piątek, 18 sierpnia 2017

Dwa światy 2


- To!?
- Beczka.
- To!?
- Lina.
- To!?
Po tygodniu Luffy potrafił już komunikować się na całkiem dobrym, podstawowym poziomie.  Jedyne co musiał uzupełniać to swój wybrakowany słownik i doprowadzał tym Zoro do szewskiej pasji. Był wykończony. Dzikus nie miał litości jeżeli chodziło o zaspokajanie jego ciekawości. Chciał wiedzieć wszystko, dosłownie. Reszta załogi już po paru dniach przestała zwracać na nich uwagę. Momentami nawet odchodzili, celowo unikając nachalnego tubylca. Chłopak przestał być sensacją, a jedynie męczącym utrapieniem. Po za tym, zjadał potrójne racje wyżywienia, co spotykało się z ogólnym niezadowoleniem. Jedyna grupa, która od nich nie stroniła to ta, z którą miał naradę na temat ich szefa. Zoro od czasu do czasu czuł na sobie wzrok oficerów Crocodila i nie za bardzo mu się podobało, że non stop ktoś ich prześladuje. Przynajmniej cieszył się, że Luffy w akurat tym niewielkim stopniu również unikał tych ludzi.
- Kolejny edukacyjny dzień?
Robin zaczepiła go, gdy przechodzili koło jej namiotu. Zoro z przyjemnością usiadł koło niej na pieńku i westchnął, zmęczony łażeniem w kółko.
- A jak myślisz…?
- Robin!- Wydarł się Luffy i wyrwał jej z rąk książkę, przerzucając strony. Jednak szybko stracił zainteresowanie i zabrał się za grzebanie w jej kuferku z ubraniami.
- Mam go przegonić?- Zoro nie rozumiał, czemu dziewczyna nie reaguje. Nami dawno powyrywałaby mu już kończyny.
- Nie trzeba, lubię go obserwować.-  Wyciągnęła notatnik i zaczęła coś pisać. - Koszulki nie dał sobie założyć?
Zoro pokręcił głową. Luffy wykazał dość duże zainteresowanie ich codziennym strojem i bardzo chętnie wskoczył w materiałowe, niebieskie rybaczki, ale nagim torsem nadal świecił.
- Nie chce wracać do lasu?
- Wymyka się nad ranem. Ale potem zawsze wraca.
Zoro miał pomysł, żeby go śledzić, ale nigdy nie udało się go przyłapać, gdy wychodził. Robił to bezszelestnie. Za pierwszym razem nieźle go tym wystraszył.
- Myślisz, że do kogoś wraca? Może być ich tam więcej?
- Nie mam pojęcia.  
Luffy wygrzebał  ze skrzyni czarny stanik i założył go sobie na głowę, przeglądając się w stojącym obok lustrze.
- To?!
- Zostaw!
Zoro poderwał się zażenowany, ale dziewczyna tylko się cicho zaśmiała. Zaczął go gonić wokół jej namiotu. Robili coraz większy harmider i zebrało się kilku gapiów, których to niezmiernie bawiło.
- A może to by ci się spodobało?- Zagadała do chłopka i przykuła jego uwagę czerwonym materiałem, który wyciągnęła ze sterty ciuchów jakie miała w kolejnej walizce.
Chłopak przykucał do niej i wyrwał jej zawiniątko z rąk. Obwąchał materiał i rozprostował. Była to lniana, czerwona kamizelka. Nie myśląc długo od razu ją na siebie zarzucił i wrócił do swojego odbicia. Wyprostował się dumnie i zaakceptował, okazując to swoim szerokim uśmiechem.
- Zdecydowanie masz na niego chyba lepszy wpływ.- Skrzyżował ręce na piersi, godząc się z wychowawczą porażką.
Zamilkli oboje. Nagle zerwał się mocniejszy wiatr. Korony drzew złowrogo się zakołysały. Zoro niespodziewanie przeszył dziwny dreszcz.
