha.

– Jak mnie poprosisz, pokażę ci, jak to jest być z mężczyzną.

Przeszył go prąd. Wypełnił każdą komórkę jego ciała, rozbudzając uśpione w nim pragnienia. Oddech i serce przyśpieszyło. Ulegał mu wbrew sobie. Nigdy nie był z nikim tak blisko i tym tłumaczył sobie reakcje własnego ciała.

– P-po moim trupie – wywarczał ostatkiem silnej woli.

Law nie zdążył ukryć zaskoczenia. Oczy mu zabłysły. Szybko jednak wrócił do poprzedniego wyrazu twarzy. Odsunął się w końcu, cicho się śmiejąc.

– Jak chcesz mieć swój pierwszy raz z jakimś pierwszym lepszym, co za ciebie zapłaci, to proszę bardzo – wzruszył ramionami i wrócił do gry.

Był oburzony jego bezczelnością. Że niby on jest lepszą partią? Miał ochotę go uderzyć. Co on sobie myślał! Palant! Już chciał mu odpyskować, ale mu przerwał.

– Chcesz wrócić na ulicę? Możesz zagryźć zęby, zarobić sporo pieniędzy i wrócić do Ameryki, zapominając o wszystkim. Zastanów się, co jest dla ciebie lepsze – przesunął pionek. – Możesz odejść. Iva cię wezwie na rozmowę.

Wstał. Nie miał ochoty tu dłużej przebywać. Wyszedł i zasunął drzwi z takim hukiem, że prawie je urwał.

 

Następny rozdział

2 komentarze:

  1. HEJ
    o jest i 2 rozdział (oj ciekawa jestem czy law przekona Sanjiego do sexu :P
    liczę na dobre opisy :P
    galaxa2

    OdpowiedzUsuń