Tytuł: Dwa
światy
Anime/Manga: One
piece
Gatunek: yaoi
Pairing: ZoroxLuffy
Zmrużył
oczy i spojrzał na wyłaniające się z mgły wierzchołki potężnych drzew. Jego
trzy złote kolczyki delikatnie zadzwoniły, gdy oglądał to jeden, to drugi brzeg
rzeki, którą wpływali na nieznany ląd. Oparł się o balustradę bocianiego
gniazda statku i zachwycił konarami baobabów, których grube, majestatyczne
korzenie sięgały głęboko w głąb czarnej wody. Zewsząd dochodziły dziwne odgłosy
owadów, dzikich ptaków i innych zwierząt, których nie potrafił nazwać. W
nozdrza uderzył go słodki zapach, a wilgotność powietrza była tak wysoka, że
można ją było kroić nożem. Widział różnokształtne cienie, oraz połyskujące
oczy, obserwujące każdy ich ruch. Na pokładzie panowała całkowita cisza, a kadłub
okrętu ciął idealnie gładka taflę, zakłócając jakąś naturalność.
Zoro uśmiechnął się dziko,
głaszcząc swoje trzy lśniące katany. Byli tu intruzami. Ludźmi, którzy
przyjechali zagarnąć te ziemie. Dżungla go ciągnęła, szeptała, by wpadł w jej
sidła. Czuł, że czeka go tu zupełnie inny świat, zupełnie nowa przygoda. Już
chciał postawić stopę na tej nieprzyjaznej ziemi. Niestety musiał zająć się
pomocą przy rozbijaniu obozu dla około setki ludzi.
Znaleźli
dość równy i obszerny teren, więc zacumowali. Cały wyładunek wraz z organizacją
zajął im pół dnia. Nienawidził wrzasków swojego nadętego jak beczka kapitana Crocodile’a,
który większość czasu siedział pod siatką na komary i popijał drinki, otoczony
pomagierami. Gdyby nie solidne wynagrodzenie i chęć przygody, w życiu nie
zaciągnąłby się na ten statek.
Dochodził
wieczór, większość szykowała się do umoszczenia swoich szanownych czterech
liter w namiotach, a on czyścił swoje miecze. Rozpalono ogniska, wyciągnięto
strawę, zaczęto biesiadować i udawać, że wcale nie znaleźli się w obcym i
tajemniczym miejscu. Jakby nic zewsząd ich nie obserwowało.
Zoro
skorzystał z okazji i wycofał się w mrok, ruszając przed siebie, próbując
pozbyć się wrażenia, że każde drzewo na oczy. Przedzierał się przez dziki
gąszcz z diabelskim uśmiechem na ustach i polizał stal jednego ze swoich
mieczy. Ta wyspa wyzwalała w nim jakieś dzikie instynkty.
Raz czy
drugi usłyszał za sobą jakiś trzask. Odwracając się jednak niczego nie
dostrzegał.
Długo
błądził wśród egzotycznej roślinności. Podziwiał świecące gałęzie, słuchał
dziwnych odgłosów wielobarwnych ptaków i oglądał ślady łap, które dalece
wykraczały wielkością poza znane mu standardy. Węszył jak myśliwy i skradał się
jak kot, rozpoczynając polowanie. W oddali słyszał jakiś szum. Obwąchał
powietrze i udał się w kierunku orzeźwiającej i słodkiej woni. Temperatura
powietrza była wysoka, a wilgotność utrudniała oddychanie. Mgła się nasilała,
przez co utrudniała widoczność. Jego biała koszulka była już cała przepocona, a
zielone włosy kleiły się do czoła.
Dotarł
nad skarpę i spojrzał w dół na królestwo wodospadów. Wokół kwitły kwiaty
wielkości dorosłego człowieka. Kraina była magiczna, porośnięta mchem i
powyginanymi krzewami. Woda była krystalicznie czysta, przez co mógł dostrzec
barwne wodorosty i ryby walczące z prądem rzeki. Zszedł z urwiska i zbliżył się
do wody. Obmył twarz i szyję, biorąc też kilka głębokich łyków. Zimna woda
koiła jego zmysły. Zanim nabrał ostatniej porcji, coś dziwnego mignęło mu w
lustrzanym odbiciu. Zamarł, ale tylko na moment, by nie dać nic po sobie
poznać.
Coś go
śledziło, jego przeczucie go nie zawiodło.
Powoli
wstał, trzymając rękę na mieczach w gotowości i zaczął przekraczać rzekę,
skacząc po kamieniach na drugi brzeg. Zmysły wyostrzyły mu się do granic możliwości.
Namacalnie czuł czyjąś obecność.
Postanowił
przechytrzyć drapieżnika. Gdy postawił stopy na ziemi, zniknął w mroku, biegnąc
w kierunku szumiącej wody. Ukrył się za wodospadem i wyciągnął klingi,
wyczekując ujawnienia się swojego prześladowcy.
Nie
musiał długo czekać. Cień szedł jego śladem pokonując tę samą trasę. Był
ostrożny ale niestety to nie wystarczyło, by nie został zauważony.
Zoro
oblizał usta i gdy nastał odpowiedni moment, przeskoczył wodną ścianę i
wyciągnął ostrze mierząc nim w przeciwnika.
Zamarł,
zdając sobie sprawę, że jego miecz jest kilka centymetrów od gardła
nastoletniego chłopca.
Jego
czarne jak węgiel oczy przeszywały go na wylot. Były dumne, patrzyły na niego z
wyższością i bez cienia lęku. Poważne ale błyszczące. Miał też czarne włosy
roztrzepane na każdą stronę. Szczupła, naga sylwetka pokryta była dziwnymi
symbolami wykonanymi z dziwnej, czerwonej masy. Na biodrach miał przepaskę,
stopy miał bose. Nie wydawał mu się znajomy z ekipy ze statku ale również też
nie groźny, więc powoli zaczął odsuwać broń, żeby go nie przestraszyć.
Nagle
chłopak uśmiechnął się i zanim Zoro był w stanie cokolwiek zrobić, ten wyminął
jego ostrze i kopnął go w tors, przez co zatoczył się i wpadł do wody.
Podnosząc
się naprędce zdołał zobaczyć jedynie część jego nogi niknącej w gąszczu
dżungli.
O nie,
nie chciał dać mu uciec.
Pognał
za nim, nie do końca wiedząc dlaczego. Przecież mógł go zostawić i wrócić już
do obozu. Tylko ten wzrok... Co w nim było?
Biegł
jak szalony. Swym mieczem przecinał przeszkody i starał nie stracić z oczu
dzikiego chłopca. Był szybki. Nie wiedział czemu bał się go zgubić.
- Hej!
Wrzasnął,
a jego krzyk przeraził okoliczne ptactwo.
Zaczęło
palić go gardło, a mięśnie odmawiać posłuszeństwa. Obraz się rozmazywał przez
pot który spływał mu do oczu. Jak to możliwe że ten chłopak był taki zwinny?
Już ledwo go dostrzegał. Ciemność dodatkowo to utrudniała.
Wypadli
na szerszą polanę, którą oświetlało blade światło księżyca lecz Zoro w końcu
musiał się zatrzymać i odsapnąć. Bok kłuł go niemiłosiernie i walczył o ustanie
na nogach oraz każdy oddech. Był pewny, że chłopak zostawił go daleko w tyle
więc odpuścił, na razie skupiając się na trzęsących mięśniach. W życiu tak
długo i tak intensywnie nie biegł.
Nagle
zamarł. Nie został sam.
Liście
przed nim zakołysały się złowieszczo na wysokości nawet czterech metrów od
ziemi. Tym razem poczuł coś znacznie gorszego od zwykłej obecności jednego
małego chłopca. Wyciągnął miecze przed siebie, choć zrobił to z niemałym
wysiłkiem. Nie wiedział nawet skąd spodziewać się wroga.
Rozległ
się złowieszczy, gardłowy pomruk. W ciemności zabłysło jedno brązowe oko oraz
zarys kła wielkości dorosłego człowieka. Wielka łapa wysunęła się zza
roślinności, a zaraz potem tułów monstrum.
Przełknął
ślinę. Nigdy nie widział tak wielkiego lwa.
Znieruchomiał
czując, że ma ostro przejebane. Zastygł, gdy para żółtych ślepi przeszywała
każdą komórkę jego ciała. Spocił się i instynktownie cofnął, ale nogi miał jak
z waty. Ciężej mu się oddychało. Nie wiedział co się dzieje. Nie bał się, więc
tym bardziej nie rozumiał. Przytłaczało go coś niespotykanego. Niewidzialna
siła sprawiła, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Miecze wypadły mu z dłoni, a
on sam padł na ziemię. Wielki pysk zwierzęcia zbliżał się do niego, odsłaniając
ostre zęby. Ciepły i śmierdzący oddech owiał go całego, a on sam przylgnął do
podłoża, gdy bestia znalazła się nad nim. Wielkie i silne łapy odcięły mu drogę
ucieczki. Gorąca ślina spłynęła na jego ramię, a gardłowy warkot wprawił jego
ciało w drżenie. Jeszcze chwila, a zwierzę miało go rozszarpać na strzępy a on
nie był w stanie nawet kiwnąć palcem.
Zanim
jednak ostry kieł sięgnął jego skóry, coś wyłoniło się z grzywy lwa. Chłopak
którego wcześniej gonił szczerzył się w uśmiechu i obserwował go z dziwną fascynacją.
Powiedział coś, czego Zoro nie zrozumiał, a zwierzę delikatnie się od niego
odsunęło. Warkot ustał. To było… dziwne… Ich kontakt wzrokowy. Nie wyczuł złych
intencji. Dzikus nie patrzył na niego jak na wroga, pomimo że mógł tak z
początku przecież pomyśleć. Zdecydowanie wiedział, że ma nad nim przewagę i
Roronoa poczuł się jak zwykły mały robak, który jest jakimś niespotykanym
okazem. Na szczęście odzyskał czucie w kończynach i był w stanie wycofać się
trochę do tyłu, wspierając się ramionami.
Chłopak
głaskał lwa i powoli zsuwał się po długich włosach, nie przestając do niego
szeptać. Postawił swą bosą stopę na ziemi i podszedł najpierw do ostrych
mieczy, które leżały sobie na boku.
-
Zostaw.- Powiedział Zoro, przez co lew znów zaczął warczeć.
Czarnowłosy
spojrzał na niego zaciekawiony. Zignorował jednak polecenie i dotknął klingi,
gładząc jej lśniącą powierzchnię i obwąchując rękojeść.
Zoro
miał wrażenie, że patrzy na małpę, która myśli, jak otworzyć banana. Zaczął się
w końcu zastanawiać, co ktoś taki tu robi i czy jest sam, czy jest z nim ktoś
jeszcze? Do tej pory, gdy zwiedzali nowe lądy, nie trafiali na tubylców.
Pierwszy raz miał do czynienia z obcym i szczerze, nie za bardzo wiedział, jak się
zachować. No i lew niczego nie ułatwiał. Nie spuszczał z niego oczu, gotowy w
każdej chwili do ataku.
- Rozumiesz, co do ciebie mówię?- Zapytał,
ciągle mając na uwadze dzikie zwierze i myśląc, jakby tu odzyskać broń.-
Zrobisz sobie krzywdę, jak będziesz się tym bawił.
Chłopak
nie zwracał na niego uwagi. Uniósł miecz i oglądał go z każdej strony. Stanął
na nogi i uniósł go w górę.
- Ja nie
żartuję.- zaczęło go drażnić, że obcy nic sobie z tego nie robi.- Hej!-
Podniósł się do siadu i wtedy lew też nie wytrzymał.
Zerwał
się i ryknął, strasząc okoliczne ptaki i inne zwierzęta, które czaiły się w
pobliżu. Zoro prawie zerwał się, by sięgnąć drugi miecz, ale chłopak stanął im
na drodze.
To było
niesamowite. Taki wielki zwierz słuchał tego chucherka i do tego położył się
nisko na ziemi, jakby okazywał skruchę. Chłopak nawet nie musiał podnosić
głosu. Mówił normalnie, w niezrozumiałym dla Zoro języku i znów przeszył go
swoim niesamowitym spojrzeniem, w którym kryła się czysta ciekawość.
Podszedł
do niego tak blisko, że Roronoa wstrzymał oddech. Pochylał się nad nim w tym
swoim małpim przykucu i zaczął… obwąchiwać?
- C-co
ty robisz?- W pierwszym odruchu po prostu spanikował. Nie ruszał się, nie chcąc
go spłoszyć, ale gdy ręce obcego zaczęły badać materiał jego koszulki, bawić
się kolczykami a jego język wylądował na jego szyi, instynktownie go odepchnął.
Rękę trzymał na jego zabliźnionym torsie i dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak
szybko bije mu serce.
Potem
stało się coś dziwnego. Chłopak chwycił
jego dłoń i oglądając ją w niedowierzaniu, przycisnął do niej swoją.
Zupełnie
jakby pierwszy raz spotkał kogoś takiego samego jak on.
Zoro
patrzył w te czarne oczy, które obdarzyły go dziwną, dziecięcą ufnością i nie
był w stanie im się oprzeć. Pierwszy raz poczuł coś takiego.
Chłopak
zaczął się emocjonować. Skakać wokół, przewracać się, najzwyczajniej w świecie
cieszyć.
- Hej,
uspokój się. Hej.- Wyciągnął do niego dłoń, ale czarnowłosy wskoczył na niego i
znów przewrócił na plecy. Siedział na nim okrakiem i zaczął coś mówić.
- Nie
rozumiem cię.- Sapnął i odchylił głowę do tyłu. Poczuł jak ciepłe palce
brzdąkają jego złotymi kolczykami w uchu.- Może spróbujemy inaczej… - Pokazał
na swoją klatkę piersiową i odchrząknął, zastanawiając się, jak najlepiej skomunikować
się z idiotą.- ZO… RO.
Chłopak
znów przekrzywił głowę.
- Zoro.
Jestem Zoro. A ty? – Pokazał na niego.
- Zo…
ro?
- Tak, a
ty?
- A ty?
Zoro!
- Nie.
- Nie!
Po
piętnastu minutach miał ochotę jebnąć twarzą w ziemię. Nawet lew wyglądał na
podirytowanego.
- Luffy!
Roronoa
podniósł wzrok na uśmiechniętą twarz chłopca który wskazywał na siebie.
-
Luffy.- przeniósł ręce na niego.- Zoro.
- Tak.
-
Sunny!- Wskazał ręką na lwa.
Szermierz
też się uśmiechnął. Może jednak się dogadają.
…
Zoro nic
nie mógł poradzić na to, że Luffy nie chciał go zostawić. Łaził za nim ciągle,
powtarzał każde zdanie i papugował, co doprowadzało go do szewskiej pasji. Po
kilku dniach nie był w stanie zatrzymać go z dala od obozu i trzymać w
tajemnicy. Już i tak było wyczynem, że nie ciągnął za sobą lwa. W ogóle jak
można było z tej dzikiej bestii zrobić sobie oswojone zwierzątko? Ostatecznie musiał
przedstawić go załodze, wtajemniczając w to spore grono osób, które nie całe
darzył sympatią. Ostatecznie Luffy nie został uznany za zagrożenie, ale wzrok
przełożonych niezbyt mu się podobał. W każdym razie nie bał się ich i nie
spuszczał z chłopca wzroku. Wiedział, że jest w stanie zapewnić mu
bezpieczeństwo. Po całym dniu ekscytacji nowoprzybyłym, mógł w końcu odetchnąć
w gronie, w którym najlepiej na tej wyprawie się czuł. Nie wiedział jeszcze czy
przyjaciele to odpowiednie słowo, ale przy nich przynajmniej wiedział, że
chłopakowi nic nie grozi. W ogóle był zdziwiony, że Luffy tak chętnie poznawał
nowe osoby. Przez chwilę nie był zachwycony tą ufnością.
- Więc
to jest ten dzikus?
- Jest…
ciekawy…- Powiedziała rudowłosa dziewczyna, której imienia Roronoa jak zwykle
nie pamiętał. Luffy akurat obwąchiwał jej sukienkę a zaraz potem zjechał nosem
na piersi. Zdzieliła go prawym sierpowym. – Zbyt ciekawy!
Chłopak
warknął na nią i już się nie zbliżał. Zaczął grzebać w jednym z kuferków i wyciągnął pierwszą
lepszą rzecz, którą była koszulka. Rozkładał ją i składał, potem dopasowując do
swojego chudego ciała.
- Nami,
bądź bardziej wyrozumiała, przecież to dzieciak.- Powiedział długonosy Usopp,
choć sam się jej bał. Zwrócił się do Zoro.- Więc mówisz, że nie ma więcej takich
jak on?
- Nie
mam pojęcia. Był sam.
- I co z
nim zrobisz?
Zoro
wzruszył ramionami. Skąd miał wiedzieć.
- Jest
uroczy.- Czarnowłosa kobieta imieniem Robin, która większość czasu siedziała
cicho, w końcu zareagowała i wyciągnęła rękę chcąc pogłaskać go po twarzy.
Luffy
pozwolił jej na to i uważnie słuchał słów które do niego mówiła, powtarzając je
za nią. Umiał już się przedstawić więc z każdym złapał kontakt, bardzo szybko
ucząc się ich imion.
-
Niesamowite. Sam go tego nauczyłeś?
Zoro
znów wzruszył ramionami. Jakoś dziwnie się czuł, dzieląc się nim z innymi. Te
kilka dni w dżungli kiedy byli tylko we dwójkę, były... takie inne. Takie tylko
ich.
- Musimy
być ostrożni. – Blondyn, który palił papierosa u wejścia do namiotu, stał na
czatach. – Nie sądzę, by Crocodile był zachwycony twoim znaleziskiem.
Był
zdziwiony że brewka tak poważnie podejdzie do sprawy. Zwykle spędzali czas na
wkurzaniu się na siebie ale teraz było inaczej. Najwyraźniej nie tylko on nie
lubił swoich przełożonych.
-
Najpierw muszę go zbadać. Żył tyle czasu sam, kto go w ogóle mógł porzucić?-
Młody doktor wykorzystał chwilę, kiedy Luffy padł mu w ramiona i chciał się do
tego zabrać ale przez to, że był taki śmiały, zaczął być również obmacywany. -
Zoro… weź go… przystopuj! – Lekarz zarumienił się po same uszy, gdy chłopak
sięgnął ręką pod jego koszulkę
- Jest
dość bezpośredni.- Zaśmiał się szermierz i odciągnął go od speszonego kolegi.
Luffy
znów zrobił niezadowoloną minę. Odkąd znalazł się w obozie ciągle mu czegoś
zabraniano. Stanął na dwóch nogach i warknął na Zoro. Ten nic sobie z tego nie
zrobił i dał mu pstryczka w nos.
Przez
chwilę sobie dokuczali, a reszta dalej dyskutowała próbując ustalić, co mogło
chłopaka spotkać.
-
Ciekawe gdzie są jego rodzice i czy w ogóle żyją…- Westchnął Usopp popijając
piwo.
-
Rodzi…ce?- Powtórzył chłopak nagle interesując się tym słowem.- Co… to…
rodzice?
- Hym…
to osoby które są ci bliskie. Jak… eee… jak Zoro na przykład!
- Nie
mieszaj mu w głowie.- Zganiła go Nami.
- Musiał
mieć jakiś kontakt z naszą mową, za szybko się uczy. - Czarnowłosa wyciągnęła
szkicownik i zaczęła coś w nim pisać. – Być może został sam wcale nie tak dawno
temu.
- I jest
za ufny. Przy nas nic mu nie grozi, ale nie wiem czy to był dobry pomysł, żeby
go tu sprowadzać.- Kucharz spojrzał na szermierza surowo.
-
Ciekawe czy miałbyś lepszy pomysł, głupia brewko.
- Hej,
Zoro, Sanji, nie kłóćcie się. Dzisiaj już jest późno. Na razie myślę, że nic
złego zdarzyć się nie powinno. Przemyślmy to przez noc. To że Crocodile jest
jaki jest nie znaczy, że zaraz go zaknebluje. Luffy jest najwyraźniej
porzuconym w dżungli dzieckiem i tyle. Nie sądzę, że zaraz będzie miał nóż na
gardle. Z drugiej strony, jest obcy, nie wiemy co mu wpadnie do głowy więc
lepiej mieć oczy szeroko otwarte. I na niego i na szefostwo.- Podsumowała ruda.
Wszyscy
przytaknęli i zmęczeni na ten wieczór myśleniem, zaczęli się zbierać.
- Co z
nim zrobisz? Zaprowadzisz do lasu?- Zainteresował się jeszcze Usopp.
- Taa…
jakbym tylko chciał mnie słuchać….- Zoro odmachnął mu, gdy Luffy wdrapał mu się
na plecy, choć zrobił to już bardzo leniwie, jakby zaraz miał paść na ziemię i
zasnąć.
Snajper
skomentował to śmiechem i opuścił namiot.
Zostali
we dwójkę.
Chłopak
był wykończony od nadmiaru wrażeń, więc gdy zrobiło się cicho, oczy same
zaczęły mu się kleić.
Zoro
odczepił go od siebie i położył na swoje łóżko, samemu kierując się na osobną
stertę koców pod jedną ze ścianek. Zanim jednak odszedł, chuda ręka chwyciła go
za nadgarstek.
-
Zostań.
Roronoa
otworzył oczy ze zdziwienia. Co prawda przez ostatnie dni w kółko używał tego
słowa, by chłopak jednak nie opuszczał dżungli i za nim nie szedł, ale postępy
w jego mowie nie przestawały go zadziwiać.
- Będę
obok.- wskazał posłanie niedaleko.
Nagle
Luffy mruknął niezadowolony i z niespotykaną siłą pociągnął go do siebie. Zoro
padł na bok, a potem na plecy i zesztywniał, kiedy chłopak położył się na jego
klatce piersiowej.
- Dobra,
dobra… niech ci będzie.
Nie
minęła chwila, jak Luffy się wygodnie ułożył i zaczął przysypiać.
Roronoa
nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczył. Jego ciało działało w
niezrozumiały dla niego sposób. Serce szaleńczo biło, dłonie się pociły, oddech
był nierówny, a w brzuchu coś ciepło się przewracało. Ten dotyk był przyjemny i
nie wiedział jak powinien się zachowywać. Nieśmiało położył rękę na nagich
plecach i pogłaskał nią wypukłe kości kręgosłupa. Sunął palcem w górę do karku
i czarnych kosmków. Poczuł jak gorące ciało zadrżało. Zarumienił się
niespodziewanie, kiedy usłyszał przy uchu głęboki mruk i zaczepny gryz w ucho.
Peszyła go ta jego dzika bezpośredniość, ale… było w niej coś pociągającego.
Chłopak wydawał się taki kruchy, a jego osobowość mówiła zupełnie co innego. W
przeciwieństwie do swojego nowego lokatora, miał dość duże problemy z
zaśnięciem.
Następny rozdział
Następny rozdział
...
Miał być z tego one shot.... Ale nie wyszło... xD Nie martwcie się, będą z tego góra trzy/cztery rozdziały. Natchnęła mnie bajka Pocahontas xD *ryje ludziom banie wciskając porno do disneya* Postaram się dodawać na przemian z "Było ciepłe lato" *choć czasem padało~....* ale zobaczymy co wen zadecyduje^^
No to tak...
OdpowiedzUsuńOba nowe opowiadanka fajne.
Co do "Było ciepłe lato" skusiło mnie że to komedia bo za paringiem nie przepadam.
I oczywiście nie w ogóle mi to nie przeszkadza. Ace jest świetny:D
Co do "Dwa światy"
Rzuciłam się od razu bo uwielbiam paring Zoro/Luffy a mało kto teraz o nich pisze:P
Bardzo fajny i czekam na wiencej:D
Pozdrawiam i przesyłam dużo weny
Muza
Ps. Niby Pocahontas a jednak Luffy zalatuje mi trochę Tarzanem:D Oczywiście nie że coś złego:D Po prostu moje prywatne odczucia w czasie czytania:D Kocham takiego Luffy'ego:D
Masz rację, Tarzan jak nic xDDD Dzięki! :) będę się starać^^
UsuńWow, mało kto teraz pisze opowiadania z tym paringiem.
OdpowiedzUsuńŻyczę duużo weny, bo go uwielbiam. ��