sobota, 25 sierpnia 2018

Było ciepłe lato 5

- Dobrze, proszę państwa, proszę trzymać się jeden za drugim i ruszamy!
- Myślisz, że Trafalgar da sobie radę?
Ace z Sanjim z niepokojem spojrzeli za siebie i na chłopaka, który tak mocno trzymał lejce, że aż mu kłykcie zbielały.
- Marco powiedział, że może nie brać w tym udziału, więc co się przejmujesz… - Portugas wzruszył ramionami, choć również się martwił. Delikatnie uderzył piętami swojego konia i ruszył za resztą w kierunku wyjścia z ujeżdżalni. Dzisiaj mieli mieć spokojną przejażdżkę po lesie. Wypuścili kilka grup, by korzystały z uroków pozamiejskich i sprawdziły się ze zwierzętami w terenie.
- Jak się tam trzymasz, Trafciu? – Zadał pytanie Ace, niepokojąc się o kolegę, który wlókł się z tyłu.
- Odwal się.
Law zazgrzytał zębami, maksymalnie skupiając się na prowadzeniu konia. Czuł na sobie ciągłe spojrzenia przyjaciół, przez co jego policzki przyozdobiły czerwone wypieki.
- Ach, ta błogość, ta cisza, to świeże powietrze! – Sabo zaciągnął się zapachem przyrody.
- Jaka radość, skoro nie ma tu żadnych kobiet… - Jęknął Sanji, odginając się w tył i ze smutkiem zerknął na szare niebo nad sobą.
- Powinieneś może przerzucić się na inne cuda natury… - Portgas zmierzył drapieżnie plecy Marco, których mięśnie ładnie rysowały się pod cienką, białą koszulą.
- Nigdy nie porzucę jędrnych, mięciutkich, różowiutkich pie…
- Spójrzcie! To zając! – Wrzasnął Luffy, przez co spłoszył zwierzynę. Popędził konia, by mógł dogonić uszatego zwierza, prującego po głównej drodze.
- Hej, zwolnij dzieciaku! – Krzyknął za nim Marco, choć raczej nie przejął się tym zbytnio, również przyspieszając, co zmusiło resztę grupy do tego samego.
- No, w końcu coś się dzieje! – Zoro aż oblizał usta.
- Ach, ten wiatr we włosach! – Sabo zarzucił swoją złotą grzywą.
Law tylko pobladł, ale dzielnie przeszedł do kłusa, pilnując tępa. Sanji na wszelki wypadek ciągle się za nim oglądał.
Niedługo potem zgubili szaraka i zwolnili, wsłuchując się w dźwięki przyrody, które grały prawdziwą ucztę dla uszu. Cudowne melodie ptaków, szmery strumyka i szelest liści odprężały im zmysły. Nawet Trafalgar w końcu trochę się zrelaksował i rozejrzał wokół.
Otaczał ich gęsty las. Za ostatnimi pniami widniały prześwity zielonej łąki. Korony sosen kiwały się, a niebo szarzało coraz bardziej. Chmury tak opadły, że prawie stykały się z drzewami. Krajobraz zmieniał się niespodziewanie z minuty na minutę. Zadrżeli, kiedy dopadły pierwsze chłodne powiewy.
- No masz, nie zapowiadali przecież deszczu… Prawda? – Jęknął Sabo, cmokając z niezadowoleniem.
- Nie może padać! Jeszcze nie dojechaliśmy do wodospadu! – Wrzasnął Luffy.
- To pewno przejściowe zachmurzenie. – Sanji bardziej miał nadzieję, niż był pewny.
- Szkoda, byłoby ciekawiej jakby trochę zagrzmiało… - Westchnął Zoro.
Jak na zawołanie, z oddali odezwał się grom.
Marco sposępniał.
- Grupo, zawracamy. W obecnym tempie powinniśmy zdążyć do obozu przed ulewą. Kiedy indziej wybierzemy się nad wodospad.
Chłopcy zajęczeli żałośnie, a Law odetchnął. Nie przypuszczali, że nagła zmiana pogody popsuje im plany. Pierwsze krople zaczęły spadać na ich odsłonięte karki, poczym wsiąkać w ich koszulki, które stawały się coraz cięższe. Z mżawki, zrobił się deszczyk. Woda spływała im do oczu, które musieli cały czas przecierać. Ace kurwił ostro, bo mokry materiał właśnie pięknie przykleił się do umięśnionych ramion Marco, i nie mógł go w pełni podziwiać.
- Słuchajcie, przyśpieszmy trochę, bo zaraz to się zamieni w prawdziwą…
Opiekun nie zdążył dokończyć zdania.
Niespodziewanie piorun przeszył niebo. Błysk oślepił ich, a grzmot rozerwał bębenki. Mieli wrażenie, że trafił dosłownie w drzewo koło nich. Konie poderwały się i wierzgnęły niespokojne. Chłopacy zaczęli je uspokajać, ale jednemu się to nie udało. Law ostatkiem sił przytrzymał się grzywy zwierzęcia, które rzuciło się pędem przed siebie. Zanim którykolwiek z jego przyjaciół się zorientował, koń był już daleko, wydostając się z lasu i galopując przez łąkę. Trafalgar ze zgrozą patrzył na niebo i na odsłonięty teren, na którym się znalazł. Całą uwagę poświęcał na utrzymaniu się w siodle, podczas gdy wierzchowiec podrywał go do góry. Zamknął oczy, czując po raz pierwszy od dawna strach.
 - Hej!
Ktoś krzyczał. Nie był w stanie odgadnąć kto. Deszcz i wiatr przybrały na sile. Tępo serca zagłuszało wszystkie inne dźwięki.
- Spróbuj go zatrzymać! Hej! Chwyć lejce!
Kolejna błyskawice przeszyła niebo. Sparaliżowany Law nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Skostniał, nadludzkim wysiłkiem próbując nie spaść. Wiatr świszczał i mokre, ciężkie krople zaczęły biczować go po ciele.
Druga para kopyt coraz głośniej dudniła mu przy uchu. Ktoś jechał teraz z nim ramię w ramię. Nagle poczuł, jak zwierzę zwalnia. Prędkość już była na tyle mała, że mógł otworzyć oczy. Przezwyciężył strach i chwycił za lejce.
Koń wierzgnął i w końcu się zatrzymał. Law przypomniał sobie jak się oddycha.
- Czyś ty do reszty zgłupiał?! Myślałem, że zawału dostanę!
Trafalgar trząsł się niesamowicie, ale przetarł oczy i spojrzał na swego wybawiciela, doznając niemałego szoku.
Eustass dyszał, próbując uspokoić też i swojego konia. Obaj byli już przemoczeni do suchej nitki. Pogoda tylko się pogarszała, a oni nadal byli na otwartej przestrzeni.
- Ruchy, musimy podjechać pod las! Bo zaraz zostanie z nas kupa węgla.
Czerwonowłosy wyrwał mu lejce i podprowadził ich pod sosny. Wtedy rozpadało się na dobre. Widoczność była na kilka kroków, a huki błyskawic rozbrzmiewały coraz częściej. Wiar hulał potężnie, niebezpiecznie kołysząc drzewami.
- Świetną porę wymyśliłeś sobie na rozrywkową przejażdżkę… - jęknął Eustass.
- Jakbym miał jakiś wybór! - Trafalgar poczuł jak wzbiera w nim gniew - nie trzeba było za mną lecieć!
- Oszalałeś?! Wywiózłby cię na drugi koniec lasu, albo zrzucił. Bogatych paniczów nie uczą wdzięczności?!
- Poradziłbym sobie!
- Jasne!
Grzmot walnął niecałe pięćset metrów od nich. Konie stanęły dęba, ale na szczęście Kid nadal miał w dłoniach drugie lejce. Law znów zamarł, wczepiając się w grzywę zwierzęcia. Czuł jak bolą go obtarte uda. Cudem nie spadł. Chwilę się z nimi szamotali.
- Musimy znaleźć jakieś schronienie! – Eustass musiał krzyczeć, by nie zagłuszył go świst powietrza – Znam jedno miejsce!
Trafalgar nie protestował. To nie był czas na kłótnie. Wydawało im się, że są w samym sercu burzy. Gałęzie, liście i igły leciały im na głowy, a w oddali słychać było trzask łamanych pni. Zrobiło się naprawdę niebezpiecznie, ale na szczęście Kid znał teren i szybko dotarli do skalnej ściany, w której znajdowało się wgłębienie na tyle głębokie, że zmieścili się tam bez problemu razem z końmi.
Trafalgar powoli zsunął się z konia, lecz nie zdawał sobie sprawy, w jakiej jest kondycji fizycznej. Gdy tylko jego stopy dotknęły ziemi, kolana ugięły się pod nim i upadł na nie, sycząc z bólu. Ręce nadal mu drżały. Był na siebie wściekły, że Eustass widzi go w takim stanie. Chłopak o dziwo zamiast się nabijać, podał mu dłoń.
- Poradzę sobie!
Odtrącił jego rękę.
- Przestań zgrywać twardziela!
Czerwonowłosy na zważając na jego protesty, wziął go brutalnie pod ramię i zawlókł pod ścianę i tam usadził.
W skale było ciszej i spokojniej. Wiatr hulał w najlepsze ale tutaj mogli być pewni, że nic im nie grozi. Law powoli uspokajał oddech i przetarł mokrą twarz. Patrzył jak Eustass ściąga koszulkę i wyrzynając ją, tworzy niemałą kałużę. Jego skóra zalśniła, gdy niebo przeszył kolejny piorun. Z całego jego ciała ściekały pojedyncze krople. Law musiał przyznać, że nawet teraz prezentował się widowiskowo. Nie chcąc siedzieć w krępującej ciszy i oddawać się dziwnym myślom, postanowił zacząć rozmowę. Dzięki temu w końcu jakoś udało mu się odwrócić wzrok od jego nagiego ciała.
- Jakim cudem mnie dostrzegłeś?
- Przypadek. Też byliśmy na trasie za wami. Widziałem jak twój koń leciał przez pole, to co miałem zrobić?
- Spandam na pewno będzie darł się na ciebie w niebogłosy.
- Gówno mnie to obchodzi - przewiesił ciuch przez siodło i opierając się o wyjście, spojrzał na szalejącą burzę - Chyba jesteś na mnie skazany – prychnął.
Długo panowała między nimi cisza, przerywana jedynie odgłosami dzikiej natury. Siedzieli naprzeciw siebie. Law, gdy mógł, obserwował go spod przymrużonych powiek. Wydawał mu się… inny. Spokojniejszy. Taki normalny. Był zaskoczony widokiem jego łagodnego profilu. Dziwnie fascynowała go druga strona chłopaka i ciekawiło, w co tak uparcie wpatrywał się w deszczu.
A nawet…
- Czemu się z nimi szlajasz? Z tą bandą pedzi. – Eustass najwyraźniej nie wytrzymał napięcia.
Pytanie wyrwało Law’a z zamyślenia.
- O to samo mogę zapytać ciebie – zaśmiał się - co tak właściwie do siebie macie? Pokradliście sobie kredki w dzieciństwie, czy co?
Kid również się uśmiechnął.
- Powiedzmy.
Nie był jednak skory do tłumaczeń.
- To po co to dalej ciągnąć?
- Bo mnie wkurwiają.
- Są specyficzni, okej, ale…
- Gówno wiesz.
- No to słucham. Powiedz mi.
Kid albo nie umiał ubrać tego w słowa, albo nie chciał dalej rozmawiać. Trafalgar jednak nie odpuścił, bo zobaczył w jego oczach coś, czego mógł się uchwycić.
- A może chodzi po prostu o to, że jesteś zazdrosny?
Chłopak poruszył się niespokojnie i prychnął, udając zażenowanie.
- Niby o co? O to że nie mają mózgów?
Law nie mógł teraz odpuścić.
- Może chodzi o Portgasa?
Eustass spojrzał na niego zaskoczonym, ale i wściekłym wzrokiem. Law nie sądził, że tak łatwo go rozgryzie po samych jedynie obserwacjach. Nie był jednak do końca pewny, więc zaczął drążyć dalej.
- O coś, co on potrafi, a ty nie.
Musiał trafić w sedno. Eustass zerwał się momentalnie, a jemu szybciej zabiło serce. Chłopak chwycił go za koszulkę i szarpnął do siebie.
- Co ty niby wiesz, co?! – krzyknął.
Trafalgar przełknął ślinę i zacisnął dłonie na nadgarstkach Kida.
- Więc jaki masz ze mną problem? – Law starał się być opanowany i nie wiedział, czemu dalej kontynuuje, lecz myśli które wypowiadał nie dawały mu spokoju już od jakiegoś czasu - Jestem tu nowy, a naskakujesz na mnie jak na największego wroga. Łazisz za mną jak obłąkany. Czemu?
Kid był wściekły.
- Jeszcze jedno słowo, a cię walnę.
- Może zazdrościsz, że Ace obnosi się ze swoją orientacją, bo sam nigdy przed nikim się do niej nie przyznałeś? Może boisz się każdego dnia, że ktoś to odkryje? Może ci się podobam, dlatego robisz wszystko, by mnie od siebie odsunąć?
Pojechał bo bandzie. Zobaczył lecącą w swoim kierunku pięść i zamknął oczy, spodziewając się ciosu. Nie był tym nawet zdziwiony.
Nic go jednak nie dosięgło.
Eustass uderzył ścianę za nim. Law poczuł tylko lekki podmuch powietrza. Chłopak przed nim dyszał wściekle. Krew spływała mu z kłykci.
- Jak… jak ty mnie wkurwiasz! – walnął skałę jeszcze raz - Nie udawaj, że wszystko wiesz!
Law był tak zaskoczony, że zabrakło mu na chwilę słów. Poczuł, jak zaschło mu w gardle i jak cały zaczyna się trząść. Drugi raz tego dnia bał się chyba jeszcze bardziej. Pierwszy raz w życiu zbierał się na taką odwagę. I tylko dlatego, że ta sama panika odbijała się w drugich oczach, odważył się otworzyć usta.
- Nie muszę udawać – szepnął. – mnie też to wkurza.
Był pewny, że świat ucichł na kilka sekund. Przeraził się, że popełnił błąd. Spojrzenie drugich oczu nagle przewierciło go na wylot, poznając najgłębszą tajemnicę jaką w sobie skrywał, zupełnie jakby wydobył ją nagą i bezbronną na powierzchnię.
A potem poczuł ciepłe i wilgotne wargi.
Były zachłanne i niedelikatne. Gorący język dotknął jego, przez co niekontrolowanie westchnął w drugie usta. Chciał to przerwać, ale silne ręce go przytrzymały, przyszpiliły wręcz do skały. Wierzgnął, lecz nie był w stanie walczyć też z samym sobą. Gdy się poddał i zaczął oddawać pocałunki, ucisk zelżał. Serce szalało mu w piersi, a rozum krzyczał, że chyba postradał zmysły, ale nie mógł się wycofać. Naparł na Kida i usiadł na niego okrakiem, prawie przewracając go na plecy. Szczupłe palce dłoni wpełzły mu pod mokrą koszulkę, a on poczuł ciepło bijące od bladej skóry. Zadrżeli. Potem zaczęły upadać kolejne, ciężkie ubrania i rozległ się cichy brzdęk pasków u spodni. Deszcz kropił coraz mniej, a niebo jaśniało, znów witając na swoim nieboskłonie słońce. Wrócił śpiew ptaków i wszystko zapachniało świeżością.

***

- Trao!
- Law!
- Śmieciu!
- Ej, nie czas na wygłupy! – Sanji kopnął Parugasa.
- No co? To że Eustass też się zgubił nie znaczy, że mam mu teraz dawać taryfę ulgową.
- Widziałeś, co to była za burza? Jakiś kataklizm! Mogło ich pozabijać! Mogło NAS pozabijać!
- Dobra, dobra… już ogarnąłem bazę. Rany…
Szukali kolegów już od dobrej godziny. Również nie byli w stanie wrócić do obozowiska więc nawałnicę przeczekali pod mostem najbliższej rzeczki. Spotkali tam grupę wariującego z wściekłości Spandama. Dobrze, że grzmot piorunów zagłuszył ich kłótnię bo na pewno byłoby ją słychać w samym obozie. Marco był bardzo blady i zamartwiał się o zaginionych chłopaków. Portugas wiedział, że mogą mieć kłopoty. Nikt nie był w stanie przewidzieć, takiej nawałnicy. Również się niepokoił, ale jak to miał w swojej naturze, raczej nie zakładał najgorszego. Właściwie zastanawiał się, czy tak naprawdę koledzy nie robią ich w konia i nie siedzą już w ciepłych domkach w ośrodku. Zadrżał, gdy wiatr nieprzyjemnie schłodził mu kark. Miał nadzieję, że nikt się nie pochoruje, nie chciał by zabrakło kompanów do nocnego picia. Zresztą na dzisiaj mieli zaplanowaną atrakcję…
Razem z Sanjim trochę oddzielili się od reszty, by omówić wieczorne plany.
- Mamy jeszcze trzy flaszki, siedem piw i jakieś świństwo, które Zoro przywiózł z domu ale szczerze, trochę się boję tego tykać. W butelce coś pływa i przypomina mi to skórę węża…
- Jak ci zabraknie alkoholu, będziesz to łykał jak niemowlę mleko.
- Mówię, że trzeba będzie się wybrać w jakiś dzień do sklepu. Nie wiem czy to starczy nawet na ten wieczór. Pytanie tylko kiedy i kto.
- Wyluzuj. Z Marco nie będzie takiej spiny jak rok temu ze Spandamem. Pamiętasz?
- To był horror. – Sanji prychnął z rozbawienia. – Nie wiem jakim cudem nie spadliśmy z tego dachu, kiedy z szajką Kida prawie nas przyłapali.
- Dobrze, że się zarwał dopiero jak sobie poszli.
- Bogowie nad nami czuwali.
- Szkoda tylko że nie nad szklanymi butelkami.
Zaśmiali się, lecz zaraz ucichli, bo oboje dostrzegli w oddaleniu kilku metrów dwa uwiązane konie.
- Jeden jest Trafalgara!
Zaczęli się zbliżać kłusem, lecz im bliżej byli, Ace’a zaczęło ogarniać pewne przeczucie. Coś świtało mu na w zakamarkach czaszki, lecz nie chciało zaskoczyć. Przyglądał się drugiemu zwierzęciu, zmysłowym pośladkom Marco, ubraniom wiszącym na krzakach i w końcu…
- Stój!
Sanji zatrzymał gwałtownie wierzchowca i spojrzał na niego zaskoczony.
- Co, co jest?!
Portgas przykazał mu ręką by był cicho i kazał się wycofać.
- Ale co? O co ci chodzi? - Zapytał szeptem, ale sam zaczął główkować, dlaczego przyjaciel odwala jakiś dziki taniec na koniu, chcąc zawrócić. – Musimy przecież sprawdzić czy nic mu nie…
Wtem zza łuku kamienia wyszedł spanikowany Law, z zaróżowionymi policzkami, potarganymi włosami i w samych bokserkach. Oparł się o skałę, udając opanowanie.
- H-hej. – wydukał.
Wszyscy trzej gapili się na siebie jak zdębiałe alpaki.
Ace i Sanji unieśli ręce w powitalnym geście.
- No siema.
W ciszy przeszkadzał szalony świergot ptaków. Law odchrząknął.
- E, tego.
- No.
- Widzę, żeś cały i zdrów.
- Owszem.
- W takim razie pójdziemy powiedzieć reszcie, że wszystko z tobą okej. Będziemy czekać eee…
- Przy mostku. Wiesz gdzie jest mostek?
- Tak. Chyba tak.
- To świetnie. To idziemy.
Sanji z Ace’m zawrócili swe konie, i powolutku, starając się nie ukazywać emocji, ruszyli przed siebie, nie odwracając się.
- Widziałeś tę malinę? Widziałeś tę malinę? Widziałeś, widziałeś?! – Nadawał piegowaty szeptem, ledwie hamując podniecenie dokonanym przez siebie odkryciem.
- Morda Portgas! Morda.
Sanjiemu jedyne co mu zaprzątało myśli, to tajemniczy właściciel drugiego konia.

***

Większość obozowiczów bała się, że ulewa popsuje im resztę atrakcji na dzisiejszy wieczór, ale pogoda bardzo szybko wróciła do poprzedniego stanu, dodatkowo racząc ich potworną duchotą. Palące słońce popołudnia wyssało każdą kropelkę wody, która nie zdążyła głębiej wsiąknąć w ziemię. Nie zniechęciło to jednak młodych ludzi, którzy przygotowywali się na wieczorne żeglowanie. Podzieleni na grupy, odpowiednio według tego, kto miał patent żeglarski, mieli wypłynąć na jezioro i symbolicznie, jak co roku, kontynuować jedną z tradycji letniego wyjazdu. Wiatr tylko delikatnie mącił powierzchnię wody, więc nie było żadnych przeciwwskazań by rezygnować z przyjemności. Grupa Luffy’ego była szczególnie podekscytowana.
- Panowie, mam nadzieję, że każdy jest OPDOWIEDNIO przygotowany? – Zapytał Sanji, poklepując swoją kieszeń w kurtce.
- Pytanie, czy nam starczy – Zoro był wyraźnie zaniepokojony. W kieszeniach jego spodni umieszczonych bliżej kolan, bulgotał jakiś płyn.
- Oby starczyło… - Zachichotał Potrgas, nieznacznie patrząc w stronę Trafalgara, który wyjątkowo mało się odzywał.
Nie wyjawili z Sanjim chłopakom, co widzieli i zapewnili Lawa, że zostawią to jako jego prywatną sprawę, ale korciło go podpytanie, co się działo dzisiejszego ranka. Chłopak nie był skory do rozmowy, a ciekawość wykręcała mu kiszki. Może jak go trochę upije to rozwiąże mu język? Jako jedyny z całej szóstki wziął plecak i miał największą część alkoholu poukrywaną między materiałem bluzy. Nie zdążył sobie zrobić „małpek” jak koledzy, ale pomyślał, że przeleje procenty w okrętowej kabinie. Na szczęście Sabo i Zoro mieli patenty, więc nie dostali żadnego opiekuna i otrzymali pełną swobodę. Ace z radości aż poprawił plecak, w którym przyjemnie pobrzękiwało szkło. Już Sanji miał go zganić, żeby się tak z tym nie obnosił, ale nie zdążył.
- Hola, hola.
Chłopacy zatrzymali się przerażeni i odwrócili powoli do tyłu.
- Co my tu mamy?
Marco wyłonił się z ciemności, lustrując ich rozbawionym wzrokiem. Musiał dobić do nich po cichu z osobnej ścieżki. Podszedł do nich i kładąc rękę na ramieniu Sabo, kazał im pokazać wnętrze swoich pakunków.
Portgas wiedział, że zaraz narobi w gacie. Właściwie wszyscy byli przerażeni, nawet jeśli ich alkohol maskowały plastikowe butelki wypełnione w większości sokiem. Opiekun przyglądał się wyciągniętym napojom i o dziwo, nie kazał im odkręcać i sprawdzać zawartości. Nie wiedzieli, czy to kwestia szczęścia, czy jego wyrozumiałości, ale Ace niestety nie miał jak uchronić się przed zdemaskowaniem i reszta też doskonale to wiedziała. Gdy przyszła jego kolej, zacisnął mocniej palce na zapięciu torby. Nie miał wyboru, Marco patrzył na niego wyczekująco. Rozpinał zamek powoli czując, jak po skroni spływa mu kropelka potu. Wszyscy wstrzymali oddech, przerażeni dalszą częścią wydarzeń. Czy wyrzucą go z obozu? Liczyli na to, że Marco może uda, że nic nie zobaczył?
Opiekun zajrzał do środka i zagwizdał. Wyrok wszystkim zmroził krew w żyłach.
- Pójdziesz ze mną, reszta może iść na łodzie.
Chłopacy spanikowali i próbowali na przemian coś powiedzieć.
- Prosimy, niech pan nas nie wydaje…!
- To był jedyny raz, to się więcej nie powtórzy!
- Zadzwoni pan do rodziców?
Ace się zdenerwował i przerwał ich wywody. Wiedział, że i tak teraz już nic nie zrobią, a mogą tylko pogorszyć sytuację. Zwłaszcza, że wątpił, by Marco nie wiedział, co znajduje się w reszcie butelek.
- Dajcie spokój. Idźcie. Dam sobie radę.
Marco potwierdził to skinieniem głowy, nadal się uśmiechając. Wyraźnie podobało mu się, że udało mu się dorwać taki przypadek obozowego przekrętu.
Pierwszy raz ktoś ich przyłapał i nie wiedzieli jakie mogą być tego konsekwencje. Portgas oddalał się z opiekunem, czując coraz większy strach i zażenowanie sobą. Gdyby tylko przelał ten cholerny alkohol, pewnie nic by się nie stało. Zbliżali się do ośrodka. Czy pójdą od razu do gabinetu dyrektora? Wiedział, że Shanks go zabije, a jak nie on, to dziadek. Dreszcz przeszedł mu po plecach.
- Co teraz ze mną będzie? - mruknął zawstydzony.
Marco nawet nie maskował tego, jaki jest rozbawiony.
- Coś wymyślę, już ty się nie martw.

.....
Co mam powiedzieć... pewnie chcecie mnie zabić x,D

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej to nie fer cholera w takim momencie ....(opowiadanie super nie będę mogła spać ) czekam z niecierpliwością na następny rozdział, kiedy mogę się spodziewać kolejnego rozdziału ???
    Brak opisu sexu tej dwójki Law i Kida ehhh
    galaxa2

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest nadzieja na kolejne rozdziały? Znalazłam blog niedawno, a zdążyłam już wszystko przeczytać co napisałaś...Ubolewam! To było świetne!

    OdpowiedzUsuń
  4. zlituj się : Vanilia i dodaj kolejny rozdział
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest jeszcze jakiś cień szansy, że Vanilia będzie kontynuowała to opowiadanie? :')

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochani, nie wiem co mnie natchnęło, ale siedzę i piszę x,D Teraz, o 4 w nocy...

    OdpowiedzUsuń