niedziela, 15 grudnia 2019

Było ciepłe lato 8 (END)


           
 - Kid… o rany… - jęknął, gdy gorący język przejechał po jego podbrzuszu.
- Powiedz to.
- Chcę…
Rozkosz wypełniła go po brzegi, mięśnie rozpływały w uniesieniu, palce wplotły w czerwone włosy, pogłębiając branie jego penisa w usta.
- Jezu…
- Jesteś taki słodki. – Powiedział Kid, gdy przerwał na chwilę, by podrażnić się z jego skórą ud zębami. – Jęcz głośniej.
Trafalgar odrzucał od siebie ostatnie fale wstydu, dając się ponieść tej chwili. Palce chłopaka przygotowywały go już dłuższą chwilę. Poczuł, że jest gotowy. Gotowy oddać ciało i serce.
- Bądź mój.
- A ty mój.
Po tych słowach spletli swe usta w pocałunku, a ciała się połączyły. Ich oddechy się wyrównały, odbijały cichym echem od skały, a w oczach ujrzeli odbicia tych samych pragnień i tego samego cierpienia, jakiego musieli do tej pory doświadczać.
Trafalgar czuł że to musi być prawdziwe. Bo jeśli nie, jak będzie mógł kiedykolwiek ponownie komuś zaufać?
- Mogę się dosiąść?
Skruszony głos wyrwał go ze wspomnień ostatniego deszczowego popołudnia w lesie. Zaskoczony zobaczył, że należy do osoby, która ostatnio ciągle siedzi mu w głowie.
Kiwnął głową, a Eustass usiał na mokrym pniu.
Law zaraz po incydencie w pokoju dziewczyn poszedł nad jezioro. Musiał uspokoić nerwy. Odkopując znalezione w piasku kamienie, mącił gładką taflę jeziora, która przybierała rumianych barw poranka. Powietrze pachniało rosą.
- Nie myślę tak. – Kid brzmiał ochryple.
- Cieszę się zatem.- Law drżał. Nie wiedział czy z zimna czy z emocji. Bał się na niego spojrzeć, chyba miał na policzkach mokre ślady.
- Nie powinienem był tego mówić. Przepraszam.
- Przyjmuję.
Eustass nie mógł się doczekać niczego więcej, więc również zaczął wrzucać kamyki do wody. Rozbrzmiał słodki ćwierk ptaków. Wstawał nowy dzień.
- Więc, co teraz zrobisz?
Kid wyrwał się z letargu. Chyba też bolała go głowa od świecącego słońca.
- Zależy, czy dalej będziesz mnie chciał po czymś takim.
Trafalgar miał nadzieję, że nie słyszy, jak głośno zabiło mu serce.
- Ale jesteś głupi.
Poczuł, jak jego dłoń przykrywa nieśmiało ta druga. Przestał drżeć. Niekontrolowanie się uśmiechnął.
Miał nadzieję, że tym razem nie na krótko.
Ace przemierzał puste i ciche korytarze na pierwszym piętrze, gdzie za drzwiami spali nic nieświadomi opiekunowie. Bez zastanowienia bazgrał po ich framugach zabraną z łazienki pastą do zębów. Od tak, bo go naszło, życie jest po to, żeby się śmiać. U Spandama ozdobił drewno serią powyginanych kutasów i z uśmiechem poszedł dalej. Gdy już miał zacząć ozdabiać kolejne drzwi, te niesłychanie się uchyliły do wnętrza. Zaskoczony najpierw chciał uciekać, ale z wewnątrz nie dobiegł żaden odgłos. Ktoś chyba dalej spał.
Zajrzał delikatnie, chcąc tylko zerknąć, lecz zamarł, zauważając wystającą spod kołdry kępę jasnych włosów. I wyglądało to dokładnie tak, jakby ktoś schował pod pościelą ananasa.
Nie było mowy o pomyłce. Wszechświat chciał, by znalazł się właśnie w tym miejscu i o tym czasie, otwierając mu wrota do zrekompensowania ostatniego traumatycznego wieczoru.
