- Dobrze, proszę państwa, proszę
trzymać się jeden za drugim i ruszamy!
- Myślisz, że Trafalgar da sobie
radę?
Ace z Sanjim z niepokojem
spojrzeli za siebie i na chłopaka, który tak mocno trzymał lejce, że aż mu
kłykcie zbielały.
- Marco powiedział, że może nie
brać w tym udziału, więc co się przejmujesz… - Portugas wzruszył ramionami,
choć również się martwił. Delikatnie uderzył piętami swojego konia i ruszył za
resztą w kierunku wyjścia z ujeżdżalni. Dzisiaj mieli mieć spokojną przejażdżkę
po lesie. Wypuścili kilka grup, by korzystały z uroków pozamiejskich i
sprawdziły się ze zwierzętami w terenie.
- Jak się tam trzymasz, Trafciu?
– Zadał pytanie Ace, niepokojąc się o kolegę, który wlókł się z tyłu.
- Odwal się.
Law zazgrzytał zębami,
maksymalnie skupiając się na prowadzeniu konia. Czuł na sobie ciągłe spojrzenia
przyjaciół, przez co jego policzki przyozdobiły czerwone wypieki.
- Ach, ta błogość, ta cisza, to
świeże powietrze! – Sabo zaciągnął się zapachem przyrody.
- Jaka radość, skoro nie ma tu
żadnych kobiet… - Jęknął Sanji, odginając się w tył i ze smutkiem zerknął na szare
niebo nad sobą.