Ledwo rozkleił powieki, a obraz zawirował mu przed oczami. Czuł w ustach
metaliczny smak krwi i suchość w gardle. Jego policzek lepił się do wilgotnej ziemi, na
której powoli przekręcał się na bok. Zacisnął zęby, gdy poczuł
ostry ból, który rozłupał mu czaszkę na dwoje. Padł na
plecy i odetchnął kilka razy, przezwyciężając mdłości. Wzrok
przyzwyczaił się do światła, które przesączało się przez
deski pokładu. Zaczął odzyskiwać ostrość widzenia i myśli. Był w celi pod pokładem statku. Z zewnątrz dochodziły go
głosy załogantów i szuranie ich ciężkich, wojskowych butów.
Przypomniał sobie wydarzenia sprzed omdlenia i jego serce zaczęło
szybciej bić, gdy ogarnął go niepokój. Zanim jednak zawładnęła nim panika, usłyszał chłopięcy głos.
Odwrócił szybko głowę i odetchnął z
ulgą, widząc Luffy'ego całego i zdrowego za drugą parą krat. Jego
drobne ciało próbowało się przez nie
przecisnąć. Wyciągał do niego rękę, nadludzkim wysiłkiem
próbując go dosięgnąć.
- Wszystko okej. Nie szarp się tak.
Usiadł jak najdelikatniej, starając
się zapanować nad wirującym obrazem. Oparł twarz o pręt i już
chciał dalej uspokajać chłopaka, ale w jego oczach zobaczył
zupełnie inne uczucia nich strach.
Czaiła się w nich troska, złość,
ból i determinacja.
- Nie daruję im.
Zoro patrzył jak zmienia się jego
wyraz twarzy.
- Chciałem tylko żebyś został... Dlatego im powiedziałem.
Słowa jakby uwięzły mu w gardle. Zoro nie był w stanie nadążyć za burzą emocji, która szalała w czarnych tęczówkach.
- O czym powiedziałeś?
- O Sercu Wyspy.
- O Sercu Wyspy.
Roronoa zadrżał. Wiedział co teraz nastąpi. Przysunął się bliżej krat.
Próbował ignorować dziwny ucisk w klatce piersiowej.
- Zniszczą je - powiedział
spokojnie. - Zabiorą wszystko, wyrwą z korzeniami każdą kryształową roślinę i odpłyną.
- Nie pozwolę! - Chłopak zaczął się
szamotać w furii. - Nie mogą tego zrobić!
Zoro nie rozumiał jego nagłego zrywu. W pewnym sensie były to dla niego po prostu ładne twory natury, nic więcej.
- Dlaczego?
- Bo wtedy stanie się coś
strasznego - powiedział cichym szeptem, od którego włos jeżył
się na głowie. W jego oczach przez chwilę zobaczył lęk, ale potem
palącą złość. - Pomożesz mi?
Szermierz czuł, jak udziela mu się jego zapał. W jakiś sposób siła
drzemiąca w tym małym ciele kazała mu podążać za sobą bez względu na
jakiekolwiek konsekwencje. Pierwszy raz w życiu doświadczał czegoś
takiego i pomimo, że nie było to jego wolą, gotów był bez wahania temu
zaufać.
Był tym tak zdumiony swoją reakcją, że nie potrafił mu odpowiedzieć.
Jego słowa poprzedził szczęk zamka i pisk starych drzwi. Do więzienia wkroczył Crocodile wraz ze swoją świtą. Podszedł do nich cel i wypuścił dym z cygara, który pofalował i skąpał się w słonecznych prześwitach sufitu.
Był tym tak zdumiony swoją reakcją, że nie potrafił mu odpowiedzieć.
Jego słowa poprzedził szczęk zamka i pisk starych drzwi. Do więzienia wkroczył Crocodile wraz ze swoją świtą. Podszedł do nich cel i wypuścił dym z cygara, który pofalował i skąpał się w słonecznych prześwitach sufitu.
- Smarkacz wskaże nam drogę - spojrzał na Zoro - a tego użyjemy jako
zakładnika. Jeden nieostrożny ruch a odstrzelimy mu łeb. Kapujesz,
małpo?
Luffy zawarczał dziko i już chciał się rzucić na kraty, ale odskoczył
przerażony, gdy jeden z ludzi Crocodila strzelił mu między nogi, robiąc
przed nim dziurę w podłodze, a następnie skierował lufę broni w
szermierza.
- Tak będzie wyglądała jego głowa, jak nie będziesz grzeczny, rozumiemy się?
Kapitan z satysfakcją patrzył, jak Luffy daje się okiełznać. Przyparty do muru, ostatecznie dał założyć sobie kajdanki. Roronoa był wściekły, że jest bezsilny. Mdłości jeszcze nie ustępowały, gdy siłą wywlekli ich na zewnątrz.
Zaczynało się ściemniać. Ludzie zbroili się i organizowali szyki. W tym całym zamieszaniu nigdzie nie mógł dostrzec swoich przyjaciół, ani też mieczy. Nie potrafił znaleźć wyjścia z tej sytuacji.
Rozpoczął się wymarsz do ciemnego lasu. Luffy siłował się z liną, od której nadgarstki krwawiły mu od obtarć. W miarę oddalania się od obozu, głosy rozmowy zaczęły cichnąć, a odgłosy natury przerażać. Robiło się coraz ciemniej, a w mroku ludzie napotykali błyski żółtych i dzikich ślepi. Zoro czuł jak oczy Królów dżungli śledzą ich drogę, która prowadziła prosto na ich terytorium. Cały czas pozostawali jednak w ukryciu, wysyłając im jedynie nieme ostrzeżenia. Kręgosłup mrowił, a włos na głowie jeżył przy każdym pęknięciu gałązki. Wyobraźnia galopowała prosto w szpony panicznego strachu i obłędu.
- Daleko jeszcze, dzikusie?
Crocodile tracił cierpliwość. Droga była coraz trudniejsza, a niepokój związany z obcym miejscem źle wpływał na grupę. Ludzie zaczęli szeptać, częściej unosić broń, szukając zagrożenia, rozpraszać się. Wędrówka nie miała końca, a ogień pochodni zamiast dodawać otuchy, tylko bardziej stresował. Nie byli w stanie określić ile minęło godzin.
W końcu dotarli do granicy. Zoro znów poczuł tą dziwną siłę, której doświadczał za pierwszym razem, gdy zbliżali się do Kryształowego drzewa. Coś na kształt niewidzialnego pola, muru... nie potrafił określić. To przytłumiało zmysły, naciskało na czaszkę i rozpraszało. Niektórzy poczuli mdłości. Chcieli zawracać ale kapitan poganiał ich naprzód, wymuszając na chłopaku dalsze wskazówki. Metal broni nadal chłodził kark szermierza.
Byli niedaleko.
Nagle z dżungli dobiegł ich przeraźliwy i złowrogi ryk, od którego zatrzęsła się ziemia.
- Tak będzie wyglądała jego głowa, jak nie będziesz grzeczny, rozumiemy się?
Kapitan z satysfakcją patrzył, jak Luffy daje się okiełznać. Przyparty do muru, ostatecznie dał założyć sobie kajdanki. Roronoa był wściekły, że jest bezsilny. Mdłości jeszcze nie ustępowały, gdy siłą wywlekli ich na zewnątrz.
Zaczynało się ściemniać. Ludzie zbroili się i organizowali szyki. W tym całym zamieszaniu nigdzie nie mógł dostrzec swoich przyjaciół, ani też mieczy. Nie potrafił znaleźć wyjścia z tej sytuacji.
Rozpoczął się wymarsz do ciemnego lasu. Luffy siłował się z liną, od której nadgarstki krwawiły mu od obtarć. W miarę oddalania się od obozu, głosy rozmowy zaczęły cichnąć, a odgłosy natury przerażać. Robiło się coraz ciemniej, a w mroku ludzie napotykali błyski żółtych i dzikich ślepi. Zoro czuł jak oczy Królów dżungli śledzą ich drogę, która prowadziła prosto na ich terytorium. Cały czas pozostawali jednak w ukryciu, wysyłając im jedynie nieme ostrzeżenia. Kręgosłup mrowił, a włos na głowie jeżył przy każdym pęknięciu gałązki. Wyobraźnia galopowała prosto w szpony panicznego strachu i obłędu.
- Daleko jeszcze, dzikusie?
Crocodile tracił cierpliwość. Droga była coraz trudniejsza, a niepokój związany z obcym miejscem źle wpływał na grupę. Ludzie zaczęli szeptać, częściej unosić broń, szukając zagrożenia, rozpraszać się. Wędrówka nie miała końca, a ogień pochodni zamiast dodawać otuchy, tylko bardziej stresował. Nie byli w stanie określić ile minęło godzin.
W końcu dotarli do granicy. Zoro znów poczuł tą dziwną siłę, której doświadczał za pierwszym razem, gdy zbliżali się do Kryształowego drzewa. Coś na kształt niewidzialnego pola, muru... nie potrafił określić. To przytłumiało zmysły, naciskało na czaszkę i rozpraszało. Niektórzy poczuli mdłości. Chcieli zawracać ale kapitan poganiał ich naprzód, wymuszając na chłopaku dalsze wskazówki. Metal broni nadal chłodził kark szermierza.
Byli niedaleko.
Nagle z dżungli dobiegł ich przeraźliwy i złowrogi ryk, od którego zatrzęsła się ziemia.
To była ich szansa. Zoro postanowił wyszarpnąć się swojemu strażnikowi i
gdy ten zajęty był szalonym rozglądaniem się wokół, uderzył go z całej
siły barkiem i przewrócił. Nastało poruszenie, lecz nikt nie wiedział
gdzie znajduje się przyczyna. Ludzie zaczęli wpadać na siebie,
panikować, strzelać na oślep. Szermierz zdążył w mgnieniu oka dostać się
do Luffy'ego i odepchnąć Crocodila zanim ten zorientował się, co tak
naprawdę się dzieje. Nie trwało to jednak długo.
- Idioci! Łapać ich!
- Idioci! Łapać ich!
Nie zdążyli jednak daleko uciec, bo część ludzi zagrodziła im drogę.
Znów wycelowano w nich broń. Każdy ruch mógł kosztować ich życie.
Niespodziewanie ziemia zaczęła drżeć. Coś dużego wyskoczyło z krzaków i padło między nich a innych piratów. Ludzie krzyknęli przerażeni widząc dziki pysk i lśniące kły olbrzymiego lwa.
- Sunny!
Z grzywy lwa wyłoniło się kilka znajomych twarzy. Zoro ze zdumieniem rozpoznał Sanjiego, Nami, Usoppa, Robin i Choppera.
Niespodziewanie ziemia zaczęła drżeć. Coś dużego wyskoczyło z krzaków i padło między nich a innych piratów. Ludzie krzyknęli przerażeni widząc dziki pysk i lśniące kły olbrzymiego lwa.
- Sunny!
Z grzywy lwa wyłoniło się kilka znajomych twarzy. Zoro ze zdumieniem rozpoznał Sanjiego, Nami, Usoppa, Robin i Choppera.
- Co, glonie? Myślałeś, że tu zgnijesz? - Zawołał uradowany kucharz z góry.
Nie zdążyli jednak wymienić zdań bo padły kolejne strzały. Lew zaryczał wściekle, więc Luffy z Zoro czym prędzej chwycili się jego grzywy i szarpnięci, ledwo utrzymali się gdy bestia rzuciła się w mrok. Gnała przed siebie, oddalając się od piratów.
- Juuuuchu!
- Czy ktoś umie wydać mu oplecenie?
- Wolniej, wolniej! Zaraz się zrzygam!
- Czy już jesteśmy dostatecznie daleko?
W końcu lew zaczął zwalniać. Drzewa przerzedziły się i znaleźli się na polance pod ogromnym drzewem. Powietrze było spokojne, zupełnie jak przed burzą. Cisza wwiercała się w uszy tak, że ich własne oddechy były nienaturalne. Nawet strumyki nienaturalnie nie wydawały odgłosów. Powoli zsunęli się ze zwierzęcia i stanęli na miękkiej trawie, czując się nieswojo.
- Jesteśmy już bezpieczni? - Zapytał Usopp, niepewnie rozcierając drżące ze strachu ramiona i rozglądając się w panice. - Czy wy wiecie jak bardzo mamy teraz przejebane?!
- Teraz za późno by się tym martwić - Nami odwróciła się do Zoro i Luffy'ego. - Czy przez was zawsze muszą być jakieś kłopoty?! Chopper, sprawdź czy... Sunny, tak? Czy nie jest ranny.
- Tak!
Chłopiec z obawą zaczął oglądać skórę zwierzęcia, omijając jak najdalej ośliniony pysk. Nic nie zdołało jednak przebić się przez gęste futro.
- Gdyby zdążyli odpalić bazuki, nie mielibyśmy tyle szczęścia.
- Jak udało wam się go wezwać? - Zapytał szermierz, dając się razem z Luffym wyswobodzić z więzów. - Jak nas znaleźliście?
- Sam po nas przyszedł - Sanji odpalił papierosa i pogłaskał szorstką sierść. Lew zamruczał. - Gdyby nie to, że Luffy tyle o nim opowiadał, w życiu bym na taką bestię nie wsiadł. O dziwo rozumie bardzo dużo.
- Sunny nie jest głupi! - Luffy wyglądał jak w siódmym niebie. Wtulił się tak bardzo w grzywę lwa, że cały w niej zniknął - wiedział gdzie nas zabrać!
- A właściwie... to gdzie my jesteśmy? - Zapytał Usopp.
- Sece Wyspy.
Wszyscy popatrzyli po sobie w zdumieniu.
- Co? Przecież nic tu nie ma. Po co Crocodile chciał się tu dostać, ryzykując życie swoich ludzi?
Zoro rozejrzał się wokół trochę skonsternowany. Rozpoznał potężne drzewo i okolicę, ale zwątpił, nie widziąc tego samego blasku, co za dnia. Wszystko wyglądało normalnie. Czyżby kryształowe kwiaty jedynie mu się przyśniły? Może jednak nie mają się czym martwić i piraci zostawią Serce Wyspy w spokoju?
- Czy byliśmy tu wcześniej?
Luffy kiwnął głową.
- Tak, zobacz.
Nagle chmury zeszły z drogi światłu odbijanemu przez księżyc, które teraz mogło bez przeszkód oświetlić polanę.
Wszyscy zachłysnęli się pięknem, które uraczyło ich oczy. Blask ich niemal oślepił. Pnie drzew odżyły, liście się rozwinęły, każde źdźbło trawy, każdy kwiat, wszystko mieniło się i lśniło nienaturalnym neonowo-tęczowym blaskiem. Nami padła na kolana, wyciągając drżącą dłoń w kierunku najbliższych płatków, bojąc się że je pokruszy. Kryształ był wręcz przezroczysty.
- Diamentowa łuna... - Wyszeptała Robin w całkowitym osłupieniu i przejęciu. Głos jej drżał. - Gatunek uważany za wymarły, czytałam o nim tylko w książkach... Nie sądziłam, że może gdzieś jeszcze istnieć. To cud, że widzimy to w takiej okazałości... Te kwiaty i drewno są warte miliony, o ile nie miliardy... Jeden z najbardziej pożądanych, zachwycających pięknem i solidnych surowców, z którego można by było budować statki marzeń.
Widok tym bardziej zaparł im dech w piersiach, a myśl o tak niewyobrażalnym bogactwie wywołała dreszcze.
- Istnieje legenda o Diamentowym Ogrodzie. Ludzie opowiadają ją dzieciom na dobranoc.
- Racja... Słyszałem o niej - Sanji nawet nie czuł, że cały papieros już dawno się wypalił. - Są różne wersje. Jedna mówiła o tym, że te kwiaty dają nieśmiertelność, inna że szczęście, że potrafią przywrócić zmarłych...
- Jak wiele jest teorii, tak wielu pożąda przez to kryształowych kwiatów marząc o spełnieniu swoich pragnień. Kupują więc lewe sadzonki od obieżyświatów, mając nadzieję, że wyhodują tą prawdziwą. Kto by pomyślał, że w każdej opowieści jest jakieś ziarnko prawdy...
- Chyba ziarno... - Usoppowi dopiero teraz udało się zamknąć usta. - Przecież z tego można zbudować flotę!
- Tak samo jak są piękne, tak samo mogą być niebezpieczne. Czy to w rękach złych ludzi, czy same w sobie.
Cała grupa zadrżała.
- Czy to żyje? - zapytała Nami, ze zdziwieniem wyczuwając pod palcami normalne tkanki roślin.
- Jak najbardziej. Nie wiem jednak czy zachowuje się jak zwykła roślina...
- Wątpię... - Nami zabrała dłoń, gdy natrafiła na pulsującą korę. - Coś tu jest bardzo nie tak.
- Jak ludzie Crocodila tu dotrą... Nic z tego nie zostanie - Chopper musiał otrzeć oczy, przytłoczony tym pięknem.
- Nie pozwolimy im na to.
Wszyscy obrócili się w kierunku Luffy'ego.
- Jak niby mamy dać im radę? Jest ich za wielu, a nas tylko siódemka!
- Nie jesteśmy sami.
- To znaczy?
Uśmiech chłopaka wywołał u nich tylko większy niepokój.
- Niewiele mamy czasu. Będę o wschodzie słońca.
- Dokąd idziesz? - Zoro zatrzymał go, gdy chłopak kierował się w kierunku lasu.
- Wrócę. - Powtórzył dobitniej.
- Idę z Tobą.
- Poczekaj tu na mnie.
Roronoa nie chciał go puścić. Nie podobało mu się, że chce się rozdzielić. Przecież powiedział mu wyraźnie, że potrzebuje jego pomocy.
- Idziemy razem.
Luffy wyglądał na rozdartego ale się nie poddał.
- Jesteś potrzebny tutaj.
Zoro by nie odpuścił gdyby wiedział, że chłopak zmieni zdanie. Patrzyli sobie w oczy i liczyli na to, że któryś odpuści. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Roronoa ostatecznie puścił ramię Luffyego.
- Więc wracaj szybko.
Chłopak odwrócił się i wskoczył na lwa. Rzucił mu jeszcze ostatnie spojrzenie i ponaglił Sunny'ego, by ruszyli w ciemny las.
- Glonie, mamy twoje miecze. Chodź. - powiedział Sanji widząc, jak szermierz nadal stoi i gapi się w ciemność. - Mogą tu być w każdej chwili.
- Racja.
Czekali w napięciu na jednej z drewnianych półek olbrzymiego drzewa. Część spała, część siedziała na czatach, wypatrując ludzi Crocodila. Niebo przybrało szarobłękitny odcień. Słońce zaczęło wstawać. Las przestawał wydawać się przerażający. Zoro zaczął niepokoić się o Luffy'ego. Pierwsze promienie dosięgnęły kryształowych liści, które mieniły się tęczowo, nieświadome zbliżającego się zagrożenia.
- Prześpij się, jesteś wykończony - szepnęła Robin, widząc w jakim szermierz jest stanie.
- Dam radę.
- Może jednak tu nie dotrą? W końcu ten las w magiczny sposób chroni to miejsce. - Zapytał z nadzieją Usopp, obserwując okolicę przez swoje powiększające okulary.
- Wątpię, znaleźli się za blisko granicy. Crocodile czuje, że coś tu musi być i nie odpuści. Jeżeli jest cień szansy że nie przypłynął tu na marne, przeryje całą wyspę by odnaleźć to miejsce.
Powietrze przeszył przerażający huk. Śpiący Chopper, Nami i Sanji poderwali się na nogi.
- Są blisko.
Zobaczyli dym w odległości kilometra, może dwóch.
- Na pewno wrócił po więcej ludzi. Do tego zabrał cięższy sprzęt. Torują sobie drogę - zaniepokoił się kucharz - Będzie ciężko.
- A Luffy?
Pokręcili głowami.
- To co robimy?
- Schodzimy na dół i trzymamy się planu.
Większość nocy obmyślali jakąkolwiek strategię, która wspomogłaby ich czasowo do powrotu Luffy'ego. Nie był to zbyć mądry plan, ale nic lepszego nie przyszło im do głowy. Ryzyko było duże, ale musieli spróbować. Z upływem czasu wybuchy było słychać coraz bliżej. Nie mieli nic, by się bronić przed taką armią. Do ostatniej chwili liczyli, że chłopak zdąży wrócić z pomocą, ale się nie doczekali.
Ostatni huk przewrócił kilka najbliższych drzew, które upadły na tęczową polanę. Zza pni wyłoniła się cała grupa uzbrojonych mężczyzn z Crocodilem na czele. Ich oczy błądziły po diamentowych wiatach, a usta otwarły z wrażenia.
- Będziemy bogaci!
- Kupimy sobie świat!
- Może one spełniają życzenia!
- Coś pięknego!
Ich okrzyków nie było końca. Zaczęli zrywać kwiaty i unosić ej na wysokość twarzy. Oglądali je pod słońce, chowali w kieszenie. Wszyscy wyglądali jakby ich coś opętało.
- Spokój idioci! Bądźcie czujni!
Cała szóstka nie wychodziła jeszcze z ukrycia. Patrzyła jak potoczą się najbliższe wydarzenia.
Crocodila nikt za bardzo nie słuchał, zapatrzony w to niesłychane piękno natury. Musiał ich długo uspokajać, zanim doprowadził ich do porządku. Na polanę wjechały również ciężkie armaty. Zaczęli się organizować.
- Po dzikusie i szermierzu ani śladu!
- Świetnie, zatem bierzcie siekiery i do roboty! Nie chcę by ktoś ominął chociażby jeden najmniejszy krzak tego cuda!
Zoro zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Ostrza zbliżyły się do najbliższych pni. Już nie mieli wyboru.
- Stać!
Oczy zgromadzonych zwróciły się w kierunku Nami, która wyszła im naprzeciw z rozłożonymi rękami.
- Nie możecie tego zrobić!
Najpierw ludzie wyglądali na zaskoczonych, potem zaczeli się śmiać.
- A to niby dlaczego? Bo nam zabronisz?
Purpurowa dziewczyna nie poddawała się jednak.
- Nie słyszeliście? Nie znacie legend o tych przeklętych kwiatach?! - widząc, że ich zaciekawiła, mówiła dalej - o klątwie która nad nimi ciąży?
- Brednie!
Ludzie zaczęli szeptać między sobą.
- Tych którzy je kradną spotka los gorszy niż śmierć!
- Kłamstwo!
- Słyszałem o tym, babka mi opowiadała... - jeden z marynarzy pogrążył się we wspomnieniach - o potworze mieszkającym w tęczowym drzewie...
- Skąd wiesz, że to prawda?
- Przecież kwaty też były legendą a spójrz, są tuż przed nami!
- Nie wierze jej...
- A jeżeli ma rację?
- Zabijesz nas każąc ścinać to drzewo! - Krzyczała Nami
Niektórzy się zawahali. Grupa Luffy'ego ucieszyła się, że chociaż tak mogli wpłynąć na morale przeciwnika. Zasiać ziarno zwątpienia.
- Nie słuchać jej! Kto nie marzy by zostać bogaczem?! Jutro, pojutrze będziecie mieć, co tylko zapragniecie! Czego chcieć więcej?!
Ludzka chciwość jednak zwyciężyła. Choć Nami próbowała różnych gróźb i próśb, inni przestali jej słuchać. Gdy ostrza siekier znów ruszyły ku górze, do akcji wkroczył Usopp.
Całą polanę spowił ciemnożółty, gryzący i gęsty dym. Ludzie zaczęli kaszleć, wpadać na siebie, krzyczeć. Kilka takich bomb wybuchło w całym obrębie polany. Zoro wyskoczył ukrycia, zabezpieczony przed dymem i zaczął atakować przeciwników, ogłuszając ich i obezwładniając. Padali na ziemię jak muchy, pozbawieni przytomności. Przez głowę przewijały mu się słowa legend, które usłyszał w nocy od Robin i oczy Luffy'ego, który przeraził się na myśl rozgrabienia tego miejsca. Czy rzeczywiście czekało ich niebezpieczeństwo? I imię czego walczyli?
Reszta też dołączyła do akcji. Każdy na swój sposób nokautował piratów, chcąc choć minimalnie zwiększyć swoje szanse. Całość nie trwała jednak długo.
Rozległ się kobiecy krzyk.
- Dosyć, wyłazić z tej mgły, bo poderżnę jej gardło!
Nie mieli wyboru. Zoro wściekły z bezsilności patrzył, jak za opadającą chmurą wyłaniają się dwie postacie. To była Nami i Crocodile. Nóż lekko nacinał skórę jej szyi. Cienka stróżka krwi spłynęła jej na dekolt.
- Teraz ładnie rzucisz broń...
Kapitan z niemałą satysfakcją patrzył, jak się poddają.
- Była was cała chmara... podziwiam... - zaśmiał się, widząc kucharza, młodszego majtka, mechanika i praczki. - A gdzie wasza dzika maskotka? On też ma wyjść, bo dziewczyna straci życie!
Nie docierały do niego zapewnienia, że chłopaka z nimi nie ma . Sekundy dzieliły ich najgorszego. Zoro był gotowy zaryzykować jakimkolwiek ruchem, by ocalić przyjaciółkę, ale nie musiał.
Kilka cieni wyłoniło się zza wzgórza, oślepiające słońce początkowo nie pozwalało na rozpoznanie kształtów, ale zaraz potem rozległo się kilka drapieżnych ryków dzikich kotów wielkości Sunny'ego. Zoro naliczył sześć białych tygrysów w tym lwa, który niósł na swoim grzbiecie Luffy'ego. Cień paniki przemknął przez twarze piratów, lecz nie na długo.
- Na co się gapicie?! Ognia!
Zanim koty zdążyły zbiec ze wzgórza, poleciały pierwsze armatnie kule. Większość minęła celu lecz jedna trafiła prosto w dzikiego zwierza, który zakrwawiony padł na ziemię. Nadzieja jaką mieli Roronoa z przyjaciółmi, została zastąpiona niepokojem. Przez harmider udało im się odbić Nami i podjąć kolejną walkę. Tygrysy były szybsze niż lew, ale mniejsze i mniej odporne na kule, nawet te z karabinów. Odnosiły obrażenia i pomimo, że rozrywały ciała jak śmiercionośne maszyny, zaczynały tracić siły. Ludzie, choć dziesiątkowani, szybko organizowali się przeciw nim, formując szyki i ostrzeliwując łatwe, duże cele. Szala zwycięstwa niebezpiecznie przesuwała się na stronę Crocodila. Luffy dołączył do Zoro i walczył ramię w ramię. Krzyki przeszywały powietrze, krew pokrywała ziemię.
W całym tym szale szermierz widział, jak zaraz przegrają. Ostatni tygrys został spętany i przeszyty szablami.
- Hahahahaha! Tak kończą buntownicy!
Choć walka się jeszcze nie skończyła, Corocodile już nie musiał w niej uczestniczyć. Chwycił jedną z siekier i podszedł do podnóża olbrzymiego drzewa. Wziął zamach, chcąc zanurzyć ostrze w drewnie.
- Będę królem świata!
- Nie!
Krzyk Luffy'ego był ostatnim dźwiękiem, ponieważ po zetknięciu ostrego metalu z korą, zapadła kompletna cisza. Z pnia zaczął wyłaniać się gęsty, czarny dym, formując się w monstrum o sierści ciemniejszej niż smoła i zębach ostrzejszych niż najlepsze miecze. Zoro nie potrafił określić czym to mogło być, ale był pewien, że nie należało do żadnych ze znanych mu do tej pory stworzeń. Kreatura wyjęta z koszmarów łypała groźnie na zgromadzonych pod drzewem piratów i wrzasnęła okrutnie. Załogantów przeszył strach i dreszcz, wsiąkający im aż do kości. Potwór swój wzrok skierował na stojącego najbliżej Crocodila, który puścił siekierę i będąc niezdolnym do ucieczki, patrzył jedynie jak kreatura spada na niego swoim olbrzymim pyskiem.
W jednej chwili połknęła całego człowieka, nie zostawiając po nim śladu. Jej cielsko rozbiło się o ziemię lecz jako dym ponownie uformowało się w swoją postać, tworząc jeszcze więcej głów z głodnymi ich żyć szczękami. Ludzie zaczęli krzyczeć.
Nikt nie zdołał jednak ruszyć się choć o krok, gdy wszystko spowiła ciemność, oplatając ich ciała. Wpełzła przez nozdrza i usta, zaglądając prosto do ich umysłów i serc, wypełniając je rozpaczą i bólem.
Strumień wody koił gorące ciało i zmywał zaschniętą na skórze krew. Ptaki ćwierkały, a poranne promienie słońca kąpały się w wodospadzie tworząc tęczowe iluzje. Szum wody uspokajał, więc Zoro na powrót próbował zebrać myśli.
Nie sposób opisać, co działo się wczorajszej nocy. Szermierz wracał do tych wydarzeń ale przepełniały je jedynie wrzaski, dźwięki łamanych kości, ból i cierpienie. Pamiętał strach jakiego nie doznał jeszcze nigdy w życiu. O siebie, o bliskich... Nie sądził że na tym świecie istnieje coś, co mogłoby nim wstrząsnąć do tego stopnia, że nawet teraz ciężko mu było opanować drżenie rąk. Spojrzał na nie i zacisnął je w pięści. Nigdy więcej już nie chciał się czuć tak bezradny.
Gdy ciemność odebrała mu zmysły, był jej całkowicie poddany. Trzymała go w letargu, jakby oceniała. Miał wrażenie, że trwało to całą wieczność. Nieskończoną, przerażającą, pustą wieczność. Wzdrygnął się i potrząsnął głową, przeczesując palcami swoje włosy. Czemu darowano mu życie?
Poczuł za sobą czyjąś obecność. Odwrócił się i zobaczył Luffyego. Patrzył na niego pustym wzrokiem, pozbawionym blasku. Odbijał się w nim jeszcze horror poprzedniego dnia. Choć wyglądał jak pół siebie, Zoro nie pamiętał kiedy ostatnio tak się cieszył na czyikolwiek widok.
Rozebrał się i również do niego dołączył. Obmył się z kurzu i brudu, unikając kontaktu wzrokowego.
- Wasz statek...
- Tak?
- Zaraz odpływa.
Z wczorajszej nocy niewielu pozostało żywych. Ludzi Crocodila została garstka. Po zaginionych nie pozostał nawet ślad. Ci, co nie postradali zmysłów od razu pobiegli do obozu, nie chcąc zostawać na tej wyspie choćby minuty dłużej. Szybko organizowano powrót, nie próbując już naruszać spokoju kryształowych drzew. Razem z nim przeżyli również jego przyjaciele. Czyżby potwór był w stanie dostrzec, że nie mieli złych zamiarów? Czy właśnie dlatego ich oszczędzono?
- Tak. Odpływa.
- A wy?
Zoro wyciągnął rękę i przyłożył do ciepłego policzka chłopaka, który w napięciu oczekiwał od niego odpowiedzi.
- Zostają. Sanji, Nami, Chopper, Usopp, Robin... Zostają.
- A ty?
- Hym...
Oczy Luffy'ego ożyły, znów pojawiły się w nich waleczne ogniki. Zoro uśmiechnął się i zachwiał, gdy chłopak wskoczył na niego, przywierając całym ciałem.
- Nie płyniesz, prawda?!
- Czekaj... daj mi...
- Nie pozwalam, jesteś mój!
- C-co? Jaki twój?
- Tylko mój!
Zawstydzony Zoro próbował zrzucić z siebie chłopaka, ale ten oplótł jego szyję ramionami i przywarł ustami, zachłannie skradając pocałunki. Szermierz niedługo się opierał, biorąc jego twarz w dłonie i przyciągnął do siebie. Gorąco ich ciał wywoływało przyjemne dreszcze. Czuł przez skórę jak szybko biją ich serca. Koszmary nocy zaczęły rozmywać się w świetle poranka, który witał nowy dzień.
- Nigdzie się nie wybieram.
- Shishishi - Luffy zamruczał w jego szyję, gryząc ją delikatnie - Ciesze się.
Zoro przymknął oczy i odetchnął. Może w końcu znalazł miejsce, które będzie w stanie nazwać domem? Miał nadzieję, że z Luffym i przyjaciółmi, którzy też nie mieli dokąd pójść, będzie to możliwe.
....
E, tego... *odkurza pajęczyny* dawno mnie tu nie było ^^' To już tyle minęło...? Ktoś tęsknił...?
Powiem Wam tylko tyle, że... miłość to piękna sprawa xD Polecam <3
Nie zdążyli jednak wymienić zdań bo padły kolejne strzały. Lew zaryczał wściekle, więc Luffy z Zoro czym prędzej chwycili się jego grzywy i szarpnięci, ledwo utrzymali się gdy bestia rzuciła się w mrok. Gnała przed siebie, oddalając się od piratów.
- Juuuuchu!
- Czy ktoś umie wydać mu oplecenie?
- Wolniej, wolniej! Zaraz się zrzygam!
- Czy już jesteśmy dostatecznie daleko?
W końcu lew zaczął zwalniać. Drzewa przerzedziły się i znaleźli się na polance pod ogromnym drzewem. Powietrze było spokojne, zupełnie jak przed burzą. Cisza wwiercała się w uszy tak, że ich własne oddechy były nienaturalne. Nawet strumyki nienaturalnie nie wydawały odgłosów. Powoli zsunęli się ze zwierzęcia i stanęli na miękkiej trawie, czując się nieswojo.
- Jesteśmy już bezpieczni? - Zapytał Usopp, niepewnie rozcierając drżące ze strachu ramiona i rozglądając się w panice. - Czy wy wiecie jak bardzo mamy teraz przejebane?!
- Teraz za późno by się tym martwić - Nami odwróciła się do Zoro i Luffy'ego. - Czy przez was zawsze muszą być jakieś kłopoty?! Chopper, sprawdź czy... Sunny, tak? Czy nie jest ranny.
- Tak!
Chłopiec z obawą zaczął oglądać skórę zwierzęcia, omijając jak najdalej ośliniony pysk. Nic nie zdołało jednak przebić się przez gęste futro.
- Gdyby zdążyli odpalić bazuki, nie mielibyśmy tyle szczęścia.
- Jak udało wam się go wezwać? - Zapytał szermierz, dając się razem z Luffym wyswobodzić z więzów. - Jak nas znaleźliście?
- Sam po nas przyszedł - Sanji odpalił papierosa i pogłaskał szorstką sierść. Lew zamruczał. - Gdyby nie to, że Luffy tyle o nim opowiadał, w życiu bym na taką bestię nie wsiadł. O dziwo rozumie bardzo dużo.
- Sunny nie jest głupi! - Luffy wyglądał jak w siódmym niebie. Wtulił się tak bardzo w grzywę lwa, że cały w niej zniknął - wiedział gdzie nas zabrać!
- A właściwie... to gdzie my jesteśmy? - Zapytał Usopp.
- Sece Wyspy.
Wszyscy popatrzyli po sobie w zdumieniu.
- Co? Przecież nic tu nie ma. Po co Crocodile chciał się tu dostać, ryzykując życie swoich ludzi?
Zoro rozejrzał się wokół trochę skonsternowany. Rozpoznał potężne drzewo i okolicę, ale zwątpił, nie widziąc tego samego blasku, co za dnia. Wszystko wyglądało normalnie. Czyżby kryształowe kwiaty jedynie mu się przyśniły? Może jednak nie mają się czym martwić i piraci zostawią Serce Wyspy w spokoju?
- Czy byliśmy tu wcześniej?
Luffy kiwnął głową.
- Tak, zobacz.
Nagle chmury zeszły z drogi światłu odbijanemu przez księżyc, które teraz mogło bez przeszkód oświetlić polanę.
Wszyscy zachłysnęli się pięknem, które uraczyło ich oczy. Blask ich niemal oślepił. Pnie drzew odżyły, liście się rozwinęły, każde źdźbło trawy, każdy kwiat, wszystko mieniło się i lśniło nienaturalnym neonowo-tęczowym blaskiem. Nami padła na kolana, wyciągając drżącą dłoń w kierunku najbliższych płatków, bojąc się że je pokruszy. Kryształ był wręcz przezroczysty.
- Diamentowa łuna... - Wyszeptała Robin w całkowitym osłupieniu i przejęciu. Głos jej drżał. - Gatunek uważany za wymarły, czytałam o nim tylko w książkach... Nie sądziłam, że może gdzieś jeszcze istnieć. To cud, że widzimy to w takiej okazałości... Te kwiaty i drewno są warte miliony, o ile nie miliardy... Jeden z najbardziej pożądanych, zachwycających pięknem i solidnych surowców, z którego można by było budować statki marzeń.
Widok tym bardziej zaparł im dech w piersiach, a myśl o tak niewyobrażalnym bogactwie wywołała dreszcze.
- Istnieje legenda o Diamentowym Ogrodzie. Ludzie opowiadają ją dzieciom na dobranoc.
- Racja... Słyszałem o niej - Sanji nawet nie czuł, że cały papieros już dawno się wypalił. - Są różne wersje. Jedna mówiła o tym, że te kwiaty dają nieśmiertelność, inna że szczęście, że potrafią przywrócić zmarłych...
- Jak wiele jest teorii, tak wielu pożąda przez to kryształowych kwiatów marząc o spełnieniu swoich pragnień. Kupują więc lewe sadzonki od obieżyświatów, mając nadzieję, że wyhodują tą prawdziwą. Kto by pomyślał, że w każdej opowieści jest jakieś ziarnko prawdy...
- Chyba ziarno... - Usoppowi dopiero teraz udało się zamknąć usta. - Przecież z tego można zbudować flotę!
- Tak samo jak są piękne, tak samo mogą być niebezpieczne. Czy to w rękach złych ludzi, czy same w sobie.
Cała grupa zadrżała.
- Czy to żyje? - zapytała Nami, ze zdziwieniem wyczuwając pod palcami normalne tkanki roślin.
- Jak najbardziej. Nie wiem jednak czy zachowuje się jak zwykła roślina...
- Wątpię... - Nami zabrała dłoń, gdy natrafiła na pulsującą korę. - Coś tu jest bardzo nie tak.
- Jak ludzie Crocodila tu dotrą... Nic z tego nie zostanie - Chopper musiał otrzeć oczy, przytłoczony tym pięknem.
- Nie pozwolimy im na to.
Wszyscy obrócili się w kierunku Luffy'ego.
- Jak niby mamy dać im radę? Jest ich za wielu, a nas tylko siódemka!
- Nie jesteśmy sami.
- To znaczy?
Uśmiech chłopaka wywołał u nich tylko większy niepokój.
- Niewiele mamy czasu. Będę o wschodzie słońca.
- Dokąd idziesz? - Zoro zatrzymał go, gdy chłopak kierował się w kierunku lasu.
- Wrócę. - Powtórzył dobitniej.
- Idę z Tobą.
- Poczekaj tu na mnie.
Roronoa nie chciał go puścić. Nie podobało mu się, że chce się rozdzielić. Przecież powiedział mu wyraźnie, że potrzebuje jego pomocy.
- Idziemy razem.
Luffy wyglądał na rozdartego ale się nie poddał.
- Jesteś potrzebny tutaj.
Zoro by nie odpuścił gdyby wiedział, że chłopak zmieni zdanie. Patrzyli sobie w oczy i liczyli na to, że któryś odpuści. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Roronoa ostatecznie puścił ramię Luffyego.
- Więc wracaj szybko.
Chłopak odwrócił się i wskoczył na lwa. Rzucił mu jeszcze ostatnie spojrzenie i ponaglił Sunny'ego, by ruszyli w ciemny las.
- Glonie, mamy twoje miecze. Chodź. - powiedział Sanji widząc, jak szermierz nadal stoi i gapi się w ciemność. - Mogą tu być w każdej chwili.
- Racja.
***
Czekali w napięciu na jednej z drewnianych półek olbrzymiego drzewa. Część spała, część siedziała na czatach, wypatrując ludzi Crocodila. Niebo przybrało szarobłękitny odcień. Słońce zaczęło wstawać. Las przestawał wydawać się przerażający. Zoro zaczął niepokoić się o Luffy'ego. Pierwsze promienie dosięgnęły kryształowych liści, które mieniły się tęczowo, nieświadome zbliżającego się zagrożenia.
- Prześpij się, jesteś wykończony - szepnęła Robin, widząc w jakim szermierz jest stanie.
- Dam radę.
- Może jednak tu nie dotrą? W końcu ten las w magiczny sposób chroni to miejsce. - Zapytał z nadzieją Usopp, obserwując okolicę przez swoje powiększające okulary.
- Wątpię, znaleźli się za blisko granicy. Crocodile czuje, że coś tu musi być i nie odpuści. Jeżeli jest cień szansy że nie przypłynął tu na marne, przeryje całą wyspę by odnaleźć to miejsce.
Powietrze przeszył przerażający huk. Śpiący Chopper, Nami i Sanji poderwali się na nogi.
- Są blisko.
Zobaczyli dym w odległości kilometra, może dwóch.
- Na pewno wrócił po więcej ludzi. Do tego zabrał cięższy sprzęt. Torują sobie drogę - zaniepokoił się kucharz - Będzie ciężko.
- A Luffy?
Pokręcili głowami.
- To co robimy?
- Schodzimy na dół i trzymamy się planu.
Większość nocy obmyślali jakąkolwiek strategię, która wspomogłaby ich czasowo do powrotu Luffy'ego. Nie był to zbyć mądry plan, ale nic lepszego nie przyszło im do głowy. Ryzyko było duże, ale musieli spróbować. Z upływem czasu wybuchy było słychać coraz bliżej. Nie mieli nic, by się bronić przed taką armią. Do ostatniej chwili liczyli, że chłopak zdąży wrócić z pomocą, ale się nie doczekali.
Ostatni huk przewrócił kilka najbliższych drzew, które upadły na tęczową polanę. Zza pni wyłoniła się cała grupa uzbrojonych mężczyzn z Crocodilem na czele. Ich oczy błądziły po diamentowych wiatach, a usta otwarły z wrażenia.
- Będziemy bogaci!
- Kupimy sobie świat!
- Może one spełniają życzenia!
- Coś pięknego!
Ich okrzyków nie było końca. Zaczęli zrywać kwiaty i unosić ej na wysokość twarzy. Oglądali je pod słońce, chowali w kieszenie. Wszyscy wyglądali jakby ich coś opętało.
- Spokój idioci! Bądźcie czujni!
Cała szóstka nie wychodziła jeszcze z ukrycia. Patrzyła jak potoczą się najbliższe wydarzenia.
Crocodila nikt za bardzo nie słuchał, zapatrzony w to niesłychane piękno natury. Musiał ich długo uspokajać, zanim doprowadził ich do porządku. Na polanę wjechały również ciężkie armaty. Zaczęli się organizować.
- Po dzikusie i szermierzu ani śladu!
- Świetnie, zatem bierzcie siekiery i do roboty! Nie chcę by ktoś ominął chociażby jeden najmniejszy krzak tego cuda!
Zoro zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Ostrza zbliżyły się do najbliższych pni. Już nie mieli wyboru.
- Stać!
Oczy zgromadzonych zwróciły się w kierunku Nami, która wyszła im naprzeciw z rozłożonymi rękami.
- Nie możecie tego zrobić!
Najpierw ludzie wyglądali na zaskoczonych, potem zaczeli się śmiać.
- A to niby dlaczego? Bo nam zabronisz?
Purpurowa dziewczyna nie poddawała się jednak.
- Nie słyszeliście? Nie znacie legend o tych przeklętych kwiatach?! - widząc, że ich zaciekawiła, mówiła dalej - o klątwie która nad nimi ciąży?
- Brednie!
Ludzie zaczęli szeptać między sobą.
- Tych którzy je kradną spotka los gorszy niż śmierć!
- Kłamstwo!
- Słyszałem o tym, babka mi opowiadała... - jeden z marynarzy pogrążył się we wspomnieniach - o potworze mieszkającym w tęczowym drzewie...
- Skąd wiesz, że to prawda?
- Przecież kwaty też były legendą a spójrz, są tuż przed nami!
- Nie wierze jej...
- A jeżeli ma rację?
- Zabijesz nas każąc ścinać to drzewo! - Krzyczała Nami
Niektórzy się zawahali. Grupa Luffy'ego ucieszyła się, że chociaż tak mogli wpłynąć na morale przeciwnika. Zasiać ziarno zwątpienia.
- Nie słuchać jej! Kto nie marzy by zostać bogaczem?! Jutro, pojutrze będziecie mieć, co tylko zapragniecie! Czego chcieć więcej?!
Ludzka chciwość jednak zwyciężyła. Choć Nami próbowała różnych gróźb i próśb, inni przestali jej słuchać. Gdy ostrza siekier znów ruszyły ku górze, do akcji wkroczył Usopp.
Całą polanę spowił ciemnożółty, gryzący i gęsty dym. Ludzie zaczęli kaszleć, wpadać na siebie, krzyczeć. Kilka takich bomb wybuchło w całym obrębie polany. Zoro wyskoczył ukrycia, zabezpieczony przed dymem i zaczął atakować przeciwników, ogłuszając ich i obezwładniając. Padali na ziemię jak muchy, pozbawieni przytomności. Przez głowę przewijały mu się słowa legend, które usłyszał w nocy od Robin i oczy Luffy'ego, który przeraził się na myśl rozgrabienia tego miejsca. Czy rzeczywiście czekało ich niebezpieczeństwo? I imię czego walczyli?
Reszta też dołączyła do akcji. Każdy na swój sposób nokautował piratów, chcąc choć minimalnie zwiększyć swoje szanse. Całość nie trwała jednak długo.
Rozległ się kobiecy krzyk.
- Dosyć, wyłazić z tej mgły, bo poderżnę jej gardło!
Nie mieli wyboru. Zoro wściekły z bezsilności patrzył, jak za opadającą chmurą wyłaniają się dwie postacie. To była Nami i Crocodile. Nóż lekko nacinał skórę jej szyi. Cienka stróżka krwi spłynęła jej na dekolt.
- Teraz ładnie rzucisz broń...
Kapitan z niemałą satysfakcją patrzył, jak się poddają.
- Była was cała chmara... podziwiam... - zaśmiał się, widząc kucharza, młodszego majtka, mechanika i praczki. - A gdzie wasza dzika maskotka? On też ma wyjść, bo dziewczyna straci życie!
Nie docierały do niego zapewnienia, że chłopaka z nimi nie ma . Sekundy dzieliły ich najgorszego. Zoro był gotowy zaryzykować jakimkolwiek ruchem, by ocalić przyjaciółkę, ale nie musiał.
Kilka cieni wyłoniło się zza wzgórza, oślepiające słońce początkowo nie pozwalało na rozpoznanie kształtów, ale zaraz potem rozległo się kilka drapieżnych ryków dzikich kotów wielkości Sunny'ego. Zoro naliczył sześć białych tygrysów w tym lwa, który niósł na swoim grzbiecie Luffy'ego. Cień paniki przemknął przez twarze piratów, lecz nie na długo.
- Na co się gapicie?! Ognia!
Zanim koty zdążyły zbiec ze wzgórza, poleciały pierwsze armatnie kule. Większość minęła celu lecz jedna trafiła prosto w dzikiego zwierza, który zakrwawiony padł na ziemię. Nadzieja jaką mieli Roronoa z przyjaciółmi, została zastąpiona niepokojem. Przez harmider udało im się odbić Nami i podjąć kolejną walkę. Tygrysy były szybsze niż lew, ale mniejsze i mniej odporne na kule, nawet te z karabinów. Odnosiły obrażenia i pomimo, że rozrywały ciała jak śmiercionośne maszyny, zaczynały tracić siły. Ludzie, choć dziesiątkowani, szybko organizowali się przeciw nim, formując szyki i ostrzeliwując łatwe, duże cele. Szala zwycięstwa niebezpiecznie przesuwała się na stronę Crocodila. Luffy dołączył do Zoro i walczył ramię w ramię. Krzyki przeszywały powietrze, krew pokrywała ziemię.
W całym tym szale szermierz widział, jak zaraz przegrają. Ostatni tygrys został spętany i przeszyty szablami.
- Hahahahaha! Tak kończą buntownicy!
Choć walka się jeszcze nie skończyła, Corocodile już nie musiał w niej uczestniczyć. Chwycił jedną z siekier i podszedł do podnóża olbrzymiego drzewa. Wziął zamach, chcąc zanurzyć ostrze w drewnie.
- Będę królem świata!
- Nie!
Krzyk Luffy'ego był ostatnim dźwiękiem, ponieważ po zetknięciu ostrego metalu z korą, zapadła kompletna cisza. Z pnia zaczął wyłaniać się gęsty, czarny dym, formując się w monstrum o sierści ciemniejszej niż smoła i zębach ostrzejszych niż najlepsze miecze. Zoro nie potrafił określić czym to mogło być, ale był pewien, że nie należało do żadnych ze znanych mu do tej pory stworzeń. Kreatura wyjęta z koszmarów łypała groźnie na zgromadzonych pod drzewem piratów i wrzasnęła okrutnie. Załogantów przeszył strach i dreszcz, wsiąkający im aż do kości. Potwór swój wzrok skierował na stojącego najbliżej Crocodila, który puścił siekierę i będąc niezdolnym do ucieczki, patrzył jedynie jak kreatura spada na niego swoim olbrzymim pyskiem.
W jednej chwili połknęła całego człowieka, nie zostawiając po nim śladu. Jej cielsko rozbiło się o ziemię lecz jako dym ponownie uformowało się w swoją postać, tworząc jeszcze więcej głów z głodnymi ich żyć szczękami. Ludzie zaczęli krzyczeć.
Nikt nie zdołał jednak ruszyć się choć o krok, gdy wszystko spowiła ciemność, oplatając ich ciała. Wpełzła przez nozdrza i usta, zaglądając prosto do ich umysłów i serc, wypełniając je rozpaczą i bólem.
***
Strumień wody koił gorące ciało i zmywał zaschniętą na skórze krew. Ptaki ćwierkały, a poranne promienie słońca kąpały się w wodospadzie tworząc tęczowe iluzje. Szum wody uspokajał, więc Zoro na powrót próbował zebrać myśli.
Nie sposób opisać, co działo się wczorajszej nocy. Szermierz wracał do tych wydarzeń ale przepełniały je jedynie wrzaski, dźwięki łamanych kości, ból i cierpienie. Pamiętał strach jakiego nie doznał jeszcze nigdy w życiu. O siebie, o bliskich... Nie sądził że na tym świecie istnieje coś, co mogłoby nim wstrząsnąć do tego stopnia, że nawet teraz ciężko mu było opanować drżenie rąk. Spojrzał na nie i zacisnął je w pięści. Nigdy więcej już nie chciał się czuć tak bezradny.
Gdy ciemność odebrała mu zmysły, był jej całkowicie poddany. Trzymała go w letargu, jakby oceniała. Miał wrażenie, że trwało to całą wieczność. Nieskończoną, przerażającą, pustą wieczność. Wzdrygnął się i potrząsnął głową, przeczesując palcami swoje włosy. Czemu darowano mu życie?
Poczuł za sobą czyjąś obecność. Odwrócił się i zobaczył Luffyego. Patrzył na niego pustym wzrokiem, pozbawionym blasku. Odbijał się w nim jeszcze horror poprzedniego dnia. Choć wyglądał jak pół siebie, Zoro nie pamiętał kiedy ostatnio tak się cieszył na czyikolwiek widok.
Rozebrał się i również do niego dołączył. Obmył się z kurzu i brudu, unikając kontaktu wzrokowego.
- Wasz statek...
- Tak?
- Zaraz odpływa.
Z wczorajszej nocy niewielu pozostało żywych. Ludzi Crocodila została garstka. Po zaginionych nie pozostał nawet ślad. Ci, co nie postradali zmysłów od razu pobiegli do obozu, nie chcąc zostawać na tej wyspie choćby minuty dłużej. Szybko organizowano powrót, nie próbując już naruszać spokoju kryształowych drzew. Razem z nim przeżyli również jego przyjaciele. Czyżby potwór był w stanie dostrzec, że nie mieli złych zamiarów? Czy właśnie dlatego ich oszczędzono?
- Tak. Odpływa.
- A wy?
Zoro wyciągnął rękę i przyłożył do ciepłego policzka chłopaka, który w napięciu oczekiwał od niego odpowiedzi.
- Zostają. Sanji, Nami, Chopper, Usopp, Robin... Zostają.
- A ty?
- Hym...
Oczy Luffy'ego ożyły, znów pojawiły się w nich waleczne ogniki. Zoro uśmiechnął się i zachwiał, gdy chłopak wskoczył na niego, przywierając całym ciałem.
- Nie płyniesz, prawda?!
- Czekaj... daj mi...
- Nie pozwalam, jesteś mój!
- C-co? Jaki twój?
- Tylko mój!
Zawstydzony Zoro próbował zrzucić z siebie chłopaka, ale ten oplótł jego szyję ramionami i przywarł ustami, zachłannie skradając pocałunki. Szermierz niedługo się opierał, biorąc jego twarz w dłonie i przyciągnął do siebie. Gorąco ich ciał wywoływało przyjemne dreszcze. Czuł przez skórę jak szybko biją ich serca. Koszmary nocy zaczęły rozmywać się w świetle poranka, który witał nowy dzień.
- Nigdzie się nie wybieram.
- Shishishi - Luffy zamruczał w jego szyję, gryząc ją delikatnie - Ciesze się.
Zoro przymknął oczy i odetchnął. Może w końcu znalazł miejsce, które będzie w stanie nazwać domem? Miał nadzieję, że z Luffym i przyjaciółmi, którzy też nie mieli dokąd pójść, będzie to możliwe.
KONIEC
....
E, tego... *odkurza pajęczyny* dawno mnie tu nie było ^^' To już tyle minęło...? Ktoś tęsknił...?
Powiem Wam tylko tyle, że... miłość to piękna sprawa xD Polecam <3
5 miesięcy ciszy i tylko miłość to piękna sprawa? Szkoda, że nie znalazłaś czasu , żeby krótkiej notki napisać bo to brak szacunku dla czytelników :/ Bo nie wierzę, że nie było 5 minut by napisać co się dzieje nawet :/
OdpowiedzUsuńNie czuję się w obowiązku tłumaczyć z braku mojego wolnego czasu.
UsuńPisanie jest dla mnie przyjemnością, ale do czasu, gdy ktoś też szanuje moją pracę.
Niestety tego szacunku nie czuję, a komentarze w stylu "kiedy kolejny rozdział??!" "halo??!?!? co taka cisza?" "czekam!!!!"
są bardzo nieuprzejme i nie motywują mnie zupełnie do pracy, a wręcz zniechęcają.
Nie zobowiązuję się do wstawiania postów w konkretnych terminach, ponieważ nie będę wymyślać byle czego na szybko.
Nikomu też nie karzę tego czytać i przeglądać bloga codziennie. Od tego są powiadomienia.
Każdy ma swoje życie, radze też zająć się własnym.
Nie pozdrawiam.
Jej😍 Ja czekalam! I tesknilam. I warto bylo troche poczekać😀 Dużo akcji i słodkie zakończenie, poprostu kocham😊 Nie przejmuj się Vanilia,bo masz rację Miłość to piękna sprawa. I warto się w niej zatracic😀 A wedlug mnie czekanie wzmaga apetyt i to cudowne uczucie gdy w końcu cos się pojawi, bezcenne. Pozdrawiam😊
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję:) głupio mi strasznie że musicie tyle czekać na rozdziały ale będę robić co mogę:* cieszę się, że ktoś tu jeszcze zagląda^^
UsuńŚwietny rozdział warto było poczekać, nie przejmuj się hejtem....ludzie tylko w internecie są odważni bo są ,, anonimowi". Z niecierpliwością czekam na więcej, życzę weny i powodzenia w miłości. :D :*
OdpowiedzUsuńDziękuję! :D
UsuńHej kiedy będzie rozdział Było ciepłe lato???
OdpowiedzUsuńHej bardzo fajne opowiadanie ehh już koniec dwóch światów trudnoooo ehh ludzie po prostu nie mogą się doczekać kolejnego rozdziału tak i jak ja
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
galaxa2