czwartek, 24 września 2020

.......................Suisen 1.......................

 

 Tytuł: Suisen


Anime/Manga: One Piece

Gatunek: yaoi

Pairing: LawxSanji, AcexLuffy 

Beta: Najkochańsza osóbka na świecie

 

Płatki śniegu spadały leniwie na ziemię z szarego, przygnębiającego nieba. W ciszy słychać było jedynie szum płytkich fal, delikatnie muskających brzeg. Chłopak, który leżał plecami na mokrym piasku, wsłuchiwał się w nie, z na wpół przymkniętymi powiekami utkwionymi w chmurach. Zimno przesiąkło przez jego ubrania, skórę i kości. Pełzło w żyłach, powoli go usypiając. Cieszył się, że zaczynał coraz mniej czuć. Rany przestały piec, mięśnie trząść. Być może, w końcu, i jego zabierze morze, tak jak pozostałych. Prawie nieruchomymi już ustami, nucił sobie melodię z dzieciństwa, którą śpiewała mu matka. Pomyślał, że walczył przecież wystarczająco długo. Ciemność wygrywała, a on coraz bardziej odpływał na zupełnie nieznane lądy swojej świadomości. Nie chciał tam zaglądać, ale już nie miał siły. Dobił do kresu swoich możliwości.

Pogodzony z losem, zamknął oczy. Usłyszał, że ktoś zmierza w jego kierunku. Śnieg chrupał coraz głośniej, kroki były coraz bliżej. Uśmiechnął się w duchu. To pewnie śmierć, pomyślał, w końcu przyszła. Uniosła go w górę, a on poczuł, że nigdy nie czuł się bardziej lekki. Uśmiechnął się i wyszeptał:

– Jestem twój.

Odpłynął w jej ramionach.

 

***

 

Pierwsze, co poczuł, to ogień trawiący jego wnętrzności. Rozlewał się falami po całym ciele. Głowa pękała mu na pół, a usta i gardło były suche jak wiór. Nie mógł unieść powiek. Pot spływał mu po skroni, a mięśnie trzęsły się w niekontrolowanych drgawkach. Czuł okropne zapachy, po których wymiotował, a następnie mdlał z bólu, który rozchodził się po kościach. Zastanawiał się, czy tak wyglądały zaświaty. Gorączka serwowała mu niestworzone majaki. Słyszał grzmoty i krzyki ludzi. Widział olbrzymie, wodne bałwany, wlewające się na pokład statku, i krew na połamanych deskach. Czuł strach, który przeszywał go lodem aż do serca. Nie wiedział już, czy jest na lądzie, czy na morzu. Gdy niebo przecięła błyskawica, zobaczył dryfujące ciała towarzyszy w czarnej toni. Ostre jak brzytwa skały połyskiwały złowieszczo. Ocean wypełniał mu nozdrza i płuca. Z ciemności atakowały go potwory lub śmiali się nieznani mu ludzie. Krzyczał. Przeplatało się to z jawą, gdzie od czasu do czasu majaczyła przed nim męska twarz. Czuł przyjemne tarcie miękkiej gąbki po ciele, zmywającej z niego krew i bród. Zgrabne dłonie poiły go i karmiły. Niestety nie czuł smaku, a każdy kęs kosztował wiele wysiłku. Zmuszał się do tego. Prosił tego człowieka o śmierć, ale ostateczny sen nie przychodził. Niekiedy doświadczał również wstydliwych rzeczy. Nie wiedział nawet czy spełniały się naprawdę, czy tylko w jego sennych majakach. Był to zaledwie ułamek przyjemności w morzu cierpienia. Wił się, kaszlał, mamrotał i zgrzytał zębami. Nie wiedział, ile tak się męczył. Dzień, tydzień, rok? Miał wrażenie, że wieczność. Błagał jakąkolwiek siłę, by przerwała to piekielne koło.

Pewnego dnia, ktoś wysłuchał jego modlitw.

Czuł wycieńczenie, ale również i upragniony spokój. Wsłuchiwał się w ciszę i rozkoszował ciepłem, jakie go otulało. Spał spokojnym snem, nie będąc w stanie się podnieść. Mięśnie były jak głazy, uwiązane do podłogi. Powieki czasem się rozklejały i błądziły po drewnianych ścianach, na których wisiały dziwne malunki. Na jednym widniał tygrys, na innym targ, kwiaty lub ludzie w dziwnych pozach. Zdał sobie sprawę, że postacie uczestniczyły wcześniej w jego koszmarach.