- Miej na niego oko.- Powiedziała dziewczyna poważnie, gdy Luffy był zajęty oglądaniem swojej osoby.- Crocodile za bardzo się nim interesuje. Mam co do tego złe przeczucia.
- Wiem.
Słowa dziewczyny jeszcze bardziej go w tym utwierdziły.
- Mam wrażenie, że w ogóle nie powinno nas tu być. Ta wyspa jest… dziwna.
Rororonoa był zaskoczony, że czują to samo.
- Możesz mieć rację.
***
 Pewnego wieczora obozowicze postanowili wyprawić sobie małą imprezę. Klimat okolicy dziwnie na nich wpływał, więc każdy stwierdził, że będzie dobrym pomysłem, gdy się trochę rozerwą. Ustawili stos z zebranego drewna i uszykowali wokół stoły i miejsce do tańca. Gdy zaczynało zmierzchać, podpalili drewno które rozbłysło ognistymi językami. Rozbrzmiała muzyka okrętowych grajków i pirackie śpiewy.
Grupa Zoro zorganizowała sobie własny kąt, rozstawiając się z uszykowanym przez Sanjiego jedzeniem i butelkami piwa.
Dla Luffyego był to raj na ziemi. Oczywiście nie obyło się bez przetestowania, czy ogień rzeczywiście jest gorący. Tańczył razem z załogantami i zajadał się tym, co udało mu się porwać ze stołów. Roronoa nie mógł się napatrzeć na te czarne roześmiane oczy. Pociągając łyk alkoholu, przejeżdżał wzrokiem po sylwetce chłopaka, który próbował naśladować dziewczyny w tańcu. Oczywiście wychodziło mu to komicznie, ale nikt się tym nie przejmował.
- Niezły widok.
- Tak.
Zoro powiedział to bez chwili zastanowienia, nie rejestrując w ogóle, kto go pyta. Gdy usłyszał parsknięcie, rozpoznał Sanjiego.
- Czego rżysz, głupia brewko.
- A dlatego, że kierunek twoich oczu nie padał wcale na kobiece kształty…
 - No i?- Upił łyk piwa, nie wiedząc czemu się rumieni.- Jakiś problem?
Sanji odrobinę spoważniał widząc, że kolega nie jest nastawiony na żarty.
- Żaden. Zastanawiam się tylko, jak to się stało, że ktoś taki jak ty, tak bardzo się do kogoś przywiązał.
Nie odpowiedział.
- Jeżeli Crocodile nie znajdzie na wyspie niczego wartościowego, odpłyniemy. Już z resztą zaczyna być sfrustrowany. To może być kwestia kilku dni. Co wtedy zrobisz?
Roronoa jakoś nie miał ochoty zastanawiać się nad tym wcześniej. Patrzył na Luffyego i pomimo tych kilku tygodni nie potrafił ocenić, co tak naprawdę się między nimi dzieje. Nie wiedział dlaczego, ale pytanie które zadał mu kucharz go zirytowało.
Nie mieli już okazji dłużej dyskutować bo Nami wyciągnęła Sanjiego do tańca. Zoro został sam ze swoimi ponurymi myślami i piwem. Nagle bardzo chciał poznać przyczynę wymykania się chłopaka o poranku. Wyczekał momentu aż Luffy do niego podszedł i chciał mu wyrwać butelkę z zamiarem sprawdzenia, co to jest.
- To nie dla ciebie.- uśmiechnął się, widząc zirytowaną minę czarnowłosego.- Nie będzie ci smakować.
- Daj!
- Czemu jesteś zawsze taki roszczeniowy?
- Roszczeniowy?
- Zawsze stawiasz na swoim.
 Luffy przekręcił głowę dalej nie rozumiejąc. Znów chciał się dobrać do trunku. Zoro stwierdził, że nie chce mu się tego tłumaczyć.
- Dam ci spróbować, jak zaprowadzisz mnie tam dokąd się wymykasz nad ranem.
Chłopak zatrzymał się na moment i spojrzał mu w oczy. Trwało to kilka sekund.
- Dobrze. – Powiedział po chwili zastanowienia.
Zaskoczony tak szybką decyzją Roronoa kiwnął głową. Zabrał jednak alkohol poza zasięg niezadowolonego Luffyego.
- Potem dostaniesz.- Powiedział w nadziei, że zapomni.- Najpierw idziemy.
Nikt nie zauważył, że przy ognisku zabrakło dwóch osób. Przedzierali się przez gąszcz, oddalając się coraz bardziej od światła. Zoro odetchnął mogąc znaleźć się dalej od tej rozwrzeszczanej bandy i pobyć z Luffym znów sam na sam. Lubił jego towarzystwo i dziki charakter. Ciężko mu było za nim nadążyć. Ścigali się, pędząc przed siebie. Dotarli do tej części lasu, której szermierz nie znał. Teren zaczynał być trudniejszy do pokonania, roślinność była bujna, a wilgotność powietrza uniemożliwiała swobodne oddychanie. Zoro szybko się męczył w przeciwieństwie do młodego chłopaka, który skakał z drzewa na drzewo nad jego głową. W pewnym momencie się zorientował, że zielonowłosy za nim nie nadąża i zszedł do niego, robiąc krótką przerwę.
- Nie musisz się zatrzymywać.- Sapnął Zoro, dziwnie się czując. W ciemności czaiło się coś dziwnego i nie potrafił określić, co może go niepokoić. Luffy nie wyglądał na zdenerwowanego, więc próbował nie zaprzątać sobie tym głowy.
- Zawołam Sunny’ego.- Powiedział i układając ręce w specyficzny sposób przy buzi, wydał dziwny dźwięk.
Roronoa już po chwili poczuł, jak ziemia drży. Olbrzymie cielsko było coraz bliżej i wyłoniło się spomiędzy konarów, błyszcząc swoimi dzikimi oczami. Cały czas nie wychodził z podziwu, że lew jest mu tak bardzo oddany.
- Podwiezie nas.
Szczęśliwy Luffy wdrapał się po jego grzywie na kark i przywołał Zoro ręką, by zrobił to samo. Szermierz nie był co do tego przekonany zwłaszcza, że zwierzak zdawał się go nie lubić. Nawet gdy widział go już któryś raz, dalej robił na nim wrażenie. Niezrażony jego spojrzeniem, podszedł do bestii i szarpiąc za długie włosy, wlazł na grzbiet. Lew warczał niezadowolony, ale nie protestował. Roronoa usadowił się za młodym chłopakiem i chwycił się go mocno, gdy zwierz ruszył do przodu.
Pędził tak szybko, że szermierzowi łzawiły oczy. Zastanawiał się, jakim cudem może poruszać się tak zgrabnie na takim nierównym trenie. Bez problemu pokonując rzeki czy wzgórza,  lew prowadził ich w coraz głębszą dżunglę. W pewnym momencie trafili na parunasto metrowego goryla, który zagrodził im drogę.
Zoro już chciał wyciągać miecze i zmierzyć się z dziką małpą, ale Luffy z łatwością przegnał zwierze, używając tylko krótkiego rozkazu i swojego wzroku. Dla Roronoy było to niesamowite i nawet jeśli uważał chłopaka za szurniętego, czuł coraz większy respekt dla jego siły, która przewyższała niejednego wojownika. Był pod takim wrażeniem, że ciągle o tym rozmyślał, wpatrując się w zadowolony profil Luffyego i jego falujące na wietrze ciemne kosmki włosów.
W pewnym momencie zaczęło mu się kręcić w głowie. Czuł, że zbliża się do jakiejś dziwnej granicy i im bliżej niej był, tym to uczucie bardziej się nasilało. Poczuł ból i... usłyszał głosy. Dźwięki, które wdzierały się do jego mózgu i zaglądały w jego duszę. Był zdezorientowany. Próbował wsłuchać się w to dziwne zjawisko i ustalić, czym może być. Luffy też wyczuł, że coś się z nim dzieje i patrząc mu w oczy, położył dłoń na ramieniu.
- Nie bój się.
Zoro otrząsnął się i uspokoił. Po tym przestał słyszeć cokolwiek, a ciało opuściło dziwne uczucie odrętwienia. Wróciła mu ostrość myślenia i dopiero teraz zdał sobie sprawę, gdzie się znalazł. Rozejrzał się z niedowierzaniem wokół siebie.
Otaczała go kraina, o której można było usłyszeć tylko w baśniach. Drzewa grubości okrętów, których poskręcane korzenie tworzyły mieniące się tęczowo wodospady. Woda przepływała przez nie, wpadając do piętrowych sadzawek, w których kwitły kwiaty pachnące słodyczą. Zoro na pierwszy rzut oka nie potargał określić, dlaczego wszystko jest tak bajecznie kolorowe, ale po chwili zorientował się, że w kora drzew wysadzana jest klejnotami wielkości dorosłego człowieka. Był tak oniemiały tym widokiem, że nawet nie zauważył kiedy Luffy zsunął się z lwa i woła go, by również zszedł na ziemię. Delikatna mgła pokrywała miękką mchową ściółkę, po której stąpali zbliżając się do jednego z największych drzew. Roronoa z zachwytem patrzył na rośliny, które kołysały się na boki, wydając takie dźwięki, jakby same były ze szkła. Gdy przyjrzał się im bliżej, były niemal prawie przezroczyste. Wszystko wokół było delikatne jak kryształ i bał się czegokolwiek dotknąć. Na dodatek nawiedzało go wciąż to samo dziwne uczucie. Jakby wszystko wokół miało oczy i ich obserwowało.
- Chodź. – Luffy wyciągnął rękę i pomógł wejść na wyższy punkt. Wspinali się na jedną z półek drzewnych, jakie wytworzyła potężna natura.
Gdy się na nią dostali, Zoro spojrzał z góry na dolinę, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa.
- Patrz teraz.- Chłopak szepnął przy jego uchu, będąc podekscytowanym, że może to komuś pokazać.
Wzeszło słońce. Pierwszy promień padł na jeden z konarów, który rozświetlił się tęczowo, przekazując światło dalej, odbijając się od kolejnych klejnotów. Cała kraina pojaśniała, ukazując bogate królestwo rodem z bajki. Warte więcej niż wszystko to, co Zoro do tej pory znał.
Po chwili zachwytu, która wywołała w jego statycznej naturze dość duże wzruszenie, przyszedł strach i obawa. Jeśli ktokolwiek przed nim by to zobaczył, zrównałby to z ziemią gotowy wykraść wszystko, w co ten kraj ofiarowuje.
Zauważył też jeszcze jedną dziwną rzecz. Dłonie które opierał na konarze wyczuły dziwne pulsowanie. Próbował się w nie wsłuchać, nie rozumiejąc, czego jest świadkiem.
- Serce. Serce wyspy.- Luffy też położył rękę i przymknął oczy, również się temu poddając.
Teraz to w Zoro uderzyło. Uczucie, które cały czas mu towarzyszyło, przez które ludziom ze statku ciężko było zasnąć, które sprawiało wrażenie, że obserwują ich dzikie zwierzęta.
To były rośliny. Drzewa ich obserwowały. To ziemia oddychała. To wszystko żyło. To nie kory dotykał, ale skóry.
- Niesamowite. To… prawdziwy skarb.
- Skarb? – Powtórzył Luffy, nie do końca rozumiejąc jego słowa.
Poczuł siłę, której nigdy wcześniej nie doświadczył. Nie przypuszczał, że takie miejsce może istnieć na ziemi. Spojrzał na chłopaka, który przyglądał mu się z błyszczącymi oczami. Ta chwila była dziwnie intymna, czuł się nieswojo doświadczając tych wszystkich uczuć w jego obecności.
- Obiecałeś coś.
Zoro pomrugał, z początku nie rozumiejąc. Potem przypomniał sobie, że miał mu dać spróbować piwa w zamian za przyprowadzenie go tu.
- Nie mam go przy sobie. Musimy wrócić.
Luffy podszedł do niego i zbliżył swoją twarz do jego.
- Nie. Chcę teraz.
Nim Zoro zareagował, chłopak pochylił się i złączył ich wargi.
Szermierz był zaskoczony, gdy poczuł język w swoich ustach. Zalało go gorąco i podniecenie. Alkohol dalej krążył w jego żyłach, więc musiał nim wciąż smakować. Pozwalał Luffyemu na to, oddając pieszczotę. Chłopak usiadł na nim, a Zoro przyciągnął jego ciało bliżej. Westchnął w jego usta i żarliwiej go pocałował. Luffy przerwał tylko na chwilę, by oblizać wargi.
- Smakuje mi.
Zoro brakowało tylko chwili, by pchnąć go na ziemię i posiąść na własność. Chciał słyszeć jak jęczy, jak wypowiada rozkosznie jego imię, jak wije się pod nim z przyjemności.
Przerwał im huk, jaki rozległ się na skraju lasu. Rozbłysnął ogień i w niebo uniosła się czarna chmura dymu. Luffy zerwał się na nogi i spojrzał w tamtym kierunku, gdzie prawdopodobnie znajdował się ich obóz. Po chwili pod ich stopami rozległo się dziwne drżenie, a rośliny skuliły się w sobie, zupełnie jakby cierpiały.
- Co to?
Zoro też wstał, czując się dziwnie po tym, co przed chwilą między nimi zaszło.
- Corocodile.
Postanowili wrócić, Luffy był dość zaniepokojony tym wybuchem, a Roronoa też chciał dowiedzieć się, co mogło zajść w obozie.

***

To co zastali, było jednym wielkim pobojowiskiem. W powietrzu unosiły się jeszcze resztki kurzu. Ludzie biegali wokół z bronią, krzyczeli, formowali szyki, pakowali sprzęt i namioty. Niektórzy byli zakrwawieni.
- Co się dzieje?!
Zoro szybko dopadł Sanjiego, który pomagał w kuchni. Mężczyzna wyglądał na zaniepokojonego.
- Co wy robicie? Crocodile cię szuka. Jest wściekły, że nie było cię, gdy byłeś potrzebny. – Rzucił szybko i chwytając go za ramię, zaprowadził na bok, by nikt ich nie widział. – Jego też. – Wskazał na zdezorientowanego Luffyego. – Zaatakowało nas stado dzikich, olbrzymich zwierząt. Po prostu wbiegły na plac i zaczęły wszystkich tratować. Myśli, że to jego sprawka. Odgoniły ich dopiero strzały z dział okrętowych. Ludzie są przerażeni, mówią że ta wyspa jest nawiedzona. Chcą odpływać.
- Co?! – Luffy dopiero teraz skupił się na słowach. – Odpływać?!
Spojrzeli oboje na przestraszonego chłopca. Zoro nie wiedział co robić. Wszystko stało się tak nagle, że nie był w stanie na szybko podjąć decyzji.
- Chcę z tobą!
- Nie zdołamy ukryć go na statku. Kapitan go wyrzuci, albo zabije. Nie będzie bawił się w niewolników.
Sanji był bezlitosny, ale mówił prawdę.
- Musisz się z nim pożegnać.
Roronoa doskonale wiedział, co musi zrobić. Chwycił młodego za fraki i korzystając ze zgiełku, zaprowadził go na skraj lasu. To było dla niego cięższe niż przypuszczał. Coś ściskało jego pierś tak mocno, że ciężko mu się oddychało. W głowie miał mętlik.
- Co robisz?!
- Wracaj. Wracaj do lasu.
- Nie! Chcę zostać z tobą!
Zostawienie go tutaj też było nienormalne. To tylko chłopiec. Sam na tej wyspie. Jego miejsce było wśród ludzi. Z nim. Ale tego głośno nie powiedział. Nie był też w stanie dość trzeźwo myśleć.
- Odpływacie? – Luffy był przerażony. – Dokąd? Dlaczego? Dlaczego nie zostaniecie?
- Crocodile i ludzie boją się tego miejsca. Po za tym, jesteśmy wynajmowanymi bandytami. Pływamy by kraść, znajdywać skarby, zdobywać ziemię. To nie twój świat. Posłuchaj… wrócę po ciebie. Tylko…
Nie zdążył mu dokończyć. Nie wiedział nawet jak to zrobi. Nie ma okrętu. Nie ma tego miejsca nawet na mapie. To nieznane wody, które tylko oni przemierzali. Nie jest żeglarzem, w pojedynkę nigdy tu nie wróci.
Wystarczył moment nieuwagi. W jednej chwili patrzył na pakujących się ludzi i gdy wrócił wzrokiem do miejsca, w którym stał chłopak, jego już nie było. Rozejrzał się dookoła, ale nigdzie go nie widział. Czy uciekł do dżungli? Znienawidził go i odszedł? Bez żadnego pożegnania? Przeczucie podpowiadało mu, że wcale nie. Z początku tylko się rozglądał, ale po chwili zaczął biegać w panice, nawołując jego imię. Przeklinał siebie za głupotę i nieostrożność. Gdyby tyle nie gadał…
Zaczął obawiać się, że właśnie realizował się jego najgorszy scenariusz.
Wpadła na niego nagle rudowłosa dziewczyna. Chwyciła jego twarz w dłonie i krzyknęła.
- Co się dzieje?! Gdzie Luffy?!
- Powiedz mi, gdzie jest Crocodile! Szybko!
- Dlaczego, go szukasz?! – Patrzyła na niego z przerażeniem, którego jej udzielił. – Na statku… Jest tam ze swoimi oficerami… Co się dzieje?!
Nie odpowiedział jej. Pobiegł od razu we wskazanym kierunku. Z nieba zaczęły spadać ogromne krople deszczu. Widoczność spadła praktycznie o połowę. Wszyscy umykali z drogi, a ziemia szybko namokła, wytwarzając błoto. Zapach wilgoci uderzył go w nozdrza, a deszcz mieszał się na jego skórze z kurzem i potem, spływając po szyi i ramionach. Wszystko to działo się dla niego w zwolnionym tempie. Zobaczył okręt i leciał przed siebie jak opętany. Jeżeli Luffy zdradzi, co jest w sercu wyspy, będą próbowali zrównać to miejsce z ziemią. A wtedy nikt nie wyjdzie z tego żywy. Wiedział to. Wbiegł na stopnie rampy i wskoczył na pokład.
Nie mylił się. Chłopak już tam był. Otoczony przez ludzi Crocodila.
Przybył za późno.
- Pojmać ich.
Nie zdążył dobyć mieczy. Kilka masywnych ciał przycisnęło go do podłogi. Widział spomiędzy nóg jakiegoś dryblasa, że Luffy dalej się szamocze, nie dając się pojmać. Już miał nadzieję, że chociaż jemu uda się uciec, ale chłopak zamiast opuścić statek, rzucił mu się na ratunek. Ten błąd kosztował go silnym uderzeniem drewnianą pałką w potylicę. Padł na deski nieruchomy. Roronoa wił się z wściekłości i warknął w dzikim szale, lecz nie mógł się poruszyć nawet o centymetr. Ręce zostały spętane grubą liną, a broń odebrana. Ostatnie co widział to bezwładne ciało Luffyego, które ludzie znosili pod pokład. Potem świat spowił ból i ciemność.

Hejka! Nie sądziłam, że to opowiadanie spotka się z tak dużym zainteresowaniem, dziękuję! :D Jest mi szalenie miło, bo również bardzo lubię tę parę, a uważam, że jest ciut zaniedbywana. W ogóle pomysł na tę historię zrodził mi się już kilka lat temu i szczerze, nie mam pojęcia jakim cudem się za nie nagle zabrałam i nie żałuję! :D Ostatnio zauważyłam, że muszę coś ruszać na mus i wtedy jakoś się udaje to pociągnąć. Buziaki dla Was i dziękuję za komentarze!

4 komentarze: