- To!?
-
Beczka.
- To!?
- Lina.
- To!?
Po tygodniu Luffy potrafił już komunikować się na
całkiem dobrym, podstawowym poziomie. Jedyne co musiał uzupełniać to swój
wybrakowany słownik i doprowadzał tym Zoro do szewskiej pasji. Był
wykończony. Dzikus nie miał litości jeżeli chodziło o zaspokajanie jego
ciekawości. Chciał wiedzieć wszystko, dosłownie. Reszta załogi już po paru
dniach przestała zwracać na nich uwagę. Momentami nawet odchodzili, celowo
unikając nachalnego tubylca. Chłopak przestał być sensacją, a jedynie męczącym
utrapieniem. Po za tym, zjadał potrójne racje wyżywienia, co spotykało się z
ogólnym niezadowoleniem. Jedyna grupa, która od nich nie stroniła to ta, z
którą miał naradę na temat ich szefa. Zoro od czasu do czasu czuł na sobie
wzrok oficerów Crocodila i nie za bardzo mu się podobało, że non stop ktoś ich
prześladuje. Przynajmniej cieszył się, że Luffy w akurat tym niewielkim stopniu
również unikał tych ludzi.
Robin
zaczepiła go, gdy przechodzili koło jej namiotu. Zoro z przyjemnością usiadł
koło niej na pieńku i westchnął, zmęczony łażeniem w kółko.
- A jak
myślisz…?
- Robin!-
Wydarł się Luffy i wyrwał jej z rąk książkę, przerzucając strony. Jednak szybko
stracił zainteresowanie i zabrał się za grzebanie w jej kuferku z ubraniami.
- Mam go
przegonić?- Zoro nie rozumiał, czemu dziewczyna nie reaguje. Nami dawno
powyrywałaby mu już kończyny.
- Nie
trzeba, lubię go obserwować.- Wyciągnęła
notatnik i zaczęła coś pisać. - Koszulki nie dał sobie założyć?
Zoro
pokręcił głową. Luffy wykazał dość duże zainteresowanie ich codziennym strojem
i bardzo chętnie wskoczył w materiałowe, niebieskie rybaczki, ale nagim torsem
nadal świecił.
- Nie
chce wracać do lasu?
- Wymyka
się nad ranem. Ale potem zawsze wraca.
Zoro miał
pomysł, żeby go śledzić, ale nigdy nie udało się go przyłapać, gdy wychodził.
Robił to bezszelestnie. Za pierwszym razem nieźle go tym wystraszył.
-
Myślisz, że do kogoś wraca? Może być ich tam więcej?
- Nie mam
pojęcia.
Luffy
wygrzebał ze skrzyni czarny stanik i
założył go sobie na głowę, przeglądając się w stojącym obok lustrze.
- To?!
- Zostaw!
Zoro poderwał
się zażenowany, ale dziewczyna tylko się cicho zaśmiała. Zaczął go gonić wokół
jej namiotu. Robili coraz większy harmider i zebrało się kilku gapiów, których
to niezmiernie bawiło.
- A może
to by ci się spodobało?- Zagadała do chłopka i przykuła jego uwagę czerwonym
materiałem, który wyciągnęła ze sterty ciuchów jakie miała w kolejnej walizce.
Chłopak przykucał
do niej i wyrwał jej zawiniątko z rąk. Obwąchał materiał i rozprostował. Była
to lniana, czerwona kamizelka. Nie myśląc długo od razu ją na siebie zarzucił i
wrócił do swojego odbicia. Wyprostował się dumnie i zaakceptował, okazując to
swoim szerokim uśmiechem.
-
Zdecydowanie masz na niego chyba lepszy wpływ.- Skrzyżował ręce na piersi,
godząc się z wychowawczą porażką.
Zamilkli
oboje. Nagle zerwał się mocniejszy wiatr. Korony drzew złowrogo się zakołysały.
Zoro niespodziewanie przeszył dziwny dreszcz.
- Miej na
niego oko.- Powiedziała dziewczyna poważnie, gdy Luffy był zajęty oglądaniem
swojej osoby.- Crocodile za bardzo się nim interesuje. Mam co do tego złe
przeczucia.
- Wiem.
Słowa
dziewczyny jeszcze bardziej go w tym utwierdziły.
- Mam
wrażenie, że w ogóle nie powinno nas tu być. Ta wyspa jest… dziwna.
Rororonoa
był zaskoczony, że czują to samo.
- Możesz
mieć rację.
***
Pewnego wieczora obozowicze postanowili
wyprawić sobie małą imprezę. Klimat okolicy dziwnie na nich wpływał, więc każdy
stwierdził, że będzie dobrym pomysłem, gdy się trochę rozerwą. Ustawili stos z
zebranego drewna i uszykowali wokół stoły i miejsce do tańca. Gdy zaczynało
zmierzchać, podpalili drewno które rozbłysło ognistymi językami. Rozbrzmiała
muzyka okrętowych grajków i pirackie śpiewy.
Grupa
Zoro zorganizowała sobie własny kąt, rozstawiając się z uszykowanym przez
Sanjiego jedzeniem i butelkami piwa.
Dla
Luffyego był to raj na ziemi. Oczywiście nie obyło się bez przetestowania, czy
ogień rzeczywiście jest gorący. Tańczył razem z załogantami i zajadał się tym,
co udało mu się porwać ze stołów. Roronoa nie mógł się napatrzeć na te czarne
roześmiane oczy. Pociągając łyk alkoholu, przejeżdżał wzrokiem po sylwetce
chłopaka, który próbował naśladować dziewczyny w tańcu. Oczywiście wychodziło
mu to komicznie, ale nikt się tym nie przejmował.
- Niezły
widok.
- Tak.
Zoro
powiedział to bez chwili zastanowienia, nie rejestrując w ogóle, kto go pyta.
Gdy usłyszał parsknięcie, rozpoznał Sanjiego.
- Czego
rżysz, głupia brewko.
- A
dlatego, że kierunek twoich oczu nie padał wcale na kobiece kształty…
- No i?- Upił łyk piwa, nie wiedząc czemu się
rumieni.- Jakiś problem?
Sanji
odrobinę spoważniał widząc, że kolega nie jest nastawiony na żarty.
- Żaden.
Zastanawiam się tylko, jak to się stało, że ktoś taki jak ty, tak bardzo się do
kogoś przywiązał.
Nie
odpowiedział.
- Jeżeli
Crocodile nie znajdzie na wyspie niczego wartościowego, odpłyniemy. Już z
resztą zaczyna być sfrustrowany. To może być kwestia kilku dni. Co wtedy
zrobisz?
Roronoa
jakoś nie miał ochoty zastanawiać się nad tym wcześniej. Patrzył na Luffyego i
pomimo tych kilku tygodni nie potrafił ocenić, co tak naprawdę się między nimi
dzieje. Nie wiedział dlaczego, ale pytanie które zadał mu kucharz go zirytowało.
Nie mieli
już okazji dłużej dyskutować bo Nami wyciągnęła Sanjiego do tańca. Zoro został
sam ze swoimi ponurymi myślami i piwem. Nagle bardzo chciał poznać przyczynę
wymykania się chłopaka o poranku. Wyczekał momentu aż Luffy do niego podszedł i
chciał mu wyrwać butelkę z zamiarem sprawdzenia, co to jest.
- To nie
dla ciebie.- uśmiechnął się, widząc zirytowaną minę czarnowłosego.- Nie będzie
ci smakować.
- Daj!
- Czemu
jesteś zawsze taki roszczeniowy?
-
Roszczeniowy?
- Zawsze
stawiasz na swoim.
Luffy przekręcił głowę dalej nie rozumiejąc.
Znów chciał się dobrać do trunku. Zoro stwierdził, że nie chce mu się tego
tłumaczyć.
- Dam ci
spróbować, jak zaprowadzisz mnie tam dokąd się wymykasz nad ranem.
Chłopak
zatrzymał się na moment i spojrzał mu w oczy. Trwało to kilka sekund.
- Dobrze.
– Powiedział po chwili zastanowienia.
Zaskoczony
tak szybką decyzją Roronoa kiwnął głową. Zabrał jednak alkohol poza zasięg
niezadowolonego Luffyego.
- Potem
dostaniesz.- Powiedział w nadziei, że zapomni.- Najpierw idziemy.
Nikt nie
zauważył, że przy ognisku zabrakło dwóch osób. Przedzierali się przez gąszcz,
oddalając się coraz bardziej od światła. Zoro odetchnął mogąc znaleźć się dalej
od tej rozwrzeszczanej bandy i pobyć z Luffym znów sam na sam. Lubił jego
towarzystwo i dziki charakter. Ciężko mu było za nim nadążyć. Ścigali się,
pędząc przed siebie. Dotarli do tej części lasu, której szermierz nie znał. Teren
zaczynał być trudniejszy do pokonania, roślinność była bujna, a wilgotność
powietrza uniemożliwiała swobodne oddychanie. Zoro szybko się męczył w
przeciwieństwie do młodego chłopaka, który skakał z drzewa na drzewo nad jego
głową. W pewnym momencie się zorientował, że zielonowłosy za nim nie nadąża i
zszedł do niego, robiąc krótką przerwę.
- Nie
musisz się zatrzymywać.- Sapnął Zoro, dziwnie się czując. W ciemności czaiło
się coś dziwnego i nie potrafił określić, co może go niepokoić. Luffy nie
wyglądał na zdenerwowanego, więc próbował nie zaprzątać sobie tym głowy.
- Zawołam
Sunny’ego.- Powiedział i układając ręce w specyficzny sposób przy buzi, wydał
dziwny dźwięk.
Roronoa
już po chwili poczuł, jak ziemia drży. Olbrzymie cielsko było coraz bliżej i
wyłoniło się spomiędzy konarów, błyszcząc swoimi dzikimi oczami. Cały czas nie
wychodził z podziwu, że lew jest mu tak bardzo oddany.
-
Podwiezie nas.
Szczęśliwy
Luffy wdrapał się po jego grzywie na kark i przywołał Zoro ręką, by zrobił to
samo. Szermierz nie był co do tego przekonany zwłaszcza, że zwierzak zdawał się
go nie lubić. Nawet gdy widział go już któryś raz, dalej robił na nim wrażenie.
Niezrażony jego spojrzeniem, podszedł do bestii i szarpiąc za długie włosy,
wlazł na grzbiet. Lew warczał niezadowolony, ale nie protestował. Roronoa
usadowił się za młodym chłopakiem i chwycił się go mocno, gdy zwierz ruszył do
przodu.
Pędził
tak szybko, że szermierzowi łzawiły oczy. Zastanawiał się, jakim cudem może
poruszać się tak zgrabnie na takim nierównym trenie. Bez problemu pokonując
rzeki czy wzgórza, lew prowadził ich w
coraz głębszą dżunglę. W pewnym momencie trafili na parunasto metrowego goryla,
który zagrodził im drogę.
Zoro już
chciał wyciągać miecze i zmierzyć się z dziką małpą, ale Luffy z łatwością
przegnał zwierze, używając tylko krótkiego rozkazu i swojego wzroku. Dla
Roronoy było to niesamowite i nawet jeśli uważał chłopaka za szurniętego, czuł
coraz większy respekt dla jego siły, która przewyższała niejednego wojownika. Był
pod takim wrażeniem, że ciągle o tym rozmyślał, wpatrując się w zadowolony
profil Luffyego i jego falujące na wietrze ciemne kosmki włosów.
W pewnym
momencie zaczęło mu się kręcić w głowie. Czuł, że zbliża się do jakiejś dziwnej
granicy i im bliżej niej był, tym to uczucie bardziej się nasilało. Poczuł ból
i... usłyszał głosy. Dźwięki, które wdzierały się do jego mózgu i zaglądały w
jego duszę. Był zdezorientowany. Próbował wsłuchać się w to dziwne zjawisko i
ustalić, czym może być. Luffy też wyczuł, że coś się z nim dzieje i patrząc mu
w oczy, położył dłoń na ramieniu.
- Nie bój
się.
Zoro otrząsnął
się i uspokoił. Po tym przestał słyszeć cokolwiek, a ciało opuściło dziwne
uczucie odrętwienia. Wróciła mu ostrość myślenia i dopiero teraz zdał sobie
sprawę, gdzie się znalazł. Rozejrzał się z niedowierzaniem wokół siebie.
Otaczała
go kraina, o której można było usłyszeć tylko w baśniach. Drzewa grubości
okrętów, których poskręcane korzenie tworzyły mieniące się tęczowo wodospady.
Woda przepływała przez nie, wpadając do piętrowych sadzawek, w których kwitły
kwiaty pachnące słodyczą. Zoro na pierwszy rzut oka nie potargał określić,
dlaczego wszystko jest tak bajecznie kolorowe, ale po chwili zorientował się,
że w kora drzew wysadzana jest klejnotami wielkości dorosłego człowieka. Był
tak oniemiały tym widokiem, że nawet nie zauważył kiedy Luffy zsunął się z lwa
i woła go, by również zszedł na ziemię. Delikatna mgła pokrywała miękką mchową
ściółkę, po której stąpali zbliżając się do jednego z największych drzew.
Roronoa z zachwytem patrzył na rośliny, które kołysały się na boki, wydając
takie dźwięki, jakby same były ze szkła. Gdy przyjrzał się im bliżej, były
niemal prawie przezroczyste. Wszystko wokół było delikatne jak kryształ i bał
się czegokolwiek dotknąć. Na dodatek nawiedzało go wciąż to samo dziwne
uczucie. Jakby wszystko wokół miało oczy i ich obserwowało.
- Chodź.
– Luffy wyciągnął rękę i pomógł wejść na wyższy punkt. Wspinali się na jedną z
półek drzewnych, jakie wytworzyła potężna natura.
Gdy się
na nią dostali, Zoro spojrzał z góry na dolinę, nie będąc w stanie wydusić z
siebie słowa.
- Patrz
teraz.- Chłopak szepnął przy jego uchu, będąc podekscytowanym, że może to komuś
pokazać.
Wzeszło
słońce. Pierwszy promień padł na jeden z konarów, który rozświetlił się
tęczowo, przekazując światło dalej, odbijając się od kolejnych klejnotów. Cała
kraina pojaśniała, ukazując bogate królestwo rodem z bajki. Warte więcej niż
wszystko to, co Zoro do tej pory znał.
Po chwili
zachwytu, która wywołała w jego statycznej naturze dość duże wzruszenie,
przyszedł strach i obawa. Jeśli ktokolwiek przed nim by to zobaczył, zrównałby
to z ziemią gotowy wykraść wszystko, w co ten kraj ofiarowuje.
Zauważył
też jeszcze jedną dziwną rzecz. Dłonie które opierał na konarze wyczuły dziwne
pulsowanie. Próbował się w nie wsłuchać, nie rozumiejąc, czego jest świadkiem.
- Serce.
Serce wyspy.- Luffy też położył rękę i przymknął oczy, również się temu
poddając.
Teraz to
w Zoro uderzyło. Uczucie, które cały czas mu towarzyszyło, przez które ludziom
ze statku ciężko było zasnąć, które sprawiało wrażenie, że obserwują ich dzikie
zwierzęta.
To były
rośliny. Drzewa ich obserwowały. To ziemia oddychała. To wszystko żyło. To nie
kory dotykał, ale skóry.
-
Niesamowite. To… prawdziwy skarb.
- Skarb?
– Powtórzył Luffy, nie do końca rozumiejąc jego słowa.
Poczuł
siłę, której nigdy wcześniej nie doświadczył. Nie przypuszczał, że takie
miejsce może istnieć na ziemi. Spojrzał na chłopaka, który przyglądał mu się z
błyszczącymi oczami. Ta chwila była dziwnie intymna, czuł się nieswojo
doświadczając tych wszystkich uczuć w jego obecności.
-
Obiecałeś coś.
Zoro
pomrugał, z początku nie rozumiejąc. Potem przypomniał sobie, że miał mu dać
spróbować piwa w zamian za przyprowadzenie go tu.
- Nie mam
go przy sobie. Musimy wrócić.
Luffy
podszedł do niego i zbliżył swoją twarz do jego.
- Nie.
Chcę teraz.
Nim Zoro
zareagował, chłopak pochylił się i złączył ich wargi.
Szermierz
był zaskoczony, gdy poczuł język w swoich ustach. Zalało go gorąco i
podniecenie. Alkohol dalej krążył w jego żyłach, więc musiał nim wciąż
smakować. Pozwalał Luffyemu na to, oddając pieszczotę. Chłopak usiadł na nim, a
Zoro przyciągnął jego ciało bliżej. Westchnął w jego usta i żarliwiej go
pocałował. Luffy przerwał tylko na chwilę, by oblizać wargi.
- Smakuje
mi.
Zoro
brakowało tylko chwili, by pchnąć go na ziemię i posiąść na własność. Chciał
słyszeć jak jęczy, jak wypowiada rozkosznie jego imię, jak wije się pod nim z
przyjemności.
Przerwał
im huk, jaki rozległ się na skraju lasu. Rozbłysnął ogień i w niebo uniosła się
czarna chmura dymu. Luffy zerwał się na nogi i spojrzał w tamtym kierunku,
gdzie prawdopodobnie znajdował się ich obóz. Po chwili pod ich stopami rozległo
się dziwne drżenie, a rośliny skuliły się w sobie, zupełnie jakby cierpiały.
- Co to?
Zoro też
wstał, czując się dziwnie po tym, co przed chwilą między nimi zaszło.
-
Corocodile.
Postanowili
wrócić, Luffy był dość zaniepokojony tym wybuchem, a Roronoa też chciał
dowiedzieć się, co mogło zajść w obozie.
***
To co
zastali, było jednym wielkim pobojowiskiem. W powietrzu unosiły się jeszcze
resztki kurzu. Ludzie biegali wokół z bronią, krzyczeli, formowali szyki, pakowali
sprzęt i namioty. Niektórzy byli zakrwawieni.
- Co się
dzieje?!
Zoro
szybko dopadł Sanjiego, który pomagał w kuchni. Mężczyzna wyglądał na
zaniepokojonego.
- Co wy
robicie? Crocodile cię szuka. Jest wściekły, że nie było cię, gdy byłeś
potrzebny. – Rzucił szybko i chwytając go za ramię, zaprowadził na bok, by nikt
ich nie widział. – Jego też. – Wskazał na zdezorientowanego Luffyego. –
Zaatakowało nas stado dzikich, olbrzymich zwierząt. Po prostu wbiegły na plac i
zaczęły wszystkich tratować. Myśli, że to jego sprawka. Odgoniły ich dopiero
strzały z dział okrętowych. Ludzie są przerażeni, mówią że ta wyspa jest
nawiedzona. Chcą odpływać.
- Co?! –
Luffy dopiero teraz skupił się na słowach. – Odpływać?!
Spojrzeli
oboje na przestraszonego chłopca. Zoro nie wiedział co robić. Wszystko stało
się tak nagle, że nie był w stanie na szybko podjąć decyzji.
- Chcę z
tobą!
- Nie
zdołamy ukryć go na statku. Kapitan go wyrzuci, albo zabije. Nie będzie bawił
się w niewolników.
Sanji był
bezlitosny, ale mówił prawdę.
- Musisz
się z nim pożegnać.
Roronoa
doskonale wiedział, co musi zrobić. Chwycił młodego za fraki i korzystając ze
zgiełku, zaprowadził go na skraj lasu. To było dla niego cięższe niż
przypuszczał. Coś ściskało jego pierś tak mocno, że ciężko mu się oddychało. W
głowie miał mętlik.
- Co
robisz?!
- Wracaj.
Wracaj do lasu.
- Nie!
Chcę zostać z tobą!
Zostawienie
go tutaj też było nienormalne. To tylko chłopiec. Sam na tej wyspie. Jego
miejsce było wśród ludzi. Z nim. Ale tego głośno nie powiedział. Nie był też w
stanie dość trzeźwo myśleć.
-
Odpływacie? – Luffy był przerażony. – Dokąd? Dlaczego? Dlaczego nie
zostaniecie?
-
Crocodile i ludzie boją się tego miejsca. Po za tym, jesteśmy wynajmowanymi
bandytami. Pływamy by kraść, znajdywać skarby, zdobywać ziemię. To nie twój
świat. Posłuchaj… wrócę po ciebie. Tylko…
Nie
zdążył mu dokończyć. Nie wiedział nawet jak to zrobi. Nie ma okrętu. Nie ma
tego miejsca nawet na mapie. To nieznane wody, które tylko oni przemierzali.
Nie jest żeglarzem, w pojedynkę nigdy tu nie wróci.
Wystarczył
moment nieuwagi. W jednej chwili patrzył na pakujących się ludzi i gdy wrócił
wzrokiem do miejsca, w którym stał chłopak, jego już nie było. Rozejrzał się
dookoła, ale nigdzie go nie widział. Czy uciekł do dżungli? Znienawidził go i
odszedł? Bez żadnego pożegnania? Przeczucie podpowiadało mu, że wcale nie. Z
początku tylko się rozglądał, ale po chwili zaczął biegać w panice, nawołując
jego imię. Przeklinał siebie za głupotę i nieostrożność. Gdyby tyle nie gadał…
Zaczął
obawiać się, że właśnie realizował się jego najgorszy scenariusz.
Wpadła na
niego nagle rudowłosa dziewczyna. Chwyciła jego twarz w dłonie i krzyknęła.
- Co się
dzieje?! Gdzie Luffy?!
- Powiedz
mi, gdzie jest Crocodile! Szybko!
-
Dlaczego, go szukasz?! – Patrzyła na niego z przerażeniem, którego jej
udzielił. – Na statku… Jest tam ze swoimi oficerami… Co się dzieje?!
Nie
odpowiedział jej. Pobiegł od razu we wskazanym kierunku. Z nieba zaczęły spadać
ogromne krople deszczu. Widoczność spadła praktycznie o połowę. Wszyscy umykali
z drogi, a ziemia szybko namokła, wytwarzając błoto. Zapach wilgoci uderzył go
w nozdrza, a deszcz mieszał się na jego skórze z kurzem i potem, spływając po
szyi i ramionach. Wszystko to działo się dla niego w zwolnionym tempie.
Zobaczył okręt i leciał przed siebie jak opętany. Jeżeli Luffy zdradzi, co jest
w sercu wyspy, będą próbowali zrównać to miejsce z ziemią. A wtedy nikt nie
wyjdzie z tego żywy. Wiedział to. Wbiegł na stopnie rampy i wskoczył na pokład.
Nie mylił
się. Chłopak już tam był. Otoczony przez ludzi Crocodila.
Przybył
za późno.
- Pojmać
ich.
Nie
zdążył dobyć mieczy. Kilka masywnych ciał przycisnęło go do podłogi. Widział
spomiędzy nóg jakiegoś dryblasa, że Luffy dalej się szamocze, nie dając się
pojmać. Już miał nadzieję, że chociaż jemu uda się uciec, ale chłopak zamiast
opuścić statek, rzucił mu się na ratunek. Ten błąd kosztował go silnym
uderzeniem drewnianą pałką w potylicę. Padł na deski nieruchomy. Roronoa wił
się z wściekłości i warknął w dzikim szale, lecz nie mógł się poruszyć nawet o
centymetr. Ręce zostały spętane grubą liną, a broń odebrana. Ostatnie co
widział to bezwładne ciało Luffyego, które ludzie znosili pod pokład. Potem
świat spowił ból i ciemność.
Hejka! Nie sądziłam, że to opowiadanie spotka się z tak dużym zainteresowaniem, dziękuję! :D Jest mi szalenie miło, bo również bardzo lubię tę parę, a uważam, że jest ciut zaniedbywana. W ogóle pomysł na tę historię zrodził mi się już kilka lat temu i szczerze, nie mam pojęcia jakim cudem się za nie nagle zabrałam i nie żałuję! :D Ostatnio zauważyłam, że muszę coś ruszać na mus i wtedy jakoś się udaje to pociągnąć. Buziaki dla Was i dziękuję za komentarze!
czekam na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńObiecuję, że nastąpi ;D
UsuńGenialne, nie mogę się doczekać dalszego ciągu! ;D
OdpowiedzUsuńDzięki:*
Usuń