Ostrożnie, na palcach, powołując się na swoje szczęście, zbliżył się do łóżka. Pokoje opiekunów były tylko jednoosobowe, więc nie musiał się obawiać, że ktoś go zaskoczy. Nie był w stanie się powstrzymać, chcąc tylko na chwilę rzucić okiem na swoje bożyszcze, które musiało wyglądać przepięknie, utulone w odmętach snu. Tylko zerknie. Nic więcej. No... może strzeli fotkę. Albo dwie.
Obszedł mebel, by znaleźć się od strony jego twarzy. Pochylił się delikatnie i zadrżał, gdy poczuł zapach męskiego żelu pod prysznic. Musiał go brać zaraz przed zaśnięciem. Był tak podniecony, że nieostrożnie postawił stopę i…
Skrzyp. Podłoga zdradziła jego istnienie.
Marco momentalnie otworzył oczy. To co się stało, zostało wykonane w milisekundach. Ace nie zdążył się nawet zdziwić, jak przekoziołkował w powietrzu i wylądował powykręcany na łóżku.
 - Ała! Nie zabijaj mnie, proszę! Ała! Błagam!
Opiekun potrzebował chwili, by zrozumieć, że zaraz złamie rękę swojemu podopiecznemu. Puścił Ace’a z obronnego uchwytu i usiadł na łóżku, sięgając po okulary z nocnej szafki.
O, na co dzień musi nosić soczewki, zdążył zarejestrować piegowaty, ocierając ukradkiem łzy bólu. Przekręcił się na plecy. Ale ten jego menszczyzna ma refleks! Tylko brać! Do tego spał bez koszulki! Jakie on ma mięśnie! I ten tatuaż... Mrau...
- Co ci odbiło? – Marco przetarł twarz, dopiero go rozpoznając. – Co tu robisz? Która jest godzina? – zerknął na zegarek.
- He He He… No, tego… drzwi były otwarte to… chciałem sprawdzić czy nie dokonało się tu jakieś włamanie, morderstwo… takie tam… na wszelki.
- Jak otwarte? Zaraz, czy ja czuję alkohol?
- Ups… - Ace zakrył usta ręką. No tak, przecież dopiero co obalił kilka kieliszków. Jeszcze mu szumiało w głowie. Ale dramat! Chyba szczęście go jednak opuściło. Żegnaj kolejny roku na obozie!
Marco patrzył na niego dalej niewyraźnie. To trwało tak długo, że Portgas bał się, że znowu zwymiotuje tylko tym razem z nerwów. W końcu jednak opiekun się zaśmiał, zdając sobie sprawę, że ta sytuacja jest trochę absurdalna.
Ace zamiast dalej się stresować to stwierdził, że mężczyzna wygląda naprawdę seksownie w okularach. To było silniejsze od niego. Zachwyt nad nim przejmował kontrolę nad umysłem.
Blondyn westchnął.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić, co? – Podparł podbródek na dłoni i spojrzał na niego w taki sposób, że Ace był gotowy…
To stało się równie szybko, jak wcześniejsze powalenie go na łóżko. Jego wargi znalazły się na ustach Marco, czując ich miękkie ciepło. Gdy się zorientował, było już za późno.
Co.
Co?
CO?!
Czemu to zrobił?!
Ace odsunął się jak oparzony, i wypuścił z płuc całe powietrze. Właściwie, to chciał się udusić. Czy serio był aż tak pijany?
Wzrok Marco nie zdradzał niczego. Po prostu na niego patrzył. Nie potrafił wyczytać z niego ani nienawiści, ani zaskoczenia, ani niczego, czego mógł się uchwycić by nie zatonąć w poczuciu palącego wstydu.
Nagle na korytarzu rozległ się wrzask.
- Co do kur…?! Co to jest?! Kto to zrobił!
To Spandam darł się, widząc dzieło na swoich drzwiach. Jego kroki zbliżały się niebezpiecznie szybko. Zaraz miał uchylić drzwi i zobaczyć coś, co na pewno nie będzie mile widziane na dywaniku u dyrektora. Ace chciał coś wymyślić ale w głowie miał pustkę.
