niedziela, 4 czerwca 2017

Było ciepłe lato 2


Ace był tak zmęczony ostatnimi egzaminami, całą tą akcją w pociągu i nielegalnym przemytem alkoholu, że odpadł jako pierwszy. Wypił może… z dwa piwa? Jak kamień usnął i obudził się na dźwięk mrożącego krew w żyłach budzika.
Szamocząc się w pościeli spadł na ziemię. Odezwały się głosy jego przyjaciół.
- Nie… proszę nie…
- Czemu te śniadania są o 8 rano…
Portgas rozkleił oczy, które poraziły promienie słońca. Opatulony jeszcze w kołdrze zaczął się wić w stronę łazienki.
- Wyłączcie to gówno…
- Który idiota wziął na budzik śmiech jakiejś laleczki z horroru, co? Prawię się posrałem ze strachu…- Jęknął Sabo i przekręcił się na drugi bok.
Ace czuł się jak robak. Robak którego przydepnięto butem.
- To niesprawiedliwe że mam kaca…- mruknął do siebie.
Łyknął sobie zdrowo z kranu i przemył twarz. Zobaczył się w lustrze i próbował ułożyć swoje loczki, które sterczały na każdą stronę.
- Ale niesamowite że dalej jestem przystojny…
- Wypad z łazienki narcyzie.- Sanji zwlókł się z łóżka i zaczął szykować sobie rzeczy.
- Co to jest, do cholery?!- Ace aż przetarł oczy, wskazując na pidżamę przyjaciela, który chciał go wykurzyć.
- Coś ci się nie podoba?
- Ona jest w pieprzone króliczki!
Nastąpiła chwila ciszy. Sabo również podniósł głowę z poduszki. Aż zmrużył oczy by lepiej się przyjrzeć.
- Serio jest w króliczki. Różowe.
Sanji wyglądał, jakby zaraz miał dostać drgawek z wściekłości. Zrobił się cały czerwony.
 - To piżama od mojej matki. Radzę wam przemilczeć temat.- wycedził przez zęby.
- Okej, okej, nie pytam.
Ace uniósł ręce w obronnym geście, przez co puścił kołdrę i pokazał im się takim, jakim go Pan Bóg stworzył.
- Na miłość boską, Ace! Co ty masz z tym rozbieraniem we śnie! I wypad z łazienki!
Sanji wyrzucił go z pomieszczenia i zamknął drzwi.
Sabo tylko westchnął i znów schował się pod pościel błagając o jeszcze pięć minut.
***
Umyci, ziewając i przeciągając się zmierzali już w stronę stołówki. Zaczęło się robić gwarnie gdy zewsząd nadciągali obozowicze. Pogoda była przecudowna. Zero wiatru, jedynie ciepłe słoneczko i zapach świeżości. Pod ich butami trzeszczała przyjemnie leśna ściółka.
- Cześć chłopaki.
Przywitał ich Zoro, który niósł śpiącego jeszcze Luffy’ego na barku.
- Nie mów, że go ubierałeś.- Ace przyglądał się martwemu bratu i dostrzegł jeszcze jedną osobę, która z nimi szła.- O, siema. My się znamy?
Przyjrzał się chłopakowi. Wczoraj siedział już tylko z Sabo i Sanjim, więc nie miał okazji jeszcze zrobić obchodu zapoznawczego z nowymi nabytkami.
- Trafalgar Law.
- Ace jestem. Portgas Ace.
Podali sobie dłonie.
Nowy miał trochę ciemniejszą karnację, taki latynoski typ urody. Czarne, krótko przycięte włosy, w uszach kolczyki, a na dłoniach, które do połowy włożone były w kieszenie dżinsowych nakrapianych spodni, widniały wzory tatuaży. Ace pokiwał z uznaniem głową. Całkiem dobra dupa, ale niestety nie jego gust.
- Czaaaaaad, dużo ich masz?- Pochylił się by lepiej widzieć literki na palcach.
- Trochę.
Ace miał jakąś chorą manie na ozdabianie własnego ciała. Chętnie sam by sobie coś wytatuował… Może na ramieniu? Tak, na pewno na ramieniu. Myślał o jebnięciu sobie na nim swojego imienia. A co. Jak samouwielbienie, to już po całości.
- To nowy. Jest pierwszy raz. Luffy go wytrzasnął z pociągu. Jesteśmy teraz we trójkę w pokoju.
- Ochocho, wybraniec.- Nachylił mu się do ucha.- Wyrazy współczucia. Mój brat tak naprawdę jest niedorozwinięty… Jakbyś potrzebował ratunku… ała!
Sabo pociągnął go za fraki.
- Poprawka, oboje są niedorozwinięci.
- Ty też należysz do tej rodziny!
Nowego bardzo bawiło ich zachowanie.
Przekomarzali się wesoło, czując już zapach dochodzący ze stołówki. Mieli wejść do środka, kiedy drogę zagrodziło im trzech chłopaków. Zatrzymali się naprzeciw siebie.
Jeden długowłosy blondyn, umięśniony jak bodygard, drugi wyglądający jak zdeformowane dziecko Mikela Jacksona i trzeci płomiennowłosy obwieszony metalowymi łańcuchami, który odezwał się jako pierwszy.
- Patrzcie, patrzcie, kogo tu mamy… Znaleźliście sobie nową pizdeczkę do ekipy?- Wskazał na Trafalgara.
- Wal się Kid.- Sabo splunął na ziemię.
- Co jest?
Law wydawał się zaniepokojony tą sytuacją.
- Ci goście? – Ace kiwnął na nich i pospieszył z wyjaśnieniem.- To trójka ofiar przemysłu gumowego.
Rudy słysząc to najeżył się i podszedł krok bliżej chwytając go za koszulkę.
- Uważaj sobie Portgas. Mamy jeszcze kilka nie załatwionych spraw.- Strzelił kośćmi palców.- A ty młody…- Zwrócił się do Lawa.- Lepiej mnie zapamiętaj. Jestem Eustass Kid. I dowiedz się, z kim lepiej się trzymać.
Zoro zrzucił na ziemię Luffy’ego, który momentalnie się przebudził i podszedł do szefa wrogiej ekipy.
- Możemy zawsze rozwiązać to teraz.
Ace już był gotowy żeby się prać po mordach. Jeżeli za czymś nie tęsknił to właśnie za nimi. Chociaż widok Killera i Appo nie drażnił go jeszcze tak bardzo, jak ryj Kid’a.
- Hej!
Wszyscy spojrzeli w kierunku stojącej obok grupki dziewczyn.
- Ledwo żeście przyjechali i już macie zamiar dostawać szlabany?!
- Nami! Moje słońce zaranne i wieczorne! – Sanji padł dziewczynie do stóp i ucałował dłoń. – Oraz ma piękności Vivi i Koalo.
Na szczęście to rozluźniło trochę atmosferę, a do chłopaków nie przemawiało zostanie już pierwszego dnia ukaranym, więc niechętnie się przystosowali.
- Żenada…- Eustass wywrócił oczami i puszczając Ace’a kiwnął reszcie, by też odpuściła.- To nie koniec.
Portgas prychnął i odprowadził go wzrokiem. Gdyby nie to, że zdecydowanie tego ranka nie był w formie to przywaliłby mu z dyńki.
Przywitali się z dziewczynami i wymienili kilkoma pierwszymi wrażeniami na obozie. Portugas żałował, że tyle go ominęło przez te cholerne poprawki. 
Luffy za to oczywiście nic nie ogarnął i rozglądał się półprzytomnie. Nagle jednak jego nozdrza rozszerzyły się jak szalone, a źrenice powiększyły.
- Co się dzieje? Czy to…? Jedzenie!- Luffy przebił się przez tłum wchodzących na stołówkę ludzi i zniknął im z oczu.
- Przynajmniej mamy stolik.- Sabo podniósł kciuk w górę.
Wewnątrz panował gwar podekscytowanych głosów. Obecnych mogło być nawet około pięćdziesiątki. Ace przejeżdżał wzrokiem po twarzach i większości nie poznawał. Może tylko kilka mało znaczących, które w żaden sposób z roku na rok się nie były godne zapamiętania. Zwrócił uwagę na pewno na jeden stolik przy którym wśród szarej masy wyróżniały się trzy dziewczyny. Jedna z nich, zielonowłosa sokolica zwana Monet, jako jedyna skrzyżowała z nim spojrzenia i oblizała lubieżnie usta. Tej to jakoś zawsze się bał. Miała w sobie coś dzikiego. Mało się odzywała a miał wrażenie, że w jej mózgu tworzą się plany zniszczenia świata. Aż przeszył go dreszcz. Druga, nosząca dziwną ksywkę Baby 5, promieniała na widok każdego męskiego osobnika i zarzucała przy nich swoimi długimi, czarnymi lokami. Wiedział jednak, że jej urok jest bardzo mylący i omijał ją szerokim łukiem. Jak jej nagle odbijało potrafiła gołymi rękami złamać drewnianą dechę. Bóg świadkiem, widział to na żywo i gały mu prawie z orbit wyleciały. No i ostatnia dziewczyna, różowowłosa Jewelry Bonney. Ta to dopiero potrafiła się bić jak niejeden chłop. Również doświadczył i nie poleca. Znana była z tego, że wciąż rywalizowała z Luffy’m o to, kto potrafi zjeść więcej dokładek na stołówce. Miała ostry język co nieszczególnie przypadło do gustu dziewczynom z ich ekipy i Nami za każdym razem jak ją widziała miała ochotę wydrapać jej oczy. Ciężko mu było powiedzieć czy za nimi przepada, ale na pewno wolał unikać. W końcu to baby, ich nie zrozumiesz.
Dłużej nie miał czasu się rozglądać bo zasiadł do stolika. Były sześcioosobowe więc wszyscy chłopacy się pomieścili. Dziewczynom też udało się usiąść niedaleko. Talerze z jedzeniem już czekały, więc zaczęli się zajadać. Mieli do wyboru wędliny, sery, płatki, jakiś owoc i różnego rodzaju inne cuda, co podaje się na śniadania. Jak zwykle tworzyły się kolejki po mleko, robiły się stosiki zużytych opakowań po maśle oraz dżemie i co jakiś czas ktoś gdzieś wybuchał śmiechem. Ace’owi bardzo tego brakowało.
Przez cały posiłek unikał wzrokiem tylko jednego miejsca. Stolików dla kadry.
Jednak gdy skończyli jeść, w hali rozległ się głos szefa obozu, bossa nad bossami, Edwarda Newgate’a, który z resztą był dla nich zagadką bo pojawiał się tylko na otwarciu i zakończeniu imprezy. Przezywali go białobrody i Ace nigdy tego nie pojmował, bo koleś jedynie świecił białym wąsem. Wyobrażał sobie, że może kiedyś wyglądał jak Święty Mikołaj i stąd to się wzięło. Zawsze bawiła go ta wizja, ale zaraz potem czuł na sobie szatański wzrok tego dziada i doznawał wizji najgorszych świąt Bożego Narodzenia ever.
Nie skupił się szczególnie na jego mowie bo jego wzrok prześlizgnął się na mężczyznę, który siedział zaraz obok.
- To ten kolo? Ten przyćpany?
Sanji go szturchnął i wskazał brodę w kierunku Marco.
Kiwnął twierdząco i przełknął ślinę. Dzisiaj w jego mniemaniu wyglądał jeszcze cudowniej niż wczoraj. A liczył na to, że chociaż ciut mu przejdzie.
- Serio? On?
- Z czym masz problem?
- No bo… jakoś tak… eee…
- Wygląda jak ananas.
Wszyscy przy stoliku zaczęli trząść się ze śmiechu, który cudem udało im się powstrzymać. Ace spojrzał na najmłodszego brata wilkiem.
- Chuj wam w dupę. Przynajmniej nie będę mieć konkurencji.
Obruszył się jak urażona panna.
- Nie no, jak na to jaki masz gust, to zdecydowanie twój najlepszy traf.
- Nabijaj się dalej erotomanie. Dla mnie to biblijny Adam.- westchnął i oparł się cierpiętniczo na obramowaniu krzesła.- A ja jestem jego zakazanym jabłuszkiem.
- Ja pierdolę Ace, to było tak głębokie, jak kałuża po deszczu.
- Nigdy wam już więcej nie zaufam.
Sanji próbował go udobruchać, a w tym samym czasie Law nachylił się do Zoro.
- O co chodzi?
- Portgas woli facetów. Ale nie martw się, znalazł już sobie ofiarę. A jak coś, to po prostu mu jebnij. Nie obrazi się. Po prostu taki jest.
- A.
Nowy kolega niepewnie poprawił się na krześle, wciskając mocniej ręce w kieszenie.
Boss bossów skończył przemówienie i usiadł. Rozległy się oklaski. Następnie głos zabrała kolejna szycha, która w przeciwieństwie do poprzednika, była obecna na obozie cały czas i sprawowała najwyższą władzę. Rudowłosy Shanks.
Właściwie to dzięki niemu on i jego przyjaciele mieli okazję uczestniczyć w tym wyjeździe. Był on przyjacielem rodziny, stąd też zaproszenia od których wszystko się zaczęło. Co prawda tutaj zachowywali się dla siebie obco i nie chroniło ich to wcale od unikania kar, ale i tak było zabawnie.
Shanks rozejrzał się ciepło po sali i powitał w szczególności nowych uczestników, oraz zaczął zapowiadać kadrę. W tym momencie wszyscy słuchali uważnie.
Na wstępie przedstawił nowych, a mianowicie Marco. On i jeszcze jeden imieniem Donquixote Rosinante byli tutaj ze względu na studenckie praktyki. Drugi również był blondynem i kiwnął tylko głową, nie podnosząc się z miejsca. Oboje wyglądał jak jacyś rockowi muzycy.
- Do tego również ze względów osobistych, musieliśmy pożegnać naszą kucharkę Makino.- dodał kierownik.
Po sali poniosło się echo zawodu. Właściwie powstały nawet kręgi paniki.
- Cooo?! Ale jak to?!- Luffy wydawał się zdruzgotany. Reszta też wyglądała na zaskoczonych, prócz Sanjiego.
- To wy nie wiecie?
- Czego nie wiemy?- Zoro wygiął brew.
- Ale wy jesteście mało spostrzegawczy…- Westchnął. – Dziecko będą mieć. Ona i Shanks.- Szepnął.
Szczeny opadły im do podłogi.
- Żartujesz?!
- Tylko nie drzeć japy! Nie wszyscy muszą wiedzieć.
Na sali dalej panował jednak harmider i Shanks musiał wszystkich uciszać.
- Zastępować ją będzie nowa osoba - wskazał okienko stołówki.
Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę i zamarli.
- Jezu…
Z cienia kuchni wyłoniło się olbrzymie umięśnione cielsko. Płomiennorude włosy zalśniły gdy znalazły się w kręgu światła. Szeroka, żabowata twarz wykrzywiona w niesmaku obdarzyła ich nienawistnym spojrzeniem. Z szerokich ust wystawał nie odpalony jeszcze papieros, a w uszach błyszczały złote kolczyki. Kreatura zdecydowanie nie wyglądała sympatycznie a w porównaniu z Makino, bardziej jak jakiś górski bandyta, a nie kucharka.
- To pani Dadan, proszę przywitajcie ją ciepło.
- To kobieta?!- Law z Zoro musieli zmrużyć oczy, próbując potwierdzić tę informację choć w minimalnym stopniu.
Po burzliwych emocjach związanych z tą szokującą informacją, nastał czas na dowiedzenie się, komu został przydzielony jaki opiekun. Listy wywieszone były na zewnątrz więc po zakończeniu przemówień udali się na główny dziedziniec  i tam zapoznali z selekcją i planem zajęć.
Chłopaki modlili się o to, by nie dostać Spandama jak w zeszłym roku.
- Błagam, byle znów nie my, byle nie my…- szeptał Sabo.
Czekali cierpliwie na swoją kolej, aż w końcu dopchali się do tablic informacyjnych i zaczęli je przeglądać.
Ace znalazł ich jako pierwszych.
- Mam! Więc…- zbladł nagle. – O nie…
- NIE, JA NIE CHCĘ! NIE WYTRZYMAM ZE SPANDAMEM! – Sabo od razu spisał ich na straty.- WOLĘ UMRZEĆ!- Skakał wokół panikując.
- Uspokój się! Nie dlatego Ace jęczy.- Sanji wskazał na imię i uśmiechnął się szeroko. – To jego ananas.
Portugas odszedł kawałek dalej i położył się na ziemi.
- Chcę umrzeć… Czemu nie urodziłem się ogórkiem…?
Chłopaki zaczęli się śmiać, ale olali przyjaciela i szukali na liście swojego wroga.
- Nie wierzę… Patrzcie kto go dostał… Ale jaja! Chyba los jest sprawiedliwy!- Sabo przeczytał na głos imiona paczki Kida.
- Nie byłbym taki pewny.- Powiedział Sanji grobowo i wszyscy nagle zdali sobie z tego sprawę.- Czuję, że będą z tego kłopoty.
- Cóż, najważniejsze że to nie my będziemy się z nim użerać.- Zoro wzruszył ramionami.
- Oby ananas nie był gorszy.
- Wszystko lepsze byle nie Spadam.
- To co robimy jako pierwsze?- Luffy odciągnął ich uwagę na przyjemniejsze rzeczy.
- Najpierw… mamy zajęcia w stajni. Chodźmy się przywitać z opiekunami. 
- Mogę zostać? Plis?
Ace nie wiedział czy jest bardziej podekscytowany czy zdruzgotany. Poczłapał za przyjaciółmi czując, jak szybko bije mu serce i myśląc, że jego życie to jakiś popierdolony żart.
Już po chwili poczuli świeży zapach siana i usłyszeli rżenie koni. Czekała ich lekcja jazdy. Jako że cała szóstka była na obozie już któryś raz,  nie potrzebowali mieć tłumaczone po kolei co i jak dlatego już wcześniej mieli przygotowane odpowiednie stroje i nastawienie. Zobaczyli swojego opiekuna przed wejściem do stajni i udali się w jego stronę.
- Cześć chłopaki.- Blondyn przywitał ich podniesioną dłonią i zmęczonym wzrokiem przejechał po ich twarzach. Ace miał gały wlepione w ziemię bo paliły go policzki.- Jestem Marco, będę mieć was pod swoją opieką.
Każdy się przedstawił, nawet Ace coś tam niewyraźnie odburknął. Zerknął na niego ukradkiem ale mężczyzna patrzył się w swoje kartki zamiast na niego.
- Rozumiem, że nie jest to wasz pierwszy raz?- powiedział i zamknął zeszyt.- Czy muszę coś tłumaczyć?
- Mamy już wszystko obcykane.- Sabo pokazał kciuk w górę.
Trafalgar został pocieszająco poklepany po ramieniu.
- No to zapraszam do środka.
Przez okna pod sufitem wlewało się ciepłe światło, w którego promieniach unosiły się drobinki kurzu. Przywitało ich osiem zaciekawionych zwierzęcych spojrzeń. Kręcili się też inni pracownicy, którzy mieli im pomóc w osiodłaniu.
- Koniki~! - Luffy podbiegł do jednego ze swoich ulubionych i ten jak na zwołanie wystawił łeb z boksu, dając się zmacać chłopakowi.- Cześć Sunny!- Złotogrzywy kasztan wydawał się również zadowolony ze spotkania.
- Tam masz lejce i kaski.- Zoro wskazał Trafalgarowi osobne pomieszczenie.- Miałeś do czynienia kiedyś końmi?
- Nie bardzo…- Niechętnie odebrał osprzęt.- To co mamy robić?- Zapytał Law, nieufnie patrząc na wielkie zwierzęta i zmarszczył nos.
- Starać się nie spaść.- Ace puścił mu oczko.- Hejka Merry.- przeczesał grzywę jasnej klaczy ignorując blednącego kolegę.
Law nie wyglądał na szczęśliwego ale nic nie powiedział. Marco też dołączył, opiekunowie również uczestniczyli w zajęciach, pilnując i instruując jak zachodziła taka potrzeba. Każdy odebrał sobie swój komplet jeździeckiego stroju i wybrał konia. Sprawnie się uwinęli i znaleźli się na zewnątrz w komplecie.
Marco widząc, że jedyny ze zwierzęciem nie radzi sobie Law, podszedł do niego i pomagał wsiąść na konia.
Ace nieświadomie patrzył wygłodniałym wzrokiem na umięśnione ręce mężczyzny i jego szczupłą talie. Z zazdrością obserwował jak dotyka ud Trafalgara, który trząsł jak osika i tłumaczy mu spokojnie jak powinno się ruszać i zatrzymywać.
- Tylko się nie podnieć.
Portgas podskoczył i trzepnął Sanjiego w ramię gdy ten go mijał. Już nigdy im więcej nic nie powie. Zastanawiał się, jak bardzo musi się hamować, skoro to tak bardzo widać. I czy w ogóle powinien. Dalej rozmyślał nad strategią. Jakoś bawiła go ta cała sytuacja. Po za tym i tak zrobił już z siebie idiotę więc czemu nie grać go dalej?
Wszedł na konia i sadowiąc się wygodnie w siodle, poklepał ciepłą szyję. Spiął się odrobinę, gdy Marco i do niego podszedł sprawdzając czy strzemiona są na odpowiedniej wysokości. Poprawiał mu je w ciszy.
- Na pewno nie spadnę, panie Marco? Trochę się boję. Jakieś rady?
Mężczyzna podniósł na niego wzrok, a Ace zrobił usta w dzióbek i zamrugał zalotnie oczkami.
Najpierw facet wyglądał na zaskoczonego, a potem o dziwo wywołało to na jego twarzy uśmiech.
- Po prostu się skup Portgas- nagle klepnął mu Merry w tyłek, która bez ostrzeżenia ruszyła.- Na tym, na czym trzeba.- Dodał na odchodnym.
Ace ledwo zdążył chwycić lejce. Uspokoił konia do stepu i zaczął robić koła po ujeżdżalni. Zaśmiał się i obejrzał znów na opiekuna, który puszczał kolejne osoby.
- No nie wiem, nie wiem… - oblizał usta i westchnął, gdy Marco też wsiadł na konia.- Będzie ciężko…
- Ace, przestań gwałcić siodło.
- Black, prosisz się o wpierdol.- Powiedział mu słodko, gdy się zrównali. Jego klacz zarzuciła wesoło grzywą.
- Dzisiaj pewnie nie ma co liczyć na wycieczkę po lesie.- Blondyn spojrzał tęskno za ogrodzenie.- A tak chciałem zaimponować jakimś pannom mym wierzchowcem.
- Jak Trafalgar pierwszy raz jedzie to wątpię. Spójrz na biedaka. Nawet Luffy’emu lepiej szło.
- On ma trochę zwierzęcą mentalność, to w sumie się zgrywa.
Zaczęli się chichrać i przystąpili do kłusu.
Podczas gdy reszta całkiem dobrze się bawiła Marco wciąż użerał się z nowym. Ace’owi nawet zrobiło się ich żal, więc po jakimś czasie ostatecznie podjechał pomóc.
- Trafciu, nie trzymaj się tak kurczowo siodła, masz już tyle lat, że możesz się puścić… - nachylił się delikatnie w jego stronę.- If you know what i mean…
- Bardzo zabawne, Portgas.
Law jednak nie był zachwycony i coraz mniej mu się to podobało.
Ace próbował po swojemu go czegoś nauczyć ale szło tylko gorzej. Koń zupełnie nie wiedział jak ma się zachowywać. Przystawał, skręcał, to chciał się zrywać do kłusu, to się cofał. Chłopaki chyba nigdy nie widzieli większego beztalencia.
- Nie wierzę… Co to a być?
Wszyscy obrócili się w stronę ogrodzenia, gdzie na belkach uwiesił się Kid z obstawą w postaci Killera i Appo. Doszedł do nich również jeszcze jeden typek, wyglądem przypominający wampira. Miał długie za pas proste blond włosy i wzrok zaspanego mordercy. Do tego ciemny makijaż wokół oczu dodawał mu mroczności.
- To cyrk, czy on udaje?- Czerwonowłosy wskazał na purpurowego Trafalgara.
- Ej, odwal się od niego!- Luffy zareagował agresywnie, podjeżdżając Sunny’m dość energicznie.- Co znowu masz za problem, co?
- Ja? Żaden, po prostu trafiłem na niezły kabaret. Panienka uczy się jeździć!
Wytatuowane palce zacisnęły się mocno na skórzanych lejcach.
- Uchu, jaśnie pani się zdenerwowała…- Kid oparł podbródek na dłoni, mierząc się z nowym na spojrzenia.
- Wyświadcz nam przysługę i zobacz czy cię nie ma na dnie jeziora.- Sabo ledwo trzymał konia na wodzy.
- Mogę mu jebnąć? Plissss.- Ace szarpnął Zoro za koszulkę. Glon również był na granicy cierpliwości. 
- Hej.
Dopiero teraz przypomnieli sobie, że nie są tu sami.
- Z tego co wiem, wasze zajęcia nie powinny się jeszcze skończyć.- Marco patrzył na intruzów spode łba i nie musiał nawet podnosić głosu, by wszyscy się opamiętali. – Opiekun wie, gdzie jesteście?
- Tsy.- Eustass prychnął, nie rozpoznając jeszcze nowego prowadzącego. Wycofał się nieznacznie, udając niewiniątko.- Mogliśmy uwinąć się szybciej, nie?
- W takim razie może zajmiecie się stajnią, skoro wam się nudzi? Jest dużo łajna do przerzucenia.
Grupa Marco zacisnęła usta w dzióbki, zszokowani że tak młody prowadzący nie ma problemu w radzeniu sobie z narwanymi nastolatkami. Zwykle większość patrzyła na ich ostre kłótnie z boku, albo wszystkim dawała szlabany. Ale żeby stawać po ich stronie? Wymienili się rozbawionymi spojrzeniami.
- Boszszsz… Aż mnie ciary przeszły.- Ace był wniebowzięty.
- Ma tę moc.- Prychnął Sabo, widząc rozanieloną twarz brata.
Grupa Kida dość pokrętnie się wymigała i odeszła ze wzrokiem zapowiadającym zemstę. Nie było to jednak na tę chwilę ważne.
Marco odprowadził ich poważnym wzrokiem, a potem zwrócił się do Law’a.
- To nie jest obowiązek, nie musisz uczestniczyć w tych zajęciach, jeżeli nie chcesz. Możemy już na dziś skończyć.
- Nie.
Spojrzeli na kolegę pełni zdziwienia. W oczach czarnowłosego zapłonęła determinacja.
- Jeszcze ten idiota cofnie swoje słowa.
Luffy się zaśmiał.
Ace coś czuł, że ciekawie zapowiada się ich mała wojna.

Następny rozdział

....
Wszystkich koniolubców przepraszam za tak nieumiejętne opisy xD Jak się ktoś zna, może udzielać mi cennych rad. Ja na konikach jeździłam w gimnazjum i  średnio to pamiętam szczerze powiem.

15 komentarzy:

  1. Aaaaa kidlaw kidlaw kidlaw to bardz tęsknilam po sercu w klatce! Spandam to jak marco taki wychowawca grupy? Juz myślałam że doflamingo będzie kucharką. Czemu kid zawsze jest tym złym? To mnie smuci bo jestem jego fanką i jeszcze to ze dostał bęcki od kaidou eeh. Czekam na kontynuacje tylko kiedy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, tak, Marco będzie jest ich opiekunem :) Doflamingo jako kucharka xDDD dobre! Kid to taki niegrzeczny chłoptaś ale ma dobro w serduszku ;D ale wszystko w swoim czasie! W mandze też ubolewam T^T Kaido do piachu!!! Rozdział się pisze!

      Usuń
  2. Wreszcie doczekałam się Rosinante w jakimkolwiek opowiadaniu <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Pragnę.
    Więcej.
    Rosinante.
    Dawaj mi go tu (/'u')/
    I najlepiej żeby miał pogaduchę z Law'em
    I taki matczyny instynkt XD
    Mózgu zwolnij...

    No i tak...

    MARCO MA TĘ MOC XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Wymiękłam przy Ananasie xD...no jeszcze trochę a udusiłabym się ze śmiechu. Cudowne:D.
    Też mam nadzieje że będzie coś z Rosinante jeszcze:D.
    No cóż mogę jeszcze rzec...rozdział zajebiaszczy i czekać na następny:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze się, że dostarczam humoru^^ Piszę dalej! W końcu życie na to pozwala!

      Usuń
  5. O ja. Dawno się tak śmiałam podzas czytania ff. Genialne. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A Marco zarucha Ace'sa? xD tak kontrolnie... Kocham to opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam świetne opowiadanie nie mogę się doczekać kolejnych części
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. ok nic nie zostaje jak czekać

    OdpowiedzUsuń