Co im odwaliło, żeby wsiadać do
auta nieznajomego mężczyzny? Teraz już co prawda nie było co się nad tym
rozwodzić, Sanji bardziej skupiał się na tym, że krew skapywała Zoro po ramieniu
i zaraz miała wsiąkać w tapicerkę. Roronoa uciskał ranę dłonią, lecz na
niewiele się to zdało. Kierowca irytująco zaczął nucić tylko sobie znaną
melodię, udając, że nic nie widzi. W blondynie coraz bardziej się gotowało. No
przecież nie będzie siedział z założonymi rękami. Po za tym czuł pewne wyrzuty
sumienia w związku z tym, że było to spowodowane z udziałem jego osoby.
- Weź to - Sanji zdjął swój
szalik i podał Zoro.
- Nie chcę.
- Z glona ewoluowałeś w osła?
Mężczyzna posłał mu wściekłe
spojrzenie, ale wziął materiał i przystawił do głowy.
- Pokręcone brwi nie powinny
mieć głosu.
- Palant.
- Spróbuj mi potem gadać o tym,
że nie będziesz mógł tego uprać.
- Sam to wypierzesz. Tylko
ręcznie, to delikatny materiał.
- Wolę już kupić nowy.
- Wątpię. Pierwsza opcja jest
tańsza.
- Nie mów mi tylko, ten kawałek
szmaty kosztował majątek.
- To jedwab ignorancie. I nie najgorsza firma.
- Trzeba mi było dać skarpetę, a
nie teraz jęczeć.
- Zaczynam żałować.