Gdzie ja jestem?, pomyślał chłopak o włosach złotych jak słońce.  

Dopiero teraz mógł trzeźwiej myśleć. Z bólem przypomniał sobie wydarzenia sprzed utraty świadomości. Zastanawiał się, czy to możliwe, by tylko on przeżył? Bał się takiego scenariusza, ale wspominając piekło, jakiego doświadczył, były to słuszne obawy. Wiedział, że dryfował na desce wyłamanej ze statku może z kilka dni, a potem został wyrzucony na jeszcze bardziej lodowaty ląd. Walka odebrała mu wszystkie siły i gdy już myślał, że umrze, ktoś go uratował.

Dlatego się tu znalazł i gdzie było to miejsce?

Coś szurnęło, skrzypnęła podłoga, a on spojrzał w kierunku dźwięku.

– O proszę. Nasza śpiąca królewna w końcu się obudziła.

Delikatnie uniósł się na łokciach, by lepiej przyjrzeć się osobie, która stanęła w progu pokoju. Zmrużył oczy.

Był to mężczyzna, prawdopodobnie koło dwudziestki, ciemnowłosy, ze stalowym spojrzeniem złotych jak piwo tęczówek. Nie potrafił rozpoznać jakiej jest rasy… Europejczyk? Odezwał się do niego po angielsku. Oczy miał lekko podkrążone, ale to nie odejmowało mu jakiegoś dziwnego uroku. Miał zapuszczoną, krótką bródkę, a w uszach wisiały złote kolczyki, które połyskiwały w słońcu. Skórę miał ciemniejszą od niego i pierwsze, co rzucało się w oczy, to pokryte tatuażami ręce i popiersie, które było lekko odsłonięte, przez luźno zawiązany szlafrok. Ciemne wzory nic mu nie mówiły. Był… bardzo przystojny. Cała jego osoba wydawała się nierealna, choć znajoma. Niekontrolowanie się zarumienił, czując przy nim dyskomfort. Powoli rozjaśniał mu się umysł. To ten mężczyzna opiekował się nim podczas choroby. Wiedział to. Przypominały mu się wstydliwe rzeczy podczas majaków i zastanawiał się, czy aby na pewno odbywały się jedynie w jego głowie. Czy coś jeszcze mówił? Fala przerażenia przemknęła po jego wnętrznościach. 

– Jak się czujemy?

– K-kim jesteś?

Dopiero teraz odkrył, że leży pod przykryciem kompletnie nagi. Odchrząknął i podciągnął pościel, by się lepiej zakryć. Przypomniał sobie ciepły szept i delikatny dotyk dłoni i gąbki na ciele. Powróciło to do niego bardzo realnie, ale błyskawicznie  to odrzucił, rumieniąc się po czubki uszu. Rozejrzał się za ubraniem. Obserwator zaśmiał się, widząc jego zmieszanie.

– Twoje rzeczy nie nadają się już do założenia. Musieliśmy je wyrzucić. Masz to – wskazał głową na kupkę ubrań przy posłaniu.

Spojrzał i rozpoznał podobny szlafrok do jego rozmówcy.

– Czy coś… jeszcze w nich było? – zapytał słabo. Ciężko mu się mówiło.

– Niestety nie. Masz coś konkretnego na myśli?

Pokręcił głową. Pomyślał z przerażeniem o dokumentach i pieniądzach.

– Jestem Law. Trafalgar Law.

– Sanji… – przywitał się niepewnie.

Blondyn wziął zawiniątko, mając nadzieję, że nie musi się przy nim ubierać.

Mężczyzna czekał, ale widząc niepewność na twarzy gościa, postanowił się wycofać.

– Ubierz się, to zaprowadzę cię do kogoś, kto z tobą porozmawia.