Na szczęście Marco nie stracił zimnej krwi i nakrył go kołdrą w ostatniej chwili, ruszając do drzwi, w których znalazł się Spandam.
- Czego się tak wydzierasz z samego rana? Wszystkich pobudzisz.
- Chcesz zobaczyć czego się dopuściły te głupie smarkacze?! Całe drzwi mam uwalone! W… W…
- O, penisy. – Wychylił się blondyn, by dostrzec, o co tyle szumu.
- Dokładnie!
Ace stwierdził, że to kolejny dar od niebios i chyba ostatni. Wyturlał się z pościeli, upadł miękko na podłogę i przeczołgał się pod drzwi łazienki. Gdy się w niej znalazł, wstał, rozglądając się po niej w poszukiwaniu ratunku.
Prysznic. Za płytki brodzik, nie da rady się utopić. Kibel. Rura odpływowa za wąska, nie spuści się w niej chyba że… żyletka do golenia. Po prostu się poćwiartuje i ucieknie przez kanał. Law podobno chce być chirurgiem, może jak mu wyjdzie Kidem to go łaskawie pozszywa. Dobra, jednak to chujowe pomysły, może… okno?
Bez zastanowienia otworzył je i spojrzał w dół. To tylko pierwsze piętro, jak dobrze upadnie, to może się zabije. Dobra, chyba nie chciał umierać. A może powinien? Wszedł na parapet. Jest i gałąź. Trochę daleko to drzewo, ale może jak się dobrze odbije? Zawsze pozostawała mu żyletka na zlewie. Uderzył się w twarz. Teraz, albo nigdy.
Skoczył.
Jego ręce chwyciły konar i w tej samej chwili, w której pomyślał „o ja pierdole, udało się!”, zaraz pojawiło się „o kurwa”
Gałąź nie wytrzymała jego ciężaru i złamała się. Lecąc w dół nie zdążył nawet mrugnąć.
Spotkanie z twardą ziemią odebrało mu dech. Nie był w stanie złapać powietrza i myślał, że dusi się od złamanego kręgosłupa. Przerażenie wykręcało mu mózg. Po chwili jednak mięśnie zadziałały i wyprostował się, uruchamiając płuca.
Żyję! To cud!
Upewnił się, że prócz siniaków nie ma złamanych nóg i pognał wzdłuż budynku, nie oglądając się za siebie.
Co mu wpadło do tego durnego łba?! Owszem, nigdy nie uważał się za osobę poważną, ale nigdy niezrównoważoną. A jak Marco doniesie na niego? Wyśmieje go? Tak, to będzie dobra kara za jego życie. Tak to się właśnie kończy. Rozważał nawet modlitwę za swą duszę.
Znalazł się właśnie na wysokości okna dziewczyn, u których rozgrywała się wczorajsza gra. Może Sanji dalej tam jest? Potrzebował go natychmiast!
Nie zastanawiając się, zaczął pukać w szybę, licząc na szybki odzew. Robił to coraz bardziej ponaglająco, co poskutkowało. Blondyn wyjrzał niepewnie, ale upewniając się, że to Ace, otworzył okno.
- Co ty wyprawiasz, Portgas?! – szepnął wściekły. – nie wiesz, że jestem… - odchrząknął – …zajęty?
- Kotku, coś się stało?
- Nic słoneczko, śpij sobie – rzucił do zaspanej jeszcze dziewczyny i odwrócił do Ace’a – stary zgotowałeś mi niebo na ziemi! Chyba cię pocałuję! -  szepnął, wychylając się z okna. Blondyn wyglądał na tak szczęśliwego, jak jeszcze nigdy w życiu.
- Super! Rad jestem wielce, a teraz słuchaj, masz mi pożyczyć tak z… pięćset tysięcy? Potrzebuję na już.
- Co? – Sanji pokręcił głową zastanawiając się, czy dobrze usłyszał.
- No chajsu, mamony, bilona, chyba tyle starczy.
- Ale po co? Coś się stało? – nawet nie zarejestrował jaka to kwota.
- Musze natychmiast wyjechać z kraju. Najlepiej na Arktykę. I poddać się operacji plastycznej, może zmienić płeć?
- Stary, co się dzieje, wyglądasz blado.
- Nie mam czasu wyjaśniać.
Nagle z placu głównego dało się usłyszeć wystrzał i głośny krzyk Smokera, który kazał natychmiast stawić się wszystkim na porannej zbiórce.

Chłopacy cudem zdołali zebrać się w kupie po swoich nocnych ekscesach. Apel dotyczył oczywiście pomazianych pastą do zębów drzwi. Kazali przyznać się winnym, ale Ace stał jak trusia, zbyt przerażony by podnieść wzrok. Wykręcał sobie palce, nie mając odwagi  spojrzeć na Marco, który również stał z resztą kadry. Tym razem nie wziął odpowiedzialności, po za tym dalej walił alkoholem. Za karę wszyscy uczestnicy, swojego ostatniego dnia mieli za zadanie nie tylko wyczyścić drzwi swoich opiekunów, ale również uprzątnąć plac, stołówkę i korytarze do południa. Tyle wyzwisk, jakich piegowaty nasłuchał się pod swoim anonimowym adresem jeszcze nigdy nie doświadczył. W duchu dziękował, że to już ostatni dzień. Wstawił mopa do wiadra i otarł pot z czoła. Jeszcze tylko całe kolejne piętro.
- Ace. Powiedz, że to nie jest twoja wina, co? – Sanji również zasuwał ze ścierką, przecierając parapet.
- Jestem beznadziejny…
Blondyn poklepał go po ramieniu.
- Gdyby nie wczoraj, pewnie chciałbym cię zabić. Ale w sumie,  dzięki tobie mam dziewczynę. Powinienem cię nosić na rękach.
- A jest spoko? Nie robi cię w konia?
- Wydaje się… Autentyczna. I ciągle do mnie macha lub wypisuje SMS-sy. Do tego nie przeszkadzają jej papierosy. Nie mam na co narzekać. Chyba największym zaskoczeniem są dla mnie Zoro i Bonney. Cieszę się, że ten glon nie był jedynym, który dobrze na tym wszystkim wyszedł.
- Kid i Law chyba też się dogadali…
- A propo, nigdy nie mówiłeś że coś między wami zaszło. Jestem trochę zawiedziony, że mi nie powiedziałeś.
- To było dawno. Wstyd mi za to. Wylądowaliśmy w łóżku, tak wyszło. Niefortunnie jego współlokator był w łazience, nakrył nas. Dla mnie był to zabawne, ale Kid… wybiegł. Nie poszedłem go szukać. Od tamtej pory mnie nienawidził, a ja uważałem, że jest głupi, że się tym przejmuje i tyle. Myślałem jak dzieciak, a on naprawdę doświadczał wtedy przykrości. Chyba stracił przyjaciela.
- Prawdziwy z ciebie dupek. Nie ma co.
- Do tego pocałowałem Marco.
Sanji prawie skręcił kark, tak szybko odwrócił głowę by wybałuszyć na niego oczy.
- Że co proszę?!
- Gdy niebawem ktoś mnie zabije, rozrzuć moje prochy w jakimś romantycznym miejscu, co? Zrobisz to dla mnie?
- Przestań, nie czas umierać. Lepiej opowiedz mi wszystko ze szczegółami.
Ace westchnął i z nieprzyjemnością odtworzył każdy szczegół dzisiejszego poranka.
Ten dzień miał być zwieńczony pokazem sztucznych ogni, które przygotował ich nowy opiekun Marco. Z tej okazji rozpalane było największe ognisko oraz odpalano muzykę, przy której obozowicze tańczyli i zajadali się tłustymi kiełbaskami, zapominając o trudach dzisiejszego dnia. Ace patrzył z zazdrością jak Zoro oddaje swoją porcję wygłodniałej Bonney, jak Sanji całuje w rękę swoją nową dziewczynę oraz jak Vivi, Koala, Sabo, Nami i Luffy dotrzymują towarzystwa Trafalgarowi, przy którym stał niepewnie Kid. Nawet jego kumple, Appo i Killer, mimo że wyglądali na najbardziej skonsternowanych, jakoś przełknęli przemianę swojego lidera. Od czasu do czasu padały nieprzyjemne wyzwiska, ale do rękoczynów było daleko. Wszystko się jednak dobrze ułożyło, tylko nie dla niego.
Gdy odważył się w końcu zerkać na Marco, ten nie obdarzył go nawet jednym spojrzeniem. Przez cały wieczór.
Żałował, że nie ma przy sobie piwa albo jakiegoś mocnego alkoholu jak wczoraj.
Postanowił zafundować sobie samotny spacer nad jezioro. Gdy tak szedł, poczuł zimny powiew wiatru. Zdziwiło go to, bo ostanie dni były naprawdę gorące. Poczuł potrzebę i gdy znalazł się nad brzegiem jeziora, musiał się odlać. Tafla była dość ciemna, więc spojrzał w górę zastanawiając się, gdzie się podział księżyc i nagle to zobaczył.
Olbrzymią, czarną chmurę. I pierwszy piorun.
Gdy grzmot dosięgnął jego uszu, zerwał się prawdziwy wiatr.
 Jak to możliwe, że burza nadeszła tak niespodziewanie?
Zapiął rozporek i już chciał wracać do obozu kiedy nagle jego wzrok padł na pomost.
Znajdowały się na nim opakowania uszykowanych fajerwerków, gotowych tylko do odpalenia. Do północy było jeszcze sporo czasu, przecież jak deszcz je zaleje, nic z nich nie zostanie. Nie zastanawiając się długo, pobiegł, gorączkowo myśląc, czy powinien je czymś przykryć, czy znosić do lasu? Było ich za dużo, ale zdecydował się, że schowa je pod pomostem, pod którym znajdował się kawałek suchej ziemi. Biegał jak oszalały w tę i z powrotem walcząc z nadciągającą chmurą i coraz częstszymi grzmotami. Czy możliwe że przez głośną muzykę nie było ich słychać w obozie?
Zapachniało deszczem. W ostatniej wręcz chwili ukrył ostatnie pudełko, wdzięczny za to, że pomost jest częściowo w tym miejscu betonowy. Nie był jednak pewny czy wilgoć nie uszkodzi fajerwerków. Nagle po obu jego stronach powstała ściana wody.
Ace skulił się, czując się jak w środku jakiegoś cyklonu. To las czy morze, na litość boską!? Cieszył się jednak, że zdążył. Stwierdził, że nie będzie tu siedział całą burzę więc wszedł w deszcz i osłaniając oczy, ruszył w kierunku ośrodka. Momentalnie zmoknął, ale nie przejmował się tym, deszcz był ciepły.
Nagle zamarł, gdy przed nim pojawiła się ludzka sylwetka.
Był to Marco, cały zdyszany, który musiał tutaj biec co sił w płucach. Patrzył to na niego, to na pomost, z którego zniknęły fajerwerki i nic nie rozumiał. Jego mokre ubranie cudownie oblepiło jego wysportowaną sylwetkę.
- Schowałem je! – Partugas próbował przekrzyczeć wiatr. – Są pod pomostem, chyba nic im…
Nie zdążył dokończyć. Blondyn podszedł do niego i niesamowitą zażartością go pocałował.
Pod Ace’em ugięły się kolana. Czy to sen? Usta których tak pragnął dotykały jego własnych, a gorący język splótł się z jego w namiętnym pocałunku. Niewiele myśląc chwycił go za szyję i przyciągnął bardziej, chyba nigdy w życiu nikogo tak bardzo nie pragnąc jak właśnie w tej chwili. Ich mokre ciała przylgnęły do siebie a Portgas zawstydził się, gdy jego niekontrolowane podniecenie dało się wyczuć spod cienkiego materiału sportowych spodenek. Marco odsunął się od niego niechętnie i spojrzał w oczy. Ace utonął pod intensywnością jego wzroku i oblizał usta, trzymając się kurczowo jego mokrej koszulki, żeby przypadkiem od niego nie uciekł.
- Choć.
Poszedł za nim, znikając z plaży. Serce waliło mu jak oszalałe gdy zobaczył w oddali budkę, z której można było wypożyczać łódki. Jego dłoń płonęła pod uściskiem tej drugiej, która ciągnęła go w to ustronne miejsce, w którym będą sami. Tylko on i Marco. Nie był w stanie uwierzyć. Może jednak gdzieś upadł i za mocno uderzył się w głowę?
Wewnątrz było ciasno, ale ciszej i przytulnie. Ace przestraszył się, że to jest jedynie jego wyimaginowana rzeczywistość, ale szybko się uspokoił kiedy Marco znów wziął go w objęcia.
- Doprawdy... jak ty to robisz...?
Wyszeptał mu do ucha a piegowaty zadrżał, gdy odgarniał mu z czoła przylepioną mokrą grzywkę. Za żadne skarby nie chciał się z tego budzić. Zaczął składać na jego szyi piekące pocałunki, a on nie był dłużny, wsuwając dłoń w luźny materiał spodenek. Wzdychali sobie w usta, nie mogąc się nasycić tym dotykiem. Blondyn podprowadził go pod ścianę z kapokami, na którą wpadli i rozrzucając je wokół siebie, zaczęli ściągać  z siebie mokre ubrania. Wokół natura szalała, jakby wtórowała ich podnieceniu, które odbierało im rozum. Ace chcąc dać z siebie więcej, klęknął i wziął w usta penisa, który żywo na to zareagował. Marco oblizał usta i wygiął się w tył, głaszcząc pieszczotliwie jego włosy. Piorun rozjaśnij jego tors z tatuażem i Partugas zachłysnął się doskonałością każdego napiętego mięśnia, który został oświetlony. Długo to nie trwało, gdy blondyn go zdominował i odsuwając go od siebie, położył na drewnianej podłodze, przyszpilając pocałunkami. Pomimo panującego chłodu, oni go nie czuli, paląc się z rozkoszy. Piegowaty jęknął, gdy poczuł ucisk u wejścia w swoje ciało. Marco zwolnił, drażniąc się z nim jeszcze chwilę, wyczekując momentu, gdy Ace będzie gotowy. Chłopak z zawstydzeniem przyznał, że jego opiekun zna się na rzeczy i gdy był gotowy dojść, Marco wypełnił go, po sam koniec. Wbił paznokcie w plecy mężczyzny i cały spięty wstrzymał oddech z bólu.
Blondyn nie poruszał się, składając leniwe pocałunki na jego skroni, gryząc go w ucho, szepcząc niesamowicie sprośne rzeczy, o które by go nigdy nie podejrzewał. Rozluźniał się stopniowo, aż w końcu sam ze zniecierpliwienia poruszył biodrami, zachęcając by ten rozpoczął się z nim kochać. To było doskonałe.
Marco co chwilę go całował, albo patrzył, jak Ace z przyjemności się pod nim wije. Uniósł mu trochę nogi, by mieć do niego głębszy dostęp, co piegowaty przyjął z niesłychaną rozkoszą. Nie musiał hamować głosu, nikt ich tu nie mógł usłyszeć. Jęczał, wzdychał, bezwstydnie dotykał torsu i twarzy mężczyzny w którym bezsprzecznie się zakochał. Gdy Marco pocałował jego dłoń, patrząc półprzytomnie, bał się, że to wyznanie wyrwało się z jego ust. Odchylając się w tył doszedł w chwili, gdy blondyn chwycił go w garść i tak przyjemnie ścisnął, że nie był w stanie tego powstrzymać. Ciepły biały płyn trysnął na jego brzuch a wewnątrz poczuł, że penis Marco również sztywnieje wewnątrz niego, a po udach spływa coś ciepłego.
Pocałował go. Znowu i znowu. Robił to dopóki ich ciał nie opuściły ostatnie dreszcze przyjemności.
Blondyn padł obok niego, dysząc z wysiłku. Ace również nie mógł opanować oddechu, zupełnie jakby przebiegł kilometry. Oboje zaczęli się śmiać ze szczęścia i splatać ze sobą swoje palce.
O dach bębniły już ostatnie krople ulewy.


Pociąg ruszył, zostawiając w tyle ośrodek, jezioro i lasy, które zostały zastąpione przez pola i miasta.
 - Będziesz do mnie pisał, prawda? Prawda? Odwiedzisz mnie? – jęczała Baby 5 przyciśnięta całą sobą do ramienia Sanjiego.
- Oczywiście, kochana.
Ace stwierdził, że trochę jednak mdli go widok tak rozćwierkanego przyjaciela. Sabo z Koalą to przynajmniej się przy nich powstrzymywali. Nami z Vivi próbowały się pogodzić z tym, że blondyn już nie poświęca im całej swojej uwagi. Luffy i Zoro kłócili się o jakąś grę a Law siedział w przedziale z Kidem i jego przyjaciółmi. Czasem wpadały do nich Monet z Bonney, ale tylko po to, by się trochę popsocić. W końcu udało im się odzyskać Baby 5, a Sanji mógł z nim w końcu porozmawiać.
- I co? Co teraz z wami będzie? – zapytał go szeptem, poprawiając pomiętoloną przez dziewczynę koszulę.
Ace pokazał mu telefon i wpisany w niego numer telefonu Marco.
- Nie wierzę! Nie sądziłem, że ci się to uda, Portgas. Jestem pod wrażeniem.
- Co więcej, mieszka tylko miasto ode mnie. Pociągiem się jedzie trochę mniej niż godzinę. Wykłada tam chemię, jako początkujący wykładowca na uniwerku i wszystko wskazuje na to, że tam zostanie.
- Żartujesz? Nie mów że to rozważasz!
- Cóż, czas zacząć poważnie myśleć o swoim życiu.
- Ty i nauka? Proszę cię, nie wytrzymasz semestru.
- Wiesz, teraz mam motywację – mrugnął do niego.
- Niesamowite ile rzeczy się wydarzyło na tych wakacjach…
- Tak…
Ace jeszcze raz spojrzał na numer telefonu. Zaśmiał się, bo właśnie to próbował wydobyć od Marco pierwszego dnia, gdy wziął go za uczestnika obozu. Rzeczywiście, dużo się zmieniło od tamtego czasu.
- Ten rok możemy uznać za szczególnie udany!
Ace miał nadzieję, że teraz każdy kolejny tylko będzie lepszy. Schował telefon i spojrzał za okno, uśmiechając się do swojego piegowatego oblicza w szybie.

 KONIEC

...
Kamień z serca mi spadł, jak napisałam ostatnie zdanie. Pisałam to przecież okrągłe dwa lata! Jak żeście to wytrzymali, ja nie wiem. Bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa, i nawet te ponaglające, każde miało na mnie jakiś wpływ w tym wszystkim. Cud, jeśli ktoś wytrwał. Choć będzie to może brzmieć jak wymówka, ale dzięki temu że było to tak rozłożone w czasie, byłam w stanie dodać kilka rzeczy, które zdecydowanie ubarwiły opowiadanie, zmieniając pierwotną historię, z czego jestem bardziej zadowolona. Co do przyszłości bloga, nie potrafię powiedzieć co teraz będzie. Choć ostatnie rozdziały sprawiły mi naprawdę dużo frajdy, moje życie nie pozwala na oddanie się całkowicie tej pasji. Niczego zatem nie obiecuję, ani niczego nie zapewniam. Wiedzcie że to nie jest ostatnie opowiadanie, które miałam w głowie. Tym razem jednak, gdy coś zostanie opublikowane, będzie to od początku do końca skończona historia i rozdziały będą wychodzić regularnie. Dziękuję jeszcze raz i mam nadzieję, że do następnego napisania :D :*







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz