- Dobrze, proszę państwa, proszę
trzymać się jeden za drugim i ruszamy!
- Myślisz, że Trafalgar da sobie
radę?
Ace z Sanjim z niepokojem
spojrzeli za siebie i na chłopaka, który tak mocno trzymał lejce, że aż mu
kłykcie zbielały.
- Marco powiedział, że może nie
brać w tym udziału, więc co się przejmujesz… - Portugas wzruszył ramionami,
choć również się martwił. Delikatnie uderzył piętami swojego konia i ruszył za
resztą w kierunku wyjścia z ujeżdżalni. Dzisiaj mieli mieć spokojną przejażdżkę
po lesie. Wypuścili kilka grup, by korzystały z uroków pozamiejskich i
sprawdziły się ze zwierzętami w terenie.
- Jak się tam trzymasz, Trafciu?
– Zadał pytanie Ace, niepokojąc się o kolegę, który wlókł się z tyłu.
- Odwal się.
Law zazgrzytał zębami,
maksymalnie skupiając się na prowadzeniu konia. Czuł na sobie ciągłe spojrzenia
przyjaciół, przez co jego policzki przyozdobiły czerwone wypieki.
- Ach, ta błogość, ta cisza, to
świeże powietrze! – Sabo zaciągnął się zapachem przyrody.
- Jaka radość, skoro nie ma tu
żadnych kobiet… - Jęknął Sanji, odginając się w tył i ze smutkiem zerknął na szare
niebo nad sobą.
- Powinieneś może przerzucić się
na inne cuda natury… - Portgas zmierzył drapieżnie plecy Marco, których mięśnie
ładnie rysowały się pod cienką, białą koszulą.
- Nigdy nie porzucę jędrnych,
mięciutkich, różowiutkich pie…
- Spójrzcie! To zając! – Wrzasnął
Luffy, przez co spłoszył zwierzynę. Popędził konia, by mógł dogonić uszatego
zwierza, prującego po głównej drodze.
- Hej, zwolnij dzieciaku! –
Krzyknął za nim Marco, choć raczej nie przejął się tym zbytnio, również
przyspieszając, co zmusiło resztę grupy do tego samego.
- No, w końcu coś się dzieje! –
Zoro aż oblizał usta.
- Ach, ten wiatr we włosach! –
Sabo zarzucił swoją złotą grzywą.
Law tylko pobladł, ale dzielnie przeszedł
do kłusa, pilnując tępa. Sanji na wszelki wypadek ciągle się za nim oglądał.
Niedługo potem zgubili szaraka i
zwolnili, wsłuchując się w dźwięki przyrody, które grały prawdziwą ucztę dla
uszu. Cudowne melodie ptaków, szmery strumyka i szelest liści odprężały im
zmysły. Nawet Trafalgar w końcu trochę się zrelaksował i rozejrzał wokół.
Otaczał ich gęsty las. Za
ostatnimi pniami widniały prześwity zielonej łąki. Korony sosen kiwały się, a
niebo szarzało coraz bardziej. Chmury tak opadły, że prawie stykały się z
drzewami. Krajobraz zmieniał się niespodziewanie z minuty na minutę. Zadrżeli,
kiedy dopadły pierwsze chłodne powiewy.
- No masz, nie zapowiadali
przecież deszczu… Prawda? – Jęknął Sabo, cmokając z niezadowoleniem.
- Nie może padać! Jeszcze nie
dojechaliśmy do wodospadu! – Wrzasnął Luffy.
- To pewno przejściowe
zachmurzenie. – Sanji bardziej miał nadzieję, niż był pewny.
- Szkoda, byłoby ciekawiej jakby
trochę zagrzmiało… - Westchnął Zoro.
Jak na zawołanie, z oddali
odezwał się grom.
Marco sposępniał.
- Grupo, zawracamy. W obecnym
tempie powinniśmy zdążyć do obozu przed ulewą. Kiedy indziej wybierzemy się nad
wodospad.
Chłopcy zajęczeli żałośnie, a Law
odetchnął. Nie przypuszczali, że nagła zmiana pogody popsuje im plany. Pierwsze
krople zaczęły spadać na ich odsłonięte karki, poczym wsiąkać w ich koszulki,
które stawały się coraz cięższe. Z mżawki, zrobił się deszczyk. Woda spływała
im do oczu, które musieli cały czas przecierać. Ace kurwił ostro, bo mokry
materiał właśnie pięknie przykleił się do umięśnionych ramion Marco, i nie mógł
go w pełni podziwiać.
- Słuchajcie, przyśpieszmy
trochę, bo zaraz to się zamieni w prawdziwą…
Opiekun nie zdążył dokończyć
zdania.
Niespodziewanie piorun przeszył
niebo. Błysk oślepił ich, a grzmot rozerwał bębenki. Mieli wrażenie, że trafił
dosłownie w drzewo koło nich. Konie poderwały się i wierzgnęły niespokojne.
Chłopacy zaczęli je uspokajać, ale jednemu się to nie udało. Law ostatkiem sił
przytrzymał się grzywy zwierzęcia, które rzuciło się pędem przed siebie. Zanim
którykolwiek z jego przyjaciół się zorientował, koń był już daleko, wydostając
się z lasu i galopując przez łąkę. Trafalgar ze zgrozą patrzył na niebo i na
odsłonięty teren, na którym się znalazł. Całą uwagę poświęcał na utrzymaniu się
w siodle, podczas gdy wierzchowiec podrywał go do góry. Zamknął oczy, czując po
raz pierwszy od dawna strach.
- Hej!
Ktoś krzyczał. Nie był w stanie odgadnąć
kto. Deszcz i wiatr przybrały na sile. Tępo serca zagłuszało wszystkie inne
dźwięki.
- Spróbuj go zatrzymać! Hej!
Chwyć lejce!
Kolejna błyskawice przeszyła
niebo. Sparaliżowany Law nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Skostniał,
nadludzkim wysiłkiem próbując nie spaść. Wiatr świszczał i mokre, ciężkie
krople zaczęły biczować go po ciele.
Druga para kopyt coraz głośniej
dudniła mu przy uchu. Ktoś jechał teraz z nim ramię w ramię. Nagle poczuł, jak
zwierzę zwalnia. Prędkość już była na tyle mała, że mógł otworzyć oczy.
Przezwyciężył strach i chwycił za lejce.
Koń wierzgnął i w końcu się
zatrzymał. Law przypomniał sobie jak się oddycha.
- Czyś ty do reszty zgłupiał?!
Myślałem, że zawału dostanę!
Trafalgar trząsł się niesamowicie,
ale przetarł oczy i spojrzał na swego wybawiciela, doznając niemałego szoku.
Eustass dyszał, próbując uspokoić
też i swojego konia. Obaj byli już przemoczeni do suchej nitki. Pogoda tylko
się pogarszała, a oni nadal byli na otwartej przestrzeni.
- Ruchy, musimy podjechać pod
las! Bo zaraz zostanie z nas kupa węgla.
Czerwonowłosy wyrwał mu lejce i
podprowadził ich pod sosny. Wtedy rozpadało się na dobre. Widoczność była na
kilka kroków, a huki błyskawic rozbrzmiewały coraz częściej. Wiar hulał
potężnie, niebezpiecznie kołysząc drzewami.
- Świetną porę wymyśliłeś sobie
na rozrywkową przejażdżkę… - jęknął Eustass.
- Jakbym miał jakiś wybór! - Trafalgar
poczuł jak wzbiera w nim gniew - nie trzeba było za mną lecieć!
- Oszalałeś?! Wywiózłby cię na
drugi koniec lasu, albo zrzucił. Bogatych paniczów nie uczą wdzięczności?!
- Poradziłbym sobie!
- Jasne!
Grzmot walnął niecałe pięćset
metrów od nich. Konie stanęły dęba, ale na szczęście Kid nadal miał w dłoniach
drugie lejce. Law znów zamarł, wczepiając się w grzywę zwierzęcia. Czuł jak
bolą go obtarte uda. Cudem nie spadł. Chwilę się z nimi szamotali.
- Musimy znaleźć jakieś
schronienie! – Eustass musiał krzyczeć, by nie zagłuszył go świst powietrza –
Znam jedno miejsce!
Trafalgar nie protestował. To nie
był czas na kłótnie. Wydawało im się, że są w samym sercu burzy. Gałęzie,
liście i igły leciały im na głowy, a w oddali słychać było trzask łamanych pni.
Zrobiło się naprawdę niebezpiecznie, ale na szczęście Kid znał teren i szybko
dotarli do skalnej ściany, w której znajdowało się wgłębienie na tyle głębokie,
że zmieścili się tam bez problemu razem z końmi.
Trafalgar powoli zsunął się z
konia, lecz nie zdawał sobie sprawy, w jakiej jest kondycji fizycznej. Gdy
tylko jego stopy dotknęły ziemi, kolana ugięły się pod nim i upadł na nie,
sycząc z bólu. Ręce nadal mu drżały. Był na siebie wściekły, że Eustass widzi
go w takim stanie. Chłopak o dziwo zamiast się nabijać, podał mu dłoń.
- Poradzę sobie!
Odtrącił jego rękę.
- Przestań zgrywać twardziela!
Czerwonowłosy na zważając na jego
protesty, wziął go brutalnie pod ramię i zawlókł pod ścianę i tam usadził.
W skale było ciszej i spokojniej.
Wiatr hulał w najlepsze ale tutaj mogli być pewni, że nic im nie grozi. Law
powoli uspokajał oddech i przetarł mokrą twarz. Patrzył jak Eustass ściąga
koszulkę i wyrzynając ją, tworzy niemałą kałużę. Jego skóra zalśniła, gdy niebo
przeszył kolejny piorun. Z całego jego ciała ściekały pojedyncze krople. Law
musiał przyznać, że nawet teraz prezentował się widowiskowo. Nie chcąc siedzieć
w krępującej ciszy i oddawać się dziwnym myślom, postanowił zacząć rozmowę.
Dzięki temu w końcu jakoś udało mu się odwrócić wzrok od jego nagiego ciała.
- Jakim cudem mnie dostrzegłeś?
- Przypadek. Też byliśmy na
trasie za wami. Widziałem jak twój koń leciał przez pole, to co miałem zrobić?
- Spandam na pewno będzie darł
się na ciebie w niebogłosy.
- Gówno mnie to obchodzi - przewiesił
ciuch przez siodło i opierając się o wyjście, spojrzał na szalejącą burzę -
Chyba jesteś na mnie skazany – prychnął.
Długo panowała między nimi cisza,
przerywana jedynie odgłosami dzikiej natury. Siedzieli naprzeciw siebie. Law, gdy
mógł, obserwował go spod przymrużonych powiek. Wydawał mu się… inny. Spokojniejszy.
Taki normalny. Był zaskoczony widokiem jego łagodnego profilu. Dziwnie
fascynowała go druga strona chłopaka i ciekawiło, w co tak uparcie wpatrywał
się w deszczu.
A nawet…
- Czemu się z nimi szlajasz? Z tą
bandą pedzi. – Eustass najwyraźniej nie wytrzymał napięcia.
Pytanie wyrwało Law’a z
zamyślenia.
- O to samo mogę zapytać ciebie –
zaśmiał się - co tak właściwie do siebie macie? Pokradliście sobie kredki w
dzieciństwie, czy co?
Kid również się uśmiechnął.
- Powiedzmy.
Nie był jednak skory do
tłumaczeń.
- To po co to dalej ciągnąć?
- Bo mnie wkurwiają.
- Są specyficzni, okej, ale…
- Gówno wiesz.
- No to słucham. Powiedz mi.
Kid albo nie umiał ubrać tego w
słowa, albo nie chciał dalej rozmawiać. Trafalgar jednak nie odpuścił, bo
zobaczył w jego oczach coś, czego mógł się uchwycić.
- A może chodzi po prostu o to,
że jesteś zazdrosny?
Chłopak poruszył się niespokojnie
i prychnął, udając zażenowanie.
- Niby o co? O to że nie mają
mózgów?
Law nie mógł teraz odpuścić.
- Może chodzi o Portgasa?
Eustass spojrzał na niego
zaskoczonym, ale i wściekłym wzrokiem. Law nie sądził, że tak łatwo go
rozgryzie po samych jedynie obserwacjach. Nie był jednak do końca pewny, więc
zaczął drążyć dalej.
- O coś, co on potrafi, a ty nie.
Musiał trafić w sedno. Eustass
zerwał się momentalnie, a jemu szybciej zabiło serce. Chłopak chwycił go za
koszulkę i szarpnął do siebie.
- Co ty niby wiesz, co?! –
krzyknął.
Trafalgar przełknął ślinę i
zacisnął dłonie na nadgarstkach Kida.
- Więc jaki masz ze mną problem?
– Law starał się być opanowany i nie wiedział, czemu dalej kontynuuje, lecz
myśli które wypowiadał nie dawały mu spokoju już od jakiegoś czasu - Jestem tu
nowy, a naskakujesz na mnie jak na największego wroga. Łazisz za mną jak
obłąkany. Czemu?
Kid był wściekły.
- Jeszcze jedno słowo, a cię
walnę.
- Może zazdrościsz, że Ace obnosi
się ze swoją orientacją, bo sam nigdy przed nikim się do niej nie przyznałeś?
Może boisz się każdego dnia, że ktoś to odkryje? Może ci się podobam, dlatego
robisz wszystko, by mnie od siebie odsunąć?
Pojechał bo bandzie. Zobaczył
lecącą w swoim kierunku pięść i zamknął oczy, spodziewając się ciosu. Nie był
tym nawet zdziwiony.
Nic go jednak nie dosięgło.
Eustass uderzył ścianę za nim. Law
poczuł tylko lekki podmuch powietrza. Chłopak przed nim dyszał wściekle. Krew
spływała mu z kłykci.
- Jak… jak ty mnie wkurwiasz! –
walnął skałę jeszcze raz - Nie udawaj, że wszystko wiesz!
Law był tak zaskoczony, że
zabrakło mu na chwilę słów. Poczuł, jak zaschło mu w gardle i jak cały zaczyna
się trząść. Drugi raz tego dnia bał się chyba jeszcze bardziej. Pierwszy raz w
życiu zbierał się na taką odwagę. I tylko dlatego, że ta sama panika odbijała
się w drugich oczach, odważył się otworzyć usta.
- Nie muszę udawać – szepnął. –
mnie też to wkurza.
Był pewny, że świat ucichł na
kilka sekund. Przeraził się, że popełnił błąd. Spojrzenie drugich oczu nagle
przewierciło go na wylot, poznając najgłębszą tajemnicę jaką w sobie skrywał,
zupełnie jakby wydobył ją nagą i bezbronną na powierzchnię.
A potem poczuł ciepłe i wilgotne wargi.
Były zachłanne i niedelikatne.
Gorący język dotknął jego, przez co niekontrolowanie westchnął w drugie usta.
Chciał to przerwać, ale silne ręce go przytrzymały, przyszpiliły wręcz do
skały. Wierzgnął, lecz nie był w stanie walczyć też z samym sobą. Gdy się
poddał i zaczął oddawać pocałunki, ucisk zelżał. Serce szalało mu w piersi, a
rozum krzyczał, że chyba postradał zmysły, ale nie mógł się wycofać. Naparł na
Kida i usiadł na niego okrakiem, prawie przewracając go na plecy. Szczupłe
palce dłoni wpełzły mu pod mokrą koszulkę, a on poczuł ciepło bijące od bladej
skóry. Zadrżeli. Potem zaczęły upadać kolejne, ciężkie ubrania i rozległ się
cichy brzdęk pasków u spodni. Deszcz kropił coraz mniej, a niebo jaśniało, znów
witając na swoim nieboskłonie słońce. Wrócił śpiew ptaków i wszystko
zapachniało świeżością.
***
- Trao!
- Law!
- Śmieciu!
- Ej, nie czas na wygłupy! –
Sanji kopnął Parugasa.
- No co? To że Eustass też się
zgubił nie znaczy, że mam mu teraz dawać taryfę ulgową.
- Widziałeś, co to była za burza?
Jakiś kataklizm! Mogło ich pozabijać! Mogło NAS pozabijać!
- Dobra, dobra… już ogarnąłem
bazę. Rany…
Szukali kolegów już od dobrej
godziny. Również nie byli w stanie wrócić do obozowiska więc nawałnicę
przeczekali pod mostem najbliższej rzeczki. Spotkali tam grupę wariującego z
wściekłości Spandama. Dobrze, że grzmot piorunów zagłuszył ich kłótnię bo na
pewno byłoby ją słychać w samym obozie. Marco był bardzo blady i zamartwiał się
o zaginionych chłopaków. Portugas wiedział, że mogą mieć kłopoty. Nikt nie był
w stanie przewidzieć, takiej nawałnicy. Również się niepokoił, ale jak to miał
w swojej naturze, raczej nie zakładał najgorszego. Właściwie zastanawiał się,
czy tak naprawdę koledzy nie robią ich w konia i nie siedzą już w ciepłych
domkach w ośrodku. Zadrżał, gdy wiatr nieprzyjemnie schłodził mu kark. Miał
nadzieję, że nikt się nie pochoruje, nie chciał by zabrakło kompanów do nocnego
picia. Zresztą na dzisiaj mieli zaplanowaną atrakcję…
Razem z Sanjim trochę oddzielili
się od reszty, by omówić wieczorne plany.
- Mamy jeszcze trzy flaszki,
siedem piw i jakieś świństwo, które Zoro przywiózł z domu ale szczerze, trochę
się boję tego tykać. W butelce coś pływa i przypomina mi to skórę węża…
- Jak ci zabraknie alkoholu,
będziesz to łykał jak niemowlę mleko.
- Mówię, że trzeba będzie się
wybrać w jakiś dzień do sklepu. Nie wiem czy to starczy nawet na ten wieczór.
Pytanie tylko kiedy i kto.
- Wyluzuj. Z Marco nie będzie
takiej spiny jak rok temu ze Spandamem. Pamiętasz?
- To był horror. – Sanji prychnął
z rozbawienia. – Nie wiem jakim cudem nie spadliśmy z tego dachu, kiedy z
szajką Kida prawie nas przyłapali.
- Dobrze, że się zarwał dopiero
jak sobie poszli.
- Bogowie nad nami czuwali.
- Szkoda tylko że nie nad
szklanymi butelkami.
Zaśmiali się, lecz zaraz ucichli,
bo oboje dostrzegli w oddaleniu kilku metrów dwa uwiązane konie.
- Jeden jest Trafalgara!
Zaczęli się zbliżać kłusem, lecz
im bliżej byli, Ace’a zaczęło ogarniać pewne przeczucie. Coś świtało mu na w
zakamarkach czaszki, lecz nie chciało zaskoczyć. Przyglądał się drugiemu
zwierzęciu, zmysłowym pośladkom Marco, ubraniom wiszącym na krzakach i w końcu…
- Stój!
Sanji zatrzymał gwałtownie
wierzchowca i spojrzał na niego zaskoczony.
- Co, co jest?!
Portgas przykazał mu ręką by był
cicho i kazał się wycofać.
- Ale co? O co ci chodzi? -
Zapytał szeptem, ale sam zaczął główkować, dlaczego przyjaciel odwala jakiś
dziki taniec na koniu, chcąc zawrócić. – Musimy przecież sprawdzić czy nic mu
nie…
Wtem zza łuku kamienia wyszedł spanikowany
Law, z zaróżowionymi policzkami, potarganymi włosami i w samych bokserkach.
Oparł się o skałę, udając opanowanie.
- H-hej. – wydukał.
Wszyscy trzej gapili się na
siebie jak zdębiałe alpaki.
Ace i Sanji unieśli ręce w powitalnym
geście.
- No siema.
W ciszy przeszkadzał szalony
świergot ptaków. Law odchrząknął.
- E, tego.
- No.
- Widzę, żeś cały i zdrów.
- Owszem.
- W takim razie pójdziemy
powiedzieć reszcie, że wszystko z tobą okej. Będziemy czekać eee…
- Przy mostku. Wiesz gdzie jest
mostek?
- Tak. Chyba tak.
- To świetnie. To idziemy.
Sanji z Ace’m zawrócili swe
konie, i powolutku, starając się nie ukazywać emocji, ruszyli przed siebie, nie
odwracając się.
- Widziałeś tę malinę? Widziałeś
tę malinę? Widziałeś, widziałeś?! – Nadawał piegowaty szeptem, ledwie hamując
podniecenie dokonanym przez siebie odkryciem.
- Morda Portgas! Morda.
Sanjiemu jedyne co mu zaprzątało
myśli, to tajemniczy właściciel drugiego konia.
***
Większość obozowiczów bała się,
że ulewa popsuje im resztę atrakcji na dzisiejszy wieczór, ale pogoda bardzo
szybko wróciła do poprzedniego stanu, dodatkowo racząc ich potworną duchotą.
Palące słońce popołudnia wyssało każdą kropelkę wody, która nie zdążyła głębiej
wsiąknąć w ziemię. Nie zniechęciło to jednak młodych ludzi, którzy
przygotowywali się na wieczorne żeglowanie. Podzieleni na grupy, odpowiednio
według tego, kto miał patent żeglarski, mieli wypłynąć na jezioro i
symbolicznie, jak co roku, kontynuować jedną z tradycji letniego wyjazdu. Wiatr
tylko delikatnie mącił powierzchnię wody, więc nie było żadnych przeciwwskazań
by rezygnować z przyjemności. Grupa Luffy’ego była szczególnie podekscytowana.
- Panowie, mam nadzieję, że każdy
jest OPDOWIEDNIO przygotowany? – Zapytał Sanji, poklepując swoją kieszeń w
kurtce.
- Pytanie, czy nam starczy – Zoro
był wyraźnie zaniepokojony. W kieszeniach jego spodni umieszczonych bliżej
kolan, bulgotał jakiś płyn.
- Oby starczyło… - Zachichotał
Potrgas, nieznacznie patrząc w stronę Trafalgara, który wyjątkowo mało się
odzywał.
Nie wyjawili z Sanjim chłopakom,
co widzieli i zapewnili Lawa, że zostawią to jako jego prywatną sprawę, ale
korciło go podpytanie, co się działo dzisiejszego ranka. Chłopak nie był skory
do rozmowy, a ciekawość wykręcała mu kiszki. Może jak go trochę upije to
rozwiąże mu język? Jako jedyny z całej szóstki wziął plecak i miał największą
część alkoholu poukrywaną między materiałem bluzy. Nie zdążył sobie zrobić
„małpek” jak koledzy, ale pomyślał, że przeleje procenty w okrętowej kabinie. Na
szczęście Sabo i Zoro mieli patenty, więc nie dostali żadnego opiekuna i otrzymali pełną
swobodę. Ace z radości aż poprawił plecak, w którym przyjemnie pobrzękiwało
szkło. Już Sanji miał go zganić, żeby się tak z tym nie obnosił, ale nie
zdążył.
- Hola, hola.
Chłopacy zatrzymali się
przerażeni i odwrócili powoli do tyłu.
- Co my tu mamy?
Marco wyłonił się z ciemności,
lustrując ich rozbawionym wzrokiem. Musiał dobić do nich po cichu z osobnej ścieżki. Podszedł do nich i kładąc rękę na ramieniu
Sabo, kazał im pokazać wnętrze swoich pakunków.
Portgas wiedział, że zaraz narobi
w gacie. Właściwie wszyscy byli przerażeni, nawet jeśli ich alkohol maskowały
plastikowe butelki wypełnione w większości sokiem. Opiekun przyglądał się
wyciągniętym napojom i o dziwo, nie kazał im odkręcać i sprawdzać zawartości.
Nie wiedzieli, czy to kwestia szczęścia, czy jego wyrozumiałości, ale Ace
niestety nie miał jak uchronić się przed zdemaskowaniem i reszta też doskonale
to wiedziała. Gdy przyszła jego kolej, zacisnął mocniej palce na zapięciu
torby. Nie miał wyboru, Marco patrzył na niego wyczekująco. Rozpinał zamek powoli czując,
jak po skroni spływa mu kropelka potu. Wszyscy wstrzymali oddech, przerażeni
dalszą częścią wydarzeń. Czy wyrzucą go z obozu? Liczyli na to, że Marco może
uda, że nic nie zobaczył?
Opiekun zajrzał do środka i
zagwizdał. Wyrok wszystkim zmroził krew w żyłach.
- Pójdziesz ze mną, reszta może
iść na łodzie.
Chłopacy spanikowali i próbowali
na przemian coś powiedzieć.
- Prosimy, niech pan nas nie
wydaje…!
- To był jedyny raz, to się
więcej nie powtórzy!
- Zadzwoni pan do rodziców?
Ace się zdenerwował i przerwał
ich wywody. Wiedział, że i tak teraz już nic nie zrobią, a mogą tylko pogorszyć
sytuację. Zwłaszcza, że wątpił, by Marco nie wiedział, co znajduje się w
reszcie butelek.
- Dajcie spokój. Idźcie. Dam
sobie radę.
Marco potwierdził to skinieniem
głowy, nadal się uśmiechając. Wyraźnie podobało mu się, że udało mu się dorwać
taki przypadek obozowego przekrętu.
Pierwszy raz ktoś ich przyłapał i
nie wiedzieli jakie mogą być tego konsekwencje. Portgas oddalał się z
opiekunem, czując coraz większy strach i zażenowanie sobą. Gdyby tylko przelał
ten cholerny alkohol, pewnie nic by się nie stało. Zbliżali się do ośrodka. Czy
pójdą od razu do gabinetu dyrektora? Wiedział, że Shanks go zabije, a jak nie
on, to dziadek. Dreszcz przeszedł mu po plecach.
- Co teraz ze mną będzie? - mruknął zawstydzony.
Marco nawet nie maskował tego,
jaki jest rozbawiony.
- Coś wymyślę, już ty się nie
martw.
.....
Co mam powiedzieć... pewnie chcecie mnie zabić x,D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej to nie fer cholera w takim momencie ....(opowiadanie super nie będę mogła spać ) czekam z niecierpliwością na następny rozdział, kiedy mogę się spodziewać kolejnego rozdziału ???
OdpowiedzUsuńBrak opisu sexu tej dwójki Law i Kida ehhh
galaxa2
Jest nadzieja na kolejne rozdziały? Znalazłam blog niedawno, a zdążyłam już wszystko przeczytać co napisałaś...Ubolewam! To było świetne!
OdpowiedzUsuńzlituj się : Vanilia i dodaj kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Jest jeszcze jakiś cień szansy, że Vanilia będzie kontynuowała to opowiadanie? :')
OdpowiedzUsuńKochani, nie wiem co mnie natchnęło, ale siedzę i piszę x,D Teraz, o 4 w nocy...
OdpowiedzUsuń