Odetchnął, gdy został sam. Rozłożył ubrania i założył je powoli, zdziwiony, że ma tak mało siły. Obserwował ze zdumieniem ilość zadrapań na rękach, oraz nogach, które jeszcze się nie zagoiły. Jego wzrok szczególnie przyciągnęło wielkie zaróżowienie na łydce. To miejsce było jeszcze tkliwe i szorstki materiał trochę je podrażnił. Zawiązał pasek szlafroka i niespiesznie wstał. Dzięki Bogu mógł normalnie chodzić. Podszedł do rozsuwanych drzwi i wyszedł na wąski korytarzyk. Mężczyzny nie było. Wziął oddech. Zastanawiał się, co go czeka. Nadal miał nadzieję, że…

– Już? – Law rozsunął kolejne drzwi, prowadzące na zewnątrz. – Chodź, mama czeka. 

Słońce go oślepiło, a zimny poranny wietrzyk wprawił jego mięśnie w drżenie.  Zasłonił ręką twarz i poszedł za mężczyzną, rozglądając się. Był na ganku jakiegoś domostwa. Szedł korytarzem, osłoniętym jedynie dachem, z którego zwisały długie sople lodu. Oddech zamieniał się w chmurkę pary. Ogród był niewielki, pokryty białym śniegiem. Bezlistny, pokręcony konar drzewa, wisiał nad nim złowieszczo. Zobaczył dziwne rzeźby, głazy i równo ścięte, pięknie uformowane, łyse krzaczki. Od dźwięków ulicy odgradzał ich wysoki murek. Słyszał podzwaniane rowerów, toczenie wozów, oraz krzyki handlarzy w dziwnym języku. Trzęsąc się, sunął bosymi stopami po zimnych deskach, nie dowierzając własnym oczom. Law poprowadził go do przeciwnej strony niewielkiego, piętrowego domu i rozsunął kolejne drewniano-papierowe drzwi. Wszystko było klaustrofobicznie wąskie. Przeszli przez kilka pomieszczeń. Przechodząc koło jednego usłyszał dziwne pojękiwania. Czyżby ktoś…? Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo w końcu trafił do ciemnego, dusznego pokoju, w którym unosiła się woń kadzideł. Dym gryzł w oczy, więc musiał przez chwilę się do niego przyzwyczaić. Wszystkie ściany, od góry do dołu, zajmowały regały, wypełnione papierami. Na środku znajdował się niewysoki stolik, na którym paliła się lampka ze złotym, perforowanym abażurem, oświetlając stos dokumentów i twarz nowej osoby.

Na szerokiej poduszce siedziała jakaś postać i paliła papierosa przez lufkę. Woń nikotyny szybko chwyciła go za gardło, przypominając mu o jego własnym nałogu. Mięśnie skręciły się nieprzyjemnie. Miała na sobie złoto jaskrawe szaty. Wzory na materiale formowały się w ptaki i kwiaty. Próbował odgadnąć płeć osoby, która obserwowała go spod kaskady grubych i ciemnych rzęs. Początkowo myślał, że to kobieta, ale teraz nie był już pewny. Fioletowe, kręcone, długie włosy i męskie rysy nadawały jej komiczny, ale i też intrygujący wygląd. Zjechał wzorkiem niżej i zauważył krągłość piersi. Uniósł brew. Osoba odezwała się męskim głosem.

– No, no, no… Jednak doprowadziłeś go do ładu. Nieźle.

Law uśmiechnął się delikatnie.

Nie zrozumiał słów. Co to był za język? Rozmówca to zauważył.

– Usiądź. Jak ci na imię chłopcze?

Był zdziwiony, słysząc na powrót angielski, choć naprawdę z mocnym akcentem. Odchrząknął, czując się bardzo niepewnie i usiadł na klęczkach, tak jak to zrobił Law po jego prawej stronie. Nie miał jednak zamiaru się kłaniać, jak poprzednik.

– Sanji… Vinsmoke – powiedział niepewnie.

– Jakie harde spojrzenie. Wyglądasz już całkiem dobrze.

Osoba zmierzyła go bardzo uważnym spojrzeniem, przez co niekontrolowanie się wzdrygnął.

– Proszę wybaczyć, ale gdzie jestem?

– Ach, gdzie moje maniery, jestem Iva. Mama tej herbaciarni. – Wzięła kolejnego bucha i mrugnęła do niego.

Nic mu to nie mówiło, prócz tego, że powinien się chyba zwracać do niego jak do kobiety. Musiał dalej wyglądać na niepewnego, bo rozmówczyni sprostowała.

– W Japonii, cukiereczku. A dokładniej na wyspie Nakadori.

Lód wypełnił mu wnętrzności. Ciężar tej wiadomości spadł na niego jak głaz. Domyślał się tego po charakterystyce domostwa, obrazów i dźwięków, ale odpychał te myśli, mając nadzieję na lepszy scenariusz. Do tego stracił dokumenty i pieniądze.

– Lepiej nam powiedz, skąd się wziąłeś na plaży. Nie jesteś… tutejszy.

Chwilę zajęło, zanim zaczął mówić. Czekali cierpliwie.

– Wyrzuciło mnie morze. Płynąłem na statku i… był sztorm… – zacisnął dłonie na kolanach, próbując zatrzymać ich drżenie. – Czy słyszeliście może coś na ten temat?

– Och! Tego parowca z ameryki? Straszna katastrofa… – Iva zacmokała niespecjalnie zdziwiona.

Uniósł wzrok z nadzieją.

– Czy może…?

– Gazety piszą o wielu martwych lub zaginionych. Miałeś szczęście, że Law cię znalazł i w akcie dobrej woli cię tu przywlekł, choć byłam temu początkowo przeciwna…

Więc wciąż jest nadzieja...

– Bardzo dziękuję za uratowanie mi życia. Niestety muszę już iść. Na pewno się jakoś… – Wstał powoli, ale nawet to nie uchroniło go od zachwiania. Nadal był słaby.

– Hola, hola… nie tak prędko. Usiądź.

Wykonał polecenie, inaczej by się przewrócił. Chyba ją rozbawił? Zaniepokoił się.

– Powiem ci coś. – Zaciągnęła się ostatni raz papierosem i odłożyła peta do kryształowej popielniczki. – Nie wiem ile słyszałeś o Japonii, ale chyba na pewno to, że nie jesteśmy otwarci na obcokrajowców. Do tego wylądowałeś na wyspie, daleko od stolicy. Nie znasz języka, nie masz pieniędzy, ubrań, być może nikt z twoich bliskich nie przeżył – zrobiła pauzę, wpatrując się w jego stalowe spojrzenie. –  Nikt nie da ci pracy, ani nie ofiaruje jałmużny. Jedyne, co cię czeka na ulicy to głód, wyziębienie lub coś gorszego, z ręki jakiś bandziorów. Nie będziesz w stanie przetrwać w naszym świecie. Lepiej, żebyś mi uwierzył.

Nie podobało mu się to, co usłyszał. Zamyślił się.

– Wy znacie angielski, może…

– Nieliczni nim władają. Nam się przydaje – uśmiechnęła się do Lawa, który to odwzajemnił.

– Mogę zadzwonić. Macie telefon? Na pewno wciąż szukają ocalałych.

– Połączenia między lądowe są bardzo drogie i kłopotliwe. Wszyscy, którzy zajmowali się tą sprawą dawno temu odpłynęli do stolicy. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale leżałeś u nas prawie miesiąc. Miałeś paskudne zakażenie…

Miesiąc…? Zacisnął dłonie na kolanach, przypominając sobie ślad gojącej się rany.

– A-ale wy mi pomogliście…

– Myślę, że wystarczająco.

Iva uśmiechnęła się, a Law odchrząknął. Kontynuowała.

– Zrobiłam to w drodze wyjątku i pewnych… ewentualnych korzyści – zakończyła tajemniczo.

– Korzyści?

– Domyślasz się, czym się zajmujemy?

Zagryzł wargi. Przecież powiedziała, że to herbaciarnia? Czyżby się przesłyszał? Coś w tonie jej głosu kazało mu jednak milczeć, a błąkające się myśli nie chciały opuścić ust i wypowiedzieć ich na głos.

Iva wstała i podeszła do niego. Była uosobieniem sprzeczności. Jej piękne, kolorowe szaty obszyte złotymi nićmi zaszeleściły cicho. Z jednej strony posiadała krągłości kobiety, z drugiej męskie rysy, dłonie i głos. Poruszała się za to z gracją i finezją. Chwyciła go za podbródek i uniosła, by spojrzał w jej umalowane oczy. Uderzył w niego mocny zapach kobiecych perfum. Przejechała palcami po jego linii szczęki i wzięła pukiel włosów, obracając go w palcach.

– Są bardzo miękkie… i naturalnie jasne. Jak słońce. A twoje oczy… odbija się w nich morze. Ciało też masz niczego sobie, szczególnie dłonie i nadgarstki. Skórę masz białą, jak śnieg. Jesteś… wyjątkowy.

Do czego zmierzała? Wzdrygnął się. Nie podobało mu się to.

– Ja, w przeciwieństwie do innych, mogę zaproponować ci pracę – zamruczała mu do ucha, a on zamarł.

– Jakiego rodzaju? – zapytał. Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa.

– Czysto fizyczną – zaśmiała się. – To nie zwykła herbaciarnia, a Kagemajaya. Dom męskiej prostytucji.

To jakiś zły sen? Poczuł, jak stróżka potu spływa mu po skroni. Zrobiło mu się słabo.

– Oferuję ci jedną czwartą zysków.

– Słucham? – zapytał cicho i jednocześnie zaczął kręcić głową.

Iva spojrzała na Lawa, a potem wróciła do niego wzrokiem.

– Dobra, jedną trzecią. Co ty na to? Uwierz mi, to sporo.

– To jakiś żart? – Wściekłość zaczynała brać górę.

Iva westchnęła podirytowana.

– Pół na pół! – wydusiła. – Więcej nie zjadę. Powinieneś mnie całować po rękach.

Tego było już za wiele. Wybuchnął.

– Nie zostanę żadną dziwką! Nie mam ochoty więcej tego słuchać!

Zamilkła. Zmarszczyła brwi i zacisnęła usta, co wykrzywiło jej twarz w okropny i komiczny sposób. Law nie wydawał się poruszony. Czuł, że nie znajdzie u niego pomocy.

Iva wróciła na miejsce. Była rozczarowana i znów spojrzała na swojego podopiecznego dziwnym wzrokiem, jakby na coś czekała. Widać było, że z czymś walczy. Cokolwiek knuli, nie miał zamiaru się im podporządkowywać. Po głębokim westchnieniu, w końcu przemówiła.

– Wiedz, że twoje leczenie było bardzo kosztowne. Lekarz przychodził do ciebie kilka razy w tygodniu. Z tego względu nie pozwolę ci tu zostać, jeśli nie przyjmiesz posady.

Nie był tym zdziwiony, w przeciwieństwie do Lawa, którego brwi powędrowały ku górze.

– Mam dobre serce, więc jeszcze nie stworzę ci długu, ale mógłbyś okazać nam wdzięczność. Masz niesamowitą urodę i nie chciałabym, by się zmarnowała. Zastanów się nad tym, co powiedziałam. Wysokość mojej oferty jest nadal aktualna. Jeśli się zgodzisz, możesz tu mieszkać i być jednym z nas – kagema. Będziesz miał dach nad głową, jedzenie i zarobisz pieniądze. Wybór należy do ciebie.

Miał wrażenie, że wcale go nie miał. Był tak oburzony, że nie mógł przestać się trząść.

Po moim trupie, pomyślał z jadem.  

 

***

 

Wychodząc z dusznych pomieszczeń, w końcu odetchnął. Wiedział jedno. Nie może zostać tu dłużej. Z niepokojem szedł za Trafalgarem, rozglądając się na boki. Kątem oka dostrzegł kilka wpatrujących się w niego spojrzeń, które szybko zniknęły za zasuwanymi drzwiami. Nie mógł uwierzyć, że trafił w takie miejsce.

– Chodź, coś ci pokażę.

Wszedł za nim na wyższe piętro po zewnętrznych schodach. Okrył się ramionami. Ziąb był przeraźliwy. Zastanawiał się, jak Law mógł chodzić jedynie w drewnianych, odsłoniętych butach, bez spodni i kurtki. Zatęsknił nawet za zwykłą marynarką.

Znaleźli się na tarasie jednego z dachów. Suszyło się tam pranie i stały wielkie beczki na deszczówkę. Spojrzał na to, co znajdowało się za murem i zaniemówił.

Cały horyzont zajmowały ceramiczne dachy, z których unosił się dym, z wystających ponad nie kominów. Dachówki połyskiwały w porannym słońcu. W powietrzu unosił się zapach gotowanej ryby i ryżu. Drogi wiły się bez końca, jak labirynt. Poczuł się strasznie przytłoczony tym krajobrazem. Był jak obcy kawałek w układance.

– Nie masz dokąd pójść. Zostań – powiedział spokojnie Law, jakby zupełnie nie rozumiał powagi sytuacji.

Kolejny raz się zdenerwował. Czemu tak łatwo go przekreślali i proponowali coś tak obrzydliwego, bez cienia skrupułów? Przełknął smakującą goryczą ślinę. Nie chciał wpadać w panikę.

– Ja przeżyłem. Może są też inni, może moja rodzina…

– Nawet jeśli, to pewnie zamarzła albo ją dobili. W gazetach nie pisali o innych ocalałych. Ty miałeś szczęście.

Nie dopuszczał do siebie tych myśli. Wierzył, że jest nadzieja. Być może powinien mu podziękować, ale był zbyt roztrzęsiony, by o tym myśleć.

– Macie tu jakiś urząd? Instytucje?

– Dzień drogi stąd. Trzeba przeprawić się łodzią.

Nie pocieszyło go to, ale przynajmniej już coś wiedział. Mężczyzna był zdziwiony, że w ogóle to rozważał.

– I co, jak się tam dostaniesz, jak się dogadasz?

– A ty nie możesz mi pomóc?

Mierzyli się na spojrzenia. Law wydawał się pod wrażeniem jego uporu.

– Po co chcesz się męczyć, skoro masz tu wszystko pod nosem?

Wiedział, że się nie zrozumieją. Już nie chciał jego pomocy. Postanowił, że ktoś, kto tak bezuczuciowo podchodził do sprzedaży własnego ciała, nie będzie mu towarzyszył. Prawie zebrał się na wygłoszenie wiązanki o moralności, ale zaburczało mu w brzuchu, na co skrzywił się z zawstydzeniem. Nie wierzył, że organizm zdradza go w tak beznadziejnej chwili.

– Chodź, musisz coś zjeść.

Niechętnie ruszył za nim. Schodził powoli z tarasu, próbując się nie poślizgnąć. Cały się trząsł. Niespodziewanie kichnął i stracił równowagę, Chciał chwycić poręcz, ale ona również mu się wyślizgnęła i już myślał, że spadnie na deski, kiedy nagle podtrzymały go silne ręce.

– Uważaj.

Wstrzymał oddech, gdy spojrzał w złote oczy, oddalone jedynie o kilka centymetrów. Dłonie trzymały jego talię, a kciuki przejechały po kościach biodrowych. Ciepły oddech owiał mu usta, a zapach mężczyzny przypomniał coś, co skrywał często głęboko pod skórą, w miejscu niedostępnym nawet dla najbliższych. Odsunął się, starając się ukryć przyśpieszone bicie serca, które załomotało pod żebrami. Nie rozumiał dlaczego tak zareagował, zwykle panował nad sobą. Mężczyzna przypatrywał mu się z uniesioną brwią, nie komentując jego zaczerwienionych policzków i uciekającego wzroku.

Poprowadził go do dużego pomieszczenia. Było na kształt jadalni dla gości. Law pokazał mu niski stolik, przy którym musiał uklęknąć. Nie rozumiał jak można tak siedzieć, nogi mu strasznie cierpły. Zapomniał o tym jednak, bo poczuł zapach jedzenia i przełknął nadmiar zbierającej się w ustach śliny. Pod nos dostał parującą miseczkę zupy i… pałeczki.

– Masz.

Zdziwiony spojrzał na Lawa, ale ten wrócił po porcje dla siebie. Myślał, że może zapomniał łyżki, ale kiedy wrócił, dla siebie też jej nie miał. Ze zdziwieniem patrzył, jak mężczyzna chwyta miskę i przykładając ją do ust, jednocześnie pije, a pałeczkami, trzymanymi w specyficzny sposób, zagarnia sobie komponenty dania.

Niepewnie, naśladując Lawa, wziął swoją porcję. W zupie pływał makaron, jakieś glony i białe kawałki… czegoś. Czuł podekscytowanie, jak za każdym razem, gdy kosztował czegoś nowego. Był tak głodny, że kiszki zagrały mu marsza. Upił łyk napoju, topornie pomagając sobie kijkami, by wyłowić resztę składników.

Oniemiał ze zdziwienia.

Smak był zupełnie inny od tych, które znał do tej pory. Zupa nie przypominała niczego, co wcześniej kosztował. Była… dziwna. Miała posmak morza – słony i rybny. Kostki sera były bardzo subtelne, prawie bez smaku i rozpływały się w ustach, a glony… nie widział do czego ten smak przyrównać. Przynajmniej makaron był znajomy, choć o wiele grubszy. Nie mógł się zdecydować, czy mu to smakuje, ale połykał wszystko raz za razem, wypełniając żołądek przyjemnym ciepłem.

– Powoli, bo się zakrztusisz – zaśmiał się Law, obserwując go z rozbawieniem. – Moczysz sobie yukatę.

– Co?

Zdał sobie sprawę, że zupa ścieka mu po szyi i wsiąka w materiał ubrania. Więc tak tu się nazywa szlafroki?

– Jeszcze tu masz.

Mężczyzna sięgnął dłonią do jego szczęki i starł z kącika ust kawałek dania. Zrobił to tak naturalnie i niespodziewanie, że blondyn nie wiedział jak zareagować.

Znów poczuł skręt żołądka, lecz bynajmniej nie z głodu.

Nagle coś łupnęło za ścianą i w następnej chwili jedna z nich wpadła do jadalni, a na niej leżeli dwaj mężczyźni, również ubrani w yukaty. Zrobił wielkie oczy z zaskoczenia, powalony kruchością tutejszych domostw.

– Można wiedzieć, co wy wyprawiacie?

Aż podskoczył, słysząc poważny ton Lawa. Nawet nie musiał krzyczeć, żeby być groźny.

– To wina Luffy’ego! – krzyknął wyższy, podnosząc się z ziemi i wskazując na drugiego osobnika.

– To ty mnie popchnąłeś! – odszczeknął chłopak, rozcierając sobie łokcie.

Wywołali niezły harmider, przekrzykując jeden drugiego, ale Law szybko ich uciszył.

– Wybacz im. Są nieokrzesani. Ten tutaj to Ace – wskazał na piegowatego chłopaka o czarnych, falowanych włosach, który od razu się dosiadł. – Drugi to Luffy.

Przywitali się, kiwając sobie głowami. Jaki dziwny zwyczaj, pomyślał. Przyjrzał się niższemu. Wyglądał bardzo młodo, może na piętnaście lat? Również miał kruczoczarne włosy i charakterystyczną, podłużną bliznę tuż pod lewym okiem.

– To mój przyrodni, młodszy braciszek. – Ace poklepał chłopaka, czochrając mu włosy.

– Ej, jesteś tylko trzy lata starszy!

Nie mógł się skupić na ich przekomarzaniach. Nie chciał uwierzyć, że oni zajmują się…? Zwłaszcza ten młody. Przypatrywał się każdemu z osobna i był bardzo ciekawy jak się tu znaleźli. I jak…? Pokręcił głową. Nie, nie chciał wiedzieć. Nagle na nim skupiła się uwaga.

– Skąd jesteś?

– Podobno wyszedłeś z wody?

– Farbujesz włosy?

– Zostaniesz w Suisen?

Zdziwił go ten grad pytań od braci. Poczuł się przytłoczony.

– Co?

– Tak się nazywa nasza herbaciarnia. Susien. Co to znaczy… jak ten kwiat… Narcyz!

Niepewnie zerknął na Trafalgara, ale on poszedł odnieść naczynia za ladę. Zaciekawiło go, że zgasił ogień pod piecem, na którym stały garnuszki. W Ameryce mieli bardziej zaawansowane kuchenki.

– Z daleka, i nie, nie farbuję się, ani nie mam zamiaru zostawać.

– Czemu? – Zapytał Luffy tak szczerze, że nawet nie zdążył się zirytować.

– No bo… eee… – Znowu nie rozumiał, czemu to nie jest oczywiste.

– To chyba nie jest takie złe?

Ace spiorunował go wzrokiem. Law wydawał się obojętny.

Był w szoku, że nastolatek powiedział to tak bezwiednie. Jakby pracował na targu, a nie jako prostytutka. Oburzenie zalało go do tego stopnia, że to miejsce zaczynało go przytłaczać. Nie chciał być tu ani chwili dłużej.

– Gdzie macie toaletę?

Wskazali mu wychodek za budynkiem przy murze. Poszedł w jego kierunku i zamknął w środku, patrząc przerażony w czarną, śmierdzącą w ziemi dziurę. Nawet to go dobiło. Tym razem ciężko mu było utrzymać nerwy na wodzy.

A jak zmuszą go do tego, by został? W końcu to obcy ludzie, do tego pochodzą z kraju, o którym nasłuchał się wielu barbarzyńskich rzeczy. Zanim pomyślał, instynkt ucieczki wziął górę. Panika odebrała zdrowy rozsądek. Przez szpary w deskach upewnił się, czy nikt go nie obserwuje i ostrożnie wyszedł. Nikogo nie dostrzegł na swej drodze. Nawet zostawiane w śniegu ślady go nie zniechęciły. Działał szybko i w nerwach. Trzymał się blisko muru. Wiedział, że to, co robi jest złe, ale miał wrażenie, że nie ma wyjścia. Jedne z drzwi domu były uchylone, więc upewniając się, że nikogo nie ma w środku, przemknął się i chwycił to, co nawinęło mu się pod rękę. Zabrał ubrania, zgarnął błyskotki, kilka banknotów z szafki i załadował do pierwszego lepszego tobołka. Udało mu się nie narobić hałasu. Wyszedł i znów sunął przy murze. Był już bardzo blisko. Klamka bramy była na wyciągnięcie ręki, a jego przeszył lodowaty dreszcz.

Dopiero teraz trybiki zawirowały głośniej w jego głowie i zaczął odczuwać strach. Miał iść w nieznane, całkowicie sam. Nadal był słaby po chorobie, kto wie ile uda mu się przejść. Był początek zimy, temperatura schodziła już poniżej zera, a on miał na sobie jakieś łachy. Do tego okradł ludzi, którzy ocalili mu życie. Mogli go teraz ścigać i złapać, zmuszając do spłaty długu. Tyle przeszkód i niewiadomych na niego czekało, doprowadzając go na skraj załamania. Za murkiem tętnił nieznany dla niego świat. Czy miał jakąkolwiek przyszłość?

Mimo wszystko musiał spróbować. Nie zgodzi się na warunek Ivy. Przetrwa. Zacisnął mocniej ręce na pasku tobołka.

Był tak zamyślony, że nie usłyszał kroków. Ktoś chwycił go za ramię. Podskoczył przerażony.

To był Law. Jego wzrok był nieodgadniony. Zląkł się, gdy mężczyzna dostrzegł jego torbę. Milczał przejęty, czekając na reakcję mężczyzny.

– Więc idziesz?

Przełknął ślinę i kiwnął głową. Nic więcej się jednak nie stało. Żadnego szarpania i krzyku.

– N-nie zatrzymasz mnie?

– Nie.

Tym bardziej tego nie pojmował. Wstyd mieszał się u niego z zażenowaniem i przerażeniem.

– Umrzesz tam – powiedział Law spokojnie.

– Skąd możesz to wiedzieć?

Chciał chyba sam dodać sobie otuchy. Chciał wierzyć. Spojrzał w hipnotyzujące oczy, które patrzyły na niego z dziwnym przejęciem. Zdecydował się zadać pytanie, które dręczyło go odkąd się obudził.

– Dlaczego…?

Law wykrzywił usta w sztucznym uśmiechu i delikatnie wzruszył ramionami, patrząc gdzieś w bok.

– Kto wie? Dla zabawy?

Niedowierzanie przeplatało się u niego z rozczarowaniem. Nie rozumiał dlaczego w głębi siebie doszukiwał się jakiegoś powodu, albo cienia współczucia od Lawa. Czy rzeczywiście liczył, że to mogło być coś… szczególnego? Postanowił wymazać wspomnienie jego dotyku i szept słodkich słów, które najwyraźniej musiał sobie wymyślić w gorączce. Nienawidził swojego ciała, które tak bardzo go teraz zdradzało i serca, które jak zwykle robiło, co chciało. Nie rozumiał tego i chyba nie chciał zrozumieć.

Pchnął bramę.

Nie usłyszał żadnego pożegnania. Sam również nic nie powiedział.

Przekroczył próg i wszedł na ulicę.

 

.................

I jak Wam się podoba nowe opko? :D Inspirowane w dużej mierze Wyznaniami Gejszy. Tym razem czuwa nade mną Beta więc błędy nie powinny razić. Będę starała się wrzucać rozdziały regularnie. Jak Wam minęły wakacje?

3 komentarze: